Logo

Mojego dziadka wspomnienia z Wołynia…

Do domu dziadków przyjeżdżam rzadko. Jest to spowodowane tym, że od kilku lat mieszkam za granicą. Za każdym razem jednak odczuwam nieopisaną radość przed odwiedzinami rodzinnego domu. Nie inaczej było i tym razem, zwłaszcza, że nadchodziły święta Bożego Narodzenia.
Po długiej i wyczerpującej podróży stoję w progu miejsca, z którym jestem związany od najmłodszych lat. Na samym wejściu uderza mnie olbrzymie ciepło bijące z kuchennego pieca. Dziadek za nic ma sobie uwagi o tym, że jest za gorąco. Zapewne nadal doskonale pamięta czasy gdy mroźną zimą jako kilkuletni chłopiec musiał z sankami wyruszać do lasu w poszukiwaniu drewna na opał. Nie bez powodu też jego podwórko usłane jest szopkami, po brzegi wypełnionymi drewnem.

Po serdecznym przywitaniu zasiadam do stołu popijając gorącą herbatę i częstując się domowym ciastem.
Gdy wieczorny gwar milknie i pozostali domownicy kładą się spać, zostaję sam na sam z dziadkiem. Wie o czym chcę porozmawiać. Już przed swoim przyjazdem uprzedzałem go, że chciałbym jeszcze raz wysłuchać jego wspomnień dotyczących dramatycznym wydarzeń na Wołyniu.
Powoli przyzwyczajam się do panującego gorąca, ale z niedowierzaniem kręcę głową widząc jak nestor rodu dokłada kolejny raz do pieca. Sosnowe kawałki drewna w ułamku sekund znikają w płomiennych objęciach wydając przy tym z siebie przyjemny dla uszu trzask.
-Napijesz się? -pyta dziadek.
-Już mam, dzięki-odpowiadam wskazując skinieniem głowy na stojącą na stole herbatę.
-Eee tam, przecież wiesz, że nie o tym mowa –odpowiada dziadek szelmowsko się uśmiechając i sięgając do szafki po małą buteleczkę nalewki, którą sam wcześniej zrobił.
-Pokosztujmy zatem-stwierdzam odwzajemniając uśmiech.
Mój dziadek- Franciszek Skibicki urodził się 10 października 1933 roku w miejscowości Milatyn, gmina Sijańce w województwie wołyńskim. Wychowywał się w licznej rodzinie, która zamieszkiwała te tereny od wielu pokoleń. Dzieciństwo pomimo panującej biedy wspomina sielsko i z rozrzewnieniem mówi o pięknych, malowniczych lasach i urodzajnej wołyńskiej ziemi, na której stawiał pierwsze kroki. Czasy przedwojenne opisuje jako raczej spokojne, a relacje z miejscowymi Rusinami uważa za dobrosąsiedzkie. Tak przynajmniej było do momentu wybuchu wojny.

-Jak w 39 weszli Ruscy –zaczyna opowieść dziadek- to zakładali kołchozy i wzięli się za ustanawianie nowych władz. -A w 1940 roku rozpoczęły się deportacje na wschód, gdzie wywozili zwłaszcza inteligencję: nauczycieli, policjantów, leśników, a nawet każdego kto im nie podpasował.
-A Ukraińcy? Jak reagowali po wkroczeniu Sowietów? –pytam.
-Często się cieszyli. Bramy powitalne budowali. Nasi mówili, że już wtedy na polskie wojsko napadali. „Samostijnej” chcieli. Przy Ruskich to się jeszcze hamowali, dopiero jak Niemiec przyszedł w czterdziestym pierwszym to się zaczęło. Co to się działo, Boże drogi…Diabeł ich omamił.-Najpierw Żydów wyłapywali, ale ich mało u nas było. Sklep mieli. Zabierali ich i wywozili do getta w Ostrogu. –Raz to i ja bym do nich dołączył. Stałem i patrzyłem jak ich prowadzą, a jeden z eskorty dawaj mnie za fraki i do kolumny. Myślał, że jestem Żydem. Na szczęście Ukrainiec co mnie znał mówi, że ja Lach. Wyciągnął mnie z kolumny, kopnął w tyłek i pogonił. Nie wiem czy chciał mnie uratować, czy że na nas później kolej miała być. Nie wiem.
-Ukraińcy pomagali Niemcom w wyłapywaniu Żydów? –pytam dziadka.
-Pff, to tak wyglądało jakby Niemcy pomagali Ukraińcom. Tam większość to Ukraińcy wyłapali i do getta posłali. Później za nas, za Polaków się wzięli…
Dziadek wyraźnie się zamyśla przywołując w myślach obrazy z tamtych lat.
-No właśnie, kiedy się u was zaczęło? –przerywam krótkie milczenie.
-Te historie różne to my już wcześniej słyszeli. Ale to tak było coraz bliżej i bliżej. Strach był. Pierwszą to u nas takiego Bobowskiego córkę zabili. Ze schodów ją z dziećmi do piwnicy zepchnęli. Jedno dziecko przeżyło. On wtedy w polu był. Jak się dowiedział to tę córkę na wóz położył i z tym drugim dzieckiem tak jak stał do miasta uciekł. Wiedział, że jak zostanie to i jego zamordują banderowcy. Ech…Takie to czasy były –wzdycha dziadek.
-Napijesz się jeszcze jednego? –pada pytanie.
-A nalej –podstawiam kieliszek, zdając sobie sprawę, że te opowieści to dla dziadka nic przyjemnego.
Nalewka po raz kolejny rozgrzewa mnie od środka.
-Co było dalej? –dociekam.
-Jednej nocy to i do nas cholery przyszły. Ja tego nie pamiętam, ale matka nam opowiadała. Późno już było a my- dzieci- już spaliśmy. Ojca nie było. Mama mówiła, że nagle raban wokół domu, w drzwi kolbami walą i grożą, że jak nie otworzy to granat wrzucą. Co miała robić? Przeżegnała się i poszła otworzyć. Tyle dobrze, że po ukraińsku bardzo dobrze mówiła. Weszły draby wielkie, zarośnięte w kufajkach, na czapkach tryzuby i pytają kto tu mieszka: Lachy czy Ukraińce? Matka widzi, że ci banderowcy nie są stąd i odpowiada, że my Ukraińcy. Mówiła, że modliła się tylko, żebyśmy się nie pobudzili i gadać po polsku nie zaczęli bo by po nas było…
Dziadek po raz kolejny się zamyślił.
-Koni szukali –po chwili wznowił opowieść. -Pytali czy konie mamy bo ich partyzantka radziecka ścigała. Matka mówiła, że jeden z bandziorów dopytywał o wszystko i chyba nie wierzył, że my Ukraińce. Ale śpieszyli się. Do sąsiada Ukraińca poszli. Matka mówi, że odetchnęła, ale zaraz myśl ją naszła co to z nami będzie jak sąsiad wyda, że jesteśmy Polakami. Utłukliby. Ale ten sąsiad, Maniłyk chyba się pisał, nie trzymał z bandziorami. Wszedł na strych i zaczął kołkiem w dach blaszany walić, że go bandziory napadły. Ależ oni na niego wyklinali! „Czekaj, ty skurwysynu…-Ty masz szczęście, że nam się śpieszy bo byś zobaczył co byśmy ci tym kołkiem zrobili”- tak gadali. I zaraz potem uciekli przez pola do lasu. Boże drogi, że myśmy się wtedy nie pobudzili jak ten raban był. To chyba tylko cud.  
-Przychodzili jeszcze później?
-Wtedy to już taki strach był, że nikt nocą w domu nie spał. Każdy się chował gdzie tylko mógł. Ja to i na drzewach spałem, w piecu, w wykopanej jamie pod kopcem słomy. Raz za dnia sołtys do nas przyszedł –Ukrainiec. „Na co wy jeszcze czekacie?” –pytał. „Aż was pomordują?”. On w polskim wojsku wcześniej był. We wsi kontyngentami się zajmował. Zaraz po tym sam uciekł przed banderowcami do Równego.
-To wtedy postanowiliście uciec?
-Ojciec się zastanawiał bo materiał na nowy dom kupił i ciężko było to zostawić. Ale matka mówi, że nic tu po nas i trzeba uciekać. A to nie tak łatwo było. Po lasach banderowcy już się chowali. Nikt nie chciał ryzykować, żeby nas do miasta zawieść. Dopiero jakiś Ukrainiec się zgodził nas zabrać pod pozorem, że niby do Ostroga w dzień targowy jedzie.
-A reszta waszej rodziny? Rucińscy? –podpytuję.
-Rucińscy wcześniej od nas wyjechali. Po sąsiedzku z nami mieszkali. Dom, konie pozostawiali. I te konie ich później zgubiły.
-Jak to?
-A bo oni całe stworzenie zostawili, a później jak zobaczyli, że w mieście ciężko z jedzeniem to chcieli wrócić i zabrać te konie co sąsiadowi na przechowanie zostawili. I ci młodzi poszli. Moi kuzynowie. Adam i Bolek. Jeszcze syn sąsiada z nimi szedł. Tylko nazwiska nie pamiętam…Krynicki chyba. Albo Polinarek może…A i ja z nimi szedłem. Dobrze, że matka wyleciała za mną i mnie zawróciła bo bym przepadł. Kuzynom też mówiła, żeby nigdzie nie szli bo już nie wrócą. Ale oni nie słuchali. No i poginęli.
-Skąd się dowiedzieliście, że poginęli?
-Ukrainka powiedziała. Ona na targ przyjeżdżała do Ostroga. No i ciotka ją wypytywać zaczęła czy jej synów nie widziała. Ta zaprzeczała. Bała się mówić. Ale ciotka męczy ją i mówi: „no powiedz, powiedz. Pobili ich?”. No i ta w końcu powiedziała, że tak, że pobili. W sadzie podobno. Adama to ponoć do studni wrzucili. A Bolka i tego chłopaczka sąsiadów to nie wiem. Tyle, że pomordowani.
-A jak wyglądał wasz pobyt w Ostrogu? –namawiam dziadka by kontynuował.
-Pamiętam jak na obrzeżach miasta krowy pasłem. Młodzi Ukraińcy mnie popychali i wyzywali. Odszedłem dalej i po jakimś czasie zasnąłem na łące. No i znowu matka mi przyszła z pomocą. Przyśniła mi się i mówi do mnie, żebym uciekał. Obudziłem się i widzę, że już się ściemnia a tych młodych Ukraińców już nie ma. Patrzę, a jakieś kilkadziesiąt metrów dalej bandery po polach chodzą i czegoś szukają. Jak ja wtedy stamtąd wydarłem…Nogami to chyba w powietrzu przebierałem. Pewnie ci młodzi powiedzieli, że jestem Polakiem i mnie szukali. Już więcej nie chodziłem krów pasać…
Dziadek znowu myślami znajduje się gdzieś indziej. Chcę jeszcze zapytać o jego przeżycia związane z oblężeniem Ostroga przez bandy UPA, ale zdaję sobie sprawę, że na dziś już wystarczy. I bez tego wiem, że dziś w nocy będzie o tym śnił. Zawsze tak jest.
Dziadek idzie spać, a ja przejmując jego rolę podkładam do pieca i zastanawiam się po co to wszystko było. Rozmyślam nad tymi wszystkimi Ukraińcami, którzy przyjeżdżając dziś do Polski porzucają ziemie tak bliskie mojemu dziadkowi i tak bardzo przesiąknięte polską krwią. Ziemie, które należą do jednych z najżyźniejszych w Europie, i o które naród ukraiński tak zawzięcie i bestialsko walczył. Dokąd zmierzasz Ukraino? I czy było warto?

Opowiadał: Franciszek Skibicki s. Wiktora
Autor: Jacek Wanzek

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.