- Kategoria: Aktualności
- Andrzej Łukawski
- Odsłony: 1224
Wspomnienie ś.p. Teofila Nowosada
„Roznosiliśmy po tajnych skrzynkach kontaktowych Kowla meldunki do członków kowelskiej konspiracji Armii Krajowej.
Dopiero po wojnie dowiedziałem się, że w Kowlu działało nas całkiem sporo jednak istotą konspiracji było to, że nie znaliśmy się od tej strony (konspiracja) mimo iż wielu z konspiratorów znałem z przysłowiowego z podwórka” mówił Teofil Nowosad podczas wspomnień w domu mojego ojca Ryszarda do którego dość często przyjeżdżałem.
Z dużym zainteresowaniem słuchałem opowiadań Teofila, bo wpisywał się w fenomen Polskiego Państwa Podziemnego na Wołyniu.
„Znaliśmy się wówczas na codzień ale nie z konspiracji -mówił Pan Teofil-, bo Im mniej wiedzieliśmy o sobie jako o konspiratorach, tym bezpieczniej dla kowelskiej konspiracji i dla nas samych”
To stara i „żelazna” zasada konspiracji gdzie Gestapo czuwało i nieustannie szukało nowych siatek konspiracji.
Był kilkunastoletnim kowelskim chłopcem któremu łatwiej było poruszać się w mieście niż jego starszym kolegom którym bardziej wnikliwie przyglądały się niemieckie patrole.
Węzeł kolejowy w Kowlu był specyficznym miejscem dla niemieckich wojsk bowiem stanowił m.in. stację przesiadkową dla wojsk które przez cała dobę jeździły „na i z frontu” wschodniego.
Nieopodal stacji znajdowała się tzw. „odwszawialnia” której obowiązkowo byli poddawani ranni i „urlopowicze” z frontu. To było świetne miejsce do liczenia transportów w obie strony i tym m.in. zajmował się Teofil. Po spisaniu na niewielkich karteczkach wg. określonego schematu/szyfru informacji, zanosił je do wyznaczonej skrzynki skąd były odbierane jednak przez kogo, tego już nie wiedział. Znał tylko jednego kolegę ze swojej grupy który dość często wskazywał nowe miejsca skrytek a i tak często się -jak to bywa w konspiracji- zmieniali się. Do roboty konspiracyjnej przybrał sobie pseudonim „Orlik” ale nie dopytałem i już nie dopytam dlaczego Orlik.
Nie można wykluczyć, że być może miało to związek z Lwowskimi Orlętami ale to już pozostanie w sferze mojej spekulacji.
Był aktywnym członkiem Lubelskiego Środowiska Żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, w którym był m.in. członkiem Komisji Rewizyjnej.
Wraz z częścią członków tego środowiska, próbował bezskutecznie walczyć o przywrócenie tego środowiska przejętego przez „szemrane towarzystwo” żołnierzom tej dywizji, żołnierzom którzy to środowisko założyli a którym to środowisko skradziono a następnie wydalono z szeregów.
To z tymi żołnierzami 27 WDP AK np. Michalskim Czesławem ps. „Bączek” czy moim ojcem Ryszardem ps. „Mały” jeździł na spotkania ze szkolną młodzieżą lubelskich szkół gdzie opowiadali o działaniach konspiracji i 27 WDP AK.
Często widywaliśmy się w Świdniku i za każdym razem nie mógł się nachwalić Kresowym Serwisem Informacyjnym którego wydrukowane kopie czytał.
Obszerne Wspomnienie Teofila wydrukował Głoś Świdnika bo był w tym mieście znanym mieszkańcem.
A co pisze o śp. Teofilu świdnicka gazeta?
Oto część poświęcona działalności po zakończeniu wojny:
Wiadomość o Jego śmierci wiele osób przyjęło z głębokim żalem i smutkiem, podkreślając, że był to wspaniały człowiek o wielkim sercu i umyśle.
– Dzięki Jego zaangażowaniu i świadomości rosnących potrzeb w dziedzinie rozwoju kultury muzycznej, w styczniu 1973 roku, na mocy Zarządzenia Ministra Kultury, w naszym mieście została powołana do życia szkoła muzyczna – opowiada Beata Olszańska, dyrektor PSM. – Dzięki swoim zdolnościom organizatorskim i pasji do muzyki skupił wokół siebie wielu bardzo dobrych nauczycieli, którzy umiejętności i miłość do muzyki przekazywali uczniom. Przez wiele lat spotykaliśmy się na uroczystościach z okazji Dnia Edukacji Narodowej, na które chętnie przyjmował zaproszenie, i gdzie w gronie byłych i obecnych pracowników z rozrzewnieniem wspominał początki działalności szkoły, liczne koncerty, wyjazdy do filharmonii oraz wspaniałą atmosferę tamtych czasów. Bardzo był dumny, że szkoła obecnie mieści się w takich świetnych warunkach, godnych szkoły artystycznej. Z niecierpliwością czekał na ukończenie budowy sali koncertowej i pierwszy w niej koncert… Jako dyrektor Państwowej Szkoły Muzycznej I st. im. Rodziny Wiłkomirskich w Świdniku jestem dumna i zaszczycona, że spotkałam Go na swojej drodze i mogę kontynuować dzieło, które rozpoczął. Myślę, że w pamięci mojej, nauczycieli i pracowników placówki na zawsze pozostanie osobą pogodną, życzliwą, uśmiechniętą, Panem Teofilem – człowiekiem o wielkim sercu. Będzie nam Go bardzo brakowało.
– Był bardzo mądrym, życzliwym i dowcipnym człowiekiem, i takiego właśnie Go zapamiętamy. Będzie nam brakowało Pana Teofila, Jego pogody ducha i humoru. Niech spoczywa w pokoju – mówią ci, którzy mieli z Nim kontakt na co dzień.
Muzyka darem losu
Teofil Nowosad urodził się 20 grudnia 1930 roku. Podczas II wojny światowej był harcerzem Orlim i żołnierzem Szarych Szeregów oraz Armii Krajowej na Wołyniu ps. Orlik. Został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi i Złotą Odznaką AK. Do Świdnika trafił w 1955 roku. Ściągnięto go tu z Lublina, gdzie pracował w zjednoczeniu budownictwa miejskiego. Jednak jego wielką miłością była muzyka. Znając jego zdolności i kwalifikacje w tej dziedzinie, powierzono mu w naszym mieście prowadzenie zespołów muzycznych. Zgodził się pracować w Świdniku tym bardziej, że od razu dostał tu mieszkanie. Wkrótce otrzymał zadanie utworzenia Zakładowego Domu Kultury, którego został pierwszym kierownikiem. Do tej pory bowiem tą sferą działalności zajmował się Marian Furtak, kierownik oświatowo-kulturalny WSK-Świdnik.
Nie tylko WSK
– Historia Świdnika zaczyna się w latach 1951-1953, ale są to nie tylko dzieje Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego, jak należałoby sądzić po wielu publikacjach – wspominał przed laty Teofil Nowosad. – Wraz z rozbudową WSK i miasta, rozwijało się szeroko pojęte życie kulturalne Świdnika. Wydawać by się mogło, że w tak prowincjonalnym miasteczku działo się niewiele. Jednak ludzie, którzy tu zamieszkali, potrafili wykazać się inicjatywą, pomysłowością, aktywnością i ambicją. Po przyjeździe zobaczyłem obskurny barak, w którym znajdowała się sala widowiskowa na 400 miejsc. Była długa, więc siedzący na jej końcu niewiele widzieli. Po modernizacji stanęła w niej scena, a krzesła ustawiliśmy na lekko wznoszącej się podłodze. Prace wykonali pracownicy budowlani działu inwestycji zakładu. Dobrze współpracowało mi się z Kazimierzem Michalikiem, dyrektorem technicznym WSK. Wpadłem na pomysł, by zaadaptować stojący obok drewniany barak, służący wcześniej ekipom budującym świdnickie bloki. Połączyliśmy oba budynki. Powstała w ten sposób kawiarnia, w której odbywały się sobotnie potańcówki, sylwestry, różnego rodzaju spotkania. Zarządzała nią Krystyna Gorodnik.
Chóry, teatr, balet
– W Zakładowym Domu Kultury działało kilka zespołów artystycznych: muzyczny, taneczny, teatralny, recytatorski oraz chóry i mniejsze zespoły wokalne – wymieniał pan Teofil. – Początkowo był to młodzieżowy chór męski, a później mieszany. Zajęcia taneczne prowadziła Halina Kozera, zaś amatorski zespół teatralny Halina Prochowska z Teatru im. Osterwy. W ZDK działały zespoły dziecięce, taneczne, teatralne, pod opieką nauczycielki Zofii Górowej. Pamiętam też, że wybitnym talentem recytatorskim był Jerzy Grygo. Na sobotnich wieczorkach w kawiarni grał zespół instrumentalny Amore. Dużym powodzeniem cieszył się, utworzony później zespół muzyczny Ikersi, którego liderem był pianista Cezary Pasternak. Muzyczny Świdnik to również Henryk Maruszak, muzyk, dyrygent, pedagog, kapelmistrz Zakładowej Orkiestry Dętej, przemianowanej później na Helicopters Brass Orchestra, także kierownik muzyczny orkiestry akordeonowej Społecznego Ogniska Muzycznego. Powstało ono przy ZDK, w 1955 roku. Na jego bazie, w 1973 roku utworzono Państwową Szkołę Muzyczną I stopnia. Każdego roku w zajęciach SOM uczestniczyło około 200 osób. W Świdniku działała też filia ogniska baletowego. Zajęcia prowadził Edward Odrobny, baletmistrz z Teatru Muzycznego w Lublinie. Liczne było grono plastyków amatorów, z Andrzejem Żubrem, naszym plastykiem i dekoratorem na czele.
Waldorff pochwalił
Osiągnięcia kulturalne świdniczan doceniała także ogólnopolska prasa. Sam Jerzy Waldorff, słynny krytyk muzyczny, odwiedził nasze miasto z okazji 15-lecia istnienia Społecznego Ogniska Muzycznego. W Polityce z 30 maja 1970 roku, napisał o tej wizycie, wspominając również Teofila Nowosada: „… Tam muzyka naprawdę łagodzi obyczaje, a nawet – jak się zdaje – pomogła mieszkańcom wejść na ogólnie wysoki poziom kultury. Przed audytorium paruset słuchaczy, w większości młodych, miałem wykład o naszych zdobyczach minionego ćwierćwiecza w muzyce. Nie stosowałem żadnej taryfy ulgowej, a przecież słuchano i reagowano tak, jakbym życzył wielu zebraniom w Warszawie. Później muzyka żywa. Akordeony, których dźwięku nie lubię, w licznym i dobrze przygotowanym zespole świdnickim brzmiały jak organy. Wyjeżdżałem wzruszony, a dodatkowo cieszył fakt, że dyrektorem Ogniska Muzycznego w Świdniku jest inżynier Teofil Nowosad…”
Po trzech latach pan Teofil odszedł z ZDK. Zmuszono go do tego po tym, jak zaangażował się w pracę społecznego komitetu budowy kościoła w Świdniku. Przez lata pracował w WSK, a popołudniami także w ognisku muzycznym. Później podjął się utworzenia państwowej szkoły muzycznej i został jej pierwszym dyrektorem. Uczył przedmiotów muzycznych.
Dyrektor poprosił
– Nie bardzo chciałem się zgodzić, bo miałem dużo obowiązków zawodowych, założyłem już rodzinę – mówił Teofil Nowosad. – Skończyło się na rozmowie z Władysławem Janikiem, ówczesnym dyrektorem WSK, który wysłuchawszy moich tłumaczeń, wyszedł zza biurka, spojrzał na mnie i powiedział: – Inżynierze, Janik ciebie prosi. No cóż, nie mogłem odmówić i po godzinach pracy zająłem się organizowaniem szkoły muzycznej. Miałem na to trzy miesiące. Musiałem przede wszystkim skompletować kadrę nauczycielską. Pisałem w tej sprawie do wyższych szkół muzycznych w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu i Gdańsku. Starałem się, by w nowo powstające placówce uczyć gry na kilku instrumentach, a nie ograniczając się jedynie do pianina, akordeonu i skrzypiec. Dużą pomocą służyły oczywiście władze wytwórni, organizacyjnie i finansowo, szczególnie jeśli chodziło o zapewnienie mieszkań pedagogom, którzy przyjechali z Wrocławia czy Gdańska. W 1976 roku, ze względów zdrowotnych, przestałem kierować szkołą. Jeszcze przez jakiś czas uczyłem kilku przedmiotów.
Anna Konopka, Agnieszka Wójcik-Skiba, fot. arch. T. Nowosada