Logo

Przemoc i chaos Syrnyka w powiecie sanockim i okolicach cz1.

/ Instytut Pamięci Narodowej Oddział w Rzeszowie upamiętnił mieszkańców Borownicy - ofiary ludobójstwa OUN-UPA tablicą informująca o zbrodniach na ludności polskiej z lat 1944-1945.

Książkę liczącą 688 stron wydał Instytut Pamięci Narodowej Oddział we Wrocławiu, gdzie prof. Jarosław Syrnyk jest głównym specjalistą w Oddziałowym Biurze Badań Historycznych. Zaczyna się „Wprowadzeniem” oraz składa się z  czterech nienumerowanych części; część pierwsza nosi tytuł „Nieoczywiste matryce analizy”, która z kolei składa się z 2 rozdziałów: „Wybrane elementy sieci relacji” oraz „Konflikt i przemoc”. Część druga „Bilans otwarcia” zawiera rozdziały od 3 do 5, część trzecia „Chronologia przemocy” rozdziały od 6 do 12; część czwarta „Bilans zamknięcia” rozdziały od 13 do 14, oraz „Zakończenie”. 

We „Wprowadzeniu” J. Syrnyk stwierdza, że książkę tą „ można uznać za kontynuację zagadnień podjętych w wydanej w 2018 r. pracy Trójkąt bieszczadzki. Tysiąc dni i tysiąc nocy anarchii w powiecie leskim (1944 – 1947)”  i zastanawiając się „nad mechanizmem dokonujących się zmian” stwierdza: „Wiele wcześniejszych obserwacji prowadziło mnie do postawienia roboczej hipotezy, że ów mechanizm może mieć dużo wspólnego z przemocą”.

Prof. Syrnyk odkrył więc, że w powiecie sanockim w okresie „sierpień 1944 – lipiec 1947” istniała „przemoc”. Nie zauważył tejże „przemocy” w okrasie od 1 września 1939 roku do sierpnia 1944 roku?    

Na s. 13 J. Syrnyk stawia pytanie: „Tylko gdzie w tym wszystkim jest Człowiek? I gdzie w tym wszystkim jest Prawda?” Odpowiedź daje w przypisie: „Istnieje dość obsceniczne powiedzenie ilustrujące wielość prawd. Nie o nich jednak mówię, bo to są  racze sądy niż prawdy. Pytam o Prawdę, a zatem (znów!) o Absolut ze świadomością, że chwilowy błysk odpowiedzi, jej cień, nawet jeśli się pojawi, będzie mógł zaspokoić albo ukoić tylko mnie samego. Pytam, trzymając się kurczowo, choć nierygorystycznie, jedynego dającego mi nadzieję wyjątku. Tym wyjątkiem jest pozostawione przez jak najbardziej realnego, historycznego człowieka – Jezusa z Nazaretu – przykazanie Miłości. Miłości, którą rozumiem jako połączenie tolerancji, poszukiwania, odwagi i pokory. Ale też Miłości będącej synonimem i atrybutem Prawdy”.    

Nie wiem, dlaczego prof. Syrnyk tak istotne refleksje zamieścił w przypisie, natomiast dalej pisze czcionką pogrubioną rzeczy powszechnie oczywiste: „Przemoc staje się antytezą Miłości”; „Przemoc bowiem rodzi krzywdę”.

Nie wiadomo, jaki cel miał J. Syrnyk opisując od strony 28 do 90 teorię ANT Bruno Latoura oraz nawiązując do co najmniej kilkudziesięciu innych teorii z przeróżnych dziedzin nauki i interdyscyplinarnych. Zabrakło chyba tylko psychoanalizy Freuda i egzystencjalizmu Kierkegaarda i Nitzschego.  Ale zabrakło także nawiązania do encyklik papieskich, czyżby w nich nic nie było o Człowieku, Miłości i Prawdzie? Są natomiast wypowiedzi osób spoza Kościoła na temat Kościoła. Komu ma służyć ten zlepek dywagacji teoretycznych zaczerpnięty od kilkudziesięciu naukowców, bo raczej nie zwykłemu odbiorcy, w tym mieszkańcom powiatu sanockiego i okolic. Czy jest to skrypt, z którego będą zobowiązani korzystać studenci historii i nauk pokrewnych?

  1. Syrnyk na s. 29 pisze: „Problem przemocy i chaosu staje się dynamiczną cechą lokalnej sieci relacji, którą tworzą aktanci – ludzie, idee, zdarzenia, budynki, zwierzęta, rzeki, góry, klimat itd.” Jest to tak głęboko naukowe, że aż bezdennie głupie. Bo tym aktantem jest każde ziarnko pisaku, każda kropla wody, wiatr nad połoninami i mgła w dolinach, ale mam czelność stwierdzić, że to nie one spowodowały śmierć ponad tysiąca Polaków w powiecie sanockim i okolicach.

Na studiach przekazywano nam, że badanie naukowe powinno odpowiedzieć na trzy pytania: Co TO jest? Z czego się TO  wzięło? Co z TEGO może być?

Ale prof. Leon Koj uczył mnie logiki, nie historii. A historia nie musi kierować się logiką, może nawet nie powinna?   

Na s. 80 – 86 opisując różne teorie nt. ludobójstwa oczywiście prof. Syrnyk nawet nie wymienia prof. Ryszarda Szawłowskiego i opracowanej przez niego definicji genocidum atrox, tj ludobójstwa okrutnego.  Czyżby nie mieściła się ona wśród aktantów teorii relacji sieci ANT?

W rozdziale 3 „Polityzacja – powiat sanocki i okolice w latach 1918 – 1933” J. Syrnyk na s. 95 – 105 zajmuje się strukturą narodowościową powiatu sanockiego. Pisze: „W spisie z 1921 r. pytano również o przynależność narodową. W tym przypadku dominowały odpowiedzi wskazujące na narodowość polską (prawie 55 tys.) nad ukraińską (określaną jako rusińska – 44 tys.). Oznaczałoby to, że albo ok. 7tys. grekokatolików zadeklarowało w trakcie spisu narodowość polską (co oznaczałoby ok. 14 proc. ich ogółu), albo też wyniki spisu nie były miarodajne. Na tę drugą ewentualność wskazywałyby dotyczące poszczególnych gromad.”

Dalej prof. Syrny podaje nie tylko przykłady takich rozbieżności, ale zamieszcza na s. 97 – 101 tabelę z wykazem miejscowości powiatu sanockiego, aby je dokładnie wykazać. Nie wiem, czy prof. Syrnyk nie zna ustaleń historyków w tym zakresie, czy je celowo pomija.

Jeszcze w roku 1900 we Lwowie było 29 327 grekokatolików, z czego 15 159 Rusinów. Pozostałe 14 168 grekokatolików stanowili Polacy. O Polakach grekokatolikach w Galicji pisze Jędrzej Giertych: „[…] w sposób szczególnie wybitny zjawisko Polaków greko-katolików zaznaczyło się w zaborze austriackim, gdzie cerkiew unicka skasowaną nie była (skasował ją dopiero rząd sowiecki w 1946 roku). Każdy człowiek ze starszego pokolenia znający stosunki lwowskie i w ogóle „wschodniogalicyjskie”, wie że wielu było i we Lwowie i poza Lwowem greko-katolików, którzy mówili w swoich rodzinach po polsku i uważali się za Polaków. Byli to zwłaszcza członkowie inteligencji. Także i całkiem nie mało grecko-katolickich księży uważało się za Polaków i rozmawiało ze swoimi żonami i dziećmi po polsku.” /.../ Cały łańcuch wsi polskich grecko-katolickich istniał nad Sanem, w ziemi Przemyskiej i Jarosławskiej. Nie kwestionowali tego faktu także i Ukraińcy. Na kilka lat przed wojną odwiedzałem muzeum ukraińskie we Lwowie i widziałem tam mapę etnograficzną, zajmującą całą ścianę, na której było to uwidocznione. Mapa ta, narysowana ręcznie, pokazywała każdą wieś w formie kółeczka, w którym oznaczone były wycinkami poszczególne grupy etniczne. Greko-katolicy mowy polskiej oznaczeni byli odrębnym kolorem. Widać było na tej mapie jak na dłoni, że długi łańcuch tych wsi miał ludność prawie czysto polsko-greko-katolicką. Wiem o tych wsiach nie tylko z tej mapy.”

Tadeusz Jagmin w broszurze „Polacy grekokatolicy na Ziemi Czerwieńskiej” (Lwów, 1939) pisał, iż „w niepodległym Państwie Polskim nie ma już kazań i nauki religii grekokatolickiej w języku polski dla polskiej ludności, a Polak nie ma prawa wstępu do seminarium grekokatolickiego bez wyrzeczenia się swojej narodowości.” Pismo „Polak-Grekokatolik” w 1936 w tym redagowanym przez profesora T. Stupnickiego piśmie wykazuje się znaczącą liczebność Polaków-grekokatolików: „Polacy grekokatolicy to nie tylko owe ½ miliona według spisu z 1931 roku ale jeszcze 1,02 miliona Byłaków, jakieś 1,02 miliona zruszczonych kolonistów polskiego pochodzenia w Małopolsce Wschodniej. Razem co najmniej 1,5 miliona.” Natomiast prezes Związku Polaków grekokatolików ks. Miodoński, zapowiadał, „że co najmniej milion grekokatolików, dziś jeszcze zaliczanych do < Ukraińców > odzyska dla polskości, i to w niedługim czasie.”Za „czystych Ukraińców” uznawał tylko „700 000 grekokatolików spośród 3,5 miliona dusz obrządku greckiego.” („Polak Greko-Katolik”, 1939, nr 9, str. 2).  Co do Rusinów, to działania duchowieństwa wobec nich opisuje następująco prof. Bogumił Grott: „Wprowadzało bowiem przymus angażowania się duchowieństwa grekokatolickiego w sprawę kształtowania postaw nacjonalistycznych w społeczności ruskiej i przekształcenia ich w aktywnych Ukraińców.” Prof. Grott pisze też o „perspektywicznym wykluczeniu elementu świadomości swej polskości ze stanu kapłańskiego w cerkwi greko katolickiej.” Los niepodatnych na ideologię ukraińską Rusinów w łonie Kościoła grekokatolickiego opisuje Rusiński poseł na Sejm, Mychajło Baczyńskij, w swoim wystąpieniu sejmowym z 21 stycznia 1931: „Grecko-katolicka cerkiew została po wojnie zamieniona na agitacyjną ukraińską trybunę polityczną, z której są siane nie słowa miłości bliźniego, lecz słowa nienawiści.”

„Dzisiaj jedną z tez Kłamstwa Ukraińskiego jest nie tylko przyporządkowywanie wszystkich Rusinów w poczet Ukraińców (w myśl reskryptu cesarza Karola, który nakazywał czynić to przymusowo), ale też przedstawianie grekokatolicyzmu jako wyznania „stricte ukraińskiego” od zarania. Historia pokazuje, że charakter kościoła narodowego cerkiew grekokatolicka nabrała relatywnie niedawno, wcześniej wykluczając z tej wspólnoty nieprawomyślnych wiernych. Apogeum działalności cerkwi grekokatolickiej w służbie nacjonalizmu ukraińskiego nastąpiło w tragicznych latach II wojny światowej.: (Jerzy Brzęczyszczykiewicz: Polacy-grekokatolicy: ofiary wielkiej polityki; w: https://kresy.pl/kresopedia/polacy-grekokatolicy-ofiary-wielkiej-polityki/ ;10 kwietnia 2012)   

Dlatego dalszymi dywagacjami prof. Syrnyka w tym zakresie nie warto zajmować się.

Na s. 105 prof. Syrnyk powiela antypolską manipulację, którą zamieścił już w książce „Trójkąt bieszczadzki. Tysiąc dni i tysiąc nocy anarchii w powiecie leskim (1944 – 1947), Rzeszów 2018, gdzie na s. 82 cytuje fragment artykułu z pisma Związku Szlachty Zagrodowej, nr 5 z 1939 roku, na temat badań krwi  „osób pochodzących spośród naszej szlachty zagrodowej (np. służących w wojsku) – i okazało się, że ich krew należy do grupy, która najczęściej występuje u Polaków, a różni się całkowicie od krwi Rusinów”. [...] Niechże teraz człowiek z taką krwią nie wiem jak krzyczy, że on „ukrainiec” [sic] – co mu wolno – ale prawda zostanie prawdą.” Zdaniem Syrnyka „Pobudka” „odwoływała się w swej propagandzie do rasistowskiej koncepcji „czystości krwi”.

Obecnie Syrnyk dodaje: „W używanej w okresie międzywojennym retoryce nie brakowało odwołań, które z dzisiejszej perspektywy trudno byłoby nazwać inaczej niż rasistowskie. Naczelnik Wydziału Bezpieczeństwa (prawdopodobnie ze Lwowa) na posiedzeniu Podkomitetu ds. łemkowskich, które odbyło się w czerwcu 1935 r., zalecał, aby przy organizacji kolonii młodzieżowych „nie mieszać Polaków z Łemkami” . Autor nie podał argumentacji, a niewątpliwie była. Zapewne chodziło o uniknięcie konfliktów, być może uczono innych pieśni, itp. Rasistowskie to może być widzenie w tym rasizmu. Syrnyk pisze dalej: „W wydawanej w Przemyślu „Pobudce”, organie prasowym wspieranego przez władze Związku Szlachty Zagrodowej, odwoływano się do koncepcji „czystości krwi”, opisując np. wyniki badań krwi „osób pochodzących spośród […] szlachty zagrodowej”, które miały pokazać, że „ich krew należy do grupy, która najliczniej występuje u Polaków, a różni się całkowicie od krwi Rusinów”, konstatując przy okazji, że „krwi swojej człowiek zmienić nie może”.  Opuścił więc zwrot o badaniach osób „służących w wojsku”, a każdy powinien wiedzieć, w jakim celu są one prowadzone także obecnie na całym świecie.

Tymczasem artykuł nawiązywał do pracy naukowej Ludwika Hirszelda nad grupami krwi i wprowadzenia ich oznaczeń jako  0, A, B i AB, przyjęte na całym świecie w 1928. Wraz z żoną prowadził on również badania nad występowaniem grup krwi w zależności od pochodzenia i narodowości, dając początek nauce zwanej dziś seroantropologią. Wykazały one, że grupa A występuje częściej u Europejczyków (Anglicy: 46% A, 10% B), a grupa B u Azjatów (Hindusi: 27% A, 48% B). Jego autobiograficzna książka Historia jednego życia (1946) była swego rodzaju protestem wobec nacjonalizmu i rasizmu, wobec podporządkowywania nauki zbrodniczym rządom totalitarnym.

W maju 2013 roku w niemieckim tygodniku „Der Spiegel” ukazał się tekst  Franka Thadeusza „Der Blutwahn” (Szaleństwo krwi), który ogłosił, że odpowiedzialność za narodziny teorii stanowiących późniejszy fundament nazistowskich tez o czystości krwi ponosi polski immunolog Ludwik Hirszfeld. Dziennikarz powołał się na publikację szwajcarskiej historyczki z Uniwersytetu w Zurychu Myriam Spörri. W monografii „Reines und gemischtes Blut: Zur Kulturgeschichte der Blutgruppenforschung, 1900–1933” (Czysta i mieszana krew: Kulturowa historia badań nad grupami krwi 1900–1933) stwierdziła, że polski uczony, kierując się eugenicznymi przekonaniami, wprowadził „pojęcie czystości krwi”. A co więcej, określając występowania grup krwi wśród różnych społeczności, stworzył teorię praras. Wedle niej posiadacze grupy A wywodzili się z północy oraz zachodu Eurazji, a ludzie z grupą B osiedli na wschodzie i południu. Po czym wędrówki plemion doprowadziły do zmieszania obu grup krwi. Spörri, powołując się na artykuł Hirszfelda zamieszczony w 1919 r. na łamach czasopisma „Lancet” oraz jego późniejsze wspomnienia, uznała, że propagował rasistowskie teorie o większej wartości krwi aryjskiej. I dał początek późniejszemu szaleństwu III Rzeszy. „Większości lekarzy nad Renem czymś niewyobrażalnym wydawało się zmieszanie krwi Niemca z krwią człowieka narodowości żydowskiej. Również transfuzje między mężczyznami i kobietami były dla doktorów rzeczą mocno podejrzaną, obawiali się bowiem, że wraz z owym »sokiem życia« męski biorca mógłby nabrać cech płci przeciwnej– napisał Thadeusz, nie omieszkując wskazać, kto jest temu winien. „Podstawy owego fanatyzmu stworzyli właśnie Hirszfeldowie (Ludwik wraz z żoną Hanną – red.) swoimi badaniami poświęconymi grupom krwi.” – podkreślał niemiecki dziennikarz. Dodając, że „ówcześni badacze, tacy jak Hirszfeld, traktowali jako rzecz całkowicie oczywistą, że poszczególne grupy krwi są oznaką bardziej lub mniej wartościowych właściwości związanych z daną rasą. Byli przekonani, że z krwi odczytać można też cechy osobowości. (Za: Andrzej Krajewski: Krew Hirszfelda. Jak Niemcy z polskiego naukowca zrobili twórcę idei, na których oparł się nazizm; w: https://wiadomosci.dziennik.pl/historia/ludzie/artykuly/551354,ludwik-hirszfeld-nazizn-grupy-krwi-czystosc-rasy-spiegel.html; 2 czerwca 2017)

Były to zarzuty ujawniające brak podstawowej wiedzy u niemieckiego dziennikarza chociażby na temat przeprowadzania transfuzji krwi. Być może chciał on także obarczyć za rasizm polskiego Żyda, co wskazywałoby na rasizm u niemieckiego dziennikarza. Prof. Syrnyk nic o tym nie wiedział, czy poszedł jego tropem?  

Artykuł w „Spieglu” oburzył polskich badaczy, dla których Hirszfeld to nie tylko wielki uczony godny Nobla (w 1950 r. był nominowany do tej nagrody m.in. za wyjaśnienie zjawiska konfliktu serologicznego między matką a płodem), ale i ciężko doświadczony przez życie człowiek, który przeżył pobyt w warszawskim getcie. Naukowcy z wrocławskiego Instytutu Immunologii i Terapii Doświadczalnej PAN im. Ludwika Hirszfelda wytknęli autorowi tekstu błędy merytoryczne, zamieszczając wpis pod angielską wersją artykułu na stronie internetowej „Spiegla”.

Znamienny dla stosunku nacjonalistów ukraińskich do rodzin mieszanych jest przypadek pewnego Polaka, męża Ukrainki, w Chorupaniu na Wołyniu, który jako nauczyciel zasłużył się lokalnej społeczności ukraińskiej, pomagając w załatwianiu spraw urzędowych i czyniąc język ukraiński językiem wykładowym. Fanatycy nacjonalistyczni nie byli jednak zdolni tego docenić. Gdy jego żona próbowała go obronić przed napastnikami, przypominając jego

proukraińską postawę, została przez jednego z bojówkarzy uderzona kolbą karabinu ze słowami: Ty zipsuwała ukrajinśku krow. (Siemaszko Władysław, Siemaszko Ewa: Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939 – 1945; Warszawa 2000, s. 84–85.) Warte uwagi jest to, że słowa te wypowiedzieli miejscowi chłopi, a nie działacze OUN wysokiego szczebla, co świadczyłoby o przeniknięciu szowinistyczno-rasistowskiej ideologii do najniższych warstw społeczeństwa ukraińskiego w wyniku prowadzonej przez OUN agitacji. O szerzonej nienawiści i pogardzie nie tylko do samoistnych Polaków, ale też do rodzin mieszanych w ogóle i ich ukraińskich członków świadczą także krążące w 1943 r. po Wołyniu określenia: kryżaki (krzyżaki), czyli małżeństwa polsko-ukraińskie, i pokurczi (pokurcze), tj. dzieci z tych małżeństw.

„O barbarzyńskim, a nawet bardzo pierwotnym rozumieniu „zmycia hańby” związku z Polakiem, opowiedziała mi w 2010 r. przedstawicielka trzeciego pokolenia poszkodowanej rodziny, zastrzegając, by nie podawać do publicznej wiadomości personaliów jej ani ofiar „oczyszczenia” ze związków z narodowością polską, a nawet miejscowości, w której to się stało. Bojówkarze z UPA zabiwszy Polaka – głowę rodziny, aby „usunąć” ślady polskości, dokonali zbiorowego gwałtu na Ukraince – żonie zamordowanego oraz na ich dwu córkach. Kobiety przeżyły tę zbrodnię, opuściły miejsce zamieszkania i w końcu wojny emigrowały do Ameryki. Akt seksualny z przemocą był rozumiany jako „fizyczne” eliminowanie polskości i „oczyszczenie zabrudzonej” rasy.” (Ewa Siemaszko: Zbrodnie OUN-UPA na Kresach Wschodnich a sytuacja rodzin polsko-ukraińskich; w: Ewa Siemaszko, Zbrodnie OUN-UPA na Kresach Wschodnich …; zbrodniawolynska.pl)

Warto zauważyć, że prowadzone od kilku lat naukowe badania genetyczne DNA dotyczące pochodzenia także można wykorzystywać do celów rasistowskich. Określając haplotyp (pulę genów odziedziczoną po rodzicach) określimy do jakiej haplogrupy osoby przynależą i tym samym skąd pochodzą, czyli ich pochodzenie biogeograficzne. 

  1. Syrnyk w „przypisach” (s 115) powtórzył informację ze swojej książki „Trójką bieszczadzki” podając, że dowódcy żandarmerii w Komańczy, Szczurowskiemu, Polacy wycięli język i zastrzelili. Powołuje się na książkę Bohdana (Bogdana) Horbala, który z kolei powołuje się na ks. Pantelejmona Szpylkę. Bogdan Horbal urodził się w 1965 r. w Legnicy jako potomek ofiar akcji "Wisła" deportowanych z Łemkowszczyzny. Studiował historię na Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie obronił pracę doktorską "Działalność polityczna Łemków na Łemkowszczyźnie (1919-1921)". Prawdopodobnie chodzi o wspomnienia  o. Szpylki "Wyzwolni zmahannia Schidnoji Łemkiwszczyny w 1918 r." (z 1967 r.). Tymczasem nie mógł on być świadkiem tego zabójstwa, gdy już 22 stycznia 1919 r. został aresztowany przez Polaków, natomiast walka w Komańczy miała miejsce 27 stycznia. Ponadto żadne inne źródło nie wymienia Szczurowskiego, natomiast jako dowódca żandarmerii podawany jest Andrij Kyr z Komańczy - kupiec, były oficer austriacki. Jest to więc raczej „bajka z tysiąca dni i jednej nocy” zaadaptowana na potrzeby „tysiąca dni i tysiąca nocy w powiecie leskim”. Ale przecież Komańcza należała i należy do powiatu sanockiego. Taka „naukowa precyzja” pozwalająca manipulować zaliczanie lub pomijanie poszczególnych wsi do powiatu leskiego może dotyczyć około stu miejscowości i co najmniej kilkuset „weryfikowanych ofiar”. Oczywiście tak „ciekawy” przypadek Szczurowskiego Syrnyk zamieszcza także w książce opisującej powiat sanocki: „Przemoc i chaos. Powiat sanocki i okolice: sierpień 1944 – lipiec 1947 r. Analiza antropologiczno-historyczna” (Wrocław-Warszawa 2020, s. 115) podając, że wspomnienia Szpylki opublikował ostatnio Bogdan Huk w książce ”Trzy miesiące wolności. Ukraińska Republika Komaniecka na Łemkowszczyźnie 1918 – 1919, Przemyśl 2019). Republika Komaniecka nigdy nie miała w nazwie „Ukraińska”, nigdy nie było też Ukrainy na Łemkowszczyźnie.
  2. Syrnyk tak skrupulatnie docierający do źródeł ukraińskich i bezkrytycznie z nich korzystający nie ujawnia takiej dociekliwości w korzystaniu ze źródeł polskich. „Gazeta Lwowska” nr 57 z 9 marca 1919 r. podaje: „Stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że w czasie walk grupy bryg. Minkiewicza w kierunku Łupkowa i Baligrodu chłopi strzelali zza chałup do naszych oddziałów przyczem pojmanego do niewoli kaprala Czownickiego zmasakrowali i obcięli mu język, zaś wachmistrza Śliwińskiego obrabowali ze wszystkiego, sierpem odcięli mu kawałek języka i pokaleczyli kolbami.” (Barbara Wójcik: O pożytkach czytania (cudzych) listów czyli wojenna codzienność Ustrzyk Dolnych w korespondencji Tekli i Stanisława Klagów”; w „Bieszczad” nr 23, 2019 – 2020, s. 187)

Od str. 116 J. Syrnyk zajmuje się relacjami polsko-ukraińskimi w okresie poprzedzającym drugą wojnę światową.

Na s. 126 pisze: „Jednym z narzędzi wykorzystywanych w celu podejmowania działań wymierzonych w społeczność ukraińską były przepisy dotyczące strefy nadgranicznej”.

Major Straży Granicznej dr Piotr Kozłowski w opracowaniu: Wpływ  Rusi Zakarpackiej na stan bezpieczeństwa wewnętrznego II RP  w świetle materiałów Straży Granicznej 1936 – 1939, pisze:  „Nie bez znaczenia dla stanu bezpieczeństwa Polski był fakt, iż działające w tym czasie na terenie Polski organizacje ukraińskie korzystały z „bezpiecznego azylu” po stronie Czechosłowacji na terenie Rusi Zakarpackiej. W dużej mierze na tę sytuację miały wpływ niezwykle złożone stosunki polityczne, jakie panowały w okresie międzywojennym pomiędzy Polską, a Czechosłowacją. W tym czasie licząca ponad 984 km wspólna granica polsko – czechosłowacka, która przebiegała przez tereny górzyste była niezwykle trudna do zabezpieczenia przez polskie służby graniczne. Szczególną rolę w utrzymaniu łączności nacjonalistów z ośrodkami zagranicznymi odgrywały Karpaty, przez które wiodły szlaki przemytnicze z Polski do Czechosłowacji oraz z krajów Europy zachodniej do Polski. Szlaki te wykorzystywano do przerzutu ludzi, broni i amunicji, pieniędzy oraz materiałów propagandowych dla działających nielegalnie na terenie Rzeczypospolitej: Ukraińskiej Organizacji Wojskowej oraz powstałej w 1929 roku Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Przez Karpaty na Ruś Zakarpacką ewakuowano zagrożonych aresztowaniem przez władze polskie sprawców różnego rodzaju zamachów terrorystycznych dokonanych na terenie Polski. Co ciekawe ze szlaków wytyczonych w Karpatach korzystali również do swoich celów komuniści. /.../ O realnie występującym zagrożeniu ze strony Karpato – Ukrainy dla Polski niech świadczy przytoczony przez Wiesława Romanowskiego w książce poświęconej Stefanowi Banderze fragment artykułu, jaki się ukazał w styczniu 1939 roku w ukraińskiej prasie emigracyjnej „Nowyj Szljach” wychodzącej w Kanadzie, w którym zostały przedstawione zamierzenia ruchu narodowego na najbliższy okres: „(…) w 1939 roku przychodzi kolej na Polskę. Pierwszym etapem była Ukraina Karpacka, która wzmocniła się, okrzepła, a na najbliższym etapie czeka Ukraińców walka o niepodległość pozostałych zachodnio ukraińskich ziem”. W związku z tym, w interesie geopolitycznym Polski było podjęcie wszelkich niezbędnych działań zmierzających do tego, aby nie dopuścić do powstania niepodległej Karpato – Ukrainy. Cel ten można byłoby zrealizować jedynie poprzez wyrażenie zgody na aneksję powyższego obszaru przez jedno z państw graniczących z Rusią Zakarpracką, a tym samym zezwolić na rewizję traktatu wersalskiego. Spośród ówczesnych sąsiadów Karpackiej Ukrainy ani Polska ani Rumunia nie posiadały żywotnych interesów gospodarczych i politycznych na tym obszarze. To z kolei powodowało, iż oba kraje nie były zainteresowane podjęciem działań na rzecz przyłączenia całego terytorium Rusi Zakarpackiej do obszaru swoich państw. W przypadku Polski aneksja Rusi Zakarpackiej, zamieszkałej w olbrzymiej większości przez Rusinów, powiększyłaby tylko liczbę Ukraińców zamieszkujących obszar ówczesnego państwa. Wzrost liczby Ukraińców, wpłynąłby niewątpliwie niekorzystnie na sytuację wewnętrzną Polski. Jedynym wówczas racjonalnym rozwiązaniem z punktu widzenia polskiej racji stanu, było poparcie węgierskich rewizjonistycznych żądań powrotu tych ziem do Węgier. U schyłku lat trzydziestych aspiracje niepodległościowe Rusinów na Rusi Zakarpackiej doprowadziły do bratobójczych walk pomiędzy różnymi frakcjami Ukraińców, starć Siczy Zakarpackiej z wojskami węgierskimi, a w końcowej fazie do walk pomiędzy Węgrami a Słowakami. Destabilizacja tego obszaru, jaka nastąpiła na przełomie lat 1938/1939, miała bezpośrednie konsekwencje dla bezpieczeństwa wewnętrznego Polski. Masowy napływ do kraju uchodźców cywilnych z rejonów objętych walkami, wymagał podjęcia przez państwo polskie szeregu działań w celu zapewnienia ładu i porządku w strefie nadgranicznej przylegającej do obszaru objętego działaniami zbrojnymi, organizacji pomocy humanitarnej, organizacji ośrodków detencyjnych dla uchodźców oraz organizacji i zabezpieczenia konwojów z uchodźcami przez terytorium Polski do Czech i Niemiec. Były to dość kosztowne przedsięwzięcia podejmowane przez stronę polską, które dodatkowo obciążyły budżet państwa powoli przestawiającego swoją gospodarkę na tory wojenne. /.../ Jedną z form umożliwiających legalne przekroczenie granicy polsko – czechosłowackiej w okresie międzywojennym była umowa o małym ruchu granicznym, zawarta pomiędzy Rzeczypospolitą i Czechosłowacją. Zgodnie z zapisami konwencji, ludność z pasa granicznego (do 30 km od linii granicznej) mogła przekroczyć granicę na podstawie przepustek granicznych. Przepustki te po zasięgnięciu opinii organów Straży Granicznej były wydawane przez właściwe dla miejsca zamieszkania starostwa powiatowe. Było to ułatwienie szczególnie istotne dla miejscowej ludności rozdzielonej nową granicą państwa. Z możliwości przekroczenia granicy w ramach małego ruchu granicznego, korzystało również podziemie ukraińskie, które tą drogą utrzymywało kontakt z Rusią Zakarpacką. /.../ W połowie lat trzydziestych niezwykle prestiżową sprawą dla polskich służb specjalnych było ustalenie i zatrzymanie sprawców zamachu na ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, który został dokonany w dniu 15 czerwca 1934 roku. W działaniach tych brał udział również wywiad Straży Granicznej, ustalając trasy przerzutu organizatorów zamachu, ale także próbując poprzez sieć informatorów dotrzeć do środowisk ukraińskich na Zakarpaciu. /.../ Na podstawie informacji pochodzących z różnych źródeł ustalono, iż na początku listopada 1939 roku na terenie Rusi Zakarpackiej rozpoczęto formowanie sił zbrojnych autonomicznej Ukrainy Karpackiej – Siczy Karpackiej. Prowadząc rozpoznanie na tym kierunku, wkrótce wywiad SG bardzo szybko posiadał rozpoznanie, co do osób i ośrodków tworzenia się armii karpackiej. W raportach wywiadowczych oraz meldunkach sytuacyjnych Wschodnio – Małopolskiego Inspektoratu Okręgowego Straży Granicznej zaczęły się pojawiać informacje o „ochotnikach” z Polski udających się na Zakarpacie. /.../ Według danych szacunkowych wywiadu Straży Granicznej do końca 1938 roku z terenu Polski do Siczy Zakarpackiej przeniknęło ok.1300 ochotników ukraińskich w tym także żołnierze służby czynnej, którzy zdezerterowali z wojska polskiego i zbiegli do Czechosłowacji. /.../ Z materiałów Straży Granicznej wynika niezbicie, że Ruś Zakarpacka w tym okresie stanowiła istotne i realne zagrożenie dla państwa polskiego.”  (Kozłowski Piotr; Wpływ Rusi Zakarpackiej na stan bezpieczeństwa wewnętrznego II RP w świetle materiałów Straży Granicznej 1936-1939, Biuletyn Centralnego Ośrodka Szkolenia nr 1-2/2013, Koszalin 2013, s. 79 – 104.) 

Sicz Karpacka (Zakarpacka) została utworzona z początkiem listopada 1938 na podstawie dekretu rząd Augustyna Wołoszyna, istniała do końca kwietnia 1939 roku, kiedy została ostatecznie rozbita przez wojska węgierskie. Początkowo formacja liczyła 2 tys. żołnierzy, z czasem dzięki dopływowi ochotników między innymi z Polski liczyła ok. 6 tys. żołnierzy. Wikipedia podaje: „Struktura dowództwa Siczy była dualistycza. Legalnie i jawnie działała Komenda Główna pod dowództwem Kłympusza, mająca charakter polityczny. Jednak oprócz niej działał tajny Sztab Wojskowy Siczy Karpackiej, w którego skład wchodzili między innymi Mychajło Kołodzynśkyj, Zenon Kossak, Ołeh Olżycz, Roman Szuchewycz, Jewhen Stachiw, Hryhoryj Barabasz, Iwan Butkowśkyj, Osyp Karaczwskyj, Jurij Łopatynski. Grupę 200 instruktorów, rekrutujących się spośród Niemców Sudeckich, przysłała na Ruś  Abwehra. /.../ Jedyną kampanią, w której Sicz wzięła udział, była obrona przed inwazją węgierską, trwająca od 14 marca do 18 marca 1939. Mimo zajadłej obrony siczowcy zostali szybko rozbici przez przeważające liczebnie wojska węgierskie. Odosobnione grupy siczowców toczyły walki partyzanckie z regularnym wojskiem węgierskim do końca kwietnia 1939. Ostatecznie większość siczowców uciekła do Niemiec, Polski, Rumunii lub nawet na sowiecką Ukrainę.” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Sicz_Karpacka )   

Oczywiście tych informacji Jarosław Syrnyk nie podaje. Za Julianem Tarnowyczem podaje natomiast, że „rządowe, polskie czasopismo „Monitor” ogłosiło setki nazwisk ukraińskiej młodzieży z Łemkowszczyzny, którzy przeszli na Karpacką Ukrainę”, w tym z Polan Surowicznych, Wisłoka Wielkiego, Surowicy, Czerteża, Jurowców, Kostarowców, Beska, Zawadki Rymanowskiej, Siemuszowej, Morochowa, Komańczy, Łupkowa, Osławicy, Prusieka, Zahutynia, Płonnej, Pakoszówki i Dobrej Szlacheckiej” (s. 126 – 127) 

Jeżeli więc przepisy dążące do uszczelnienia granicy polsko-czechosłowackiej, kiedy nadal ludność z pasa granicznego (do 30 km od linii granicznej) mogła przekroczyć granicę na podstawie przepustek granicznych i było to ułatwienie szczególnie istotne dla miejscowej ludności rozdzielonej nową granicą państwa, zdaniem Syrnyka było wymierzone „w społeczność ukraińską”, to taki wniosek bardzo wymownie świadczy celach jego opracowania.

O ile Bogdan Huk w swojej „historiografii rozumiejącej” stosuje wobec Polski, Polaków i Kościoła rzymskokatolickiego metodę cepa lub siekiery, to Jarosław Syrnyk robi to „w rękawiczkach”, tyle, że nie białych a czerwonych, nie tych nakładanych na ręce ale tych zdejmowanych z rąk. Od czasu tworzenia nacjonalizmu ukraińskiego w II połowie XIX wieku do chwili obecnej liderzy tego ruchu, politycy, działacze, publicyści, historycy, działający na Ukrainie i emigracji (głównie w Kanadzie i USA) oraz dość licznie w Polsce, zdążyli już zastosować około 362 metod manipulacyjnych i obecnie mogą je już tylko powielać. Zależnie od dyspozycji intelektualnych i osobowościowych. Na co innego stać chociażby magistra filologii ukraińskiej, inne możliwości ma profesor uczelni wyższej, czy pracownik IPN, i na Ukrainie i w Polsce.

Na przykładzie chociażby sprawy języka nauczania można dokładnie zanalizować różnicę polityki polskich władz z tego czasu w stosunku do obecnie obowiązujących na Ukrainie. Na s. 127 J. Syrnyk pisze o tzw. plebiscytach szkolnych, które miały zadecydować, jaki język będzie obowiązywał w danej szkole, „czy szkoła będzie polska, utrakwistyczna czy ukraińska.” Agitację i naciski prowadziła zarówno strona polska jak i ukraińska, a dotyczyło to zwłaszcza dużej ilości dzieci z małżeństw mieszanych, posko-rusińskich, które nacjonaliści ukraińscy potraktowali jako małżeństwa polsko-ukraińskie. Jest oczywiste dla każdego logicznie myślącego, że dla Państwa Polskiego wobec nasilającej się antypolskiej działalności faszystowskiej de facto Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, przy jej coraz ściślejszej współpracy z wywiadem III Rzeszy Niemieckiej w sytuacji zagrożenia niemiecką agresją, był to bardzo ważny element. Przecież w II RP powiat sanocki był położony w części środkowej państwa i tworzenie na tym terenie V kolumny było groźne. Ale nie dla prof. J. Syrnyka, który w ten sposób utożsamił się z opcją nacjonalizmu ukraińskiego. Czy można w ten sposób wysnuć wniosek, że totalnie sprzeciwia się obecnej polityce Ukrainy, która aktami prawnymi zlikwidowała problem nauki dzieci mniejszości narodowych, w tym polskiej i np. węgierskiej? Nie mogła tak uczynić II RP sto lat wcześniej, ale wprowadziła terror „plebiscytów szkolnych”?   

Na s. 129 – 130 J. Syrnyk powołuje się na wspomnienia Ukraińca mieszkającego w Polsce, we wsi Pakoszówka, Włodzimierza Marczaka. I rzecz intrygująca, że korzysta z książki „Ukrajineć w Polszczi” wydanie „Lwiw – Sanjok” w 2008 roku. Jestem w posiadaniu jego książki „Ukrainiec w Polsce” wydanej w 2000 roku w Sanoku przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Sanoku, zredagowaną przez Leszka Puchałe, liczącej 400 stron (ISBN 83-909787-6-8). Sam Autor (zmarły w 2016 roku) w „Posłowiu” na s. 387 dziękuje m.in. ”za bezinteresowne recenzje: Panu prof. Janowi Skoczyńskiemu, red. Bogdanowi Hukowi i Panu Igorowi Hałagidzie. Dziękuję bardzo za zrozumienie mojemu drukarzowi Panu Adamowi Kołodziejowi. Szczególne podziękowanie składam Panu Leszkowi Puchale, za redakcję książki i pracownikom Miejskiej Biblioteki Publicznej w Sanoku, a szczególnie Pani Annie Strzeleckiej, ca wytrwałość w „plewieniu” i przygotowanie tekstu do druku. Niech Pan Bóg nigdy nie poskąpi Wam Drodzy moi Przyjaciele i Dobrodzieje swoich obfitych łask, oraz obdarowuje Was zdrowiem na długie, długie i szczęśliwe życie.”

Tej książki nie ma nawet wykazie w wikipedii. Ale nie ma w nim także książki „Ukrainiec z Polski podróżuje” (ISBN 83-909787-7-6), bez daty wydania, opisujące podróż Autora na Ukrainę w roku 1994. ( https://pl.wikipedia.org/wiki/W%C5%82odzimierz_Marczak ) Zapewne biblioteka Uniwersytetu Wrocławskiego książki te posiada, dlaczego więc profesor z tejże uczelni nie zechciał skorzystać z wydania polskiego, wcześniejszego o 8 lat, ale wolał wydanie w języku ukraińskim? Czy odpowiedź na to pytanie można by odnaleźć w porównaniu treści ich tekstu? Nie wiem, nie posiadam wydania ukraińskiego.

Na s. 133 J. Syrnyk w rozdziale 4 „Okupacja (1939 - 1944) pisze: „Wraz z oddziałami niemieckimi wkraczającymi od południa na na teren Polski weszły liczące kilkaset żołnierzy Wojskowe Oddziały Nacjonalistów, tzw. Legion Suszki (Legion Ukraiński). Poza tym w wielu miejscach (m.in. Galicji Wschodniej) dochodziło do prób rozbrajania żołnierzy i policjantów, napaści na ludność polską. Z drugiej jednak strony zdarzały się także pacyfikacje cywilów ze strony uchodzących przed Niemcami żołnierzy”. W przypisie podaje: „Zynowij Knysz przytacza relację porucznika Jewhena Norym-Hutowicza powołując się na książkę Knysza: „Pered pochodom na schid. Spohady i materiały do dijannja Orhanizaciji Ukrajinśkych Nacjonalistiw u 1939-1941 rokach, cz. I Toronto [bdw], s. 113.” Konkretów nie podaje, ale przecież każdy polski czytelnik książkę tę posiada i może sobie sprawdzić, co Norym-Hutowicz pisze. Polskich źródeł odnoszących się do Legionu Ukraińskiego oczywiście nie ma.

Razem z wojskami niemieckimi w agresji na Polskę od 9 września 1939 roku udział wzięły zbrojne formacje ukraińskie, w tym sformowany przez Abwehrę Legion Ukraińskich Nacjonalistów pod dowództwem członków prowidu OUN Romana Suszki i Osypa  Bojdunyka, składający się z dwóch batalionów (kureni) i liczący około 600 żołnierzy, którego  jeden z pododdziałów dotarł aż pod Lwów. Kureniami dowodzili:  por. Osyp Karaczewśkyj „Swoboda” oraz  por. Jewhenij Hutowicz „Norim”. Ich przemarsz przez Brzegi Dolne w Bieszczadach opisał w „Gazecie Bieszczadzkiej” Witold Mołodyński. „Ktoś z Ustrzyk przyleciał i powiedział, że za Austriakami idą jeszcze „siczowcy” z Rusi Zakarpackiej. Po około godzinie nasz dom był okrążony przez żołnierzy w ciemnozielonych mundurach. Przy każdym oknie stanęli żołnierze z nałożonymi na karabiny bagnetami. Na ich furażerkach widniały tryzuby. Do mieszkania wszedł jakiś „starszyna”, a za nim trzech żołnierzy z karabinami na plecach. „Skoro tak, to nie jest tragicznie – pomyślałem. – Pewnie będą pytać, co u nas robili Austriacy”. Oni jednak spytali, gdzie jest broń. Chodziło im pewnie o strzelbę ojca. Ale strzelby w domu już nie było.” 

Dzień wcześniej w Ustrzykach Dolnych pojawiły się wojska niemieckie. Okazało się, że ich dowódcą jest generał, pod którego komendą służył w wojsku austriackim podczas pierwszej wojny światowej ojciec Mołodyńskiego. Na froncie serbskim uratował mu nawet życie. Dowiedziawszy się o tym generał złożył wizytę w domu Mołodyńskich, a jego ojca przywitał słowami :”Mój Boże, Józefie, po tylu latach możemy się znów spotkać. Wybacz, że w takich okolicznościach...” Skąd „siczowcy” wiedzieli, że Mołodyński posiadał strzelbę? Zapewne od miejscowych Ukraińców.  Zapewne też donieśli im o „przyjacielskiej wizycie” niemieckiego generała u swojego byłego podwładnego, stąd nie tylko nic nie zarekwirowali, ale nawet nie zrobili rewizji. Zwłaszcza gdy dowiedzieli się jeszcze, że „ojciec pojechał z oficerem niemieckim do miasta” (Witold Mołodyński: Komunikat nadzwyczajny. „Gazeta Bieszczadzka, nr 6 z 2010 r.). „Siczowcy” odeszli w kierunku Krościenka. Mołodyński pisze dalej: „Na szlabanie, gdzie od drogi Krościenko – Ustrzyki D. odchodziła droga do Jasienia, stało kilkanaście osób miejscowych, ale byli też ludzie z uciekinierki. Okazało się, że niedaleko w siedzibie „Sokoła” (Obecnie Ustrzycki Dom Kultury) zainstalował się oddział Ukraińców. Zatrzymywali oni wszystkich przechodniów, legitymowali ich, a niektórych prowadzili do budynku na dokładną rewizję zabierając im wartościowsze rzeczy, przede wszystkim biżuterie i zegarki” (jw., nr 10 z 2010 r). Nie wiadomo, co stało się z zatrzymanymi uciekinierami. Faktem jest, że w tym czasie w okolicy nacjonaliści ukraiński dokonali kilku morderstw na miejscowych Polakach. 

Część Legionu Ukraińskich Nacjonalistów (sotnia pod dowództwem por. Jewhena Noryn-Hutowyna) pod koniec września 1939 roku Niemcy skierowali do wsi Wołkowyja i Cisna, pow. Lesko, aby „oczyszczać Łemkowszczyznę od niedobitków polskiej armii i pojedynczych jej żołnierzy, którzy skrycie przedzierają się lasami na Węgry i do Rumuni”. Przy pomocy wieśniaków Hutowyn zorganizował ukraińską straż chłopską, która przeczesywała Bieszczady i wyłapywała Polaków, którzy chcieli przedostać się przez granicę. Do połowy 1941 roku, gdy oddział ten skierowany został do Krynicy, aby utworzyć na jego bazie batalion „Roland”, pojmali oni w tym rejonie 1564 osoby, z których co najmniej 450 zostało zamordowanych.

„Przeczesywanie" objęło także dwory, folwarki, plebanie, leśniczówki, gajówki i wszelkie inne „samotnie". Por. Hutowycz rozkaz „oczyszczenia Łemkowszczyzny z niedobitków polskiej armii" wykonał do końca. Jego kureń został później wymieniony w niemieckim rozkazie. Potem, zgodnie z rozkazem, żołnierzy ukraińskich odkomenderowano do Krynicy, gdzie zostali rozbrojeni i zdemobilizowani. Zdemobilizowani uzyskali szansę dalszej służby pod niemieckimi rozkazami w policji pomocniczej lub w specjalnej Ukraińskiej Sotni Szkoleniowej w Zakopanem. Dowodził nią ze strony niemieckiej hauptsturmfuhrer Walter Kriiger, przełożonym ukraińskim był natomiast Mykoła Łebed'. Czego tam uczono, ujawnił W. Szczyhelśkyj. Z jego pisemnej relacji wynika, że Ukraińska Sotnia Szkoleniowa liczyła około 120 osób, którym wpajano propedeutykę szpiegostwa i kontrwywiadu, metodykę przesłuchań podejrzanych i sposób „umacniania systemu nerwowego". Ten ostatni „przedmiot" obfitował w pokazy praktyczne. „Okazy" łapano nocą na ulicach Zakopanego, „zwierzyną łowną" najczęściej byli Żydzi. Sprowadzani do szkoły byli „przesłuchiwani jako podejrzani" i poddawani przemyślnym torturom.” Szczyhelśkyj pisze jeszcze o jeszcze jednym ważnym szczególe, a mianowicie o przenikaniu z niemieckiego polecenia, a także na osobny rozkaz przywództwa OUN, byłych legionistów do szeregów organizującego się polskiego, antyhitlerowskiego ruchu oporu - „co dawało nadzwyczajne wyniki". „Przebrani w ubrania cywilne legioniści-policjanci, znający język polski, stali się groźni dla polskiego ruchu oporu, który zaczął działać od pierwszego dnia okupacji.” (Edward Prus: Rycerze żelaznej ostrogi. Oddziały wojskowe ukraińskich nacjonalistów w okresie II wojny światowej, 2000)

Stąd np. relację Noryn-Hutowyna z Komańczy podaną przez J. Syrnyka na s. 138 zaczerpniętą z cytowanej już wyżej  ukraińskiej książki Z. Knyszyna wydanej w Toronto można potraktować jako dalszy ciąg ouenowskich legend propagandowych.

O czym nie pisze J. Synyk w swojej „historiografii uetycznionej” dotyczącej powiatu sanockiego i okolic?  

12 września 1939 roku we wsi Jawornik Ruski pow. Dobromil oraz wsi Ulucz pow. Brzozów: „Już w czasie kampanii wrześniowej bojówki OUN współpracowały z nacierającymi Niemcami. W Jaworniku Ruskim oraz Uluczu zamordowały w sumie 6 żołnierzy Wojska Polskiego. Po polsko – niemieckiej bitwie pod Birczą 12 września 1939 roku, ukraińscy nacjonaliści pilnowali złożonej w miejscowym kościele broni i wskazywali Niemcom, co bardziej znanych, polskich działaczy społecznych i politycznych. ,,Nad uciekinierami w drodze znęcali się Ukraińcy i wielu pomordowali”. (Grzegorz Piwowarczyk: Prawdziwa tragedia Birczy. W: https://kresy.pl/kresopedia/historia/prawdziwa-tragedia-birczy/ ; 4 listopada 2018).

Niemcy wkroczyli do Przemyśla 14 września., a na ich cześć bramę tryumfalną postawiła ludność ukraińska. Już następnego dnia zaproszono ks. biskupa grekokatolickiego Jozafata Kocyłowskiego i dr W. Zahajkiewicza na spotkanie z Adolfem Hitlerem w okolicy Jarosławia, który przyleciał samolotem w celu rozważenia powołania rządu ukraińskiego na obszarach położonych na wschód od Sanu. Spowodowało to manifestację w dniu 16 września na przemyskim rynku ludności ukraińskiej, deklarującej przyjaźń między Niemcami a Ukrainą, w czasie której wznoszono między innymi hasła "Sława Hitleru". Równocześnie tego samego dnia Niemcy zaprosili na rozmowę w sprawie utworzenia rządu polskiego Wincentego Witosa. Po jego odmowie internowano go 16 września w Sądzie Grodzkim w Jarosławiu" (Piotr Jaroszczak: http://www.kki.pl/pioinf/przemysl/prz_glow.html ). 27 września Niemcy powołali nowe władze miejskie z burmistrzem – sędzią narodowości ukraińskiej - dr Grzegorzem Łuczakowskim.

14 września 1939 roku we wsi Buszkowice pow. Przemyśl miejscowi Ukraińcy zamordowali 5 żołnierzy polskich, których zwłoki zakopali obok wodnego młyna.

We wsi Ulucz pow. Brzozów: „Dalsze łapanki żołnierzy polskich organizowali już sami Ukraińcy z Ulucza. Schwytanych żołnierzy mordowano i odzierano z odzienia. Często nagie ciała dla szyderstwa przywiązywano do leśnych drzew. Tak przywiązanego do drzewa nieszczęśnika widziałem na własne oczy w lesie niedaleko naszego pola na Dubyskach. Naoczny świadek, Wasyl Charydczak (Rusin) o przydomku Datko, nasz dobry sąsiad, przekazał mojemu ojcu relację z tego co widział w nocy 14 września 1939 r. za stodołą Panykiwskiego (Rusina). Ów Wasyl Charydczak miał zwyczaj (hobby) obserwować w nocnej porze, co działo się na polach i wśród zabudowań sąsiadów na Krajnikach. Wiedział on o kradzieżach snopków zbóż z pól, kur z kurników itp. Owej nocy w stodole Panykiwskiego (było to ostatnie zabudowanie na końcu Krajników) zanocowało czterech polskich żołnierzy, bez broni. W nocy stary Panikywski i jego trzej synowie siekierami wymordowali śpiących żołnierzy. Wasyl Charydczak obserwował, jak wynoszono nagie ciała ludzkie do wykopanego dołu i tam ich zasypano. Relację tę przekazał mojemu ojcu w ścisłej tajemnicy. Umówili się obaj, że ten, który przeżyje wojnę przekaże tę sprawę odpowiednim władzom. Losy obu wtajemniczonych potoczyły się tak, że do dnia dzisiejszego nikt tą sprawą się nie zajął.” (Bronisław Zielecki: Moje życie czyli Historia Polaka z Ulucza. Warszawa 2014 r. Za: http://docplayer.pl/24841458-Bronislaw-zielecki-moje-zycie-czyli-historia-polaka-z-ulucza-warszawa-2014-r.html#show_full_text ).

We wsi Pawłokoma pow. Brzozów ukraiński nacjonalista nauczyciel Mikołaj Lewicki złożył donos do Niemców na 12 Polaków, że posiadają broń i w nocy ostrzelali żołnierzy niemieckich. Niemcy aresztowali 5 Polaków, groziło im rozstrzelanie;  okazało się, że oficer niemiecki prowadzący śledztwo zna jednego z aresztowanych, gdyż razem służyli w wojsku austriackim podczas pierwszej wojny światowej.  Śledztwo przeprowadził dokładnie i zwolnił aresztowanych. Po dwóch tygodniach Niemcy cofnęli się i Pawłokoma znalazła się pod okupacją sowiecką. Wówczas miejscowy Komitet Ukraiński doniósł do NKWD, że część Polaków jest osadnikami wojskowymi, którzy walczyli w 1920 r. NKWD zesłało na Sybir 7 polskich rodzin liczących 40 osób. Z tej grupy ocalało 10 osób; 

„W tych pierwszych dniach okupacji, w nocy z 15 na 16 września (sobota), Niemcy spalili bożnice żydowskie stojące przy ul. Zamkowej i zakazali Żydom mieszkającym w ich pobliżu wychodzić z domów. Nazajutrz, aby ich jeszcze bardziej upokorzyć, rozkazano im sprzątać ulice. Przez Sanok zaczęły też przeciągać w coraz większej liczbie kolumny jeńców polskich prowadzonych ze wschodu na zachód. Od początku okupacji bardzo negatywną rolę odgrywali niektórzy spośród miejscowych Ukraińców - ujawniając przy tym swoje antypolskie nastawienie i wrogość wobec Polaków, a przyjaźń i oddanie wobec Niemców. Wyrazem tego było przywitanie wkraczających okupantów chlebem i solą przez przedstawicieli ukraińskiej inteligencji. Do Sanoka z okolicznych wsi poczęła napływać ludność ukraińska – odświętnie ubrana i w radosnych nastrojach - która dopuszczała się rabunków mienia Polaków i Żydów. W mieście odbywały się też pochody Ukraińców - pod niebiesko-żółtymi flagami, w takt śpiewanych pieśni. Za takie przywitanie Niemcy odwdzięczyli się, rozdzielając wśród miejscowych Ukraińców ważne stanowiska w mieście. Burmistrzem został mianowany dr Stefan Wańczycki - adwokat, a stanowiska w zarządzie miejskim objęli m.in.: Wasyl Bławacki, Stefan Car i dr Włodzimierz Karanowicz. W urzędach wprowadzono język ukraiński (ruski), a wszyscy urzędnicy miejscy, pod groźbą utraty pracy, otrzymali polecenie nauczenia się go. Ukraińcy gorliwie wyłapywali też polskich żołnierzy z rozbitych oddziałów i dostarczali do władz niemieckich. 21 września został aresztowany w swoim mieszkaniu burmistrz Maksymilian Słuszkiewicz. Było to spowodowane donosem, w którym zarzucano mu działalność na szkodę Niemiec. Obok burmistrza zatrzymano jeszcze m.in.: adwokata Jana Pietrzkiewicza, sędziego Zygmunta Kruszelnickiego i Antoniego Nabywańca - wszyscy zginęli w obozach koncentracyjnych. W mieście panowało wówczas powszechne przekonanie, a nawet pewność, że sprawcami tych aresztowań byli Ukraińcy, którzy uważali wówczas Sanok za swoją własność i postanowili oczyścić go z wpływowych Polaków. 26 września represje dotknęły Żydów. W myśl specjalnego zarządzenia kilkadziesiąt rodzin żydowskich musiało przenieść się na drugi, wschodni brzeg Sanu. Po 20 września Sanok ponownie zapełnił się niemieckimi oddziałami wojskowymi, które w pośpiechu wycofywały się na lewy - „sanocki” - brzeg Sanu, aby zrealizować postanowienia niemiecko-sowieckich ustaleń dotyczących przebiegu linii granicznej między sowiecką i niemiecką strefą okupacyjną. Według nich San miał stanowić granicę między tymi strefami. Fakt ten pogrzebał również nadzieje Ukraińców na powstanie niepodległej Ukrainy pod egidą III Rzeszy i spowodował wielkie przygnębienie wśród sanockich nacjonalistów ukraińskich. Wojska sowieckie na przedmieścia Sanoka, leżące na prawym brzegu Sanu, dotarły wieczorem 30 września. W tym pierwszym miesiącu okupacji niemieckiej Sanok znajdował się pod zarządem wojskowym, a teren miasta określano roboczo jako „zajęty były polski obszar”. We wrześniu dopiero kształtowały się okupacyjne władze cywilne. Stan taki trwał do 12 października 1939 r., kiedy wydano dekret o utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa - całkowicie podporządkowanego III Rzeszy dziwnego tworu będącego rodzajem niemieckiej kolonii. Sanok, wraz z powiatem, został do niego włączony. Dla naszego miasta okres okupacji niemieckiej trwał do początków sierpnia 1944 r. (Andrzej Romaniak: Sanocki wrzesień;  http://tygodniksanocki.eu/archiwum/2015/TS36.pdf )

We wsi Ulucz pow. Brzozów: „Utworzona na Sanie granica państwowa między ZSRR i Niemcami uniemożliwiła polskim uciekinierom z września 1939 r. powrót do swych domów. Przeprowadzaniem takich osób przez dobrze strzeżoną granicę zajmowali się w Uluczu chciwi zysku niektórzy Ukraińcy. Za takie usługi trzeba było słono płacić. Jako opłatę pobierano przedwojenną polską walutę, która była jeszcze w obiegu u obu okupantów, biżuterię, zegarki, wartościowe odzienie (kurtki skórzane), itp. Wśród przeprowadzanych osób byli przeważnie sędziowie, adwokaci, nauczyciele. Po zapłaceniu żądanej kwoty osoby te były wyprowadzane nocą w łoziny nad Sanem i tam ich mordowano. Po zdjęciu odzienia ciała zamordowanych wrzucano do rzeki. Ilu takich nieszczęśników zamordowano w Uluczu chyba już nikt się nie dowie. Przecieki o takich morderstwach pochodziły od osób, które o tym wiedziały i w czasie sąsiedzkich kłótni te sprawy ujawniały w formie pogróżek.” (Bronisław Zielecki..., jw.).

„Delegacje ukraińskie z okolicznych miejscowości przybywały do Sanoka witać władze niemieckie, a przy okazji rabowały polskie i żydowskie mienie, sklepy, drobne warsztaty rzemieślnicze itp. terroryzując Polaków i Żydów. Od momentu zajęcia Sanoka przez Niemców miejscowi Ukraińcy, jak też bardzo licznie przybyli Ukraińcy z terenów wschodnich objęli znaczną część stanowisk w administracji politycznej i gospodarczej aż po organizację kilku spółdzielni. W okresie tym na terenie Sanoka rozpoczyna działalność Ukraiński Komitet Pomocy, pod nazwą Українська Народна Рада, niem. "Ukrainischer Volksrat". W mieście tworzą się struktury ukraińskiej rady narodowej, kierowanej przez doktora Wanczyckiego, który będzie działał do wiosny 1940. W ręce tej władzy przechodzą także tzw. "strzelcy siczowi" jako zalążek aparatu porządkowo-policyjny. Ukraińców zaczęto przyjmować do służby w policji, gestapo, straży więziennej i przemysłowej. W ten sposób do wiosny 1940 utworzono sieć Ukraińskich Komitetów Pomocy i delegatur rejonowych, przekształconych następnie w agendy terenowe powoływane za zgodą Niemców, oficjalnie od 22 maja 1940, faktycznie działającego w rzeczywistości od listopada 1939 Ukraińskiego Centralnego Komitety w Krakowie. Bardzo szybko dla swoich dzieci Ukraińcy utworzyli też szkołę w Sanoku oraz szkołę zawodową. Podjęte starania o otwarcie szkoły polskiej, wskutek sprzeciwu Ukraińców napotykały liczne trudności. Po odwołaniu z pełnionej funkcji aż do lipca 1944 Stepan Wanczycki wchodził w skład zarządu miejskiego Sanoka wraz z dr Wasylem Bławackim i Stepanem Carem, ponadto we władzach byli prof. Bażałuk, Bugiera, pierwszą polską szkołę uruchomiono dopiero 1 października 1940. Podczas przybycia do Sanoka Hansa Franka małżonki adwokatów Wanczyckiego i Bławackiego były w komitecie witających gubernatora chlebem i solą. W lipcu 1944 Wanczycki ewakuował się do Niemiec, a następnie wyemigrował do Australii. Był działaczem ukraińskiego życia publicznego w Sydney; kontynuował również działalność dziennikarską. W 1952 podczas odbywającego się w Sydney III. Kongresu Ukraińców w Australii wszedł w skład zarządu kierowanego przez Sawę Jaśkewycza (zm. 1996) i byłego członka 14 Dywizji Grenadierów SS. Union of Ukrainian in Australia”. (https://pl.wikipedia.org/wiki/Stepan_Wanczycki

„Tylko w okolicach Komańczy od początku grudnia 1939 r. do maja 1940 r. aresztowano 80 uchodźców, w Baligrodzie 43, w Bukowsku 24 i wielu innych w Zagórzu. W Świątkowej w pow. jasielskim wiejska straż ukraińska zatrzymała i wydała w ręce Niemców 5 uchodźców. Podobnie działo się w Barwinku, w rejonie Dukli, w okolicach Rymanowa” - podaje A. Daszkiewicz w książce Ruch oporu w rejonie Beskidu Niskiego 1939 - 1944 (Warszawa 1975, s. 44 - 50). Wielu uciekinierów szukając przewodników bądź noclegu w chatach ukraińskich było podstępnie mordowanych a ich dobytek (często znacznej wartości) zagrabiony.  Na samym terenie obecnej części Bieszczadów miejscowi bojówkarze OUN i chłopi ukraińscy zamordowali około 100 Polaków - uciekinierów. Wiosną 1940 roku na polach znajdowano liczne ich zwłoki, poszarpane już przez dzikie zwierzęta.

Zapewne nie będzie już można dotrzeć do wszystkich danych dotyczących strat ludności polskiej poniesionych w wyniku kolaboracji Ukraińców z okupantem niemieckim i sowieckim. Ilu Polaków zadenuncjowali „sąsiedzi” Ukraińcy, ilu aresztowali i zakatowali milicjanci i policjanci ukraińscy oraz inne ich formacje militarne na służbie niemieckiej. Ilu Polaków zginęło zamordowanych lub zdradzonych chociażby podczas prób przedzierania się przez góry, aby dostać się przez „zieloną granicę” do Armii Polskiej na Zachodzie.

W 1940 roku w miejscowości Bukowsko pow. Sanok na podstawie donosu Ukraińców Niemcy zamordowali 6 Polaków.

14 kwietnia 1940 roku w miasteczku Zagórz pow. Sanok aresztowany został przez gestapo z donosu policji ukraińskiej proboszcz ks. Władysław Wójcik, który  zginął 20 października 1940 r. w obozie w Oświęcimiu. Na plebani zorganizowany został jeden z  punktów przerzutowych dla przechodzących przez „zieloną granicę” na Węgry (http://www. parafia-zagorz.pl/verbum/17verbum-preview-pages.pdf). 

W nocy z 5 na 6 lipca 1940 roku na górze Gruszka koło Leska Niemcy rozstrzelali około 115 osób przywiezionych samochodami z więzienia w Sanoku.  „Ofiarami byli Polacy pochodzący z różnych regionów kraju. Zazwyczaj były to osoby zatrzymane podczas próby nielegalnego przekroczenia granicy Generalnego Gubernatorstwa. Dziesięcioro zamordowanych pochodziło z terenu powiatu sanockiego. Wśród ofiar byli oficerowie Wojska Polskiego, w tym były kpt. Czesław Wawrosz, kpt. dr Grzegorz Woźniakowski (ur. 1909, we wrześniu 1939 naczelny lekarz 1 pułku Strzelców Konnych), kpt. Jan Drabik], por. Kazimierz Bielnicki (ur. 1898, adwokat ze Skarżyska-Kamiennej, a ponadto zginęli m.in. profesor Józef Rec i dwaj wychowankowie (Jerzy Hertig, Tadeusz Nunberg) z Gimnazjum Męskiego w Sanoku, Fryderyk Sedlak (rządca majątku w Myczkowie), Zygmunt Skarżyński (sędzia Sądu Grodzkiego), Tadeusz Twardowski (drukarz z Poznania) oraz jako jedyna kobieta wśród ofiar, Leokadia Górska. Część zamordowanych została wcześniej zadenuncjowana przez członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, współpracujących z Niemcami i przez ukraińską policją pomocniczą”. (https://powiat-sanok.pl/aktualnosci/zapraszamy-na-obchody-80-rocznicy-zamordowania-w-nocy-5-6-lipca-1940-roku-112-wiezniow-sanockiego-wiezienia-na-gorze-gruszka-1573%2Cdrukuj/ )

W mieście Przemyśl: „28 czerwca 1941 roku wojska niemieckie zajęły strefę okupacyjną sowiecką położoną po prawej stronie Sanu. 7 lipca 1941 roku na przemyskim rynku zorganizowano manifestację z udziałem ludności ukraińskiej z okazji zajęcia całego miasta przez wojska niemieckie. Na trybunie obok przedstawicieli Komitetu Ukraińskiego i wojska niemieckiego znajdowali się duchowni grekokatoliccy wraz z biskupem Jozafatem Kocyłowskim. Nieco wcześniej Kyr Jozafat wydał bankiet na cześć oficerów niemieckich, zaś 7 lipca 1941 w swoim liście pasterskim pisał między innymi: "Sława wielkiemu fuhrerowi Adolfowi Hitlerowi, wyzwolicielowi i najlepszemu przyjacielowi ukraińskiego narodu" (Piotr Jaroszczak:  http://www.kki.pl/pioinf/przemysl/prz_glow.html). 

15 listopada 1941 do powiatu sanockiego włączono 9 gmin położonych na wschód od Sanu, m.in. Lesko i Ustrzyki Dolne, natomiast wyłączono gminę Rymanów, Jaśliska oraz komisariat brzozowski razem z gminami, które przyłączono do nowo powstałego powiatu krośnieńskiego. Powiat sanocki graniczył z dwoma państwami: Słowacją oraz Węgrami.

10 lutego 1942 roku we wsi Posada Jaćmierska pow. Sanok Ukrainiec gestapowiec Leo Humeniuk zastrzelił Polaka. Łącznie miał on na sumieniu tortury i morderstwa wielu Polaków. Latem 1944 roku, podczas ofensywy Armii Czerwonej, został złapany przez partyzantów AK i przekazany władzom sowieckim, którym uciekł z aresztu i zatarł za sobą ślad.

W lutym 1942 roku we wsi Pawłokoma pow. Brzozów ukraiński nauczyciel Lewicki złożył donos do Niemców, że Polacy mają broń. Policja ukraińska aresztowała 5 Polaków, w tym dwie kobiety. Na miejscy poddano ich torturom, m.in. połamano im ręce i nogi. Broni nie znaleźli, ale zabrali ich ze sobą i ślad po Polakach zaginął.

18 września 1942 roku we wsi Posada Jaćmierska pow. Sanok Ukraińcy zamordowali Henryka Stankiewicza.

15 grudnia 1942 roku we wsi Wernejówka pow. Sanok zamordowany został Stanisław Decowski  ur. 1912 r. leśniczy lasów dóbr ks. Czartoryskich. Niesłusznie oskarżony o kłusownictwo, choć podczas rewizji w zabudowaniach leśniczówki znaleziono podarowane mięso i ukrytą dubeltówkę, pamiątkę po ojcu też leśniczym. Okazało się, że rewizję przeprowadzono w efekcie donosu Rusina Chamerskiego sołtysa wsi. Rozstrzelany za wsią przez hitlerowców z placówki w Jaśliskach razem z sąsiadem Stanisławem Pakoszem, który przyniósł mięso.

W 1942 roku miejscowości Bukowsko pow. Sanok policjanci ukraińscy aresztowali 20 Polaków, którzy zostali zamordowani.

18 października 1943 roku we wsi Rzepedź pow. Sanok został zabity leśniczy Kubik August Ignacy ur. 1896 r. W latach okupacji zatrudniony w Nadleśnictwie Komańcza. Po sprzeczce z policjantem ukraińskim ograbiającym podróżnych przy prowadzonej kontroli dokonywanej w pociągu relacji Zagórz - Łupków, został przez niego zastrzelony po wyjściu z żoną z wagonu na peron przystanku kolejowego w Rzepedzi.

9 listopada 1943 roku we wsi Błozew Górna koło Nowego Miasta oraz w dworze w Wołczy pow. Dobromil upowcy zamordowali 14 Polaków: 13 osób z rodzin Suchajów i Sychorów oraz pomoc domową Sychorów. Suchaj Marcin miał rozpłataną ostrym narzędziem czaszkę, jego żona Ludwika miała kilkanaście ran kłutych i wybite zęby, syn Marian miał 7 ran kłutych, córka Zofia miała kilkanaście ran kłutych, córka Anna miała kilkanaście ran kłutych i ślady bicia po całym ciele, syn Eugeniusz został zastrzelony. Ich zamężna córka Maria Grabowska, lat 25, miała kilkanaście ran kłutych; jej córeczka Krystyna, lat 4, miała złamaną szczękę i rozpruty brzuszek.

28 listopada 1943 roku we wsi Adamówka pow. Jarosław policjanci ukraińscy rozstrzelali 18 Polaków oraz we wsi Majdan Sieniawski rozstrzelali 22 Polaków. W 1943 roku we wsi Bukowsko pow. Sanok upowcy uprowadzili i zamordowali 21-letniego Kazimierza Bubę, natomiast policjanci ukraińscy aresztowali i przekazali gestapo 4 Polaków, którzy zostali zamordowani.

O powyższych zbrodniach Syrnyk nie pisze, natomiast dość obszernie opisuje sytuację polityczną na terenie byłego powiatu sanockiego pod okupacją sowiecką oraz w samym w powiecie sanockim pod okupacją niemiecką. Wynika z niej, że OUN i ukraińskie organizacje społeczne i gospodarcze prowadziły samodzielną politykę omalże niezależną od administracji sowieckiej i niemieckiej (aczkolwiek za jej zgodą) i nie była ona skierowana przeciwko ludności polskiej – nawet, gdy chodzi o policję ukraińską. W zupełnie innym świetle przedstawia natomiast policję polską.(s. 155 – 198) Co prawda pisze na s. 155 - 156: „Po wkroczeniu Niemców została powołana w Sanoku Ukraińska Rada Narodowa (URN). Na jej czele stanęli dwaj adwokaci - dr Wasyl Bławacki i dr. Stefan Wińczycki. Jeszcze jesienią 1939 r. prowid OUN rozpoczął starania o utworzenie legalnej reprezentacji ukraińskiej w GG. /.../ Ostatecznie przyjęła ona nazwę Ukraiński Komitet Centralny” - ale nie ma tutaj refleksji, czy była to jawna kolaboracja obywateli polskich narodowości ukraińskiej z okupantem niemiecki, czyli zwykły akt zdrady, czy też była to rzecz normalna, a więc i moralna, dla społeczności ukraińskiej.

W tym czasie w Sanoku często przebywał Roman Szuchewycz oraz był także Andrij Melnyk. „W planach obu frakcji OUN Sanok miał być jednym z miejsc koncentracji grup skierowanych na wschód po oczekiwanym wybuchu wojny. Banderowska frakcja OUN zorganizowała w sumie cztery ośrodki, skąd miały wyruszyć na wschód tzw. grupy marszowe, mające do wykonania zadania propagandowe lub, w zależności od możliwości, ustanawiać zalążki ukraińskiej władzy”. (s. 159) Jak wiadomo z dokumentów, te „grupy marszowe” dokonały na swoich trasach przemarszu wielu mordów ludności polskiej i żydowskiej, być może na tym polegały owe „zadania propagandowe”.

Na s. 160 Syrnyk pisze: „W zupełnie odmienny sposób rozwijała się na terenie powiatu sanockiego działalność organizacji polskich. Jak zauważył Zynowij Knysz, ramy funkcjonowania oficjalnych polskich i ukraińskich ugrupowań były identyczne, tyle że Polacy „nie chcieli z nich korzystać na większą skalę [...[ przenosząc punkt ciężkości społecznych organizacji na poziom nielegalny.” Czyli po prostu Polacy nie kolaborowali z Niemcami, ale prowadzili działalność w podziemiu.

Nie jest zgodna z prawdą teza Synyka na s. 167, że „ukraiński” policjant eskortujący grupę żydów do getta jest w literaturze historycznej w Polsce traktowany jako uczestnik zagłady, tymczasem „polski” policjant uczestniczący w identycznym zdarzeniu nazywany jest nierzadko biernym wykonawcą”. Niemcy unikali brania do takich akcji policjantów polskich, bo nie ufali w rzetelność wykonania tego zadania. Poza tym opinię kształtował widoczny sposób jego wykonania: brutalne traktowanie, wręcz katowanie eksportowanych osób, w tym także zabójstwa, uczestnictwo w egzekucjach, itp. Na terenie powiatu leskiego i sanockiego nie napotkałem ani jednej relacji o tym, żeby polscy policjanci eskortowali Żydów do getta, natomiast są dziesiątki takich relacji odnośnie policjantów ukraińskich.

Syrnyk nie zajmuje się terrorem policji ukraińskiej wobec ludności polskiej, w ogóle niewiele pisze na jej temat.

Na opis działalności policji polskiej przeznaczył kilka stron (167 – 172), natomiast policji ukraińskiej 2 strony (172 – 173). Korzystał z akt władz komunistycznych, z których wynika, że znacznie gorzej śledczy traktowali byłych policjantów polskich niż ukraińskich. Syrnyk wymienia tylko dwa przypadki oskarżeń postawionych policjantom ukraińskim (właściwie pisze o członkach UHP zapewne przyjmując, iż każdy czytelnik wie, że to skrót od Ukrainische Hilfspolizei), jeden wstąpił w jej szeregi w wyniku szantażu innych policjantów ukraińskich (o tym, czy oni też zostali „przymuszeni” nie wspomina), drugi zeznawał, że w ten sposób chciał uniknąć poboru do SS Galizien.  

W przypadku policji polskiej nie używa nazwy niemieckiej Polnische Polizei im Generalgouvernement , ani tym bardziej skrótu. Nie podaje też, że już 30 października 1939 r., dowódca SS i policji w Generalnym Gubernatorstwie Fredrich Wilhelm Krüger wydał zarządzenie wzywające urzędników i funkcjonariuszy polskiej policji do zgłaszania się w najbliższym urzędzie niemieckiej policji lub starostwie. Termin wyznaczono na 10 listopada. Tym, którzy terminu tego nie dochowają grożono „najsurowszymi karami”. Punkt 10 zarządzenia z 17 grudnia 1939 roku podawał, że: „polska policja jest zobowiązana do wykonywania rozkazów służb niemieckich, a nieprawidłowe wykonanie rozkazu lub odmowa jego wykonania są karane natychmiastowym odwołaniem, specjalnymi karami lub natychmiastową karą śmierci”.

Policja ukraińska składała się z ochotników, swoje posterunki miała m. in. w Cisnej , Zatwarnicy, Baligrodzie, Polanie, Wołkowyi. Po wyparciu Sowietów tych posterunków w Bieszczadach było 12, w miejscowościach: Lesko, Baligród, Cisna, Czarna, Lutowiska, Łukowe, Olszanica, Polany, Stuposiany, Wola Michowa, Wołkowyja i Zatwarnica. Jej szefem był komendant powiatowy w Sanoku Martyn Wasyl Mizerny, który w 1941 ukończył szkołę oficerską policji w Nowym Sączu, a od 1943 roku został dowódcą kurenia  pod pseudonimem „Ren”. Policja granatowa miała swoje posterunki w Sanoku, Pisarowcach, Zarszynie, Bukowsku i Mrzygłodzie. Poza Ukrainische Hilfpolizei powołano inne formacje ukraińskie pozostające w służbie niemieckiej, jak: Werkschutz, Bahnschutz, Polizeiwach - Batalione, oraz formacje SS. W 1941 roku władze niemieckie utworzyły z woj. wołyńskiego Komisariat Rzeszy Ukraina. Województwa: tarnopolskie, stanisławowskie i część lwowskiego włączyli do Generalnej Guberni jako Dystrykt Galicja. W skład załogi kripo wchodziło 6 Niemców, 21 Ukraińców oraz 3 Polaków,  „gorliwych sługusów” i Stanisław Wójcik z Bażanówki, tłumacz kripo, w późniejszym okresie członek BCh. W październiku 1941 roku policja granatowa w powiecie sanockim liczyła 132 Polaków oraz 56 Ukraińców („siczowyków”), natomiast w 1943 roku było już tylko 68 policjantów polskich oraz 170 ukraińskich. Oczywiście  Syrnyk nic nie pisze o działalności policji ukraińskiej, która terroryzowała ludność polską, składała donosy, aresztowała, rekwirowała, dokonywała rewizji, prowadziła łapanki osób na roboty do Niemiec, dokonywała brutalnych pobić oraz zabójstw.

Na s. 173 Syrnyk pisze: „Innym przykładem pokazującym, jak bardzo współczesne opisy przeszłości zależą od perspektywy, którą prezentuje ich autor, jest kwestia formowania się, w tym także na terenie powiatu sanockiego, 14 Dywizji Waffen SS „Galizien”.  

Jaką więc perspektywę prezentuje Jarosław Syrnyk? Jest to perspektywa ukraińskiego nacjonalisty Borysa Newerlego: „W kwietniu lub maju 1943 r. centralne kierownictwo nacjonalistów ukraińskich i centralny Komitet tychże Ukraińców w Krakowie poleciło płk. [Stefaniwowi] prowadzić werbunek oraz zorganizować ukraińską dywizję w okręgu Sanok. Płk. Stefaniw werbował ludzi w następujący sposób: jeździł po wsiach i dawał zarządzenia starostom [sic! - chodzi zapewne o sołtysów – przyp. J. S.], którzy według odpowiedniego spisu spisu winni wiedzieć, którzy Ukraińcy powinni wstąpić do SS-Galizien dywizji. Zaznaczam, że pobór był narzucony z góry. Dobrowolnie nikt się nie zgłosił [wyróżn. - J. S.]. Ja pomagałem płk. Stefaniwowi w ten sposób, że robiłem spisy określonych członków ukraińskiej dywizji i przesyłałem je do centralnych władz w Krakowie, które poprzez niemiecki urząd wojskowy powoływali tych Ukraińców wymienionej dywizji. Ogółem w okręgu Sanok było ich około 500”. (s. 173 – 174) 

W przypisie Syrnyk podaje, że jest to wyciąg z protokołu przesłuchania Borysa Newerlego z okresu jego pobytu w Polsce (AIPN Rz. 072/1, t. 84; Praga, 5 IX 1955 r., k. 10 – 11). Wynika, że prof. Syrnyk uwierzył w te naiwne tłumaczenia Newerlego, gdyż nawet zamieścił jedno zdanie pogrubioną kursywą. Wbrew oczywistym faktom historycznym chce przekonać czytelnika, że SS „Galizien” -”Hałyczyna” nie składała się z ochotników, ale z przymusowego poboru dokonanego przez... sołtysów wsi na polecenie „centralnego kierownictwa nacjonalistów ukraińskich i centralnego Komitetu tychże Ukraińców w Krakowie”. 

Pewna liczba Ukraińców zgłosiła się do służby w jednostkach wartowniczych SS. Część z nich weszła potem w skład załóg obozów koncentracyjnych i zagłady, między innymi w Sobiborze, Treblince, Oświęcimiu i na Majdanku. Problem ten jest prawie nie zbadany. „Ukraińcy mieszkający w Galicji przyjęli pozytywnie informację o formowaniu dywizji ogłoszoną 28 kwietnia 1943 r. Choć Niemcy nie poczynili żadnych koncesji politycznych, tworzenie ukraińskiego SS powszechnie odebrano jako pierwszy krok w stronę powstania własnego państwa. Nic więc dziwnego, że nie było żadnych problemów z naborem ochotników. Do punktów werbunkowych zgłosiło się około 80 tys. osób, z czego prawie 50 tys. zakwalifikowano jako zdolnych do służby wojskowej. Z nich jednak tylko kilkanaście tysięcy przeszkolono. Wiele osób odpadło, ponieważ miało mniej niż wymagane 165 cm wzrostu (z czasem minimalny wzrost rekrutów do dywizji określono na 160 cm). O entuzjazmie panującym wśród przynajmniej części ludności ukraińskiej Galicji świadczy fakt, że na przykład w Mościskach zgłosiło się 20% wszystkich Ukraińców mieszkających w tym mieście. Zdarzały się wypadki, że przekazywano ochotnikom sztandary ukraińskich jednostek z czasów pierwszej wojny światowej. Często też tłumaczono skrót SS jako Strzelcy Siczowi (była to nazwa ukraińskiej formacji wojskowej z lat 1914–1919, będącej odpowiednikiem Legionów Piłsudskiego). W szeregach dywizji znaleźli się również niektórzy członkowie rozwiązanego batalionu „Nachtigall”. Napływowi ochotników sprzyjał fakt, że wstąpienie do SS ratowało przed wywozem na przymusowe roboty do Rzeszy. Inicjatywę formowania dywizji poparł Ukraiński Centralny Komitet z Wołodymyrem Kubijowyczem na czele. W kwietniu utworzono złożony z dwóch Niemców i dwunastu Ukraińców Zarząd Wojskowy (Wijskowa Uprawa – WU), który miał zatroszczyć się o potrzeby kulturalne, narodowe i materialne żołnierzy dywizji i ich rodzin. Na czele WU stanął płk Alfred Bisanz, a w jego skład weszli między innymi gen. Wiktor Kurmanowycz, ojciec Wasyl Łaba i Mychajło Chronowjat. Do wiadomości o tworzeniu ukraińskiej jednostki ze zrozumieniem odniósł się metropolita Andrzej Szeptycki. Dzięki temu dywizja, jako jedna z nielicznych jednostek SS, otrzymała opiekę duszpasterską. Posługę kapłańską pełniło w niej dwunastu kapelanów wojskowych. /.../  Napływ ochotników do dywizji osłabł dopiero na początku 1944 r. pod wrażeniem klęsk Wehrmachtu. Dopiero wówczas komisje werbunkowe uciekły się do przymusu. Duża część Ukraińców zwerbowanych siłą trafiła jednak nie do Dywizji SS „Hałyczyna”, lecz do innych oddziałów, między innymi do Dywizji SS „Wiking” i „Hohenstaufen”. Ci, którzy znaleźli się w Dywizji SS „Wiking”, brali udział w grudniu 1944 r. w ciężkich walkach pod Budapesztem”.  (Grzegorz Motyka: Dywizja SS „Galizien” („Hałyczyna”)

„W maju 1943 roku rozpoczęto werbunek Ukraińców do tzw. SS-Galizien – czyli Legionu Galicyjskiego Waffen SS. Odpowiedzialny w kierownictwie SS za uzupełnianie stanów i tworzenie nowych jednostek szef Głównego Urzędu SS Gottlob Berger zawiadomił Himmlera w piśmie z 3 czerwca 1943 r., że zgłosiło się 81 999 ochotników. Spośród nich, po badaniach lekarskich, do wcielenia zakwalifikowano 52 875 ludzi. Do poboru stanęło 42 000, zakwalifikowano 27 000, wyreklamowano 1400, karty powołania otrzymało 25 600, wezwano 19 047, stawiło się 13 245, z obozów szkoleniowych zwolniono jako chorych 1487, na różnego rodzaju kursach i szkoleniu rekruckim znajdowało się 11 578 osób. W okresie 1–13 listopada 1943 r. planowano wcielić dodatkowo 6150 ludzi.” (Pełny wykaz z podziałem na powiaty patrz: T. Hunczak, U mundyrach voroha, Kyiv 1993, s. 37) 

Na s. 174 Syrnyk pisze: „W ramach przygotowań do poboru 9 maja 1943 r. zorganizowana została wielka manifestacja w Sanoku. Przemawiali m.in. starosta Hofstaedter, administrator AAŁ (Apostolska Administracja Łemkowszczyzny – przy. S.Ż.) ks. Malinowski, przewodniczący UKP (Ukraińskie Komitety Pomocy – przyp. S.Ż.) Biłaniuk i płk. Stefaniw.” Fotografia wykonana 9.05.1943 r. (znajduje się w internecie) przedstawia uroczystości w sali Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” zorganizowane w związku z powstaniem Dywizji Strzeleckiej SS „Galizien”. Widoczna jest  widownia zapełniona funkcjonariuszami oraz aktywistami ukraińskimi. Na drugim planie scena ze stołem prezydialnym. W środku (w mundurze) starosta sanocki dr Anton Johan Hofstetter. Wokół siedzą aktywiści ukraińscy: pierwszy od lewej przewodniczący Okręgowego Komitetu Ukraińskiego dr Biłaniuk, trzeci od prawej płk dr Hnat Stefaniw – przedstawiciel Zarządu Wojskowego (Wijskowa Uprawa) „Galicja”.

Dalej Syrnyk pisze: „Kilka dni później, 15 maja, ukraińskojęzyczna prasa gadzinowa donosiła, że rozpoczął się nabór „ochotników”. „Pierwszy zgłosił się […] pułkownik UHA Stefaniw, następnie przewodniczący UDK dr Biłaniuk, potem kombatanci, dyrektorzy i urzędnicy Związku Spółdzielczego, młodzież szkolna itd.”       

4 lipca 1943 roku w Przemyślu greckokatolicki biskup Jozafat Kocyłowski w towarzystwie ks. Wasyla Hrynyka wziął udział w nabożeństwie dla ochotników do ukraińskiej dywizji SS Galizien, które odbyło się na miejskim stadionie sportowym przy obecnej ulicy Sanockiej. 

Na s.193 Syrnyk wymienia trzy morderstwa, których mieli dokonać bliżej nieokreśleni „Polacy”. W 1939 roku we wsi Lachowa gospodarza o nazwisku Briański. Jako źródło podaje S. Stebelśkyj, Kriz' smich zaliza, Toronto-Lwiw 2000, s. 65. Ta książka Stepana Stebelskiego „Chrina” „Przez śmiech żelaza” została wydana w Polsce w 2012 roku, ale chyba Autor lepiej przyswaja język ukraiński; nikt poza tym ukraińskim krwawym watażką tego zabójstwa nie wymienia. Drugie to zabójstwo dokonane 14 kwietnia 1940 r. we wsi Szklary; zastrzelony został ks. greckokatolicki Jarosław Szczyrba „w wyniku napadu bandy z miejscowości Lubatowa”. Syrnyk podaje źródło ukraińskie, ale sprawcy nie są znani. O kolejnym morderstwie pisze: „W nocy z 8 na 9 września 1943 r. w wyniku napadu bojówki polskiego podziemia zabity został greckokatolicki ksiądz Dymitr Nimykowycz z Grabówki”. W tym przypadku Syrnyk powołuje się na relację Włodzimierza Marczaka, oczywiście z wydania ukraińskiego jego książki, gdzie  podał on, że siostra księdza zgwałcona i związana słyszała rozmowę księdza z oprawcami prowadzoną po polsku. Ciekawe jest, że inne źródła ukraińskie podają, iż Dymitr Nimyłowicz był księdzem greckokatolickim we wsi Jabłonica Ruska. Na forum gazeta.pl 01. 07. 2010  internauta tawnyroberts pisze: „Z tego co mi wiadomo, to wytrwał on w Jabłonicy do 1944 roku. Możliwe, że z jakimiś przerwami”. (https://forum.gazeta.pl/forum/w,165,113016486,113016486,Jablonica_Ruska_czasem_tylko_wiatr_przystanie_.html

Na s. 194 Syrnyk podaje: „W ostatnich dniach marca i na początku kwietnia (1944 r. - przypis S.Ż.) Gestapo przeprowadziło szereg aresztów w rejonie sanockim. Aresztowania były ukierunkowane przeciwko narodowo uświadomionemu elementowi ukraińskiemu – nie tylko inteligencji ale i chłopom. Liczba aresztowanych według powiatów wyglądała tak: powiat sanocki 25 osób (z tego we wsi Odrzechowa na donos Polaków aresztowano 19 chłopów), miasto Sanok – 6 osób. […] Baligród miasto i okolice 7 osób. […] Liczba aresztowanych nie jest duża, ale jak na warunki Łemkowszczyzny nadzwyczaj wielka. Wszyscy aresztowani przebywają w sanockim więzieniu. Wspomniane areszty odbyły się przy starannym przygotowaniu i przy udziale gestapowca Humeniuka (Ukrainiec). […]  Polacy wykorzystują ten moment dla zniszczenia <<rękoma Gestapo>> ukraińskiego elementu. Np. rozrzucili prowokacyjne ulotki między sobą i zwrócone do siebie, żeby wszyscy Polacy w ciągu kilku godzin opuścili teren i podpisali to [jako] OUN (m. Odrzechowa i okolice). Polacy, a przede wszystkim Polacy w nim odpowiedzieli na te ulotki aresztowaniami.”

Syrnyk oczywiście podaje źródło ukraińskie „Ounowśkyj zwit pro podiji na Peremyszlszczyni naprykinci  bereznja -  - na początku kwitnia 1944 roku, 13 IV 1944 r.”        

Informacja o tyle kłamliwa co i nielogiczna. Polacy mieli rozrzucić ulotki wzywające ich do opuszczenia domów w ciągu kilku godzin poszywając się pod OUN, a następnie „odpowiedzieli na te ulotki aresztowaniami” Ukraińców „przy starannym przygotowaniu i przy udziale gestapowca Humeniuka (Ukraińca)” Jaki cel miał prof. Syrnyk publikując te bzdury, bo chyba nie chciał ośmieszyć „ouenowśkyj zwit”? Polacy dysponowali więc bardzo dobrym wywiadem odnośnie „narodowo uświadomionego elementu ukraińskiego”, w tym 19 chłopów w Odrzechowej oraz akcję staranne przygotowali wspólnie z Gestapo! Dlaczego nawiązując do książki Siekierki, Komańskiego i Bulzackiego nie podał informacji dotyczącej wsi Odrzechowa znajdującej się na s. 954 dotyczącej zamordowania 15 września 1945 roku przez kureń „Rena” 10 Łemków za odmowę współpracy z UPA?

Znam ponad sto relacji świadków o ulotkach wzywających Polaków do opuszczania swoich rodzinnych domów , gdyż znajdują się na „ziemi ukraińskiej”, ale dopiero od Syrnyka dowiedziałem się, że były to prowokacje Polaków, którzy wkrótce potem chyba sami się okrutnie wymordowali? 

W liście do mnie z dnia 8 września 2004 roku p. Janina Dąbek opisała krótko gehennę Polaków z Seredniego Małego po napadzie dokonanym nocą z 29 na 30 marca 1944 r. Jest znamienne, że do wspomnień tych wraca niechętnie, gdyż ciągle jeszcze sprawiają jej wielką przykrość. Pani Janina pisze m. in.: „W trzy miesiące później (tj. pod koniec czerwca lub na początku lipca 1944 r. – przypis S.Ż.) wszystkie polskie domy w Serednim i Polanie zostały oblepione plakatami głoszącymi, że Polacy z Seredniego M. i okolic mają się wynieść ze swoich domów w ciągu trzech dni, w przeciwnym razie spotka ich to, co wcześniej spotkało innych Polaków. Toteż polskie rodziny z Polany i Seredniego opuściły swoje domy i czym kto mógł wyruszyły w głąb Polski. /.../ W ucieczce nie zajechaliśmy daleko, zbliżał się front i wojska niemieckie zatrzymały podróżujących. Słyszeliśmy też, że Ukraińcy planowali napad na zgrupowanych Polaków, gdyż stanowili łatwy łup, a napaść nie obwiniałaby Ukraińców z Seredniego i Polany. Na szczęście dla uciekinierów, przez okolice Polany i Seredniego przemieszczała się wtedy grupa polskich partyzantów pod dowództwem Mikołaja Kunickiego. Dowiedziawszy się o wypędzeniu Polaków, Kunicki udał się do księdza grekokatolickiego Władymira Wesełego z żądaniem, pod groźbą spalenia wsi, aby ten sprowadził Polaków z powrotem i zapewnił im bezpieczeństwo. Ksiądz wtedy wysłał za nami swego zaufanego diaka z prośbą o powrót. Żywność nam się kończyła, dalej nie pozwalał jechać front – nie było wyboru, wróciliśmy. W 1945 roku, po naszej repatriacji na Ziemie Zachodnie, radzieckie władze aresztowały księdza Wesełego. Znaleziono u niego dokumenty dowodzące działalności przeciwko Polakom (i władzy radzieckiej). Znaleziono też maszynę drukarską z czcionkami, którymi były drukowane wcześniej wspomniane plakaty. Znaleziono też same plakaty. Po aresztowaniu słuch o nim zaginął.” ( S. Żurek, UPA w Bieszczadach, wyd. II, 2010, s. 41 – 42) 

„Na drzwiach domów bezbronnej ludności polskiej zamieszkującej Bieszczady pojawiły się naklejane nocą karteczki z wezwaniem, aby w ciągu 24 godzin opuścili swoje domostwa, bo w razie nieposłuszeństwa czeka ich śmierć” – pisze Andrzej Potocki w książce Wokół bieszczadzkich zalewów  (Krosno 2001).

„Zachodziło poważne niebezpieczeństwo, że na Lubelszczyźnie, w rejonach zamieszkanych przez społeczności polskie i ukraińskie (w tym na ziemi hrubieszowskiej, którą ukraińscy nacjonaliści także uznawali za „własną”) nastąpi próba przeniesienia scenariusza wyniszczania polskiej ludności – zgodnie z praktykami UPA z Wołynia i Galicji Wschodniej. Już we wrześniu 1943 roku na Lubelszczyźnie pojawiły się ulotki wzywające Polaków do opuszczenia tych ziem” (G. Motyka, Od rzezi, s. 293).

Na s. 195 Syrnyk pisze: „Wśród aresztowanych znalazł się komendant powiatowy Ukrainische Hilfspolizei Wasyl Mizernyj... […] Niemcy traktowali aresztowanych jako zakładników. Dziesięciu z nich […] zostało rozstrzelanych 24 kwietnia 1944 r. w Tarnowie po dezercji załogi posterunku Ukrainische Hilfspolizei w Lutowiskach”.

Wasyl Martyn Mizerny (Mizernyj) został z więzienia wypuszczony (Ukraińcy twierdzą, że uciekł), jak też owych 19 chłopów z Odrzechowej. Niemcy wypuścili po prostu swojego agenta Abwery, który po przeszkoleniu wziął udział w walkach w 1939 roku na Ukrainie Karpackiej.

„Należy w tym miejscu zwrócić uwagę jeszcze na dwa nazwiska Ukraińców z Polski ze względu na to, że spotkamy je później w Zakierzońskim Kraju na stanowiskach dowódczych UPA. Są to Wasyl Mizernyj, który w UPA jako dowódca kurenia nosił pseudonim „Ren", oraz Włodzimierz Szczyhelśkyj - dowódca sotni UPA o pseudonimie „Burłaka". W Siczy Karpackiej Mizernyj był dowódcą czoty (plutonu), a następnie sotni (kompanii), Szczyhelśkyj natomiast dowodził rojem (drużyną), a później czotą. Był jeszcze na Zakarpaciu Ołeksa Hasin, „Łycar", członek sztabu głównego UPA, później jego szef. Walczyli oddzielnie i zmagali się uczciwie przez całe trzy długie doby, aby następnie, kryjąc się przed niewolą węgierską lub szubienicą (pod tym względem Madziarzy byli bezwzględni), pomknąć w różne strony. Mizernyj z niewielką grupką kierował się w stronę Słowacji. Ruch ten był łatwy do przewidzenia przez dowódców węgierskich, dlatego właśnie wbijając się klinem w Zakarpacie, posuwali się głównie w pobliżu tej granicy. Kilka razy rozbity i rozproszony, Mizernyj zawrócił w stronę przeciwną, na granicy rumuńskiej został znów ostrzelany, więc znowu zawrócił i swoją „zakarpacką przygodę" zakończył w Małopolsce Wschodniej, gdzie ukrywał się aż do września 1939 roku. Wiele też strachu napędzili Węgrzy Szczyhelśkiemu, który także chciał uciec do „zaprzyjaźnionej" Słowacji, ale ostrzelany raz i drugi, pomknął w Karpaty. Tu też nie miał szczęścia, strzelali doń i jego kompanów żołnierze polskiego pogranicza. W końcu znalazł się w niewoli rumuńskiej, skąd wydostała go, podobnie jak innych siczowców, Abwehra.”  (Edward Prus: Rycerze żelaznej ostrogi. Oddziały wojskowe ukraińskich nacjonalistów w okresie II wojny światowej, 2000) 

W 1941 Mizerny ukończył szkołę oficerską policji w Nowym Sączu i został powiatowym komendantem policji ukraińskiej w Landkreis Sanok. W lipcu 1944 roku z Galicji Wschodniej przybył okręgowy prowidnyk OUN "Łuhowyj" (NN) na czele 100 osobowego oddziału Służby Bezpieczeństwa. Po przybyciu zaczął reorganizację istniejących sotni, nad jedną z nich 8 sierpnia komendę objął Wasyl Mizerny „Ren” w stopniu porucznika.. Jarosław Hamiwka ujawnił, że „Łuhowyj” to Władysław Hołub.  Z Żernicy Wyżnej upowskie sotnie wyruszyły na wschód zakładając obóz na Bukowym Berdzie. Po spotkaniu z z dowództwem Drohobyckiego OW UPA  „Makiwka”, Mizerny został dowódcą kurenia „Łemkowszczyzna”, ale zwykle używano nazwy kureń „Rena”. "Ren" wcielił siłą w swoje szeregi oddział UPA OUN Melnyka niedaleko Wołosatego. Liczebność kurenia wyniosła ogółem około 2000 osób. Tutaj 15 lub 16 sierpnia w leśniczówce Brenzberg położonej na grzbiecie Jeleniowatego (Jasieniowa) SB OUN dowodzona przez referenta (Mikołaj Dudek „Osyp”) zamordowała 74 Polaków, głównie kobiety i dzieci, uciekinierów zza wschodniego brzegu Sanu. 24 września w celu uniknięcia strat w czasie frontu kureń zaczął marsz z Bukowego Berda na południowy-wschód, do tzw. Czarnego Lasu w wysokich partiach Karpat w obwodzie stanisławowskim USRR. „Ren” z Czarnego Lasu powrócił w październiku-listopadzie 1944 r. W styczniu 1946 r. awansował do stopnia majora. Pod koniec 1947 przedostał się na teren Ukraińskiej SRR. W latach 1947–1949 był oficerem sztabu grupy UPA-Zachód. Zginął w walce z NKWD w 1949 w powiecie Turka. 

Na s. 195 Syrnyk pisze: „Wpływ na sytuację kształtującą się po prawej stronie Sanu wywołały wydarzenia w Jaworniku Ruskim, formalnie poza granicami powiatu sanockiego. 25 kwietnia 1944 r. polscy partyzanci przeprowadzili tam atak na posterunek Ukrainische Hilfspolizei, w wyniku którego śmierć poniósł jeden z policjantów. W tym samym dniu zabito żonę i siedmioletnie dziecko innego policjanta, Wołodymyra Mastalira (Mastalerza), zginął też jeden funkcjonariusz (Stepan Tełefanko) i jeden z napastników. Oprócz ataku na posterunek doszło do podpalenia i grabieży na terenie wsi. Od postrzału zginął jeden z mieszkańców, Dmytro Soroczuk. Donoszono także o trzech innych ofiarach, które zginęły w ogniu.”

Źródło oczywiście jest ukraińskie. Jawornik Ruski rzeczywiście był „formalnie poza granicami powiatu sanockiego”, bowiem należał do powiatu dobromilskiego, potem do powiatu przemyskiego.

„Już w czasie kampanii wrześniowej bojówki OUN współpracowały z nacierającymi Niemcami. W Jaworniku Ruskim oraz Uluczu zamordowały w sumie 6 żołnierzy Wojska Polskiego. Po polsko – niemieckiej bitwie pod Birczą 12 września 1939 roku, ukraińscy nacjonaliści pilnowali złożonej w miejscowym kościele broni i wskazywali Niemcom, co bardziej znanych, polskich działaczy społecznych i politycznych. Nad uciekinierami w drodze znęcali się Ukraińcy i wielu pomordowali”. (Grzegorz Piwowarczyk: Prawdziwa tragedia Birczy. W: https://kresy.pl/kresopedia/historia/prawdziwa-tragedia-birczy/ ; 4 listopada 2018). 

Pan profesor zignorował nawet wikipedię polską, chociaż prawie wszystkie teksty na tematy ukraińskie tworzyli w niej  nacjonaliści ukraińscy. Wikipedia podaje: „W kwietniu 1944 r. policja ukraińska z Jawornika Ruskiego aresztowała pięciu mieszkańców Pawłokomy pod zarzutem przynależności do AK i posiadania broni. Aresztowanymi byli: Jan Kuś, Jan Radon, Jan Ulanowski, Maria Ulanowska i Katarzyna Kocyło oraz Jana Chrapka z Dylągowej. 25 kwietnia próby odbicia aresztowanych dokonał oddział AK dowodzony przez ppor. Aleksandra Grubę ps. "Sęp". Podczas ataku na posterunek w Jaworniku Ruskim został on spalony wraz kilkoma sąsiednimi budynkami. Zabito jednego i raniono dwu policjantów oraz zabito kilku stawiających opór Ukraińców mieszkańców wsi, w tym sołtysa. Aresztowanych Polaków jednak nie uwolniono, ponieważ na posterunku już ich nie było.

W 2015 w okolicy Jawornika Ruskiego odkryto zbiorową mogiłę. Wstępne ustalenia mówiły o kilku pochowanych osobach, ostatecznie w wyniku ekshumacji wydobyto szczątki 14 osób, a także łuski po nabojach, dewocjonalia i polski guzik wojskowy. Szczątki nosiły ślady złamań. W wyniku badań archiwalnych ustalono, że 24 lipca 1945 roku w okolicy doszło do potyczki żołnierzy ze szkoły podchorążych w Przemyślu (28 Pułku Piechoty) z oddziałem Ukraińskiej Powstańczej Armii 14 żołnierzy znajdowało się na liście strat jako zaginionych. W znajdujących się w archiwalnych sprawach karnych wyjaśnieniach Włodzimierza Szczygielskiego pseudonim Burłak znajdują się odniesienia do mającej w tym miejscu potyczki, wzięcia do niewoli i zabicia 14 żołnierzy Wojska Polskiego; odpowiedzialność jego zdaniem ponosił Michał Duda pseudonim Hromenko. W wyniku badań genetycznych potwierdzono tożsamość kilku ofiar: Feliks Gołębiowski (ur. 1924), por. Tadeusz Wienc (ur. 1923), kpr Mieczysław Szymczak (ur. 1922), Walenty Żurek (ur. 1924); noty identyfikacyjne wręczono w Pałacu Prezydenckim.”  (https://pl.wikipedia.org/wiki/Jawornik_Ruski ).

Nawet inne źródło ukraińskie podaje niższą liczbę zabitych wówczas Ukraińców, co utrwalił Bogdan Huk. „Wtedy [w czasie okupacji – B.H.] znajdował się w Jaworniku Ruskim posterunek ukraińskiej policji pomocniczej. Właśnie on stał się obiektem napadu w dniu 24 kwietnia 1944 r. zorganizowanej bandy polskiej, w wyniku czego spalony został posterunek, rany odniosło 3 policjantów, zginęło 3 gospodarzy, spłonęły 5 domów.”

(https://www.apokryfruski.org/kultura/nadsanie/jawornik-ruski/ )

Komendantem policji ukraińskiej w Jaworniku Ruskim przez pewien czas był Włodzimierz Szczygielski, później „Burłaka” dowódca  sotni UPA.

24 lipca 1945 roku we wsi Jawornik Ruski pow. Dobromil (pow. Przemyśl) w zasadzce UPA zostało wziętych do niewoli 14 młodych żołnierzy ze szkoły podchorążych w Przemyślu, z 28. Pułku Piechoty. Ich grób został odnaleziony w 2015 roku. Historyk dr hab. Andrzej Zapałowski ujawnił, że odnalezienie ciał było możliwe tylko dzięki determinacji i prywatnemu finansowaniu wstępnych badań przez kilka osób z Dynowa. Dzięki podjętym przez siebie działaniom, około kilometra od Jawornika odkryli zamaskowaną jamę z ludzkimi kośćmi. W grudniu 2015 roku złożono zawiadomienie do Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie, która zarządziła prace ekshumacyjne. W toku prac przeprowadzonych w lipcu 2016 roku odsłonięto 14 szkieletów, a prawdopodobnie także miejsce egzekucji, zlokalizowane powyżej jamy grobowej o wymiarach 2×3 m. Ciała zamordowanych wrzucono do niej chaotycznie, w dwóch warstwach. Przy dwóch szkieletach odkryto szkaplerze, pierwszy z wizerunkami Matki Boskiej Częstochowskiej i św. Antoniego Padewskiego, drugi z Najświętszym Sercem Jezusa i MB Karmelitańską. Przy innym szkielecie, w zaciśniętych paliczkach dłoni znaleziono sygnet z inicjałami: w dużą literę H wpisano literę K. Zabita osoba do końca trzymała go w dłoni zapewne wiedząc, że dzięki temu zostanie później rozpoznana. Uprowadzeni polscy żołnierze przed śmiercią byli maltretowani, na co wskazały badania specjalistów z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie. Na kościach znaleziono liczne ślady uszkodzeń, pęknięcia i złamania, które w ocenie biegłych powstały na skutek postrzałów i silnych uderzeń, prawdopodobnie pobicia. Zgadzałoby się to z informacjami z odnalezionego raportu UPA, wskazującymi, że żołnierze WP byli przed śmiercią przesłuchiwani i zapewne torturowani. Według relacji jednego ze świadków przesłuchanych w ramach śledztwa, w stronę lasu jawornickiego prowadzono grupę Polaków „jedynie w samej bieliźnie, bez obuwia, skrępowanych za ręce”. Badania i śledztwo IPN pozwoliły też ustalić, że Polaków pojmano i zamordowano najprawdopodobniej z rozkazu Michała/Mychajło Dudy „Hromenki”, na co wskazuje raport jednego z ukraińskich dowódców Wasyla Mizernego „Rena” oraz wyjaśnienia złożone w postępowaniu karnym przez Włodzimierza Szczygielskiego ps. „Burłaka”, który przyznał, że podczas starcia wzięto do niewoli 14 Polaków, ale odpowiedzialność za ich zamordowanie zrzucił na „Hromenkę”. Zdaniem prokurator IPN, w egzekucji polskich żołnierzy brała udział zapewne Żandarmeria Polowa sotni „Hromenki”, licząca około 7 osób. Nie udało się jednak nawet ogólnie ustalić ich personaliów. W rozmowie z PAP prokurator Śmiechowska powiedziała, że w śledztwie ws. zbrodni UPA w Jaworniku Ruskim, popełnionej w lipcu 1946 roku na 14 żołnierzach 28. Pułku Piechoty WP, przyjęta jest kwalifikacja zbrodni ludobójstwa. „Ta zbrodnia obrazuje skalę przemocy UPA wobec Polaków – uzasadniła prok. Śmiechowska. – Skala tych zdarzeń była tak ogromna, że te ofiary – 14 polskich żołnierzy – są jak gdyby namacalnym przykładem tego, w jaki sposób postępowano w tamtym czasie z osobami narodowości polskiej”. (Kresy.pl)    

Nie jest prawdą, jak chce J. Syrnyk  że: „Wpływ na sytuację kształtującą się po prawej stronie Sanu wywołały wydarzenia w Jaworniku Ruskim”, ale aresztowanie przez policję ukraińską z Jawornika Ruskiego pięciu Polaków w Pawłokomie. Następnie „wpływ na sytuację po prawej stronie Sanu” miało uprowadzenie 21 stycznia 1945 roku z Pawłokomy trzynastu osób, których los pozostaje nieznany. Poszukując ich mogiły odkryty został grób 14 młodych żołnierzy Wojska Polskiego ze szkoły podchorążych, wziętych do niewoli, torturowanych i rozstrzelanych. Mordowania jeńców zabrania konwencja międzynarodowa i czyn ten zakwalifikowany został jako akt ludobójstwa. Nie można więc traktować UPA ani jako żołnierzy, ani jako partyzantów, ale jako grupę zbrodniarzy wojennych, czyli bandę. 

Syrnyk nie podaje, że w tej wsi w 1945 roku UPA zamordowała 8 Polaków, w tym 8 lutego ok. godz. 24.00 ci „partyzanci” wrzucili żywcem do studni małżeństwo polskie oraz 5-osobową rodzinę (rodziców z trójką ich dzieci). Że za rok 15 lutego zamordowali rodzinę Cemgierów, rodziców i ich dwie małoletnie córki.

W pamiętniku Jan Zaleski, nieżyjący już ojciec księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, napisał: „Kresowian zabito dwukrotnie, raz przez ciosy siekierą, drugi raz przez przemilczenie. A ta druga śmierć jest gorsza od tej pierwszej”. Tymczasem obecna polityka historyczna prowadzona na Ukrainie i w Polsce nie tylko zamilcza dokonane przez OUN-UPA ludobójstwo, ale kłamiąc i manipulując faktami nie tylko już usprawiedliwia zbrodniarzy, ale ich gloryfikuje i uznaje za bohaterów. Jest to więc perfidna forma zabijania po raz trzeci ofiar ludobójstwa ukraińskiego. Dokonują go nie tylko probanderowscy politycy i dziennikarze, ale także historycy, w tym z tytułami profesorów. A prof. Syrnyk nazywa to „uetycznieniem historiografii”!   


Prof. Syrnyk nie wymienia, że w styczniu 1944 roku we wsi Falejówka pow. Sanok w wyniku donosu Ukraińców gestapowcy aresztowali 5 Polaków i rozstrzelali ich 20 marca. Ani tego, że 4 marca we wsi Rzepedź pow. Sanok policjanci ukraińscy zastrzelili ukrywającego się Polaka NN z Przemyśla. Nie dotarł do ukraińskich dokumentów, że tego samego dnia co w Jaworniku Ruskim, czyli 25 kwietnia we wsi Cisowa pow. Dobromil został zamordowany w lesie przez UPA leśniczy Kazimierz Muszyński, lat 21. „Powieszony w lesie przez UPA na pętli z drutu kolczastego po wcześniejszym zmasakrowaniu (wydłubane oczy, ucięty język)”. (https://www.krosno.lasy.gov.pl/documents/149008/33416974/Cz.+III+Martyrologium+le)   Także w kwietniu 1944 r. we wsi Maćkowice pow. Przemyśl upowcy powiesili 17 Polaków.

„Do mieszkającej w Medyce rodziny Maców przyjechał na Święta Wielkanocne ze Wschodniej Małopolski, grom. Życzyce, gmina Rawa Ruska, Marszałek Andrzej. We czwartek, po świętach u wymienionych zjawiła się policja ukraińska, przeprowadziła rewizję, sterroryzowała mieszkańców, skuła Marszałka Andrzeja i wyprowadziła go z domu. Wkrótce potem donieśli pp. Pawucki Michał i Stańko Władysław, że na polecenie policji ukraińskiej zakopali zwłoki ich krewnego z 3-ma ranami postrzałowymi. Wedle twierdzenia Mac Stefanii zamordowany miał przy sobie zdjęcia fotograficzne pomordowanych przez Ukraińców w jego okolicy Polaków.” (1944, 24 kwietnia – Notatka przesłana Prezesowi RGO w Krakowie. Dotyczy ukraińskich antypolskich wystąpień w Galicji. W: B. Ossol. 16722/2, s. 143 - 144).

W maju we wsi Bzianka pow. Sanok z donosu miejscowego Ukraińca policjanci ukraińscy aresztowali Władysława Madeja u którego znaleziono radiostację, został on przez Niemców zamordowany.

7 czerwca  1944 r. we wsi Krościenko pow. Dobromil w przysiółku Połanki miejscowi policjanci ukraińscy oraz chłopi ukraińscy z SKW  zamordowali 2 rodziny polskie Krawców i Łaszkiewiczów liczące 10 osób. „Szczątki pomordowanych i spalonych zebrano do jednej trumny i pochowano w nieznanym mi miejscu. Tak więc członkowie „bohaterskiej UPA” w bestialski sposób wymordowali „wrogów narodu ukraińskiego”. Tymi wrogami była moja rodzina – moja babcia sparaliżowana staruszka, leżąca od dwóch lat w łóżku, pięcioro dzieci w wieku od 2 do 14 lat, trzy kobiety i wiejski cieśla”. (Tadeusz Łaszkiewicz; w: Siekierka..., s. 160 – 161).„W pierwszych dniach czerwca zginęło w Krościenku dalszych dwunastu Polaków – wobec grozy sytuacji Delegatura Polskiego Komitetu Opiekuńczego w Krościenku została zlikwidowana.” (1944, czerwiec – Notatka PolKO w Przemyślu zawierająca informację o mordach i uprowadzeniach dokonywanych na ludności polskiej w powiecie przemyskim. W: B. Ossol. 16722/1, s. 165).

W czerwcu we wsi Besko  pow. Sanok zamordowali 2 Polaków. We wsi Posada Dolna pow. Sanok esesmani ukraińscy z SS „Galizien – Hałyczyna” zastrzelili na cmentarzu 4 miejscowych Polaków.

10 lipca 1944 r. dowódca UPA w Galicji Wschodniej Wasyl Sydor „Szelest”, wydał rozkaz, w którym zalecił „ciągle uderzać w Polaków aż do wyniszczenia ich do ostatniego z tych ziem” /.../  Kierownictwo ruchu banderowskiego uznało, iż jest możliwe zarówno dokonanie czystki, jak i wygranie całej sprawy propagandowo. Dlatego z jednej strony bezwzględnie dalej realizowano politykę faktów dokonanych, a z drugiej zawczasu przygotowywano strategie propagandowe, mające nie tylko usprawiedliwić ukraińskie poczynania, ale wręcz odpowiedzialność za nie przerzucić na stronę polską.” ( Motyka Grzegorz: Ukraińska partyzantka 1942 – 1960; Warszawa 2006, s. 378, 380). 

11 lipca 1944 r. we wsi Tarnawka koło Żahotyna pow. Dobromil został zastrzelony na plebani proboszcz ks. Jan Mazur „przez dwóch ukraińskich bandytów, przebranych za policjantów, członków OUN/UPA.”  (http://www.swzygmunt.knc.pl/MARTYROLOGIUM/POLISHRELIGIOUS/vPOLISH/HTMs/POLISHRELIGIOUSmartyr1735.htm ).

12 lipca 1944 r. we wsi Borownica pow. Dobromil dwaj banderowcy weszli na plebanię i zastrzelili ks. Józefa Kopcia.  „Pierwszą ofiarą, zamordowaną 12 lipca 1944 r. przez uluczańskich bandytów, był ksiądz rzymskokatolicki z Borownicy Józef Kopeć. W tym dniu dwóch bandytów z Ulucza odwiedziło księdza. Przedstawili się jako wysłannicy z pismem od księdza z Tarnawy. Jeden z bandytów sięgnął do kieszeni, niby po list, wyciągnął pistolet i na oczach gospodyni oddał kilka strzałów do księdza zabijając go na miejscu, po czym obaj mordercy opuścili plebanię udając się w kierunku Ulucza. Na drodze spotkała tych bandytów mieszkanka Borownicy Waleria Kozłowska, która rozpoznała jednego z nich, gdyż utykał on na jedną nogę. Tymi bandytami byli Michał Serednicki i Wasyl Choma, obaj z Ulucza. Na trzeci dzień po tej haniebnej zbrodni przyjechała do Borownicy rodzina księdza z Dynowa z eskortą żołnierzy niemieckich. W czasie mszy pogrzebowej dwóch żołnierzy leżało z karabinem maszynowym w okopie oddalonym od kościoła około 30 m osłaniając w ten sposób uczestników pogrzebu przed ewentualnym atakiem banderowców. Na mszy pogrzebowej byli wszyscy mieszkańcy Borownicy i Polacy z Ulucza, wśród których widziałem dziadka Stefana Czebieniaka Jana Polańskiego. Po mszy kondukt pogrzebowy wyruszył na furmankach w kierunku Dynowa. Konduktowi przez całą drogę towarzyszyła eskorta niemiecka. Nowy ksiądz przybył do Borownicy dopiero w końcu września 1944 r”. (Bronisław Zielecki: Moje życie czyli Historia Polaka z Ulucza. Warszawa 2014 r.).

Pomiędzy 22 a 24 lipca 1944 r. w leśniczówce Wisłok Wielki nadleśnictwo Komańcza  pow. Sanok został zamordowany wraz ze służącą przez UPA leśniczy Adam Chrzanowski, ur. 1910 r.

24 lipca 1944 r. koło miejscowości Moderówka i Iwonicz woj. rzeszowskie w lesie Grabińskim ukraińscy esesmani z SS „Galizien – Hałyczyna” zamordowali 72 Polaków z więzienia w Jaśle. „W poniedziałek, 24 lipca, 1944 roku o czwartej nad ranem, w Lesie Grabińskim, blisko Iwonicza, bandyci z ukraińskiej dywizji SS Galizien, czyli 14. Waffen-Grenadier Division der SS – dowodzeni przez Niemca Engelsteina i Ukraińca Władimira Najdę – zamordowali strzałami w tył głowy 72 Polaków, głównie żołnierzy AK i BCh, przywiezionych do lasu z więzienia w Jaśle: 38 mieszkańców Lubatowej, pochowanych po wojnie we wspólnej mogile przy kościele parafialnym, 3 z Iwonicza, 2 z Krościenka Niżnego, 2 z Brzostka, 2 z Korczyny, 1 z Krosna, 1 z Sanoka, 1 ze Strzeszyna, 2 z Biecza, 20 nierozpoznanych, pochowanych w Iwoniczu.” (Piotr Szubarczyk: Zbrodnia w Lesie Grabińskim; Nasz Dziennik z 24 lipca 2013).

W okresie czerwiec – lipiec 1944 roku we wsiach Wola Wołodzka pow. Brzozów, Brownica pow. Dobromil, Leszczawa Dolna pow. Dobromil, Tarnawka pow. Dobromil, Żohatyn pow. Dobromil oraz Kreców pow. Sanok bojówka Służby Bezpeky OUN dowodzona przez Jurija Stelmę „Szuhaja”zamordowała kilku leśników oraz zarządcę Liegenschaftu.

W lipcu 1944 r. we wsi Laskówka pow. Brzozów w wyniku donosu Ukraińców gestapowcy zastrzelili 5 Polaków podejrzanych o przynależność do AK.

25 sierpnia 1944 r. w Przemyślu banderowcy zamordowali nauczycielkę Stanisławę Gliwę oraz we wsi Toki pow. Jasło policjanci ukraińscy razem z Niemcami zamordowali 19 Polaków.

26 sierpnia 1944 r. we wsi Małkowice pow. Przemyśl upowcy zamordowali 6 Polaków. „Szczególna rolę odgrywało tu zabójstwo dokonane 26 sierpnia 1944 roku w Małkowicach przez UPA na Polakach: Maria Warchoł c. Ludwika i Katarzyny Nowak, ur. 19 XII 1920 r. w Malawie k. Rzeszowa, Bronisław Warchoł s. Ludwika i Katarzyny Nowak, ur. 14 X 1912 r. w Malawie k. Rzeszowa, Władysław Warchoł s. Ludwika i Katarzyny Nowak, ur. 20 X 1907 w Malawie k. Rzeszowa oraz Helena Warchoł c. Ludwika i Katarzyny Nowak, ur. 15. I.1924 r. w Malawie k. Rzeszowa”. (dr hab. Andrzej Zapałowski: Akcje  odwetowe polskiego podziemia na ludności ukraińskiej w powiecie przemyskim na początku 1945 roku. W: Ludobójstwo OUN-UPA na Kresach Południowo-Wschodnich; Kędzierzyn-Koźle 2017, tom 9) 

Syrnyk tych faktów nie podaje. Za to na s. 195 - 196 można przeczytać informacje oparte wyłącznie o źródła ukraińskie: „Akcji wymierzonych w przedstawicieli ludności ukraińskiej było w tej okolicy więcej: 25 kwietnia 1944 r. nieokreślona „polska bojówka” ubrana w niemieckie mundury napadła w Hłudnie na Józefa Nohawycię. 27 kwietnia 1944 r. w Brzozowie zabita została Ukrainka, która sprzeciwiała się antyukraińskim hasłom wykrzykiwanym przez tłum. 7 lub 12 lipca 1944 r. w wyniku – jak to określono w źródle – egzekucji dokonanej przez bliżej nieokreśloną osobę został zastrzelony greckokatolicki ksiądz Michał Hajduk z Hłudna. Ksiądz ten prawdopodobnie należał do OUN. 18 lipca 1944 r. polska bojówka zamordowała ks. Bogdana Semkiwa w Desznie. Pod koniec lipca 1944 r. polski ruch oporu zabił ks. Mykołę Hołowicza z Beska. Na przełomie lipca i sierpnia 1944 r. zabito greckokatolickiego księdza Eugeniusza Kołeńskiego”.

Gdyby prof. Syrnyk uważnie przeczytał „weryfikowaną” przez niego książkę Siekierki, to na s. 79 znajduje się tam informacja: „Aktywnym działaczem OUN był wikariusz ks. Michał Hajduk, przyjaciel nauczyciela Lewickiego ounowskiego aktywisty z Pawłokomy. W latach 1941 - 1943 tenże unicki ksiądz, na swych kazaniach w cerkwiach w Hłudnie i Warach nawoływał do rozprawy z Polakami i wspierania „naszych aniołeczków”, tzn. hitlerowskich Niemców. W czerwcu 1944 roku, kierownictwo terenowe AK wydało wyrok śmierci na ks. Michajło Hajdiuka, który wykonano na drodze koło lasu Żurawiec. W odwecie UPA zamordowała ks. Józefa Kopcia z Borowicy i ks. Jana Mazura z Tarnawki. Trzech wyroków śmierci nie zdołano wykonać. Ks. proboszcz Gabriel Marszałek z Borownicy wyjechał i podczas napadu był nieobecny na plebanii, natomiast ks. Franciszek Pościak i ks. Kazimierz Pyś z parafii Dylągowa, w porę ostrzeżeni, schronili się w Dynowie”.

Odnośnie wsi Deszno na portalu www. magurskiewyprawy inernauta o nicku Anonymous 23 listopada 2010 r. podał:

„Jeśli chodzi o czas wojenny to na początku października 1939 roku został usunięty z szkoły polski nauczyciel Kazimierz Wais, a okupacyjna władza niemiecka wymieniła go na ukraińskiego nauczyciela. Dopóki żył proboszcz unicki Wachanianin nie było jakiś większych niepokojów. A po śmierci jego przybył do Deszna ksiądz Bohdan Semkiw i  próbował wzniecić u mieszkańców nastroje antypolskie. Miejscowi Łemkowie jednak nie byli podatni na jego nauki. Po kilkunastu miesiącach posługi został zastrzelony przez partyzantów z AK. Oczywiście w historii Ukrainy opisane, że zrobiły to polskie bandy. Kilkanaście osób zgłosiło się w 1943 do formowanej 14 Dywizji SS '' Galizien '', a po wyzwoleniu także Armii Czerwonej, gdyż Sowieci uważali Łemków za naród ruski. W roku 1945 na mocy porozumienia miedzy RP a ZSRR wysiedlono Łemków na tereny USRR. A 6 stycznia 1946 roku miał miejsce napad sotni prawdopodobnie ''Chrynia '', gdzie spalono zabudowę łemkowską jak i polską. Ta data to prawdopodobnie koniec wielowiekowej historii Rusinów w Desznie.” (http://www.magurskiewyprawy.pl/2019/10/odkrywanie-emkowszczyzny-deszno.html ) Internauta nie napisał, że wówczas w ogniu zabudowań spaliło się żywcem 5 Polaków, w tym Franciszek Fronczak lat 5 oraz Kazimierz Knap, lat 13 z polskich rodzin - uciekinierów przed rzeziami UPA w 1943 roku z powiatu Stryj z Siemiginowa i Synowódzka Wyżnego.

Wkroczenie Niemców do Beska 9 września 1939 roku wywołało radość u nacjonalistycznie nastawionej części ludności ukraińskiej. Najeźdźcom Polski Ukraińcy zgotowali serdeczne powitanie: przygotowano bramy powitalne, rozlegały się strzały na wiwat, a także bito triumfalnie w dzwony cerkwi greckokatolickiej. Niemcy powitanie Ukraińskie zrozumieli opacznie, jako sygnał do ataku na nich i rozpoczęli ostrzeliwanie wsi. Nazajutrz oddziały niemieckie rozpoczęły pacyfikację wsi (z powodu oskarżeń o sabotaż i wrogi stosunek do Niemców), zabijając i mordując miejscową ludność. Żołnierze niemieccy jeździli po wiosce na motocyklach i wrzucali do domu granaty: 40 zabudowań wsi spłonęło. 20 lub 21 mężczyzn w wieku od 20 do 40 lat zebrali żołnierze Wehrmachtu i rozstrzelali na szosie z Krosna do Sanoka, zwłoki ich zostały rozjechane czołgami i zakopane w pobliskim rowie. Ofiarą tej masakry padł także ksiądz greckokatolicki Michał Wieliczko (właściwie Michał Wełyczko) (https://pl.wikipedia.org/wiki/Besko ) Poza Ukraińcami wśród ofiar było 2 Polaków. Ciekawe jest, że tej zbrodni nie wymienia portal www.apokrywruski; ani także dotyczącej ks. Mykoły Hołowicza. Podaje ją natomiast portal internetowy napogórzu:  „W okresie okupacji z pewnością doszło do eskalacji konfliktów narodowościowych („grzebanie Polski” w maju 1942, egzekucja księdza Mikołaja Hołowacza przez AK w lipcu 1944). W 1945 roku ukraińskich mieszkańców wsi wysiedlono do ZSRR. Besko opuściło ponad 1300 osób zabrawszy ze sobą wyposażenie cerkwi i dzwon. (http://napogorzu.blogspot.com/2020/01/besko-jar-wisoka-i-schody-donikad.html) „W czasie II wojny światowej zajęcie Beska przez Niemców spowodowało, że polscy nauczyciele zostali usunięci. Na ich miejsce przyszli nauczyciele ukraińscy. Na stanowisko kierownika szkoły mianowano ks. Hołowacza, niechętnie nastawionego do Polaków. Ukraińcy zajęli także całkowicie szkołę.” (https://www.zsbesko.pl/historia.html

Ks. Eugeniusz Kołeński poza ukraińskim źródłem  J. Syrnyka, które nie podaje miejscowości,  nigdzie nie występuje.

Te historie banderowskich bajkopisarzy J. Syrnyk kontynuuje na s. 196 : „Do końca okupacji miano, według ukraińskich źródeł, wyręczać się Niemcami w akcjach antyukraińskich. Mieszkaniec Zawadki Morochowskiej zeznawał przed śledczym SB OUN, że: „W sierpniu 1944 r. Niemcy spalili nam wieś za to, że w naszej wsi niby to przebywała bolszewicka partyzantka. W rzeczywistości do naszej wsi bolszewiccy partyzanci nie przychodzili, a nagadali o tym Polacy z Niebieszczan, którzy często zabijali i rozbrajali Niemców. Również mówili Niemcom, że to wszystko dzieje się w Zawadce Morochowskiej”.

Trudno ocenić, czy jest to naiwność, głupota, czy cynizm.

„W lipcu krótko kwaterował tu nieznany oddział partyzancki, potem zaś na początku sierpnia przeszło tędy zgrupowanie AK dowodzone przez A. Winogradzkiego "Korwina". Niemcy w odwecie za wspieranie partyzantów spalili zabudowę wsi, poza cerkwią, szkołą i jeszcze jednym budynkiem. Gdyby nie tutejsza nauczycielka prawdopodobnie mieszkańcy zostaliby rozstrzelani. Czy faktycznie udzielono tutaj partyzantom pomocy, trudno powiedzieć. Zapewne ich nakarmiono, to była zresztą norma w tych czasach. Do końca wojny mieszkańcy mieszkali w ziemiankach, a wielu nie zdążyło odbudować domów przed opuszczeniem osady.”  (http://lemkowyna.blogspot.com/2019/02/zawadka-morochowska.html )  Tym „nieznanym oddziałem partyzanckim” był prawdopodobnie sowiecki oddział Prokopiuka, który szedł śladem oddziału AK, ale nie nawiązywał z nim kontaktu. A Niemcy akurat słuchali tego, co „nagadali” Polacy z Niebieszczan, „którzy często zabijali i rozbrajali Niemców”. 

Dalsza tragedia w Zawadce Morochowskiej miała miejsce w 1946 roku.

Fragment relacji dziennikarza Gazety Wyborczej, działacza związku Ukraińców w Polsce: „Rankiem 24 stycznia 1946 roku oddział Wojska Polskiego w sile 120 ludzi uzbrojonych w 12 karabinów maszynowych i dwa moździerze wszedł do Zawadki Morochowskiej. Mężczyźni uciekli do lasu, we wsi zostały tylko kobiety i dzieci.
- Wojsko niby szukało banderowców, ale po prawdzie to plądrowali chałupy, z dobytku brali co lepsze, kładli na furmanki, jeśli kto bronił swego, to strzelali i jechali dalej - wspomina Józef Żurat. - Wzięli Mokre, Morochów, poszli na Zawadkę. Nie wiedzieli, że w Lesie Bukowskim, powyżej wsi, stoi sotnia "Chrina".
Porucznik "Chrin" meldował majorowi "Renowi": "Kiedy do oddziału doleciał płacz i jęk katowanych kobiet, starców i dzieci, dowódca sotni, mimo przewagi liczebnej wroga, postanowił przyjść wsi z pomocą (...). Bój zakończył się o godz. 14 naszym zwycięstwem, a wróg wycofał się w kierunku wsi Niebieszczany. Straty wroga: 5 zabitych i 9 rannych. Straty własne: 1 zabity".
Trzy dni później "Chrin" pisał: "Bandyci polscy po haniebnej dla nich porażce w dniu 24 I 46 r., zebrawszy około 5 kompanii Wojska Polskiego, 2 auta NKWD, kompanię Lachów z Niebieszczan i Poraża, zaatakowali Zawadkę Morochowską 25 I 46 r. o godz. 8 rano. Od strony lasu [wystawiono] silne posterunki, po czym żołnierze z szumowinami z Niebieszczan zaatakowali Zawadkę Morochowską tak nagle i bez jednego strzału, że w ciągu 10-20 minut wyrżnęli, dosłownie wyrżnęli 68 kobiet, dzieci i starców (...). Widok przerażający. Czegoś podobnego nie widziałem nigdy w życiu. Okrucieństwo gorsze niż w czasach Nerona albo Hunów (...). Nikt nie zdążył powiadomić nas o napadzie, gdyż został przeprowadzony po cichu. Moi żołnierze są oburzeni. Chociaż mam ich niewielu, byłem gotów pójść bić się do końca (...). Świadomy element domaga się odwetu". (Paweł Smoleński: Ukraińcy w Polsce. Historia stosunków polsko-ukraińskich ; w: http://www.lemko.org/gazeta/Gazeta32901_3.html )  

Dokument polski: „24 stycznia 1946 r., Sanok – Fragment raportu wywiadowczego sztabu 34 pułku dla dowódcy 8 dywizji piechoty Wojska Polskiego o boju Grupy Operacyjnej „Poraż” z oddziałem UPA we wsi Zawadka Morochowska. Grupa Operacyjna „Poraż” po przeprowadzeniu akcji w rejonie Morochów, gdzie zabito dwóch banderowców oraz w miejscowości Mokre, gdzie zabito też dwóch banderowców, natknęła się w miejscowości Zawadka Morochowska na banderowską bandę w sile około 2000 ludzi. W wyniku stoczonej walki zabito 21 banderowców, zdobyto 1 nagan oraz zabrano dokumenty u jednego zabitego. Straty własne: 3 rannych w tym 1 ciężko, 2 moździerze 82 mm, 30 min, 2 km kabla telefonicznego, 2 wozy taborowe i 2 pary koni taborowych. Podczas akcji stwierdzono, że we wszystkich domach danej wsi są poustawiane dwupiętrowe łóżka, w stajniach zaś i w stodołach dużo koni wierzchowych. Z chwilą ukazania się wojska naszego na tamtych terenach wszyscy mężczyźni z miejscowości Morochów, Mokre, Czaszyn, Zawadka Morochowska zostali zmobilizowani przez banderowców. Siedzibą sztabu, punktem zbornym, zaopatrzeniowym i amunicyjnym jest miejscowość Zawadka Morochowska. O godzinie 17.30. Grupa „Poraż” powróciła do miejsca postoju Olchowce po stoczonej walce, która trwała od godziny 13. do 14. W dniu jutrzejszym zostanie wysłana grupa ta do miejscowości Zawadka Morochowska przy najprawdopodobniejszym wzmocnieniu jej ze strony stacjonujących w miejscowości Sanok wojsk Armii Czerwonej z zadaniem odbicia straconej broni i wyniszczenia znajdujących się tam band. II Pomocnik P.o. Szefa Sztabu Ludwikow Bereznicki ppor.” (https://www.apokryfruski.org/kultura/lemkowszczyzna/zawadka-morochowska/ )

Dokument ukraiński: „1946 luty 1,m.p. [Sanockie] – Tłumaczenie na język polski sprawozdania informacyjnego „Stepowej” dotyczącego mordów Wojska Polskiego na ukraińskich mieszkańcach wsi Zawadka Morochowska

We wsi Zawadka Morochowska nasz oddział stoczył walkę z bandytami rabującymi wieś. Złoczyńcy zostawili wszystko – moździerze,furmanki z mieniem i amunicją, uciekli w kierunku polskiej wioski Niebieszczany. Następnego dnia zebrali większe siły na czele z sowieckimi oficerami stacjonującymi w sąsiednich wsiach, wpadli do wsi i zamordowali 66 osób oraz spalili prawie wszystkie chałupy.” (Sanockie w styczniu 1946,w: M. Siwicki, Dzieje konfliktów polsko-ukraińskich, t. III, Warszawa 1994, s. 321–323.)

Na s. 196 - 197 prof. Syrnyk kontynuuje cytowanie kłamstw ukraińskich faszystów. Tym razem jest nim Mykoła Sydor Czrtoryjskij, który w grupie 8 Ukraińców uciekł z „z SS” i 26 lipca 1944 roku trafił do domu Ukraińca w Sieniawie (powiat krośnieński). Tutaj przebrali się w ubrania cywilne (skąd Ukrainiec miał osiem pasujących na nich kompletów?). Zostawili mu 8 karabinów, 6 granatów i skrzynkę amunicji sowieckiej. Ukrainiec zakopał 6 karabinów i 6 granatów „do jamy w boisku”, zostawił więc sobie „pod ręką” 2 karabiny i skrzynkę amunicji. Czartoryjskij trafił na pewien czas do Komańczy. Syrnyk powołując się na jego książkę wydaną w „New York 1970” pisze: „Tam podobno usłyszał, że 27 lipca bliżej nieokreśleni „Polacy” mieli dokonać mordu na siedemnastu ukraińskich rodzinach z Moszczańca. Już wcześniej dochodziły do niego pogłoski o mordowaniu przez Polaków uciekinierów ze wschodu, których przez podstawione osoby znające język ukraiński zwabiano do oddalonych od miasteczek wsi, np. pod pozorem udzielenia pomocy, schronienia itp.”    

O mordzie siedemnastu rodzin ukraińskich w Moszczańcu nikt poza Czartoryjskim nie słyszał i nie ma o tym w żadnym innym źródle ukraińskim i polskim, a zabójstwo ok. 60 – 70 osób nie mogłoby pozostać bez żadnego śladu. Takie akcje propagandowe, w sumie prymitywne i skierowane do społeczności ukraińskiej były prowadzone przez OUN już w okresie międzywojennym. Pisze o tym wymieniany już wcześniej Ukrainiec Włodzimierz Marczak ze wsi Pakoszówka powiat sanocki, w książce Ukrainiec w Polsce (Sanok, 2000 r.). „Gdy miałem lat szesnaście, sam zaprenumerowałem gazetę „Batkiwszczyzna”. Zawierała ona treści wybitnie nacjonalistyczne. Wychwalała Niemców i wszystko co niemieckie. Nacjonalistyczna propaganda ukraińska specyficznie interpretowała rozmaite zdarzenia. Nawet bunt chłopów w powiecie leskim tłumaczono w ten sposób, że polscy panowie chcą, by Rusini przyprowadzali im swoje żony na noc poślubną i z powrotem zamierzają wprowadzić pańszczyznę. /.../ Cała ta propaganda potęgowała nacjonalizm wśród młodzieży ukraińskiej”. (s. 77). Dalej Marczak pisze: „Pod koniec 1942 roku i w następnych latach okupacji, zaczęło przechodzić przez wioskę wielu uciekinierów Polaków, którzy opowiadali o różnych okropnościach, jakie działy się na Wołyniu i we wschodniej Galicji. W rozmowie z emisariuszami ze wschodu zwracaliśmy uwagę, że za to wszystko Polacy mogą wziąć odwet na naszych terenach. Kolportowano i objaśniano pewne dokumenty, w których było napisane, że po wojnie Polacy w porozumieniu z bolszewikami, wysiedlą Ukraińców z całej zachodniej Ukrainy na Sybir, a nawet będą ich likwidować jak Niemcy Żydów. Dlatego organizacja podjęła kroki o depolonizacji wschodnich terenów przedwojennej Polski. Ażeby zmusić Polaków do opuszczenia tych ziem, trzeba było posiać wśród nich ogromny strach”. (s. 131) 

Ciekawe jest, czy te fragmenty książki znajdują się w wydaniu ukraińskim, na które powołuje się J. Syrnyk. Marczak nie podaje, co to były za „rożne okropności, jakie działy się na Wołyniu i we wschodniej Galicji”, ale potwierdza, że były one powszechnie znane także w powiecie sanockim. Że ludność ukraińska bała się polskiego odwetu za te „okropności”. Ujawnia perfidne kłamstwa ukraińskich „emisariuszy ze wschodu”, którzy kolportowali i „objaśniali dokumenty”, jakie mieli spreparowane do tej akcji propagandowej. To już nie były tylko wieści „ze słyszenia”, jak u ukraińskiego esesmana Czartoryjskiego (jego nazwisko też jest intrygujące). Czy J. Syrnyk dotarł do owych dokumentów „emisariuszy ze wschodu”? 

Na Wielkim Zjeździe UHWR (Ukraińskiej Głównej Rady Wyzwoleńczej), który odbył się w dniach 11 – 15 lipca 1944 roku w leśniczówce koło wsi Sprynia pow. Sambor, na prezydenta Ukrainy wybrany został Kiryło Ośmak, a na jednego z wiceprezydentów o. Iwan Hrynioch. Premierem i Generalnym Sekretarzem ds. Wojskowych został Roman Suchewycz. Prezydent Ośmak został aresztowany 13 września przez Sowietów i zmarł w więzieniu w 1960 r. Podczas zjazdu UHWR kierownictwo ruchu banderowskiego uznało, iż „jest możliwe zarówno dokończenie czystki jak i wygranie całej sprawy propagandowo. Dlatego z jednej strony bezwzględnie dalej realizowano politykę faktów dokonanych, a z drugiej zawczasu przygotowywano strategie propagandowe, mające nie tylko usprawiedliwić ukraińskie poczynania, ale wręcz odpowiedzialność za nie przerzucić na stronę polską. /.../ Negując możliwość popełnienia przez Ukraińców jakichkolwiek zbrodni wojennych, jednocześnie skrzętnie notowano wszelkie ukraińskie tragedie z zamiarem ich propagandowego wykorzystania. Starano się zbrodniami na Polakach obciążyć Niemców i Sowietów”. (Grzegorz Motyka: Ukraińska partyzantka 1942 – 1960, Warszawa 2006, s. 380).

Rozdział 5 swojej książki „Wielowładza (1944 – 1947)” J. Syrnyk rozpoczyna od podrozdziału zatytułowanego „The Day After” nawiązując do filmu Nicolasa Meyera z 1983 r. opisującego życie w niewielkiej miejscowości Lawrence po konflikcie nuklearnym między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim. Tak kojarzy mu się obraz powiatu sanockiego po przejściu frontu sowiecko-niemieckiego w okresie sierpień – wrzesień 1944 roku. Ta analogia, mimo wszystko, absolutnie nie pasująca do rzeczywistości wskazuje, że jest to „historiografia science fiction”, chociaż bazująca na faktach, ale tutaj walki nie należały do wyjątkowo krwawych.

Na s. 217 Syrnyk podaje stan milicji w powiecie sanockim: w listopadzie 1944 r. - 229 osób, w grudniu 1944 r. - 215 osób, w październiku 1945 r. - 2 oficerów, 35 podoficerów, 114 szeregowców i pracowników cywilnych. „31 grudnia 1946 r. stan milicji wynosił 107 funkcjonariuszy w dziesięciu posterunkach na terenie powiatu”. Nie wymienił, ilu z nich zginęło z rąk UPA. 

Na s. 221 podaje: „W połowie 1946 r. powołano w powiatowej komendzie MO prowadzony przez Mariana Czecha zespół, którego celem była ostateczna likwidacja grupy Żubryda, a także grasujących na terenie koniokradów”.

To był główny cel władz komunistycznych.

W drugiej połowie lipca 1945 roku na terenie powiatu sanockiego rozlokowano Wojsko Polskie - 34 pp 8 Drezdeńskiej Dywizji Piechoty. Z części żołnierzy wydzielono Wojska Ochrony Pogranicza (WOP), a siedzibami ich strażnic zostały Wołkowyja, Cisna i Komańcza, obsadzone w październiku 1945 r.

Opisując „polskie podziemie” Syrnyk opiera się w zasadzie wyłącznie na materiałach służb komunistycznych (s. 224 – 230), natomiast opisując „OUN, UHWR i UPA” na materiałach ukraińskich. Powołując się na zeznania referenta OUN ds. SB Piotra Fedoriwa  ps. „Dalnycz” , na s. 232 stwierdza: „Wynika z nich, że co najmniej od przełomu 1945 i 1946 r. kierownictwo OUN w Polsce musiało być zorientowane, iż do wybuchu kolejnej wojny światowej nie dojdzie”. Podaje, że Stepan Bandera poprzez kurierów na przełomie grudnia 1945 r. i stycznia 1946 r. oraz w kwietniu 1946 r.” „W sztafetach, które pisał Bandera do krajowego prowodu OUN >Zakerzońskiego Kraju<, zwracał on uwagę na to, że zanosi się na stabilizację w Europie i nie będzie prędko III wojny, wobec czego polecał on nastawić organizację >OUN< i >UPA< na długotrwałą pracę konspiracyjną.”

Następnie, na s. 233 pisze: „Wiedza, którą dysponowało kierownictwo OUN, nie przekłada się jednak wprost na decyzje przez nie podejmowane. /.../ Nabór, a właściwie już przymusowa mobilizacja do oddziałów UPA prowadzona była jeszcze pod koniec 1946 r., przy czym rekrutów informowano przy okazji o zbliżającej się wojnie amerykańsko-sowieckiej. Jednocześnie od jesieni 1946 r. siatka OUN przygotowywała się do przeniesienia pracy do głębokiej konspiracji. W październiku tego roku wydano nakaz zbierania wzorców dokumentów potrzebnych do zameldowania się i zalegalizowania w nowych miejscach. Rozkaz ten był ściśle tajny, a instrukcję rozesłaną do referentów SB miano natychmiast zniszczyć.”

Wynika stąd, że krajowy prowod OUN „Zakerzońskiego Kraju” co najmniej przez cały 1946 rok nie wykonał głównego „polecenia” swojego przywódcy. Do „głębokiej konspiracji” przeszło zapewne kilkuset działaczy OUN, w tym także do Urzędu Bezpieczeństwa, MO i PZPR. Trudno wnioskować, aby większość tych „głęboko zakonspirowanych” nie korzystała z pomocy... tajnych służb polskich oraz sowieckich. Co najmniej kilkadziesiąt takich przypadków zostało ujawnionych, zapewne w archiwach jest jeszcze sporo dokumentów na ten temat, pomimo ich systematycznego niszczenia. Nie interesują one jednak polskich historyków.

Na s. 235 Syrnyk pisze: „Dokonane przez oddziały ukraińskie masakry ludności, jak chociażby w leżącej niedaleko od Sanoka, choć formalnie na terenie powiatu przemyskiego Borownicy, miały charakter odwetowy i wiązały się z działaniami skierowanymi wcześniej przeciwko ludności ukraińskiej. Inne akcje miały charakter celowy – ofiarami padały osoby posądzone przez członków OUN np. o sprzyjanie nowym władzom czy współpracę z nimi”.    

Mordy na ludności polskiej dla faszystów ukraińskich zawsze były „odwetami”, nawet te z września 1939 roku oraz ludobójcze rzezie na Wołyniu i w Małopolsce wschodniej z lat 1943 – 1944. Przecież bojówki OUN i UPA nigdy nie mordowały niewinnych Polaków; a przede wszystkim winne były kobiety i dzieci, dlatego w większości ich dosięgła „zasłużona kara” z rąk bohaterskich ukraińskich partyzantów i chłopskiej „czerni”. Np. w nocy z 16 na 17 września 1939 roku w osadzie Młynek pow. Łuck  Ukraińcy ze wsi Smerdyń pow. Łuck napadli na sąsiednią polską osadę Młynek, zamieszkałą głównie przez emerytów górników ze Śląska i wymordowali wszystkich mieszkańców, łącznie około 50 Polaków. Wśród ofiar były dzieci, wnuki osadników, przybyłe na wakacje ze Śląska. W nocy z 17 na 18 września 1939 roku we wsi Sławentyn pow. Podhajce bojówka OUN ograbiła i spaliła zagrody polskie mordując 85 Polaków. „Z opowiadań ocalałych mieszkańców wsi wiem, że napad rozpoczęli oni od uroczystej mszy w cerkwi, w której miejscowy ksiądz grekokatolicki poświęcił przeznaczone do mordowania Polaków karabiny, kosy, widły, siekiery i noże, głosząc „żeby żniwa były obfite”. W mordzie brali udział niektórzy nasi sąsiedzi. Większość zamordowanych Polaków zginęła od ciosów siekier, noży i wideł, a tylko nieliczni zostali zastrzeleni, głownie ci, którzy próbowali ratować się ucieczką. Pierwszą ofiarą zbrodni była Pani Gutowska, żona kierownika szkoły, która mieszkała w pobliżu cerkwi. Była w ostatnim miesiącu ciąży. Oprawcy nożem rozpruli jej brzuch. Jej córeczkę Romcię zakłuto nożami. Florian Kustrio, zięć Anny Denegi, był torturowany, obcięto mu język, nos, uszy, palce u ręki i nóg. Ukrainiec Perekop, który ukrył Polaka – Władysława Świdera, za to, że nie chciał wydać jego kryjówki, został zarąbany siekierą” (Janina Mazur; w: Komański Henryk, Siekierka Szczepan: Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim 1939 – 1946; Wrocław 2004, s. 760). W nocy z 18 na 19 września 1939 roku we wsi Szumlany pow. Podhajce: „Zamordowano rodziny właścicieli folwarków Gilewskiego i Gołembskiego, po 3 osoby, rodzinę kierownika szkoły Engela (4 osoby) oraz około 20 innych rodzin polskich. Bandzie przewodził ukraiński ksiądz z Trościańca powiat  Brzeżany. /.../ W liście wysłanym 17 grudnia 1941 r. przez polskiego rządcę z dworu w Szumlanach Jana Serafina do Polskiego Komitetu Pomocy w Brzeżanach, pisał on: „We wrześniu 1939 r. Ukraińcy zamordowali w Sławentynie miejscową nauczycielkę p. Zdebową, z domu Małaczyńską. Mordowali ją w sposób wyrafinowany. Egzekucja trwała w mieszkaniu nauczycielki od zmroku do świtu. Powodem mordu był fakt, że Zdebowa była Polką”. /.../ Mord w Szumlanach rozpoczął się od sprofanowania rzymskokatolickiego kościoła. Banda rozbiła drzwi kościoła, z którego wyniesiono następnie obrazy, chorągwie, szaty liturgiczne i wszystko, co się w nim znajdowało. W akcji brała udział młodzież męska i żeńska. Następnie pocięto na części przedmioty, nadające się na przeróbkę spódnic, chustek itp., przy czym przy podziale dochodziło do bójek, a zwyciężał silniejszy. Z kolei uformował się pochód. Kilku z mołojców ubrało się w niezniszczone jeszcze szaty liturgiczne, wsiadło na konie i wśród szyderczych okrzyków, śmiechów i dzikiej wesołości ruszono na wieś. Zabrano oczywiście kielichy, komunikanty i inne świętości, które rozrzucano po drodze. Nie należy zapominać, że zarówno świętokradcy, jak cała zresztą wieś byli katolikami, a tylko obrządku greckiego. Ta profanacja trwała trzy dni, żadnej władzy wtedy nie było. W międzyczasie mordowano nocą rodziny polskie i rabowano ich dobytek. W tym to czasie wymordowano wszystkich Polaków w Szumlanach” („Antypolska akcja nacjonalistów ukraińskich w Małopolsce Wschodniej w świetle dokumentów Rady Głównej Opiekuńczej 1943 – 1944”, wstęp i opracowanie L. Kulińska i A. Roliński, Kraków 2003, s. 12 – 14).  H. Komański i Sz. Siekierka na s. 270 podają, że miejscowi Ukraińcy z inicjatywy OUN, używając siekier, wideł, kołków oraz paląc żywcem, wymordowali 46 Polaków, w tym całe rodziny (m.in. rodziców dyrektora szkoły, 5-osobową rodzinę z 2-letnim dzieckiem spalili żywcem). Masakrę przerwało wejście Armii Czerwonej.

Taki scenariusz ukraińskich „odwetów” dokonywanych w większości na polskich kobietach i dzieciach trwał praktycznie do końca operacji „Wisła” w 1947 r.  

IPN Rzeszów podaje: „Wiosną 1944 r. w Borownicy - malowniczo położonej miejscowości na pogórzu przemysko -dynowskim zamieszkiwało 766 Polaków i 42 Ukraińców. Ponadto czasowo przebywały tam rodziny polskie z sąsiedniej miejscowości Żohatyń, którym banderowcy kazali opuścić domostwa oraz inni uchodźcy z Wołynia. Dnia 12 lipca 1944 r. dwóch młodych Ukraińców zastrzeliło na plebani księdza Józefa Kopcia, a wcześniej w lutym, banderowcy zamordowali czterech mężczyzn, mieszkańców Borownicy. W wyniku znacznego zagrożenia atakami UPA przyniesiono do wsi Borownica z sąsiedniego Żohatynia siedzibę gminy oraz posterunek MO. Na terenie miejscowości Borownica na przełomie 1944/1945 r. utworzony został oddział samoobrony, którego dowódcą został były partyzant z Wołynia Jan Kotwicki, ps. „Ślepy”. Oddział liczył około 80 osób. Kierownictwo OUN „Chłodnyj Jar” na naradzie w Posadzie Rybotyckiej, odbytej w dniach od 13 do 15 kwietnia 1945 r. podjęło decyzję o napadzie i zniszczeniu dwóch miejscowości: Borownicy i Dylągowej. O ataku na nie zdecydowało położenie tych miejscowości, obie otoczone były przez wsie zamieszkałe przez ludność ukraińską, a ponadto ich położenie utrudniało przemieszczanie się band UPA z bazy wypadowej w Uluczu, gdzie często kwaterowała sotnia „Hromenki” Michajła Dudy. W napadzie miała wziąć również udział sotnia „Chrynia” Stepana Stebelskiego oraz miejscowy Oddział Ukraińskiej Samoobrony „Kuszczowych Widdiłów”, składający się z chłopstwa ukraińskiego zwanego „czernią”. Napad zaplanowano na godzinę trzecią rano 20 kwietnia 1945 r. a dowódcą akcji został Michajło Duda, dowódca sotni „Hromenko”.

Około godz. 4 rano sotnia „Chrynia” ostrzelała pociskami zapalającymi i granatnikami przysiółek Czarny Potok, a po pokonaniu polskiej samoobrony przystąpiła do akcji palenia i niszczenia zabudowań oraz mordowania mieszkańców. Następnie ok. 4.30, w czasie obfitych opadów deszczu, sotnia „Chrynia” atakuje w okolicach kościoła przysiółek Czechy, który był miejscem schronienia i obrony polskiej ludności. Banderowcy jednak nie zdołali pokonać polskich obrońców, którzy schronili się w kościele i na plebani. W przysiółkach: Czarny Potok, Czechy i Zmuliska banderowcy spalili 100 zabudowań i zamordowali ponad 100 osób, w tym zidentyfikowano jedyne 62 mieszkańców Borowicy. Około godziny 6 rano z nieznanych powodów banderowcy wycofali się z Borownicy a w dniu następnym milicja i wojsko polskie ewakuowało pozostałych mieszkańców do Birczy, którzy dopiero w 1947 r. powrócili do miejsca swego zamieszkania.” (https://rzeszow.ipn.gov.pl/pl8/aktualnosci/130436,Upamietnienie-mieszkancow-Borownicy-pamiatkowa-tablica-informacyjna.html )

Na s. 249 Syrnyk pisze: „Bardzo sprawny pobór do przeprowadził do swego oddziału Stepan Stebelski „Chrin”. Po przybyciu na na teren 8 DP zaczyna drogą przymusowego poboru wcielania do swego oddziału organizować sotnię. Pobór przeprowadzał w południowej i południowo-wschodniej części terenu powiatu sanockiego. W ten sposób stworzył sotnię, której dowództwo objął sam. W jesieni 1945 r. sotnia jego liczy 180 – 200 ludzi. Przymusowy pobór odbywał się również później. Donoszono o tym np. z gromady Wolica (14 na 15 marca 1946 r.) i nie tylko. Zdarzały się przypadki mordowania mężczyzn odmawiających wstąpienia do oddziału partyzanckiego. Jedną z ofiar był Stefan Chomyszak z Polan Surowicznych. Został zabity strzałem w tył głowy”.

Syrnyk nie zauważył, że oddziału utworzonego z przymusowego poboru nie można określać jako oddział partyzancki.

Jedna sotnia 'Chrina” liczyła więc więcej osób, niż cała milicja w powiecie sanockim.

c.d.n.

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.