Logo

Moje Kresy. Józef Julian Jamróz cz.5

/ Międzyrzec 1935r. pokaz ćwiczeń przed szkołą przygotowanych z okazji święta 3 Maja

Na spotkanie z Sowietami wyszedł cały kahał żydowski na czele z rabinem Jakubem Zasławskim. Kiedyś miałem okazję bliżej go poznać, byłem u niego w domu zaproszony przez moje koleżanki – sąsiadki z podwórka Hanę i Sonię. Na powitanie poczęstowano mnie zdrowym kozim mlekiem i czymś tam jeszcze. Teraz stojąc przy ojcu patrzyłem jak ten człowiek poniża się witając naszych najeźdźców. Czerwonoarmiści pojedli, popili wody i poszli dalej w kierunku na Tuczyn.

Po jakimś czasie powitał nas nowy obowiązek szkolny i musieliśmy chodzić do sowieckiej szkoły, tym razem ucząc się języka rosyjskiego. Władza sowiecka od początku zaczęła wprowadzać w naszym miasteczku swoje porządki. Teraz to ja śmieję się z Żydów za ich naiwność, handel został natychmiast jak to w komunizmie upaństwowiony, a oni w swoich sklepach stali się ich kierownikami. Codziennie Żyd musiał sporządzić raport sprzedaży i zarobione pieniążki oddać do sowieckiej gminy. Stało się faktem, że w sklepach zaczęło brakować nafty, cukru i innych produktów spożywczych, za chlebem stało się w długich kolejkach. Z towarami w ogóle był szerszy problem, albowiem Sowieci wszystko wywozili do siebie, na wschód.                                          

„Gdy rozpoczęła się niemiecka agresja na Polskę, na wschodnie ziemie napłynęły tysiące uchodźców z zachodniej i centralnej części kraju. W dniach 8 – 14 września 1939 roku Wołyń był miejscem pobytu ewakuowanych z Warszawy naczelnych władz państwowych. Natomiast po 17 września właśnie na Wołyniu toczyły się najcięższe walki z Sowietami. Odcinek nad Słuczą, strzeżony przez pułk KOP „Sarny” pod dowództwem płk. Nikodema Sulika, był jedynym fragmentem polsko- radzieckiej granicy, na którym agresja została skutecznie powstrzymana. Następnego dnia w Morocznie na Polesiu Wołyńskim skoncentrowały się oddziały KOP z całego Polesia pod dowództwem gen. Wilhelma Orlik – Ruckemanna. Zgrupowanie to liczące 7 tysięcy żołnierzy, do którego dołączyli też marynarze Floty Pińskiej, w sposób zorganizowany wycofało się na zachód, podążając śladami samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszka Kleberga. Ostatnią bitwę stoczyli KOP – iści pod Wytycznem na Polesiu Lubelskim, po czym formacja została rozwiązana. Po zgarnięciu Wołynia, Sowieci wprowadzili nową administrację, przeprowadzili „wybory”  do Zgromadzenia Narodowego, a następnie „na jego prośbę” 1 listopada 1939 roku wlączyły województwo wołyńskie w skład Ukraińskiej SSR. Według nowego podziału, województwo podzielono na dwa obwody; wołyński ze stolicą w Łucku i rówieński, zaś południową część z Krzemieńcem przyłączono do obwodu tarnopolskiego. Polacy zostali odsunięci od wszelkich stanowisk w administracji, którą obsadzono miejscowymi komunistami i przybyszami ze wschodniej Ukrainy”. Zapewne wtedy wypłynął na szerokie wody zięć naszego żydowskiego sąsiada – Berek Don, zawzięty komunista i szpieg NKWD. Założył na rękę czerwoną opaskę i zaczął pokazywać funkcjonariuszom NKWD kogo mają aresztować. „Ludność ukraińska początkowo była w większości nastawiona do Sowietów przychylnie i wykorzystywała nową sytuację do załatwiania zadawnionych porachunków. W miarę jednak, jak represje objęły także Ukraińców, ich stosunek do Sowietów stawał się coraz bardziej wrogi”. Berek Don zaprowadził NKWD do naszego posterunku Policji, gdzie aresztowano od razu pełniącego akurat służbę przodownika Aleksandra Wróblewskiego. Stał się pierwszą ofiarą NKWED w naszym Międzyrzeczu Koreckim. Szyderczy Żyd Berko podszedł do grupy Polaków stojących przy Rynku i dyskutujących o ostatnich wydarzeniach z udziałem Sowietów i rzekł: „Nu skończyła się wasza zasrana Polszcza”. Niebawem wszyscy Żydzi na własne oczy mogli się przekonać jak to żyło się w zasranej Polszcze. „Wiele osób osadzono w więzieniach i aresztach, zaś kilkadziesiąt tysięcy Żydów deportowano na wschód podczas czterech kolejnych wywózek w 1940 i 1941 roku. Próby zorganizowania polskiego podziemia m.in. w Kowlu, Równem i Krzemieńcu skończyły się masowymi aresztowaniami dokonanymi przez NKWD w lipcu 1940 roku”. Mieliśmy wielkie szczęście, że nas i mojego ojca NKWD zostawiło w spokoju, widocznie to za sprawą komendanta NKWD lejtnanta Iwana Nowikowa. Tato zaczął obszywać cała nową władzę, w tym enkawudzistów i ich rodziny. Gdy Nowikow przychodził do naszego domu, tato od razu dawał mi pieniądze i leciałem do żydowskiej karczmy po wódkę. Zamykali się w naszym pokoju i długo przy wódce dyskutowali. To właśnie on lejtnant Nowikow, sowiecki oficer NKWD, człowiek o „wysokiej kulturze” w oficerkach wysmarowanych dziegciem, które śmierdziały  z daleka, popijał wódkę i tak jak stał, kładł się w tych buciorach na nasze łóżko z białą pościelą. Dobrze to pamiętam, wyciągał swego nagana na koraliczkach, kładł go sobie pod poduszkę i spał z krzywym uśmiechem, niemiłosiernie chrapiąc. Prze to, że Nowikow przychodził do nas jak do swojego domu, zapewne dlatego ojca i nas zostawiono w jako takim spokoju i nie zostaliśmy od razu wywiezieni na Sybir. Jednakże komunista i Żyd Berek Don nie dawał za wygraną. Nałożył na ojca areszt domowy. Tato nie mógł wyjść z domu poza nasze obejście. Za to pracy miał coraz więcej, obszywał cała władzę i bardzo dziwił się jakie to były sowieckie dziady. Wielu z nich chodziło w jednej koszulinie, a kobiety wstydziły się rozebrać podczas przymiarki nie mając odpowiedniej bielizny. Dobry nasz sąsiad Żyd Gaba Moszko ciągle informował ojca, że jego zięć robi wszystko, abyśmy zostali wywiezieni na Sybir. Kowal nienawidził swego zięcia, prosił też ojca, by się w jakikolwiek sposób zabezpieczyć w razie ewentualnej wywózki na Sybir. Ten przeklęty Berek Don ciągle nagabywał lejtnanta Nowikowa, by ten umieścił nas na liście wywozowej. Z ich kłótni wynikało – jak donosił Moszko, że tatę mieli wysłać do łagru na Syberię, a macochę z dziećmi do Kazachstanu. Na przeszkodzie przed wywózką ciągle stał lejtnant Nowikow, chociaż jak niektórzy twierdzili, widziano nas na liście wywozowej co miało nastąpić 26 czerwca 1041 roku. Nie zdążyli, gdyż niespodziewanie na Sowietów uderzyli Niemcy.                                                                    

W 2011 roku napisał do mnie prof. dr Jan Stecki, syn Józefa – potomek wielkiego rodu Steckich z Wołynia. Przedstawił mi swoje losy i rodziny Steckich, dając świadectwo prawdzie o tamtych czasach po wejściu w 1939 roku do Polski Armii Czerwonej. Pozwolę sobie przytoczyć parę zdań z jego obszernych wspomnień. „W dniu 17 września o piątej rano przygalopował leśniczy z wiadomością, że wojska rosyjskie przekroczyły granice.  Międzyrzecz leżał w linii prostej 12 km od granicy, więc lada chwila można się spodziewać Armii Czerwonej. To wiem od dorosłych, czyli pewnie Mamy. Ja zostałem obudzony i ubrany o jakiejś wczesnej godzinie rannej, może 5:30, może 6:00.Pamiętam widok zaskoczonej Mamy pakującej jakąś bieliznę do kufrów oraz wiadomość, że stary Buick (amerykańska marka samochodów osobowych – przyp. autora) ciągany końmi wokół gazonu nie chce zapalić. Tego Buicka przed pałacem i konie zaprzężone do niego sam widziałem przez okno. Wyraźnie moi Rodzice niczego takiego się nie spodziewali i ten najazd spadł na nich jak grom z jasnego nieba. Wielu ludzi w Polsce czegoś niedobrego się jednak spodziewało; politycy i dyplomaci (jak Jaś Gawroński)  wiedzieli o tajnym protokole do umowy między hitlerowskimi Niemcami a stalinowską Rosją – umowy zwanej paktem Ribbentrop – Mołotow. Wiali też do Rumunii aż się kurzyło (sławne „Zaleszczyki”). Wuj Stefan Jałowiecki choć zwykły obywatel ziemski, miał naszykowane od tygodnia czy więcej, dwa wozy drabiniaste wypełnione dobytkiem wywożonym z Ożenina; na wieść o przekroczeniu granicy natychmiast z córką Niną zacięli batem konie i odjechali w ciągu kwadransa; pędząc skrótami co sił dojechali bezpiecznie do Lwowa a stamtąd już spokojniej (tu nie mam szczegółów) do Krakowa. Dla moich Rodziców Międzyrzecz był „tu” i było im trudno pogodzić się z jakimś planem wyjazdu – i dokąd? Byli na pewno zupełnie zaskoczeni. Około 7:00 rano, może 7:30, zobaczyliśmy wąż buro – brunatno – szary wojsk posuwających się drogą w dole. Ten obraz brudnego węża Armii Czerwonej widzę do dziś gdy zamknę oczy. Wojsko – czy może od razu wojsko i NKWD – zajęło pałac, skonfiskowało co się dało, zostawiło nam dwa czy trzy pokoje do mieszkania i nie pozwalało – widocznie – wyjechać. Od czasu do czasu nawiedzały nas strachy przed aresztowaniem Papy i wtedy kryliśmy się w małej jamie wykopanej w parku i dobrze ukrytej wśród drzew co pamiętam – nawet wilgotnej ziemi widok dużego Papy mieszczącego się z trudem w tej jamie. W tych dniach mały Oluś z nianią był przechowywany przez zaprzyjaźnioną Ukrainkę w chałupie tuż za murem parku od strony zachodniej. Ja też tam byłem, ale czy się tam przechowywałem to raczej nie. W pierwszych dniach października Papa został aresztowany i przewieziony do więzienia do Równego. Tam znalazł się w doborowym towarzystwie okolicznych ziemian – z których nikt nie wyszedł żywy poza jednym Piotrem Pruszyńskim, którego uwolniła żona – Ciocia Wilma. Ta niesamowicie energiczna i przedsiębiorcza kobieta nie jeden raz dała tego dowody, ale wyrwanie Pruszyńskiego z łap NKWD graniczyło z cudem. Ostatnio poznałem pewne zawiłe szczegóły Jego wyzwolenia. My z Mamą dostaliśmy zezwolenie nawy jazd życzliwy jak słyszałem od Mamy wójt Ukrainiec ułatwił i dał podwody – czyli wozy z końmi. Dziś rozumiem jak Mamie śpieszyło się do Równego gdzie w więzieniu jest jej mąż – ukochany maż trzeba dodać. Więc wyjechaliśmy zostawiając gros dobytku ruchomego, bo też żadnych szczególnie wartościowych rzeczy nie było. Mama musiała myśleć, że tu kiedyś wrócimy – tyle razy my Kresowiacy uciekaliśmy w różnych wojnach i zawieruchach i zawsze wracaliśmy. Musiała tak myśleć, bo bezcenne skrzypce „Ogińskiego” zostawiła na przechowanie Ukraińcowi, który coś miał wspólnego z muzyką i był pałacowi życzliwy – nie wiem czy pracował w majątku. Tak czy owak skrzypce niedługo potem spaliły się, bo wieś ukraińska Międzyrzecza rozprawiła się z tymi Ukraińcami którzy „kolaborowali” (byśmy dziś powiedzieli) z przeklętymi „Lachami”. Jego drewniana chałupa została szczelnie zamknięta z nim i cała rodziną w środku i podpalona. Wszyscy i wszystko spłonęło do ostatniej deszczułki. Taki był los skrzypiec i taki los Ukraińca i takie okrucieństwo z którego ten naród jest sławny. Warto o tym wiedzieć – że późniejsze masowe mordy Polaków na tych terenach usprawiedliwiane rzekomymi rozkazami Bandery, nie były żadną nowością. Po przyjeździe do Równego zamieszkaliśmy nie wiem gdzie i Mama biegała do więzienia i pod więzienie i widziała Papę przez kraty a raz zdaje się uzyskała widzenie. Jakoś wtedy zapadły decyzje, że jedziemy do Lwowa, do Ciotek Ledóchowskich i bardzo prędko pojechaliśmy wagonem towarowym z 17 – toma walizkami. Skąd wiem, że 17 bo jedna zginęła co wyszło na jaw przy przeliczaniu. Okazało się, że biedny złodziej się okropnie nabrał bo to była walizka fotografii. Dlatego też nie mam prawie żadnych fotografii, ani luzem ani albumów. We Lwowie zamieszkaliśmy u Ciotek Ledóchowskich w ich pałacyku – wilii ozdobnej – przy ulicy Klejnockiej. Od paru osób dowiedziałem się teraz (2011), że Pan Chmurkowski naczelnik poczty w Międzyrzeczu telefonował do mego Ojca (Józefa Steckiego) 17 – go września wcześnie rano uprzedzając Go o najeździe sowieckim na co Papa miał powiedzieć, że on nikogo się nie obawia, bo był w porządku wobec wszystkich ludzi i że nie wyjeżdża. Czy Papa to powiedział szczerze, czy udawał już wiedząc że Buick nie chce zapalić, tego nie wiemy a jeśli nawet naiwnie mógł myśleć że nic jemu się nie stanie, to jeszcze była jego Żona, czyli moja Mama i być może to ona, jako większa realistka, była motorem tej próby wyjazdu, której byłem świadkiem. Nasze życie we Lwowie ustabilizowało się; przez zimę 1939/1940 chodziłem do szkoły dla dziewcząt – teraz koedukacyjnej – przy placu św. Jura prowadzonej przez zakonnice (Sacre Coeur). Mama co miesiąc jeździła do Równego podać paczkę do więzienia dla Papy i może uzyskać widzenie. To była stabilizacja w koszmarze Związku Sowieckiego czy Radzieckiego i w okropnej nędzy. Właściwie nie wiem za co i jak Mama siebie, mnie, Olusia i Panią Nauczycielkę utrzymywała. Więc mini stabilizacja w koszmarze kolejek po sól, chleb, słoninę i braku wszystkiego, w brudzie i niechlujstwie dotąd nieznanym gdy nawet napisy szyldów na sklepach stały się ohydne pisane koślawą cyrylicą farbami o brudnych kolorach. Pamiętam jaki byłem nieszczęśliwy w szkole, syn „pamieszczyka” najoczywistszy przez czyste ubranko i ostrzyżenie na paniczyka, targany za uszy przez dużo większe ode mnie Żydówki, trzy czy nawet cztery, które były bardzo dokuczliwe. W marcu 1940 Mama pojechała do Równego dać tę comiesięczną paczkę do więzienia, a tu paczki nie przyjęli, bo więźnia nie ma ! Od strażników mama dowiedziała się, że wywiezieni w głąb Rosji do Kijowa, a może do Charkowa. Biedna Mama załamana nocuje jedną noc u kobiety wynajmującej pokoje a raczej łóżka na nocleg. Pech chce, że tej nocy przychodzą Sowieci wywozić tę kobietę i jej rodzinę na Sybir – jest to żona polskiego policjanta (którego oczywiście nie ma). Z mamą rozmowa jest krótka „wy toże pojedite” i nic żadne argumenty, prośby nie pomogły. I Mama pojechała, wraz z milionem czy dwoma innych Polaków, do Kazachstanu w kategorii „na odsiedlenie”. Przesłała tylko karteczkę z wiadomością którą dobrzy ludzie dostarczyli do Lwowa.
Cdn.
Wspomnień wysłuchał ;   Eugeniusz Szewczuk   
Osoby pragnące dowiedzieć  się czegoś więcej o życiu na Kresach, nabyć moją książkę pt. „Moje Kresy” ze słowem wstępnym prof. St. Niciei, proszone są o kontakt ze mną tel. 607 565 427 lub e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.                                                                          

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.