- Kategoria: Publikacjie
- Janusz Horoszkiewicz
- Odsłony: 1684
Szlakiem krzyży wołyńskich - WYDYMER W GMINIE ANTONÓWKA
/ WYDYMER W GMINIE ANTONÓWKA, powiat Sarny, woj. wołyńskie, parafia Antonówka
Wojna wdarła się brutalnie w historię przydrożnej wsi Wydymer. Najpierw przemieszczały się przez nią wielkie masy „wyzwolicielskiej" Armii Czerwonej, a zaraz po nich przechodzili pokonani polscy żołnierze. Idąc od strony Żółkiń i Włodzimierca, zatrzymywali się w polskiej wsi, gdzie odpoczywali. Unikali ukraińskich gdzie w licznych wsiach polowano na żołnierzy. Wielu szło w samych kalesonach, pokrwawieni, brudni, znieważeni i pobici, ale szczęśliwi, że jeszcze żyją. Ludzie karmili nieszczęśników i ubierali w łachmany, aby uchronić od ponownego obrabowania. Opowiadali o tym, co ich spotkało, jakim cudem tu doszli. Szerokim echem rozeszła się wiadomość o okrutnym zamordowaniu polskiego żołnierza, schwytanego w Nowakach za Włodzimiercem. To był zwiastun przyszłego ludobójstwa.
/ Przy krzyżu w Wydymerze
SOWIECKI SPADOCHRONIARZ
Po zagładzie getta w Rafałówce i Włodzimiercu, wokół Wydymera schronienie znaleźli liczni Żydzi. Wspierani i karmieni przez mieszkańców stanowili jednocześnie wielkie zagrożenie, szucmani z Niemcami wielokrotnie Ich poszukiwali. Za pomoc Żydom groziła kara śmierci i palenie gospodarstw. Niemcy byli jeszcze mocni, jednak sowieccy partyzanci zajmowali na nowo teren. Kto był bacznym obserwatorem wiedział czyje będzie zwycięstwo. Jesienią 1942 pod Wydymerem został osaczony sowiecki spadochroniarz, obława przyszła od strony Cepcewicz Wielkich i Netreby, brali w niej udział sami Ukraińcy, mężczyźni, kobiety i dzieci. Setki osób z widłami, pałkami, motykami i siekierami szło w tyralierze. Spadochroniarz ukrył się w ziemniaczysku, tam go dopadli i nie czekając zabili pałkami, co wywołało furię przybyłych Niemców. Już po utracie przytomności nie przerwano jego bicia, ku wielkiej radości ukraińskich dzieci. Polacy z trwogą przyglądali się okrucieństwu. Nie mogli przypuszczać, że za kilka miesięcy będą tak samo traktowani przez sąsiadów. Na wiosnę przyszłego roku, kilku Polaków, jako świadków zostało przesłuchanych na tą okoliczność. Przesłuchiwał oficer z przechodzącego oddziału partyzanckiego, podkreślając, że po wojnie wymierzona będzie sprawiedliwość dla spisanych uczestników.
MORDY TRWAŁY NIEPRZERWANIE.
/ Tablica z krzyża w Wydymerze. Krzyż postawiony przez śp. Antona Kowalczuka
Mord w sąsiedniej Parośli 9 lutego 1943, dotkną bezpośrednio również Wydymer, zginęli tam też mieszkańcy wsi. Dla ich pamięci i dla zapewnienia opieki Bożej wokół kolonii postawiono po dwóch tygodniach pięć krzyży. Ludność przestała spać w swoich domach i mimo wielkiego mrozu, na noce szła do lasu lub udawała się do kolonii Antonówka. Wiadomości z odległych okolic nie pozostawiały złudzeń, mordy trwały nieprzerwanie.
Zdecydowano się stworzyć samoobronę, na której czele staną Franciszek Żarczyński. Nakazano bardzo słusznie, jedynej ukraińskiej rodzinie Iwana Wołoszyna opuścić kolonię, byli potem aktywnymi banderowcami. Jak tylko śnieg zeszedł, podjęto decyzję o wybudowaniu wielkiego schronu mieszczącego wszystkich mieszkańców. Budowa przy wielkim poświęceniu trwała dwa miesiące. Schron został umieszczony na skraju lasu zw. Objazdki przy drodze do Włodzimierca. Był doskonale umiejscowiony, jego funkcjonalność przemyślana i zrealizowana. Nie był widoczny z odległości, a jedynie stanowiska strzelnicze wysunięte były nad ziemię. W oczach niektórych oponentów był śmiertelną pułapką z jednym tylko wyjściem. Szybko przyszła na budowlę próba przydatności.
UCEKINIERZY
Po upadku Huty Stepańskiej w kierunku Wydymera ruszyła spora grupa uciekinierów. Szli do rodzin i znajomych, ale znaleźli się między nimi i zupełnie obcy. Dotarli na miejsce 19 lipca, ich przyjście było wielkim zaskoczeniem. Pięciu Polaków na koniach jeździło pomiędzy uciekinierami prowadząc wyjaśnienia, kto kim i skąd jest. Szukano ukrytych Ukraińców, którzy uciekali z Polakami. Żądni zemsty zabiliby każdego, nieważne, że tak samo uciekali przed banderowcami.
Przybył tu również por. Kochański, który od tego dnia rozpoczął tworzenie pierwszego zbrojnego oddziału AK na Wołyniu. Nie zatrzymał się jednak na dłużej, a przeniósł do pobliskiej Terebuni. Hucianie po kilku dniach również opuścili Wydymer. Dziś trudno odtworzyć tamtą atmosferę i wszystkie powody ich odejścia. Pomiędzy przybyłymi zaprawionymi w krwawej walce Hucianami, nie miejącymi żadnych złudzeń, a miejscowymi dochodziło do nieprzyjemnych incydentów. Uciekinierzy z Huty Stepańskiej burzący pozorny spokój, byli niechciani, co odczuwali od miejscowych. Jedni gotowali jedzenie dla głodnych, a inni karcili przybyłych za kopanie ziemniaków bez pozwolenia. Hucianie swoimi wozami tratowali zboża, nie mogąc poruszać się drogami, to wywoływało złość. Mieszkańcy Wydymera mieli nadzieję, że uda im się przeprowadzić żniwa. Utopijny optymizm opierali w posiadanym schronie, przygotowaniu do obrony, kilkunastu wypożyczonych od Niemców karabinach i własnym arsenale. Samo przejście do Antonówki było ryzykowne, jedna z grup uciekinierów została zatrzymana przez Sowieckich Partyzantów. Partyzanci chcieli rozstrzelać idących do Niemców, traktują ich jak kolaborantów. Sytuację uratowała Florentyna Lipińska wdowa po Sołtysie z Huty, Marcelu. Ona kłamiąc, że idą z Huty Stepańskiej do Kopaczówki przekonała dowódcę.
Atak na okolicę Antonówki rozpoczął się nocą 30 lipca, zaatakowano kilkanaście miejscowości min. Perespę, Parośl II, Sunię, Terebunie, Kol. Antonówkę, Grabinę, Kołbanie, Kopaczówkę, Purbejówkę, Sernikowo, Setkówkę, Strugę, Załawiszcze, Porodę, Prurwę i inne.
URATOWAŁ ICH SCHRON
Wydymer banderowcy atakowali 31 lipca o wschodzie słońca. Ludność schroniła się w schronie, przez stanowiska ogniowe można było zobaczyć tragicznie piękny obraz. Dymy pożarów z podpalanych domów, mgły i czerwone słońce nad łąkami. Tak jak zakładał plan, schron spełnił doskonale swoje zadanie, uchronił wszystkich, którzy się tam skryli. Banderowcy nie mając możliwości jego zdobycia z marszu, zajęli pozycje na około. Atak polegał na ostrzale, obrońcy sporadycznie odpowiadali celnymi strzałami. Pod schron przedzierali się „harcownicy” strzelający i kryjący się na przemian. Jednego takiego zastrzelił Józef Wolak, któremu wymordowali rodzinę, dzień wcześniej. Wyszedł na przedpole, zabrał banderowcowi karabin Diektariewa i pas z amunicją. Czerń oczekiwała w wielkiej masie w cieniu lasu, sytuacja stała się patowa. Rozpoczynał się bardzo upalny dzień.
/ Krzyż w Wydymerze
Banderowcy zachęcali do opuszczenia schronu, obiecywali wypuszczenie wszystkich do Antonówki w zamian za pozostawienie broni. Pojawiły się głosy, że trzeba się zgodzić, o tym dowódca nie chciał nawet rozmawiać. Chętnym oferował otwarcie drzwi i wolną drogę, nikt już więcej się nie odezwał. Sytuacja jednak była beznadziejna, a „czerń” cierpliwie czekała na łupy. W południe z Antonówki przybyła odsiecz, w której byli i Niemcy. Zorganizowano kolumnę i wszyscy przeszli do Stacji, skąd wywieziono ich na roboty do Niemiec. Banderowcy zabili jedynie Romualdę Kotecką 12 l. ukrytą w zbożu, która była chora na zespół Downa i Franciszka Żarczyńskiego s. Karola w czasie drogi do Antonówki. Obrońcy z kolei zabili 12 atakujących banderowców.
/ Kowalczuk Anton.
Jedynym Polakiem, który pozostał koło Wydymera był Antoni Żarczyński s. Wojciecha, samotny wdowiec. Jego dzieci zabrała rodzina. W głuszy leśnej na bagnach wybudował szałas, obłożył go słomą i tak w towarzystwie konia i krowy koczował. Przetrwanie było możliwe dzięki obawie Ukraińców przed wchodzeniem do lasów, gdzie Sowiecka Partyzantka obchodziła się z nimi bezlitośnie, posądzając o współpracę z Niemcami. Dotrwał tak do stycznia 1944 r., widząc jadących Sowietów wyszedł na przeciw, trafił na oficera NKWD. Zarośnięty, zawszony i pożerany przez pluskwy człowiek wzbudził zainteresowanie. Opowiedział, kim jest, a Sowieci zabrali go z sobą. Został wymyty, ogolony i otrzymał czyste ubranie. Wtedy został przesłuchany, zdał relację o wymordowaniu Parośli. Wybierając się następnego dnia po zwierzęta zainteresował Sowietów, zdecydowali się na "wizję lokalną", pojechali kilkoma saniami na miejsce zbrodni do Parośli, prowadzeni przez Antoniego. Oglądnęli jeszcze wielki bunkier, będąc pod wielkim ważeniem budowli.
Dziś jadący drogą z Antonówki do Włodzimierca widzą jedynie mały krzyż na poboczu drogi, z napisem "Tu była polska wieś Wydymer, zniszczona w 1943, Polacy rozproszyli się po całym świecie". Duża wieś, a jej historia zamknięta w paru wyblakłych słowach.
Janusz Horoszkiewicz