Logo

Szlakiem krzyży wołyńskich - Omelanka k. Huty Stepańskiej

/ Omelanka k. Huty Stepańskiej. Gromada Omelanka, gmina Stydyń, powiat Kostopol,woj. wołyńskie, parafia Huta Stepańska

Słowami, które zapamiętałem od dzieciństwa były Omelanka i Huta Stepańska. W opowieściach Taty Szczepana to główne słowa, początek i koniec. Wsie unicestwione zostały w dziewiątym roku Jego życia, 16 lipca 1943 r. Teraz ja opowiadam jemu historie, o których nie słyszał, a mnie przekazali je, naoczni świadkowie.

DWIE WSIE

Omelanka z Hutą Stepańską tworzyły jakby jedną nierozłączną wieś. Rozdzielone były jednak przynależnością do różnych gmin, Stydynia i Stepania. Trzeba było być mieszkańcem, aby wiedzieć, który dom, do której wsi należy. Tak sekwestrator nigdy nie mógł ściągnąć należnych długów, bo sołtys z Huty, Marcel Lipiński mówił, że owszem taki tam mieszka, ale to już inna gmina.

Kiedy ten przekazał sprawę właściwemu sekwestratorowi, to ci z Omelanki mówili, że owszem taki tam mieszka, ale to już gmina Stepań. Lata mijały, a przysiółki Zarecze i Lutykaty unikały płacenia kar. Było to o tyle istotne, gdyż powszechnie gospodarze zalegali z płatnościami. W domu Cypriana Horoszkiewicza jedna izba wynajęta była na magazyn, w której trzymane były zajęte na poczet długów poduszki i puch. Wielu starych złorzeczyło na wysokość podatków, wspominając czasy carskie, podobnie jak Żydzi wspominali niewolę egipską.

Krakali i wykrakali, w 1939 r. z powrotem do urzędów wrócił język rosyjski. A wtedy zamilkli na dobre i płakali z Polską, a nawet mówili że za bluźnierstwa Bóg ich skarał. Zanim jednak przyszli Sowieci na wojnę poszło dużo mężczyzn z Omelanki. Szczególnie jedna historia zapadła mi w pamięć.

/ Pod lasem było Omelanka. Dzisiaj nic nie pozostało z Omelanki

/ Widok z Omelanki na Hutę Stepsńką

/ Stawiamy krzyż w Omelance

Przed samą wojną, Janina Sulikowska wyszła za Kazimierza Myszakowskiego1. Kiedy było już blisko do porodu ich syna, męża zmobilizowali na Wojnę Obronną 1939 r. Wacław urodził się 11 września i nigdy ojca nie zobaczył. Janina cały czas oczy miała wpatrzone w drogę do wsi, przez wiele lat patrzyła czy nie wraca, tak jak inni wrócili, ale nie przyszedł. Lata powojenne mijały, ale się nie doczekała. Ułożyła sobie po wojnie życie z bardzo dobrym człowiekiem, nigdy jednak o mężu nie zapomniała. Do samej śmierci mówiła „nie wrócił, na dziś dzień". W Jej mowie czułem spojrzenie na drzwi, czy się nie otworzą. Wdowa wierna, po żołnierzu Wojny Obronnej, słów brakuje.

SKŁÓCENI PRZEZ PIENIĄDZE

Wycofujące się Wojsko Polskie zajechało podwodami do Huty na odpoczynek. Odjeżdżając w pośpiechu, bo Sowieci byli już w Stepaniu, zostawili wielką sumę aż 16000 zł w 80 plikach o 2 zł, nowiutkich banknotów prosto z drukarni. Sołtysowi nakazali rozdać pieniądze pomiędzy mieszkańców 2. Nikt tego nigdy nie mógł zrozumieć, po co to zrobili i jakim prawem mogli rozdawać państwowe pieniądze. Rozdzielone komisyjnie przyniosły więcej nieszczęść niż pożytku. Skłócili się przede wszystkim ludzie między sobą. Jedni, którzy podawali się do Omelanki nagle zażądali ich części, bo są Hucianami. Drudzy, co pochodzili z Huty, a mieszkali w innych wsiach też się zgłosili, jak tylko się dowiedzieli. Pieniędzy do podziału już nie było. Efektem było zamknięcie Sołtysa przez sowietów i w konsekwencji jego śmierć za kilka miesięcy[1]. Podobnie źle wyszli na tym sklepikarze, którym Sowieci nakazali otworzyć komisyjnie wszystkie sklepy i sprzedawać towar za pieniądze, które po kilku dniach całkowicie straciły wartość.

Sowieci wprowadzając swoją władzę, do urzędów dopuszczali przeróżnych ludzi, warunkiem było przekonanie, że będą odpowiedni, to jest: biedni, najlepiej niepiśmienni i posłuszni. Tak na stanowisko sielgołowy Omelanki wybrano Józefa Horoszkiewicza, za Niemców był też wiernym im Sołtysem. Zabrał ostatnią krowę wdowie Myszakowskiej na kontyngent, skazując Ją na żebraninę. Tak biedując przetrwała do przyjścia Niemców. Ci zatrzymali się w Hucie na odpoczynek, wtedy ktoś namówił Janinę, aby poszła do Niemieckiego komendanta zapytać się o męża, czy może jest w niewoli i listów nie pisał, ale żyje. Sekretarz na jego polecenie spisał raport i o dziwo po kilku miesiącach przyszło pismo, że taki nie figuruje w spisie jeńców.

Czekając na męża, dowiedziała się o jeńcach trzymanych przez Niemców w Równym. Snuła nadzieje, może mąż był w niewoli u Sowietów, a potem zwerbowali go do Armii Czerwonej i teraz jest w niewoli, a ona o tym nie wie. Matka Janiny, Marianna na nogach poszła do Równego 80 kilometrów, tam Niemcy wyczytywali cały dzień tysiące nazwisk jeńców, oddawali ich wspaniałomyślnie rodzinom. Czytali, ale z tłumu nikt się nie zgłosił. Jeńcy wpatrzeni w zebranych, nie mieli nadziei, potem już tylko umierali. Syn Janiny rósł, a Ona samotna niosła cały ciężar wdowiego losu, tak dotrwała do napadu banderowskiego.

Po sąsiedzku z Myszakowskimi było kilka domów, a ich część Omelanki nazywała się Mała Omelanka. Gospodarstwa tam po przedwojennym pożarze wsi wybudowali jeszcze Adam Wrześniowiecki, Antoni Horoszkiewicz, Kajetan Szelążek,  Zygmunt Bielawski i Marian Chomicz.

NAPAD BANDEROWSKI

Rano w dzień 16 lipca 1943 r. właśnie do tych gospodarstw przyszło kilkunastu uzbrojonych. Nie wiadomo kim byli, a siedzieli cały dzień. Podawali się za Sowieckich Partyzantów, jednak w odróżnieniu od nich, broń mieli byle jaką, a posiadało ją tylko kilku. Wzbudziło to podejrzenia, bo w czerwcu przechodziły w pobliżu oddziały gen. Sidora Kowpaka i partyzanci wyglądali zupełnie inaczej.  Ludzie bacznie ich obserwowali, wiedzieli o podstępnym wymordowaniu ludzi w  Parośli i Ugłach. Poinformowali o „gościach” Hutę Stepańską. Jednak z Huty przyszły niepokojące wiadomości, że są w pogotowiu, bo spodziewany jest atak. Na Wyrce został złapany banderowiec, który zdradził plan ataku. Tym samym potwierdzone zostały informacje zwiadu konnego z Huty, informującego o przemieszczaniu się banderowców od strony Kołek pod Hutę[2]

Kiedy zrobił się wieczór, uzbrojeni omijając wieś wyruszyli w kierunku na uroczysko Lutykaty. Po wejściu do lasu, za chwilę z tamtej strony zaczęło się palić kilka domów. Daleko na horyzoncie jaśniały czerwone rakiety sygnalizacyjne, wystrzeliwane w niebo. Jednocześnie od Wyrki widać było łunę, a wokół rozpoczęła się gwałtowna wymiana ognia, ze wszystkich stron.

UCIECZKA

Atak banderowski rozpoczął się na skraju Omelanki, przy Słonym Błocie. Ludność rzuciła się do ucieczki, część za cel wybrała las ciągnący się za wsią na wielkiej przestrzeni, aż pod Cumań. Kolejna część przedostała się do Huty. Mieszkający na Małej Omelance zmuszeni byli uciekać w lasy pod ukraińskie wsie w rejonie Mydzka. Z jednej części lasu atakowali banderowcy, a w drugiej chronili się Polacy, tak jedni jak i drudzy las znali doskonale.

Nie okazało się to wcale gorszym rozwiązaniem, choć było podyktowane okolicznościami, a nie chęciom. Otóż ukrywający się tam, szybko nawiązali kontakt z przyjaznymi Ukraińcami. Kajetan Szelążek podszedł pod dom Ukraińca Pawła Hresia4 w Podworyszczu. Ten rozpaczał nad ich losem i deklarował pomoc. Ukrywający się przez ponad dwa tygodnie mieli informację na bieżąco, co dzieje się w okolicy, było to niezwykle istotne. Za doradą Pawła zdecydowali się przedrzeć do stacji w Antonówce. Dalsze przebywanie w tych terenach prędzej czy później skończyłoby się tragicznie. Woły, konie, krowy i cały wóz pościeli, odzieży i jedzenia zostawili u Pawła na przechowanie. Jak sam zapewniał wszystko odda po ich powrocie. Mógł to uczynić z powodu tego, że większość Ukraińców korzystając z okazji połapała wolno chodzące zwierzęta. Nikogo wtedy nie dziwiło posiadanie iluś polskich zwierząt.

Po dwóch nocach marszu, unikając dróg, kilkunasto osobowa grupa z Małej Omelanki doszła do Antonówki. Tak jak tysiące innych Polaków, dotarli do Niemiec na roboty.

WYSŁANI NA ROBOTY Do NIEMIEC

Wszyscy wysłani byli do pracy w gospodarstwach położonych blisko siebie. Przebywali tam już wcześniej sprowadzeni Ukraińcy, którzy niewiele wiedzieli o mordach. Polacy i Ukraińcy utrzymywali z sobą dobre stosunki, lecz była to tykająca bomba. Kiedy córka Kajetana Szelążka, Józefa 17 lat odrzuciła zaloty Ukraińca, ten donosi na Gestapo o antyniemieckiej działalności w gospodarstwie. Zgłosił nielegalny ubój świni, produkcję samogonu i handel nim oraz śpiew patriotycznych pieśni polskich. Gestapo aresztowało 13 osób, po kilkudniowym śledztwie w areszcie pozostali Leon Szelążek 21 lat  i Jan Szelążek 19 lat. Wszelki ślad po nich zaginą. Było to na kilka tygodni przed kapitulacją.

Ukraińcy wszędzie wykorzystywali swoje uprzywilejowane u Niemców traktowanie. Tak było w Przemyślu, gdzie Niemcy urządzili dla wywożonych do Niemiec punkt sanitarny. Pomiędzy stacją kolejową, mostem i Sanem gromadzeni byli wszyscy wiezieni. Teren ogrodzony był drutem kolczastym, jak w prawdziwym obozie. Z tego miejsca uciekinierzy, systematycznie zabierani byli do łaźni. Przed masową kąpielą musieli rozebrać się do naga, odzież ich była poddawana prażeniu w celu zabicia pcheł, wszy i pluskw, a potem ją odbierali. Obsługujący ten punkt sanitarny Ukraińcy nie kryli swojej radości z okrutnego losu Polaków.

WIARA W DOBROĆ CZŁOWIEKA

Babka Narcyza Żołędziewska z Wyrobek, mimo upalnego lata chodziła cały czas w płaszczu. W żaden sposób nie chciała dać się rozebrać przed kąpielą, poganiana przez Ukraińców. To był ostatni raz, kiedy rodzina widziała babkę i wszelki ślad po niej zaginą. Poszukiwania zarządzone przez Niemców, a potem dochodzenie niczego nie wyjaśniło. Rodzina popierana przez świadków domagała się wyjaśnienia zaginięcia. Wszystko na nic, Narcyza przepadła. Rozległe, niezbadane, podziemia Twierdzy Przemyśl z okresu I Wojny Światowej, skryły następną tajemnicę. Gdzieś w ich czeluściach, Żołędziewska została najprawdopodobniej zamordowana przez Ukraińców. Miała, bowiem z płaszczu zaszyte Carskie złote imperiały, a obsługujący łaźnię już nie raz musieli się spotkać z tym powszechnym sposobem ukrycia złotych rublówek. Innego logicznego wytłumaczenia jej zaginięcia nie ma.

Korzystając ze sposobności przytoczę nieco inną opowieść, która pozwala wierzyć w dobroć człowieka. Mój Tata, mając już 10 lat w czasie pobytu w Niemczech w mieście Zwickau, ciągle chodził głodny5. Przydział kartkowy nie wystarczał żeby się najeść. Jednego dnia głód nie pozwalał mu już wyjść z baraku, ale ostatkiem sił wyruszył, razem z innymi dziećmi, aby żebrać. Chodzili pod protestancką katedrę Św. Maryi, lub pod fabrykę. Czasem coś dostawali, ale rzadko i mało. Stał z wyciągniętymi po prośbie rękami w długim szeregu żebraków. Niektóry dostali po kawałku kanapki, a on nic.

Robotnicy przeszli, brama się zamknęła, inni żebracy się rozeszli, a on dalej stał czekając miłosierdzia. Już miał się kłaść, bo nie miał siły stać, ani wracać. Nagle usłyszał stukot butów, biegnącej, spóźnionej do pracy Niemki. Przebiegła koło niego, nie reagując na wyciągniętą rękę. Nagle wróciła się, otworzyła torebkę, w której była tylko jedna mała kanapka i dała głodnemu dziecku. Sama nic nie mając na cały dzień pracy. Tata zawsze o niej wspominał z wdzięcznością. Nigdy nie widziałem w naszym domu wyrzuconego okruszka chleba.  

Bardzo wielu Wołyniaków nie przeżyło robót w Niemczech, historie z tym związane są straszne. Ofiar banderowskich z Omelanki nikt się nie doliczył „Bóg tylko imiona Ich zna”, a było ich wiele. Ocaleni rozproszeni zostali po całym świecie, ich potomkowie szukając swoich korzeni, często nie mówią już po polsku. Tęsknią jednak do tej ziemi, a miłość przekazali im rodzice. Oni z kolei wspomnienia Dziadków niech przekażą swoim dzieciom, żeby pamięć o naszych losach na Wołyniu na umarła.

/ Krzyż w Omelance poświęca Ojciec Mikołaj Wołodymirowicz Hałuha

Janusz Horoszkiewicz c.d.n.

--
1 Janina Myszakowska, Włóki
2 Lipiński Mirosław,
3 Edward Pomerański, Wrocław, wywiady 31 XII 2011 do 12 II 2917 r.
4 Stefania Szelążek podaje kilka wersji nazwiska; Hreś, Greś lub podobnie
5  Szczepan Horoszkiewicz, Maćkówka, wywiad 14 II 2012 r.
Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.