Logo

Moje Kresy Emilia Kulińska cz. 4

Jadąc transportem przesiedleńczym pamiętam, że z mleka w bańce w wyniku kołysania się wagonu robiło się zawsze masło. Boże, co to była za frajda jeść takie masełko, nie to co obecnie. Tato z furmanką i koniem ukrył się na przedmieściu Kamionki we wsi Sapieżanka u znajomego Ukraińca, tak tu znajomej rodziny ukraińskiej. Zgromadzonych na placu w Kamionce mieszkańców Budek i innych miejscowości poddano jak wspomniałam segregacji. Wszystkich zdolnych do pracy załadowano na stacji do wagonów i wywieziono najpierw do obozu przesiedleńczego w Żurawicy k. Przemyśla, potem do pracy w III Rzeszy, najczęściej w rolnictwie. W obozie w Żurawicy dała o sobie znać ludzka solidarność przejawiająca się w niesieniu pomocy drugiemu człowiekowi.

Miejscowy Polak Józef Inglot narażając swoje życie uratował wielu Polaków od wywózki do Rzeszy, niekiedy od śmierci. W momencie naszej ucieczki z niemieckiego konwoju nagle wszyscy zwrócili uwagę na unoszące się nad lasem kłęby czarnego dymu. To płonęła nasza rodzinna wieś Budki Nieznanowskie.                                                  

Dzieło prowokacji banderowców oraz ukraińskich oddziałów SS – Schutzendivision -Galizien. Płonęły wszystkie zabudowania. Opowiadali potem ci co pozostali w pobliżu wioski ukryci w lesie. Nie mogli znieść ryku bydła, kwiku trzody chlewnej żywcem palonej w zamkniętych gospodarstwach. Niewiele też mogli pomóc zwierzynie, gdyż wieś otoczona była szczelnym kordonem żołnierzy Wermachtu. Niemcy spalili wszystkie domy, pozostał tylko nasz drewniany kościół. Relacjonowali też inni starsi mieszkańcy naszej wsi mówiąc, że przydzielony do pacyfikacji Budek jeden z niemieckich oficerów, prawdopodobnie katolik, podlegający dowódcy oddziału Wermachtu w Kamionce Strumiłowej Kreishauptmannowi Joachimowi Nehring, po przybyciu do miasta udał się do proboszcza parafii Wniebowzięcia NMP. Następnie przydzielił ks. Władysławowi Baczmadze, jednemu z wikariuszy parafii, konwój żołnierzy i polecił zabrać pozostawiony w czasie mszy rezurekcyjnej w Budkach Najświętszy Sakrament. Ksiądz Baczmaga przywiózł Najświętszy Sakrament i szaty liturgiczne do kościoła w Kamionce Strumiłowej.
Po tym fakcie Niemcy dopełnili dzieło zniszczenia, spalili również nasz kościół pw. Matki Boskiej Szkaplerznej. Należy także dodać znamienny fakt łączący owo wydarzenie i przynależność do obecnej naszej parafii pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Brzegu. Drugim z wikariuszy parafii w Kamionce Strumiłowej w owym czasie, obok ks. Baczmagi był nasz śp. ks. prałat Kazimierz Makarski. Urodzony w Kołomyi w rodzinie kolejarskiej 11 kwietnia 1914roku, święcenia kapłańskie przyjął w Katedrze Lwowskiej 26 czerwca 1938roku, po czym został skierowany do pracy duszpasterskiej właśnie w Kamionce Strumiłowej. W okresie II w.ś.za swoją działalność w obronie ludności polskiej władze sowieckie oraz nacjonaliści ukraińscy wydali na ks. Makarskiego dwa wyroki śmierci. Znany był jako gorliwy patriota i żarliwy kaznodzieja. To może wskutek tego, by nie narażać księdza Kazimierza na atak ze strony banderowców, do Budek po Najświętszy Sakrament wysłano wikariusza, ks. Władysława. W tym tragicznym okresie w Budkach Nieznanowskich banderowcy zamordowali łącznie 21 mieszkańców, spalono wszystkie 152 zagrody, wypędzono około 800 mieszkańców. W sąsiedniej wsi Sielec Bieńków zamordowano 31 ludzi, spalono 201 zagród i wysiedlono ponad 1050 mieszkańców. Był przymus pracy, każdy zdrowy człowiek musiał pracować, mnie także zmuszono do pracy na rzecz Niemców. Patrole niemieckie chodziły po domach i zdolnych ludzi wyciągali do pracy. Widząc nadchodzący patrol mama schowała mnie w dużym kufrze. Gdy do naszego pomieszczenia weszli Niemcy, byłam tak ciekawa co się wokoło dzieje, że podniosłam wieko i było po sprawie. Mamy nie zabrali, gdyż musiała opiekować się moim małym bratem. Do moich obowiązków należało obieranie ziemniaków w stołówce niemieckiego garnizonu. Niekiedy z przymusowej pracy wracałam bardzo ucieszona ponieważ od „dobrych” niemieckich żołnierzy dostałam parę kostek cukru, czasem czekoladkę.
Z różnych stron dochodziły tragiczne wiadomości o poczynaniach banderowców. Niemal wszystkie wioski należące do parafii Kamionka Strumiłowa zostały spalone. By nie dopuszczać do dalszej rzezi, władze niemieckie zmuszały Polaków do opuszczania tych ziem. Niemieckie transporty wojskowe parły jeszcze na front wschodni, brakowało jednak taboru, maszynistów i parowozów. Jednakże gdy tylko Polacy wyrazili chęć wyjazdu, Niemcy w ciągu kilku dni taki transport organizowali i wywozili Polaków na Zachód. Już dzisiaj nie wiem, kto z naszych dał znak wyjazdu. Sami się organizowaliśmy, na własną rękę szukali odpowiedniego adresu. Ktoś słyszał, że w okolicach Przemyśla i Sanoka można znaleźć lepsze, tymczasowe miejsce do przeżycia tej straszliwej wojny. Każdy przecież wierzył, że niebawem wszystko wróci do normy i tak jak staliśmy, wszyscy chcieli natychmiast wracać na ojcowiznę. Doskonale wiedzieliśmy, że wszystko we wsi zostało spalone i rozgrabione. Ukraińcy zabierali wszystko, wyłapywali przerażone bydło i konie. Wrócić tu musieliśmy, na zgliszcza, by zacząć od nowa żyć na swoim. Załadowaliśmy się w Kamionce Strumiłowej już na początku maja 1944roku wyruszając w nieznane. W bydlęcych wagonach po kilka rodzin, z jednej strony ludzie, po przeciwnej bydło i konie. W podróży towarzyszyła nam rodzina Żółtanieckich. To nie był zwykły przejazd na miejsce i wysiadka. Jechaliśmy dość długo, transport co chwilę zatrzymywał się w szczerym polu, przepuszczał inne pociągi jadące na wschód. Mama wykorzystywała każdą nadarzającą się okazję, by coś ugotować. Wyciągała kociołek, robiła stos z kamieni, tato zapalał drobne gałązki i szybko coś dla nas gotowali. Z czego? Na pewno to co każdy mógł szybko przy torowisku znaleźć, lebiodę czy pierwszy wiosenny szczaw. Niejednokrotnie pociąg znienacka ruszał i zawartość kociołka pozostawała niedogotowana lub trzeba było ją szybko wylać.
W tragicznych warunkach sanitarnych przez Przemyśl, Krosno dotarliśmy do Rymanowa. Na bocznicy kolejowej kazali się wyładować i wszyscy się rozproszyli. Jak Romowie, tabor furmanek objeżdżał okoliczne wsie, gdzie każda rodzina szukała dla siebie schronienia. Przyjechaliśmy do wsi Bzianka w powiecie krośnieńskim. Przyjęła nas do siebie rodzina dzieci – sierot, czworo chłopaków i dwoje dziewcząt. Oboje rodzice na początku wojny zmarli na tyfus. Niektórym naszym osadnikom, byłym mieszkańcom Budek los jakby wyznaczył nowe miejsca zamieszkania do końca swojego życia, bowiem związali się uczuciowo z tamtymi mieszkańcami. Marysia Semenowicz wyszła nawet za mąż za mieszkańca Bzianki, nazywał się Krępulec. We wsi była szkoła, przez jeden rok pobierałam w niej nawet naukę. Coraz częściej dochodziły do nas informacje, że na tzw. Ziemiach Zachodnich przydzielają osadnikom całe gospodarstwa z polem. Niektórzy uparci mieszkańcy postanowili wracać do Budek. Docierali jednak tylko w okolice Przemyśla i byli zawracani. Nie zezwalał na to ówcześnie powołany Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Nasza rodzina razem z innymi postanowiła udać się na Ziemie Odzyskane. Zorganizowany został nowy transport chętnych do wyjazdu, tym razem z Przemyśla. Powtórnie ogromny tabor wozów ciągnął do wyznaczonego miejsca w Przemyślu, by po kilku dniach koczowania w wagonach, wyruszyć dalej. Przez Katowice, Opole dotarliśmy pod koniec sierpnia 1945 roku na stację kolejową Wrocław - Psie Pole. Niebawem dowiedzieliśmy się, że sporo byłych mieszkańców Budek znalazło schronienie w pobliżu Brzegu w Gierszowicach. Gdy dotarliśmy na miejsce wiele domów w Gierszowicach było już pozajmowanych, bowiem wcześniej dotarły tu rodziny; Białek, Smoliński, Herba. Do wsi przybyli 9 maja 1945 roku i mieli jeszcze możliwość posadzenia ziemniaków. Nasi ludzie po raz pierwszy mieli możliwość obejrzenia nowego sposobu sadzenia kartofli w taki sposób jak to robili Niemcy. Tam ma Kresach sadzono za pługiem, natomiast tutaj miejscowi sadzili w rowkach i przysypywali płużkiem, aczkolwiek nie brakowało ludzi sadzących ziemniaki w tradycyjny sposób. Cześć ludzi z naszego transportu pozostało w okolicach Wrocławia i tam się osiedliła. Tato zajął w Gierszowicach gospodarstwo pod nr 72. Było z nim trochę kłopotów, bo dotychczasowy niemiecki gospodarz nie raczył nas do siebie wpuścić. Dopiero po interwencji sołtysa, Niemiec ustąpił i niebawem wyjechał. Zamieszkałam z rodzicami i młodszą urodzoną w 1935 roku siostrą Janiną – obecnie Bruś oraz najmłodszym bratem Władysławem. Zaczęłam kontynuować naukę w Brzegu, gdyż musiałam ukończyć szkołę powszechną. Następnie uczęszczałam do Liceum Ogólnokształcącego, wzięłam udział w kursie nauczycielskim, gdyż brakowało nauczycieli. Po sześciu miesiącach i ukończeniu kursu otrzymałam angaż nauczycielki w szkole w Chróścinie Opolskiej. Uczyłam tam przez 2 tygodnie, jednak komplikacje zdrowotne nie pozwoliły mi dalej pracować w zawodzie nauczycielskim.
W 1951roku wyszłam za mąż za Tadeusza Kulińskiego, brata Emilii Semenowicz. Mieszkaliśmy z moimi rodzicami. Mąż był mechanikiem i pracował w Państwowym Ośrodku Maszynowym w Brzegu. Gdy powstała Spółdzielnia Kółek Rolniczych przeniósł się do pracy w Pogorzeli. Pracował na etacie i gospodarzyliśmy na 4 ha ziemi przepisanej nam przez teściową. Ciężka praca na roli zaczęła dawać wymierne efekty. Teraz się mówi, że pracując na polu nikt nie dorobił się jeszcze kokosów. Przyznam szczerze, że gdyby nie nasze gospodarstwo, ciężka w nim praca, nie kupilibyśmy z mężem tego obejścia gdzie obecnie mieszkam z synem, synową i wnukami. Nabyliśmy to gospodarstwo od pani Herbowej i w sumie mieliśmy ponad 9 ha dobrej ziemi. Urodziła się nasza córka Lucyna, późniejsza Sorokowska, niestety zmarła w 1984 roku. Później po Lucynie urodziły się bliźniaki Jan i Zdzisław, po nich najmłodszy Ireneusz. Naszymi synowymi zostały Helena Iżewska, Maria Skotnicka i Małgorzata Litwin. Jestem bogatą babcią, doczekaliśmy się 9 wnuków i 7 prawnuków. Najmłodszą prawnuczką jest obecnie Antonina. Urodzony w 1926 roku w Budkach Nieznanowskich mój mąż Tadeusz zmarł 16 listopada 1986 i pochowany jest na gierszowickim cmentarzu. Pięknieje nasza wieś, miejscowość rodzinna naszych dzieci, wnuków i prawnuków. Znamienne są słowa umieszczone na tablicy Stowarzyszenia Rozwoju Lokalnego „Teraz Gierszowice”, zbudowanej w ramach realizacji Lokalnej Strategii Rozwoju obszaru Brzeskiej Wsi Historycznej na lata 2007 -2013 – „Starsze pokolenie Gierszowic to repatrianci ze Wschodu, zesłańcy z Sybiru, oraz ludność napływowa z różnych regionów Polski tj. woj. rzeszowskiego, kielecczyzny. Droga i przybycie na miejsce było w tych latach niezwykle uciążliwe, w warunkach trudnych i prymitywnych, opuszczali swoje rodzinne strony tj. Budki Nieznanowskie, Lwów, Jazienice, Kołomyja, Stanisławów. Dla jednych przystankiem był Przemyśl, wieś Żurawica, Bzianka, Rymanów Zdrój, dla innych Opole, Brzeg, Wrocław. Mieszkańcy podkreślają, że nie opuścili swojej ojczyzny, lecz zostali siłą wyrzuceni z miejsc swojego urodzenia. Obecnie przyszło im żyć w nowych warunkach na nowej ziemi, ziemi urodzonych tutaj dzieci i wnuków, mimo sentymentów zdążyli zapuścić korzenie w tą ziemie i pokochali ją jak własną matkę rodzicielkę.” Ta piękna Ziemia to przodków spuścizna, to nasza droga najmilsza Ojczyzna.                                                                 Koniec
Od autora:
Śp. Emilia Kulińska zmarła dnia 9 października 2015 roku i pochowana jest na cmentarzu w Gierszowicach powiat Brzeg.  Wspomnienia Emilii Kulińskiej i innych kresowiaków zawarte są w mojej książce pn. Moje Kresy”
Eugeniusz Szewczuk  e-mail  Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.  tel. 607 565 427

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.