Logo

Wspomnienia z Kresów - Czesława Hok

Nazywam się Czesława Hok, z domu Wąsowicz. Urodziłam się w dniu 5 lutego 1936 roku w Jelechowicach, pow. Złoczów, woj. tarnopolskie.
Moimi rodzicami byli Maciej i Ewa z domu Spólnik. Rodzice byli katolikami i Polakami.
Ojciec prowadził kilkumorgowe gospodarstwo, pełnił również funkcję wójta wsi. W gospodarstwie był koń, krowy, świnki, drób.
Rodzina składała się z rodziców, sześciu synów i dwóch córek. Moi bracia to: Bolesław, Edward, Józef, Eugeniusz, Zenon i Mieczysław oraz siostra Anna. W sumie mama urodziła dwanaścioro dzieci, ale czwórka rodzeństwa zmarła w wieku dziecięcym. Nie pamiętam szczegółów.
Nic nie potrafię powiedzieć o moich dziadkach, bo zmarli przed moim narodzeniem.

Nasze gospodarstwo stanowił dom, kryty blachą, stodoła i obora. Wszystkie budynki stały oddzielnie, w kształcie litery „U”. Utrzymywaliśmy się z tego co gospodarstwo wyprodukowało.  Pamiętam, że do jedzenia był zawsze chleb, mleko, makarony, ziemniaki, inne produkty własne oraz owoce.
 We wsi był kościół katolicki, w którym zostałam ochrzczona. Moją matką chrzestną była Aniela Krzyżanowska, nie pamiętam nazwiska ojca chrzestnego. W naszej wsi Jelechowicach nie było kościołów innych wyznań. We wiosce mieszkali Polacy i Ukraińcy, ale nie wiem w jakich proporcjach. Ludzie siedzieli przed domami, rozmawiali, spotykali się, śpiewali, na pewno żyli w zgodzie. Nie potrafię powiedzieć jak wyglądało współżycie polsko – ukraińskie. Do wybuchu wojny do szkoły nie chodziłam, poszłam do pierwszej klasy już w powojennej Polsce.
Naszym sąsiadem był Ukrainiec o nazwisku Gałuszka, imienia jego nie pamiętam. Drugi ukraiński sąsiad nazywał się Filip lub podobnie. Jak zaczęły się mordy Polaków w Małopolsce Wschodniej miałam 8 lat i nie miałam świadomości co się wokół mnie dzieje. Ale pamiętam, że niejednokrotnie ukrywałam się w mieszkaniu Ukraińca Gałuszki do momentu aż tata z braćmi wykopali piwnicę - kryjówkę, taki loch, na ziemniaki a wejście do niego zamknięte było drewnianym krążkiem, jak do beczki na kiszoną kapustę. Z zewnątrz ta budowla nie rzucała się w oczy i w nikomu nie przyszłoby do głowy, że tam mogą schować się jacyś ludzie. Pracę wykonywali w nocy a ziemię z wyrobiska rozplantowali po całej posesji, żeby nie było widać, że przeprowadzano jakieś prace ziemne. Od czasu wybudowania kryjówki tam nocowaliśmy na stałe. W ciągu dnia życie toczyło się normalnie w obejściu ale jak robiło się na polu szaro to wchodziliśmy wszyscy do tego lochu i tam spędzaliśmy noc.
Tata był wójtem we wsi, był znany i szanowany, więc mieszkańcy, w tym Ukraińcy, dawali znać, kiedy należy się ukryć. Niestety o szczegółach nie potrafię opowiedzieć.
Pamiętam natomiast z opowiadań dorosłych członków rodziny, że naszych sąsiadów Polaków Ukraińcy pod bronią wywozili do lasu. Tam przywiązywali do drzew, nożami ściągali z nich skórę, wydłubywali oczy, ucinali języki, strasznie ich przed śmiercią męczyli. Takie wydarzenia miały miejsce aż do naszego wyjazdu do Polski, ale ja dat ani nazwisk nie pamiętam. Słyszałam też, że w okolicy była wioska, której mieszkańców wymordowały całkowicie bandy ukraińskie. /Chodzi o Hutę Pieniacką/.
W 1945 roku wprowadzili się do naszego domu Ukraińcy, przesiedleni z okolic Przemyśla i Zachodniej Ukrainy. Zajęli nasz cały dom, zostawiając nam jeden pokój. Nie było z nami wtedy najstarszego brata Bolesława (ur.1915 - później dowiedziałam się, że walczył pod Monte Cassino) i siostry Anny wywiezionej do Niemiec na roboty. W takich warunkach mieszkaliśmy przez około 3 miesiące a potem wyjechaliśmy za Bug do Polski. Jechaliśmy w wagonie towarowym z trzema innymi rodzinami. Nie pamiętam którędy i jak długo trwała podróż ale ostatecznie wysiedliśmy na stacji Jaworze koło Bielska Białej. Początkowo mieszkaliśmy w prymitywnych namiotach przy dworcu, z czasem ojciec otrzymał przydział poniemieckiego domu w Jaworzu Dolnym, po ludziach, którzy wyjechali do Niemiec.

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.