Logo

Anarchia Syrnyka w Trykutniku bieszczadzkim. cz.4

Edward Prus w książce Operacja „Wisła” twierdzi, że „drogę w Bieszczady otwierała UPA kompania dywizji SS „Galizien”, która właśnie skończyła służbę u hitlerowców i stała się sotnią hajdamacką.” O stacjonowaniu oddziału SS Galizien latem 1944 roku w folwarku w Myczkowie pisze Zbigniew Ziembolewski w książce W morzu nienawiści (Krosno 2001), zamieszczając wspomnienia Antoniego Matuszewskiego z Myczkowa. Ukraińscy esesmani dostarczali broń oddziałom UPA, a następnie oskarżali pracujących w folwarku Polaków o jej kradzież, aby kryć siebie przed dowództwem niemieckim. Groziło to rozstrzelaniem całej polskiej rodziny, co Ukraińcy skwapliwie wykonywali.

Matuszewski twierdził, że majątek Myczków należał do Polaka o nazwisku Wołosz. Faktycznie właścicielem majątku był kpt. Czesław Wawrosz, jeden z organizatorów sieci przerzutowej przez „zieloną granice”. Dwaj bracia Matuszewscy oskarżeni zostali przez ukraińskich esesmanów o kradzież karabinu. Czorij umożliwił im odparcie zarzutu przed dowódcą niemieckim, co uratowało ich życie i ich rodzin.

Antoni Matuszewski podaje, że „w samym tylko Myczkowie oni (czyli ukraińscy esesmani – przyp. S.Ż.) i banderowcy zabili czternastu Polaków.” Prawdopodobnie zabójstwo 14 Polaków w Myczkowie mające miejsce latem 1944 roku (w okresie sierpień – początek września), autorzy piszący o „walkach polsko-ukraińskich” w Bieszczadach mylą z napadem UPA na Myczkowce i Solinę, jaki miał miejsce 3 października 1945 roku. Oddział SS Galizien z uzbrojeniem i taborami poszedł do Jawora, aby dołączyć do UPA. Pięciu niemieckich podoficerów i oberleutnant pozostali jeszcze kilka godzin w Myczkowie. Kiedy wyjeżdżali do Leska, oficer zawołał stojącego koło poczty z chłopami Antoniego Matuszewskiego i powiedział mu cicho po polsku: ”Darowałem wam życie, bo jestem Ślązakiem”  Zapewne było to na początku września, gdyż 9 września ruszył front spod Sanoka i wkrótce do Leska wkroczyła Armia Czerwona.

1 sierpnia wybuchło Powstanie Warszawskie. Oddziały AK otrzymały rozkaz podążania na pomoc walczącej stolicy.

3 sierpnia w nadleśnictwie Baligród pow. Lesko został zamordowany przez UPA gajowy Piotr Janowski. (http://fundacjabieszczadzka.org/wp-content/uploads/2018/09/Seminar_Zatwarnica_15.09.2018_08_RDLP-Krosno_E.Marszalek.pdf ). 4 sierpnia w miasteczku Baligród Ukraińcy porwali idącego do siostry Jana Szpota i zamordowali go pod Zahoczewiem.

Syrnyk na s. 155 pisze: „4 sierpnia 1944 roku doszło do napadu sowieckich partyzantów pod dowództwem Wiaczesława Kwityńskiego na Stężnicę. Napastnicy, których okoliczni mieszkańcy nazywali „sznurkami”, pojawili się tu z kierunku Radziejowej i Tyskowej. Do wsi przybyli w celach rabunkowych. Według relacji świadka za odchodzącymi padł strzał, wskutek czego jeden z napastników został zabity. Wywołało to dalszą lawinę tragicznych wydarzeń. Według jednej z wersji, Sowieci mieli dokonać rozstrzelań na podstawie listy proskrypcyjnej przygotowanej przez bliżej nie określonych „Polaków” (s. 155). Jako źródło informacji Syrnyk podaje J. Pisulińskiego oraz w języku ukraińskim Ukraińca Iwana Krywućkiego „Arkadyja”, referenta SB OUN  biorącego udział m.in. w zbrodni w Baligrodzie 6 sierpnia. Logika iście banderowska: Sowieci mieli dokonać rozstrzelań na podstawie listy proskrypcyjnej i dlatego po dokonaniu rabunku odchodzili ze wsi. Wrócili po zastrzeleniu przez Ukraińców jednego z nich. Zrozumiałe, że ukraiński zbrodniarz posługuje się bezsensownym kłamstwem, dlaczego jednak bezkrytycznie powiela je Pisuliński i Syrnyk? Rzecz jest tym bardziej dziwna, gdyż w wyniku śledztwa IPN stwierdzono: „W księdze zgonów w gminie Baligród w I dekadzie sierpnia 1944 r. odnotowana jest śmierć tylko jednego mieszkańca Stężnicy i to z przyczyn naturalnych. Także zebrany podczas śledztwa materiał dowodowy pozwolił stwierdzić, że „bezpośrednio przed zbrodnią w Baligrodzie nie dochodziło do żadnych akcji zbrojnych polskiej partyzantki bądź oddziałów samoobrony polskiej przeciwko ludności ukraińskiej.” Zatem „nie polegały na prawdzie powody ataku na Baligród podane podane podległym oddziałom przez dowódcę Włodzimierza Szczygielskiego”. Zaś „jedynym motywem zabójstw w Baligrodzie był zamiar zniszczenia mieszkającej na tym terenie polskiej grupy narodowościowej”. (Tadeusz Szewczyk: Dlaczego doszło do tej zbrodni?; w: „Gazeta Bieszczadzka” nr 19/2009). Rzeczywiście, w relacjach ukraińskich nie ma nawet wzmianki o pogrzebie tych ofiar, nie ma też ich grobów. A przecież stacjonowała tam wówczas sotnia „Bira” i zadbałaby o uroczysty pochówek.

Na s. 156 – 157 prof. Syrnyk dywaguje, co było powodem zbrodni w Baligrodzie. I skłania się „paradoksalnie na rzecz powiązania obu tych wydarzeń”, czyli pacyfikacji Stężnicy dokonanej przez sowiecką partyzantkę po zabójstwie dokonanego przez Ukraińców na jednym z nich, oraz masakry ludności polskiej w Baligrodzie. Wokół zbrodni dokonanej w niedzielę Przemienienia Pańskiego 6 sierpnia 1944 roku przez Ukraińską Armię Powstańczą na 42 Polakach mieszkających w miasteczku Baligród w Bieszczadach wraz z upływem czasu narosło wiele manipulacji dokonanych zarówno ze strony ukraińskiej jak i polskiej. Wiąże się to z szeroko prowadzoną akcją heroizacji zbrodniarzy ukraińskich z OUN-UPA, co stało się polityką historyczną Ukrainy od czasu prezydentury Wiktora Juszczenki. Pierwszym etapem prowadzącym do tego celu jest zakłamywanie faktów, mające na celu „wybielenie” czarnego obrazu tych zbrodniarzy. Są to działania totalne, wręcz totalitarne, finansowane początkowo przez diasporę ukraińską głównie z Kanady i USA, do której dołączyła „samostijna Ukraina” oraz wiele antypolskich organizacji, stowarzyszeń i fundacji, zarówno z zagranicy, jak też działających w Polsce, często finansowanych z budżetu polskiego, w tym przez potomków ofiar. Ta antypolska działalność obcych agentur w Polsce często przykrywana jest hasłem „polityki giedrojciowej”, co jest dla nich wygodnym „alibi”.

Fakty są znane, zostały także zapisane tuż po zbrodni w kronice Szkoły Podstawowej w Baligrodzie przez ówczesną jej kierowniczkę Marię Makowską. W 1946 roku otrzymała ona wyrok śmierci od podziemia ukraińskiego i wyjechała do Nysy, gdzie zmarła 9 grudnia 2003 roku. Tak opisała ona sytuację sprzed rzezi: ”przełom lipca i sierpnia. Następuje cofanie się wojsk niemieckich. Baligród zostaje bezpański. Władze administracyjne opuszczają miasteczko. Okolica staje siedliskiem band ukraińskich i partyzantów sowieckich. Coraz bliżej krążą zbrodniarze ukraińscy, którzy rekrutują się z siczowików, ukr. „SS”, miejscowej i okolicznej młodzieży wychowanej pod hasłem „ smert lacham”. Bandy ukraińskie zajmują wioskę Żernicę, gdzie mają stałą siedzibę. Zajmują Bereźnicę, Berezkę, Stężnicę i inne wsie na północny wschód. Partyzantka sowiecka zajmuje Łopienkę, Jabłonki, Rabe a Baligród pozostaje w środku. W końcu lipca panika w Baligrodzie dochodzi do ostatnich granic. Krążące wieści o mordach popełnianych przez Ukraińcach na Polakach i o przygotowaniu napadu na Baligród rozstraja nerwy do ostateczności. Polacy nie sypiają w domach lecz po jarach i potokach, zaroślach i ogrodach. Całymi procesjami uchodzą do Mchawy gdzie znajdowała się kwatera niemieckiego szpitala dla koni. W powietrzu wisi groza niewiadomego – tego zdaje się nieuniknionego. Wreszcie dochodzi wiadomość, że bandy ukraińskie mają przemaszerować przez Baligród od strony Stężnicy – następuje to w niedzielę 31 lipca. Naprzeciw im wychodzi pp. dr Śmietana, dr Schlap /Polacy/ i sędzia Wojtowicz – ukr. Z wodzami bandy spotkali się u Syjczuka Józefa podejmowani przez tegoż wódką i zakąską. Po przedstawieniu sprawy bezpieczeństwa Polaków przez przedstawicieli bezpieczeństwa w Baligrodzie wodzowi bandy, tenże wódz daje „słowo oficerskie”, że Polakom w Baligrodzie nic nie grozi, jeżeli oczywiście Polacy nie wystąpią przeciwko Ukraińcom. Powracających z zapewnieniem całości życia i mienia wszyscy powitali z radością. Czujność została uśpiona mimo, że niektórzy nie dowierzali i bili na alarm. /.../ Tydzień ten był dziwnie smutny – niby uspokojona ludność polska oglądała się na wszystkie strony. W czwartek dnia 3 sierpnia wieczorem partyzantka sowiecka pierwszy raz wchodzi na teren Baligrodu i wysadza mosty. W tym dniu wieczorem z drugiej strony od Mchawy maszeruje banda ukraińska na rzeź. Spłoszona przez partyzantkę sowiecką wycofuje się do kościoła, porywając ze sobą Polaka idącego do siostry – Jana Szpota. W sobotę dają nam znać, że Szpot leży zamordowany pod Zahoczewiem. Pierwsza ofiara strasznej zbrodni ukraińskiej. Z bandą tą zetknęli się Ukraińcy baligrodzcy, którzy cały czas wmawiali w nas, że są bez grzechu a myśmy im wierzyli – rozmawiali z nimi. Zdobywali się jedynie na kłamstwa i niewinne miny. A po cichu na pomoc w zbrodni, w jej przygotowaniu. W dniu 5 sierpnia wieczorem partyzantka sowiecka cała noc hula po Baligrodzie – piją wódkę, strzelają, jeżdżą całą noc, budzą strach u tych którzy odważyli się zostać w domu ale takich było mało, wszyscy prawie spali po kryjówkach jak zwykle. Noc ta była jak zmora przed krwawym dniem 6 sierpnia 1944r…
G. Motyka podaje, że rozmowy toczyły się 31 lipca lub 5 sierpnia (faktycznie 3 sierpnia). Jego zdaniem delegacja polska udała się do sztabu UPA w Stężnicy deklarując chęć dobrowolnego opuszczenia miasteczka. Dowództwo UPA zapewniło, że Polakom nic nie grozi i w miasteczku mają pozostać. Polacy zostali.
Dalej Maria Makowska pisze w kronice szkolnej: ”O godzinie 7 rano cichną tententy i strzały hulającej partyzantki sowieckiej. O godzinie 8 rano wychodzący z kryjówek nocnych Polacy udawali się do kościoła na „Prymarię”, inni się przygotowywali na sumę. Dzień wstał śliczny, pogodny, upalny. Obawa minęła, bo obawa ta dziwnie podnosiła się w nocy a w dzień jakby usypiała. Zdawało się, że zbrodnia nie może być popełniona w obliczu słońca. Jak strasznie odpokutowaliśmy za to. A wieczorem w sobotę, jedna z Ukrainek powiedziała mi, że bardzo poważny obywatel Baligrodu, oczywiście Ukrainiec powiedział, że „Bałyhrodowi ne mynetsia”. Nastąpił straszny ranek 6 sierpnia – Dzień Przemienienia Pańskiego. Straszna banda rezunów ukraińskich rozsypuje się po Baligrodzie grupami niemal przy każdym polskim domu – a tyraliera trzema liniami: 1) Za rzeką Hoczewką na lewym brzegu; 2) na prawym brzegu; 3) na szosie. Prócz tego pikiety. Część Polaków w kościele w tym czasie na mszy św. a część w domu ubierająca się na sumę – i na jedno hasło każda grupa rezunów wyprowadza z domów mężczyzn, morduje ich przy zabudowaniach pod domem, w domu a nawet w łóżkach. Ginie starzec Różycki Michał pozostający już od dwóch lat w łóżku, ginie jego brat Różycki Jan znany na cały powiat ze swego rozumu, przyjaźni i innych zalet. Ginie syn Michała Różyckiego, Tomasz pozostawiając żonę z kilkorgiem malutkich dzieci, mordują starca na łóżku Chorzępę i drugiego starca Szpota /ojca Jana Szpota/ , który zginął schwytany przez nich w piątek”. /…/ Najtragiczniej jednak przedstawiało się obejście kościoła – banda rezunów „bohaterów” obstawia kościół dookoła i czeka spokojnie do końca mszy św. I ci znajdujący się w kościele nie mają pojęcia o odbywającej się zbrodni, a może mają bo groza wisi w powietrzu – nastrój obecnych w kościele, jakby w przeczuciu tego co się dzieje jest dziwnie rozpaczliwy – pamiętam po podniesieniu, ksiądz proboszcz intonuje od ołtarza św. Boże – Suplikacje, co lud zgromadzony podchwytuje i śpiewa ze szlochem. Po skończonej mszy ksiądz odwraca się od ołtarza i w kilku słowach przemawia do wiernych, że wobec strasznych i niepewnych czasów, wobec tego, że nikt nie wie kiedy zginie poleca wszystkim wzbudzić w sobie żal za grzechy a on udzieli powszechnego rozgrzeszenia. I znów z jękiem zgromadzenie rzuca się na kolana, bijąc się w piersi – a po wyjściu z kościoła czyha straszna śmierć, banda w bramie jego i nie przepuszcza ani jednego mężczyzny, każdego z pytaniem o kenkartę odprowadza na bok i morduje, morduje… I tak leżeli rozciągnięci z rozbitymi czaszkami na drodze, pod murami, na zboczu przy zejściu do rzeki, a nawet w rzece”.
Wydawałoby się, że sprawa jest oczywista, jest relacja wiarygodnego świadka, którym była kierowniczka szkoły w Baligrodzie, zapisana tuż po tragicznych wydarzeniach. W niedzielę, 6 sierpnia, przed świtem banderowcy z kilku stron weszli do miasteczka. Umundurowani byli w uniformy niemieckie i policji ukraińskiej, co zmyliło mieszkańców, którzy nie spodziewali się niebezpieczeństwa. Otoczyli kościół i po porannej mszy legitymowali wychodzących ludzi. Mężczyzn zatrzymywano. Część upowców rozeszła się po miasteczku. Wchodzili do domów, pytając, czy mieszkają tam Polacy czy Ukraińcy, mężczyzn legitymowano i zabierano. Kobiety zamykano w zabudowaniach gospodarczych. W polskich domach grabiono mienie ruchome. Po godzinie ósmej rozstrzelano mężczyzn zgromadzonych w pobliżu kościoła w Baligrodzie. Pojedyncze osoby zabito na ulicach i na terenie ich własnych posesji. Rzekomo zabójstw miano dokonywać według listy sporządzonej przez „Prostiła”. Jednak nie zachowało się świadectwo, że któregoś mężczyznę Polaka po wylegitymowaniu puszczono wolno. Przeżyli jedynie ci, którym udało się uciec, mimo iż za nimi strzelano. Uratowali się w ten sposób Franciszek Paszkiewicz i Stanisław Pniak. Stanisław Pniak zeznał, że około godziny ósmej w drzwiach własnego domu został wylegitymowany przez trzech umundurowanych i uzbrojonych osobników. Gdy przeglądający kenkartę stwierdził, że jest on Polakiem, strzelił do niego. Pniak zdążył jednak odskoczyć i uciec na strych, gdzie się ukrył w przygotowanej wcześniej kryjówce. Upowcy go nie znaleźli. Z kryjówki świadek widział zabójstwo Tomasza Głogowskiego. Ksiądz Józef Miezin po porannej Mszy nie wyszedł ze świątyni, dzięki czemu ocalał, gdyż upowcy nie śmieli naruszyć świętości kościoła. Według innej wersji, zabronił im tego miejscowy greckokatolicki ksiądz Olenko. Ocalał także adwokat Stanisław Śmietana, którego ukryli miejscowi Ukraińcy. Wśród uczestników napadu miejscowa ludność rozpoznała: Romana - urzędnika skarbowego z Sanoka, Stolara - byłego policjanta ukraińskiego ze Stężnicy, Andrzeja Kremińskiego - wcześniej komendanta policji ukraińskiej w Baligrodzie, i Włodzimierza Szczygielskiego, który przyjechał konno do miasteczka. Mieszkańcy Baligrodu go znali, gdyż w 1940 r. przez kilka miesięcy był zastępcą komendanta miejscowego posterunku. Przed odejściem Ukraińcy zabrali z miasteczka leki i instrumenty medyczne, niezwykle cenne dla tworzonych sotni UPA.
Tymczasem Artur Brożyniak, historyk pracujący w oddziale IPN w Rzeszowie, opublikował w „Naszym Dzienniku” z 28 marca 2008 roku artykuł „Masowy mord w Baligrodzie 6 sierpnia 1944 r.”, w którym przestawił przebieg zbrodni posługując się relacją członka UPA biorącego udział w wymordowaniu grupy Polaków w Baligrodzie. Pisze on: „Istnieją dwie wersje tłumaczące przyczyny mordu. Według członka UPA Iwana Krywuckiego „Arkadija”, napad na mieszkańców Baligrodu był formą represji wobec „polskich bojówkarzy” z tej miejscowości za atak, wspólnie z partyzantami sowieckimi, na Stężnicę 4 sierpnia 1944 roku. Rozstrzelano wówczas rzekomo 16 aktywnych banderowców i spalono 40 domów. Według pracy „Stosunki polsko-ukraińskie po wybuchu II wojny światowej” ks. Władysława Piętowskiego, „4 sierpnia w Stężnicy pojawiła się sowiecka partyzantka Wiaczesława Kwityńskiego, a ponieważ zastrzelono tam jednego z tych partyzantów, Rosjanie spalili kilkanaście domów i zastrzeli kilku Ukraińców”. Krywucki uważa, że liczba ofiar w Baligrodzie została zawyżona przez Polaków. Druga z wersji zakłada, że napad na Stężnicę był tylko pretekstem do mordu na Polakach w Baligrodzie. Ukraińskie podziemie zamierzało zmusić polskich mieszkańców do opuszczenia Bieszczad.” Następnie Brożyniak pisze: „Teza Iwana Krywuckiego o tym, że rozstrzelanie było karą za czynne wystąpienie danej osoby, wspólnie z sowieckimi partyzantami, przeciw banderowcom w Stężnicy, wydaje się mało prawdopodobna, gdyż pośród ukaranych rzekomo za ten napad Baligrodzian byli: sędzia, ziemianin, trzech urzędników. Najstarszy spośród zamordowanych w Baligrodzie miał 80 lat, a pozostałe dziewięć osób przekroczyło 60. rok życia. Jest więc mało prawdopodobne, by osoby te wspólnie z sowieckimi partyzantami atakowały Stężnicę.”
Brożyniak podaje historię powstania kurenia, który dokonał mordu w Baligrodzie. Warto zwrócić uwagę, że został on utworzony głownie z ukraińskich policjantów będących na służbie niemieckiego okupanta i pomagających mu w terroryzowaniu polskiego społeczeństwa. Współudział ukraińskiej policji (w tym także kryminalnej oraz gestapo) w okupacji, terrorze i zbrodniach niemieckich dokonanych na Polakach był więc ogromny. Ten niemiecko-ukraiński terror objął około 3,5 miliona Polaków w województwach kresowych oraz na Lubelszczyźnie i na Podkarpaciu. „Włodzimierz Szczygielski, komendant posterunku policji ukraińskiej współpracującej z Niemcami w Medyce (koło Przemyśla), dostał rozkaz dezercji i razem z załogą posterunku podążył w Bieszczady. Po drodze przyłączyła się do niego spora grupa byłych ukraińskich policjantów. 5 sierpnia w Żernicy Wyżnej grupa Szczygielskiego połączyła się z dwiema sotniami UPA. Pierwsza z nich składała się z byłych miejscowych ukraińskich policjantów (tzw. siczowników), a dowodził nią Wasyl Szyszkanynec „Bir”, komendant policji w Komańczy. Drugą, powstałą w pobliżu wsi Jamna Górna (koło Arłamowa), dowodził „Łys”. W sotni tej było również sporo ukraińskich policjantów z powiatu przemyskiego i dobromilskiego. Z ludzi przybyłych do Żernicy Wyżnej sformowano kureń (batalion). Dowódcą z nominacji miejscowych władz OUN został Szczygielski, który przyjął pseudonim „Burłaka”. Kureń składał się z trzech sotni, po 70 ludzi każda. Na dowódców sotni wyznaczono: „Burłakę”, „Bira” i „Puhacza” (Włodzimierza Kaczora). Wkrótce OUN wydała odezwy nakazujące Polakom opuszczenie „terenów ukraińskich” pod groźbą śmierci.  Administrator miejscowej parafii ks. Józef Miezin, adwokat dr Stanisław Śmietana i sędzia dr Stefan Schlarp udali się do przedstawiciela baligrodzkich Ukraińców aptekarza Osiadacza. Obiecał on, że miejscowi Ukraińcy nie zaatakują swoich sąsiadów. Zastrzegł przy tym, że nie może ręczyć za zbrojne grupy ukraińskiego podziemia, które napłynęły na teren Bieszczad z zewnątrz. 3 sierpnia delegatom polskiej społeczności z Baligrodu udało się nawiązać rozmowy z grupą UPA w Stężnicy, prawdopodobnie z sotnią „Bira”. Sotenny „Bir” rzekomo przyjął reprezentantów życzliwie, a nawet ręczył słowem honoru, że nie ma wrogich zamiarów wobec Polaków. Delegaci uspokojeni wrócili do miasteczka, chociaż miejscowy lekarz Rusin - dr Kuźmak radził Polakom, by nie wierzyli w te zapewnienia i mieli się na baczności.
Po dokonaniu zbrodni sotnie UPA odeszły, głównie do Stężnicy. Zabrało się z nimi kilka rodzin ukraińskich, których członkowie uczestniczyli w mordzie Polaków, swoich sąsiadów. Nocą nadszedł kolejny zbrojny oddział, wyglądający na bandę. Dokonał on „rewizji” trupów, ograbił je z dokumentów (kenkarty), zegarków, rzeczy osobistych oraz ściągniętych z nich ubrań i butów. Banda ta zidentyfikowana została jako „oddział partyzantów radzieckich Szukajewa”. Partyzanci sowieccy odeszli w stronę Stężnicy. Było to w nocy z 6 na 7 sierpnia 1944. Artur Brozyniak pisze: „Bezpośrednio po dokonaniu mordu w Baligrodzie oddziały kurenia „Burłaki” zaatakowały partyzantów sowieckich pomiędzy Stężnicą a pasmem Łopiennika. Sowieci, zaprawieni w bojach, odparli atak, zabijając sześciu banderowców. Grupa UPA rozpierzchła się” (Artur Brożyniak: „Ukraińska Powstańcza Armia w Bieszczadach”, w: „Bieszczady w Polsce Ludowej 1944 – 1989”; IPN Rzeszów 2009, s. 29).
W 1995 roku Grzegorz Motyka w artykule „Partyzantka w Bieszczadach I – IX 1944” („Płaj”  nr 10/1995) nie wymienia żadnej akcji partyzantów sowieckich w Stężnicy w dniu 4 sierpnia 1944 roku, ale pisze o sowieckim oddziale Szukajewa, który pojawił się w Baligrodzie w nocy z 6 na 7 sierpnia, obrabował pomordowanych Polaków zabierając im kennkarty, odzież i rzeczy osobiste. Motyka pisze, że „Sowieci spalili część wsi Stężnica (ponoć zginęło w niej ok. 20 osób), Karlikow, Mchawę, Huczwice, Żubracze” (co powtórzył w książce „Tak było w Bieszczadach” na s. 158). A następnie o oddziale Szukajewa: „Prawdopodobnie jego dziełem była wspomniana już masakra w Stężnicy”.
A. Daszkiewicz w książce „Ruch oporu w rejonie Beskidu Niskiego 1939 - 1944” (Warszawa 1975) twierdzi, że mord w Baligrodzie był odwetem za akcje oddziału AK KN-23 w rejonie Leska. Iwan Dmytryk w książce „Zapysky ukrajinśkoho powstancia (w lisach Łemkiwszczyzny)”, której dwa wydania ukazały się w Niemczech a trzecie w 1992 roku we Lwowie, mord ten opisał ze swojej pozycji jako uczestniczącego w nim banderowca. Nosił on pseudonim „Lis”, był w sotni „Burłaki”, a potem „Brodycza”. O Baligrodzie pisał: „Wysyłając nas na stanowiska dowódca „Burłaka” rozkazał nam ukarać morderców ukraińskich dzieci, kobiet i mężczyzn. Wywiad miejscowego podziemia przez dłuższy czas układał dokładne listy Polaków, masakrujących ludność ukraińską. Takie listy otrzymały nasze oddziały, wyznaczone do różnych części Baligrodu. Zbudziwszy tych terrorystów ze snu, nasze specgrupy odczytały im wyroki śmierci powstańczego sądu polowego, wyliczając ich zbrodnie, kogo, gdzie i kiedy zabili. Potem wyrok wykonano na miejscu. Zanim mieszkańcy Baligrodu obudzili się, nasza akcja karna była zakończona. /.../ Odkryto też wielkie składy żywności zebranej przez polskie bojówki. Najcenniejsze rzeczy z tych składów zabrano”. Znając faktyczny przebieg mordu w Baligrodzie należy pamiętać, że czytelnicy na zachodzie znają tylko wersję banderowca Dmytryka. A na Ukrainie starzy i młodzi nacjonaliści chętnie w nią uwierzą. Lista proskrypcyjna Polaków podobno przygotowana została w cerkwi w Baligrodzie. Tablica zamieszczona na pomniku zawiera 42 nazwiska, na ostatnim miejscu wymieniony jest Bronisław Chorzępa, zamordowany 13 sierpnia 1944 roku w Baligrodzie.
Niektórzy podają, że zamordowanych zostało 41 Polaków i 1 Ukrainiec, Roman Wolański. Sprostowała to wnuczka zamordowanego: „W tym artykule zostało wymienione nazwisko mojego dziadka Romana Wolańskiego, który został zamordowany przez upowców. Chcę jasno powiedzieć i zaznaczyć z całą mocą, iż dziadek był Polakiem oraz katolikiem. Został zamordowany we własnym domu prawdopodobnie kiedy próbował się wylegitymować, babcia Maria Wolańska w tym czasie uciekała z dziećmi na drugi koniec wsi do swojej matki Marceliny Romaniszyn. Śmierć dziadka nie była przypadkowa jak twierdzi autor tego artykułu. Wszystko to wiem z przekazów ustnych mojej babci Marii Romaniszyn-Wolańskiej oraz mojej cioci Aleksandry Wolańskiej. Sprostowanie napisała wnuczka Marii i Romana Wolańskich Anna.” (annamalinowska64; 05.05.17: http://forum.gazeta.pl/foru,165,104087679,104087679,Baligrod_6_sierpnia_1944_r_.html ).
Jest oczywiste, że terroryści zawsze podają jakieś „szlachetne” cele, głównie hasła wolnościowe, w tym narodowowyzwoleńcze. Takie też hasła mają stać się przykrywką dla zbrodni dokonanych przez faszystów ukraińskich, chociaż zbrodnie te w linii prostej wynikały z przyjętej przez Organizację Nacjonalistów Ukraińskich doktryny Dmytra Doncowa. Jeżeli ktoś nie zna tej doktryny i nie wie, że to ona stanowiła ideologiczną podstawę działań OUN-UPA, to  jest w stanie głosić idiotyzmy o „depolonizacji”, o „ukraińskich akcjach odwetowych”, „bratobójczych walkach” itp. Doktryna ta zakładała „w imię bytu nacji ukraińskiej” wymordowanie na spornych terenach, które OUN-owcy uznali za ukraińskie, wszystkich mieszkających tutaj pozostałych nacji, tj. Żydów, Polaków, Rosjan, Ormian itd. Stąd wytaczane argumenty „rewanżu”, czy „odwetu” są zwykłą zasłoną dymną. Jest to perfidne oszustwo intelektualne niosące ze sobą deprawację moralną. Ponadto, tak naprawdę, nie może być żadnego uzasadnienia dla zbrodni, w tym dla ludobójstwa.
Włodzimierz Szczygielski po operacji „Wisła” próbował przez Czechosłowację przedostać się na teren amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Tam otoczony poddał się czechosłowackiemu wojsku. Po przewrocie komunistycznym w Czechosłowacji w 1948 r. został wydany polskim władzom. W czasie śledztwa przyznał się do kierowania mordem Polaków w Baligrodzie. „ W 1944 r otrzymałem polecenie od „Bohdana”, abym przeprowadził akcję na Baligród, celem zlikwidowania ludzi zapodanych na liście od „Postriała”, gdzie figurowało ok. 40 ludzi narodowości polskiej. Na polecenie to dałem rozkaz „Birowi” aby przeprowadził tę akcję , dodając mu do dyspozycji również sotnie „Puchacza” – jak mi wiadomo , imienny wykaz tych osób otrzymał „Bir” od „Bohdana” , a ja po dwóch godzinach razem ze swoja sotnią, poszedłem pod Baligród do wsi Stężnica i tam na skrzyżowaniu drogi zatrzymałem sotnię, sam zaś pojechałem do Baligrodu do apteki, gdzie był „Postrił”, tam załadowaliśmy na furmankę leki, natomiast tego aptekarza, razem z rodziną i dwóch lekarzy zabraliśmy ze sobą w celu zatrudnienia ich u siebie, względnie dopomożeniu im w przedostaniu się za granicę do Czechosłowacji, gdyż byli to Ukraińcy i obawiali się odwetu ze strony Polaków. Po zabraniu medykamentów, razem ze sotnią „Bira” i „Puchacza” wycofałem się w kierunku wsi Rudawa, po drodze dołączyła moja sotnia a obok wsi Stężnica i Rudawa mieliśmy potyczkę z oddziałem partyzantów sowieckich na koniach, gdzie zostaliśmy rozproszeni, ponieważ tych potyczek było kilka, a później stoczyliśmy kilkugodzinny bój, ja zabiłem 6 partyzantów. Jakie straty były po stronie sowietów tego nie wiem. Po tym boju wszystkie trzy sotnie zakwaterowały we wsi Żernica Wyżna, gdzie dołączył do nas nowy oddział w sile ok. 100 ludzi pod dowództwem okręgowego prowidnyka „ Łuchowego” z SB z którym przyszedł prowidnyk „Ren”.
Brożyniak pisze: „Za zbrodnię w Baligrodzie nie został osądzony. Za przestępstwa popełnione na terenie Polski Szczygielski został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano poprzez rozstrzelanie 7 kwietnia 1949 r. w więzieniu w zamku rzeszowskim. W 1984 r. w Baligrodzie postawiono skromny obelisk upamiętniający ofiary pogromu. Na płycie obok 42 nazwisk, daty i okoliczności mordu, widnieje napis: „Wieczny pokój pomordowanym; Hańba mordercom”. Tablicę pamiątkową posiada również jeden z głównych sprawców mordu, Włodzimierz Szczygielski. Znajduje się ona we Lwowie przy ul. Piekarskiej 19 na budynku szkoły, do której uczęszczał. Pod płaskorzeźbą wyobrażającą postać „Burłaki” widnieje napis: „Tu w filii ukraińskiego gimnazjum akademickiego uczył się Wołodymyr Szczyhelśkyj ‚Burłaka’ (1920-1949) - legendarny dowódca sotni ‚Udarnyki 4’ przemyskiego kurenia UPA. Zginął za wolną Ukrainę. Chwała bohaterom!”.”
I ten fakt niech posłuży za pointę. Zbrodniarze ukraińscy mający na swoich rękach krew niewinnej cywilnej ludności polskiej (w tym np. w Baligrodzie 80-letnich staruszków), obecnie na Ukrainie czczeni są jako bohaterowie, którzy „zginęli za wolną Ukrainę”. Może przerażać myśl, że ta obecnie wolna Ukraina ma być taka, o jaką walczył „Burłaka”.

Na s. 158 Syrnyk pisze: „7 sierpnia 1944 r. w Żernicy Wyżnej doszło do formalnego powstania oddziału/kurenia UPA pod dowództwem Wasyla Mizernego „Rena”. /.../ 11 sierpnia w miejscowości Skorodne do oddziału dołączyła sotnia „Surma”, pod dowództwem Mychajły Frydera ps. „Neczaj”, a później również sotnia „Schidniaky” pod dowództwem Mykoły Sawczenki ps. „Bajda”. Rankiem 18 sierpnia oddziały dotarły do Dźwiniacza. „Kryłacz” zanotował w swym dzienniku: Sotenny „Burłaka” wydaje rozkaz, abym ze swą czotą poszedł na akcję do Dźwiniacza. Akcję przeprowadzamy również w leśniczówce. Co to była za akcja – tego z zapisków „Kryłacza” się nie dowiemy, ale z bardzo dużym prawdopodobieństwem można ją łączyć z masakrą uciekinierów ukrywających się w leśniczówce Brenzberg”. W przypisie Syrnyk podaje, że liczba ofiar może wynosić od 30 do 74 osób, ale danych nie można „póki co w żaden sposób zweryfikować”.

We wsi Muczne pow. Turka w leśniczówce Brenzberg położonej na grzbiecie Jeleniowatego (Jasieniowa) SB OUN dowodzona przez referenta (Mikołaj Dudek „Osyp”) zamordowała 74 Polaków, głównie kobiety i dzieci, uciekinierów zza wschodniego brzegu Sanu. Alojzy Wiluszyński, niespełna dwudziestolatek, należał do kilkunastoosobowego oddziału samoobrony, dowodzonego przez podporucznika Armii Krajowej z Turki. Wobec przytłaczającej ilości przeciwników, grupka samoobrony mogła tylko lawirować w ciągłej ucieczce, starając się ocalić życie: „Rankiem (18-go sierpnia) przemykaliśmy się pomiędzy bukami grzbietem Jeleniowatego. Dowódca miał jakąś informację do sprawdzenia u leśnika na Brenzbergu. Do zabudowań  podchodziliśmy bardzo ostrożnie. Dokoła panowała cisza mącona intensywnym brzękiem much. Napotkaliśmy ciało zabitego człowieka i naraz okazało się że wśród traw i opłotków wciąż znajdywano następne. Były kobiety, mężczyźni, dzieci. Nikt nie był zabity z broni palnej. Z trudem udawało się rozpoznać kogoś znajomego, wielu z nich to musieli być bieżeńcy z dalszych stron. Widać było sutannę duchownego i mundury leśników. Ciała nosiły ślady okrutnych tortur i bestialskiej śmierci. Musiało mieć to miejsce jakieś 2 - 3 dni temu. Ktoś zaczął liczyć ofiary, ktoś zaczął szukać łopat. Dowódca małym aparatem fotograficznym robił pospiesznie zdjęcia przynaglając jednoczenie do jak najszybszego opuszczenia miejsca zbrodni obawiając się, że zostaną prowokacyjnie oskarżeni. Naliczyliśmy 74 osoby. Ktoś nieśmiało zaoponował - jemu udało się doliczyć 75 ofiar. Nie liczono ponownie. Zmówiliśmy modlitwę za zmarłych. Lasami, w poprzek doliny Roztok, doszliśmy do Koniarki pod Haliczem. Tam dowódca rozwiązał oddział. Każdy miał przetrwać na własną rękę.” ( Antoni Derwich; w: Żurek...., s. 236 – 241). Podawana jest także data mordu 16 sierpnia 1944 r.

W książce Sz. Siekierki, H. Komańskiego i K. Bulzackiego na stronach 1118 – 1119 znajduje się relacja  Alfreda Steinhardta, który wówczas posługiwał się papierami aryjskimi na nazwisko Tadeusz Buczkowski, i pracował jako księgowy gminy Tarnawa Niżna. Stwierdza on: „W lipcu i sierpniu 1944 roku, gdy uciekła administracja niemiecka i ukraińska, miejscowi nacjonaliści ukraińscy zaczęli paradować z bronią. W sytuacji zagrożenia życia postanowiłem opuścić Tarnawę i przenieść się do Sokolik Górskich, gdzie była stacja kolejowa na linii Sambor przez przełęcz Użok do Ungwam na Węgrzech. W Sokolikach schroniło się wiele polskich rodzin, głównie kolejarzy, pracowników leśnych i tartacznych oraz administracji z okolicznych folwarków. /.../ Gdy zbliżał się front i na szosie ukazały się jednostki wojska niemieckiego, a stacja kolejowa została zaatakowana przez sowieckie samoloty, część Polaków postanowiła schować się w górskich lasach u znajomego leśnika. Byłem świadkiem, jak wyjeżdżały furmanki z rodzinami z małymi dziećmi i starszymi ludźmi, widziałem płaczące dziewczynki, które jechać nie chciały i tłumaczono im, że tam będzie bezpieczniej. /.../ Po kilku dniach w Sokolikach pojawił się 16-letni syn leśniczego ze straszną wiadomością. Banderowcy zaatakowali leśniczówkę i wymordowali wszystkich, oprócz niego. On w czasie wypadku znajdował się poza budynkiem leśniczówki i jemu udało się zbiec. Po kilku dniach nie wytrzymał nerwowo i wrócił do lasu zobaczyć co się stało z jego rodziną. Do Sokolik już nigdy nie powrócił. Po pewnym czasie przyszedł do Sokolik wieśniak ukraiński, który ostrzegał przed napadami banderowców i opowiedział, że syn leśniczego został złapany przez banderowców i po torturach zamordowany.”

Autorzy podają, że na furmankach pojechało do leśniczówki około 30 osób (s. 1106). Pomyłkowo datują zbrodnię na styczeń 1944 roku. Nie wiadomo, czy ta leśniczówka znajdowała się w Mucznem. Nie wiadomo, czy pozostali Polacy w Sokolikach Górskich zdołali uratować się. Także pomyłkowo na styczeń datują oni rzeż dokonaną na Polakach we wsi Łokieć: W styczniu 1944 roku banderowcy napadli na polskie zagrody, ograbili je, część z nich spalili oraz zamordowali 20 osób (s. 1103). Pozostali Polacy zdołali ukryć się i uciec. Ci sami autorzy podają odnośnie wsi Czarna, że w sierpniu 1943 roku zostało zamordowanych przez UPA 20 mieszkańców wsi – Polaków (s. 382), ale zapewne chodzi o rok 1944. Taka sama uwaga dotyczy Dźwiniacza Górnego. „W sierpniu 1943 roku miejscowi banderowcy ograbili polskie gospodarstwa, część z nich spalili i zamordowali 15 osób” (s. 1101). Reszta Polaków zdołała wówczas uciec. We wsi Dydiowa w sierpniu 1944 roku miejscowi banderowcy ograbili polskie gospodarstwa, część z nich spalili oraz zamordowali 20 osób (s. 1101). Pozostali Polacy zdołali ukryć się i uciec. We wsi Tarnawa Wyżna w sierpniu 1944 roku, miejscowi banderowcy napadli na polskie zagrody, ograbili je, część spalili i zamordowali 10 osób (s. 1108).

28 sierpnia we wsi Ropienka pow. Lesko Ukraińcy zamordowali Marię Kubryn. W sierpniu we wsi Beniowa pow. Turka (Bieszczady) banderowcy zamordowali 10 Polaków. Tadeusz  A. Olszański w przewodniku Bieszczady (Pruszków 2000) podaje: „W połowie sierpnia miały miejsce napady upowców na szereg wsi wschodniej części Bieszczadów, jak  Smolnik, Zatwarnica, Tworylczyk, Sokoliki Górskie, Beniowa, a także na Lutowiska  (17 sierpnia), gdzie  dzięki silnej  samoobronie udało się uniknąć rzezi. W napadach tych ginęło po kilka do kilkunastu osób.” Napady na Lutowiska miały miejsce w marcu i maju, a rzeź kilku rodzin polskich w lipcu 1944 r.  Z kolei Janusz Michalik w książce Na Bieszczadzkich Połoninach (Krosno 1997) pisze: „Między 14 a 16 sierpnia dokonano masowych mordów Polaków w Smolniku, Zatwarnicy, Tworylczyku, Dźwiniaczu Górnym, Tarnawie, Sokolikach Górskich, Beniowej zabijając w tych wsiach od kilku do kilkunastu rodzin, najwięcej w Mucznem – 74 osoby.”

W sierpniu 1944 roku we wsi Arłamów pow. Dobromil (Bieszczady) został zamordowany w lesie przez UPA gajowy Stanisław Wieczorek lat 45. We wsi Wańkowa k/Olszanicy pow. Lesko został zamordowany leśniczy Stanisław Malewiecki ur. 1908 r. We wsi Majdan k/Cisnej pow. Lesko w osiedlu tartaczo-leśnym czota UPA zamordowała 20 pracowników leśnych, tartaku i kolejki leśnej. We wsi Czarna pow. Lesko UPA zamordowała 20 Polaków. We wsi Dydiowa pow. Turka (Bieszczady) zamordowała 20 Polaków. We wsi Dźwiniacz Górny pow. Turka (Bieszczady) zamordowała 15 Polaków.. W sierpniu we wsi Krywe koło Tworylnego „zostali zamordowani przez bojówkarzy SB-OUN za ukrywanie Polaków miejscowi Ukraińcy. Byli to: Grzegorz i Anna Miśko oraz matka Grzegorza. Razem z nimi bojówkarze SB-OUN zamordowali 10 Polaków. Pozostali Polacy, mieszkańcy wsi, ostrzeżeni przez swych sąsiadów, zdołali przy ich pomocy ukryć się i uciec do innych miejscowości”. (Siekierka, s. 389). Wśród  zamordowanych 10 Polaków, były 3 siostry Podolińskie za to, że ich brat dostarczył oddziałowi Kunickiego chleb i mleko. We wsi Łokieć pow. Turka (Bieszczady) UPA zamordowała 20 Polaków.

Tadeusz  A. Olszański  w przewodniku Bieszczady (Pruszków 2000) pisze: „W połowie sierpnia miały miejsce napady upowców na szereg wsi wschodniej części Bieszczadów, jak Smolnik, Zatwarnica, Tworylczyk, Sokoliki Górskie, Beniowa, a także na Lutowiska  (17 sierpnia), gdzie  dzięki silnej  samoobronie udało się uniknąć rzezi. W napadach tych ginęło po kilka do kilkunastu osób.” Napady na Lutowiska miały miejsce w marcu i maju, a rzeź kilku rodzin polskich w lipcu 1944 r. We wsi Moczary pow. Turka (Bieszczady) UPA zamordowała 10 Polaków. „W niektórych miejscowościach – jak Smolnik, Lutowiska, Moczary czy Ustianowa – doszło do mordów ludności cywilnej”. (Maciej Augustyn; w: Bieszczad, nr 6 z 1999 r.). We wsi Smolnik nad Sanem pow. Lesko UPA zamordowała 10 Polaków.

We wsi Sokoliki Górskie pow. Turka (Bieszczady) zamordowała około 30 Polaków, kilka rodzin oraz we dworze Stroińskich (4?) osoby.

We wsi Tarnawa Niżna pow. Turka (Bieszczady) UPA zamordowała 10 Polaków. „W Tarnawie Niżnej był leśniczym Hryniak, starorusin, ożeniony z Polką, która była nauczycielką w miejscowej szkole,. W stosunku do Polaków był lojalnym i sam się czuł Polakiem. Został za to zamordowany razem z żoną i dziećmi. Wszystkich wrzucono do studni (inf. W. Konstantynowicz).” (Zbigniew Rygiel: Jedynie kilka przykładów; w: Gazeta Bieszczadzka nr 16/2000).

We wsi Tarnawa Wyżna pow. Turka (Bieszczady) zamordowała 10 Polaków, w tym 5 osób z rodziny Alojzego Wiluszyńskiego: „W następną noc nad ranem (czyli już 17-go 1944) po kryjomu wróciłem do domu. Musiałem zachowywać jak największa ostrożność, gdyż ludzie wiedzieli o mojej działalności, no i byłem Polakiem. Widok jaki zastałem budził grozę. Po całej mojej rodzinie pozostały tylko plamy krwi, a dom splądrowano i obrabowano. Ciał najbliższych wywiezionych do pobliskich wąwozów, nigdy już nie odnalazłem. Z mojej rodziny zginęli rodzice Michał i Emilia, siostra Ewa, siostra Stefania i jej mąż Jan Kochaniec. Tego bestialskiego  mordu dokonała bojówka pod dowództwem Iwana Szweda (nadterminowy kapral Wojska Polskiego narodowości ukraińskiej zam. Tarnawa Niżna), Współwinny zbrodni był pop grekokatolicki Iwan Iwanio Parafia Tarnawa Wyżna. Pop gwarantował mojej rodzinie bezpieczeństwo (jego syn Josef absolwent Politechniki Lwowskiej był w kierownictwie sztabu UPA). Pop w ten sposób uśpił naszą czujność i wystawił moją rodzinę na śmierć. Nadmieniam, że Iwan Szwed przy pomocy policji ukraińskiej dokonał likwidacji ludności żydowskiej w potoku wąwozie Roztoki – Borsuczyny”(Alojzy Wiluszyński, Warszawa 2009.” (Antoni Derwich; w: Żurek, s. 239).  We wsi Ustianowa pow. Lesko banderowcy zamordowali 10 Polaków. 

Ze zrozumiałych względów zapamiętane zostały mordy dokonane na leśnikach i ich rodzinach  oraz  na właścicielach większych majątków ziemskich. Najmniej znane są ofiary spośród polskiej ludności chłopskiej. Zamieszkiwała ona pojedynczymi rodzinami, bądź w niewielkich skupiskach, w wioskach ukraińskich. Często były to rodziny mieszane (np. Hryniaków). Zniknięcia jednej, czy nawet kilku rodzin polskich chłopów w jakiejś wsi bieszczadzkiej w okresie marzec – grudzień 1944 roku nie miał kto zarejestrować w swojej pamięci.. Przesiedlenia rozsiały świadków po całym terytorium Polski oraz ówczesnego ZSRR  Nie leżało to także w interesie sąsiadów – Ukraińców, najczęściej będących winnymi bądź współwinnymi zbrodni. Nawet posiadane informacje bywają fragmentaryczne i ogólne, np.: „wymordowanych zostało kilkanaście polskich rodzin w przysiółku Podkaliszcze”. Ile konkretnie rodzin  mogło zginąć, 11 czy 19? A osób? 

W sierpniu we wsi Łobozew „banda UPA dokonała napadu rabunkowego na polskie zagrody i plebanię, zabierając bydło, świnie, odzież, obuwie i żywność. Podczas napadu została postrzelona gospodyni proboszcza Elżbieta Federowicz (40 lat(. Ks. Stanisław Papczyński w ostatniej chwili ukrył się i to mu uratowało życie. Po tym napadzie został jednak zmuszony opuścić parafię i przeniósł się do sąsiedniej parafii we wsi Uherce Mineralne”  (Siekierka, s. 391). W sierpniu w Seredniem Małym „bojówkarze UPA dokonali napadu rabunkowego i zagrabili krowy rodzinom Radwańskich, Skowrońskich i Wiśniewskich oraz zamierzali uprowadzić 12-letnią Leokadię Wiśniewski, którą przywiązali sznurem do furmanki. Dziewczynce udało się odwiązać sznur i zbiec”. (Siekierka, s. 404). 

W roku 1944 we wsi Brzegi k. Ustrzyk, latem tegoż roku wymordowano całą rodzinę Kijowskich. Rodzina składała się z rodziców i sześciorga dzieci. Pamiętam, że było to z soboty na niedzielę”. Następnie dokumentuje jeszcze zamordowanie pracownika leśnictwa Antoniego Polańskiego z Bandrowa Narodowego pow. Turka (Bieszczady) „przez banderowców UPA, rezunów. Był to rok 1944.”   (Emil Pietrzkiewicz; w: Bieszczad, nr 6 z 1999 r.) 

Stefan Borek-Prek w numerze 8 Bieszczadu z 2001 roku pisze, że latem 1944 „ofiarą band UPA padły matka i siostra p. Gregi – księgowego z Nadleśnictwa Wetlina, żona p. Hankusa – leśniczego z Berehów Górnych, dwóch leśniczych z Wisłoka Wielkiego, cała rodzina b. strażnika granicznego z Przysłupia i in.”  Grega przez krótki okres był pierwszym komendantem milicji na posterunku w Cisnej. Stanisław Kryciński twierdzi, że latem 1944 roku w Przysłupiu zastrzelony został Michalski z synem „przez jakiś oddział partyzancki”. Był on byłym komendantem Straży Granicznej, a w czasie okupacji zbierał kontyngent dla Niemców. „Zaraz potem reszta jego rodziny wyjechała z Przysłupia” (Bieszczady. Słownik historyczno-krajoznawczy. Część 2. Gmina Cisna, Warszawa 1996). We wsi Cisna zamordowali 2 Polaków: małżeństwo Koszów. Oraz: „Pierwsza sotnia Ukraińskiej Powstańczej Armii pojawiła się w tej okolicy już latem 1944 roku. Wtedy to do lasu wyprowadzono dwóch gospodarzy podejrzanych o niechętny stosunek do Ukraińców. Ślad po nich zaginął do chwili, gdy po pewnym czasie odnaleziono ich zmasakrowane zwłoki.” (http://kulturawokolnas.pl/zmasakrowali-i-wrzucili-ich-w-ogien-dzialalnosc-upa-tlem-powiesci/ ).

W Lesku upowcy zamordowali 10 Polaków. We wsi Sianki pow. Turka (Bieszczady):Mojego dziadka i babcię ukraińcy zatłukli siekierami w bieszczadzkich Siankach. Co roku jeżdżę tam na groby. Stary cmentarzyk zarosły trawą i spalona cerkiew”. (Swojak: 18 sierpień 2016; w:  http://forum.nowiny24.pl/ukrainscy-sprawiedliwi-ukraincy-ktorzy-ratowali-polakow-przed-mordercami-z-oun-upa-t99813/page- ).  

We wsi Nasiczne pow. Lesko, w położonej obok leśniczówce Jalina upowcy wymordowali 3-osobową rodzinę gajowego  Franciszka Hankusa. „Pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej, na wniosek leśników, badają miejsce po dawnej gajówce Jalina k. Nasicznego w Bieszczadach. /.../  Okazuje się, że w 1944 roku w obrębie gajówki bojówka UPA zamordowała żonę gajowego Hankusa, Kazimierę i jego brata Wojciecha. Prawdopodobnie ciała zamordowanych pochowano nieopodal zabudowań. /.../ Ostatnio, poprzez dziennikarza Wojciecha Zatwarnickiego, udało się dotrzeć do Marii Faron, wnuczki gajowego Kazimierza Hankusa, która potwierdziła fakty znane z przekazów rodzinnych. Hankusowie, to przed laty rozbudowana leśna rodzina, której założycielem był leśniczy Franciszek Hankus, od 1903 roku zawiadujący dobrami Serwatowskich w Berehach Górnych i w Nasicznem. W służbie leśnej pracowali też jego synowie. Kilku członków tej licznej rodziny poniosło śmierć z rąk ukraińskich nacjonalistów, w tym dwoje właśnie w gajówce w Jalinie. Przez całe dziesięciolecia zbrodnia ta pozostawała nieznana – nie wspominają o niej nawet przewodniki turystyczne. (Edward Marszałek, rzecznik prasowy RDLP w Krośnie: BIESZCZADY: Zbrodnia sprzed lat ujrzała światło dzienne; w: http://ustrzyki24.pl/bieszczady-zbrodnia-sprzed-lat-ujrzala-swiatlo-dzienne/ ; 14-12-2015)  „Wg naocznego świadka morderstwa, którym była 14- letnia córka Walerii i Franciszka Hankusa (przyprowadzona przez bojówkę UPA), gajowy został zamordowany razem z żoną, zwłoki wywleczono nad pobliski strumyk, a gajówkę i zabudowania gospodarcze spalono. Ocalał tylko syn, który w tym czasie służył w wojsku. W. Krygowski w książce p.t. „Góry mojego życia” przedstawia go jako Gębalę.” (https://www.krosno.lasy.gov.pl/documents/149008/33416974/Cz.+III+Martyrologium+le%C5%9Bnik%C3%B3w+Podkarpacia+1938-49.pdf W almanachu Płaj (nr 20/2000) znajduje się artykuł Stanisława Krycińskiego „Ocalić ile się da”. Wspomina w nim o napadzie banderowców na dom Franciszka Hankusa, leśniczego w Berehach Górnych: Zabudowania spalili partyzanci UPA, ale mieszkańcy szczęśliwie uszli z życiem. W czasie prac porządkujących cmentarz ukraiński (rusiński? bojkowski?) w tej miejscowości, obóz Krycińskiego odwiedziła córka Franciszka Hankusa, która tutaj urodziła się i wychowała. Natomiast nie ma wzmianki o tym, że jej matka  z bratem wkrótce po spaleniu domu zostali zamordowani przez owych „partyzantów z UPA”.

W 1944 r. gdy zbliżał się do Leska front ukraiński i Niemcy szykowali się do ucieczki, oddział banderowców uprowadził z Leska dwie polskie rodziny: Charzyńskiej i Zgłobickiego do Żernicy gdzie „Bogu Ducha winnych ludzi” w okrutny sposób zamordowano. Zginęło razem 8 ludzi w tym 4 drobne dzieci. Charzyńska byłą woźną w szkole a Zgłobicki listonoszem. (http://www.archiwum.xn--naszepooniny-jcc.pl/artykuly-402 )  

W sierpniu 1944 roku w Bieszczadach Ukraińcy zamordowali ponad 300 Polaków. Po „stronie ukraińskiej” w tym miesiącu prawdopodobnie „zlikwidowanych zostało” kilka osób szpiegujących oddział Kunickiego. 

W rozdziale trzecim „Anarchia ludowa” prof. Syrnyk pisze na s. 165: „Począwszy od przełomu września i października 1944 r. przez kolejne kilkanaście miesięcy kształt lokalnej sieci relacji na obszarze powiatu leskiego zmienił się głównie pod wpływem działań podejmowanych przez zorganizowane i konstytuujące się  ośrodki władzy. Już wcześniej znalazły się one w fazie bezpośredniego konfliktu. Z wielu powodów, m.in. historycznych i kulturowych konflikt ten przyjął postać nagłą, wybuchową, był bardzo intensywny”. 

Jeśli „kształt lokalnej relacji” zmienił się, to przede wszystkim historiograf powinien to przedstawić: jaki on był do tego czasu i co się zmieniło. I jakie to były zmieniające się powody m.in. historyczne i kulturowe. Dla ludności polskiej najistotniejszą zmianą była zamiana okupanta niemieckiego na sowieckiego oraz konsekwencje wynikające z tego faktu. W powiecie leskim (jak na całej tzw Zakerzoni) wiązało się to z utratą dominującej roli ukraińskich nacjonalistów kolaborujących z okupantem niemieckim. Utracili oni poparcie władzy okupanta niemieckiego oraz stali się wrogiem dla okupanta sowieckiego. Społeczeństwo polskie odczuło tą zmianę przez krótki okres, gdyż po wkroczeniu wojsk sowieckich przez kilka miesięcy zmniejszyła się liczba banderowskich napadów. Przyczyny są znane. Już pod koniec 1944 roku znany był ogólny zarys granicy polsko-sowieckiej, a więc także zakres terytorium powiatu leskiego, a jego korekta nastąpiła w 1952 roku. Nie jest więc prawdą, że już od przełomu września października „konflikt ten przyjął postań nagłą, wybuchową, był bardzo intensywny”, napady UPA na ludność nabierały intensywności od marca 1944 roku, natomiast apogeum nastąpiło w miesiącach lipiec i sierpień 1944 roku. W lipcu 1944 roku banderowcy zamordowali ponad 200 Polaków, w sierpniu ponad 300 Polaków, we wrześniu co najmniej 101 Polaków, natomiast w okresie październik – grudzień 1944 ponad 60 Polaków.

Na s. 169 prof. Syrnyk pisze: „Ukraińscy działacze narodowi odwoływali się w swojej propagandzie przede wszystkim do krzywd – zarówno realnych, jak i wyimaginowanych - wyrządzonych ludności ukraińskiej przez przedwojenne władze polskie, a raczej - tout court - „przez Polaków”. Zwracano uwagę na działania podjęte przez polskie podziemie w okresie okupacji, skutkujące m.in. zabójstwami przedstawicieli ukraińskiej inteligencji, zamachami na funkcjonariuszy niemieckich narodowości ukraińskiej.”

Do tej propagandy odwołują się także obecni „ukraińscy działacze narodowi” zarówno na Ukrainie jak i w Polsce. Ta „polityka historyczna” ma usprawiedliwiać ludobójstwo, bo przecież integralny nacjonalizm ukraiński nie istniał?     

Na s. 170 Autor cytuje I. Dmytryka, który pisze, że sowieccy partyzanci napadli i rabowali chłopów ukraińskich, natomiast: „Polaków nie tylko nie grabili, ale nawet rozdawali im nagrabione u Ukraińców mienie, ponieważ donosili oni bolszewikom wszystko, co wiedzieli o UPA.” Tę banderowską agitkę Syrnyk przytacza bez komentarza. Kolejną  hucpą jest stwierdzenie, że działacze OUN podkreślali „akty kolaboracji” ze strony Polaków. (s. 170) Naprawdę, byli aż tak upośledzeni umysłowo, że nie mogli określić, jakiej narodowości są kolaboranci - funkcjonariusze Ukraińskiej Policji Pomocniczej, czy SS „Galizien” - „Hałyczyna” i cała administracja ukraińska? Natomiast „polskie elity narodowe mogły z kolei koncentrować się na okresie okupacyjnym, szczególnie zaś na wydarzeniach z lat 1943 – 1944, do których doszło na Wołyniu, a także na terenie dawnych województw tarnopolskiego, stanisławowskiego i wschodniej części województwa lwowskiego. Zwracano uwagę na koncesje – prawdziwe i wyobrażone – które uzyskała ludność ukraińska od Niemców, postępowanie poszczególnych osób związanych z administracją niemiecką, przede wszystkim funkcjonariuszy Ukrainische Hilfspolizei, przedstawicieli władzy terenowej, rekrutujących się spośród osób narodowości ukraińskiej, stanowisko, jakie w czasie okupacji zajmowali księża greckokatoliccy.” (s. 170)

Czyli „polskie elity narodowe” nie zauważyły żadnych „wydarzeń” od września 1939 roku także w powiecie leskim, ani tych z lat 1942 – 1943 na Chełmszczyźnie?

Na s. 171 Syrnyk przywołuje nawet postać Stefana Dąbskiego, którego relacje zostały już dawno przez historyków odrzucone, i który nigdy w Bieszczadach nie pojawił się. Dalej Syrnyk pisze: „Tragizm sytuacji uwypukla to, że wszyscy biorący udział w owych piętrach odwetu byli przekonani, że mają rację. Jeszcze bardziej dramatyczne wydaje się jednak, że przekonanie ludzi stało się (lub po prostu jest?) elementem przekazu pokoleniowego  wpisało się w pamięć kulturową.” Tragedią jest, że taką postawę prezentują historycy w ramach polityki historycznej, zamiast opierając się o fakty dowodzić, która strona ma rację. W ten sposób, ignorując fakty, usiłują przekazać, że rację ma zarówno sprawca zbrodni, czyli agresor, jak też ofiara tej agresji - bo przecież też czasami napastnika zabijał. Taką politykę historyczną prowadzili Sowieci, od kilku lat czynią to historycy rosyjscy, niemieccy i ukraińscy, coraz częściej uzyskując wsparcie historyków polskich, aczkolwiek zwykle nie są to „etniczni” Polacy (chociaż ten fakt zwykle ukrywają).

Następnie prof. Syrnyk poświęca kilkanaście stron na analizę teorii pojęcia „władzy”, ale nie przekłada tego na konkretny teren, czyli na opisywany powiat leski, błędnie do tego twierdząc, że jest on tożsamy z terenem Bieszczadów. Kto w latach 1944 – 1947 posiadał tutaj realną „władzę” decydującą o losie mieszkańców? Kto, i dlaczego uczestniczył w „konflikcie”? Nawet najmądrzejsze i najsłuszniejsze teorie „hierarchicznej filozofii władzy” nie mogą służyć dewaluacji rzeczywistości, czyli odpowiedzi na pytanie: dlaczego w latach 1944 – 1947 nacjonaliści ukraińscy kontynuowali ludobójstwo na ludności polskiej w Bieszczadach? I są unikiem, a nie odpowiedzią, tezy przywoływane przez prof. Synyka, np. na s. 175: „Odwołując się do teorii gier można uznać, że do konfrontacji doszło, ponieważ w wyniku dynamicznego (tj. mającego miejsce w czasie) splotu różnych czynników kulturowych wytworzyły się ośrodki władzy, które można określić mianem uczestników gry. Samo powstawanie ośrodków władzy aspirujących do władania tym samym terytorium i – choć pod pewnymi warunkami – tą samą populacją, określało status graczy, definiowało ich role, jako niemożliwe do pogodzenia bez podjęcia gry. Poszczególne zdarzenia stały się wypełnieniem nakreślonej tu struktury.”       

Można potwierdzić: jest to „słusznie i naukowo”. I pasuje do każdego konfliktu na przestrzeni dziejów, ostatnio także do „konfliktu ukraińsko-rosyjskiego” o Krym. A jakie konkretnie miało to „przełożenie” na Bieszczady? Jaki był ten „splot różnych czynników kulturowych” i jak tę strukturę wypełniły „poszczególne zdarzenia”? Na te pytania nie odpowie teoria „aktora-sieci” Bruno Latoura (ANT). A prof. Syrnyk? Na s. 175 pisze: „Wypełnieniem codzienności w okresie między październikiem 1944 r. a połową 1945 r. stała się sekwencja konkretnych zdarzeń, których bieg lub tor można ująć w zapożyczonej z badań biograficznych formule trajektorii. Można do niej również zastosować pojęcie tensoru, sprowadzonego tu do synonimu stanu odkształcenia pola/sieci. Ani trajektoria, ani tensor, nie były tylko funkcjami wcześniej wymienionych elementów/akantów sieci. Były sytuacyjnymi/punktowymi akantami samym w sobie. Trajektorię/tensor określają wszystkie elementy sieci, także te, o których istnieniu nic nie wiadomo. W krótkim trwaniu o względnym odkształceniu sieci mogły jednak decydować głównie czynniki należące do tego samego porządku trwania, m.in. walka o władzę.”

Czasami rozważania teoretyczne J. Syrnyk kończy konkretem, jak np. na s. 177: „Populacja, będąc przedmiotem gry o władzę, paradoksalnie pełniła również w tej grze, opisaną przez Baileya, rolę sędziego. Charakterystyka jej zachowań stanowić może sumę pojedynczych werdyktów, dokonywanych zazwyczaj w sytuacji przymusu. Niewłaściwy z punktu widzenia strony gry o władzę wyro mógł skończyć się dla sędziego tragicznie. Wydanie werdyktu oznaczało jednak również przyjęcie nowej roli społecznej. Jak wspominał jeden z partyzantów UPA: [W 1944 r.] nastał dla mnie czas wyboru [podkr. J. S.]: iść z bandytami z MO grabić swoich ludzi albo pójść do UPA, naszej samoobrony.”     

W przypisie Syrnyk podaje w języku ukraiński źródło, jakim są wspomnienia banderowca zamieszczone w książce ukraińskiego dziennikarza mieszkającego w Polsce Bogdana Huka. Jest więc wreszcie konkret z Bieszczad. Z wypowiedzi wynika, że aby przetrwać Ukraińcy musieli albo iść do MO, albo do UPA, ale nie wiadomo, na czym polegał ten przymus w przypadku MO, bo wiadomo, na czym polegał przymus wstąpienia do „samoobrony”, czyli do UPA. MO powołana została dekretem PKWN w lipcu 1944 roku, w Bieszczadach ze względu na małą liczebność nie miała większego wpływu na obronę ludności polskiej. 

Na s. 183 Syrnyk pisze: „W panujących pod koniec 1944 r. warunkach do służby w milicji garnęli się ludzie nie tyle z pobudek ideologicznych, co choćby z potrzeby samoobrony. Dla części osób służba w milicji była sposobem na załatwienie własnych porachunków, zemszczenia się za doznane w okresie okupacji krzywdy itp. W opinii dawnych mieszkańców powiatu miała to być jednak przede wszystkim okazja do dokonywania grabieży. Jarosław Wujtiw wspomina: W Wołkowyi na przełomie 1944 i 1945 roku utworzony został pierwszy posterunek. To był ich sztab na naszą okolicę. Komendantem był Pawłusiewicz, a pod swoją komendę zebrał różnych włóczęgów, którzy nie mieli pola, pracy; nie mieli też ochoty pracować.” Przypis jest oczywiście w języku ukraińskim. Jarosław Wujtiw to banderowiec o pseudonimie „Korczak”. Czyż nie był on włóczęgą, którego jedyną pracą była grabież i mordy? 

Na s. 184 Syrnyk podaje: „Ośrodek władzy określającej się jako ukraińska tworzyły cywilna siatka OUN wraz z bojówkami Służby Bezpieczeństwa OUN i tzw. administracyjnymi bojówkami (bojówki AB), a także podporządkowane OUN, a następnie formalnie UHWR, okręgi OUN. W powołanym na wiosnę 1945 r. „Zakerzońskim Kraju” istniały trzy okręgi OUN. Opisywany w pracy teren wchodził w skład Okręgu I, na czele którego stał najpierw Wasyl Hałasa ps. „Orłan”, a później Myrosław Huk ps. „Hryhor”. Kolejnym stopniem organizacyjnym były nadrejony. Struktury OUN w na terenie powiatu leskiego wchodziły częściowo w skład Nadrejonu „Chołodnyj Jar” (konspiracyjna nazwa „Olimp”), w większości zaś do Nadrejonu „Beskid”. Na czele Nadrejnu „Chołodnyj Jar” stał Petro Kawuza ps „Rusłan”. Prowidnykiem Nadrejonu „Beskid” byli kolejno Mykoła Radejko ps. „Krym”, „Zorycz” i Stefan Gołasz ps. „Mar”, „Martyn”. W skład nadrejonu wchodziły rejony. Poszczególne wsie stanowiły stanycie lub kuszcze. Działały tu oddziały samoobrony – SKW, stanowiące rezerwę kadrową UPA i wykonujące np. funkcje zwiadowcze.”

Rzeczywiście, był to zbiór „ różnych włóczęgów, którzy nie mieli pola, pracy; nie mieli też ochoty pracować.”

Czego prof. Syrnyk nie podaje w swojej książce odnośnie września - grudnia 1944 roku?

We wrześniu 1944 roku część ludności polskiej w Bieszczadach osłaniana była przez sowiecki oddział partyzancki Mikołaja Kunickiego „Muchy”. W jego skład wszedł 31 sierpnia oddział Józefa Pawłusiewicza, jako 4 kompania. Z oddziałem tym przemieszczały się 22 rodziny polskie chroniąc się przed swoimi sąsiadami Ukraińcami, oraz przed sotniami, które przywędrowały zza wschodniego brzegu Sanu, w tym także z Wołynia.

W liście do mnie z dnia 8 września 2004 roku była mieszkanka Seredniego Małego p. Janina Dąbek opisała krótko gehennę Polaków z Seredniego Małego po napadzie dokonanym nocą z 29 na 30 marca 1944 r. Jest znamienne, że do wspomnień tych wraca niechętnie, gdyż ciągle jeszcze sprawiają jej wielką przykrość. Pani Janina pisze m. in.: W trzy miesiące później (tj. pod koniec czerwca 1944r. – przypis S.Ż.) wszystkie polskie domy w Serednim i Polanie zostały oblepione plakatami głoszącymi, że Polacy z Seredniego M. i okolic mają się wynieść ze swoich domów w ciągu trzech dni, w przeciwnym razie spotka ich to, co wcześniej spotkało innych Polaków. Toteż polskie rodziny z Polany i Seredniego opuściły swoje domy i czym kto mógł wyruszyły w głąb Polski. /.../ W ucieczce nie zajechaliśmy daleko, zbliżał się front i wojska niemieckie zatrzymały podróżujących. Słyszeliśmy też, że Ukraińcy planowali napad na zgrupowanych Polaków, gdyż stanowili łatwy łup, a napaść nie obwiniałaby Ukraińców z Seredniego i Polany. Na szczęście dla uciekinierów, przez okolice Polany i Seredniego przemieszczała się wtedy grupa polskich partyzantów pod dowództwem Mikołaja Kunickiego. Dowiedziawszy się o wypędzeniu Polaków, Kunicki udał się do księdza grekokatolickiego Władymira Wesełego z żądaniem, pod groźbą spalenia wsi, aby ten sprowadził Polaków z powrotem i zapewnił im bezpieczeństwo. Ksiądz wtedy wysłał za nami swego zaufanego diaka z prośbą o powrót. Żywność nam się kończyła, dalej nie pozwalał jechać front – nie było wyboru, wróciliśmy. W 1945 roku, po naszej repatriacji na Ziemie Zachodnie, radzieckie władze aresztowały księdza Wesełego. Znaleziono u niego dokumenty dowodzące działalności przeciwko Polakom (i władzy radzieckiej). Znaleziono też maszynę drukarską z czcionkami, którymi były drukowane wcześniej wspomniane plakaty. Znaleziono też same plakaty. Po aresztowaniu słuch o nim zaginął.”

 

9 września 1944 r. PKWN i Ukraińska SRR podpisały umowę o wzajemnej wymianie ludności. Ukraińska zamieszkała w Polsce miała wyjechać do ZSRR, natomiast polska i żydowska zamieszkała na terenach USRR -  do Polski. Przesiedlenie miało być dobrowolne. Granica nie była jeszcze dokładnie uzgodniona. Stanowić ją miała tzw. linia Curzona, czyli w praktyce jej przebieg wynikał z układu Ribbentrop – Mołotow. Przywracano więc granicę istniejącą od 28 października 1939 r. do 22 czerwca 1941 r. pomiędzy III Rzeszą a  ZSRR, z korektą na wschód od Leska, pozostawiając Polsce Przemyśl. O uzgodnieniach „wielkiej trójki” w Teheranie dokonanych w grudniu 1943 roku nie wiedział nie tylko ogół Polaków, ale nawet prezydent i premier Rządu Polskiego w Londynie. Polacy mieszkający na Kresach (w tym w Wilnie i Lwowie) łudzili się jeszcze licząc na sprzymierzonych aliantów, zwłaszcza na USA. Prawdziwa „linia Curzona” zostawiała Lwów po polskiej stronie, ale sfałszował jej przebieg i taką wersję przekazał bolszewikom w 1920 roku sir Lewis Namier Bernstein (Żyd z Galicji, nazywający się wcześniej Ludwik Bernstajn-Znamierowski), doradca brytyjskiego premiera George’a Lloyda. Depesza brytyjska do Sowietów nie zawierała linii demarkacyjnej ustalonej na konferencji alianckiej 10 lipca 1920 roku w belgijskim mieście w Spa i podpisanej przez premiera Polski, Władysława Grabskiego. Na jej fałszywej wersji swoje żądania oparł Józef Stalin. Nie jest to więc „linia Curzona”, ale „linia Bernsteina”. Wynika stąd , że nazywanie przez banderowców ziem położonych na zachód od tej linii jest także fałszywe i powinni oni je określać jako „Zabernsteinia”, a nie „Zakurzonia” , oraz „Zabernsteiński Kraj”, a nie „Zakurzoński Kraj”.

Jak „ustalano” przebieg granicy polsko-sowieckiej na odcinku bieszczadzkim?

„Zwierzchnicy trzech rządów uważają, że wschodnia granica Polski powinna biec wzdłuż linii Curzona, z odchyleniami od niej w pewnych okolicach o 5 do 8 kilometrów na korzyść Polski” - ustalono na konferencji jałtańskiej, w dniach 4 – 11 lutego 1945 r. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów wyznaczyła „swoją” zachodnią granicę „samostijnej” Ukrainy. Biegła ona od Białej Podlaskiej przez miejscowości Kozły, Polubicze, Horodyszcze, Podedwórze, Parczew, Ostrów, Załucze, Wolę Korybutową, Dorohuczę,  Rejowiec, Depułtuczę, Rakołupy, Jawornik Polski, Dynów, Brzozów, Zarszyn, Rymanów, Duklę, Rychwałd i Muszynę (A.B. Szcześniak, W.Z. Szota: Droga donikąd. Warszawa 1973). Już 27 lipca 1944 roku E. Osóbka-Morawski (z ramienia PKWN) oraz W. M. Mołotow (z ramienia ZSRR) podpisali tajne porozumienie dotyczące przebiegu tej granicy.

„17 września 1944 do wsi Terka przybyły 3 sotnie UPA, które zajęły w niej kwatery. „Przybyli upowcy rozwiesili na wielu domach i płotach, głownie polskich, ogłoszenia nakazujące wszystkim Polakom, od 14 lat stawienie się na zebranie do szkoły. Zagrozili jednocześnie, że kto nie wykona ich rozkazu, będzie osądzony przez sąd wojenny i rozstrzelany. /.../ Po pewnym czasie ze szkoły wyszedł banderowski sotnik i nakazał wszystkim wejść do budynku. Po tym nagle budynek został otoczony przez uzbrojonych banderowców. /.../ Wielu było przekonanych, że to ich ostatnia chwila w życiu. W tym czasie do sali wszedł miejscowy pop ukraiński i rozpoczął cichą rozmowę z sotnikiem. O czym obaj mówili nikt nie wie. Po dłuższej rozmowie pop wyszedł z sali. Natomiast sotnik wstał i rozkazał wszystkim iść do domu, z wyjątkiem trzech osób, którym polecił pozostać na sali. Byli to: Bogacki Franciszek, s. Michała; Bogacki Franciszek, s. Józefa; Gankiewicz Maria, żona Franciszka, który był w partyzantce polskiej, działającej w pobliskim rejonie. Sotnik zaczął przesłuchanie od pytań: jakie rozkazy i instrukcje z lasu przekazywał partyzant Franciszek Gankiewicz. Przesłuchania trwały długi czas, a że przesłuchani nie odpowiedzieli zadowalająco na pytania sotnika, całą trójkę zamknięto w piwnicy. Potem kolejno wzywano na przesłuchania. Tym razem banderowcy uzbrojeni w kije, bili całą trójkę do nieprzytomności. Półmartwych pozostawiono w piwnicy. Wszyscy ocaleli, ale zdrowie stracili na zawsze. Być może oprawcy sądzili, że po takim biciu nikt z tej trójki nie przeżyje. /.../ Pop został uprzedzony przez Mikołaja Kunickiego, dowódcę partyzanckiego oddziału stacjonującego w tym rejonie, że w wypadku wymordowania Polaków we wsi Terka, jego oddział dokona odwetu i wykona to samo we wsi Terka lub innej wsi, z ludnością ukraińską. Tym należy tłumaczyć interwencję popa u sotnika UPA i to z pewnością uratowało życie wielu Polakom”. (Siekierka..., s. 410, lwowskie; oraz na stronach 429 – 431, zamieszczone są wspomnienia Franciszka Gankiewicza: Bieszczacka Ziemia 1939 – 1947).

18 września we wsi Maniów pow. Sanok UPA zamordowała 8 Polaków. „W dniu 18 września 1944r. pomiędzy godziną 11 a 13 z rejonu Krąglicy udałem się do domu Babci w Maniowie by przynieść bieliznę dla zmiany, papierosy i coś do jedzenia. Wszedłem do domu, była cisza, nie było słychać żadnych głosów. Zaglądnąłem do kuchni, w której zobaczyłem siostrę Stefę strugającą kartofle i kołyszącą leżącą w kołysce 9-miesięczną kuzynkę Gienię. Miałem jakieś przeczucie, czułem się jakby powiązany. Pomyślałem, że może dlatego, że od dłuższego czasu przebywałem na łonie natury, w szałasach. Na zapytanie o coś do zjedzenia siostra oświadczyła, że wszystko jest pochowane, bo w nocy nieznani osobnicy zabierają jedzenie, odzież, bieliznę. Kazała mi poczekać aż przyjdzie Mama z reszta rodziny od kopania kartofli. Mieli przyjść na obiad, ponieważ kartoflisko było tylko 500 m od leśniczówki. Ja dalej czułem się nieswojo i z nerwów dostałem bólów żołądka. Udałem się za budynek gospodarczy, gdzie był ustęp. Gdy wyszedłem z ustępu wzrok mój padł na leszczyny rosnące nad brzegiem skarpy opadającej do Balniczki, która wpada do Osławy. Na leszczynie było sporo orzechów laskowych, więc postanowiłem trochę narwać. Po paru minutach posłyszałem głosy, rozchyliłem gałęzie, by zobaczyć kto idzie. Zamarłem, bo po drugiej stronie rzeki szli upowcy z bronią, w różnym umundurowaniu z podwiniętymi rękawami. Szybko wycofałem się na podwórze koło studni i udawałem, że piję wodę z wiadra. Równocześnie drugi rząd upowców szedł drogą z Balnicy, a trzeci zatoczył ukosem z pod Kuczery pole, na którym Babcia z Mamą i dziećmi kopali ziemniaki. Podjąłem decyzję o ucieczce z powrotem do Kunickiego. Wybiegłem od studni w kierunku budki kolejowej, która stała w odległości 70 m nad torem. Dalej nie mogłem biec, bo teren był obstawiony upowcami. Zajęli nawet stanowiska z rkmami, tak jakby likwidowali duże zgrupowanie wojskowe. Stojąc za budką obserwowałem co się dzieje. Widziałem jak prowadzą z pola Babcię, Mamę i ciotkę z dziećmi. Wprowadzili ich do domu i wówczas rozległy się przeraźliwe krzyki. Byli mordowani nożami i maczugami, które nierzadko były poświęcone przez nacjonalistycznych duchownych greckokatolickich. Krzyk był tak duży, że omal nie zemdlałem. Chyba zrobiło to też wrażenie na upowcach, bo zaczęli strzelać w powietrze by zagłuszyć krzyki. Zaraz też zaczęli wynosić z domu trupy w skrwawionych płachtach i wrzucali do dołu po gnojówce. Mamę zmasakrowaną porozrzucano po ogrodzie. Do dołu wrzucono 9-miesięczną Gienię uderzoną tyko w głowę i zasypano ziemią. Warstwa ziemi była cienka tak, że w nocy rączkę wysunęła na wierzch i przeżyła do rana dnia następnego. Ja dalej obserwowałem poczynania bandytów z UPA, rabowali wszystko z domu. Mnie całe życie stanęło w oczach. I tak jak niektórzy mówią, że w obliczu śmierci przed oczyma, w jakimś tunelu, bardzo jasnym i kolorowym, przesuwa się całe życie w zupełnym odrętwieniu. /.../ Z czasem postanowiłem dostać się do Filipiaków, do młyna w Maniowie. Jednak wpierw udałem się w rejon Szczerbanówki, gdzie zostawiłem ubranie udając się do domu w Maniowie. Na miejscu nic nie znalazłem. Poszedłem miedzą osłoniętą tarninami w kierunku młyna w Maniowie. Po obserwacji stwierdziłem, że mogę wejść do budynku. Obcych osób nie było, a młyn był nieczynny, bo brakowało wody w jazie. W domu była gospodyni p. Filipiakowi i jej córka Helena. Cieszyły się bardzo i kazały mi siadać. W tym czasie przyszedł p. Filipiak, przywitaliśmy się. Pytał, gdzie spędziłem noc. Opowiedziałem jak było. Zapytał, czy to wszystko co mam na sobie składa się na ubranie?  Potwierdziłem. Wówczas wyszedł i przyniósł mi mundur słowacki oraz buty. Rozmawialiśmy o mordzie na mojej rodzinie. Pani Filipiakowa opowiadała, że na drugi dzień, pomimo zakazu UPA, ksiądz greckokatolicki i sołtys Dobrianski wymusili dokonanie pochówku. Filipiakowa opowiedziała, że  zamordowanych pochowano w 3 skrzyniach, szczątki Mamy i siostry w jednej, Babci i cioci w drugiej, natomiast dzieci w trzeciej. Pochówku dokonano na cmentarzu greckokatolickim koło cerkwi w Maniowie. W pogrzebie uczestniczyło dość dużo miejscowych Łemków, którzy byli wstrząśnięci dokonanym przez UPA mordem. /.../ Lista zamordowanych 18.09.1944 r., Maniów, gm. Wola Michowa, powiat leski, woj. lwowskie: Stachura Magdalena lat 63; Wesołkin Agnieszka lat 39; Wesołkin Stefania lat 14:  Olszańska Anna lat 29; Olszańska Maria lat 8; Olszański Zbigniew lat 6; Olszański Zygmunt lat 4; Olszańska Genowefa 9 miesięcy.”  (Marian Wesołkin: Wspomnienia; w: Żurek: UPA, s. 187 – 191).

19 września we wsi Cisna banderowcy uprowadzili małżeństwo Halików i po torturach zamordowali. Relacja ich córki: Cisna, 24.09.1965 r. Oświadczenie. Antoniszek Irena z d. Halik, ur. 23.08.1914 r. Michałkowice, Śląsk Cieszyński, narodowości polskiej, pochodzenie społeczne robotnicze, wykształcenie 6 klas szkoły podstawowej, zawód bez zawodu, członek KG, karana nie była, obecnie zamieszkała w Cisnej.

Niniejszym oświadczam, że w dniu 19.09.1944 roku do miejscowości Cisna nadeszła bardzo duża ilość członków bandy UPA od strony Łupkowa i Woli Michowej przychodząc na nasze podwórze w ilości trzech w niemieckich [mundurach] pytali gdzie jest mój brat, ojciec odpowiedział, że nie wie, jeden z banderowców powiedział, o ile nie wiesz, gdzie masz syna, to pójdziesz ty z nami, mamusia widząc to zamieszanie wyszła na pole, banderowcy podchodząc do niej ponownie zapytali o jej syna a mojego brata Mieczysława, mamusia odpowiadając również, że nie wie banderowcy zabrali i ją.

Po pewnym czasie gdy brat Mieczysław Halik wstąpił do MO, ustalił miejsce pochowania mych rodziców po zamordowaniu. Gdy poszliśmy na miejsce do Strubowisk po odgrzebaniu ich stwierdziliśmy, że ojciec Franciszek Halik był przed zamordowaniem w niesamowity sposób maltretowany, a to miał z obydwóch rąk pościąganą skórę aż do palców i tak wisiała, z głowy skóra również ściągnięta i pozostawiona na jednej stronie, uszy poobcinane i język obcięty oraz ściągnięta skóra z nóg, szczęki porozbijane. Jeśli chodzi o zamordowanie mamusi Karoliny Halik, to była ona przed zamordowaniem poddana torturom, pościągano jej również skórę z obydwóch rąk i nóg, poobcinano obydwie piersi i trzy bagnety otrzymała w brzuch i piersi, gdyż pozostały po nich dziury. Jest mi również wiadomo, że w podobny sposób zostali zamordowani w Smolniku nad Sanem Praizner z synem, to jest ojciec obecnego funkcjonariusza MO w powiatu Ustrzyki Dolne. Gęsior Józef ze Smolnika, Polańska Anastazja wraz z pięcioma osobami ze swej rodziny. Marszałek Anna wszyscy zamieszkiwali w Smolniku, oraz jej czworo członków rodziny. Rodzina Gregów z Wetliny matka z córką. W Smereku rodzina Czarneckich w ilości pięciu osób, w/w zostali powieszeni na drzewach na kolącym [kolczastym] drucie. Musielski Jan ze synem były strażnik graniczny z Przysłupia. Sokiry Grzegorza żona z trojgiem dzieci. Czerniewski Cezary z Cisnej. Z całej ilości członków bandy rozpoznałam dwóch byłych „Siczowczyków” z Cisnej, którzy później wstąpili do bandy i przechodzili wraz z bandą przez Cisnę t.j Penhrin*, ps. „Steć”, drugi prawdopodobnie nie żyje. Więcej członków bandy nie rozpoznałam, jak też nie wiem po nazwisku kto zabrał moich rodziców i kto ich zamordował. Jako zgodne z prawdą podpisuję. Na tym samym oświadczeniu składa podpis mąż Antoniszek Ireny, Szymon, również jak świadek. (-) (-) dwa podpisy. (IPN Rz 00377/4 t. 26, k. 71-73; za: http://suozun.org/dowody-zbrodni-oun-i-upa/n_polakow-nie-ma-ludobojstwo-oun-upa-w-bieszczadach/?  )

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.