Logo

Okrutne i perfidne tortury Urzędu Bezpieczeństwa (UB) na Zamku Lubelskim 1944-45

Dziś Oktawa Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych 2021. Gorąco polecam przepiękne, wierne, ponadczasowe świadectwo Żołnierza Wyklętych-Niezłomnego por. Czesława Życzko ps. „Orwid”, żołnierza 27 Wołyńskiej DPAK, rodem z kolonii Kisielówka nad rzeką Turia, Ziemia Swojczowska. Więzionego wraz z towarzyszami niedoli w mrocznej Baszcie Zamku Lubelskiego 1944-45. Oto jego wspomnienia:

....Powrót na Wołyń nie był możliwy, ponieważ rodziny polskie zostały wymordowane, a domostwa spalone. Aby szukać i stworzyć jakieś warunki do życia, udałem się do Lublina.

W Lublinie znalazłem na parę dni przytułek u Sióstr Bernardynek. Niestety tu w Lublinie zostaję aresztowany przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego (UB) i osadzony w areszcie śledczym na Krakowskim Przedmieściu. W areszcie śledczym wspomnianego Urzędu postawiono mi zarzut z art. 1 „Dalsza działalność w Armii Krajowej”.

W celu wymuszenia fałszywych zeznań stosowano wobec mnie nieludzkie tortury, byłem kopany w bestialski sposób, bity pałami, kablami w bardzo czasami perfidny sposób. Wiązano mi ręce sznurem, wsadzano kij poza kolana i leżałem na podłodze zupełnie nieruchomy jak potwór. W tym czasie wlewano mi wodę do nosa, wsadzano mi szpilki za paznokcie. Gdy zaczynałem jęczeć, jak nieludzkie stworzenie, traciłem przytomność, zaczynałem wymiotować, wtedy uwolniono mi ręce i zarządzano krótką przerwę.

Po takiej przerwie ponownie stosowano te same metody, z tym że przychodziła następna zmiana „ubowców”. Wkładano mi palce w zamykające się drzwi, co było bardzo bolesne. Na wieczór nieprzytomnego zaprowadzono mnie do piwnicy budynku Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i rzucono na regał drewniany bez siennika i przykrycia. Taki był mój odpoczynek, byłem tak posiniaczony, że musiałem leżeć na brzuchu.

W dniu 19 listopada 1944 r. zostałem przetransportowany do więzienia na Zamku Lubelskim, wraz z innymi kolegami. Na dziedzińcu Zamku Lubelskiego rozładowano nas i postawiono twarzą do muru więziennego, a ręce kazano założyć na szyję. Czułem się, jak zbrodniarz! W tej pozycji trzymano nas ponad godzinę, następnie pojedynczo, wzywali nas na przesłuchanie. Po dokładnym przesłuchaniu umieszczono nas w baszcie (I piętro) Zamku Lubelskiego. Jest to obiekt trzypiętrowy i profilu okrągłym, wewnątrz jak i z zewnątrz. Służył jako więzienie dla zagrożonych więźniów. W czasie okupacji niemieckiej z tej baszty nikt nie wrócił, tak twierdzi historia. W baszcie wewnątrz okrągłej jest podwyższenie cementowe ok. 30 cm, które służy jako legowisko, czy do spania.

Prowadzone rozmowy wśród nas odbijały się odgłosem, czyli echem po okrągłej ścianie i były bardzo uchwytne. Nawet ciche szepty można było zlokalizować. Do nas byli wpuszczeni tak zwani „kapusie”, aby w ten sposób nas rozszyfrować. Wokół ściany wewnątrz baszty istaniały tysiące podpisów i nazwisk przebywających tam więźniów. Były one wyryte w cementowej ścianie tejże baszty. Były tam również różne notatki i informacje w różnych kolorach, nawet były napisy własną krwią. Za niemieckiej okupacji przebywali tam również więźniowie i były napisy o wykonaniu egzekucji. Sam widok wewnątrz baszty był ponury, okienka mało widoczne i zakratowane. Sam widok napisów wewnątrz baszty oraz otoczenie, poruszyłoby człowieka nawet z kamiennym sercem, gdyż dziesiątki metrów, były wypełnione samymi nazwiskami.

Nadmieniam, że i ja osobiście nad swoim legowiskiem umieściłem swoje informacje. Po dwóch tygodniach pobytu w baszcie zostałem przeniesiony do więzienia na Zamku Lubelskim, na IV oddział I piętro do celi, jak pamiętam nr 29. Cela więzienna była o rozmiarach 4 x 5 m. Dookoła były drewniane prycze bez sienników, a do przykrycia było zaledwie parę koców. Cela więzienna była bez żadnego ogrzewania. Dla załatwienia spraw fizjologicznych służył 60 litrowy pojemnik, który opróżnialiśmy raz na dobę. W tej celi przebywało od 20 do 35 więźniów.

Na przesłuchania wzywano nas przeważnie nocami. Przesłuchanie odbywało się na dziedzińcu Zamku w małym pomieszczeniu, w którym mieścił się stół i dwa krzesła. Na przesłuchanie byłem doprowadzany przez służbę więzienną. Same przesłuchania były prowadzone różnymi metodami, dla przykładu wchodząc do tego pomieszczenia już w drzwiach zostałem uderzony pistoletem w twarz, w tym momencie oblewa mnie krew płynąca z ust i nosa, a na otarcie dostałem szmatę. Po chwili kazano mi siadać na krześle i odpowiadać na pytania. W innych przypadkach bito mnie po gołym ciele kablami, na skutek czego byłem strasznie posiniaczony. Na następnym przesłuchaniu położono na stole pistolet, przesłuchujący mnie celowo odchodził do okna, kątem oka obserwował moje ruchy i zachowanie, następnie wrócił i pyta: „Jaki z ciebie partyzant?”. I uderzył mnie w twarz. Po chwili mówi do mnie: „Mów o dalszej przynależności do AK w Lublinie i kto jest twoim dowódcą?”. Podczas innych przesłuchań byłem katowany, w ten sposób, że wsadzano mi igłę pod paznokcie oraz wkładając palce w zamykające się drzwi, było to okropnie bolesne. Takie przesłuchania były prowadzone prawie co tydzień.

W porze nocnej często robiono pobódkę i kazano czołgać się na korytarzu po oblodzonej posadzce, na której celowo były pobite szkła, przez cały korytarz, tam i z powrotem, pomiędzy szpalerem „ubowców”, którzy bili kablami po plecach. Stosowano wobec nas nieludzkie tortury, miedzy innymi wsadzano nas na dobę lub dwie do karceru, a było to pomieszczenie 1x1 m. Panowało tam przenikliwe zimno, jak w lodowni, były jedynie dwa otwory wentylacyjne, po to by więzień się nie udusił, z góry skapywała lodowata woda, która sięgała po kostki. Co dwie godziny przez okrągły otwór wartownik sprawdzał, czy jeszcze żyję. To było straszne konanie. Tego bym nawet najgorszemu wrogowi nie życzył.

Z powodu stosownia wobec mnie nieludzkich tortur i bicia zachorowałem na płuca i owrzodzenie żołądka. Służba więzienna widząc moje niedomagania zdrowotne, potwierdzone przez felczera więziennego, postanowiła mnie zwolnić z więzienia na Zamku Lubelskim w dniu 2 lipca 1945 r. . Po wyjściu z więzienia prowadziłem intensywne leczenie szpitalne w Bydgoszczy i w Szczecinie oraz w innych szpitalach. Na skutek tych przeżyć, do chwili obecnej mam koszmarne sny, nie mogę normalnie wypocząć. Od 1945 r. do dziś towarzyszą mi różne nasilenia niepokóju, bóle głowy, bardzo często jestem rozdrażniony i podenerwowany. Coraz częściej tracę opanowanie i pamięć. Jestem przekonany, że te przeżycia więzienne przyczyniły się do utraty mojego zdrowia.

 Braciom niedoli danego słowa dotrzymałem.....

 W więzieniu na Zamku Lubelskim przebywałem pod innym nazwiskiem, jako Furtak Władysław ur. 22 stycznia 1926 r. w Lublinie i to uratowało mi moje życie. Po wyjściu z więzienia na Zamku Lubelskim i podleczeniu się z nabytych chorób, z wolna wracałem do normalnego życia, ale więzienne doświadczenia pozostały mi w pamięci na zawsze. Kolegów, którzy przebywali razem ze mną w jednej celi do samej śmierci nie wolno zapomnieć, gdyż uzgodniliśmy między sobą to, że kto zostanie przy życiu, niech kiedyś wspomni o naszej tragedii życiowej.

Pozostało mi w pamięci paru kolegów przebywających wraz ze mną w jednej celi więziennej. Jeden z nich Stanisław Bocian pochodził z Lublina i mieszkał za Zamkiem, miał tylko matkę, gdyż ojciec już nie żył. Matka prowadziła małe ogrodnictwo. Ponadto miał brata Czesława i siostrę mężatkę. Gdy oprawcy zabierali go do separatki – wiadomo po co – żegnając się ze mną prosił, abym gdy zostanę przy życiu kiedyś o nim wspomniał, że taka osoba istniała.

Siedział również ze mną jeden pan też z Lublina, którego nazwiska nie pamiętam, wiem tylko że był z ulicy Zamojskiego i miał prywatną fabryczkę pilników, losy jego nie są mi znane. Siedział ze mną również mecenas z Lubartowa, dość poważna osoba, żołnierz i oficer Armii Krajowej Okręgu Lubelskiego, który odznaczał naszego dowódcę dywizji. Był on średniego wzrostu i dość otyły. Właśnie on mi zawsze dodawał otuchy pamiętam, jak do mnie mówił: „Ty będziesz żył, ale ja nie! Wspomnisz w przyszłości o mnie, że ja ciebie pocieszałem.”.

Spaliśmy obok siebie i jego słowa wspominam do dziś, niestety nazwiska nie pamiętam, mimo iż było bardzo krótkie. Co się z nim stało nie wiem. Pozostał mi w pamięci pan Korsak, pochodził z Białostockiego, był niskiego wzrostu, ciemny blondyn. On bardzo przeżywał, to co jego spotkało, ciągle powtarzał: „Po co ja tak cierpię?”. Pamiętam, że palił papierosy, za papierosa oddawał swoją kromkę chleba. Jak potoczyły się jego losy, też nie wiem.

Siedział ze mną Czesław Piekuła, pochodził z Szostarki, żonę miał z Poznańskiego. Został zwolniony z więzienia podczas mojego pobytu. Siedział ze mną Władysław Chmura z Gościeradowa, o jego losach też nic nie wiem. Siedział ze mną Jan Burak z Polichna z zawodu kowal, o jego dalszych losach, także nic nie wiem. Siedziało ze mną dwóch braci Niewiadomskich, jeden miał na imię Tadeusz, pochodził z Kraśnika, także o ich losach dalszych, nic mi nie wiadomo. Siedział ze mną Kamiński, był wysoki i pochodził z Warszawy. Był nieco chorowity, miał problemy z żołądkiem. Był cudownym artystą – śpiewakiem, pomimo głodu zawsze śpiewał. Stawał przy oknie, a głos jego brzmiał na cały dziedziniec Zamku. Początkowo miał z tego tytułu kłopoty, ale to wszystko się utarło, nawet służba więzienna, już tego śpiewania nie broniła i z zachwytem słuchała. Był to bardzo inteligentny człowiek, ale co się z nim stało później, tego już powiedzieć nie potrafię. Pozostało mi w pamięci z celi więziennej nazwisko Jan Kwiatkowski, pochodził z Niedzicy koło Lublina, o dalszych jego losach, nic mi nie wiadomo.

Jestem zoobowiązany wspomnieć księdza kapelana Antoniego Dąbrowskiego ps. „Rafał”. Podczas mojego pobytu w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego jako aresztowany, w piwnicznych pomieszczeniach słyszałem odgłosy bicia oraz jęki naszego ks. kapelana Antoniego Dąbrowskiego, którego po tych dochodzeniach nikt już nie widział – znikł z tego świata. Prawdopodobnie został wywieziony do lasu i tam zamordowany, takie są twierdzenia. Księdza postać pozostała na zawsze w naszych sercach, pozostawiając po sobie wierność Bogu i Ojczyźnie.

Ksiądz. kapelan Dąbrowski w najgorszych sytuacjach pocieszał żołnierzy i podtrzymywał na duchu. Po rozbrojeniu naszej Dywizji tj. 25 lipca 1944 r. w Skrobowie koło Lubartowa, ksiądz kapelan Dąbrowski pracował w aptece lubelskiej. Co ważne, w wolnym czasie odprawiał msze święte w Katedrze Lubelskiej, w których uczestniczyliśmy. Właśnie w tym czasie został aresztowany i do dziś ślad po nim zaginął.

Na koniec pragnę wspomnieć moją żonę Helenę Furtak obecnie Życzko, która również swój młodzieńczy wiek, spędziła w celi więziennej Zamku Lubelskiego. Przeżyła te same tragedie życiowe: przesłuchania, tortury, za to tylko, że walczyła o Polskość, o wiarę dla przyszłego pokolenia. Oto treść stosownych zaświadczeń wydanych i przesłanych mi i żonie z Instytutu Pamięci Narodowej w Lublinie w dniu 14 listopada 1990 r.:

I dokument: „Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich – Instytut Pamięci Narodowej w Lublinie w oparciu o posiadane dokumenty /Księga główna więźniów śledczych Lublin za okres od 25.10.1944 r. do 22.02.1945 r. k.17, poz. 169/ informuje, że Furtak /!/ Władysław vel Życzko Czesław s. Władysława i Rozalii, ur. 22.01.1926 r. osadzony został w więzieniu na Zamku w Lublinie 19.11.1944 r. pod zarzutem przynależności do Armii Krajowej. Do więzienia przybył z Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie. Zwolniony został 02.07.1945 r.”

II dokument: „Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich – Instytut Pamięci Narodowej w Lublinie w oparciu o posiadane dokumenty /Księga główna więźniów śledczych Lublin za okres od 22.10.1944 r. do 22.02.1945 r. k.17, poz. 170/ informuje, że Furtak /!/ Helena, córka Andrzeja i Franciszki, ur. 16.03.1927 r. osadzona została w więzieniu na Zamku w Lublinie 19.11.1944 r. pod zarzutem przynależności do Armii Krajowej. Do więzienia przybyła z Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie. Zwolniona została 20.01.1945 r.spomniani tu powyżej moi przyjaciele z celi więziennej pozostali mi na zawsze w pamięci. Niestety dotychczas nie udało mi się z żadną osobą skontaktować, ponieważ życie ma swoje granice, wszystko się zaciera i życie się kończy. Aby uczynić zadość, przeto w swej relacji życiowej postanowiłem, bodajże skromnie pozostających w mej pamięci utrwalić na kawałku papieru, tak by o tym tragicznym okresie nasze pokolenie pamiętało. Pragnę ponadto zostawić po sobie słowa piosenki z celi więziennej Zamku Lubelskiego.

 W powojennej służbie Ojczyźnie i Kresom

 Po zwolnieniu z więzienia na Zamku Lubelskim odbyłem długie leczenie, ponieważ zapadłem na choroby płuc i nieżyt żołądka. Gdy po pewnym czasie odzyskałem siły, odnalazłem moją sympatię Helenę Furtak i już w 1946 r. zawarliśmy związek małżeński. Następnie poszukiwaliśmy z żoną jakiegoś cichego kątka, aby ustabilizować swoje własne i tak już mocno nadszarpnięte życie. W 1950 r. wyjeżdżamy na zachód do miejscowości Czaplinek, tutaj właśnie rozpoczynam pracę jako listonosz, następnie jako asystent. Po pewnym czasie ukończyłem wymagane wykształcenie i awansuję na kontrolera Urzędu, by w końcu zostać Naczelnikiem Poczty.

Od 1983 r jestem w stanie spoczynku tj. na emeryturze. Rodzina moja składa się z pięciorga dzieci, posiadają również średnie wykształcenie. [...] Po wielu latach jakie upłynęły od tego czasu, wydaje się nam nieraz, jak gdyby był to jakiś sen, jakbyśmy to nie my, byli wówczas uczestnikami tamtych zdarzeń. Podświadomie siła Boża każe nam mówić o tym czego byliśmy uczestnikami i przekazać młodym pokoleniom te fakty, aby nie uległy zapomnieniu i nie pokryły się na zawsze mgłą niepamięci; aby przeszły one do skarbnicy doświadczeń Narodu i aby ludzie biorący w nich udział, tym samym doczekali się właściwej oceny. Nie znamy tego, co czeka nasz kraj w przyszłości. Patrząc na to do czego było zdolne moje pokolenie, patrząc na ten ogromny wysiłek włożony w obronę Polaków i Polski we wrześniu 1939 r., patrząc wreszcie na poniesioną ofiarę za wolność naszych dzieci i wnuków mam nadzieję, że dzisiejsza Polska nie zginie, jak nie zginęła przed 60 laty. Mam nadzieję, że Polska nie zginie nigdy. [fragment wspomnień Czesława i Heleny Życzko z d. Furtak z kolonii Kisielówka na Wołyniu, wysłuchał, spisał i opracował S. T. Roch]

 P.S.

Polecam też dobrze opracowaną, powojenną historię miasteczka Czaplinek 1945-2009. Jest tam wspomnienie o Czesławie i Helenie Życzko z d. Furtak. Czytaj więcej: na stronie:

 https://www.czaplinek.pl/sites/default/files/vpress/pdf/czaplinek1945-2009.pdf

Zdjęcie: Por. Czesław Życzko ps. „Orwid”, żołnierz 27 Wołyńskiej DPAK, rodem z kolonii Kisielówka nad rzeką Turia, Ziemia Swojczowska. Po wojnie więziony i torturowany przez UB na Zamku Lubelskim w Lublinie. Schorowany, wypuszczony na wolność. Osiadł w miasteczku Czaplinek na Pomorzu, ożenił się z Heleną Furtak ps. „Pszczółka”, podjął pracę w Poczcie Polskiej, wychował pięcoro dzieci, dożył b. sędziwego wieku. Do końca pozostał wierny Kresom, towarzyszom broni oraz braciom z powojennej niedoli, celi więziennej.

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.