Dzisiaj jest: 29 Kwiecień 2024        Imieniny: Piotr, Robert, Bogusław

Deprecated: Required parameter $module follows optional parameter $dimensions in /home/bartexpo/public_html/ksiBTX/libraries/xef/utility.php on line 223
EWA SZTOLCMAN - KOTLARCZYK  WSPOMNIENIE O URODZIWEJ AKTORCE ORMIANCE URODZONEJ W KOŁOMYI

EWA SZTOLCMAN - KOTLARCZYK WSPOMNIENIE O URODZIWEJ AKTORCE ORMIANCE URODZONEJ W KOŁOMYI

Dla KSI "Barwy Kresów" Aleksander Szumański Mówiła po wielokroć, że chciałaby odejść wiosną, gdy majowe słońce pieści świeżą zieleń drzew, gdy przyroda rozlewa niezrównaną harmonię barw, gdy pszczoły brzęczą. Lubiła…

Readmore..

Moje Kresy – Rozalia   Machowska cz.1

Moje Kresy – Rozalia Machowska cz.1

/ foto: Rozalia Machowska Swojego męża Emila poznałam już tutaj w Gierszowicach, powiat Brzeg. Przyjechał jak wielu mieszkańców naszej wsi z Budek Nieznanowskich na Kresach. W maju 1945 roku transportem…

Readmore..

III Ogólnopolski Festiwal Piosenki Lwowskiej I „Bałaku Lwowskiego” ze szmoncesem w tle

III Ogólnopolski Festiwal Piosenki Lwowskiej I „Bałaku Lwowskiego” ze szmoncesem w tle

/ Zespół „Chawira” Z archiwum: W dniu 1 marca 2009 roku miałem zaszczyt po raz następny, ale pierwszy w tym roku, potwierdzić, iż Leopolis semper fidelis, a że we Lwowie…

Readmore..

ZMARTWYCHWSTANIE  JEZUSA CHRYSTUSA  WEDŁUG OBJAWIEŃ  BŁOGOSŁAWIONEJ  KATARZYNY EMMERICH.

ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA WEDŁUG OBJAWIEŃ BŁOGOSŁAWIONEJ KATARZYNY EMMERICH.

Anna Katarzyna urodziła się 8 września 1774 r. w ubogiej rodzinie w wiosce Flamske, w diecezji Münster w Westfalii, w północno- wschodnich Niemczech. W wieku dwunastu lat zaczęła pracować jako…

Readmore..

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego  Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska”  w Domostawie  w dniu 12 marca 2024 r.

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie w dniu 12 marca 2024 r.

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie w dniu 12 marca 2024 r. W Walnym Zebraniu Członków wzięło udział 14 z 18 członków. Podczas…

Readmore..

Sytuacja Polaków na Litwie tematem  Parlamentarnego Zespołu ds Kresów RP

Sytuacja Polaków na Litwie tematem Parlamentarnego Zespołu ds Kresów RP

20 marca odbyło się kolejne posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds. Kresów.Jako pierwszy „głos z Litwy” zabrał Waldemar Tomaszewski (foto: pierwszy z lewej) przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich…

Readmore..

Mówimy o nich wyklęci chociaż nigdy nie   wyklął ich naród.

Mówimy o nich wyklęci chociaż nigdy nie wyklął ich naród.

/ Żołnierze niepodległościowej partyzantki antykomunistycznej. Od lewej: Henryk Wybranowski „Tarzan”, Edward Taraszkiewicz „Żelazny”, Mieczysław Małecki „Sokół” i Stanisław Pakuła „Krzewina” (czerwiec 1947) Autorstwa Unknown. Photograph from the archives of Solidarność…

Readmore..

Niemiecki wyciek wojskowy ujawnia, że ​​brytyjscy żołnierze są na Ukrainie pomagając  rakietom Fire Storm Shadow

Niemiecki wyciek wojskowy ujawnia, że ​​brytyjscy żołnierze są na Ukrainie pomagając rakietom Fire Storm Shadow

Jak wynika z nagrania rozmowy pomiędzy niemieckimi oficerami, które wyciekło, opublikowanego przez rosyjskie media, brytyjscy żołnierze „na miejscu” znajdują się na Ukrainie , pomagając siłom ukraińskim wystrzelić rakiety Storm Shadow.…

Readmore..

Mienie zabużańskie.  Prawne podstawy realizacji roszczeń

Mienie zabużańskie. Prawne podstawy realizacji roszczeń

Niniejsza książka powstała w oparciu o rozprawę doktorską Krystyny Michniewicz-Wanik. Praca ta, to rezultat wieloletnich badań nad zagadnieniem rekompensat dla Zabużan, którzy utracili mienie nieruchome za obecną wschodnią granicą Polski,…

Readmore..

STANISŁAW OSTROWSKI OSTATNI PREZYDENT POLSKIEGO LWOWA DNIE POHAŃBIENIA - WSPOMNIENIA Z LAT 1939-1941

STANISŁAW OSTROWSKI OSTATNI PREZYDENT POLSKIEGO LWOWA DNIE POHAŃBIENIA - WSPOMNIENIA Z LAT 1939-1941

BITWA O LWÓW Dla zrozumienia stosunków panujących w mieście liczącym przed II Wojną Światową 400 tys. mieszkańców, należałoby naświetlić sytuację polityczną i gospodarczą miasta, które było poniekąd stolicą dużej połaci…

Readmore..

Gmina Białokrynica  -Wiadomości Turystyczne Nr. 1.

Gmina Białokrynica -Wiadomości Turystyczne Nr. 1.

Opracował Andrzej Łukawski. Pisownia oryginalna Przyjeżdżamy do Białokrynicy, jednej z nąjlepiej zagospodarowanych gmin, o późnej godzinie, w urzędzie jednak wre robota, jak w zwykłych godzinach urzędowych. Natrafiliśmy na gorący moment…

Readmore..

Tradycje i zwyczaje wielkanocne na Kresach

Tradycje i zwyczaje wielkanocne na Kresach

Wielkanoc to najważniejsze i jedno z najbardziej rodzinnych świąt w polskiej kulturze. Jakie tradycje wielkanocne zachowały się na Kresach?Na Kresach na tydzień przed Palmową Niedzielą gospodynie nie piekły chleba, dopiero…

Readmore..

Mój Dziadek został Marszałkiem Sejmu Wileńskiego w 1922 roku, który zadecydował o przyłączeniu Wileńszczyzny do Polski.

„Wspominając spotkania z Oszmiańczukami, myślę sobie, że Polacy mieszkający za granicą
chyba częściej i bardziej spontanicznie niż my potrafią demonstrować swój patriotyzm”.

 Tomasz Kiejdo: Pani Bożeno, urodziła się Pani w Wilnie i tam przeżyła pierwsze lata. Czy w pamięci pozostał obraz miasta z tamtego okresu? W Wilnie mieszkaliście do 1941 roku.

Bożena Gostkowska: Urodziłam się w Wilnie 30 sierpnia 1936 roku i mieszkałam tam do czerwca 1941 roku. Moje wspomnienia to rozsypana łamigłówka. Pamiętam dom na ulicy Szeptyckiego, w którym mieszkaliśmy, gdy wybuchła wojna. Była to 3-piętrowa kamienica z dużym podwórkiem. Pamiętam drzewo, pod którym w czasie wojny my, dzieci, zbierałyśmy się, by omówić aktualną sytuację. I taki obrazek: nadbiega „dobrze poinformowany” chłopiec i scenicznym szeptem oznajmia: „W tym roku święty Mikołaj nie przyjdzie, bo został internowany na Litwie”. Tak poznałam znaczenie słowa „internowanie”. Prezenty jednak były. Skromne, ale były.

 Sprzed wojny trochę pamiętam, mam też zdjęcia: spacery z Mamą i Ojcem w Ogrodzie Bernardyńskim oraz ulicą Pohulanki, gdzie był teatr, i ulicę Wielką z cukiernią Sztrala, do której wstępowaliśmy na herbatę i ciastka. Zapamiętałam też Zielony Most, pewnie z racji koloru, Ostrą Bramę i aniołki w kościele św. Piotra i Pawła. Samego kościoła nie pamiętałam. Odnalazłam go najpierw na zdjęciu w wydawnictwie albumowym poświęconym Wilnu, a potem już osobiście na wycieczce do Wilna w 1991 roku.

 I jeszcze taka ciekawostka. W czasie wojny przez pewien czas, podczas okupacji litewskiej, nosiłam litewskie nazwisko. Sprawa została załatwiona bardzo prosto. Do polskich nazwisk dopisano litewskie końcówki: -is/-as, -enie, -utie. Dwie ostatnie to odpowiedniki polskich, używanych wtedy: -owa, -ówna. W przypadku mojego rodowego nazwiska Szutowicz wyglądało to tak:

ojciec, Henryk Szutowicz – Szutowiczas,

mama, Zofia Szutowiczowa – Szutowiczenie,

ja – Bożena Szutowiczówna – Szutowiczutie.

 

T.K. Czym zajmowali się Pani rodzice?

B.G. Mój Ojciec, matematyk, był najpierw nauczycielem matematyki i fizyki w Gimnazjum im. Jana Śniadeckiego w Oszmianie. Później pracował w Izbie Skarbowej w Postawach i Wilnie. Przed wojną był naczelnikiem III Urzędu Skarbowego w Wilnie, a Mama studiowała etnografię na Uniwersytecie Stefana Batorego.

 

T.K. Ważnymi miejscami były dla Pani także Oszmiana i Przylesie, związane z rodziną dziadków Łokuciewskich. Proszę przybliżyć czytelnikom te zasłużone dla Polski międzywojennej postaci.

B.G. Tak, rzeczywiście to ważne miejsca w moim życiu. Związane są z Łokuciewskimi, rodziną mojej Mamy, bo z Łokuciewskimi i pod ich znakiem upłynęło moje dzieciństwo i młodość. Łokuciewscy to rodzina ziemiańska (herbu Żnin) o głębokich tradycjach patriotycznych, silnie związana ze swoją małą ojczyzną, Ziemią Oszmiańską. Oszmiana to było miejsce pracy. Losy rodziny były szczególnie związane z oszmiańskim gimnazjum. Uczyli w nim Babcia i Dziadek i uczyły się ich dzieci: moja Mama Zofia, Witold i Jerzy. Przylesie (oficjalna nazwa Zacisze), pobliski folwark, był miejscem wypoczynku. Tam spędzali wakacje i wszystkie wolne chwile. Ojciec Mamy, a mój Dziadek, Antoni Łokuciewski, matematyk, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. założył w Oszmianie (wraz z ks. Czesławem Górskim) pierwsze i jedyne w powiecie Gimnazjum im. Jana Śniadeckiego. Był jego dyrektorem i uczył w nim matematyki przez cały okres międzywojenny do października 1939 roku. W tej pracy miał tylko krótką przerwę w 1922 roku, gdy został Marszałkiem Sejmu Wileńskiego, który zadecydował o przyłączeniu Wileńszczyzny do Polski.

 Jego żona, a moja Babcia, Beniamina z Pobiedzińskich Łokuciewska była również nauczycielką i działaczką społeczną. W czasach jej młodości kobieta z wyższym wykształceniem była rzadkością, a Babcia ukończyła filologię francuską na Uniwersytecie Moskiewskim. Poza tym znała bardzo dobrze rosyjski (Wilno leżało w zaborze rosyjskim) i niemiecki. Najpierw uczyła w oszmiańskim gimnazjum historii i francuskiego. Potem zajęła się działalnością społeczną. Była radną, organizowała m.in. kursy dokształcające dla dorosłych, koła gospodyń wiejskich, opiekę nad więźniami, akcję „kropla mleka”. Została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi.

T.K. Pani ojcem chrzestnym został późniejszy as polskiego lotnictwa z okresu II wojny światowej Witold Łokuciewski, nazywany Tolem. Większość kojarzy jego postać z literatury i filmów jako bohaterskiego pilota Dywizjonu 303. A jaki był prywatnie?

B.G. Był uroczym człowiekiem, znakomitym gawędziarzem. Był też bardzo przystojny. Kochały się w nim kolejne pokolenia dziewcząt i kobiet. Najpierw jego koleżanki, potem koleżanki młodszego brata i moje, wreszcie koleżanki jego córek. Ania do dziś wspomina, że na balu maturalnym jej tata nie usiedział ani chwili. Wszystkie dziewczyny chciały z nim tańczyć. Miał ogromne poczucie humoru. Był zawsze uśmiechnięty. Jednym słowem, żartem potrafił rozładować napiętą atmosferę. Opowiadał dużo, barwnie i chętnie, ale nie mówił o wszystkim. Był duszą towarzystwa, ale jego otwartość miała granice. Kłopoty były tematem tabu. Nigdy, nawet w najcięższych chwilach, nie narzekał, nie skarżył się. O sukcesach dowiadywaliśmy się natychmiast, o kłopotach dopiero wtedy, gdy już można było o nich mówić w czasie przeszłym.

T.K. Nadeszła wojna. Los Pani ojca Henryka Szutowicza i dziadka Antoniego Łokuciewskiego był tragiczny. Co się z nimi stało?

B.G. Nie znamy do końca ich losów. Nie znamy dat ani miejsc śmierci. Wiemy, że Dziadka aresztowało NKWD w październiku 1939 roku. Przebywał w różnych więzieniach. Najpierw w Oszmianie, następnie w Starej Wilejce i Słucku. Potem prawdopodobnie został wywieziony do Workuty, gdzie prawdopodobnie zmarł z wycieńczenia[1]. Nie możemy jednak wykluczyć Kuropat jako miejsca śmierci.

 Gdy wybuchła wojna, mój ojciec, Henryk Szutowicz jako ppor. rezerwy został zmobilizowany. Nie znam jego losów w ciągu następnych kilku miesięcy. Wiem tylko, to ostatni ślad (wycinek z gazety), że w lipcu 1940 r. został aresztowany przez NKWD w Nowej Wilejce, gdzie ukrywał się w domu swoich rodziców i osadzony został w więzieniu na Łukiszkach w Wilnie. Dalsze jego losy nie są znane.

T.K. Czy poszukiwaliście bliskich po wojnie oraz po upadku komunizmu? Do jakich instytucji zwracaliście się o pomoc?

B.G. Oczywiście poszukiwaliśmy. Najpierw moja Babcia i Mama, a potem ja z mężem. Zwracaliśmy się do Biura Informacji i Poszukiwań Polskiego Czerwonego Krzyża, Ośrodka KARTA, Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych, Centralnego Archiwum Wojskowego oraz Centralnego Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji.

T.K. Tolo po klęsce wrześniowej znalazł się na zachodzie. Nie mieliście jednak o nim żadnych wieści. Kiedy to się zmieniło?

B.G. To może zabrzmi dziwnie, ale jedyne wieści o Tolu, jakie rodzina otrzymywała podczas wojny, pochodziły z niewoli niemieckiej (Stalag Luft 3 w Żaganiu), gdzie trafił ciężko ranny po zestrzeleniu nad Francją i przebywał 3 lata. Były to krótkie kartki ocenzurowane (czasem niemal cała treść była pracowicie zamazana), przychodziły rzadko, ale były. Gdy w kwietniu 1945 r. Tolowi udało się uciec podczas ewakuacji obozu, znów nastąpiła przerwa w korespondencji. Na szczęście był Czerwony Krzyż, za jego pośrednictwem Babcia poszukiwała syna i męża. W maju 1946 r. przyszło zawiadomienie z Londynu, że Tola powiadomiono o naszym aktualnym adresie (od roku mieszkaliśmy już w Lublinie) i możemy z nim korespondować poprzez Czerwony Krzyż. Ale były jeszcze wiadomości nieoficjalne. Wiem, że Mama i Babcia czytały w czasie wojny konspiracyjne wydanie „Dywizjonu 303” Arkadego Fiedlera. Ze względu na bezpieczeństwo rodzin nie było w tekście nazwisk tylko pseudonimy lub imiona. Na szczęście był tam „Tolo, który miał twarz jak młoda dziewczyna”, więc naszego bohatera łatwo było zidentyfikować.

T.K. W czasie wojny 3 pokolenia kobiet – babcia, mama i Pani oraz kilkunastoletni brat mamy Jerzy, zdani byliście przede wszystkim na siebie. Jak sobie radziliście i gdzie mieszkaliście?

B.G. To były lata wędrówki pod dyktando wojny i kolejnych okupantów. Domy, a czasem po prostu dach nad głową, zmienialiśmy kilkakrotnie. Jak już wspomniałam – przed wojną moi rodzice mieszkali w Wilnie na ulicy Szeptyckiego w dużym 3-pokojowym mieszkaniu na 3. piętrze. Gdy wybuchła wojna i zabrakło Ojca, mieszkałyśmy z Mamą dalej w tym samym domu, ale już w sublokatorskim pokoju na 1. piętrze. Wkrótce pojawili się w naszym życiu Babcia i Jerzyk. Mama, żeby zarobić na utrzymanie 4-osobowej rodziny, pracowała na 3 zmiany w fabryce jako tkaczka. Jerzyk kontynuował naukę na tajnych kompletach i w Wilnie zdał maturę. W 1941 r. udało się nam 2 razy uniknąć wywózki na Syberię. Po wkroczeniu Niemców w czerwcu 1941 r. wyjechaliśmy do Przylesia. Zastaliśmy resztki dawnej świetności. Folwark został zdewastowany w czasie nieobecności właścicieli, ale byliśmy u siebie. Mieszkaliśmy tam stosunkowo długo – 3 lata. Jerzyk wydoroślał i wziął na siebie rolę gospodarza. Dzielnie sobie radził, ale wkrótce nas opuścił i poszedł walczyć w AK. Pomagała nam dawna gospodyni Dziadków, Mania. W sierpniu 1944 roku, gdy ponownie wkroczyli Sowieci, jeden z uczniów oszmiańskiego gimnazjum ostrzegł Babcię, że znów grozi nam wywózka. Pomógł załadować trochę rzeczy na wóz i pod osłoną nocy zawiózł naszą babską trójkę do Wilna. Tam na krótko zatrzymałyśmy się u przyjaciółki Mamy na Antokolu, a potem przez około pół roku mieszkałyśmy w Nowej Wilejce u moich Dziadków Szutowiczów. Mama pracowała na kolei w biurze. W marcu 1945 r. wyjechałyśmy jako ekspatriantki do Polski.

T.K. Jerzy Łokuciewski w okresie pobytu w Przylesiu na Oszmiańszczyźnie wstąpił w szeregi Armii Krajowej. Co wiadomo o tym okresie jego życia?

B.G. Jerzy był w VIII Brygadzie AK, którą tworzyli głównie jego rówieśnicy, w większości niedawni uczniowie oszmiańskiego gimnazjum. W lipcu 1944 r. brał udział w akcji „Burza” w operacji „Ostra Brama”, której celem było zdobycie okupowanego przez Niemców Wilna przed nadejściem Sowietów. Jak wiadomo, Armia Czerwona przyśpieszyła szturm na Wilno, po czym Sowieci podstępem aresztowali i uwięzili dowództwo AK, a żołnierzy, w tym Jerzego, rozbroili i internowali na zamku w Miednikach, po czym większość wywieźli w głąb ZSRR, do Kaługi. Części AK-owców udało się uciec. Wśród nich był Jerzy. Ukrywał się w okolicach Wilna. Spotkaliśmy się dopiero w Lublinie. W czasie jednej z bitew Jerzy został ranny. Z początku nie wyglądało to groźnie, ale wdała się infekcja, której skutki wlokły się za nim przez całe życie. Przeszedł w związku z tym kilkanaście operacji.

T.K. Jakie były losy dziadków Szutowiczów? Oni również mieszkali na Wileńszczyźnie.

B.G. Moi Dziadkowie ze strony Ojca, Agnieszka z Paszkiewiczów i Bronisław Szutowiczowie mieszkali w Nowej Wilejce. Mieli tam duży piękny dom z ogrodem położonym malowniczo na skarpie. Było to ich miejsce na ziemi i bardzo boleśnie odczuli ekspatriację do Polski, do Wałcza na Pomorzu Zachodnim w 1946 roku. Przyjechali tam z dwiema córkami: Genowefą i Wandą.

T.K. Kiedy podjęliście decyzję o wyjeździe z Wilna i gdzie zatrzymał się pociąg z ekspatriantami? Jak dalej potoczyło się życie Pań?

B.G. Decyzję podejmowali dorośli, a więc Mama i Babcia. Myślę, że zdecydowały się szybko, bo wyjechałyśmy jednym z pierwszych transportów, chyba piątym. Po 2-tygodniowej podróży w niesamowicie zatłoczonym wagonie towarowym (podstawiono połowę przewidzianych wagonów) nasz pociąg zatrzymał się w Lublinie. Wszystko trzeba było zaczynać od nowa, a nie miałyśmy prawie nic. Jednym z następnych transportów przyjechał Jerzy, a w 1947 r. przyjechał z Wielkiej Brytanii Tolo. Było bardzo ciężko. Mama marzyła o pracy w muzeum zgodnie z kierunkiem studiów, ale płace tam były marne, więc pracowała w księgowości. Nie było jeszcze komputerów ani nawet kalkulatorów. Sumowała więc na liczydle długie kolumny liczb, których nigdy nie lubiła. Babcia zajmowała się domem i mną. Jerzy studiował, a potem ożenił się i przeniósł do Katowic. Tam obecnie mieszkają: jego syn, wnuki i prawnuki. Ja ukończyłam w Lublinie szkołę podstawową, średnią i studia (fizyka), a po wyjściu za mąż przeniosłam się do Warszawy. Babcia zmarła w 1958 roku w Lublinie, Mama w 1979 roku w Warszawie, Tolo w 1990 roku w Warszawie, a Jerzy w 1991 roku w Katowicach.

T.K. Na emeryturze napisała Pani kilka książek. Stała się Pani niejako strażnikiem rodzinnej pamięci. „Opowieści z rodzinnych albumów Łokuciewskich”, „Tolo – Muszkieter z Dywizjonu 303” oraz „Lotnictwo to moje życie” (z Tomaszem Gostkowskim i Wojtkiem Matusiakiem) przybliżają dzieje rodziny i sylwetkę pilota Witolda Łokuciewskiego. Co było impulsem do napisania tych cennych pozycji?

B.G. Pierwsza książka „Tolo – muszkieter z Dywizjonu 303” powstała w wyniku oglądania z moimi wnuczkami rodzinnych albumów. Stare, ocalone przez Babcię, albumy, zaczęły się sypać, więc zaczęłam przekładać zdjęcia do nowych. Postanowiłam ułożyć je tematycznie. Jako pierwszy powstał album poświęcony Tolowi. Uznałam, że trzeba napisać do niego krótki komentarz na użytek rodziny i przyjaciół. W miarę pisania tekst się rozrastał i nastąpiło odwrócenie proporcji – powstał długi tekst ilustrowany zdjęciami. W tym czasie ukazała się w Polsce „Sprawa honoru” Lynne Olson i Stanleya Clouda. Obserwując ogromne zainteresowanie tą książką, uświadomiłam sobie, że moja opowieść o Tolu może zainteresować szersze grono czytelników. Skontaktowałam się z wydawcą „Sprawy honoru”, panem Andrzejem Findeisenem, i on w 2008 r. wydał „Tola – muszkietera…”

 Już po ukazaniu się „Tola – muszkietera…” córki Tola, Anna Łokuciewska-Bors i Danuta Łokuciewska-Zdanowicz, porządkując dokumenty po śmierci matki, Wandy Łokuciewskiej, znalazły niedokończony rękopis wspomnień Tola oraz jego obozowy dziennik z niewoli. Wraz z moim mężem, Tomaszem Gostkowskim, zebraliśmy jeszcze liczne rozproszone artykuły i wywiady Tola, a Wojtek Matusiak, dziennikarz specjalizujący się w tematyce lotniczej, dodał do tego przetłumaczone przez siebie dokumenty z Instytutu Polskiego i Muzeum im. Gen. Sikorskiego w Londynie. Tak powstało „Lotnictwo to moje życie”. Jest to historia życia Tola opowiedziana jego słowami. Jest fragmentaryczna, więc dodałam komentarz. Fotografie pochodzą z moich albumów i Fundacji Historycznej Lotnictwa Polskiego. Książka ukazała w wydawnictwie Gretza Roberta Gretzyngiera w 100-lecie urodzin Tola, w 2017 r.

 Wertując albumy, uświadomiłam sobie, że mam rodzinne fotografie z okresu 100 lat, a w nich zapisaną historię pięciu pokoleń naszej rodziny. Z tych zdjęć i wspomnień powstały „Opowieści z rodzinnych albumów Łokuciewskich. Spacer przez stulecie”.

T.K. Po wojnie odwiedziła Pani Wilno, a w 2019 roku także Oszmianę. Wiem, że ta sentymentalna podróżą mocno zapadła w pamięci, a miejscowi Polacy przyjęli Panią bardzo serdecznie. Proszę opowiedzieć czytelnikom o kulisach tego wyjazdu.

B.G. Była to niezapomniana wyprawa. W sierpniu 2019 roku trzy pokolenia: ja, moja córka Katarzyna Wolska i wnuczka Zofia Wolska, wtedy studentka, pojechałyśmy do Oszmiany. Dla mnie była to podróż sentymentalna do krainy dzieciństwa, a dla nas wszystkich piękna wycieczka turystyczna po Ziemi Oszmiańskiej. Zawdzięczamy ją naszym wspaniałym przewodnikom: księdzu Dziekanowi Janowi Puzynie, proboszczowi kościoła św. Michała Archanioła i panu Michałowi Butkiewiczowi, twórcy znakomitego portalu www.oszmianszczyzna.pl.

 Wyjechałam z Kresów jako dziecko, wróciłam po 75 latach jako starsza pani. Moje oszmiańskie wspomnienia pochodzą z lat wojny, gdy mieszkaliśmy w Przylesiu i od czasu do czasu jeździliśmy do miasta. Oczywiście tamta Oszmiana i Oszmiana dzisiejsza to dwa różne światy, ale my obracałyśmy się głównie w środowisku polskim i czułyśmy, że jesteśmy wśród swoich. Jednak zdarzało się, że i Białorusini byli dla nas bardzo serdeczni.

 Witano nas i przedstawiano w ten sposób: „Proszę Państwa! Oto wnuczka, prawnuczka i praprawnuczka Antoniego Łokuciewskiego”. Tak też wpisujemy się do ksiąg pamiątkowych. Niesamowite! Dziadek nie żyje od blisko 80 lat, a tymczasem my w białoruskiej Oszmianie grzejemy się w jego cieple.

 Podobno człowiek żyje tak długo, jak długo trwa pamięć o nim. Dziadek fizycznie żył krótko – zaledwie 55 lat. Nie wiemy, gdzie zakończył życie i gdzie złożono jego doczesne szczątki. Być może w Kuropatach pod Mińskiem, białoruskim Katyniu. Odwiedziliśmy to miejsce w drodze powrotnej. W Polsce nazwisko Dziadka jest wypisane na grobie Babci w Lublinie. Ale Oszmiana, z którą związał swoje losy w czasach II Rzeczpospolitej, o nim pamięta. Na miejscowym cmentarzu znajduje się jego symboliczny grób. Rosną tam kwiatki, stoją znicze. Mogłyśmy więc wreszcie pomodlić się przy grobie Dziadka. Było to dla nas bardzo wzruszające.

 Ogromne wrażenie zrobiło też na nas spotkanie licznej grupy Polaków 15 sierpnia wieczorem przy grobach tych, co polegli w 1920 roku. Śpiewano pieśni patriotyczne. Była więc i „Rota”, i „My, Pierwsza Brygada”, i „O mój rozmarynie” i wiele innych pieśni. Miałam okazję spotkać się z miejscową Polonią i opowiedzieć o losach naszej rodziny po wyjeździe z Kresów.

 Wspominając spotkania z Oszmiańczukami, myślę sobie, że Polacy mieszkający za granicą chyba częściej i bardziej spontanicznie niż my potrafią demonstrować swój patriotyzm.

 Odwiedziłyśmy oczywiście gimnazjum. Przechodziło ono różne koleje losu, ale dwa budynki z czerwonej cegły, jeszcze z carskich czasów, wciąż stoją i obecnie jest tam znów gimnazjum. Oczywiście nie polskie, tylko białoruskie, ale w izbie pamięci wisi portret Dziadka, a pani dyrektor, Białorusinka (rozmawiałyśmy po rosyjsku), powitała nas entuzjastycznie, rzucając się po kolei każdej z nas na szyję, zaś mnie zaprosiła na rozpoczęcie roku szkolnego. Nie skorzystałam z zaproszenia, ale gest był bardzo sympatyczny.

 Tam, gdzie kiedyś była apteka przyjaciela Dziadków, pana Chomiczewskiego, apteka jest w dalszym ciągu, ale została wkomponowana w duży budynek, w którym mieści się Muzeum Historyczno-Krajoznawcze. Zwiedziłyśmy je oczywiście. Jest nowoczesne i przedstawia historię miasta w taki sposób, że – jak mówi pan Butkiewicz – każdy znajdzie tam coś dla siebie. I polski patriota, i białoruski nacjonalista, i sowiecki komunista.

 Pięknie prezentuje się kościół św. Michała Archanioła, który od ponad 20 lat odbudowuje ksiądz Jan Puzyna. Cerkiew po sąsiedzku też dobrze wygląda. Natomiast synagoga jest bardzo zniszczona. Podobnie jak klasztor Franciszkanów. Centralny plac w Oszmianie nosi nazwę 17 września. Główna ulica – podobnie jak w innych miastach – nazywa się Sowiecka.

 Wędrując szlakiem wspomnień, odwiedziliśmy kościół w Murowanej Oszmiance. Do tego kościoła jeździliśmy z Przylesia na msze w niedziele.

Szukaliśmy też śladów Przylesia. Wiedziałam wprawdzie, że nic z tego nie zostało, bo Sowieci zrobili tam kołchoz, las wycięli i całość zdewastowali. Być może udało się nam zlokalizować to miejsce, sądząc po układzie kamieni, które prawdopodobnie pozostały z fundamentów budynków oraz malinach i zdziczałym drzewku owocowym, być może smętnych pozostałościach sadu. Dziś miejsce to znajduje się na granicy łąki i młodego lasu, który zaczyna odrastać. Przywiozłyśmy stamtąd mały kamyk.

 Byliśmy też na cmentarzu w Cieleżyszkach, gdzie znajduje się grób brata Dziadka, Stefana Łokuciewskiego, jego żony i synów zamordowanych w 1945 roku.

Jeździliśmy też po Ziemi Oszmiańskiej. Jest co zwiedzać, choć większość zabytków, kościołów, pałaców i skromnych dworków, jest zrujnowana, bo gdzie się dało, urządzano magazyny, szpitale, jakieś małe fabryczki i zdewastowano je kompletnie.

Księża – z księdzem Janem Puzyną na czele – dokonują cudów, by odbudować kościoły, ale na ogół brak im środków, a poza tym wszystko trzeba z trudem zdobywać, bo kupić się nie da. Natomiast państwo odrestaurowało dwie wielkie rezydencje magnackie Radziwiłłów: zamek w Mirze i pałac w Nieświeżu. Zostały one wpisane na listę UNESCO i można je zwiedzać.

 Tu ciekawostka. Na Białorusi, podobnie jak na Litwie – jest znakomity chleb razowy. A w Oszmianie pieką taki chleb wg receptury Radziwiłłów. Na opakowaniu jest herb Radziwiłłów i ich dewiza po polsku: „Bóg nam radzi!”. Nikomu to nie przeszkadza.

 Jestem szczęśliwa, że odwiedziłam wreszcie ziemię przodków, że moja córka i wnuczka zobaczyły kraj, gdzie znajdują się ich korzenie.

Bożena Gostkowska przed budynkiem dawnego gimnazjum im. Jana Śniadeckiego, Oszmiana, sierpień 2019, fot. zbiory Bożeny Gostkowskiej

T.K. Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Warszawa Falenica, 14 marca 2023 r.

[1] *) Stanisław Kiejdo (red.), Monografia Gimnazjum im. Jana Śniadeckiego w Oszmianie 1918 – 1939” wyd. IV Gdańsk 1989 s. 105
**) Józef Hrynkiewicz (red.), Ich losy – wychowanków i absolwentów Gimnazjum im. Jana Śniadeckiego w Oszmianie 1939 – 1945, Gdańsk 1990 s. 33
***) Maciej Wyrwa, Nieodnalezione ofiary Katynia, Warszawa 2015 s. 140