Dzisiaj jest: 25 Kwiecień 2024        Imieniny: Marek, Jarosław, Wasyl
Moje Kresy – Rozalia   Machowska cz.1

Moje Kresy – Rozalia Machowska cz.1

/ foto: Rozalia Machowska Swojego męża Emila poznałam już tutaj w Gierszowicach, powiat Brzeg. Przyjechał jak wielu mieszkańców naszej wsi z Budek Nieznanowskich na Kresach. W maju 1945 roku transportem…

Readmore..

III Ogólnopolski Festiwal Piosenki Lwowskiej I „Bałaku Lwowskiego” ze szmoncesem w tle

III Ogólnopolski Festiwal Piosenki Lwowskiej I „Bałaku Lwowskiego” ze szmoncesem w tle

/ Zespół „Chawira” Z archiwum: W dniu 1 marca 2009 roku miałem zaszczyt po raz następny, ale pierwszy w tym roku, potwierdzić, iż Leopolis semper fidelis, a że we Lwowie…

Readmore..

ZMARTWYCHWSTANIE  JEZUSA CHRYSTUSA  WEDŁUG OBJAWIEŃ  BŁOGOSŁAWIONEJ  KATARZYNY EMMERICH.

ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA WEDŁUG OBJAWIEŃ BŁOGOSŁAWIONEJ KATARZYNY EMMERICH.

Anna Katarzyna urodziła się 8 września 1774 r. w ubogiej rodzinie w wiosce Flamske, w diecezji Münster w Westfalii, w północno- wschodnich Niemczech. W wieku dwunastu lat zaczęła pracować jako…

Readmore..

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego  Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska”  w Domostawie  w dniu 12 marca 2024 r.

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie w dniu 12 marca 2024 r.

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie w dniu 12 marca 2024 r. W Walnym Zebraniu Członków wzięło udział 14 z 18 członków. Podczas…

Readmore..

Sytuacja Polaków na Litwie tematem  Parlamentarnego Zespołu ds Kresów RP

Sytuacja Polaków na Litwie tematem Parlamentarnego Zespołu ds Kresów RP

20 marca odbyło się kolejne posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds. Kresów.Jako pierwszy „głos z Litwy” zabrał Waldemar Tomaszewski (foto: pierwszy z lewej) przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich…

Readmore..

Mówimy o nich wyklęci chociaż nigdy nie   wyklął ich naród.

Mówimy o nich wyklęci chociaż nigdy nie wyklął ich naród.

/ Żołnierze niepodległościowej partyzantki antykomunistycznej. Od lewej: Henryk Wybranowski „Tarzan”, Edward Taraszkiewicz „Żelazny”, Mieczysław Małecki „Sokół” i Stanisław Pakuła „Krzewina” (czerwiec 1947) Autorstwa Unknown. Photograph from the archives of Solidarność…

Readmore..

Niemiecki wyciek wojskowy ujawnia, że ​​brytyjscy żołnierze są na Ukrainie pomagając  rakietom Fire Storm Shadow

Niemiecki wyciek wojskowy ujawnia, że ​​brytyjscy żołnierze są na Ukrainie pomagając rakietom Fire Storm Shadow

Jak wynika z nagrania rozmowy pomiędzy niemieckimi oficerami, które wyciekło, opublikowanego przez rosyjskie media, brytyjscy żołnierze „na miejscu” znajdują się na Ukrainie , pomagając siłom ukraińskim wystrzelić rakiety Storm Shadow.…

Readmore..

Mienie zabużańskie.  Prawne podstawy realizacji roszczeń

Mienie zabużańskie. Prawne podstawy realizacji roszczeń

Niniejsza książka powstała w oparciu o rozprawę doktorską Krystyny Michniewicz-Wanik. Praca ta, to rezultat wieloletnich badań nad zagadnieniem rekompensat dla Zabużan, którzy utracili mienie nieruchome za obecną wschodnią granicą Polski,…

Readmore..

STANISŁAW OSTROWSKI OSTATNI PREZYDENT POLSKIEGO LWOWA DNIE POHAŃBIENIA - WSPOMNIENIA Z LAT 1939-1941

STANISŁAW OSTROWSKI OSTATNI PREZYDENT POLSKIEGO LWOWA DNIE POHAŃBIENIA - WSPOMNIENIA Z LAT 1939-1941

BITWA O LWÓW Dla zrozumienia stosunków panujących w mieście liczącym przed II Wojną Światową 400 tys. mieszkańców, należałoby naświetlić sytuację polityczną i gospodarczą miasta, które było poniekąd stolicą dużej połaci…

Readmore..

Gmina Białokrynica  -Wiadomości Turystyczne Nr. 1.

Gmina Białokrynica -Wiadomości Turystyczne Nr. 1.

Opracował Andrzej Łukawski. Pisownia oryginalna Przyjeżdżamy do Białokrynicy, jednej z nąjlepiej zagospodarowanych gmin, o późnej godzinie, w urzędzie jednak wre robota, jak w zwykłych godzinach urzędowych. Natrafiliśmy na gorący moment…

Readmore..

Tradycje i zwyczaje wielkanocne na Kresach

Tradycje i zwyczaje wielkanocne na Kresach

Wielkanoc to najważniejsze i jedno z najbardziej rodzinnych świąt w polskiej kulturze. Jakie tradycje wielkanocne zachowały się na Kresach?Na Kresach na tydzień przed Palmową Niedzielą gospodynie nie piekły chleba, dopiero…

Readmore..

Rosyjskie żądania względem Kanady. „Pierwszy krok”

Rosyjskie żądania względem Kanady. „Pierwszy krok”

/ Były żołnierz dywizji SS-Galizien Jarosław Hunka oklaskiwany w parlamencie Kanady podczas wizyty Wołodymyra Zełenskiego. Foto: YouTube / Global News Ciekawe wiadomości nadeszły z Kanady 9 marca 2024. W serwisie…

Readmore..

Moje Kresy. - Józef Wesołowski cz. 1

/ 1951 Rychcice k.Wacowic - Józef lat 16 

Kiedy zawitasz do powiatowego miasteczka Drohobycz, poczujesz się dziwnie swojsko. Drohobycz to obecnie 90 tysięczne miasto położone 63 kilometry na południowy zachód od Lwowa. Z Przemyśla jest niewiele więcej, bo 75 kilometrów. Imponujący kościół którego duszą jest nie miejscowy proboszcz, lecz Pan Stanisław Winiarz – kościelny. Od niego dowiesz się, że z tego kościoła wywodzi się słynne polskie powiedzenie – „Ręka, noga, mózg na ścianie”. „Na tym miejscu stała kiedyś pogańska świątynia, a kiedy kopali fundamenty pod kościół natrafili na stopę, dłoń i głowę tego bożka, który był tu w tej pogańskiej świątyni” – opowiada Pana Stanisław. „Śpiewający” lwowską gwarą przeszło osiemdziesięcioletni Polak, jeden z liderów miejscowej polskiej wspólnoty, Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej w Drohobyczu. Opowiada dalej: „I na pamiątke tegu wynisionu te części na zewnątrz i wmurowali w ściane. I stąd jest to puwiedzenie „ręka, noga, mózg na ścianie”, to od nas z Druhobycza. I częstu wycieczki z Polski przyjeżdżaju i proszu mnie „Najprzód, niech nam Pan pukaże gdzie jest ten bożek”. Ali on ma jeszcze inne znaczeni.

Jak wiara chrześcijańska przyszła, a pugańska gasła, tu oni, puganie bali si i niszczyli kuścioły i kaplice, a jak zubaczyli tam swujegu bożka, tu si bali - ot i co”. Gotycka fara pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP, Świętego Krzyża i św. Bartłomieja Apostoła to jeden najpiękniejszych i najlepiej zachowanych kościołów gotyckich na Ukrainie, swoim układem podobny do katedry łacińskiej we Lwowie. Tu w Drohobyczu zachwycą cię znajome budowle, pomniki wieszczów, urocza starówka. Jest tu też wielu Polaków, często usłyszysz polską mowę. Spotkasz ich przemierzając ulice tego miasta, wdasz się z nimi w rozmowę. Zacznij tylko z nimi gawędzić, nie odstąpią Cię już na krok. Zostaniesz oczarowany ich elokwencją, kulturą osobistą i roztaczanym urokiem. Obok kościoła stoi do dziś masywna kamienica mieszcząca niegdyś piekarnię. To koło niej na chodniku zginął od kuli komendanta miejscowego gestapo, Feliksa Landaua – Bruno Schulz, wychodząc z piekarni ze świeżym bochenkiem chleba. Tutaj i przy ulicy J. Drohobyckiego 10 na ścianie domu rodzinnego Schulza, zawieszone są pamiątkowe tablice. W 2012 roku obchodziliśmy 70 rocznicę śmierci B. Schulza, bowiem tu się urodził i tu mieszkał sławny artysta i pisarz żydowskiego pochodzenia. Zdecydowanie najcenniejszym zabytkiem miasta jest cerkiew św. Jura, trójdzielna, trójkopułowa świątynia z przełomu XV i XVI wieku. Do Drohobycza została przeniesiona ze wsi Nadiewo w roku 1657 i uważana jest za jedną z najwspanialszych zachowanych cerkwi późnośredniowiecznych. Potem na Rynku wsiadasz do marszrutki i jedziesz w kierunku północno wschodnim do wsi Załużany, zresztą możesz się przespacerować, to niedaleko tylko 6 kilometrów. Przed wojną nikt nie jeździł chyba, że furmanką, wszyscy chodzili pieszo.

/ Józef Wesołowski

Załużany to dawne Wacowice – moja rodzinna wieś z której ledwie udało się nam wyjechać do Polski i to dopiero w 1955 roku. Urodziłem się w Wacowicach 21 lutego 1935 roku w rodzinie Michała i Anieli Wesołowskiej zd. Koszarska. Rodzina taty niemal w całości była kowalami, rodzina mamy to osadnicy wojskowi mieszkający w sąsiadującej Wacowicami kolonii Chomickie. Jako byli legioniści marszałka Piłsudskiego ziemię otrzymali od hrabiny Tarnowskiej mieszkającej w Śniatynce. Potężny dwór i pałac rodziny Tarnowskich był we wsi Wróblewice. Pałac hrabiów Tarnowskich herbu Leliwa wybudował w połowie XVIII wieku kasztelan inowłodzki Bogusław Ustrzycki herbu Przestrzał, a odziedziczył hr Kazimierz Ustrzycki. Zastawiony pałac wykupił szwagier zmarłego hr Tarnowski i jego żona Urszula Tarnowska zd. Ustrzycka. Zatem stąd wywodzi się drohobycki ród hrabiów Tarnowskich herbu Leliwa. Właścicielami majątku byli m.in. hr Stanisław Tarnowski oraz hr Władysław Tarnowski – sławny pianista i kompozytor. Ostatnich właścicieli władze sowieckie wywiozły na Sybir. Do łagru Tuligany k. Omska 10 lutego 1940 roku wywieziono całą rodzinę Tarnowskich i polską służbę. Pałac został ograbiony przez Sowietów i pilnujących go Ukraińców, całkowicie spalony w 1945 roku. Mój ojciec urodzony w 1909 roku, od małego dziecka uczył się kowalstwa, pieczę nad jego fachem sprawował stryj Antoni – brat mojego dziadka. Razem z mamą ( urodzona 10.12.1918 roku) prowadzili też małe 2 morgowe gospodarstwo rolne. Głównie pracował w kuźni i z tego żyliśmy. Kuł konie, naciągał obręcze na koła, potem brał sierp do ręki i gdy przyszła pora żniw, żęło się zboże. Potem kłos do kłosa, ziarnko do ziarnka i na żarnach mełło się żyto i pszenicę, by z tej mąki był chleb lub placki. Jedyna krowa w gospodarstwie dostarczała całej rodzinie mleko, potem z niego był ser i śmietana. Dom nasz jako jeden nielicznych we wsi kryty był dachówką. Naszymi sąsiadami były dwie ukraińskie rodziny Kosek i Fur. Rodzice taty, mój dziadek Wojciech Wesołowski w czasie I wojny światowej był żołnierzem w armii austro - węgierskiej, został ciężko ranny w głowę, co odbiło mu się później na zdrowiu. Były z nim w domu same kłopoty, bowiem dziadek Wojciech miał olbrzymi problem z zapamiętywaniem czegokolwiek. Wcześniej za żonę wziął sobie Felicjanę zd. Fur. Babcię zwano Feśka, pochodziła z dużej i bogatej rodziny ukraińskiej, byli naszymi sąsiadami. Babcia opiekowała się mną i zniedołężniałym mężem, którego trzeba było cały czas pilnować i chodzić koło niego. Gdy zmarła przed wybuchem wojny w 1938 roku, pochowano ją na ukraińskim cmentarzu.

/ Rodzice Józefa - Aniela i Michał oraz siostra Zofia

Wacowice były dużą wsią, należały do gminy Rychcice utworzonej w 1934 roku w ramach reformy na podstawie ustawy scaleniowej z dotychczasowych gmin wiejskich takich jak: Delawa, Lipowiec, Michałowice, Rychcice, Słońsko, Stara Wieś i Wacowice. Gmina Rychcice należała do powiatu Drohobycz w województwie lwowskim. Była to wieś typu łańcuchówka, ciągnąca się od skrzyżowania w Starej Wsi na północ ku Jakubowej Woli i od Śniatynki na zachodzie ku Rychcicom Ruskim i Rychcicom Polskim. Wzdłuż wsi w niedalekiej odległości na południe płynęła rzeczka Bar, dopływ Tyśmienicy wpadającej do Dniestru. We wschodniej części wsi niegdyś zbudowano cerkiew dla wyznania grekokatolickiego. Parafia rzymskokatolicka do 1923 roku istniała we wsi Rychcice, ale została wyodrębniona i mieliśmy u siebie parafię z księdzem proboszczem. Kościół wacowicki i plebanię zbudowano opodal skrzyżowania dróg na Śniatynkę i Starą Wieś. Parafia należała do dekanatu drohobyckiego. Wieś w większości zamieszkiwali Ukraińcy, znacznie więcej Polaków, bo w granicach 75 - 82 procent mieszkało w pobliskich Rychcicach. Tato miał dwóch braci, obaj byli kowalami. Najstarszy z nich Stanisław Wesołowski swój warsztat miał opodal rozwidlenia dróg Stara Wieś – Śniatynka. Był uczestnikiem I wojny światowej służąc u Austriaków, Galicja Wschodnia była pod ich zaborem. Najmłodszy Jan był kowalem w Śniatynce, ożenił się z Ukrainką, która przeszła na naszą wiarę. Młodsza siostra taty – Maria w młodości zarabiała na życie służąc na dworze. W czasie wojny Niemcy wywieźli ją na przymusowe roboty do III Rzeszy. Po wojnie wyszła za mąż za Jamroza i zamieszkali w Sieniawce Dolnej, województwo wrocławskie. Zanim jednak ciocia Marysia została wywieziona, mieszkała razem z tatą i mamą w jednym naszym obejściu, miała nawet krowę. Moje losy tak się nieszczęśliwie potoczyły, że tam na Kresach nie miałem możliwości uczęszczania do szkoły, trwała przecież wojna. Pomiędzy wsiami Śniatynka i Lisznia była kolonia Chomickie. Tutaj hr Tarnowska nadała ziemię legionistom marszałka Piłsudskiego. Otrzymała ją cała rodzina mojej mamy – Koszarscy. Gdy w 1939 roku do Polski weszli Sowieci, drażniły ich zasobne gospodarstwa, należało je rozkułaczyć, nałożyć duże opłaty pieniężne tzw. Kulzbor – zbiór od kułaków. Najbardziej niewygodnych wywieźć na Sybir, celem odosobnienia. 10 lutego 1940 roku sanie z furmanami już od godziny 4.00 rano stały pod budynkiem gminy w Rychcicach. Dokładnie o godzinie 5.00 z budynku wyszli enkawudziści i podjechali pod wybrane wcześniej domy. U mamy na kolonii Chomickie było 5 rodzin i dziadkowie, wszystkich załadowali na pagodu i wywieźli na stację w Drohobyczu. To był początek ich dalekiej tragicznej drogi. Oprócz Koszarskich wywieziono także rodziny Opic, Bober, Nowak. Opic był leśniczym, leśniczówkę i swoje gospodarstwo miał pod samym lasem. Mamy ojciec, mój dziadek Antoni Koszarski wraz z babcią Katarzyną zd. Bober ziemię na tej kolonii otrzymali także od hrabiny ze Śniatynki. W majątku hrabiny Tarnowskiej były 3 stajnie, oddzielne na poszczególne konie – łoszaki, ogiery i klacze, obory z krowami i winiarnia. Oprócz tego kuźnia, mleczarnia, szklarnia, biurowiec i staw z wałami przeciwpowodziowymi. Gdy w 1944 powtórnie do nas przyszli Sowieci, majątek hrabiowski stał się niebawem kołchozem im. Michaiła Kalinina – bolszewika pochodzenia chłopskiego. Początkowo był przeciwny kolektywizacji, ale w końcu pod presją Stalina ją poparł. Kalinin był współodpowiedzialny za wiele masowych zbrodni. Jego podpis, jak i innych członków politbiura, widniał na decyzji o zamordowaniu polskich oficerów w Katyniu. Panika nastąpiła także w naszym domu, byliśmy prawie pewni, że zabiorą także i nas, wywieźli przecież wszystkich Koszarskich, mama nosiła przecież to nazwisko. Tatę i mamę zabrali jednak tylko do Drohobycza na przesłuchanie. Już przed wejściem do sowieckiego urzędu, sołdaty śmiali się z rodziców mówiąc - иди, иди, там тебя вйебю. Sowieci pytali mamę o dziadka i babcię, dobrze wiedzieli skąd pochodzili i co dziadek robił przed wojną. Rozpytywali o brata Tadeusza - legionistę i siostrę Helenę. Wujek Tadeusz był budowlańcem, to pomogło mu przeżyć najgorsze dni w syberyjskiej tajdze.


Tam poznał przewodniczącą miejscowego kołchozu, pomagał jej w gospodarowaniu, budując nowe kołchozowe zabudowania, także drewniane baraki, by lepiej żyli polscy zesłańcy. Wujek ożenił się z tą Rosjanką, dobrze sobie radzili, a przy nich moja ciocia Helena, późniejsza Gałuszka. Gdy powstał Związek Patriotów Polskich i rozpoczęło się formowanie Wojska Polskiego, wujek Tadeusz Koszarski został powołany do wojska i poszedł na front. Zanim wyruszył na wojnę urodziła mu się córka. Frontowa droga zaradnego wujka nie była zbyt długa, niebawem zginął pod Żytomierzem. Po wojnie jego córka pisała do mamy w Polsce, by ściągnąć ją do Polski, ona chce być Polką i z nami zamieszkać. Niestety w tamtych stalinowskich czasach nie było to możliwe, jak na stałe można było ściągnąć do Polski Rosjankę ?


Byłem najstarszy z rodzeństwa, urodziło się nas sześcioro, troje rodzeństwa szybko zmarło. Stanisława późniejsza Jakubowska np. na zapalenie stawów, ale żyją jeszcze jej dzieci Jan i Teresa. Brat Mieczysław zmarł w Sieniawce Dolnej po wojnie będąc kawalerem. Najmłodszy Kazimierz Wesołowski zmarł jako dziecko. Mama była w ciąży jak tata zabrali Niemcy i wywieźli do Rzeszy. Kaziu urodził się w Wacowicach i tam szybko zmarł, pochowany został przez ukraińskiego popa na polskim cmentarzu, brakowało naszych księży. Starszym od Mietka i Kazia był brat Tadeusz i siostra Zofia, która po wojnie także zamieszkała w Sieniawce Dolnej, potem w Radkowie, wychodząc z mąż za Kazimierza Antosza. Panoszący się w Drohobyczu Niemcy, po przepędzeniu w 1941 Sowietów, od razu wzięli się do „robienia porządków z Żydami”. Otworzyli getto i zaczęli wywozić ludzi do obozu w Bełżcu. Mama bardzo często chodziła do Drohobycza sprzedawać na jarmarku warzywa z naszego pola, w zamian kupując coś do domu. Jarmark drohobycki był w okolicy ratusza. Któregoś dnia wróciła do domu zadyszana i przestraszona mówiąc – „co oni z tymi Żydami wyprawiają, strzelają jak do zwierzyny”. Okazało się, że hitlerowcy otoczyli cały Rynek i spędzili wszystkich pod ścianę koło ratusza, gdzie zwykle modlili się Żydzi. Z samochodu z plandeką wyciągnęli Żydówkę z dzieckiem i na oczach wszystkich zebranych obie zastrzelili. Niech to będzie przestroga dla wszystkich – wrzeszczał do zebranych gestapowiec. Kto będzie pomagał i ukrywał Żydów czeka go taki sam los jak te dwie. Mama bardzo przeżywała to zajście, nie mogąc spać przez całą noc. Większość Żydów uciekła z miasta i kryła się po okolicznych lasach, lecz gdy nadeszła zima, po śladach i używając psów, hitlerowcy wyłapali cześć z nich. Niemcy podchodzili do Żydów niekiedy bardzo dyplomatycznie mówiąc im wprost; podstawimy wam tutaj samochód, pojedziecie wszyscy pracować, otrzymacie łopaty i kilofy, w zamian każdy z was dostanie chleb. Niczego nie przewidujący Żydzi chodzili po Rynku w Drohobyczu i śpiewali, przygrywał im żydowski skrzypek „a nasz Hitler złoty uczy nas roboty, a nasz Śmigły  Rydz nie uczył nas nic”. Podjeżdżał samochód, wszyscy grzecznie wsiadali i wieziono Żydów do lasu. W lesie pomiędzy Śniatynką a Lisznią wykopany był dla nich olbrzymi dół. Otoczeni szczelnym niemieckim kordonem, kilka krótkich serii z broni maszynowej i wszystkich wrzucano do dołu. Dwie, trzy warstwy trupów na przemian przykrytych ziemią. Po roku okoliczni mieszkańcy mówili, że dół zapadł się, na wierzch wypłynęła żółto brunatna maź. Najlepszym moim kolegą był nie kto inny jak sąsiad Ukrainiec – Łaśko Kosek. Jego mama zmarła więc Łaśko musiał pomagać ojcu w wychowaniu pięciorga rodzeństwa. Tu i ówdzie słychać było już o banderowskich mordach. Pewnego wieczoru do naszego domu przyszedł kolega taty – Marcin Gumienny. Gospodarz domu dobrze zaopatrzony, podobno wiedział wcześniej o przyjściu kolegi, napędził trochę bimbru, mama zastawiła stół czym chata bogata, gościa trzeba było ugościć. Jedli, popijali i rozmawiali o wojnie i jak to mężczyźni nie, nie o kobietach … o polityce. Jak już sobie dobrze popili, Gumienny zaczął sobie podśpiewywać tak „ Tu pagórek, tam dolina, będzie w dupie Ukraina”. Skąd ośmioletnie dziecko mogło wiedzieć, co to oznaczało? Pewnego dnia stojąc na wiejskim mostku zacząłem sobie w ten sposób śpiewać „ tu pagórek, tam…” hej, haa, uhha ha. Drogą akurat przejeżdżała furmanka z jakimś ukraińskim gospodarzem, prrr – zatrzymał konia. A kto to tak tebe uczył spiwaty? Pany spiwały i ja tak spiwam. Nu chody du taty tweho. Przyprowadził mnie do kuźni, wszystko oczywiście skończyło się wielkim laniem i nie było już tak wesoło, przez 3 dni nie mogłem usiąść na zadku. Co ja byłem winny? Potem jeszcze raz to zaśpiewałem, ale wiedziałem już komu, swojemu najlepszemu koledze Łaśko. Jego ojciec odśpiewał mi wtedy tak „ Tam Śniatynka, tu Wacowszczi, myni srati taku Polszci” i na tym się skończyło już bez konsekwencji. Dobrze było trzymać z porządnymi Ukraińcami, bowiem oni wiedzieli znacznie wcześniej co się złego  może we wsi wydarzyć. Łaśko ostrzegł nas, że od Rychcic jadą Niemcy, zabierają zboże i żarna, więc trzeba było je szybko pochować w pobliskich zaroślach. Zdążyliśmy wszystko ukryć, gdyż mieszkaliśmy na drugim końcu wsi w pierwszym domu od Śniatynki, jakieś 200 metrów od głównego skrzyżowania na Starą Wieś. Kiedy żarna były już pochowane i mama chciała upiec placek, tato przynosił z kryjówki trochę zboża i młotkiem klepał to na papkę, nie było innej rady, trzeba było sobie jakoś radzić. Tato otrzymał niemieckie pismo urzędowe, by  w ramach obowiązkowych dostaw zdać posiadaną przez nas krowę. Niemcy wprowadzili system kontyngentów, obejmujący wszystkie gospodarstwa rolne i nakładający na ludność wiejską obowiązek oddawania wyznaczonej ilości zboża, siana, słomy, ziemniaków, drobiu, zwierząt hodowlanych, mleka. Wysokość dostaw przymusowych wciąż wzrastała, przekraczając często możliwości produkcyjne poszczególnych gospodarstw, natomiast ekwiwalent za dostawy nie pokrywał nawet kosztów produkcji. Czasem zamiast pieniędzy ludzie dostawali bony na różne towary i na wódkę, ponieważ nałogowe rozpicie Polaków stanowiło jeden z celów polityki okupanta. Kontyngenty ściągane były siłą, za ich niedostarczenie w terminie stosowano surowe kary i różnorakie represje, włącznie z karą śmierci. Tak więc takim oto sposobem pozbyliśmy się naszej krasuli. W zamian za to tato otrzymał talon na trochę płótna i 2 litry wódki. Przypomniał sobie, że Niemcy nie zdążyli zabrać mu skór baranich schowanych gdzieś głęboko pod strzechą. Obszył te skóry kupionym płótnem i miał niewidoczny z zewnątrz kożuch. Natomiast kto posiadanego w domu kożucha przed Niemcami nie schował, miał go już z głowy, bowiem  ukraińscy schutzmani wszystkie rekwirowali, a Niemcy wysyłali je potem na front wschodni, wiadomo zimy tam mroźne. Wcześniej Niemcy ściągnęli z naszej i cerkiewnej dzwonnicy w Wacowicach oraz we wszystkich miejscowościach dystryktu drohobyckiego wszystkie kościelne dzwony przetapiając je na działa i pociski. Pierwszy dzwon we wsi odezwał się dopiero w 1944 roku po powtórnym wejściu Sowietów do Wacowic. Nie był to dźwięk naszego dzwonu, lecz cerkiewny, bowiem przebiegli Ukraińcy zdążyli ukryć przed Niemcami jeden z dzwonów. Wspominałem, że Ukraińcy zawsze wszystko wiedzieli przed nami. Gdy ciocię Marysię w 1943 roku Niemcy wywieźli na przymusowe roboty, mama pisała do niej, że lubię się modlić i ciągle rysuję jakieś krzyżyki, zostanę chyba księdzem. Zadowolona z takiego obrotu sprawy ciocia odpisała, by mama wyciągnęła z jej kufra materiał na sukienkę i uszyła mi z tego ubranko. Jeszcze przed świętami, kiedy najczęściej ubierano się w nowe ubrania, nie czekając na nic, poleciałem w nim do kościoła. W kościele nikogo wprawdzie nie było, przecież musiałem pochwalić się swym nowym cackiem, zauważył mnie ksiądz i zapytał – gdzie tato ? W domu – odparłem, wyprowadził mnie i zamknął kościół na klucz. Proboszcz prawdopodobnie obawiał się jednego, po innych wsiach ukrywający się po lasach Żydzi podrzucali do polskich kościołów swoje dzieci, by ktoś się nimi zaopiekował, by w ten sposób udało im się przeżyć straszliwą wojnę. Ksiądz obawiał się hitlerowców, gdyż w jednej ze wsi Niemcy otoczyli kościół, wyłapali wszystkich Żydów i razem z przebywającymi tam Polakami świątynię podpalili. Ukraińskie bandy zaczęły już doskwierać na naszym terenie, najwięcej wychodziło ich z lasu od strony Jakubowej Woli i Rakowca. Podobno w Wacowicach ktoś wydawał im ważne dokumenty, a Szyszka, który mieszkał obok nas przechowywał ich gdy wracali z nocnych napadów. Przed mającym nastąpić napadem ze strony banderowców ostrzegała nas zawsze ukraińska rodzina Fur, bowiem z tej bogatej rodziny pochodziła moja babcia Feśka. „Mychajło ty znajesz to, mne to czekajet czo tebe, ja tubi budu dawate znaty, a ty sam ratujisz, jak możysz”- tak mówił Fur do mego ojca Michała. Wcześniej gdy sam był odważniejszy i napadów było mniej, nie obawiał się wrogości od swoich, jednakże gdy przybrały na sile, nie pozwalał nam już spać u siebie w stodole na klepisku. Nie należał do żadnej banderowskiej bandy, miał we wsi spore poważanie, pomimo tego w każdej chwili mógł go ktoś zdradzić, zobaczyć nas, chyłkiem przedostających się wieczorami do jego stodoły. Tato początkowo dom nasz zamykał na cztery spusty, podpierał drzwi grządzielem i spał z otwartymi oczami, mając zawsze obok siebie siekierę, tak jakby ona miała zapewnić nam bezpieczeństwo. Fur dawał ojcu znać, my chowaliśmy się po zaroślach i dołach i tak aż do zimy. Wszystko dla nas szczęśliwie się skończyło, dzięki Bogu udało się nam wszystkim przeżyć. Tuż przed wyzwoleniem Niemcy aby zdrowi i zdolni do wojska mężczyźni w wieku 18-50 lat nie trafili do armii sowieckiej i polskiego wojska, wywozili wszystkich w głąb Rzeszy. W taki oto sposób mój ojciec Michał trafił do niemieckiego bauera. Po wojnie słaliśmy tam listy, lecz one nie dochodziły do adresata, gdyż tato po zakończeniu działań wojennych przedostał się na teren województwa rzeszowskiego do mamy rodziny i tam czasowo przebywał. On nie wiedział gdzie my ostatecznie jesteśmy, my nie znaliśmy miejsca jego pobytu, ba nie widzieliśmy czy w ogóle żyje? Przychodzą do nas sąsiedzi Ukraińcy, rodzina Fur i mówią do mamy – Aniela po co ty będziesz wyjeżdżać do Polski, nie wiadomo czy twój mąż żyje, będziesz się tułać z małymi dziećmi po świecie, zostań tu nikt nie będzie już nikogo mordował. Przekonali mamę, Tadek ze mną, Stasia i Kazik wszyscy zostaliśmy. Mieliśmy rozpocząć nowe lepsze życie. Większość Polaków z Wacowic , Rychcic i innych pobliskich miejscowości wyjechała na Ziemie Odzyskane i osiedliła się w rejonie Sieniawki w powiecie kłodzkim i koło Strzelina w województwie wrocławskim. W Wacowicach nastała Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka.
Wspomnień wysłuchał ;   Eugeniusz Szewczuk                                                                                     
Osoby pragnące dowiedzieć  się czegoś więcej o życiu na Kresach, nabyć moją książkę pt. „Moje Kresy” ze słowem wstępnym prof. St. Niciei, proszone są o kontakt ze mną tel. 607 565 427 lub e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.