Logo

Moje Kresy – Józef Julian Jamróz cz.9

/ Józef Julian Jamróz odznaczony medalem 70-lecia wysiedleń z Kresów

Ranny tato po wyjściu ze szpitala został zwolniony ze służby w sowieckiej armii  i powrócił do Równego. Szybko załatwił papiery wyjazdowe i na początku maja, tuż przed zakończeniem wojny, wyjechaliśmy na zachód jednym z pierwszych transportów repatriacyjnych. Nasz pociąg skierowano w stronę Działdowa.
Do Działdowa jednak nie dojechaliśmy, już w Lublinie zostaliśmy zawróceni do Rawy Ruskiej. Tory były pozajmowane, gdyż na wschód jechał zrabowany przez Sowietów w Polsce majątek. W międzyczasie wykorzystując postój pociągu, wymknąłem się razem z innymi zobaczyć obóz koncentracyjny na Majdanku. Widziałem krematorium i duże usypiska z ludzkich popiołów. Za swoją ciekawość zostałem skarcony, otrzymując dobre lanie od ojca.

Tato sądził, że się gdzieś zgubiłem. Na wytłumaczenie było za późno, ale oddalając się wiedziałem co robię, gdyż z nami był kierownik transportu, bez niego pociąg nie miał prawa odjechać. Pociąg ruszył do Rawy, czyli cofamy się na wschód. Ludzie zaczęli panikować, ktoś puścił plotkę - Polacy nas nie chcą, Sowieci wiozą nas na Sybir, gdyż część repatriantów mówiło po ukraińsku. Mieli przez to pretensje do jadących, że przez nich polskie władze wzięły cały transport za szukających w Polsce schronienia banderowców z UPA i dlatego cofają nas z powrotem na ich tereny. Inna sprawa, że w Rawie Ruskiej na drugim torze zatrzymał się eszelon z enkawudzistami jadący w kierunku Polski. Większość żołnierzy w tym pociągu miała mongolskie rysy twarzy. W naszych wagonach wybuchła panika. Ludzie zobaczyli azjatów z czerwonymi otokami na czapkach, przerazili się do tego stopnia, że rzucili się w popłochu do pobliskiego lasu. W naprędce wyładowywali z wagonów swój dobytek. Konie i krowy łamały sobie nogi, gdyż na torowisku nie było dogodnych warunków do ich wyładunku. My z ojcem także daliśmy drapaka do lasu. Krasnoarmiejcy krzyczeli za nami „pastoj”, „pastoj”, rozległy się strzały z pepesz. To zamiast uspokoić sytuację, przyniosło skutek odwrotny, ludzie w panice jeszcze szybciej uciekali. W lesie przesiedzieliśmy całą noc, nad ranem wszystko ucichło. Konające bydło i konie trzeba było dożynać, mięsa było w bród. Staliśmy tam jeszcze kolejny dzień. Azjaci pojechali dalej, wieźli ich na obławę w Bieszczady, do Polski. Wytłumaczono nam wreszcie, tory były zajęte i dlatego nas zawrócono, dalsza nasza trasa będzie wiodła przez Jarosław, Przeworsk, Rzeszów, Łódź, Działdowo do Olsztyna. Przybyliśmy wreszcie do Rzeszowa, więc postanowiliśmy wyładować się. Niestety okazało się, że w mieście jest już tylu uchodźców, że władze podjęły decyzję o zamknięciu miasta dla wszystkich przyjezdnych. Nam udało się jednak pozostać, gdyż już w tak młodym wieku posłużyłem się łapówką, w postaci kilku zaszparowanych moich srebrnych monet, które przyjął urzędnik na dworcu w Rzeszowie. Parę groszy musiałem też dać furmanowi, by zawiózł cały nasz dobytek do biurowca w starej rzeszowskiej wagonowni. Tato w międzyczasie zaczął się rozglądać za możliwością nawiązania kontaktu z dziadkiem mieszkającym w pobliskim Dynowie. W wagonowni spaliśmy na pierwszym piętrze w pomieszczeniu na wprost drzwi. Ułożyliśmy się na siennikach, za poduszkę służyło siano, przykryci jakimiś kapami. Kiedy my pozostaliśmy w Rzeszowie, pozostała część z naszego transportu pojechała do Działdowa na Mazurach. Tu w Rzeszowie zupełnie niespodziewanie dowiedzieliśmy się, że nastąpił koniec tej straszliwej wojny. W mieście rozległy się strzały, wybuchy, strach nas obleciał. Sądziliśmy, że to napad bojówek UPA na miasto. Okazało się, że to koniec wojny, 9 maja 1945 roku, Dzień Zwycięstwa. Ludzie natychmiast zabarykadowali deskami drzwi od naszego dużego pomieszczenia w którym spało kilkadziesiąt repatriantów ze Wschodu. Pijani sowieccy żołnierze zaczęli dobijać się do naszych drzwi, czekaliśmy co się wydarzy. Jeden z sowieckich żołnierzy wygarnął w naszym kierunku do drzwi cały magazynek. Kule posypały się dosłownie 10 – 15 centymetrów miedzy moją głową, a babcią – Zofią Surowiec, mamą macochy. Dopiero wtedy nasze głowy pochowaliśmy w siano. Obronili nas uzbrojeni Polacy, ubrani po cywilnemu, z opaskami na rękach z napisem MO. Widziałem jak jednemu pijanemu sołdatowi nasz przywalił w głowę tak, że mu chyba szczękę złamał, parę zębów mu wybił. Wrzucili ich chyba z pięciu na auto i wywieźli w niewiadomym kierunku. Po dwóch, trzech dniach z Dynowa przyjechały 2 furmanki i zabraliśmy cały nasz dobytek do rodzinnego miasteczka mego ojca, do dziadka. Zanim to jednak nastąpiło, powtórnie porządnie oberwałem na tyłek, tym razem od Sowietów. Razem z innymi kolegami zająłem się małym sabotażem w wagonowni, chcąc utrudnić Sowietom rabunek urządzeń. Namówił nas do takiego zachowania polski oficer, inwalida, ranny pod Lenino. Wystarczyło z maszyny wykręcić parę podzespołów, na przykład suport z tokarki i stawała się ona dla Sowietów bezużyteczna. Jednak tamci nie byli w ciemię bici, zorientowali się i urządzili nam zasadzkę. Zostaliśmy złapani na gorącym uczynku, było porządne lanie parcianym pasem, efektem czego długo nie mogłem się wyprostować, bo tyłek bolał niemiłosiernie. Nie pisnąłem ani słowa kto nas namawiał do tej roboty. Nagrodą od polskiego żołnierza – oficera Wojska Polskiego były gratulacje. Wyściskał nas i wypowiedział słowa które pamiętam po dziś dzień „Wy jesteście prawdziwi Polacy”.

/ J.J. Jamróz podczas XXVI Zjazdu 27 WDP AK

Przyjechały po nas furmanki. W momencie dojazdu do Dynowa zauważyliśmy, że ci azjaci, którzy strzelali w powietrze pod lasem w Rawie Ruskiej, prowadzą pod bronią prawie dwustu ludzi. Tato rozpoznał sowieckiego oficera idącego przodem z którym rozmawiał w Rawie Ruskiej. Zszedł z wozu, podszedł do niego i zagadał bowiem zobaczył, że w pierwszym szeregu jest prowadzony mój stryj Ludwik i jeszcze paru kolegów ojca ze szkolnej ławy. Stryja złapano na polu gdy robił orkę. Podejrzewam, że przez jakiś donos lub przez nieporozumienie. Mieli to być aktywni żołnierze Armii Krajowej, takim zresztą był mój stryj. Pozostali konwojowani, to byli głównie Ukraińcy z Łubnej, podejrzewani o przynależność do UPA. Oskarżono ich, bo zostali niby złapani z bronią w ręku. Tato pokazał dokument potwierdzający udział w walkach z hitlerowskim najeźdźcą w szeregach Armii Czerwonej. W ten sposób tato zupełnie przypadkowo uratował brata i jeszcze jednego kolegę, na innego kamandir nie chciał się zgodzić mówiąc tylko „chwatit” – wystarczy. Jednym z konwojowanych był mój późniejszy sąsiad z działki w Brzegu, pan Kazimierz Sieńko z Łubnej koło Dynowa. Opowiadał, że skazano ich na 10 lat ciężkich robót i wywieziono na Daleki Wschód do kopalni cynku. Przeżył tylko dlatego, że w kopalni zgłosił się do pracy jako elektryk, nie mając zupełnie pojęcia co to jest prąd. Potrafił tylko wkręcić żarówkę, którą zobaczył po raz pierwszy na oczy daleko, tam pod chińską granicą. Ci co przeżyli w 1956 roku, po śmierci Stalina wrócili do Polski.
Mieszkaliśmy w Dynowie na terenach gdzie Ukraińcy mieli pragnienie urządzenia tam swojej republiki. Tutaj też nie było spokojnie, co jakiś czas słychać było strzały, wieczorami widać łuny pożarów nad polskimi wioskami. Największe zagrożenie dla nas stanowiła UPA. Przypomnę, że po drugiej stronie Sanu leżała słynna ukraińska wieś Pawłokoma. Chodziliśmy do niej kopać na ugorach chrzan, gdyż bieda ponownie zaglądała nam znowu w oczy. Pracy brakowało, nie było z czego żyć, czepialiśmy się wszystkiego, aby było tylko parę groszy na jedzenie. W domu chrzan potem był oczyszczany i sprzedawany krakowskim restauratorom. W tej wsi zamieszkałej w większości przez Ukraińców widziałem wiele polskich grobów, ludzi pomordowanych przez banderowców. W pracach polowych i na wyprawy do Pawłokomy towarzyszył mi zawsze automat, jako niezbędne wyposażenie obronne. Gdyby nie polska samoobrona, banderowcy wymordowali, by jeszcze więcej Polaków. Głównym obrońcą, nas mieszkańców polskich wiosek na tamtych terenach była Armia Krajowa, jako przeciwwaga dla UPA. Istniejąca do sierpnia 1945 roku ukraińska powstańcza republika była wyśmienicie zorganizowana, administracyjnie zarządzana, mająca swój system aprowizacji. Kobiety ukraińskie szyły umundurowanie, wyrabiano obuwie, rękawice, skarpety, swetry, bandaże. Pracowały kuźnie i ślusarnie, gdzie naprawiano broń. Odbywało się obowiązkowe szkolenie młodzieży, w tym dziewcząt. Ojciec jednak uznał, że musimy z Dynowa jak najszybciej uciekać. Dowiedział się, że w Brzegu, w województwie wrocławskim mieszka już parę ludzi z Dynowa.

/ J.J. Jamróz podczas XXVI Zjazdu 27 WDP AK

2 tygodnie przed Bożym Narodzeniem w 1946 roku Jamrozowie razem z trzema innymi rodzinami wyjechali kolejką wąskotorową z Dynowa do Przeworska. Tam wynajęli wagon towarowy i przez Rzeszów, Łódź, Częstochowę, Kluczbork dotarli do wrocławskiego Brochowa. Na bocznicy kolejowej w Brochowie staliśmy chyba z tydzień, karmiła nas UNRA. Po wpłaceniu odpowiedniej kwoty nasz transport dotarł wreszcie do Brzegu na ulicę Rybacką. W Brzegu mieszkało już wielu ludzi z Dynowa: Woźniak, Pustelnik, rzeźnik Stankiewicz. Ludzie szybko dowiedzieli się o umiejętnościach ojca. Zaczął szyć i łatać spodnie dla polskich żołnierzy nie gardząc pieniążkami od sowieckich oficerów stacjonujących w Brzegu w „czerwonych koszarach”, którzy przynosili swoje zniszczone mundury do reperacji. Wieść rozniosła się po całej okolicy, doszła też do Pawłowa, Pogorzeli, Michałowa i Olszanki zamieszkałych głównie przez byłych mieszkańców Wołynia. Ciężka praca ojca przynosiła efekty, przestaliśmy głodować. Zapragnąłem uczyć się, poszedłem do szkoły nr 1 na ulicy Chrobrego w Brzegu. Uczyła nas wspaniała nauczycielka pani Helena Zwiernicka. Kierownikiem szkoły był pan Andrzej Lubiński. Po ukończeniu podstawówki poszedłem do zawodówki na ulicy Kamiennej. Tato zauważył u mnie zdolności ślusarskie, bo dorobiłem jakiś klucz do zamka, innym razem coś innego. Zajęcia praktyczne mieliśmy w zakładzie ślusarskim na ulicy Chopina u mistrza Bujaka. Pan Bujak akurat wtedy kratował wszystkie okna w mieście, takie było zarządzenie władz administracyjnych, ochrona mienia państwowego. Nic nie robiliśmy tylko kraty. Koledzy śmiali się ze mnie, że jestem kraciarz. Uniosłem się ambicją i na ulicy Młodych Techników we Wrocławiu w 1951 roku ukończyłem Technikum Energetyczne. Mieszkałem u stryja na ulicy Przyjaźni Polsko – Radzieckiej, za rozgłośnią Polskiego Radia Wrocław, obecnie ulica Wałbrzyska w dzielnicy Krzyki. Technikum, które ukończyłem kształciło specjalistów dla kolei. Po ukończeniu technikum pragnąłem uczyć się dalej. Postanowiłem zdawać egzamin na Wydział Elektryczny Politechniki Wrocławskiej. Napisałem podanie i razem z 200 chłopakami stanąłem w świetlicy kolejowej Dworca Głównego PKP we Wrocławiu przed obliczem komisji rekrutacyjnej – w osobie Kazimierza Witaszewskiego. Wy nazywacie się Julian Jamróz i urodziliście się w ZSRR – zadał mi pytanie. Odparłem, owszem nazywam się Jamróz, ale urodziłem się w Polsce na Wołyniu, Związku Radzieckiego tam wtedy jeszcze nie było. Pytający na te słowa wściekł się i zaczął krzyczeć, że mój ojciec był komendantem „Strzelca” w Międzyrzeczu i prowadził działalność przeciwko państwu Radzieckiemu. My takich na studiach nie potrzebujemy. Ręce zaczęły mi drżeć, nogi ugięły się pode mną. Pierwsza myśl zaczęła kołatać mi w głowie. Skąd ten facet wie tyle o nas, o moim ojcu? Przyjrzałem się mu bliżej i wtedy wszystko zrozumiałem. Był to nie kto inny jak nasz oprawca żydowskiego pochodzenia, nasz sąsiad z Międzyrzecza Koreckiego, zięć kowala – Berek Don. Berek Don z pogardą raz jeszcze popatrzył na mnie i kazał sekretarce wypisać mi nakaz pracy, Dworzec Świebodzki – kolejowe warsztaty elektryczne na ulicy Robotniczej we Wrocławiu. Zostałem brygadzistą, nie siedziałem za biurkiem w jednym miejscu. Moja brygada pracowała w delegacji przy remontach urządzeń na dworcach, stacjach kolejowych i parowozowniach; Wrocław Główny, Nadodrze, Gądów, Legnica, Głogów, Wałbrzych, Jelenia Góra. Osobiście najwięcej wysiłku włożyłem, z czego jestem bardzo dumny, w uruchomienie dworca kolejowego w Głogowie. Jesienią 1953 roku zostałem powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Wzięli mnie do pułku karnego w Szczakowej za to, że mój ojciec jako krawiec w Brzegu odmówił zapisania się do Spółdzielni Rzemieślniczej. W Szczakowej nie tylko ciężko pracowaliśmy przy załadunku piasku dla kopalń (na Pustyni Błędowskiej), ale prowadzono z nami polityczną reedukację. Zaliczyłem wiele poligonów w Drawsku Pomorskim, Międzyrzeczu i wielu innych miejscach. Zahartowany, niezłomny, po służbie wojskowej wróciłem do Brzegu. Zmieniłem pracę, podejmując ją w brzeskim Zakładzie Energetycznym. W Brzegu poznałem swoją żonę – Halszkę ze Lwowa, dochowaliśmy się dwóch synów i dwojga wnucząt. Po przepracowaniu 42 lat przeszedłem na zasłużoną emeryturę. Obecnie należę do wrocławskiego środowiska 27 Dywizji Piechoty Armii Krajowej, do którego należał mój ojciec i stryj. Jestem zaangażowany w działalność Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej we Wrocławiu Koło w Brzegu, którym kieruje Eugeniusz Szewczuk, gdyż wciąż czuję się chłopakiem z Wołynia. Zostałem kiedyś odznaczony odznaką „Zasłużonemu Opolszczyźnie”. Jednak najbardziej cenię sobie „Krzyż Obrońców Wołynia 1939 – 1944” oraz ostatnio przyznany przez ZG TMKK medal „70 – lecie wysiedleń z Kresów”.

/ Widok obecny prezbiterium kościoła św. Antoniego w Międzyrzeczu Koreckim

My Polacy z Wołynia, chociaż wygnani i upokorzeni, obrabowani z dorobku pokoleń, tęsknimy do swoich świątyń, szkół, miast i miasteczek, do swoich wiosek. Odebrano nam strony rodzinne, które pozostały w naszych sercach i pamięci. Często wracamy myślami do tamtych czasów, miejsc, zdarzeń, bo kraj lat dziecięcych jest i będzie zawsze serdecznie wspominany.
Wspomnień wysłuchał ;   
Eugeniusz Szewczuk                                                                                     
Osoby pragnące dowiedzieć  się czegoś więcej o życiu na Kresach, nabyć moją książkę pt. „Moje Kresy” ze słowem wstępnym prof. St. Niciei, proszone są o kontakt ze mną tel. 607 565 427 lub e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.          

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.