Logo

Wołyń. Próba zrozumienia

Wreszcie można powiedzieć, że w ostatnich latach  historia Wołynia w latach 1939-1946 przestała być przedmiotem tabu i pojawił się wysyp książek poświęconych tej tematyce. O ile większość z nich już w samym tytule zawiera słowa: krew, ogień, łzy i mord, to niżej zaprezentowana pozycja jest właśnie próbą zrozumienia tego co się wydarzyło. Trauma jaką przeżyli i jeszcze dziś przeżywają ostatni żyjący świadkowie „Ludobójstwa OUN-UPA”, jest niestety nie do opisania. Nikt nigdy nie zafundował  ofiarom tej wielkiej zbrodni  pomocy psychoterapeutów, a wręcz przeciwnie pół wieku bezpieczniej było siedzieć cicho. Autorka książki dziennikarka i tłumaczka, będąca jednocześnie potomkiem kresowej rodziny z Podola podjęła trud zrozumienia tego co się wydarzyło. Mimo dotarcia do wielu autorytetów i  świadków minionego czasu zaskoczyły mnie jednak pewne wnioski, o których muszę tu wspomnieć.

Wydawca zachęcając do zainteresowania się nową pozycją na rynku informuje:
Miłość do ziemi, rachunek krzywd i demony nienawiści. Dwa narody, dwie ojczyzny, wspólna tragedia. Siedmioro świadków, trzech komentatorów, dziesiątki spisanych relacji. Ponad siedemdziesiąt lat po rzezi wołyńskiej (1943-44) wracają oni do tamtych wydarzeń, jako ciągle żywej traumy na poziomie jednostkowym i zbiorowym, lokalnym i narodowym. Opowiadają o osobistych doświadczeniach, ukazując niewyobrażalne okrucieństwo wydarzeń oraz ich tło historyczne i społeczne. Relacje po latach nie pokazują czarno-białego obrazu rzezi wołyńskiej. Jednych świadków stać na refleksję, że rzeź była sterowana przez ukraińskich polityków, inni twierdzą, że była aktem długo tłumionej etnicznej nienawiści ukraińskich sąsiadów. Wspomnienia i komentarze układają się w ciąg chronologiczny, od „sielskich” obrazów Wołynia sprzed II wojny światowej, poprzez rozgrywanie ukraińskich nadziei narodowych, przez okupanta sowieckiego i niemieckiego, aż do obrazów ukraińskiej nienawiści skierowanej na Polaków w 1943 r. Różnorodne relacje pokazują tragiczny splot okoliczności historycznych, politycznych i zwyczajnie ludzkich. To nie jest obraz czarno-biały. Temat wołyński wpisuje się w trudną współczesność nie tylko relacji polsko-ukraińskich, ale również dzisiejszych okrucieństw o podłożu nacjonalistyczno-etnicznym, stając się krwawym memento dla przyszłych pokoleń. Wszystko można by przyjąć jako dobrą monetę, po za zdaniem które wytłuściłem.  Skąd raptem znalazły się dwie Ojczyzny i wspólna tragedia? Przecież Ukraina jako państwo wcześniej nie istniała!  Jaka wspólna tragedia? Rzeź wołyńska nie  nosiła by tego określenia gdyby nie fakt, że nacjonaliści ukraińscy zaatakowali bezbronną ludność polską na Wołyniu. A zrobili to z premedytacją wiedząc, że Polacy nie posiadają żadnego oddziału partyzanckiego który był by w stanie stanąć do walki, stąd te 60 tys. ofiar. Dlaczego autorka zaakceptowała tak sformułowane zdanie? Odpowiedź znalazłem we wstępie książki. A wyczytać tam możemy: Gdy zaczęłam czytać o wojewodzie wołyńskim Henryku Józewskim, który z ramienia rządu polskiego zrobił tak dużo dobrego dla ukraińskich współobywateli w czasie dwudziestolecia międzywojennego, odkryłam, że wielu ukraińskich patriotów i tak czuło się zawiedzionych. Przecież w jednym szeregu z Polakami walczyli z bolszewikami, a Druga Rzeczpospolita odwróciła się od ich marzeń o własnym państwie i dogadała się z Sowietami. Ukraina nie odzyskała niepodległości i nie zgadzała się na taki stan rzeczy. Ukraińcy chcieli za wszelką cenę pozbyć się polskiego okupanta. Z przykrością  czytałem te słowa wypowiedziane przez polską dziennikarkę, która muszę stwierdzić, że niezbyt dokładnie zapoznała się z naszą historią. Każdy kto zwrócił uwagę na obecną propagandę  Ukrainy, łatwo zauważy , że autorka omawianej książki  właśnie bardziej jej uległa . Prawda historyczna jest nieubłagana i nie ma  dowodów, że Ukraina jako państwo istniała, a zatem nie mogła stracić niepodległości i znaleźć się pod polską okupacją.  Obawiam się, że autorka której dziadek mając znaczny majątek na Podolu zniszczony  w 1920 r. podczas wojny polsko-bolszewickiej i w wyniku czego  przeniósł się  w Radomskie, uległa politycznej poprawności polskich elit  głoszących o  „ wrażliwości Ukraińców” . Nie warto jednak zagłębiać się w te błędne wnioski historyczne albowiem autorka przyznaje, że : Wołyń. Siła traumy nie jest w żadnym wypadku książką historyczną. To opowieść o emocjach, bólu, cierpieniu, złu, zezwierzęceniu, okrucieństwie, o trudzie wybaczania i pojednania. O próbie zrozumienia.
Bardzo dobrze, że autorka trud zrozumienia  potwornych wydarzeń jakie miały wtedy miejsce i na które do dziś nie mamy jednoznacznego wyjaśnienia. Pisze ona: Zbierając materiały do książki, czytając i słuchając o rzezi wołyńskiej od świadków, z każdym dniem utwierdzałam się w przekonaniu – może brzmi to naiwnie – że nic w tym kawałku historii nie jest czarno-białe. Każdego dnia mnożyły się kolejne pytania, pojawiało się zdziwienie, niezrozumienie.
Bohaterowie książki opowiadali mi o życiu na Wołyniu przed wojną, o relacjach sąsiedzkich. Każdy z nich ma dobre i złe wspomnienia. Każdy z nich doświadczył pomocy od sąsiada Ukraińca, jak i przemocy od ukraińskich nacjonalistów. Ale każdy z nich opowiada też o różnym traktowaniu Ukraińców przez Polaków, o odwetach. Każdy z nich podkreśla, jaką podłą rolę w tym kawałku naszej historii odegrali Niemcy i Sowieci. Żaden z nich nie rozumie do dziś okrucieństwa, z jakim dokonywano mordów na ich bliskich czy polskich sąsiadach. Bo tego pojąć się nie da. Każdy z nich ciągle, po siedemdziesięciu paru latach, boryka się zarówno ze swoją traumą indywidualną, jak i zbiorową.
Reasumując jest to na pewno pozycja bardzo ciekawa i dająca wiele do myślenia.

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.