Logo

Wspomnienia z pracy nauczycielskiej na Wołyniu w latach 1936 – 1939. - Część 2

/ Legitymacja służbowa Albina Piechoty upoważniająca do zniżek kolejowych

H u t a  N i e m o w i c k a, gmina Niemowicze, powiat Sarny
Od 1 marca 1937 roku objąłem pracę w Hucie Niemowickiej,  nazwana przez miejscową ludność Hutą Perejmą ( Parejma wg mapy WIG 1927) i taka również nazwa była wyryta na pieczątce szkolnej. Pracowałem tu do 30 czerwca, a więc równe cztery miesiące.
Huta Niemowicka położona była w południowej części powiatu sarneńskiego i graniczyła z powiatem Kostopol. Obok szkoły, na wysokim nasypie, przebiegał tor kolejowy. Sama stacja kolejowa leżała na terenie powiatu kostopolskiego. Do stacji kolejowej i poczty maiłem tu już tylko 2 kilometry. Z Huty Niemowickiej było do Sarn 8 kilometrów, do Niemowicz  4 kilometry i sąsiednia wioska Katerynówka  (Katarzynówka wg mapy WIG z 1927 r.) odległa była również o 4 kilometry.

W dniu 3 maja odbyło się w kościele w Niemowiczach  nabożeństwo. W nabożeństwie tym wzięła udział młodzież wszystkich sąsiednich szkół. Po nabożeństwie poznałem kolegę Feliksa Rocławskiego, nauczyciela w Niemowiczach, pochodzącego z Pomorza. Z kolegą Rocławskim razem braliśmy udział w kampanii wrześniowej 1939 roku , byliśmy przez cały czas walki w jednej kompanii. Razem również uciekliśmy ze szpitala w Zamościu. W Niemowiczach poznałem kierownika szkoły Henryka Okopińskiego, jak również kolegę Zygmunta Miśtę, uczącego w Katerynówce. Kolega Miśta pochodził z Myszkowa. Poległ w kampanii wrześniowej 1939 roku jako porucznik rezerwy.
Większość ludności w Hucie Niemowickiej była polska, wyznania rzymskokatolickiego. Mieszkałem tu u pani Wiśniewskiej, wdowy po maszyniście kolejowym. Miała dwóch dorosłych synów, żonatych, którzy mieszkali w swoich domach.  Dom pani Wiśniewskiej stał pod samym lasem. Koło domu był duży, piękny sad owocowy.  W ogrodzie miała masę truskawek i róż, z kwiatów których robiła wspaniałe konfitury. W mieszkaniu panował idealny porządek. To samo i w otoczeniu domu.
W Hucie Niemowickiej była szkoła jednoklasowa. Nauka odbywała się w wynajętym budynku. Była to już szkoła z prawdziwego zdarzenia. W izbie lekcyjnej były ławki dwuosobowe, stół i krzesło dla nauczyciela, tablica, szafa na akta szkolne, wieszaki dla uczniów. Na ścianie wisiała mapa Polski.
Obok szkoły, na wysokim nasypie, przebiegał tor kolejowy prowadzący ze Lwowa do samego Wilna. Na tej trasie kursowały również pociągi pospieszne. W rowach biegnących wzdłuż toru kolejowego było siedlisko żółwi błotnych.

/ Kościół garnizonowy KOP w Sarnach wybudowany z bazaltu (fot. G. Naumowicz)

Kierownikiem szkoły był tu p. Stanisław Tezreiter, osadnik wojskowy, uchodzący za wielkiego dziwaka. Mieszkał w swoim domu w Katerynówce. Niewiele dbał o naukę w szkole. Interesował się więcej własną gospodarką.
W Hucie Niemowickiej nauki we wrześniu roku nie było, ponieważ w tym czasie był remont budynku. Naukę rozpoczął Pan Tezreiter dopiero w październiku. W listopadzie, grudniu, styczniu i w lutym również nie było, bo Pan Tezreiter był chory, a dzieci spokojnie siedziały w domu, zadowolone z choroby swojego nauczyciela.
Od 1 marca 1937 ja objąłem pracę w tej szkole. Inspektor szkolny polecił mi przerobić cały program nauczania do końca roku szkolnego. Czy to było możliwe ? … Robiłem jednak wszystko co mogłem i na co mnie było stać, nie szczędziłem wysiłku. Zależało mi przecież na pracy.
W maju moją pracę wizytował  i oceniał inspektor szkolny z Sarn, pan Piotr Gąska. Klasy tu były łączone. Na pierwszej zmianie uczyli się uczniowie III i IV klasy, na drugiej zmianie klas I i II. Dzieci na ogół nieśmiałe, wiadomości posiadały słabe, bo cóż mogłem nauczyć w dwa miesiące. Dzieci miały tak długą przerwę w nauce.
Przypominam sobie lekcję geografii w klasie IV. Na moje pytanie: Co znajduje się ciekawego w Wilnie ? – ( chodziło mi o serce marszałka Piłsudskiego pochowane obok matki) – klasa milczy. Nagle wstaje najsłabszy uczeń, Alfons Michalski,  i jednym tchem odpowiada „ W Wilnie znajduje się grób Unii Litewskiej !”.
Na lekcji języka polskiego w tej samej klasie przy omawianiu czytanki o przyjeździe generała Henryka Dąbrowskiego do Poznania, pytam uczniów, co to znaczy „gruchnęła wieść ” ( takie wyrażenie znajdowało się w tej czytance).  Cała klasa milczy jak zaklęta. Tylko mój Michalski podnosi rękę i zgłasza się do odpowiedzi. Musiałem go więc zapytać…i cóż usłyszał pan Piotr Gąska, mój inspektor szkolny ?  - „Gruchnęła wieś to znaczy przyjechała wieś do miasta !”
Musiała jednak ta wizytacja wypaść dość dobrze, skoro od nowego roku szkolnego zaproponowano mi pracę w Tomaszogrodzie, gdzie była szkoła dwuklasowa, a ja miałem być tam kierownikiem i do pomocy otrzymać trzeciego nauczyciela.
Na stacji kolejowej Niemowicze, jakieś dwa kilometry od szkoły, znajdowała się baza przeładunkowa materiałów na budowę fortyfikacji od strony Związku Radzieckiego. Odbywało się to wszystko oczywiście w wielkiej tajemnicy. Ograniczono ruch ludności cywilnej w rejonie samej stacji. Nie wolno było chodzić wzdłuż toru kolejowego a była to dla mnie droga najkrótsza i najsuchsza. Kilka razy byłem legitymowany przez strażników.
Przy budowie fortyfikacji zatrudniano przeważnie ludzi pochodzących z centralnej Polski. Władze nasze nie miły jakoś zaufania w tym wypadku do miejscowej ludności. Pracował tam p. Stanecki z Sosnowca, Stanisław Musiał z Zagórza, Gienek Madejski z Książa Wielkiego. Miejscowej ludności tłumaczono, że będzie się budować mosty, czasem wymieniano jakąś szkołę.
Siedziba gminy Niemowicze znajdowała się w Sarnach (?). Natomiast obok stacji kolejowej Niemowicze znajdowała się poczta i posterunek policji. We wsi istniał tylko Związek Strzelecki, a ćwiczenia z należącymi do tego związku przeprowadzał przyjeżdżający z Sarn sierżant Anatol Mazur.
Po drugiej stronie toru kolejowego, naprzeciw szkoły, znajdował się duży majątek byłego pułkownika carskiego Bogolubowa.
Wzdłuż traktu prowadzącego z Sarn do Niemowicz i dalej na wschód znajdowało się wiele kurhanów – kopców usypanych jeszcze i pamiętających najazdy tatarskie. W kurhanach tych miały znajdować się  zwłoki poległych tam tatarów.
Idąc ze stacji kolejowej do szkoły, z lewej strony toru płynął tam bagnisty potok, w którym można było się kapać. Moi uczniowie często się tam kapali.
Był upalny dzień czerwcowy. Torem wracałem z poczty do domu. Po drodze czytałem gazetę otrzymaną na poczcie. W pewnym miejscu zobaczyłem grupę kąpiących się niewiast. Były one w różnym ale jeszcze młodym wieku. Wszystkie kapały się tak jak je Pan Bóg stworzył. Kiedy dochodziłem do miejsca ich kąpieli cały czas patrząc w gazetę, niewiasty te jak na komendę wyszły z wody na brzeg, ustawiły się w jednym szeregu i zawołały: „Proszę pana, niech pan popatrzy na nas…” Ja ze spuszczoną głową poszedłem w swoim kierunku. Ich wesoły śmiech długo jeszcze do mnie dolatywał.

/ Spotkanie KOP z radziecką strażą graniczną na Wołyniu

Religii katolickiej w szkole uczył pan Narcyz Żarczyński, ekskleryk,  bardzo sympatyczny i kulturalny człowiek. Do szkoły przyjeżdżał raz w tygodniu małym wózkiem, ciągniętym również przez małego, siwego,  konika. Ja w tym czasie spacerowałem sobie po lesie. Pan Żarczyński uczył religii w kilku szkołach.
Najbliższa szkoła na ternie powiatu kostopolskiego była w Płoskiem, gdzie uczyła chyba stukilogramowa Marysia, lat około czterdziestu.
W Hucie Niemowickiej uczyła również kiedyś pani Moskalik, ale nie mogła sobie dać rady z rozbrykanymi dziećmi. Dzieci w ogóle nie chciały jej słuchać, a na lekcji robiły co chciały. W ogóle nie panowała nad klasą. Przeniesiono ja do innej szkoły. Znam to z opowiadania samych dzieci.
Ożenił się z nią mój kolega z seminarium nauczycielskiego. Po 1945 roku została na tamtejszym terenie, odezwała się w niej krew ukraińska. Nie czuła się Polką. Mąż jej, a mój kolega szkolny, przez cały okres okupacji przebywał w obozie jenieckim. Chciał koniecznie sprowadzić swoją żonę do Polski. Nie wyraziła zgody. […]
Na podkreślenie tu zasługują wieczorne śpiewy tamtejszej młodzieży. W ciepłe wieczory czerwcowe siadali przed swoimi domami i śpiewali na głosy piękne dumki ukraińskie, a każdy ze śpiewających siedział przed swoim domem. Śpiewali głośno, czysto a głos ich leciał daleko i odbijał się echem od lasu. Lubiłem słuchać tych pieśni.
W Hucie Niemowickiej poznałem kolejarską rodzinę Wrzesińskich, pochodzącą z Pionek.
Po zakończeniu roku szkolnego wyjechałem na wakacje do rodziców do Dąbrowy Górniczej. Za wakacje nie płacono mi. Byłem bowiem na kontrakcie do 30 czerwca.

B u d k i   S n o w i d o w i c k i e, gmina Kisorycze, powiat Sarny
Pod koniec wakacji 1937 roku otrzymałem pismo z Inspektoratu Szkolnego w Sarnach, abym zgłosił się niezwłocznie, celem objęcia obowiązków nauczyciela tymczasowego (etatowego).
Należy tu wyjaśnić, że przed wojną było bardzo dużo nauczycieli bez pracy. Szczęśliwi byli nawet ci, którzy otrzymali roczną bezpłatną praktykę. Ci uczyli z pełną wiarą, ponieważ po roku otrzymywali pracę już płatną. Szereg nauczycieli było płatnych od  [ilości przepracowanych] godzin. Następnym etapem pracy nauczyciela było podpisanie kontraktu na określony okres. Szczególnie szczęśliwi byli ci, którym powierzono etaty nauczyciela tymczasowego, czyli etatowego. Po trzech latach pracy i złożeniu egzaminu praktycznego, nauczyciel otrzymywał nominację na nauczyciela stałego.
Chyba 28 sierpnia 1937 roku zgłosiłem się w Inspektoracie w Sarnach. Zostałem przyjęty przez Inspektora Piotra Gąskę. Zaproponowano mi kierownictwo szkoły dwuklasowej w Tomaszgrodzie, a po objęciu tam obowiązków miał być przydzielony do szkoły jeszcze trzeci etat.  Odmówiłem. Bałem się po prostu przyjęcia takich obowiązków.
Zaproponowano mi więc szkołę jednoklasową w Budkach Snowidowickich. Bez większego zastanowienia wybrałem Budki. Wystawiono mi od razu legitymację służbową, potrzebną do legitymowania się na nowym ternie. Budki Snowidowickie leżały nad sama granica radziecka i dlatego pociągała mnie tam praca.
Z Sarn dostałem się pociągiem do Ostek. W ostkach znalazłem furmankę i dostałem się nią do odległych jeszcze od stacji 7 kilometrów Budek.
Budki Snowidowickie były graniczną wioską. Tu kończyła się Polska na wschodnich kresach. Tu była granica kraju. Była to wieś wyjątkowa o zwartej budowie i rozrzuconych wokół samotnie leżących chutorach Oś i Dubno.
Swój pobyt w Budkach musiałem rozpocząć od przedstawienia się dowódcy strażnicy KOP (Korpusu Ochrony Pogranicza). Właściwy dowódca strażnicy był w tym okresie na jakimś kursie wojskowym. Zastępował go bardzo sympatyczny plutonowy p. Osipowicz.
Szkołę przekazał mi mój poprzednik, kol. Antoni Zajączkowski, który został przeniesiony do Rokitna.
W Budkach Snowidowickich była nowa szkoła jednoklasowa imienia Marszałka Józefa Piłsudskiego. Był to piękny budynek drewniany, kryty blachą, o obszernej, jasnej sali o czterech dużych oknach. Wzdłuż Sali lekcyjnej był długi, jasny korytarz.  Na końcu korytarza, w osobnym pomieszczeniu [była] umywalnia dla dzieci: miednice , wiadra z czystą wodą. Każde dziecko posiadało tu swój ręcznik.
W drugim końcu budynku było wygodne mieszkanie dla nauczyciela, składające się z dwóch obszernych pokoi, wygodnej kuchni, przedpokoju i spiżarki. Obok szkoły stał osobno budynek gospodarczy. Przy szkole znajdowały się piękne klomby kwiatowe i duże trawiaste boisko.
Granica ze Związkiem Radzieckim  otaczała wioskę z trzech stron. Byliśmy tu niczym w worku. Poruszać się mogliśmy tylko w kierunku zachodnim. Ponieważ mieszkaliśmy w pasie granicznym mieszkańcom wsi nie wolno było trzymać ani psów ani też gołębi. Obowiązywało tu również zaciemnianie wszystkich okien wychodzących na granicę. W nocy krążyły patrole KOP po wsi, tam tez znajdowała się ich strażnica.

/ Odprawa słuzbowa z zastępcą bolszewickiej straznicy w Budkach Snowidowickich -Polesie - maj 1925

Każda osoba przybywająca do Budek w odwiedziny do krewnych lub znajomych miała obowiązek zameldować się na strażnicy . Takie obowiązywały, niestety, przepisy na granicy.
Do szkoły w Budkach uczęszczało 86 uczniów. Uczęszczały tu również dzieci z sąsiednich futorów (chutorów), a mianowicie z Osi i z Dubna. W Budkach mieszkali sami Polacy. Byli to Chmielewscy, Lechowie, Dawidowiczowie, Jelińscy, Jakubowiczowie, Linkiewiczowie, Piszewscy, Łabędzcy, Rudniccy, Hanuszewiczowie, Wiśniewscy, Ryczkowscy, Tyszeccy, Szachniewiczowie. Wszyscy byli wyznania rzymsko – katolickiego. Tylko rodzina Szylina i Zejruka była prawosławna [ * najprawdopodobniej greko- katolicka].
Obok szkoły stał budynek świetlicy gromadzkiej. W świetlicy tej odbywały się zebrania, zabawy taneczne, akademie, seanse filmowe. Z drugiej strony świetlicy stał nowy, drewniany kościół. Kościół, świetlica i szkoła zostały zbudowane w czynie społecznym przy pomocy Korpusu Ochrony Pogranicza. Szkoła i kościół zostały wybudowane w roku 1936. Przed kościołem stała dzwonnica z niewielkim dzwonem. Echo tego dzwonu rozlegało się codziennie, a głos jego słychać było daleko. Dzwonnikiem był Marcin Ryczkowski.
Księdza w Budkach nie było. Przyjeżdżał tu od czasu do czasu proboszcz z Rokitna, ks. dr Brunon Wyrobisz lub któryś z kapelanów wojskowych.
W południowej części wsi stała strażnica KOP, której dowódcą był plutonowy Stanisław Koćma. Po stronie radzieckiej znajdowała się „zastawa” (strażnica radzieckich wojsk granicznych).
Wschodnia granica polski przedwojennej została ustalona i wytyczona ostatecznie dopiero w roku 1923.
Ciekawe były dzieje granicy państwowej, przebiegającej koło Budek Snowidowickich. Pierwotnie granica ta przebiegała koło samych Ostek,  a więc Budki miały wejść w skład Związku Radzieckiego. Polacy mieszkający w Budkach od dziada pradziada nie mogli się z tym pogodzić i robili wszystko, aby ich przyłączono do Polski.
Jeden z mieszkańców, Adam Dawidowicz,  napisał w tej sprawie podanie i zebrał w tajemnicy podpisy wszystkich Polaków. Z podaniem tym przeszedł w nocy na stronę polską jego ojciec, Antoni Dawidowicz i w Snowidowiczach wręczył to pismo dowódcy wojsk polskich, z gorącą prośbą o przyłączenie Budek do Polski.
Prośba ta częściowo pomogła. Przedstawiciele strony radzieckiej trwali jednak w uporze, choć wyrazili zgodę na niewielkie korekty przebiegu granic. Ta poprawiona granica nadal miała przebiegać koło samych Budek, ale Budki dalej miały znajdować się po stronie radzieckiej. Mieszkańcy złożyli nową    prośbę , tym razem do samego Marszałka Piłsudskiego. Ponownie przesunięto granicę ku wschodowi, dzieląc Budki na połowę. Mieszkańcy w nocy powywracali słupy graniczne. Nastąpiła dalsza zmiana granicy.
 W jej wyniku tylko dwa ostatnie domy, należące do Szylina i Zejruka (Rusini) miły pozostać po stronie radzieckiej. Szylin i Zejruk oświadczyli zgodnie komisji granicznej , że czują się Polakami mimo wyznawania prawosławia [*prawdopodobnie  byli wyznawcami religii greko – katolickiej] i proszą o przyłączenie ich domów do Polski. Przedstawiciele strony radzieckiej sprzeciwili się temu. Wobec tego Zejruk i Szylin oświadczyli kategorycznie, że jeżeli nie zostaną przyłączeni do Polski to spalą swoje domy i tak przejdą na stronę polską. To pomogło. Dokonano kolejnej korekty przebiegu granicy, która teraz przebiegała tuz obok chat i stodół. W zamian za Budki Snowidowickie do ZSRR włączono jakąś inną wieś na Podolu.
Historię tej granicy znam z opowiadania mieszkańców wsi a przede wszystkim z opowiadania samego Antoniego Dawidowicza.
Cała nasza wschodnia granica od Łotwy aż po Rumunię była najeżona zasiekami z drutu kolczastego. Po ostatecznym uregulowaniu sporów granicznych i ustaleniu jej przebiegu strzeżona była od strony polskiej przez policję. Jako jeden z pierwszych policjantów przybył do Budek Józef Bocheński, tu osiadł i założył rodzinę.
Dopiero w roku 1924 została zorganizowana specjalna formacja wojskowa – Korpus Ochrony Pogranicza (KOP) dla stworzenia kordonu na wschodnich rubieżach II Rzeczypospolitej. Wojska KOP-u rozmieszczone były wzdłuż granicy z Łotwą, Litwą i Związkiem Radzieckim  a od wiosny 1939 roku również z Węgrami. Wzdłuż całej tej granicy wybudowane były strażnice. Na każdej strażnicy służyło ok. 20 żołnierzy.

/ Budowa umocnień na Wołyniu w latach 30-tychczesc2

 W Ostkach znajdowały się koszary kompanii odwodowej, którą dowodził kapitan Alfred Szmit. W Rokitnie znajdowało się dowództwo batalionu z Majorem Kotarba na czele. Dowództwo pułku KOP „Sarny” znajdowało się oczywiście  w Sarnach. Dowódca tego pułku, pułkownik Jerzy Płachta – Płatowicz poległ w wojnie obronnej we wrześniu 1939 roku.
Żołnierze odbywający służbę wojskowa w KOP-ie pochodzili przeważnie z centralnej lub zachodniej Polski. Byli wśród nich warszawiacy, mieszkańcy województw kieleckiego, poznańskiego i krakowskiego. Byli to wzorowi żołnierze, o nienagannej przeszłości. Ich służba wymagała stałej czujności.
Niektórzy z żołnierzy odbywający służbę wojskową w KOP-ie pozostali tu na stałe. Tu się pożenili i założyli rodziny. W Budkach pozostał Władysław Wyrwiński z poznańskiego, tu sobie znalazł żonę Edward Wereszczyński. W futorze Dubno założył rodzinę i tu gospodarował Władysław Padło, pochodzący z okolic Tarnowa.
Najbliższą stacją kolejową były Ostki, odległe od Budek o 7 kilometrów drogą prowadzącą przez las lub 6 kilometrów idąc wzdłuż toru kolejowego. Ostki  były końcową  stacja kolejową po polskiej stronie, ale tor kolejowy biegł dalej do samej granicy, koło samej wsi Budki, po ich północnej stronie i dalej przez stacje Snowidowicze do Olewska  i dalej aż do Kijowa. Stacje Snowidowicze i Olewsk leżały już po stronie radzieckiej.
Na samej granicy polsko – radzieckiej był niewielki most na rzece Hatce względnie Chatce  [* na rzece Huś wg mapy WIG z roku 1937]. Na samym moście szyny kolejowe były usunięte. Po polskiej i radzieckiej stronie mostu stały płotki zrobione z gałęzi, uniemożliwiające wgląd w dalszy teren przygraniczny sąsiada.
W Ostkach obok końcowej stacji kolejowej, znajdował się posterunek policji, poczta, tartak, nadleśnictwo oraz trzy sklepy spożywcze  [* typu chleb, mydło, powidło]. Prowadzili tu swój handel Arpaszow, Będkowski i Żyd o nazwisku Turek. Najchętniej zaglądałem do sklepu Arpaszowa. Arpaszow był bardzo uczciwym człowiekiem. Lubiłem z nim porozmawiać. Podczas wojny polsko – radzieckiej w roku 1920 – Arpaszow przebywał jako uciekinier w Kieleckiem, w Wiślicy nad Nidą. Ponieważ ja znałem te okolice mięliśmy zawsze temat do rozmowy.  Arpaszow, pomimo rosyjskiego nazwiska, czuł się Polakiem. Był nawet odznaczony  przez polskie władze Brązowym Krzyżem Zasługi, z czego był ogromnie dumny.
W Ostkach była szkoła powszechna, w której pracowało troje nauczycieli. Kierownikiem szkoły był kol. Stanisław Witkowski z okolic Starego Sącza. Tu uczyła też jego żona Olga oraz żona kapitana Szmita. Z tego powodu kapitan Szmit żył w zgodzie z gronem nauczycielskim. W roku 1939 rozpoczęto budowę nowej szkoły w Ostkach. Miała to być szkoła czteroklasowa.
W odległości 7 kilometrów w kierunku północno – zachodnim od Budek leżały Snowidowicze. Była to ruska wieś, z cerkwią i szkołą pośrodku. Kierownikiem szkoły był tam kol. Stanisław Ziółkowski z kieleckiego, a nauczycielem kol. Bolesław Kita z poznańskiego.
Z kolegami z Ostek i Snowidowicz utrzymywałem stały kontakt. Ponieważ byli starsi ode mnie służyli mi radą i doświadczeniem. Byli dla mnie dobrymi i serdecznymi kolegami.
Dookoła Budek ciągnęły się lasy państwowe.

Po kilku dniach mojej pracy w Budkach wybrałem się po lekcjach na pocztę do Ostek. Chciałem wysłać list do rodziców. Wybrałem drogę krótszą, wzdłuż toru kolejowego. Wtedy dopiero poznałem co znaczy mieszkać w strefie nadgranicznej. Po wyjściu z domu skierowałem swe kroki w kierunku futoru Oś i dalej w kierunku toru kolejowego. Na Osi stała wieża obserwacyjna KOP-u, zwana przez tutejszą ludność „bacznią”. Tu najpierw wylegitymowali mnie żołnierze z owej „baczni”. Na torze kolejowym zostałem zatrzymany i wylegitymowany przez sierżanta z KOP-u. Był nim, jak się później dowiedziałem, sierżant Stanisław Brzozowski, dowódca  sąsiedniej strażnicy w futorze Dubno. W samych Ostkach wylegitymowała mnie policja.
Z Ostek postanowiłem wracać inną drogą, mianowicie przez las. Tu koło koszar kompanii odwodowej wylegitymowali mnie wartownicy. SW lesie wylegitymował mnie jakiś oficer KOP-u, jadący na koniu. Koło strażnicy w Budkach zatrzymali mnie jeszcze, na dodatek, żołnierze ze strażnicy w Budkach.
Muszę tu podkreślić, że wszyscy, którzy mnie legitymowali czynili to w bardzo kulturalny sposób. Po okazaniu mojej legitymacji służbowej dziękowali i przepraszali. Służbowa legitymacja nauczycielska , wystawiona przez Inspektorat Szkolny w Sarnach, upoważniała mnie do przebywania i poruszania się na tym terenie. Żołnierze pogranicza wiernie trzymali tu straż. Początkowo nikt mnie tu nie znał. Taki stan rzeczy trwał dość długo. Przez dłuższy czas byłem pod obserwacją naszych dzielnych kopistów.
Do Rokitna, gdzie znajdowała się siedziba gminy Kisorycze, było 18 kilometrów. Można było dostać się tam furmanką , względnie pociągiem z Ostek. Ale pociąg kursował tu dwa razy na dobę – rano i wieczorem.
Odległość do Sarn wynosiła 64 kilometry.
Najbliższe miasteczko po stronie radzieckiej, Olewsk, leżał 12 kilometrów od granicy. Ponieważ były tu tereny płaskie, równinne Olewsk był doskonale widoczny w słoneczny dzień z wieży obserwacyjnej KOP-u, stojącej w futorze Oś. Futory, względnie z ukraińska chutory,  były to odosobnione zagrody wiejskie, tworzące coś w rodzaju przysiółków.
Obok szkoły biegła piaszczysta droga, po której wracały z pastwiska rozleniwione krowy, a nad nimi unosiły się tysiące komarów. Była to kraina wielkich lasów, kraina pełna grzybów, owoców, miodu ale i komarów.
Po zakończeniu zajęć w szkole miałem dużo wolnego czasu. Spacerowałem sobie po lesie podziwiając piękno tej pełnej uroku i tajemnic ziemi wołyńskiej. Ziemia wołyńska była określana przed wojną jako Polska C. Często zapomniana przez nasze władze, zapomniana chyba i prze Boga. Im dalej zapuszczałem się w las, tym więcej odkrywałem tajemnic i uroku tej bagnistej krainy. Był tu raj dla myśliwych. Mieszkały tu sarny, jelenia zające, wilki i dziki. Ze względu na bliskość granicy nie wolno było urządzać w pobliżu wsi polowań. Lasy ciągnęły się równie hen daleko po stronie radzieckiej.

/  Pozostałości polskich domów na Wołyniu

Graniczna rzeka Hatka (Chatka)płynęła tu leniwie, rozlewając się w rdzawe bagniska.
Cichy tu żył lud, spokojny, żyjący z dala od wszelkiego dobra, jakie niosły zdobycze dwudziestolecia. Tu od lat nic się nie zmieniało i tu na futorach widziałem kurne chaty i łuczywo, a na nogach mieszkańców, tej naprawdę pięknej krainy, lipowe łapcie zwane „postołami”. Było to obuwie noszone na codzień i od święta przez mieszkańców wiosek ruskich. Niektórzy gospodarze robili sobie łapcie ze starych opon samochodowych. W takich można już było chodzić dłuższy czas.
Mieszkańcy Budek wyróżniali się pod każdym względem. Nie było tu już kurnych chat. Domy były tu dość obszerne, a ludzie ubierali się inaczej. W niedziele niczym nie różnili się niczym od mieszkańców miast.
Nie wiem czyj to był pomysł wskrzeszenia „szlachty zagrodowej”. Zaczęto szukać dokumentów o pochodzeniu szlacheckim miejscowej ludności. Widziałem kilka takich starych dokumentów, pisanych w języku polskim, gdzie było napisane, że taki a taki był „szlachetnie urodzony”. Co z tego, że był „szlachetnie urodzony” ? Widziałem tych ludzi „szlachetnie urodzonych” w Sochach … Wielu z nich chodziło w łapciach z łyka. Ich strój składał się z lnianych portek i takich samych koszul , tkanych rękami ich matek względnie żon, a w zimie nosili te same czapki baranie …
C.D.N.

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.