- Kategoria: Aktualności
- Redakcja
- Odsłony: 1110
Wspomnienie ś.p. księdza Zbigniewa Staszkiewicza
Wspomnień Ks. Zbigniewa, jeszcze za życia wysłuchała i spisała wysłuchała Agnieszka Wawryniuk
Urodziłem się 11 października 1924 roku w Kowlu na Wołyniu (obecnie Ukraina) w rodzinie religijnej i patriotycznej.
O kapłaństwie zacząłem myśleć, gdy zostałem ministrantem.
W roku 1939, po napaści Rosji Sowieckiej na Polską musiałem kontynuować nauką w szkole radzieckiej. Po tzw. lekcjach historii religii doświadczyłem wątpliwości w wierze.
Uświadomiłem sobie, że muszą poznać moją wiarą. Ksiądz prefekt pożyczył mi podrącznik teologii dogmatycznej dla kleryków. Lektura ta uspokoiła mnie.
Poczułem, że chcą pomagać innym wątpiącym.
W roku 1942 wstąpiłem do Armii Krajowej i zostałem łącznikiem. Śmierć była bardzo blisko, ale Pan Bóg opiekował się mną.
W maju 1944 roku, w czasie pobytu w Kowlu zostałem aresztowany przez Niemców.
Nocą, kiedy jechałem do obozu na Majdanku, uciekłem z transportu.
Opatrzność czuwała.
Gdy udawałem się do znajomych w Rabce Zdroju, na dworcu w Krakowie groziło mi ponowne aresztowanie. Tym razem uratowała mnie znajomość języka ukraińskiego, gdyż Ukraińcy wyjeżdżający na roboty do Niemiec przygarnęli mnie do siebie jak swojego.
W Rabce Zdroju zaprzyjaźniony lekarz stomatolog przyjął mnie jak syna i zatrudnił w swoim gabinecie jako protetyka dentystycznego. Jednym z naszych pacjentów był ksiądz kard. Adam Sapieha, metropolita krakowski, który poznawszy moją historią, zaprosił mnie, abym służył mu do Mszy św. Później zabierał mnie na górskie spacery, które odbywał w towarzystwie swoich sekretarzy. Dziki temu mogłem przysłuchiwać się iekawym dyskusjom filozoficzno-teologicznym, które ponownie obudziły we mnie tęsknotą do kapłaństwa. Wkrótce Książe zaproponował mi studia w Seminarium Duchownym w Krakowie. Ponieważ jednak moja rodzina po wojnie osiedliła się w Chełmie Lubelskim, 1 października 1945 roku wstąpiłem do Lubelskiego Seminarium Duchownego. Gdybym przyjął zaproszenie Kardynała, to miałbym zaszczyt przygotowywać się do kapłaństwa razem z przyszłym papieżem bł. Janem Pawłem II.
Święcenia diakońskie otrzymałem z rąk kard. Stefana Wyszyńskiego, a święceń kapłańskich udzielił mi bp Piotr Kałwa 25 czerwca 1950 roku.
Później podjąłem studia filozoficzne na KUL-u. Po ich ukończeniu zaproponowano mi funkcję prefekta kleryków i wykłady w seminarium lubelskim. Ja jednak wolałem pracę duszpasterską.
Posługa w parafiach dała mi dużo szczęścia i osobistego zadowolenia. Radości tej nie zabrała nawet Służba Bezpieczeństwa, która przez długi czas utrudniała mi kapłańskie życie.
Posłany, by służyć
Pracę parafialną łączyłem przez ok. 40 lat z posługą diecezjalnego duszpasterza głuchoniemych.
Biskup wysłał mnie na kurs języka migowego, a reszty nauczyłem się od osób głuchych. Z czasem w języku migowym zacząłem odprawiać Msze iw. i wygłaszać kazania. Prowadziłem też lekcje religii w Ośrodku Szkolno - Wychowawczym dla Dzieci słabo słyszących i niesłyszących w Lublinie. Praca ta dawała mi dużo satysfakcji. Przez znajomość języka i ]gły kontakt z wiernymi potrafiłem przekazać tym osobom prawdy wiary i przygotowywać ich do udziału w życiu Kościoła. Ogromnie mnie to wiązało z tymi ludźmi.
Ponieważ byłem partyzantem, mianowano mnie kapelanem środowiska lubelskiego żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. Funkcję tę sprawowałem przez 10 łat, dopóki wystarczało mi zdrowia. Jako dawny partyzant otrzymałem stopień kapitana WP, a potem Krzyż AK, Krzyż Partyzancki, Złoty Krzyż Zasługi i Krzyż Oficerski Polonia Restituta z rąk śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Fiołki i nadzieja
Posługę kapłańską w ostatnich latach utrudniła mi choroba. Doznałem udaru kręgosłupa i przez pół roku poruszałem się na wózku inwalidzkim. Kiedy lekarze stracili nadzieję, że moje ręce i nogi znów będą sprawne, stał się cud. Zostałem uzdrowiony za przyczyną św. o. Pio. W przeddzień tego wydarzenia doznałem daru mistycznego zapachu fiołków. Wówczas zorientowałem się, że święty kapucyn przychodzi do mnie z pomocą.
Kapłaństwo jest dla mnie wielkim powołaniem i wezwaniem do służby Panu Bogu i ludziom. Trwam w nim już ponad 60 lat. Doświadczywszy ateizacji, wojny i okupacji, poczułem pragnienie, by pomagać ludziom w drodze do Boga i do zbawienia. Uświadomiłem sobie, że wiele osób jest nieszczęśliwych, bo nie mają w sobie Jezusa. Są smutni, ponieważ Go stracili i nie mogą swojego życia układać według Ewangelii. Tu było źródło ich okrucieństwa. Gdyby mieli Boga, ich życie byłoby inne. Uważałem, że skoro zostałem kapłanem, to powinienem pomagać ludziom w obronie przed złem, przed wzajemną nienawiścią i wojną. Teraz, gdy znów mogę chodzić, ponownie służą tam, gdzie mnie proszą.