- Kategoria: Publikacjie
- Agnieszka Marciniuk
- Odsłony: 1471
Był czerwiec 1943....
Był czerwiec 1943 roku. Powracającą do swojego domu wozem konnym z odwiedzin u swojej matki i krewnych z osady Chrobrów w pow. Łuck - Hannę Dagońską - będącą w ostatnim miesiącu ciąży zatrzymała grupa uzbrojonych Ukraińców. Rano przyjechał do wsi jej mąż Daniel i dowiedział się, że wyjechała stąd do domu wieczorem...
Ewa Kurek: Czysta jak szklanka wody Ukraina - Chrobrów 1939-1943 (III):
„Najgorsze przyszło do Chrobrowa wiosną 1943 roku i nie ze strony Niemców, lecz z tej strony, z której nikt niczego złego się nie spodziewał.
Każdego dnia od strony Lwowa, podawane lotem błyskawicy przez tkwiących po uszy w konspiracji kolejarzy, od przedwojennych czasów niemal wyłącznie Polaków, docierały coraz bardziej straszne wieści o wyrzynanych w pień całych polskich wsiach i miasteczkach. [...] Strach ogarniał mieszkających w Chrobrowie Polaków na myśl, że i do nich dotrzeć może fala mordów i nienawiści.
– Jedna jaskółka wiosny nie czyni, tak garstka wyrodków nie może świadczyć o wszystkich Ukraińcach – twierdziła większość i wierzyła, że jeśli gdzieś dzieje się coś złego, to wcale nie znaczy, że to samo może spotkać ich w Chrobrowie.
Hanka Dogońska dumna i szczęśliwa paradowała po wsi z wielkim brzuchem. Przyjechała do Chrobrowa i po śniadaniu u rodziców odwiedzała koleżanki.
– Przed urodzeniem dziecka ostatni raz w drogę się wybrałam. Potem trochę też czasu minie, zanim już we trójkę do was przyjedziemy – tłumaczyła.
Tu przysiadła, tam pogadała, w końcu u Karoliny na dłużej została.
– Oj, Karolciu, muszę uciekać. Wieczór się zbliża, Daniel będzie się denerwował, że tak długo nie wracam – oprzytomniała widząc zachodzące słońce.
– Hanka, zwariowałaś? Nie masz chyba zamiaru dzisiaj wracać?
– Oczywiście, że mam zamiar. Dziesięć kilometrów to nie jest żadna odległość. Mam bryczkę i dwa konie. Czego się bać? – roześmiała się.
– Szalona. Gdzież to kobiecie z takim brzuchem po nocy bryczką samej latać? – skwitowała pomysł Karolina.
– Ty to zawsze wszystkiego się boisz – odparowała Hanka.
Wycałowały się, wyściskały i Hanka pobiegła do rodzinnego domu.
– Dziś już nie pojedziesz. Późno i niebezpiecznie – przywitała ją matka.
– Co to dla mnie, mamo? Konie mam dobre, to szybko przeskoczę. Jakie tam niebezpieczeństwo? Przed zmrokiem będę w domu – odparła i w pośpiechu szykowała się do drogi.
– Haniu, proszę cię, nie jedź! Na drogach teraz niebezpiecznie, banderowcy grasują. A poza tym, niespokojna jakaś jestem. Nic się nie stanie, jak u nas prześpisz, a rankiem do domu ruszysz.
– Nie mogę. Obiecałam Danielowi, że wrócę dzisiaj, to wrócę. Żadnego niebezpieczeństwa w tym nie widzę.
– Ale w twoim stanie… – matka użyła ostatniego argumentu.
– Co w moim stanie? Przecież świetnie się czuję! – roześmiała się dziewczyna.
Już siadała do bryczki i w pośpiechu żegnała się z rodzicami i rodzeństwem.
– Teraz na wasze odwiedziny czekam! – krzyknęła i pojechała.
W promieniach zachodzącego słońca ciepły wiatr zamiatał zielone łany zbóż. Konie gnały jak szalone. Pęd rozwiewał jasne włosy Hanki i potrząsał jej wielkim brzuchem.
– Wio! – poganiała.
Nie ze strachu lub pośpiechu, lecz z przyjemności galopu, z którym ze względu na mające urodzić się dziecko na długo przyjdzie się jej rozstać.
Nie spostrzegła.
W mgnieniu oka u końskich uzd zawiśli jedni, drudzy wyrwali z jej rąk lejce. Nie pomogło szarpanie i prychanie ulubionych siwków. Stanęły. Rubaszne śmiechy i grube ukraińskie żarty. Bryczka z Hanką Dogońską w asyście banderowców skręciła w pola. Hanka objęła rękami brzuch. Nie myślała o sobie, lecz o tym maleńkim, nienarodzonym. Chłopcem jesteś czy dziewczynką?
Świtało, gdy Daniel Dogoński na spienionym koniu stanął przed domem teściów.
– Gdzie Hania? – zapytała przestraszona matka.
– To ja przyjechałem zapytać – odrzekł i lęk zamknął usta obojgu.
Chrobrów w mgnieniu oka stanął na równe nogi. Zbiegli się wszyscy mężczyźni i tyralierą ruszyli na poszukiwania. Po kilku godzinach znaleźli stratowane młode zboże i odciśnięte w ziemi koleiny. Prowadziły do nieczynnego od lat starego wiatraka.
Leżała naga we krwi.
Z rozciętego brzucha sterczał wiecheć starej słomy.
Obok rzucone na klepisko walało się nienarodzone dziecko.
Twarz martwej Hanki Dogońskiej była jednym wielkim cierpieniem.
Ktoś pognał do osady po prześcieradła. Ktoś inny przyprowadził konia zaprzęgniętego w furmankę. Zawinięte w przesiąkające krwią białe płótno ciało Hanki i ciało jej dziecka ułożono na zielonych pędach zboża. Milczący kondukt skamieniałych ze zgrozy mężczyzn. Pierwsza polska ofiara w Chrobrowie. Powiadano, że ktoś potem widział siwki Hanki Dogońskiej. Nierozumne, roznosiły po Wołyniu zarzewie krwi, którą z polskich najeźdźców w imię samostyjnej czystej jak szklanka wody Ukrainy toczyli Ukraińcy”