Logo

Zagłada Huciska Brodzkiego

Otrzymałem pocztą książeczkę zatytułowaną jak powyżej. Są to wspomnienia  Jana Pinkiewicza ,ur. 1929r. w Hucisku Brodzkim, opracowane prze córkę Jarmiłę  Ulatowską, a wydane nakładem Jana Michalewskiego, uratowanego z napadu 13.02. 1944 r. na w/w miejscowość. Nakład 200 egzemplarzy, Drukarnia Caro. W tym roku jest 76 rocznica zagłady wsi podolskiej Hucisko Brodzkie, która dziś wygląda jak na prezentowanym zdjęciu.

Zaprezentuję poniżej kilka fragmentów ze wspomnień autora tej skromnej, ale ciekawej książeczki: Wieś Hucisko Brodzkie, gdzie się urodziłem i wychowałem położona była w odległości 15 kilometrów od Brodów i 7 kilometrów od Podkamienia, na drodze wiodącej z pałacu hrabiów Bocheńskich z Wołoch do pałacu hrabiów Dzieduszyckich i Cieńskich w Pieniakach, słynącego z bogatej galerii obrazów, której znaczną część stanowiły obrazy opiewające urodę krajobrazów Podola i dzieje naszej historii. Miejscowość rozlokowana była wśród starych lasów i wzgórz, z których jedno stanowiła góra Zbaraż (412 m n.p.m.). Na jej wierzchołku znajdował się unikatowy zabytek przyrody – dziwnego kształtu skała zwana „Trynóg” – starosłowiańskie bożyszcze. Inne wzgórze pełniło rolę cmentarza. Stała tam drewniana kapliczka z XVI wieku zwana „Gontyną” (tak zwano pogańskie świątynie Polaków w czasach Piastów). Posiadała dach kryty gontem i obraz „Matki Boskiej Płaczącej” w ołtarzu. W Hucisku Brodzkim znajdowało się około 200 zagród. Większość mieszkańców zasiedlona była tam z dziada pradziada, tu się rodzili, dorastali i zakładali rodziny, wszyscy się znali i szanowali. Wieś zaludniona była w przeważającej większości przez ludność polską. Mieszkały tutaj tylko 3 rodziny ukraińskie i 4 żydowskie. Wszyscy czuli się bezpiecznie. Wzajemne stosunki z otaczającymi wsiami ukraińskimi: Czernicą, Hołubicą i Włochami układały się przyjaźnie. Odwiedzano się wzajemnie podczas świąt rzymskokatolickich i grekokatolickich. Zdarzały się mieszane małżeństwa polsko-ukraińskie. Nie budziły one żadnych negatywnych relacji. Były to zwykłe stosunki sąsiedzkie. (...)Nadszedł właśnie ten dzień. Była niedziela 13 lutego 1944 roku. Dzień zapowiadał się ciepły. Przeważająca liczba młodych ludzi wybrała się z rana do kościoła. Komendant samoobrony z 15-toma uzbrojonymi chłopcami na dwóch saniach wybrali się do Huciska Litowiskiego po dwie polskie rodziny, które bojąc się, że mogą zostać zamordowani przez sąsiadów, wyraziły chęć przeniesienia się do Huciska Brodzkiego. Wyjazd ten wiązał się z ogromnym ryzykiem, gdyż Ukraińcy woleli Polaków wymordować niż puścić ich żywych. Ich celem było fizyczne wyniszczenie ludności polskiej, aby tam nie powrócili.
Chłopcy byli czujni, cały czas rozglądali się na wszystkie strony. Jednak niczego podejrzanego nie zauważyli. Dopiero w drodze powrotnej przy wjeździe do Huciska natknęli się na duże zgrupowanie banderowców. Rozpoczęła się strzelanina. Te walkę można więc uznać za początek napadu na Hucisko Brodzkie. Napad banderowców był dla samoobrony zaskoczeniem. Dotychczas banderowcy mordowali Polaków i napadali na polskie wsie w porze nocnej. Dlatego Franciszek Pinkiewicz z 15-toma chłopakami wybrał się do Huciska Litowiskiego a duża część ludności poszła do kościoła. Ale mimo dużej liczebności napastników, mimo ich dobrego uzbrojenia, mimo faktu, że zaatakowali wieś niespodziewanie z trzech stron, obrońcy, którzy w tym dniu mieli służbę, przez długi czas powstrzymywali ich napór. Po potyczce z banderowcami Franciszek Pinkiewicz szybko przeprowadził swoją grupę w rejon najbardziej zagrożony, tzn. na górę cmentarną. Z tego kierunku banderowcy nacierali z dużym impetem chcąc przedrzeć się do środka wsi i przepołowić ja na dwie części, by potem je kolejno niszczyć. Ich atak został zatrzymany. Obrońcy pozwolili podejść napastnikom na odpowiednią odległość i krótkimi seriami z broni automatycznej kładli jednego napastnika po drugim. Podczas nabożeństwa zebrani wierni dowiedzieli się o napadzie banderowców na Hucisko. Zobaczyli, że wieś spowita jest kłębami dymu i dochodziły stamtąd odgłosy walki. Wszystkich ogarnęła rozpacz. Wielu mężczyzn ruszyło biegiem w kierunku napadniętej wsi. Ukraińcy ustawili ckm na Wiesze, którym ostrzeliwali drogę wiodącą z Wołoch do Huciska. W tym momencie byłem członkiem patrolu w rejonie pastwiska niedaleko mojego domu. Przybiegł do mnie Stasio Rogowski i powiedział, że musimy biec do szkoły, bo czeka nas specjalne zadanie. Gdy przybyliśmy na miejsce przewodniczący Związku Strzeleckiego Michał Bojarski rozmawiał z Józkiem Bąkowskim. Przedstawił nam sytuację. Ukraińcy postawili CKM na Wiesze i ostrzeliwują drogę wiodącą z Huciska do Wołoch. Mieszkańcy Huciska będący w kościele w Wołochach nie mogą przedrzeć się do wsi, aby wesprzeć obronę. Z drugiej strony kobiety z dziećmi w Hucisku nie są w stanie opuścić zagrożonej wsi. Jedynym wyjściem z tej trudnej sytuacji jest zniszczenie CKM, co wydaje się zadaniem prawie niewykonalnym. Nie posiadaliśmy armat, zbombardowanie nie wchodziło w grę, co więcej - wzgórze Wiecha od strony Huciska i Perelisk było miejscem upraw rolnych, od strony Wydry również, szczyt stanowiło pastwisko, więc niezauważalne podejście do stanowiska CKM było wykluczone z uwagi na otwartą przestrzeń. Jedynie fortel mógł tutaj przynieść jakąś nadzieję. Mieliśmy podejść do banderowców od tyłu, jako zaopatrzeniowcy dostarczający amunicję. Dostaliśmy skrzynkę z krótką taśmą naboi do CKM. Ukraińcy atakujący Hucisko mieli na czapkach lub piersiach białe opaski lub kokardy, aby odróżnić się od miejscowej ludności, więc my również musieliśmy zaopatrzyć się białe opaski na czapkach. Do szczytu góry mieliśmy dojść od strony Wydry, zniszczyć stanowisko CKM za pomocą granatów ręcznych. Wiedzieliśmy jak trudne i niebezpieczne jest to zadanie. Mieliśmy broń – ja parabellum Michała Bojarskiego (dałem jemu mój karabin), Staszek miał nagan, Józek pepeszę. W zasadzie powinniśmy pójść bez broni, ale trudno było przewidzieć jak nasza akcja się potoczy i musieliśmy się zabezpieczyć. Broń schowaliśmy pod kurtki. Dostaliśmy 3 granaty ręczne. Michał Bojarski życzył nam powodzenia. To było nasze ostatnie spotkanie. Zginął z dwoma swoimi siostrami w pogromie Huty Pieniackiej. We wsi wrzało. Z chałup wyskakiwali wszyscy zdolni do walki mężczyźni. Każdy zajmował od dawna wyznaczone stanowisko. Odgłosy strzałów mieszały się z krzykiem ludzi i rykiem bydła. Obrońcy walczyli o każdy dom i każdą zagrodę. Jeżeli któryś z obrońców uznał, że jego położenie staje się krytyczne, opuszczał swoje stanowisko, instalował się w innym miejscu i dalej walczył. Dzięki takim obrońcom pierwszy atak banderowskiego natarcia został zatrzymany. Ale napór był coraz silniejszy. Obrońców nie było wielu w porównaniu z liczbą nacierających, ale łatwiej było im się bronić niż Ukraińcom nacierać. Jednak w końcu i ona zaczęła się załamywać. Obrońcy nie mogli już powstrzymać naporu z rejonu leśniczówki, gdzie banderowcy skoncentrowali swoje główne siły i wycofywali się w kierunku środka wsi. Opuszczone przez obrońców stanowiska natychmiast zajmowali banderowcy, a za nimi posuwali się „rizuni” ogarnięci szałem mordowania, działając jak w amoku. Mieli broń palną, ale jej nie używali. Zabijali ludzi nożami, siekierami i czym popadło. Małe dzieci nadziewali na sztachety płotów lub chwytali za nogi rozbijając ich główki uderzeniem o ściany budynków lub pnie drzew. Kiedy w Hucisku toczyła się desperacka walka o życie mieszkańców wsi, Tadeusz Kozaczewski, nauczyciel z Wołoch i członek Armii Krajowej znający znakomicie język niemiecki, pobiegł do dworu hrabiów Bocheńskich, gdzie stacjonowali żołnierze niemieccy i poprosił o rozmowę z dowódcą. Kiedy stanął przed kapitanem, posługując się płynną niemczyzną skłamał, że rosyjscy partyzanci za odmowę wydania im prowiantu mszczą się mordując ludność i paląc wieś. Po 20-tu minutach pod budynek dowództwa podjechały dwa czołgi. Na jeden z nich wsiadł Tadeusz Kozaczewski, na drugi Wojciech Biernacki i pojechali w kierunku Huciska. Za nimi szła niemiecka piechota ubrana w białe kombinezony. (...)

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.