Dzisiaj jest: 20 Kwiecień 2024        Imieniny: Agnieszka, Teodor, Czesław

Deprecated: Required parameter $module follows optional parameter $dimensions in /home/bartexpo/public_html/ksiBTX/libraries/xef/utility.php on line 223
Moje Kresy – Rozalia   Machowska cz.1

Moje Kresy – Rozalia Machowska cz.1

/ foto: Rozalia Machowska Swojego męża Emila poznałam już tutaj w Gierszowicach, powiat Brzeg. Przyjechał jak wielu mieszkańców naszej wsi z Budek Nieznanowskich na Kresach. W maju 1945 roku transportem…

Readmore..

III Ogólnopolski Festiwal Piosenki Lwowskiej I „Bałaku Lwowskiego” ze szmoncesem w tle

III Ogólnopolski Festiwal Piosenki Lwowskiej I „Bałaku Lwowskiego” ze szmoncesem w tle

/ Zespół „Chawira” Z archiwum: W dniu 1 marca 2009 roku miałem zaszczyt po raz następny, ale pierwszy w tym roku, potwierdzić, iż Leopolis semper fidelis, a że we Lwowie…

Readmore..

ZMARTWYCHWSTANIE  JEZUSA CHRYSTUSA  WEDŁUG OBJAWIEŃ  BŁOGOSŁAWIONEJ  KATARZYNY EMMERICH.

ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA WEDŁUG OBJAWIEŃ BŁOGOSŁAWIONEJ KATARZYNY EMMERICH.

Anna Katarzyna urodziła się 8 września 1774 r. w ubogiej rodzinie w wiosce Flamske, w diecezji Münster w Westfalii, w północno- wschodnich Niemczech. W wieku dwunastu lat zaczęła pracować jako…

Readmore..

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego  Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska”  w Domostawie  w dniu 12 marca 2024 r.

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie w dniu 12 marca 2024 r.

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie w dniu 12 marca 2024 r. W Walnym Zebraniu Członków wzięło udział 14 z 18 członków. Podczas…

Readmore..

Sytuacja Polaków na Litwie tematem  Parlamentarnego Zespołu ds Kresów RP

Sytuacja Polaków na Litwie tematem Parlamentarnego Zespołu ds Kresów RP

20 marca odbyło się kolejne posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds. Kresów.Jako pierwszy „głos z Litwy” zabrał Waldemar Tomaszewski (foto: pierwszy z lewej) przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich…

Readmore..

Mówimy o nich wyklęci chociaż nigdy nie   wyklął ich naród.

Mówimy o nich wyklęci chociaż nigdy nie wyklął ich naród.

/ Żołnierze niepodległościowej partyzantki antykomunistycznej. Od lewej: Henryk Wybranowski „Tarzan”, Edward Taraszkiewicz „Żelazny”, Mieczysław Małecki „Sokół” i Stanisław Pakuła „Krzewina” (czerwiec 1947) Autorstwa Unknown. Photograph from the archives of Solidarność…

Readmore..

Niemiecki wyciek wojskowy ujawnia, że ​​brytyjscy żołnierze są na Ukrainie pomagając  rakietom Fire Storm Shadow

Niemiecki wyciek wojskowy ujawnia, że ​​brytyjscy żołnierze są na Ukrainie pomagając rakietom Fire Storm Shadow

Jak wynika z nagrania rozmowy pomiędzy niemieckimi oficerami, które wyciekło, opublikowanego przez rosyjskie media, brytyjscy żołnierze „na miejscu” znajdują się na Ukrainie , pomagając siłom ukraińskim wystrzelić rakiety Storm Shadow.…

Readmore..

Mienie zabużańskie.  Prawne podstawy realizacji roszczeń

Mienie zabużańskie. Prawne podstawy realizacji roszczeń

Niniejsza książka powstała w oparciu o rozprawę doktorską Krystyny Michniewicz-Wanik. Praca ta, to rezultat wieloletnich badań nad zagadnieniem rekompensat dla Zabużan, którzy utracili mienie nieruchome za obecną wschodnią granicą Polski,…

Readmore..

STANISŁAW OSTROWSKI OSTATNI PREZYDENT POLSKIEGO LWOWA DNIE POHAŃBIENIA - WSPOMNIENIA Z LAT 1939-1941

STANISŁAW OSTROWSKI OSTATNI PREZYDENT POLSKIEGO LWOWA DNIE POHAŃBIENIA - WSPOMNIENIA Z LAT 1939-1941

BITWA O LWÓW Dla zrozumienia stosunków panujących w mieście liczącym przed II Wojną Światową 400 tys. mieszkańców, należałoby naświetlić sytuację polityczną i gospodarczą miasta, które było poniekąd stolicą dużej połaci…

Readmore..

Gmina Białokrynica  -Wiadomości Turystyczne Nr. 1.

Gmina Białokrynica -Wiadomości Turystyczne Nr. 1.

Opracował Andrzej Łukawski. Pisownia oryginalna Przyjeżdżamy do Białokrynicy, jednej z nąjlepiej zagospodarowanych gmin, o późnej godzinie, w urzędzie jednak wre robota, jak w zwykłych godzinach urzędowych. Natrafiliśmy na gorący moment…

Readmore..

Tradycje i zwyczaje wielkanocne na Kresach

Tradycje i zwyczaje wielkanocne na Kresach

Wielkanoc to najważniejsze i jedno z najbardziej rodzinnych świąt w polskiej kulturze. Jakie tradycje wielkanocne zachowały się na Kresach?Na Kresach na tydzień przed Palmową Niedzielą gospodynie nie piekły chleba, dopiero…

Readmore..

Rosyjskie żądania względem Kanady. „Pierwszy krok”

Rosyjskie żądania względem Kanady. „Pierwszy krok”

/ Były żołnierz dywizji SS-Galizien Jarosław Hunka oklaskiwany w parlamencie Kanady podczas wizyty Wołodymyra Zełenskiego. Foto: YouTube / Global News Ciekawe wiadomości nadeszły z Kanady 9 marca 2024. W serwisie…

Readmore..

SIERPIEŃ NA WOŁYNIU 1943. DWA DNI Z KALENDARZA

 29 sierpnia (prawosławne święto Wniebowzięcia NMP) 1943 roku:

W kol. Adamówka pow. Kowel podczas drugiego napadu Ukraińcy zamordowali co najmniej 14 Polaków.
W kol. Aleksandrówka pow. Kowel podczas drugiego napadu  zamordowali ponad 30 Polaków.
W kol. Antonówka pow. Kowel zamordowali co najmniej 15 Polaków, w tym 3 rodziny.
W kol. Augustów pow. Horochów zamordowali 7-osobową rodzinę polską. Świadek Kajetan Cis, ukryty w kopie zboża złożonej z dziesięciu snopków widział nieudaną próbę ucieczki rodziny Malinowskich. Rodzina ta liczyła 7 osób: rodziców, teściową i dzieci lat: 2. 3, 4 i 5. „Rozjuszona banda, jeszcze okrwawiona i rozgrzana we Władysławówce - widłami, siekierami, sierpami i kosami - zabijała, maltretowała tę rodzinę; kobiety, żonę Malinowskiego i teściową, rozebrali do naga i gwałcili - chyba gwałcili już nieżywe kobiety, bo leżały bez ruchu i co raz jakiś ryzun kładł się na nie, były całe we krwi. Żywe dzieci podnosili na widłach do góry - straszny krzyk (...). Kilku ryzunów poznałem - mieszkali w przyległych wioskach, sąsiedzi”. (Siemaszko..., , s. 1237).

W kol. Czmykos pow. Luboml upowcy razem z chłopami ukraińskimi z okolicznych wsi Czmykos, Sztuń, Radziechów, Olesk i Wydźgów wymordowali około 200 Polaków. Napadem kierował sotnik Pokrowśkyj, syn duchownego prawosławnego ze wsi Sztuń, oraz „Lis”, były gajowy. Rano miejscowi Ukraińcy zrobili rozeznanie wśród Polaków. Do Stanisława i Julii Król przyszedł znajomy Ukrainiec pożyczyć chleb, a za kilka godzin ten sam mordował łopatą ich córkę. Kolonia została otoczona pierścieniem strzelców UPA, który uniemożliwiał ucieczki. Grupy napastników w liczbie 10 – 20 na jedno gospodarstwo rozeszły się po kolonii i mordowały w okrutny sposób siekierami, widłami, kosami, drągami i innymi narzędziami gospodarskimi – tam, gdzie ofiary dopadnięto: w mieszkaniach, na podwórkach, na polu. Grupę dziewcząt i kobiet spędzono do szkoły, gdzie po zgwałceniu i zmaltretowaniu, zwłoki wrzucono do szkolnej ubikacji. Sprzęty, wozy, żywność, ubrania, buty oraz inwentarz żywy rozgrabili upowcy i mieszkańcy sąsiednich wsi ukraińskich. W późniejszym czasie kolonia została spalona. Eugeniusz Król, lat 12, został przybity za ręce, nogi i szyję do drzwi w kuchni. Helenę Greczkowską, lat 20, zarąbał siekierą znajomy Ukrainiec ze wsi Czmykos (Siemaszko..., s. 490 – 492). Zofia Wąs z d. Król, jako świadek pisze o sobie w osobie trzeciej: „Zofia Król, lat 7 i Janina Kotas, lat 12 bawiły się w sadzie lalkami. Nagle zaczęły dochodzić dziwne odgłosy. Starsza dziewczynka, Janina Kotas, zidentyfikowała, że są to banderowcy. Nagle jeden z nich pojawił się w sadzie, gdzie bawiły się dziewczynki (znany dziewczynkom, gdyż pochodził ze wsi Czmykos, gdzie mieszkali w większości Ukraińcy). Ten człowiek był tego samego dnia rano u państwa Królów – chciał pożyczyć chleb. Pani Julia Król, lat 29, matka Zofii dała mu cały bochenek, podziękował i wyszedł. W sadzie ów Ukrainiec zapytał, czy rodzice są w domu. Zofia odpowiedziała, że tak. Dalej już nic nie pamięta. Jak się okazało później, dostała w tył głowy łopatą, co spowodowało utratę świadomości i wstrząs mózgu. Gdy Zofia odzyskała przytomność, było jeszcze widno, okazało się, że wraz z koleżanką zostały przysypane ziemią w niewielkim rowie. /.../ Janina Kotas leżała na Zofii z odciętymi w połowie łydek nogami. Dostała przez chwilę drgawek i przestała się odzywać, prawdopodobnie już nie żyła. Zofia wydostała się z prowizorycznego grobu i poszła do domu. Zorientowała się, że w domu są jeszcze banderowcy, więc wystraszona schowała się w konopie. Jak już wszystko ucichło, ponownie Zofia wybrała się do domu. I co zastała? Mama Julia Król, lat 29, z domu Greczkowska, leżała na podłodze cała zakrwawiona z nożem w piersi, już nie oddychała. Brat, Eugeniusz Król, lat 12 został przybity za szyję i ręce do drzwi w kuchni, również już nie żył. Tata Stanisław Król, lat 38 leżał koło pasieki, najprawdopodobniej przerżnięty piłą, jeszcze żył. Jak zobaczył Zofię, zaczął krzyczeć, żeby uciekała do babci. Zofia pobiegła najpierw do Marii Danielak, swojej matki chrzestnej. W domu nikogo nie było, na podłodze leżało tylko jakieś dziecko, całe porozrywane (głowa, nogi, ręce – osobno). Następnie Zofia pobiegła do swojej babki Katarzyny Król i dziadka Antoniego króla, tam też nikogo nie było, tylko pełno krwi wszędzie. Następnie Zofia pobiegła do drugiej swojej babki Zofii Greczkowskiej i dziadka Feliksa Greczkowskiego. Po drodze spotkała swoją koleżankę Amelkę, lat 5 i jej siostrę Annę. Lat 3, Góral. Za chwilę wyszedł, wyłonił się nagle, jakiś Ukrainiec i zaczął strzelać. Anna Góral, lat 3 zginęła na miejscu. Amelka Góral została postrzelona w ręce. Przed kulami uchroniła się jedynie Zofia. Zofia z ranną Amelką poszły do domu Greczkowskich, w którym też nikogo nie było. Po drodze napotkały leżącą, już nie żyjącą, kobietę z małym dzieckiem przy piersi. Dziecko jeszcze żyło. Następnie poszły do domu Amelki Góral i tam się schowały w kryjówce pod podłogą. Przesiedziały tam całą noc. Na drugi dzień poszły do Lubomla, do ciotki Zofii”. Było to 12 kilometrów, dotarły tam w bardzo złym stanie, do cioci Zofii o nazwisku Wichruk z d. Król (Siemaszko..., s. 1180).

We wsi Derno pow. Łuck zamordowali 19-letniego Polaka.

W kol. Ewin pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali co najmniej 8 Polaków. „ Moja Mama Jadwiga oraz tato Jan opowiadali mi osobiście we Włodziemierzu Wołyńskim, że rodzona siostra mojej mamy Leokadia z domu Kaliniak lat około 30, została zamordowana przez czterech Ukraińców niedaleko Swojczowa, we wsi Ewin. To było podczas rzezi ukraińskich w 1943 r. Opowiadali o jej śmierci tak: "Dwóch Ukraińców ją trzymało, a dwóch przerzynało piłą na pół i tak Lodzię zamęczyli na śmierć!" Leokadia wyszła za mąż i miała swoje dzieci, niestety nie pamiętam już dziś ile.” Nazywam się Czesław Albingier, Urodziłem się 09. 01. 1931 r. we wsi Sierakówka, gm. Werba, powiat Włodzimierz Wołyński.. /.../  W Swojczowie mieszkała też Leokadia z domu Kaleniak, najmłodsza siostra rodzona mojej mamy Jadwigi. Moi rodzice opowiadali mi, że Leokodia była bardzo piękną kobietą i jeszcze przed II wojną światową wyszła za mąż. Wraz z mężem mieszkali w bliskich okolicach Swojczowa. Podczas rzezi także ich dom, został napadnięty przez ukraińskich nacjonalistów. W trakcie napadu zastrzelono jej młodego męża, a ją Ukraińcy zabrali do lasu i przez miesiąc czasu gwałcili. Potem ją okrutnie zamordowali.” (Wspomnienia Wacławy Roch i Czesława Albingiera ze wsi Sierakówka w pow. Włodzimierz Wołyński na Wołyniu 1938 – 1944. Wysłuchał i spisał Sławomir Tomasz Roch, 2009 r. W;  http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/sierakowka-roch_waclawa_i_czeslaw.html ) Latem 1943 r. banderowcy okrążyli ich wieś, a następnie uzbrojeni w przeróżną broń wchodzili do wsi i mordowali dosłownie wszystkich, których spotkali na swojej drodze. Mordercy nie oszczędzali nikogo, ani kobiet, ani dzieci. Kazia opowiadała mi osobiście, że także ich dom został napadnięty przez ukraińskich nacjonalistów. Ona i jej mąż rzucili się do ucieczki. Stanisław chwycił na ręce malutką jeszcze Alfredę, miała wtedy około 1,5 roczku i zaczął szybko uciekać, byle dalej od domu. Niestety zauważyli go oprawcy i celnie posłali mu śmiertelną kulę, gdy padał na ziemię, albo resztką przytomności, albo za przyczyną autentycznego cudu, przykrył swoim ciałem niemowlę, nie czyniąc mu przy tym większej szkody. Kazimiera tymczasem była ukryta w schronie, bądź w najbliższej okolicy i przeżyła napad. Po odejściu bandziorów odnalazła dziecko pod ciałem zastrzelonego męża.” (Sławomir Tomasz Roch: Beri szablu, beri nyż, spotkasz Lacha taj zariż!; w: http://niepoprawni.pl/blog/slawomir-tomasz-roch/beri-szablu-beri-nyz-spotkasz-lacha-taj-zarisz ). W. i E. Siemaszko na s. 917 podają, że Ukraińcy siekierami i widłami zamordowali 5 Polaków: Józefa Litwińczuka lat 29, Stanisława Traczyńskiego lat 62, jego żonę Antoninę lat 60, syna Leona lat 38 i córkę Feliksę lat 18.

W kol. Głęboczyca pow. Włodzimierz Wołyński „powstańcy ukraińscy” razem z chłopami ukraińskimi z sąsiednich wsi wymordowali około 250 Polaków – „od niemowląt” (np. dziecko Bolesławy Zarzyckiej), „po starców” (np. 96-letnia wdowa Kazańska). Napad miał miejsce o świcie, zabijali siekierami, widłami, nożami, szpadlami, drągami itp. Ofiary bestialsko torturowali, obcinali języki, ręce, nogi; na wpół żywych wrzucali do dołów, które zasypywali. Ranną 11-letnią Anię Krakowiak zakopali żywcem. Małemu dziecku Jana i Anieli Sławskich roztrzaskali główkę o słup (Siemaszko..., s. 872 – 874). „W ostatnich dniach sierpnia 1943 roku w niedzielę przed świtem, prawie już wstawał dzień, obudziły mnie odgłosy echa krzyku sąsiedzkich gęsi. Zaniepokoiłem się bardzo tym rannym donośnym hałasem. Zrywam się ze swojego legowiska w stodole i wybiegam na podwórze. Wpadam do śpiącej rodziny w mieszkaniu i stanowczo wszystkich głośno budzę. Matka bardzo strwożona zabiera z posłania młodsze rodzeństwo, chwyta, co było pod ręką z ich ubrań i ucieka w kierunku rzeki Turii. Po drodze przed rzeką, na polu złożonego już w kopy zboża, ukrywa się z młodszym rodzeństwem w tych kopach. Zrozpaczona mówi do mnie, żebym uciekał do naszego kuzyna Józefa Chojnackiego, który mieszkał na wschodniej krawędzi wsi Głęboczycy. Było to od nas niedaleko, około 1,5 kilometra. Po kilkunastu minutach dobiegam do domu Chojnackich. W domu kuzyna nikogo nie zastaję, spostrzegam, że wszystkie drzwi w pomieszczeniach są pootwierane i widzę, że zostały opuszczone tak samo jak nasze. Wtedy nie zastałem z nich nikogo. Dopiero później dowiedziałem się od mojego stryja Stanisława Winiarskiego, któremu również banda UPA wyrżnęła rodzinę, gdy on był wcześniej, wyszedł z domu do obrządku inwentarza. Ukryty w oborze widział, jak mordują jego małoletnie dzieci i rodzinę swojego sąsiada, mojego kuzyna Chojnackiego. Twierdził, że w czasie rąbania siekierami jego rodziny Chojnackiemu z rodziną udaje się niepostrzeżenie wypaść z domu do dobrze krzewami zarośniętego ogrodu. Pod osłoną drzew wbiegają do stojących dziesiątek ze zbożem, w których wszyscy się ukrywają. Może byłoby się im udało zachować życie, gdyby nie pozostawiony w zagrodzie uwiązany na łańcuchu pies, który donośnie wył. Bandyci wpadają do mieszkania, w którym nie było kogo rąbać. Zainteresowali się wyciem psa. Chwytają go i wypuszczają z uwięzi. Pies wyrywa się bandytom i pogonił do tych ukrytych w zbożu. Nie było dla nich ratunku. Banda UPA z Ukraińcami z Dulib i Turyczan morduje. Samego kuzyna Chojnackiego, z wściekłości chyba, że się ukrył, przywiązano łańcuchem do uprzęży konia i tak go wleczono za galopującym zwierzęciem, aż zostały z niego tylko nagie strzępy ciała. Od Chojnackich, których już nie zastałem, wracam w kierunku rzeki. Jadę przez pole, w którym ukrywała się matka z rodzeństwem. Penetruję kilka dziesiątek i widzę, że najdroższa mi osoba, moja Matula, w jednej z dziesiątek zboża leży już nieżywa. Uderzona została ostrzem siekiery bardzo głęboko przez środek głowy, nie dając żadnego ruchu i znaku życia. Rana na głowie jest okropnie opuchnięta, że głowa rozdwaja się z widocznym na wierzchu zakrwawionym mózgiem zalanym zakrzepłą krwią. Nie mogę na ten przerażający widok patrzeć, na tak straszną śmierć mojej Matuli, krwią całej zalanej. Z trwogą, że nie mogę jej już w niczym pomóc, w przerażeniu z obawą zaglądam do innych kup zboża za rodzeństwem. Za siostrami Danutą, lat 6, Czesławą, lat 4 oraz braćmi Janem, lat 14 i Albinem, 2 lata. Żadnego z nich nie odnalazłem. Okropnie strwożony wracałem do domu. Ubieram się w lepszą i grubszą odzież, z domu biorę, co jest pod ręką, trochę żywności i bochenek chleba. Udaję się za rzekę Turię do swego znajomego, Wojtowicza, który za żonę ma Ukrainkę. U Wojtowiczów ukrywam się w stodole, pełnej już zwiezionego z pola zboża. Przebywa już tam ukrytych osiem osób z pobliskich wsi polskich. Niektórzy z nich byli mi znajomymi. Z Głęboczycy naszej Jan Żuk, starszy ze Słowikówki, Kraszewski, lat 18 i Wdowiak, parę lat starszy ode mnie. U Wojtowicza ukrywamy się do paru dni, po których, na pewno przez donos jego żony Ukrainki, zostajemy wszyscy wykryci. Przyjeżdżają po nas upowcy wozem konnym i zabierają wszystkich nas do sądu na śledztwo. Sąd ten mieści się w lesie w opuszczonej gajówce. Jedziemy pod nadzorem UPA, przejeżdżamy po drodze przez pole gęstego łubinu. Widzimy, jak łubin ten przeszukują upowcy z karabinami i kilka grup chłopów z siekierami. Niektórzy z nich niosą oprawione na trzonkach haki, niby bosaki. Widzimy, jak w czasie penetrowania łubinu wykryto kilka ukrywających się dzieci. Były to dzieci Maszki i Szczepańskiego z Głęboczycy. Wszyscy oni w tym łubinie na miejscu zostają zarąbani siekierami albo mordowani hakami. W gajówce upowcy prowadzą z nami śledztwo przez parę dni, każdego z osobna pytali o udział nasz w armii, czy posiadanie broni. Nikt z nas nie mógł odpowiedzieć na żadne z pytań, gdyż z tym się nie spotkał. Nakłaniają nas, byśmy przystępowali do ich organizacji. Po kilku dniach śledztwa przewożą wszystkich do Hajek. Zbliżał się już wieczór. W Hajkach było już ciemno. Umieszczają nas w obszernej zamkniętej pustej oborze. Pod osłoną nocy, która tak nam się trafiła, że była bardzo ciemna i deszczowa, decydujemy i szukamy sposobu i możliwości jakiejś, aby się z tej obory wydostać. Po północy udaje się nam podważyć jedną z bel w ścianie chlewu; przez kilku z nas podważana ustąpiła. W ten sposób, jak najszybciej udaje się nam prawie czołganiem, cicho wydostać poza obręb zabudowań. Pod osłoną nocy udaje się całej grupie, po kilku, przejść w kierunku na Włodzimierz Wołyński.” (Józef Winiarski; w: Lucyna Kulińska, Dzieci Kresów III, Kraków 2009, s. 349-357; za:  http://wolyn.btx.pl/index.php/wolyn-wola-o-prawde/783-w-gboczycy-w-ostatnich-dniach-sierpnia.html ). 

W kol. Grabina pow. Włodzimierz Wołyński upowcy i chłopi ukraińscy z okolicznych wiosek wymordowali ponad 150 Polaków.

W pobliżu wsi Hołuby pow. Kowel zamordowali kilkunastu Polaków.

We wsi Hulewicze pow. Kowel zamordowali 7 rodzin polskich (25 – 30 Polaków).

We wsi Iwanówka pow. Kowel zamordowali 10 Polaków: 7-osobową rodzinę z 5 dzieci oraz matkę z 2 dzieci.

We wsi Jagodno pow. Włodzimierz Wołyński używając siekier, noży i wideł zamordowali co najmniej 13 Polaków.

W kol. Janin Bór pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali około 30 Polaków, którzy nie opuścili swoich domów.

W kol. Jasienówka pow. Włodzimierz Wołyński wyrżnęli całą polską kolonię (co najmniej 137 Polaków) - chociaż w lipcu upowcy zwołali zebrania Polaków z tej wsi oraz ze wsi Sokołówka i zapewniali, że Polacy mogą spokojnie pracować, nie bać się o swoje życie, bo nad ich bezpieczeństwem czuwają.

W kol. Kamilówka pow. Włodzimierz Wołyński  zamordowali 36 Polaków, głownie kobiety i dzieci.

We wsi Kohylno pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali mieszkające na terenie tartaku  dwie rodziny liczace 10 osób, w tym trzy siostry Wesołowskie: 10-letnią Aleksandrę, 11-letnią Walentynę i 12-letnią Halinę oraz ich 71-letnią babkę (od strony matki) Antoninę Ryś. „Równocześnie zamordowano 7 rodzin , tj. dwadzieścia kilka osób NN, mieszkających w budynkach pożydowskich byłego właściciela tartaku Kaca (Siemaszko..., s. 923). Prawdopodobnie wśród nich była rodzina Drabików: matka, 2 córki i 2 synów.  „Pamiętam, że poszłam w niedzielę rano do kościoła, tam zobaczyła mnie Wesołowska, kiwnęła na mnie głową, a gdy wyszłam ze świątyni, pytała mnie czy wiem, że był pogrom na Teresinie? Ona to właśnie opowiadała mi także, jak zginął jej mąż i kilku innych Polaków, mówiła tak: „Ukraińcy zamordowali mojego męża oraz kilku innych Polaków na Tartaku Kohyleńskim. Powrzucali Ich do studni, a potem rozerwali Ich granatami!”. Długo z nią nie rozmawiałam, a ona jeszcze tylko dodała: „Czy wy wiecie, że Twoje siostry, też zostały już zamordowane na Teresinie?”  (http://wolyn.btx. pl/index.php/wolyn-wola-o-prawde/251-wspomnienia-heleny-wojtowicz-z-d-karbowiak-z-osady-budki-kohyleskie-w-pow-wodzimierz.html).

W kol. Kowalówka pow. Kowel zamordowali 15 Polaków, w tym 8-osobową rodzinę. Inni: „30 sierpnia 1943 roku Budy Ossowskie i kolonia Kowalówka o świcie zostały otoczone przez uzbrojone bandy, które wyszły ze wsi Wołczak i Rzewuszki i dokonały masowej rzezi na ludności polskiej. Rezultat był przerażający: w Budach Ossowskich ponad dwieście osób, w tym ponad osiemdziesięcioro dzieci, w Kowalówce na 23 rodziny 32 osoby zamordowane. Rodzina Czarneckich wymordowana cała; ojciec rodziny Jan Czarnecki – lat 55, żona Dominika  - lat 53, córka Maria, mężatka – lat 23, córka Walentyna lat 19, dwaj synowie, bliźniaki Marian i Eugeniusz po 14 lat, najmłodsza córeczka Marii – Krystyna – lat 3. Uratował się tylko syn Staszek – lat 21, w tym czasie nieobecny”. (Fragment książki Henryka Katy "Wojenne Wichry" wydanej dzięki Urzędowi Miasta Otwocka w 2001 r. Nakład 200 egzemplarzy. Przepisany przez Bogusława Szarwiło, w: http://27wdpak.btx.pl/publikacje/435-woy-przed-qburzq ).

We wsi Koźlenicze pow. Kowel wymordowali za pomocą bagnetów kilka rodzin polskich, liczy ofiar nie ustalono, około 20 zwłok przywiezionych zostało na dwóch wozach drabiniastych do Powurska.

W kol. Laski pow. Kowel wymordowali 8 rodzin polskich, 42 Polaków.

We wsi Lityń pow. Kowel zamordowali 20 Polaków; zakłuli matkę dwóch zamordowanych trzy dni wcześniej synów oraz ich ojczyma; w dole z ich zwłokami znajdowały się 3 inne zwłoki, a obok w dole zwłoki 15 osób.

W kol. Ludmiłpol pow. Włodzimierz Wołyński upowcy i chłopi ukraińscy z Gnojna za pomocą siekier, bagnetów i innych narzędzi wymordowali 104 Polaków. "Franciszek Walczak mieszkał w Ludmiłpolu, on i jego rodzina byli Polakami. /.../ Trzech Ukraińców wjechało na jego podwórko, właśnie w tym czasie z domu na podwórko wyszła jego żona Gustafa lat ok. 22 z malutkim dzieckiem na ręku. Wyraźnie nie wiedziała jeszcze co jej grozi. Gdy trzej Ukraińcy, każdy uzbrojony w siekierę, zobaczyli ją przed domem, szybko pojmali ją i wtedy jeden z nich powiedział do niej tak: "O jak ty się ładnie ubrałaś. Twoja suknia będzie dla mojej żony". Drugi dodał zaraz: "Twoje buty będą dla mojej żony". Wtedy trzeci z nich powiedział stanowczo: "Prędzej bij!". Ukrainiec uderzył najpierw siekierą dziecko, które Gustka trzymała w rękach. Niemowlę wypadło jej z rąk i upadło ogłuszone na ziemię, jednak ożyło i zaczęło raczkować. Jeden z oprawców powiedział zaraz: "Dobij dziecko, bo ożyło!". Ukrainiec uderzył jeszcze raz siekierą i tym razem skutecznie. Zaraz potem zarąbali Gustafę, żonę Franciszka, który to wszystko widział i słyszał ze schronu. Przebieg tej zbrodni Walczak opowiadał mi osobiście we Włodzimierzu Wołyńskim jeszcze w sierpniu 1943 r. zaraz po jego przybyciu do miasta. Z tego co nam opowiadał, zorientowaliśmy się, że napad na Ludmiłpol był w pierwszych dniach sierpnia 1943 r. Franek mówił nam także, że rozpoznał znajomych chłopów Ukraińców z Kohylna, jego zdaniem to oni mordowali polskich mieszkańców Ludmiłpola” (Antonina i Kazimierz Sidorowicz, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl; relację spisał Sławomir Tomasz Roch.). „Napad na naszą wieś Ludmiłpol był w lipcu 1943 r. Po wojnie spotkałam się z Franciszkiem Walczakiem, /.../ zaczął mi opowiadać przebieg tych tragicznych wydarzeń, mówił tak: "Ja i moja żona Gustka schowaliśmy się w stodole w schronach. Kiedy Ukraińcy przyszli na nasze podwórko, szukali także w naszej stodole Polaków. Ja siedziałem w jednym schronie, a żona z dzieckiem w drugim, tuż obok mnie. Gdy Ukraińcy przeszukiwali stodołę, odezwało się nasze malutkie dziecko, mój syn miał tylko 1 roczek i nic nie rozumiał. Gdy Ukraińcy usłyszeli płacz dziecka, znaleźli żonę i kazali jej wychodzić z ukrycia. Jak tylko Gustka wyszła do Ukraińców, oni zabrali ją na podwórko i tam okrutnie ich zamordowali. Oprawcy podczas tego napadu zamordowali też mojego ojca, miał wtedy lat ok. 70” (Maria Roch z d. Tymoczko, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl  ; relację spisał Sławomir Tomasz Roch.). W. i E. Siemaszko na s. 923 – 924 opisując kolonię Ludmiłpol podają jako datę napadu 29 sierpnia i nie wymieniają powyższej zbrodni. Maria Roch dokumentuje także losy każdej rodziny polskiej zamieszkałej w Ludwilpolu.                            

„PLAN LUDMIŁPOLA STRONA LEWA
DOM 22 Wojciech Puzio lat ok. 60, był sołtysem i został zamordowany przez Ukraińców. Jego syn Franciszek lat ok. 30, w nocy został zabrany do sztabu UPA w Świniarzynie. Już więcej nie wrócił, przypuszczalnie został wtedy zamordowany. Drugi syn Bronisław lat ok. 25. uciekł.
D 21 Dyjer lat 50 i jego żona lat 45 i ich dzieci: córka Wacława lat ok. 20 i Dyzia lat ok. 18. Wszyscy zostali zamordowani przez Ukraińców. /.../
D 15  Myśliński lat ok. 50 i jego żona lat ok. 45 oraz ich dzieci: syn lat ok. 15. Wszyscy prawdopodobnie zostali zamordowani przez Ukraińców.
D 14  Szczepański Stanisław lat ok. 50 i jego żona lat ok. 45 i ich dzieci: córka lat ok. 10 i druga córka lat ok. 8. Ta rodzina też została prawdopodobnie zamordowana przez Ukraińców. Wcześniej nasiedlona została.
D 13 Tymoczko Monika i Filip lat ok. 80, moi ukochani rodzice, którzy zaginęli bez wieści, prawdopodobnie zamordowani przez Ukraińców./.../
D 6 Bolesław Jankowski lat ok. 40 i jego żona Zofia lat ok. 35 oraz ich dzieci. Ta polska rodzina cała została zamordowana.
D 5 Helena Sawa lat ok. 30 i jej mąż Marian Mikoś lat ok. 35. To było polskie, młode jeszcze małżeństwo i wydaje mi się, że oni zostali zamordowani. Matka Heli lat ok. 60. Słyszałam, że razem z nią pobite zostały także inne małe dzieci. /.../
D 2 Giemza lat ok. 50 i jego żona lat ok. 45 i ich dzieci: córka Eugenia lat ok. 23, druga córka Stefania lat ok. 18. Polska rodzina zamordowana przez Ukraińców.
D 1 Balicki lat ok. 60 i jego żona lat ok. 50 i ich dzieci: córka Janina lat ok. 16 i druga córka lat ok. 6. Polska rodzina, rodzice zostali zamordowani przez Ukraińców. Trzecia córka Maria i jej mąż uciekli z domu.
PLAN LUDMIŁPOLA STRONA PRAWA
/.../ D 2 Józef Klepaczek lat ok. 60 i jego żona lat ok. 55 i ich dzieci: córka Halena lat ok. 25, dzieci było więcej, ale ich imion nie pamiętam. Polska rodzina wszyscy zostali zamordowani. Słyszałam od ludzi, że podobno chodził ich mordować Ukrainiec Waremczuk.
D 3 Umański lat ok. 50 i jego żona lat ok. 45 i ich troje dzieci. Rodzina polska prawdopodobnie zamordowana przez Ukraińców. Umański był kierownikiem tartaku u Kaca.
D 4 Józef Feliksiak lat ok. 45 i jego żona lat ok. 40 i ich dzieci. Polska rodzina prawdopodobnie wymordowana przez Ukraińców. Józef Feliksiak jeszcze przed napadem na wieś został zabrany przez Ukraińców do lasu i tam zabity. Feliksiakowie mieli jednego synka lat ok. 2, został zabity przez Ukraińców. /.../
D 15 Wdowiec Walczak lat ok. 60, jego żona Hanna umarła wcześniej i ich dzieci: syn Wiktor i jego żona Katarzyna, przeżyli napad i po wojnie uciekli do Jarosławia. Drugi syn Franciszek lat ok. 30 i jego żona Augustyna lat ok. 20 oraz ich 1 roczny synek. Augustyna i jej niemowlę zostali zamordowani w czasie pogromu przez atakujących bandytów ukraińskich. Z pogromu uciekł trzeci syn Bronisław lat 18. W czasie napadu zginął także ojciec tej polskiej rodziny wdowiec Walczak”
(Maria Roch z d. Tymoczko, w: jw.). „Ilu było Ukraińców, nie wiem. Gdy tylko zeszli z wyżek na dół do obory, posłyszałem charczenie podobne do zarzynanego zwierzęcia. Podejrzewam, że to właśnie tak charczał mój brat Wacek, którego oni zabili zaraz w oborze. Zaraz też usłyszałem krzyk na podwórku. Ostrożnie zrobiłem małą dziurkę w strzesze i patrzyłem, co tam się dzieje. Zobaczyłem mamę i siostrę, których Ukraińcy wyprowadzili z domu. One pewnie też już wiedziały, co ich czeka z rąk tych„nocnych gości”, dlatego krzyczały, a może w ten sposób chciały ostrzec nas, nie wiem. Zobaczyłem, że Ukraińcy wrzucają je do studni, która była na podwórku. Nie wiem, czy przed wrzuceniem zostały one zabite, czy też wrzucili je tam żywe. Po tym mordzie, ja nie schodziłem z tych wyżek, bałem się, czy tam gdzieś jeszcze nie ma Ukraińców. Przesiedziałem w tej koniczynie na tych wyżkach do rana.” („Wspomnienia Bolesława Sawa z kolonii Ludmiłpol w pow. Włodzimierz Wołyński na Wołyniu  1935 – 1945”, jw.).

W kol. Łany pow. Luboml zamordowali kilka rodzin polskich, liczby ofiar nie ustalono.

We wsi Majdan pow. Drohobycz zamordowali w leśniczówce 3-osobową rodzinę polską: ojca z 23-letnim synem i 20-letnią synową będącą w 6 miesiącu ciąży.

We wsi Majdan pow. Nadwórna zastrzelili Polaka, kierownika kopalni.

W kol. Majdan Hulewiczowski pow. Kowel zamordowali 16 Polaków (5 rodzin).

W kol. Mielnica pow. Kowel zamordowali około 40 Polaków i spalili wszystkie zabudowania.

W miasteczku Mielnica pow. Kowel zamordowali ponad 105 Polaków: w jednym grobie odkryto 98 zwłok, w drugim 7 zwłok.

W kol. Mikołajpol pow. Włodzimierz Wołyński wymordowali kilka rodzin polskich, co najmniej 33 Polaków.

We wsi Mohylno pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali co najmniej 73 Polaków. Patrz: „W nocy z 29 na 30 sierpnia 1943 roku”. 

W kol. Montówka pow. Włodzimierz Wołyński prawdopodobnie 29 sierpnia 1943 roku UPA zamordowała ok. 300 Polaków: „Z ponad 40 osobową grupą Wołyniaków i księdzem Puzonem byliśmy w zeszłym tygodniu w dwóch wioskach: Kolonii Montówka i Soroczyn. To teraz szczere pole. Dookoła – oprócz nas – ani jednej żywej duszy” (Leszek Wójtowicz: „Krzyże pamięci”, w: „Dziennik Lubelski” z 25 października 2005). W. i E. Siemaszko w ogóle nie wymieniają tej miejscowości w swojej książce.

W kol. Myszno pow. Włodzimierz Wołyński zastrzelili uciekającego z innej wsi Polaka.

W kol. Niebrzydów pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 6-osobową rodzinę polską z 4 dzieci lat: 3, 10, 12 i 14.

W kol. Nowojanka pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 2 Polki: 37-letnią matkę z jej 11-letnią córką.

W majątku Nowy Dwór pow. Kowel upowcy i sąsiedzi – Ukraińcy obrabowali gospodarstwa i zamordowali 36 Polaków, w tym całe rodziny; 17 dzieci i starców zakłuł bagnetem upowiec ze wsi Nowy Dwór Niunio Jarmuł.

We wsi Nowy Dwór pow. Kowel Ukraińcy zamordowali małżeństwo polskie, pozostali Polacy (6 rodzin) wcześniej zdążyli uciec ze wsi.

We wsi Okorsk pow. Łuck upowcy zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.

We wsi Olesk pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali co najmniej 22 Polaków, w tym 4 rodziny.

W kol. Oseredek Nowy pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 15 Polaków, w tym uprowadzili do lasu i zamordowali 23-letniego mężczyznę i 35-letnią kobietę.

We wsi Ozierany pow. Kowel zamordowali Polkę uciekającą z Aleksandrówki.

W kol. Pniaki pow. Włodzimierz Wołyński upowcy w ciągu dwóch dni zamordowali co najmniej 41 Polaków; pierwszego dnia mordowali mężczyzn, drugiego dnia kobiety i dzieci; m.in. 10-osobową rodzinę z 8 dzieci i 8-osobową z 6 dzieci. 

W kol. Podiwanówka pow. Kowel zamordowali około 24 Polaków, kilka rodzin.

W kol. Podryże pow. Kowel wymordowali mieszkające tutaj 19 rodzin polskich, tj. około 96 Polaków.

We wsi Połapy pow. Luboml podczas uroczystości odpustowych w cerkwi prawosławnej pop poświęcił siekiery, noże i inne narzędzia zbrodni, po czym Ukraińcy zamordowali 1 Polaka, a następnego dnia które zostały na „proklatych lachiw” następnego dnia podczas rzezi ponad tysiąca Polaków we wsi Ostrów i Wola Ostrowiecka. W kazaniu mówił o „żniwach i wycinaniu kąkolu z pszenicy” (Siemaszko..., s. 528 – 529).

We wsi Przekurka pow. Luboml zamordowali 2 Polaków.

We wsi Przewały pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zaatakowali ludność polską zgromadzoną w kościele i zamordowali 54 Polaków; we wsi ofiar było znacznie więcej; „Jeden z Ukraińców nadział dziecko polskie na widły i podniósł w górę, krzycząc: dywyś, polski oroł” (Siemaszko..., s. 879).

W kol. Radowicze pow. Kowel zamordowali Polkę bronującą pole, żonę Ukraińca.

We wsi Sitowicze pow. Kowel zamordowali 4 Polaków, w tym 80-letnią kobietę.

W kol. Słowikówka pow. Włodzimierz Wołyński upowcy i chłopi ukraińscy z okolicznych wsi zamordowali około 100 Polaków.

W kol. Sokołówka pow. Włodzimierz Wołyński upowcy i chłopi ukraińscy z sąsiednich wsi otoczyli wieś i wymordowali około 200 Polaków „od niemowlęcia po starca”. Karol Chwała opisuje zagładę wsi Sokołówka gm. Olesk. Jeszcze w lipcu 1943 r. upowcy zwołali zebranie Polaków, mieszkańców Sokołówki i Jasienówki w sąsiedniej ukraińskiej wsi Krać i zapewnili, że Polacy mogą spokojnie pracować, nie bać się o swoje życie, bo nad ich bezpieczeństwem czuwają Ukraińcy. Wyjaśniali, że wieści jakoby Ukraińcy mordowali Polaków są rozpowszechniane przez niemiecką propagandę, a Niemcy przebierają się za partyzantów ukraińskich i mordują Polaków, chcąc w ten sposób skłócić Polaków z Ukraińcami. 28 sierpnia po zakończonych żniwach Ukraińcy kazali wszystkim Polakom zabrać swoje zboże i pojechać do wsi Stawki i Władynopol aby mleć zboże. Tłumaczyli, że w tym dniu młyny będą mleć tylko dla Polaków.  Polacy chętnie skorzystali z tej wiadomości, namęli mąki i powrócili do domów, kładąc się spokojnie spać i niczego nie przeczuwając. Wielu było przekonanych, że nastąpiła zgoda między Ukraińcami i Polakami. Rano wioska została otoczona, a jej mieszkańcy kompletnie wymordowani. Akcją dowodził Mikołaj Dembyćki ze wsi Krać, a wspomagali go chłopi ukraińscy z innych okolicznych wsi, w okrutnych mękach zginęło blisko 200 osób. Świeża, gotowa mąka znalazła się w ukraińskich spichrzach. (Siemaszko...,  s. 880-881).

We wsi Sokół pow. Luboml Ukraińcy zamordowali około 10 Polaków; na drugi dzień cała ludność ukraińska tej wsi wzięła udział w rzezi Polaków w Ostrówkach i Woli Ostrówieckiej.

W kol. Soroczyn pow. Włodzimierz Wołyński upowcy oraz chłopi ukraińscy z okolicznych wsi zamordowali ponad 140 Polaków (Siemaszko..., s. 882); „W Soroczynie UPA zamordowała ok. 300 Polaków” (Leszek Wójtowicz: „Krzyże pamięci”, w: „Dziennik Lubelski” z 25 października 2005; podaje on za świadkiem Franciszką Prus z Włodzimierza Wołyńskiego).

W kol. Stanisławów pow. Włodzimierz Wołyński  upowcy oraz chłopi ukraińscy z okolicznych wsi wymordowali około 150 Polaków. „Pierwszą ofiarą był Piotr Bronicki, któremu jeden upowiec usiadł na głowie, drugi na nogach, a dwóch przerznęło go pilą. Następną ofiarą był Józef Pogrzebski, którego zarąbano siekierą. W podobny sposób mordowano pozostałych ludzi” (Siemaszko..., s. 882 – 884).

We wsi Staweczki pow. Włodzimierz Wołyński upowcy i miejscowi Ukraińcy zamordowali głownie za pomocą siekier 27 Polaków.

We wsi Sztuń pow. Luboml pop Pokrowśkyj dokonał w tamtejszej cerkwi poświęcenia noży, kos, sierpów i siekier i rozdał te narzędzia „wiernym synom prawosławia” do wymordowania nimi „Lachów co do łapy”. Tego samego dnia narzędzia zbrodni zostały użyte podczas rzezi ludności polskiej w kolonii Czmykos, a dzień później w Ostrówkach, Woli Ostrowieckiej i innych miejscowościach (Siemaszko..., s. 499).

W kol. Szury pow. Włodzimierz Wołyński upowcy siekierami i nożami wymordowali kilka rodzin polskich, około 35 Polaków.

W kol. Święte Jezioro pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali 5 starszych  Polaków, w tym przez odrąbanie głów matkę i babkę Ludwika Zalewskiego.

W kol. Świętocin pow. Włodzimierz Wołyński upowcy z miejscowymi Ukraińcami siekierami, pikami, piłami do rżnięcia drzewa itp. wymordowali około 100 Polaków. „Partyzanci ukraińscy” przygotowali do „walki” specjalny rodzaj broni: długie żelazne szpice, którymi kłuli „polskich okupantów” poukrywanych w słomie lub sianie. Uprowadzali także całe rodziny polskie do pobliskiej leśniczówki i tam je mordowali. ”W tejże leśniczówce znajdowało się wówczas kilkoro małych dzieci przybitych do ścian za ręce i nogi, już martwych” (Siemaszko..., s. 940).

W kol. Teresin pow. Włodzimierz Wołyński upowcy oraz chłopi ukraińscy z Kohylna i Gnojna siekierami, bagnetami i innymi narzędziami oraz paląc żywcem wymordowali co najmniej 207 Polaków;  troje dzieci w wieku: 1,5 roku oraz 5 i 8 lat Ukrainiec zakopał żywcem w ziemi (Siemaszko..., s. 941 – 942). „Z rodziny Antoniaków zginął wtedy Jan lat około 40, jego żona Marianna lat około 35 oraz obaj synowie Witold lat około 11 i Stanisław lat około 12. Kazimierz Umański: „Z mojej rodziny zginęli wtedy moja mama, mój brat Tadeusz i siostra Zofia”. Mama Kazika miała chyba na imię Anna lat ok. 50, jego brat Tadeusz mógł mieć lat około 20, natomiast siostra Zosia mogła mieć wtedy około 18 lat.  Witold Wesołowski: „Raniutko do naszego domu włamało się gwałtownie kilku uzbrojonych w siekiery Ukraińców. Włamali się przez okna i drzwi i bez żadnych słów zaczęli mordować moją rodzinę, kogo popadli pierwszego. Ja właśnie byłem w kuchni, gdzie spałem na łóżku. Nagle odczułem, że zostałem uderzony w głowę czymś twardym, jednak nie straciłem przytomności obsuwając się z łóżka, schowałem się za drzwi. W tym czasie, w drugim pokoju, ukraińscy zbrodniarze siekierami rąbali resztę mojej najbliższej rodziny. Bardzo wyraźnie słyszałem potworne wręcz piski i krzyki moich rodziców i rodzeństwa właśnie zarzynanych bez litości. Po chwili wszystko ucichło, a Ukraińcy wyskoczyli z naszego domu i pobiegli do drugiego mieszkania za miedzę, gdzie mieszkała rodzina Topolanków. Z mojej rodziny ukraińscy bandyci zamordowali tego ranka moją mamę, tatę oraz moje rodzeństwo.”  Mama Witolda miała lat około 50, a tato lat około 55, wydaje mi się także, że miał brata lat około 16 oraz siostrę lat około 20. Stanisław Bojko opowiadał mi osobiście losy Róży Bojko z Teresina, która cudem ocalała z rzezi, a którą się później troskliwie zaopiekował i długie lata wychowywał jak swoje własne dziecko: „Róża Bojko i jej starszy brat byli właśnie w domu, gdy nastąpił gwałtowny atak Ukraińców na ich dom i rodzinę. Ukraińscy bandyci włamali się do domu i od razu z miejsca zaczęli mordować domowników. Jej tato Stefan lat około 35 i mama lat około 30 oraz babcia Józefa lat około 70 byli właśnie razem w kuchni. Tam dopadli ich rezuni i zaczęli od razu mordować. Róża bowiem słyszała straszne krzyki i piski dochodzące z kuchni. Zaraz ona i jej brat w wielkim strachu schowali się za szafę, która stała w ich pokoju. Ukraińcy wcale jednak nie szukali w tym pokoju, ale po skończonej robocie wyszli z domu na dwór. Wtedy jej młodszy brat wyszedł z ukrycia na dwór i tam zauważyli go oprawcy i na miejscu zakatrupili. Ona w tym czasie nadal siedziała ukryta za szafą, w pewnym momencie zauważyła jednak, że do ich domu przyszedł sołtys Środa i zaczął rabować ich mienie. Kiedy dziecko zobaczyło znajomego sąsiada, wyszło z ukrycia. Gdy dziewczynka pokazała się sołtysowi, w chwilę później zobaczyła także ciała swojej pomordowanej rodziny, leżały na podwórzu przed domem. Małżeństwo Środów było bezdzietne, zabrał więc sierotę ze sobą do swojego domu. Od tej pory opiekował się nią, a ona pasła dla niego krowy. W tym czasie inne dzieci ukraińskie, wiedząc o tym, że Róża jest polskim dzieckiem czynili jej wiele krzywd i upokorzeń. Dla przykładu dzieci ukraińskie na łące bili ją prętami po nogach oraz dosypywali piachu do chleba, który jadła. Róża cierpiała wśród Ukraińców długo, aż do ponownego wejścia Sowietów na te tereny”. Maria Bojko: „Pamiętam, że atak miał miejsce o świcie, ukraińscy bandyci gwałtownie włamali się do tego domu i z miejsca zaczęli mordować wszystkich po kolei. Najpierw zginęli ci którzy byli w kuchni. Ja w tym momencie byłam w pokoju obok, zaledwie za jednymi drzwiami, gdy usłyszałam nieludzkie wręcz krzyki i piski brutalnie zabijanych ludzi, dochodzące z kuchni. Razem ze mną była wtedy moja córeczka Regina, która miała wtedy zaledwie 9 miesięcy. Instynktownie chwyciłam niemowlę na ręce i ukryłam się z nim w małej piwniczce pod podłogą, do które wejście było właśnie w tym pokoju. Ledwie zdążyłam się tam schronić do naszego pokoju wpadli Ukraińcy, wyraźnie słyszałam ich kroki. Po chwili zaczęli mordować także tych ludzi, którzy dosłownie przed chwilą byli ze mną w pokoju nad nami. To przeżycie jest nie do opowiedzenia, to się działo tuż nad naszymi głowami. Słyszałam krzyki i jęki konających, a przecież tak bliskich mi osób. Nie zapomnę tego do końca mojego życia, tego nie można wprost wymazać z pamięci. Po chwili wszystko ucichło, a ja posłyszałam jak wyciągają ciała pomordowanych ludzi z domu na podwórze. W czasie tej rzezi zamordowano: mojego tatusia Jana, moją mamę Kamilę oraz moją rodzoną siostrę Kazimierę i jej synka i córkę. Zginęli także Tadeusz Świstowski i Zbigniew Świstowski. Słyszałem też od ludzi we Włodzimierzu, jak zginęła rodzina Terleckich. Podczas napadu Bronisław Terlecki lat około 45, nie pozwolił włamać się do swojego domu i razem ze swoim synem Stanisławem lat około 17 stawiał zacięty opór. Ponieważ mieli obaj broń ostrą, przez jakiś czas nie dopuszczali atakujących banderowców do swojego domu, w końcu jednak skończyła im się amunicja i przestali strzelać. Wtedy Ukraińcy podczołgali się pod ich dom i podłożyli ogień, potem spokojnie już pilnowali, aby tylko nikt nie uciekł z płonącego domu. Obaj dzielni obrońcy oraz ich rodzina, zginęli w płomieniach, w tym: żona Terleckiego lat około 35 oraz jego rodzice: ojciec lat około 60 i matka lat około 57. W naszej kolonii Teresin zamieszkał Marian Roch, który pochodził z Zastawia należącego do ukraińskiej, prawosławnej wsi Kohylno. Ożenił się z naszą dziewczyną Anną Rusiecką. Jej mama, z domu Wawrynowicz lat około 60, była rodzoną siostrą mojej mamusi Michaliny. Niestety imion moich dziadków Wawrynowiczów dziś już nie pamiętam. Jej mama została zamordowana w naszej kolonii podczas napadu w sierpniu 1943 r. Na kilka tygodni przed rzezią do domu Mariana Roch przybiegł zupełnie nagi mężczyzna w wieku około 30 lat i natknął się na jego żonę Annę oraz teściową. Gdy go takim ujrzały, obie natychmiast narobiły krzyku, a on zaczął się tłumaczyć, że zna Mariana Rocha i bardzo potrzebuje ich pomocy, mówił przy tym tak: „Mnie i innych Polaków zabrali do lasu Ukraińcy. Tam kazali nam kopać doły, gdy tylko skończyliśmy, będąc już bardzo złych myśli, oprawcy nakazali nam się rozbierać! Gdy i to polecenie posłusznie wykonaliśmy, to wtedy nakazali nam wchodzić do tych dołów. Byłem już niemal pewien, że chcą nas tam wystrzelać, w tych dołach jak kaczki. Nie mając już nic do stracenia, rzuciłem się gwałtownie do ucieczki. Zaskoczeni Ukraińcy strzelali za mną ale żadna kula mnie nie trafiła i zdołałem uciec. Teraz jestem u was ponieważ znam Mariana i spodziewam się, że mi pomożecie.” Marian przyniósł potrzebne ubranie, potem ten człowiek gdzieś zniknął. Nie wiem właściwie co się stało z rodziną Kasperskich, wszelki słuch o nich zaginął ale przypuszczam, że tak jak inni leżą gdzieś na uświęconej krwią ziemi wołyńskiej.” (Eugeniusz Świstowski, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl ; wspomnienia spisał Sławomir Roch).  „Zbudził nas sąsiad. Wybiegliśmy na podwórko. Nasza rodzina liczyła 6 osób. Byli to rodzice, ja, brat 12-letni, siostra – 1,5 roku i babcia, która przyjechała do nas z Włodzimierza w odwiedziny. Zobaczyliśmy w odległości około 1 km od strony północnej bardzo dużo postaci, jakby chmurę, idących w naszą stronę. Wszyscy pośpiesznie cofnęliśmy się do pokoju, tata zamknął drzwi od wewnątrz. Poklękaliśmy i zaczęliśmy się modlić. Z nami był sąsiad Kasperski. Tata nazywał się Bojko Stefan, mama Stanisława z domu Jankowska, urodzona w Skale pod Ojcowem, brat Edward, siostra Janina, babcia Jankowska Anna. Tata wziął siekierę i chciał uciekać przez okno, ale dom w szybkim czasie został otoczony przez banderowców uzbrojonych w kosy, siekiery, łopaty i inne narzędzia zbrodni. Wywołano babcię po nazwisku. Odpowiedziała: „Jestem kobietą i boję się wyjść”, ale w końcu poszła. Ja za sąsiadem uciekłam na strych. Próbowaliśmy schować się pod beczkę, ale rozsypała się. Wróciłam na dół i ze swoim bratem ukryłam się w piwnicy, która była pod komorą. Mama z malutką siostrą przy piersi została na drabinie stojącej w komorze i prosiła Ukraińca: „Co ja jestem wam winna, darujcie nam życie”, ale „had” uderzył ją. Usłyszałam jej śmiertelne chrapanie. Dziecko jeszcze wołało mnie „Lula” i prawdopodobnie żywe zostało wrzucone do dołu. Jak zginęli tato, sąsiad, babcia – nie wiem. W piwnicy leżałam na drewnianej belce, a brat mnie sobą zakrywał. Po krótkim czasie „had” wszedł na schody piwnicy, trzymając główkę maszyny do szycia „Singer” i odwrócony do nas plecami krzyknął: „Wyłaź”. Brat usłuchał, wyszedł i został zabity. Strzałów w tej masakrze nie było. Ukraińcy wykopali pod oknem dół i wrzucili doń moich rodziców. Tato miał 43 lata (były legionista), mama 33 lata. W piwnicy siedziałam długo. Po wyjściu z niej widziałam w domu powyrzucane wszystko z szafy, krew na podłodze i ścianach, powybijane okna.” (Rozalia Wielosz z d. Bojko; w: Siemaszko..., s. 1241-1242). „Ci co nie uciekli do miasta, to Ukraińcy zachęcali ich, żeby zbierali zboże, co było na polach i wszystko zwieźli z pól w sterty. I w tą właśnie sobotę wszystkim dali po kawale mięsa, żeby się jeszcze najedli, a w nocy zaszli od strony Włodzimierza Wołyńskiego i kogo spotkali, to już żywy nie uszedł. Na szczęście już od pewnego czasu wszyscy baliśmy się o swoje życie i nie nocowaliśmy w naszych domach. Ja i moi koledzy (w tym chyba Sobolewski), spaliśmy zwykle w naszej stodole na wyschniętej koniczynie. Moja żona Maria z naszym synkiem Kazimierzem, zaledwie 6-miesięcznym dzieckiem, Irena z córką Celinką oraz Leokadia nocowali wszyscy razem, zwykle w naszym domu. I tej tragicznej nocy, kiedy banderowcy urządzili nam rzeź na całym Teresinie, było tak samo. Jeszcze była noc, gdy obudził nas gwałtowny brzęk bitych szyb oraz straszny, przeraźliwy krzyk mojej żony Marii oraz obu pozostałych sióstr. Po chwili nastąpiła znowu gwałtowna cisza. My w tym czasie, zdjęci strachem, staraliśmy się głębiej zakopać w koniczynie. Baliśmy się bowiem, że teraz zaczną szukać także w stodole. Do świtu było już jednak cicho i spokojnie. Nad ranem, jak tylko się rozwidniło, wyszliśmy z ukrycia i starannie obszukaliśmy nasz dom i podwórko, ale nigdzie nie znaleźliśmy ciał pomordowanych, ani nawet śladów krwi. Jedynie pobite okna świadczyły, o tej tragedii, która się tu dziś wydarzyła, a której byliśmy świadkami.”  (Wspomnienia Heleny Wójtowicz z d. Karbowiak z osady Budki Kohyleńskie w pow. Włodzimierz; spisał Sławomir Tomasz Roch; w: http://wolyn.btx. pl/index.php/wolyn-wola-o-prawde/251-wspomnienia-heleny-wojtowicz-z-d-karbowiak-z-osady-budki-kohyleskie-w-pow-wodzimierz.html ). Wspomina pani Leokadia Baumgard z d. Sobolewska z Teresina: „Usłyszeliśmy rano naraz brzęk szyb w oknie. Ja i pozostali z rodziny Buczkowskich zerwaliśmy się z łóżek patrzymy, a w oknie są widły i siekiery. W sieni była drabina na strych, postawiliśmy drabinę i uciekamy po niej na górę, jedna drugą się pyta: „Co jest?!” Nikt nic nie mówi! [...] A matka Buczkowskich, córka, Ola i Genowefa, wyszli ze strychu same na zewnątrz, drugą drabiną i innym wyjściem i tam je zabili. Gienia uciekała koło szkółki do lasu ale dopadli ją, zaciągnęli na podwórko i też zabili. Opowiadali nam rodzice, którzy byli w stodole i patrzyli przez szpary jak mordują dzieci i babcię. My obie z Lodzią byłyśmy tymczasem schowane w plewach, jak długo nie wiem, może godzinę. W pewnym momencie na strych wlazł Ukrainiec i chodził z toporem, słychać było jak stukał po podłodze. Pan Bóg dał, że nas nie widział, bo oni bandyci byli pijani. Powiedział tak: „Chto je nechaj wyjde!!”. Tyle pamiętam! Bóg dał, że nas nie zobaczył, zszedł na dół i poszli dalej mordować, do Krochmala. Słychać było jęki, rąbanie, ile ich zginęło nie wiem, tak chodzili od domu do domu. Zrobiło się cicho. […] Nie wiem co mi przyszło do głowy ale powiedziałam do Lodzi: „Zmówmy pacierz!!” A po modlitwie mówię do niej: „Schodzimy na dół.” Drabina podstawiona była z dworu, po niej właśnie bandyta wlazł na strych szukać pozostałych. Powiedziałam do niej: „Idziemy do mego domu zobaczyć co z moimi rodzicami i rodzeństwem.” Schodzimy po tej drabinie, a pod szczeblami była ziemia zmieszana z krwią. Musiała był płytka ziemia, bo słychać było charczenie, pod drabiną jeszcze konali ludzie, a my musiałyśmy deptać po nich żeby zejść na dół i uciekać. Przeszłyśmy koło Krakowiaka, bo chciałam zobaczyć, kto żyje, tym bardziej, że u nich był schowany mój brat Mieczysław i Jan Topolanek. Ale było pełno krwi na podwórzu, słychać charczenie było, bałam się więc uciekałyśmy dalej koło mojej cioci Teresy Klimczak, siostry mojego ojca. Moja starsza siostra chodziła do niej spać ale było wszystko otwarte, drzwi i okno otwarte, krew pod drzwiami, też słychać było charczenie. Wiedziałam, że nie żyją, mogą nas bandziory zobaczyć i zabić więc uciekamy dalej do mego domu, zobaczyć co się dzieje. Wchodzimy na podwórko pełne krwi, drzwi otwarte, wołam: „Mamo! Mamo!!” W tym czasie mój rodzony brat Witold usłyszał moje wołanie i wyczołgał się spod łóżka, był cały umorusany we krwi. Pytam się go: „Gdzie są rodzice?!” A on do mnie, że już nie ma nikogo, on sam wyszedł z tego ranny w głowę. Został uderzony siekierą, ile razy tego już nikt nie wie. Wzięłam go na podwórko i obmyłam mu głowę, porwałam prześcieradło na kawałki i zawiązałam mu głowę, wzięłam też bułki w koszyk.” (Sławomir Tomasz Roch: Wspomnienia Wiktorii Baumgard z d. Sobolewska z Teresina na Wołyniu, Zamość 2004 r., s. 2-3).  

We wsi Tumin pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 11 Polaków: 8-mioosobową  i 3-osobową rodzinę;  m.in. przecięli piłą na pół Stefana Uleryka.

We wsi Turia pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zabrali do lasu i rozstrzelali 5 Polaków: rodzinę oraz 20-letniego chłopca.

We wsi Turyczany pow. Włodzimierz Wołyński Ukrainiec, syn nauczyciela, zarąbał siekierą żonę Polkę, nauczycielkę, lat 34; ponadto zamordowana została jej rodzina oraz kilkunastu innych Polaków.

We wsi Twerdynie pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 6-osobową rodzinę polską.

W kol. Wielkie pow. Włodzimierz Wołyński upowcy oraz miejscowi chłopi ukraińscy siekierami, widłami i kosami zamordowali około 30 Polaków, głównie kobiety i dzieci.

W kol. Wiktorówka pow. Włodzimierz Wołyński  podczas drugiego napadu Ukraińcy zamordowali około 100 Polaków.

We wsi Winiatycze pow. Zaleszczyki: „29.VIII.1943. Winiatycze pow. Zaleszczyki. Ukraińcy zamordowali Węgrzyna Antoniego a innego Polaka ciężko ranili. Kiedy Węgrzyn z trzema towarzyszami wyszedł w tym dniu po południu na przechadzkę w pole, otoczyli ich w pewnym momencie Ukraińcy uzbrojeni w pistolety i noże. Ofiarą padł Węgrzyn Antoni, ciężko ranili nożami jego kolegę, dwóch innych uciekło” (ANN, AK, sygn. 203 /XV/ 9, k. 170 – 174).

We wsi Władynopol pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 4 Polaków: babkę, jej synową i 2 wnucząt.

W kol. Władysławówka pow. Włodzimierz Wołyński 50 upowców oraz około 150 miejscowych chłopów ukraińskich oraz kobiet, siekierami, kosami, widłami, nożami, cepami, szpadlami, sierpami, grabiami, orczykami wymordowali z niezwykłym okrucieństwem około 40 rodzin polskich stosując tortury, gwałcąc dziewczęta i kobiety, zapewne około 200 Polaków (Siemaszko..., s. 869)   Przebieg tej zbrodni znany jest dzięki Ukraińcowi, który zrelacjonował ją swojemu polskiemu sąsiadowi.  Pod koniec sierpnia 1943 roku z Władysławówki przybiegł zakrwawiony mężczyzna krzycząc, że Ukraińcy mordują w tej wsi Polaków. Świadek, W. Malinowski ukrył się ze swoją rodziną w lesie. Pomagał im sąsiad, Ukrainiec Józef Pawluk. Poszedł on do wsi Władysławówka sprawdzić, co się dzieje. Wrócił po około 3 godzinach i zdał relację. „Prowidnyk ich powiedział, że taka rzeź jednocześnie jest przeprowadzana, odbywa się na całej Ukrainie, że jest nakaz wybicia wszystkich lachiw - żeby nikt nie pozostał - komunistów i Żydów też. Powiedział (Józef Pawluk - przyp. S.Ż.), że we wsi Władysławówce wybili wszystkich, 40 rodzin – ogółem około 250 osób, leżą martwi, trupy. Zapytany, jak to się stało, opowiedział, że rano napadli na kolonię, 50-ciu Ukraińców - UPA, uzbrojonych, otoczyło i "zdobyło" wieś, podczas "zdobywania" wsi zastrzelili kilku Polaków, którzy uciekali. Pozostali bezbronni i sterroryzowani zostali oddani Ukraińcom, którzy oczekiwali w rejonie wsi przed jej "zdobyciem". Była to zbieranina ludzi bez broni palnej, ze 150 osób, między nimi były kobiety - wszyscy posiadali kosy, sierpy, siekiery, widły, noże, cepy, szpadle, grabie, kłonice, orczyki i inne narzędzia stosowane w rolnictwie. Tak na znak dany przez uzbrojonych Ukraińców, rzucili się na Polaków. Rozpoczęła się straszna rzeź, w tym zamieszaniu pobili i swoich. O tym opowiedział mi ojciec - mówił Pawluk, a sam widziałem koniec tego mordu - najgorzej znęcali się nad ostatnimi Polakami - rozszarpywali ludzi, ciągnęli za ręce i nogi, a inni ręce te odżynali nożami, przebijali widłami, ćwiartowali siekierami, wieszali żywych i już zabitych, rozcinali kosami, wydłubywali oczy, obcinali uszy, nos, języki, piersi kobiet i tak ofiary puszczali. Inni łapali je i dalej męczyli, aż do zabicia. Przy końcu ofiara była otoczona grupą ryzunów - widziałem, jak jeszcze żyjącym ludziom rozpruwano brzuchy, wyciągano rękami wnętrzności - ciągnęli kiszki, a inni ofiarę trzymali; jak gwałcili kobiety, a później je zabijali, wbijali na kołki, stawiali żywe kobiety do góry nogami i siekierą rozcinali na dwie połowy, topili w studniach. Powiedział Pawluk, że nigdy w życiu nie widział i nie słyszał o takiej rzezi, i nikt, kto tego nie widział, nigdy w to nie uwierzy, że jego pobratymcy tego dokonali. (...) Po wybiciu ofiar wszyscy rzucili się na dobytek - rabowali wszystko, nawet jedni drugim zabierali, były bratobójcze bójki (...). Nie mogłem patrzeć się na dzieci z roztrzaskanymi głowami i mózgiem na ścianach, wszędzie trupy zmasakrowane, krew - aż czerwono.” (Siemaszko..., s. 1236 - 1237).

We wsi Ziemlica pow. Włodzimierz Wołyński upowcy oraz chłopi ukraińscy z okolicznych wsi siekierami, szpadlami, widłami i innymi narzędziami zamordowali około 90 Polaków ; „Dzieci nabijano na zaostrzone kolki i wrzucano do studni. Jedną z kobiet dwóch Ukraińców poniosło na widłach i wrzuciło do dołu”. (Siemaszko..., s. 854).

W kol. Zofiówka pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali co najmniej 20 Polaków: mężczyzn zastrzelili, kobiety i dzieci zarąbali siekierami.    

 

     W nocy z 29 na 30 sierpnia

 

- 1943 roku:  

We wsi Mohylno pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali co najmniej 73 Polaków; małżeństwo Garczyńskich (lat 68 i 66) związali drutem kolczastym i wrzucili do studni;  42-letniemu Antoniemu Siateckiemu odrąbali nogi i pozostawili do skonania, jego żonie i 3 dzieci lat 3, 7 i 10 odrąbali ręce i nogi (Siemaszko..., s. 927 ; nie wymieniają oni rodziny Zajączkowskich, co podał świadek w „Rzeczpospolitej” z 2 lipca 2003 r.). „Aż do nocy 29 sierpnia od naszych sąsiadów nie dostaliśmy żadnego ostrzeżenia, nawet w postaci groźby, nie było też żadnego wezwania do opuszczenia tej ziemi. Dopiero w ostatniej chwili sąsiad Ukrainiec o nie zapamiętanym nazwisku przybiegł do zabudowań rodziny Bernackich, z okrzykiem: "uciekajcie natychmiast, już do was idą". Nazwiska tego jedynego we wsi sprawiedliwego nie pamiętam. Z rodziną Bernackich uratowała się również rodzina Feliksa Szewczuka, która tam nocowała. Natomiast Feliks został zamordowany już wcześniej i to w sposób niezwykle okrutny - odrąbano mu ręce i genitalia./.../ Wybierając sobie miejsce do spania wieczorem 29 sierpnia nie wiedzieliśmy, że ten wybór to wybór życia lub śmierci, wybór dokonywany nieświadomie i losowo. Babcia Marianna Mroziuk i Dziadzi Piotr Mroziuk nocowali w domu ze względu na swój podeszły wiek (84 i 82 lata), dołączyła do nich wdowa Aniela Juszczuk z dziećmi, córką Stefanią i synem Dionizym (3 lata). Nocleg w domu oznaczał dla nich śmierć. Reszta rodziny miała do dyspozycji dwa brogi ze słomą, jeden nieco bardziej oddalony od zabudowań, drugi blisko stodoły. Ten pierwszy oznaczał życie, drugi śmierć. Na pierwszym spałam ja, Jadwiga Mroziuk, Antonina Mroziuk (ur. 1924 r), Bolesław Mroziuk (ur. 1929 r), Zofia Buczek (siostra Anieli Mroziuk) i Edward Bernacki. Drugi brog wybrały na nocleg - wybierając tym samym śmierć - następujące osoby: moja Mamusia - Helena Mroziuk, siostra Dioniza, stryj Adam Mroziuk, Sabina Buczek (z domu Gaczyńska) - bratowa Anieli Mroziuk z domu Buczek, syn Sabiny Henio Buczek lat 9, syn Sabiny Antoś Buczek lat 5. W nocy - o nieokreślonej godzinie - obudziły nas przeraźliwe krzyki, dobiegające z zabudowań stryja Adama oraz z zabudowań właściciela wiatraka o nazwisku Siatecki. Przerażający był krzyk Siateckiego, przeraźliwe długie "ooooojjjj", świadczył o ogromnym cierpieniu, nieludzkim cierpieniu. Fiodor Krawczuk, który nie był w stanie uwierzyć w naszą opowieść, zwłaszcza że tylko słyszeliśmy odgłosy mordowania, wyruszył pieszo do wsi Mogilno. Gorzką prawdę o bestialstwie swoich rodaków z UPA poznał gdy podszedł do zabudowań Siateckiego. Gospodarz leżał na podwórzu koło psiej budy - miał odpiłowane lub odrąbane ręce i nogi, obok wielka kałuża krwi. Już nie krzyczał, ale żył jeszcze, świadczyły o tym konwulsyjne drgania kadłuba. W dniu śmierci miał 42 lata. Jego żona Hanna - lat 36, córki - Kazimiera - lat 10, Leokadia - lat 7, Regina - lat 3, leżały nieco dalej w kurzu i krwi. Ich szczątkom Fiodor Krawczuk nie przyjrzał się tak dokładnie, lecz zostały potraktowane podobnie jak Siatecki.  Antosia Mroziuk, Bolesław Mroziuk i Zofia Buczek mogli zejść z brogu nie zauważeni, ponieważ uwaga morderców była skupiona na ucieczce mojej i Edwarda Bernackiego. Ukryli się w gąszczu młodych wiśni. Trwali tam ogarnięci grozą. Słyszeli, jak wyprowadzono z domu Babcię i Dziadzia, który prosił o życie powołując się na swój wiek i przypominając swą pomoc w żywności dla Ukraińców, którzy uciekli zza sowieckiej granicy w czasie Wielkiego Głodu. To nie zrobiło na mordercach żadnego wrażenia. Siekiery i noże spłynęły krwią niewinnych. Zginęła cała moja rodzina i Juszczakowie, starcy, kobiety, dzieci. Z ofiar zdarto obuwie i wartościową odzież, skrwawione szczątki od razu zakopano. Gdy mordercy odeszli i zrobiło się cicho, Zosia z Antosią i Bolesławem rozpłakali się z żalu, strachu i rozpaczy. Wyszli z ukrycia i podeszli do zabudowań stryja Adama - a rodzinnego domu Antosi i Bolcia. Na podwórzu stał kierat, w jego pobliżu nadchodzący dzień odsłonił przerażonym oczom wielkie kałuże krwi. Krwawe ślady wskazywały miejsce zakopania ciał ofiar za brogiem. Antosia i Bolesław pozostali tam, nikt więcej nie widział ich, nie wiadomo kiedy i jak zostali zamordowani. Prawdopodobnie zostali znalezieni przez rabujących dobytek ofiar banderowców i ponieśli męczeńską śmierć w wieku 19 lat - Antosia i 14 lat - Bolesław. Zosia Buczek poszła sama do swojego domu rodzinnego. Jej matka, Stanisława Buczek i jej siostra, stara panna Józefa, jeszcze były całe i zdrowe. Wydawało się, że starym kobietom już nic nie grozi, że darowano im życie. Zosia Buczek ponownie ocalała, ponieważ ukryła się po raz drugi - tym razem w szopie z sianem przy zabudowaniach Buczków. Cały dzień tam siedziała. Mogła obserwować rodzinny dom przez szparę. Widziała więc morderców, mężczyzn nie mieszkających w Mogilnie, przyprowadził ich mieszkaniec wsi Siergiej Chomiak. Wyprowadzili z domu staruszki i zamordowali bez litości. Chomiak wykopał jamę i wrzucił tam ciała, jeszcze po śmierci rąbał ciało staruszki Stanisławy mówiąc przy tym: "A majesz Polszczu". Potem siedząc aż do zmroku w swojej kryjówce Zofia Buczek musiała słuchać makabrycznych w swej treści rozmów Ukraińców. Opowiadali sobie - także dzieci - jak który "Lach" krzyczał z bólu przed śmiercią, jak jęczały torturowane ofiary. Opowiadano, jak dzieci ukraińskie bawiły się odciętą głową żony Łukasza Gaczyńskiego - ci Gaczyńscy mieszkali na Zwierzyńcu. Pani Gaczyńska miała piękne grube warkocze, to z tego powodu jej głowa posłużyła do makabrycznej zabawy. Wiele wypowiedzi świadczyło o trwającym rabunku mienia pomordowanych. Odnośnie mojej rodziny powiedziano: "Do Adamka i do Franka Mroziuków pojechały cztery fury po rzeczy". Z rodziny Szczurowskich uratowała się Jadwiga Szczurowska. Gdy mordowano jej rodziców - Antoniego i Martę Szczurowskich, siostry Genowefę i Kazimierę oraz synka sąsiadów, Stasia Konstantynowicza, ona również otrzymała cios w głowę i z rozciętą głową padła bez przytomności. Odzyskała ją, zanim mordercy dokończyli swą krwawą "pracę" z jej rodzicami i pełzając ukryła się w snopkach na polu, tzw. dziesiątkach. Banderowcy szukali jej, przy pomocy wideł i szpadla, szukali uderzając w snopach. Odrąbali szpadlem dwa palce, lecz Jadwiga Szczurowska zniosła ból w milczeniu. Gdy dotarła do Włodzimierza Wolyńskiego, minęło pięć dni od krwawej nocy. Część tego czasu spędziła w zbożu na polu. Zdecydowała się wyjść, gdy przypomniała sobie opowiadanie swojego ojca o śmierci głodowej. W ranach na głowie i po odciętych palcach zalęgły się robaki. Ostatkiem sił doszła w pobliże Cegielni w Włodzimierzu. Tam upadła, lecz członkowie polskiej samoobrony zauważyli ją i zanieśli do szpitala” (Jadwiga Kozioł z d. Mroziuk, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl ). "Zamordowali m. in. moje siostrzane rodzeństwo ( Dyzio, Boguś i Tereska Gaczyńscy, wiek odpowiednio 10, 8 i 6 lat oraz niemowlę nieznanego imienia w wieku 6 dni). Mordercy, to m.in.: Juchym Orluk, syn Prochora, urodzony w 1907 roku w Mohylnie, który własnymi rękami zamordował sześcioletnią Tereskę Gaczyńską, sześciodniowe niemowlę i matkę niemowlęcia Marcelinę Gaczyńską, Fiszczuk Mychajło, syn Archypa, urodzony w 1907 roku w Mohylnie, który w czasie mordowania pilnował, aby żadna z ofiar nie uratowała się ucieczką przez okna oraz Łuciuk Wołodymyr, syn Wasyla z Marcelówki, który z ramienia tzw. UPA organizował i kierował ludobójczą akcją w Mohylnie. /.../ Dla nas Mohylno było gniazdem morderców. W tej wsi zginęły dzieci mojej siostry Kazimiery - Dyzio, lat około 10, Boguś, lat około 8, Tereska, lat około 7. /…/ Gaczyński, mąż Kazi, przeżył w ukryciu. Był świadkiem, jak banderowiec rozbija główkę jego najmłodszego dziecka (niemowlę płci męskiej, imienia nie pamiętam) o framugę drzwi trzymając je za nogi. Zginęła także jego druga żona, a dwoje starszych dzieci, moich siostrzeńców, zginęło od siekier”  (Stanisława Tokarczuk: „Sąsiedzi z Marcelówki”; w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl ). „Tej strasznej nocy spali na Obrożku siana pod dachem, stał w sadzie Jadwigi Mroziuk. W nocy usłyszeli krzyki oraz jęki Antoniego Siateckiego, który miał własny wiatrak. Odrąbali mu obie nogi i tak w boleściach leżał na podwórku i krzyczał z bólu niemiłosiernego. A było do niego około 700 m przez pola, tak daleko i słychać było ten krzyk rozpaczy. Od razu zorientowali się, że to Siatecki krzyczy. Był szwagrem Zofii Buczek, a dla Antosi wujkiem. W tej dramatycznej chwili Edek wydaje rozkaz by spuścić drabinę i schodzić na ziemię, tam czekać, aż wszyscy zdążą zejść z brożka. Gdy wszyscy byli na dole, rzucili się do ucieczki w pola, w ciemną noc. A już bandyci byli przy ich domu, słyszeli nawet jak jeden do drugiego mówił: “Strzelaj!” Na szczęście nie strzelali za nami. Dodam, że w tym samym czasie już zabijali na podwórku Adama Mroziuka. Słyszeli jak go mordowali, przy tym nie strzelali wcale. Jadwiga Mroziuk uciekała za Edkiem, gdy go dogoniła prosiła by na nią poczekał bowiem nie ma tyle sił co on. Poszli juz razem przez lotnisko na wschód od Mohylna, blisko Turii. Natrafili na dom Władysława Mroziuka, Jadwigi stryja z rodziną i pobudzili ich ze snu, podobnie z Krawczuka rodziną. Muszę dodać, że Edka siostra cioteczna Stefania Szewczuk była synową Krawczuka i rodziny Gdyrów. Wszyscy uciekli zaraz w zarośla nad rzeką Turia. Przesiedzieli tam cały upalny dzień, dopiero na następną noc udali się do Włodzimierza, kierując się poza lasem Owadeńskim. Szli przez błota, na rano dotarli do miasta. Wszyscy jak stali tak uciekali, matki z małymi dziećmi, Jadzia bosa i w sukienczynie, w której spała na brożku. Tymczasem Antosia i Bolek brat Antosi oraz Zosia Buczek siedzieli w ukryciu, aż zrobiło się widno. Rano przyszli na swoje podwórko, mieszkali bardzo blisko tego obrożka. Było na podwórzu dużo krwi i nic już w domu z odzienia nie było. Zrozpaczeni Antosia i Bolek stali i płakali na swoim podwórku, a było już widno. Tak znaleźli ich Ukraińcy, zaraz ich tam pomordowali. A rodzice i inni, co razem spali w stodole już wszyscy byli zakopani za domem. To wszystko opowiedziała nam potem osobiście Zosia, która zanim to się stało, zostawiła ich dwoje tak płaczących, a sama poszła do swego domu, który stał ze 300 m dalej. W DOMU ZOFII BUCZEK. W domu u Zosi była matka lat około 73 oraz siostra lat około 45, była jeszcze panna, poza tym była chora. Zosia poinformowała mamę, ze Sabina i jej dzieci zostali pomordowani. Sama ubiera na siebie kilka sukienek i chowa się przezornie w chlewie nad świńmi, były tam złożone gruchowiny. Włazi tam do końca, pod samą strzechę i siedzi cichutko. Tymczasem za niedługo przyszli na podwórko Ukraińcy, przyszli zabijać stareńką matkę i chorą siostrę. Stukają do drzwi, matka otworzyła, patrzy a oni stoją z siekierami. Matka prosi po imieniu: “Pawel nie zabijaj nas!” Potem było już słychać tylko trzask, za sekundę drugie uderzenie i cisza. Słychać było tylko jak zakopywali ciała pomordowanych kobiet, dokładnie za chliwkiem, w którym ukryła się Zosia. Słyszy wyraźnie, jak zbrodniarze jeszcze po zadaniu im śmierci, przeklinają swoje bezbronne ofiary, słyszy: “Masz tobie ty Polszczu!!” Po zakopaniu ciał rozpoczęło się grabienie pozostawionego majątku. Kłócili się ze sobą Ukraińcy, było o co, bo to i było co brać: para koni, kilka sztuk bydła, dużo odzienia. Zosia przesiedziała do nocy, a nocą sama szła polami do Włodzimierza. W DOMU JÓZEFA GACZYŃSKIEGO. Józef Gaczyński podczas nocy, w której mordowali mieszkańców naszej wsi Mohylno spał w ogrodzie w chaszczach. Gdy przyszli mordować jego rodzinę żona otworzyła drzwi, bandyci pytają o męża, a on wszystko słyszy. Na ten moment małe dziecko zaczęło płakać, żona mówi do nich, że weźmie dziecko na ręce i pójdzie męża poszukać. Lecz Ukrainiec zaraz na progu zarąbał ją bezlitośnie siekierą, a potem wszedł do domu i pomordował jeszcze troje dzieci. Mąż a zarazem ojciec rodziny wszystko słyszał dokładnie, w noc ciemną słychać dobrze, kiedy nawet ptaszki śpią. Jak otumaniony przedostał się do miasta Włodzimierza i tu nam wszystkim w domu opowiadał co przeżył. W DOMU JADWIGI SZCZUROWSKIEJ. Jadwiga Szczurowska córka Antoniego i Marty, właśnie Marta była rodzoną siostrą mojego taty Franciszka Szewczuka. Jest to przekaz wiarygodny bowiem jeszcze żyje Jadzia, obecnie mieszka w Darłowie i ma już 76 lat. Mieszkali w Mohylnie, Józef Szczurowski, syn uciekł do Włodzimierza z żoną i dwoma małymi córkami jeszcze w lipcu 1943 r. oraz siostra Rozalia Szczurowska, która była zakonnicą. Gdy przyszli nocą zabijać rodziców i dwie córki to wszyscy spali w stodole na sianie. Zaczęli wołać, ktoś się odezwał, więc nakazują schodzić na dół do stajni. Gdy wyprowadzali konie ze stajni Jadzia rzuciła się do rozpaczliwej ucieczki, niestety zaczepiła o coś i przewróciła się, tak ją dogonili i szpadlem okładają po udach i po głowie. Było ich dwóch jeden trzymał ją za usta, a drugiemu kazał bić szpadlem za uchem. Jadzia po kolejnych cięciach straciła przytomność, myśleli że ją zabili i pobiegli z powrotem mordować rodziców i siostrę Genowefę lat 19, by też nie próbowali uciekać. Przy tym morderców było więcej. Jadzia jeszcze nocą ocknęła się cała zakrwawiona ale nie była w stanie się podnieść. Na kolanach i na rękach zaczołgała się do snopków żyta, które stały za sadem, na ich własnym polu. W tych dziesiątkach siedziała kilka dni. W nocy marchew na polu wyrywała i jadła by przeżyć, niedaleko rosła trzcina, to rosę spijała z wielkiego pragnienia. Była przy tym bosa i tylko w jednej sukience, a było już chłodno, z kolei w dzień upał, muchy ją gryzły, aż robaki się w ranach zalęgły. Po temu też głowa ją bardzo swędziała! Dodam, że gdy Ukraińcy rano przyszli by zakopać jej ciało to szukali jej po tych snopkach, nawet widłami dźgali czy czasem nie siedzi w jednym z nich. Jadzia widziała nawet jak zbliżali się do miejsca jej ukrycia i bardzo na ten czas gorąco się modliła do Matki Bożej, by tylko jej nie zobaczyli i nie zamordowali. A słyszała przy tym, jak mówili Ukraińcy do siebie: “Ona daleko i tak nie zajdzie, tylko padochne!” Po kilku dniach zaczęła nocą iść do miasta Włodzimierza, po miedzach na polu spała, gdzieś zaszła do sadu to jabłko jakie zjadła.” („Wspomnienia Ludwiki Podskarbi z d. Szewczuk z kolonii Mogilno w pow. Włodzimierz Wołyński na Wołyniu 1935 – 1944”; spisał  Sławomir Tomasz Roch; w: http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/mogilno-szewczuk_ludwika.html ).  

 

     30 sierpnia 1943 roku:

W kol. Antonówka pow. Luboml Ukraińcy zamordowali 1 Polaka.

We wsi Budy Ossowskie pow. Kowel  upowcy oraz chłopi ukraińscy ze wsi Rewuszki i Wołczak dokonali w okrutny sposób rzezi 270 Polaków; gospodarstwa polskie obrabowali i spalili, ciała zostały nie pogrzebane, porozrzucane po wsi, studnie były pełne powrzucanych żywych, poranionych i pomordowanych dzieci i kobiet .„W końcu sierpnia do Zasmyk dotarła kobieta z dwójką dzieci, przynosząc wieść o wymordowaniu mieszkańców w Budach Ossowskich. Kiedy oddział „Jastrzębia” dotarł na miejsce zagłady, zastał przerażający widok. Wielu partyzantów po raz pierwszy ujrzało na własne oczy, ludzi porąbanych siekierami, porżniętych kosami, kobiety z obciętymi piersiami i zmasakrowane, nie do opisania ciała dzieci. Widok wielu zapadł w pamięć na całe życie. W polach i zaroślach odnaleziono, kilkoro ukrytych przerażonych dzieci i dorosłych osób. Witold Kuźmiński i kilka innych osób uciekali przez ukraińską wieś, bo tylko ta droga była wolna. Biegnąc krzyczeli po ukraińsku, że „Lachy napadły” i razem z nimi biegli również do lasu Ukraińcy. W lesie dopiero zorientowali się, że biegli z Polakami. Pamiętam, opowiadał córce pan Witold, że w czasie tej dramatycznej ucieczki, jedna z kobiet zgubiła kilku tygodniowego niemowlaka, trzymała przy piersi puste zawiniątko. Witold Kuźmiński uratował się jako jedyny z 15 osobowej rodziny. Ojciec Piotr Kuźmiński został zamordowany na drodze podczas próby uprzedzenia syna o napadzie. Konstancja Kuźmińska z/d Chomicka - żona Kuźmińskiego Piotra, schroniła się do zaprzyjaźnionych sąsiadów Ukraińców, jednak została wydana i zamordowana. Jadwiga Aronowska z/d Kuźmińska wraz z mężem i dwójką dzieci i Kazimiera Kuźmińska panna, również zamordowani przez szalejącą bandę UPA i chłopów ukraińskich, sąsiadów i znajomych. Wtedy zginęło około 270 osób, a zagubieni w lasach jeszcze długo po tym docierali do ośrodka samoobrony w Zasmykach. Wieś zniknęła z powierzchni ziemi.” (Bogusław Szarwiło: Budy Ossowskie przestały istnieć. W: http://wolyn.ovh.org/opisy/budy_ ossowskie-04.html ).  „30 sierpnia 1943 roku Budy Ossowskie i kolonia Kowalówka o świcie zostały otoczone przez uzbrojone bandy, które wyszły ze wsi Wołczak i Rzewuszki i dokonały masowej rzezi na ludności polskiej. Rezultat był przerażający: w Budach Ossowskich ponad dwieście osób, w tym ponad osiemdziesięcioro dzieci” /.../ (Fragment książki Henryka Katy "Wojenne Wichry" wydanej dzięki Urzędowi Miasta Otwocka w 2001 r. Nakład 200 egzemplarzy. Przepisany przez Bogusława Szarwiło, w: http://27wdpak.btx.pl/publikacje/435-woy-przed-qburzq ). „W 1943 r. jak zaczęły się rzezie Polaków, matka zachorowała. Pojechałem z nią do lekarza w Budkach Ossowskich, który ją leczył. Miejscowość ta była odległa od Zasmyk o jakieś 25 kilometrów. Przespaliśmy się u jakiegoś gospodarza, znajomego mamy. Nad ranem zostaliśmy obudzeni przez hałas na dworze. Okazało się, że Ukraińcy otoczyli wieś i zaczynają łapać i zbierać Polaków. Wyciągnęli nas na podwórko.  - Mamusia nie mogła uciekać. Postanowiłem z nią zostać. Jeden z Ukraińców trzymał mnie za rękę, a trzech położyło matkę na ziemi i zaczęło ją przeżynać! Jak bluznęła krew, mama krzyknęła - Wacek uciekaj! - Wyrwałem się tym bandziorom i zacząłem uciekać. Strzelali za mną, ale nie trafili. Twarze ukraińskich morderców , którzy przeżynali mamę piłą, zapamiętałem na całe życie! Wciąż w moich uszach rozbrzmiewa krzyk mordowanej matki, Niektórych ze zbirów zadających jej śmierć w męczarniach rozpoznałem. Jeden z nich Iwan Rybczuk żyje jeszcze i mieszka w Gruszówce. To on przeżynał matkę piłą. Po wojnie wpadł w łapy NKWD i odsiedział w łagrze 15 lat. Teraz jest kombatantem i chodzi w aurze bohatera walczącego o wolność Ukrainy. Ma pewnie wiele odznaczeń i dodatek kombatancki. Ja wtedy przez las uciekłem do Zasmyk. Po jakimś czasie wstąpiłem do oddziału samoobrony. By do niego się dostać, musiałem oszukać „Jastrzębia” i powiedzieć, że jestem starszy. Dzieci bowiem do partyzantki nie przyjmowano. Trafiłem do plutonu, którym dowodził ppor. „Nagiel” czyli Jan Witwicki. Boje z Ukraińcami w obronie mordowanej ludności polskiej musieliśmy toczyć na okrągło. Zdarzało się, że przybywaliśmy za późno, tuż po dokonanej zbrodni. Nie pamiętam, jaka to była wieś, chyba Moczułki, wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak „Jastrząb” płacze. A to był twardy żołnierz, który rzadko pokazywał emocje. Widok, jaki tam zastaliśmy, przechodził ludzkie pojęcie. Maleńkie dzieci powbijane na kołki w płocie. Kobiety leżały na podwórku z rozprutymi brzuchami. Jedna z nich była w ciąży. Wyrwany z jej brzucha płód leżał obok niej. Wszyscy mężczyźni mieli odrąbane siekierami głowy. Wszyscy zastanawiali się, jak można się posunąć do takiego zwyrodnialstwa. Wszyscy mocniej ściskali w rękach karabiny. Przechodziliśmy też przez miejscowość, w której zarżnięto moją matkę. Jej szczątki wraz z innymi pomordowanymi wrzucono do studni, które upowcy następnie zrównali z ziemią. Powiedziałem o tym ppor. „Naglowi”, ale ten orzekł, że jak wygramy wojnę to zadbamy, by pomordowani tu Polacy mieli swoje mogiły. To oczywiście nie stało się nigdy! /.../  Nasi przełożeni dbali nie tylko o nasze umiejętności bojowe, ale także morale. Co rusz przypominano nam, ze nie wolno w czasie akcji zabijać kobiet i dzieci. Dowództwo w rozkazach dziennych stale przypominało, że za gwałt na Ukraince każdy może zastrzelić kolegę i nie będzie za to karany.” (Marek A. Koprowski: Oprawca jeszcze żyje. W: http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz%2Fwaclaw-gasiorowski   03 lipca 2013 ) Inni datują napad na dzień 29 sierpnia.

W kol. Gaj pow. Kowel upowcy oraz chłopi ukraińscy z okolicznych wsi wymordowali za pomocą kul, siekier, noży, kos i innych narzędzi ponad 600 Polaków.  „Żonę Bolesława Czelebąka w stanie odmiennym przepiłowano, przytrzymując drągiem położonym na piersiach, czego świadkiem był mąż znajdujący się obok w schronie. Maria Wiurkiewicz, lat 36, przerżnięto na pół”. Latem 1943 roku w Gaju pod figurą zastrzelił się Ukrainiec Ituch, nie chcąc uczestniczyć w morderstwach (Siemaszko..., s. 393 – 396).

We wsi Jankowce pow. Luboml upowcy oraz chłopi ukraińscy ze wsi Huszcza i Przekurka siekierami, widłami, drągami i innymi narzędziami zamordowali ponad 100 Polaków, imiennie znane jest 88 ofiar.  „Z lasu od strony północnej wkroczyło do wsi około 200 Ukraińców po części uzbrojonych w broń palną, a po części w narzędzia gospodarskie, jak siekiery i widły. Napastnicy zaczęli systematycznie plądrować i palić gospodarstwa, zabijając każdego napotkanego mieszkańca. /.../  Tam właśnie mieszkała moja ciocia Karolina Solipiwko z mężem i piątką dzieci – mówi poruszony Zdzisław Koguciuk. Opowiada, jak czwórka dzieci schroniła się do piwnicy na kartofle. Najstarszy syn przykrył rodzeństwo swoim ciałem, i patrząc przez okienko, był świadkiem zabójstwa rodziców i 8-miesięcznego brata, którzy dostali się w ręce Ukraińców. – Jak zginęli, nie wiadomo, bo ich ciała nie zostały odnalezione, prawdopodobnie uległy spaleniu. Musiała to być potworna zbrodnia, gdyż młody człowiek, który to widział, dostał potem pomieszania zmysłów i spędził resztę życia w szpitalu psychiatrycznym – opowiada rodzinną historię pan Koguciuk. /.../  Tymczasem w zajętej przez Ukraińców części wsi działy się prawdziwie dantejskie sceny. Wspomina je Katarzyna Dyczko z domu Grabowska, uciekająca z 3-letnim bratankiem na ręku. „Wybiegając ze stodoły, widzieliśmy już palącą się wieś i słyszeliśmy straszny, przerażający krzyk „ratunku” – relacjonowała. „W czasie ucieczki koło nas świstały kule, lecz my ze strachu nie odwracaliśmy głów, dopiero zatrzymaliśmy się na stacji w Jagodzinie”. Jak się okazało, krzyczała sąsiadka Katarzyny Dyczko – Teresa Petruk, którą Ukraińcy zamordowali w okrutny sposób, odrąbawszy jej wcześniej siekierą ręce. Niektóre relacje znajdujące się w zbiorach Zdzisława Koguciuka posiadają dziś unikatową wartość, gdyż złożyli je ludzie, którzy już nie żyją. Dotyczy to m.in. wstrząsających wspomnień pani Heleny Stachniuk z Chełma. Jej ojca Ukraińcy zatłukli na śmierć drewnianym kołkiem. Jako mała dziewczynka była świadkiem zastrzelenia mamy i czteroletniego brata Franka. Tego dnia straciła też babcię i siostrę. „Zostałam sama, przytuliłam się do mamy, zaparłam dech, żeby oprawcy pomyśleli, że nie żyję” – pisze w relacji pani Helena. „Kiedy podpalili zabudowania, pobiegli dalej… płomienie rozprzestrzeniały się coraz dalej, aż dosięgły mamę i mnie… zaczęłam sama na sobie gasić ogień. Udało się, ale zostałam naga, bo to, co miałam na sobie, uległo spaleniu. Podeszłam do tłumoczka, wyciągnęłam jakąś rzecz ubraniową, przytuliłam do siebie z przodu i poszłam do drogi. Przy drodze widziałam babcię z rozrąbaną głową oraz najstarszą siostrę Marysię z rozerwaną od kuli nogą, a przy niej kałużę krwi”./.../  Prawdziwie krwiożerczy szał ogarnął jednego z Ukraińców mieszkających w samych Jankowcach – Iwana Szpaka. Po opanowaniu wsi przez oddział OUN-UPA wtargnął z siekierą do obejścia swoich sąsiadów Grabowskich, z którymi utrzymywał wcześniej bardzo dobre stosunki. Zamordował dwoje z nich, a trzeciej – Michalinie Grabowskiej – odrąbał rękę. Kobieta przeżyła…/.../ Licząca blisko 150 numerów i zamieszkana przez ponad 600 osób tętniąca życiem wieś to dziś zarośnięte chaszczami ustronie. Nie sposób dostać się tu suchą nogą, gdyż nieregulowana rzeczka w czasie opadów zmienia koryto i płynie nieuczęszczaną od blisko 70 lat, zarosłą krzakami drogą.  /.../ Ci, którzy doszczętnie nie spłonęli, leżą pogrzebani gdzieś w prowizorycznych mogiłach rozrzuconych na terenie wymarłej wsi”. (http://dziennik.artystyczny-margines.pl/zbrodnie-sniace-sie-po-nocach-zaglada-wsi-jankowce) .   „Tam właśnie mieszkała moja ciocia Karolina Solipiwko z mężem i piątką dzieci – mówi Zdzisław Kogucik. Opowiada, jak czwórka dzieci schroniła się do piwnicy na kartofle. Najstarszy syn przykrył rodzeństwo swoim ciałem i patrząc przez okienko, był świadkiem zabójstwa rodziców i 8-miesięcznego brata, którzy dostali się w ręce Ukraińców. – Jak zginęli, nie wiadomo, bo ich ciała nie zostały odnalezione, prawdopodobnie uległy spaleniu. Musiała to być potworna zbrodnia, gdyż młody człowiek, który to widział, dostał potem pomieszania zmysłów i spędził resztę życia w szpitalu psychiatrycznym. Tragiczny był tez los pozostałych osieroconych dzieci. /..../ Tragicznego poniedziałku do dziś nie może zapomnieć Stanisława Grzywna, która w czasie napadu miała 14 lat. Zanim uciekła, słyszała rozdzierające krzyki dochodzące z oddalonego o blisko 150 metrów gospodarstwa przynależącego już do sąsiedniej wsi o nazwie Zamostecze, do której wtargnęli banderowcy. Mieszkała tam rodzina z dziesięciorgiem małych dzieci. – Te przeraźliwe krzyki to nie mogło być nic innego, jak mordowanie tych dzieci” (Adam Kruczek: Ból kresowych serc; w: „Nasz Dziennik” z 30 – 31 stycznia 2010).

W folwarku Kaznopol pow. Luboml Ukraińcy zamordowali 6-osobową rodzinę polską z 4 dzieci.

We wsi Kąty (Kuty) pow. Luboml upowcy i chłopi ukraińscy z okolicznych wsi siekierami, widłami, drągami i innymi narzędziami wymordowali około 250 Polaków, imiennie znane jest 213 ofiar; całe studnie napełnili żywymi, poranionymi bądź już martwymi; np. Jaszczukową z 5 córkami wrzucili do studni żywcem. Janinie Prończuk i jej dwom synom w wieku lat kilku odcięli głowy. Niemowlę o nazwisku Sacharuk zabili uderzając główką o ścianę domu – w tym dniu odbywały się jego chrzciny (Siemaszko...., s. 494 – 496).  „30 sierpnia w nocy straszny stukot w okno „Widczyniaj skarej!”. Tato był na strychu, a mama otworzyła. Weszło ich może z dziesięciu „Swyty lampu!”. Mama ze strachu nie mogła zapałek znaleźć. Krzyczy „Skarej! Wychody!”. Wygnali nas do sieni i pytają się „A de twyj czołowik?”. A mama zauważyła siekierę. Siostra Kasia, która miała 16 lat zaczęła prosić „Dzieduniu, nie bijcie nas, co my komu zrobili, nie bijcie.” Ja to usłyszałam i mnie w uszach zadzwoniło, i upadłam bez pamięci. Mama obuchem w czoło dostała. Czaszka pękła, ale do mózgu nie doszło. A siostrę ostrzem na pół, czaszka była rozrąbana. Ale pierwsza tura nie paliła, tylko zabijała. Nie wiem jaki to cud, że nas nie zaciągnęli do studni. Bo wszystkie studnie były zarzucone trupami. Zanim druga tura przyszła palić, to mama się obudziła i podniosła Kasię, a ona nieżywa. Podnosi mnie, a ja się ruszam. Ale nic nie pamiętam. Krwi zeszła okropna kałuża. .,,,. Już się palił dom. Mama wywlokła mnie w kartofle na ogród i miała wynieść Kasię, ale już cały dom był w płomieniach. Kasia spalona. Tato wyskoczył w buraki i leżał, i widział, jak sąsiada ciągnęli do studni, a wszystkie studnie były pełne trupów. Mama ze mną na plecach coraz dalej w pole. Było ładne proso. Już tak spadła z sił, że nie dała rady mnie nieść. I leżąc w tym prosie, słyszy mama głośny gwar „Jak znajdesz to dobyjaj!”. A ja nic nie pamiętam, nieprzytomna byłam i wcisnęła głowę w ziemię, żeby nie widzieć jak będą dobijać. Tyle krwi zeszło i widocznie ze zmęczenia usnęła. Obudziła się, ptaszęta śpiewają, krowy ryczą, słońce ślicznie świeciło. Mama zaczęła głośno płakać „Gdzie moja Kasia!?” I ja się obudziłam. Spojrzałam na mamę, a na twarzy sama krew. I na sukience skorupa z krwi. Podnosi głowę, czy może ktoś jest. Ja już oprzytomniałam i ciągnę mamę do ziemi. A mama mówi, że nie możemy tu siedzieć, że trzeba szukać ludzi, może wszystkich nie pobili i coraz głowę do góry. I zobaczył tato, że ktoś jest w prosie i pędzi żeby zobaczyć kto, i wziął nas w ramiona i mówił, że czaszka na pół rozrąbana, ale nie wiedział, która z nas. Mówi „Ja wszystkich trupów wyciągnął ze studni. A sąsiadka Czuniowa mówi, że widziała jak twoja Marysia niosła jedną z dziewczyn i uciekała w pole, a ona siedziała ze swoimi dziećmi w grochu, to szukaj w polu, może żywe, a może nieżywe.” I odnalazł nas, ale Kasi nie odnalazł. Pozbierał kości i w ogródku zakopał. I do dziś leżą” (Stefania Sawicka z domu Macegoniuk; w: http://dziennik.artystyczny-margines.pl/a-wszystkie-studnie-byly-pelne-trupow ; ze zbiorów Ewy Siemaszko)

Koło wsi Kotów pow. Brzeżany, na drodze, na której 15 sierpnia zamordowano ks. Bilińskiego: „Na tym samym miejscu zginął również leśniczy /?/ Polak wracający bryczką do domu, dnia 30.VIII” (AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 42. k. 20 – 26).

We wsi Kowalówka pow. Kowel: „30 sierpnia 1943 roku Budy Ossowskie i kolonia Kowalówka o świcie zostały otoczone przez uzbrojone bandy, które wyszły ze wsi Wołczak i Rzewuszki i dokonały masowej rzezi na ludności polskiej. Rezultat był przerażający: w Budach Ossowskich ponad dwieście osób, w tym ponad osiemdziesięcioro dzieci, w Kowalówce na 23 rodziny 32 osoby zamordowane. Rodzina Czarneckich wymordowana cała; ojciec rodziny Jan Czarnecki – lat 55, żona Dominika  - lat 53, córka Maria, mężatka – lat 23, córka Walentyna lat 19, dwaj synowie, bliźniaki Marian i Eugeniusz po 14 lat, najmłodsza córeczka Marii – Krystyna – lat 3. Uratował się tylko syn Staszek – lat 21, w tym czasie nieobecny”. (Fragment książki Henryka Katy "Wojenne Wichry" wydanej dzięki Urzędowi Miasta Otwocka w 2001 r. Nakład 200 egzemplarzy. Przepisany przez Bogusława Szarwiło, w: http://27wdpak.btx.pl/publikacje/435-woy-przed-qburzq ).

W kol. Łuczyce pow. Kowel Ukraińcy zamordowali 3 Polaków: starsze małżeństwo i kobietę.

W kol. Marianówka pow. Łuck zamordowali 4-osobową rodzinę polską.

We wsi Maszów pow. Luboml zamordowali kilka rodzin polskich.

We wsi Myślina pow. Kowel „ukraińscy partyzanci” z okolicznych wsi pod dowództwem Fedora Hałuszki, powracając z rzezi ludności polskiej w Rudnikach, zamordowali co najmniej 26 Polaków, głównie kobiety i dzieci; zgwałcili 16-letnią Leokadię Czarny i spalili ją żywcem razem z 18-letnim bratem oraz 5-osobową rodziną Myślińskich. Zamordowali też 4 rodziny żydowskie liczące 16 osób, ukrywane przez Polaków.

W kol. Ostrówek koło Turii pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 3 córki Moroziuków w wieku 4 – 13 lat, które ich rodzice powierzyli opiece Ukraińca z Turii a sami ukryli się w lesie (Siemaszko..., s. 930).

We wsi i majątku Ostrówki pow. Luboml upowcy oraz Ukraińcy (mężczyźni i kobiety) z sąsiednich wsi: Sokół, Połapy, Przekurka, Huszcza, Sztun i innych dokonali ludobójczej rzezi około 520 Polaków. Uzbrojeni byli w broń palną, w siekiery, widły, kosy, topory, młotki do zabijania zwierząt gospodarskich. Polacy byli bezbronni nie wierząc, że po kilkusetletnim zgodnym współżyciu może im coś grozić ze strony sasiadów. Ukraińcy zgonili Polaków na plac szkolny, potem mężczyzn wpędzili do szkoły a kobiety z dziećmi do kościoła. Starszyzna ukraińska zarządziła: „Lachy, widdajte hodynnyki i zołoto, a to zaraz was wybijem” („Polacy, oddajcie zegarki i złoto, a jak nie, to zaraz was wybijemy”). W szkole zamknęli kilkuset mężczyzn, którzy rozpoczęli pieśń „Kto się w opiekę odda Panu swemu”. Oprawcy bijąc kolbami wyprowadzali grupkami mężczyzn po kilku: do okólnika Jana Trusiuka, za sad gospodarza Suszki (81 zwłok), oraz w okolicę kuźni Edwarda Bałandy (około 20 osób), gdzie ich mordowali uderzeniami w tył głowy siekierą lub wielkimi maczugami drewnianymi. W czwartej mogile znajdowało się 5 zwłok, w pobliżu kościoła. Ksiądz Stanisław Dobrzański został zamordowany przez odcięcie głowy w okólniku Jana Trusiuka, którą następnie wbili na pal. Wiele osób zabili w mieszkaniach, w obejściach gospodarskich, na polach i drogach oraz wrzucili do studni, np. 90-letniego Władysława Kuwałka. Po dwóch godzinach, gdy mężczyźni byli już wybici, modlące się i śpiewające pieśni religijne kobiety z dziećmi i starcami zamierzali spalić, ale w okolicy pojawiły się samochody z Niemcami. Wobec czego oprawcy w pośpiechu wyprowadzili tę grupę liczącą ponad 300 osób i popędzili na rżysko pod las Kokorowiec w pobliżu wsi Sokół. Tutaj brali po 10 osób, najczęściej rodzinami, kazali kłaść się twarzami do ziemi i mordowali strzałami w tył głowy oraz uderzeniami bagnetów. Oczekujący na swoją kolej dokładnie widzieli rzeź poprzedników. Wśród morderców rozpoznano znajomych Ukraińców z sąsiednich wsi. Po rzezi oprawcy sprawdzili, czy wszyscy są zabici, rannych dobijali. Pomimo tego ocalało 13 lub 25 osób, w tym 10 dzieci w wieku lat od 3 do 16. W Ostrówkach Ukraińcy zamordowali około 520 Polaków. W święto Narodzenia NMP, 8 września 1943 roku, Ukraińcy ze wsi Równo spalili drewniany kościół p.w. św. Andrzeja Apostoła wybudowany w 1838 r. wraz z wystrojem wnętrza i paramentami. W 1992 roku Polska uzyskała zgodę i ekshumowano jedną mogiłę zbiorową na okólniku Jana Trusiuka wydobywając szczątki 80 Polaków, w tym dwojga dzieci w wieku około 6 lat. Wówczas pozostałych mogił nie odnaleziono, w tym mogiły kobiet i dzieci pod wsią Sokal, a miejscowi Ukraińcy nie chcieli jej wskazać. O następne ekshumacje strona polska prosiła stronę ukraińską przez kilka lat. Taki był skutek przyjacielskiego obściskiwania się kolejnych prezydentów Polski z prezydentem Ukrainy Juszczenką, który Ukrainę budował na ideologii banderowskich ludobójców. Dopiero w 2010 roku dokonał ekshumacji na tzw. Trupim Polu dr Leon Popek z IPN w Lublinie. „Na tej polance znów nas zatrzymali, wśród bulbowców powstało ożywienie. Na zboczu stało kilku bulbowców lepiej ubranych. Mieli przy sobie krótką broń. Musiała to być starszyzna. Przez krótką chwilę radzili. Po tej naradzie postanowili dalej nas nie pędzić, a na tej polance nas wymordować. Tak też się stało. Było nas tam dużo, bo to wszystkie kobiety z Ostrówek z dziećmi prawie do lat 15, kilku dziadków, a i z Woli Ostrowieckiej była znaczna część kobiet. Obstawieni byliśmy dość gęsto przez bulbowców. O ucieczce nie było mowy. Ludzie stali, niektórzy z dziećmi na ręku siedzieli bo było im ciężko je trzymać. Modlili się, bo było już wiadomo, że na tej polance nastąpi tragedia. Po krótkiej chwili padła komenda, żeby ludzie zrzucili z siebie grubsza odzież. Krzyczeli, by wychodzić z gromady po dziesięć osób na środek polany. Początkowo nikt nie chciał dobrowolnie iść na śmierć, bo każdemu życie miłe. Powstał płacz, lamenty, prośby, błagania, aby nas puścili, bo my nic nikomu złego nie zrobiliśmy. Oni nawet nie słuchali, robili się coraz wściekli. Rzucili się jak dzikie bestie, jak mocno wygłodzone zwierzęta i zaczęli wyciągać z tłumu, kto się pod rękę nawinął. Odprowadzali na środek polany, kazali kłaść się w koło, twarzami do ziemi. Zaczęli strzelać ofiarom w tył głowy, a my żywi musieliśmy na te tragedię patrzeć. Patrzeć jak giną niewinni ludzie i ich najbliżsi: babcie, matki, siostry, bracia, córki, synowie, bo byli wszyscy ze sobą spokrewnieni. /…/  Teraz bulbowcy rzucili się wszyscy. Było im widocznie pilno, bo każdy odrywał z grupy parę osób o rozstrzeliwał. Na środku polany. Ludzie lamentując żegnali się ze sobą na wieczność. Matki brały swe dzieci i kładły obok siebie, obejmując je rękami. Tak odchodzili z tego świata na wieczność. Ja, mama, ciotka i bliżsi znajomi byliśmy razem w grupie, wciąż odciągając moment rozstania się z tym światem. Chcieliśmy jeszcze pożyć choć chwilę dłużej. Widziałem okropne sceny. Rozstrzeliwani w pośpiechu ludzie nieraz byli trafiani niecelnie. Zranieni śmiertelnie podrywali się konwulsyjnie i znów opadali na ziemię. Dobijano ich, ale najczęściej w męczarniach kończyli żywot. Z jednej grupy, popędzonej na miejsce kaźni po serii strzałów poderwała się mała dziewczynka, może sześcioletnia i zaczęła mocno krzyczeć: mamo, ale matka już nie żyła. Widząc to bulbacha podniósł karabin i strzelił w nią. Trafił ale nieśmiertelnie. Dziewczynka upadła, ale natychmiast się poderwała i krzycząc zaczęła iść po trupach, padając i wstając. Bulbowiec znowu w nią strzelił. Tym razem aż trzykrotnie. Dziewczynka wciąż podnosiła się i krzyczała. Zdenerwowany bulbowiec podbiegł do niej i dobił ja kolbą karabinu. Ludzie na ten widok odwracali się z płaczem. I tak grupę po grupie wyciągano i zabijano. Tworzył się duży krąg, gdyż kazano kłaść jeden obok drugiego w nogach pomordowanych. Widać było pośpiech, bo głośniej krzycząc szybko wyciągali ludzi na pobojowisko, nie żałując przy tym razów. Matka, ja, ciotka Trusiak byliśmy razem, moja babcia i ciotka Wikta z małym dzieckiem. Mama powiedziała, żebyśmy poszli sami, po co mają nas szarpać i tak nas śmierć nie ominie. Przyglądać się tej zbrodni już dłużej nie było można. Wstaliśmy, pożegnaliśmy się ze sobą i najbliższymi. Z płaczem i okropnym żalem, że trzeba pożegnać się z tym światem, oddaliśmy się w ręce oprawców. Popędzono nas na miejsce kaźni. Poszło nas dziesięcioro na pobojowisko. Bulbowcy, jak dzikie bestie, krzyczeli „lachajte lachy chutko” (szybko kładźcie się Polacy). Mama jeszcze raz przycisnęła mnie do siebie, płakała i mówiła jakby do siebie: tyle dzieci wybijają, cóż one są winne. Nie mogłem płakać, zacisnęła mi się krtań i zrobiłem się zupełnie nieswój, obojętny z tego przestrachu. Kładąc się obok siebie, półgłosem odmawialiśmy pacierz. Mama objęła mnie mocno za szyję, ja zakryłem twarz dłońmi i z okropnym strachem wypowiedziałem na koniec „ niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Padły strzały z lewej i z prawej strony. Ja z tej grupy leżałem prawie w samy środku. Strzały zaczęły zbliżać się do mnie. Żal mi się mocno zrobiło, pomyślałem, że mam dopiero 13 lat, sama radość życia, taki piękny świat, a tu za chwilę czeka śmierć i już nigdy nie ujrzysz jasności: czy poczuję ból? Bliziutko padł strzał, bo poczułem podmuch powietrza. To musiało być w ciotkę, słyszałem mocne charczenie. Okropnie przeżywałem ostatnie chwile. Zdawało mi się, że we mnie wszystko ustaje. Następny strzał pada w mamę. Ziemia rozbryzguje się po mojej głowie. Poczułem, że coś ciepłego spływa po moim karku, ku lewemu policzkowi. Słyszę charczenie raptowny skurcz ciała. Poczułem, że mamy ręka przyciska mnie mocniej do siebie, potem ciało zaczęło się rozluźniać, bo ręka mamy zaczęła słabnąć łagodnie i tak pozostała bez ruchu. Nadeszła moja kolej. Oczekiwałem z napięciem, prawie martwy z przerażenia. Usłyszałem koło mnie strzał, szum w uszach i znów piasek posypał się po mojej głowie i rękach. Krótkie charczenie ale to już z prawej strony. Z biciem serca oczekiwałem na następny strzał, strzał we mnie, ale i ten usłyszałem nieco dalej i jeszcze jeden o kilka ciał dalej. Po tej krótkiej scenie mordu zapadła krótka cisza i nagle znów słyszę jak układają się w naszych nogach następne ofiary, płaczące i rozpaczające. Kiedy znów usłyszałem wystrzały z tyłu zacząłem w duchu modlić się i prosić Boga o przeżycie tych potworności. Krótko to trwało, bo rozstrzeliwali ze zdwojoną szybkością. Spieszyli się bardzo. Leżałem żywy miedzy trupami, słyszałem lamenty, błagania, pisk zabijanych dzieci, myślałem, że nie wytrzymam, że zerwę się i będę uciekał, ale po chwili znów przychodziła myśl, że jeśli to zrobię, zabiją na miejscu. /…/  Leżałem, cierpiałem i słuchałem, co się wokół dzieje. Trwało to około godziny. Naraz ustały krzyki i płacz. Strzały były rzadkie. Od czasu do czasu padał strzał, rozmawiali między sobą głośno: „...o dywyna, o tamtoj szcze żywe, dobej”. Ja leżałem w tym pobojowisku i prosiłem Boga, aby mnie nie wykryto. Po chwili nastała cisza, tylko jakiś bulbowiec zawołał: „ no chłopa idemo, od dywyte, tut morda polska leżyt”. Zaczęło się ożywienie między nimi. Zaczęli odchodzić w krzaki w stronę Sokoła. Słyszałem z tej strony odgłosy. Leżałem dłuższą chwilę. Była grobowa cisza, bo nawet ptactwo odstraszone strzałami, nie dawało żadnego głosu. Leżąc między trupami myślałem, że wszyscy są wybici i gdzie ja teraz pójdę i jak długo tu będę leżał. Chciałem wstać i uciekać. Bałem się, bo jeśli oni z ukrycia patrzą, czy ktoś nie wstaje. Wtedy czeka mnie tylko śmierć. Leżałem dalej, a mrówki gryzły po całym ciele. Upłynęło około pół godziny. Nadal była niczym nie zakłócona cisza. Podjąłem decyzję. Postanowiłem ostrożnie podnieść głowę i spojrzeć przed siebie, co się dzieje na placu zbrodni. Ostrożnie uniosłem głowę i zobaczyłem, że jakaś starsza kobieta ucieka z tego strasznego miejsca w pobliskie krzaki. Opuściłem głowę z powrotem i słuchałem, czy nie będą strzelać, ale nadal była cisza. Leżałem jeszcze chwilę i postanowiłem wstać i uciekać w krzaki, bo jeśli nie strzelano za tamtą kobietą, to znaczy, że oni wszyscy poszli. Po raz drugi pomalutku podniosłem głowę, spojrzałem po trupach i zobaczyłem, jak wstaje kobieta z dwojgiem dzieci. Złapała dziewczynkę i chłopczyka za rączki i uciekła w krzaki. Znów opuściłem głowę, leżałem i słuchałem, czy nikt nie będzie strzelał. Nadal była cisza. Po raz trzeci podniosłem głowę i popatrzyłem na mamę i ciotkę. Leżały martwe. Mama miała oderwany kawałek czaszki, aż mózg wyrzuciło. To właśnie mózg rozlał mi się po karku i po twarzy. Bóg zaślepił ich wzrok, bo zobaczywszy mnie zalanego krwią i mózgiem pomyśleli, że jestem zabity. Uniosłem się nieco wyżej i powiedziałem półgłosem: „kto żywy niech ucieka”. Poderwałem się i odbiegłem około 50 metrów od pobojowiska w łubin. Położyłem się z brzegu, tak, aby nie być widocznym i zacząłem rozglądać się po polanie i po trupach, czy ktoś nie poderwie się do ucieczki. Widzę, że ktoś wstaje i biegnie w moją stronę, do tego łubinu. Poznaję. Jest to mój brat cioteczny Paweł Jasieńczak. Podniosłem się nieco i zacząłem machać ręką, aby biegł do mnie. Przebiegł, położył się obok mnie. Widzimy, że znowu jakaś kobieta z dzieckiem podbiega do zarośli. My natomiast zaczęliśmy się ostrożnie czołgać tym łubinem w stronę krzaków. Gdy biliśmy parę kroków od nich, szybko tam wskoczyliśmy. W tych krzakach spotkaliśmy te kobietę, która wcześniej zbiegła z dwojgiem dzieci. Dołączyliśmy do niej . Płakała i mówiła, jak sobie poradzi z dwójką malutkich dzieci. Chłopak był nieco starszy od dziewczynki. Powiedziałem do niej, że jakoś musimy dostać się do Jagodzina. Dodałem, że z pobojowiska wyszła ranna w głowę Janina Kuwałek, obecnie Martosińska. Mówiła, że ciotka Wikta też była ranna i prosiła o pomoc Jankę, ale Janka jej rzekła : „cóż ja ci pomogę, ja sama ledwo co żyję”. Pomogła jej wstać, ale nie dały rady. Tak moja ciotka bez pomocy, z dala od ludzi, umarła. Wzięliśmy dzieci. Ja jedno, Paweł drugie na plecy i zaczęliśmy powoli i ostrożnie iść w stronę Jagodzina. /…/  Zbliżaliśmy się do zarośli położonych bliżej wsi, do Borku. Szczęśliwie doszliśmy do niego, przeszliśmy w poprzek i na skraju zatrzymaliśmy się. Byliśmy ukryci w gęstych krzakach, widzieliśmy wieś i okolice. Wieś częściowo paliła się. Wokół była pustka, tylko psy strasznie wyły, wszędzie chodziły krowy i konie. /…/   Tylko trzask ognie i spadające opalone bale. Nie było widać nikogo, tylko niektóre budynki dopalały się, na drodze leżało parę trupów i psy żałośnie wyły. /…/  Wieczorem przyjechali z Ostrówek ludzie z samoobrony (z Jagodzina i z Rymacz) i przywieźli spod Sokoła żonę Kalety i mamę Pawła. Były one trafione w szyję a ustami wyszły kule. Jeszcze żyły, ale w drodze zmarły. Przywieźli jeszcze chłopaka, którego wyciągnęli z dołu. Był on raniony siekierą. Kaleta pochował swoją żonę na cmentarzu w Rymczach, a Paweł swoja mamę, a moją wujenkę pochował przy torze z lewej strony stacji kolejowej. Obaj wykopaliśmy dół a ludzie włożyli ją do dołu. Usypaliśmy mogiłkę, postawiliśmy naprędce zrobiony krzyż. Pożegnaliśmy wujenkę i poszliśmy na nocleg. Było to już przy stacji kolejowej, bo każdy bał się iść dalej, aby bulbowcy nie napadli w nocy. Stacja była usypana wałem ziemnym i Niemcy pełnili cała dobę wartę. Nocą pełnili wartę starsi i młodzież, spały tylko dzieci.” (Aleksander Pradun; Na Rubieży Nr 3/1993).

W futorze Piskorowo pow. Luboml zamordowali kilka rodzin polskich, liczby ofiar nie ustalono.

W kol. Pniaki pow. Włodzimierz Wołyński upowcy w ciągu dwóch dni zamordowali co najmniej 41 Polaków; pierwszego dnia mordowali mężczyzn, drugiego dnia kobiety i dzieci; m.in. 10-osobową rodzinę z 8 dzieci i 8-osobową z 6 dzieci.

We wsi Radoszyn pow. Kowel zamordowali co najmniej 2 rodziny polskie.

We wsi Radziechów pow. Luboml zamordowali kilka rodzin polskich, liczby ofiar nie ustalono.

We wsi Rudka Miryńska pow. Kowel zamordowali kilka rodzin polskich; w stodole spalili 9-miesięcznego Ignasia Łubiankę.

We wsi Rudniki pow. Kostopol zamordowali ponad 12 Polaków.

We wsi Sawosze pow. Luboml zamordowali kilkunastu Polaków, w tym 20-letnią dziewczynę.

W futorze Skalenica pow. Kowel zamordowali co najmniej 43 Polaków, w tym 10 osób z rodziny Zagożdżona.

W kol. Sucha Łoza pow. Kowel upowcy oraz chłopi ukraińscy obrabowali i spalili gospodarstwa polskie oraz zamordowali siekierami, widłami, łopatami, nożami, piłami do cięcia drzewa 71 Polaków. „Kobietę Przewoźniak, lat ok. 70, podrzucano na widłach aż do uśmiercenia. Dzieci były zabijane uderzeniami kolby w głowę. Żonę Antoniego Siedleckiego wrzucono do studni” (Siemaszko..., s. 400).

We wsi Sztuń pow. Luboml zamordowali kilkanaście rodzin polskich, zdołała uciec tylko jedna rodzina.

We wsi Terebejki pow. Luboml Iwan Paciuk, sotnik UPA, z synem Wasylem zamordowali 5-osobową rodzinę Matyszczuków: Jan Matyszczuk lat 40 został zakłuty widłami, a następnie porżnięty na kawałki, jego żonę Janinę zadźgali widłami, a ich dzieci: Stefana lat 16, Weronikę lat 14 i Jana lat 8 – zarąbali siekierami (Siemaszko..., s. 500).

We wsi Turia pow. Włodzimierz Wołyński upowcy z sąsiednich wsi Gnojno, Mohylno i Rewuszki zamordowali około 50 Polaków, w większości kobiety i dzieci; część ofiar wrzucili do zbiornika z gnojówką; poza wsią wymordowali także Polaków w majątku Szpilbergów w Turii.

We Włodzimierzu Wołyńskim upowcy zamordowali 18-letniego Polaka.

We wsi Wola Ostrowiecka pow. Luboml upowcy oraz chłopi ukraińscy z okolicznych wsi dokonali rzezi około 620 Polaków. Polaków spędzili na plac szkolny, opornych mordowali i wrzucali do studni. Około 40 kobiet i dzieci zaprowadzili do stodoły Jasionków, resztę zamknęli w szkole. Na oczach zgromadzonych zastrzelili kilku mężczyzn nawołujących do obrony i ucieczki. W stodole Antoniego Strażyca chłopi ukraińscy wykopali rów długości 12 metrów i szerokości 2,5 metra. Następnie, co pewien czas wyprowadzali z placu szkolnego po 5 – 10 mężczyzn do stodoły, rzekomo na badania lekarskie, aby utworzyć wspólny oddział do walki z Niemcami. Ofiarom kazali rozbierać się z ubrań i butów, oddać zegarki i złoto, a następnie podprowadzali nad wykopany w stodole rów, nad którym mordowali siekierami i toporami uderzając w tył głowy oraz przebijali widłami. Znad dołu zdołał uciec Władysław Soroka, pomimo otrzymanych 6 postrzałów. Po wymordowaniu mężczyzn oprawcy zaczęli wyprowadzać po kilka kobiet z dziećmi. Usłyszawszy samochody przejeżdżających Niemców zamknęli szkołę, w której znajdowało się około 200 kobiet, dzieci i starców, obłożyli ją słomą, oblali benzyną i podpalili. Wrzucili też przez okno do wnętrza kilka granatów. W upalny dzień szkoła spłonęła bardzo szybko. Taki sam los spotkał kobiety z dziećmi zamknięte w sąsiadującej ze szkołą stodole Jasionków. Natrafiono także na studnię wypełnioną ofiarami oraz na kobietę z dzieckiem przy piersi, przygwożdżone razem widłami do ziemi. Mienie Polaków rabowali przez cały dzień, uczestniczyły w tym kobiety i dziewczęta ukraińskie. W 1992 roku Polacy przeprowadzili ekshumacje jednej z trzech mogił. Wydobyto szczątki 243 osób, z czego 120 należało do mężczyzn. Ofiary mordowane były silnymi uderzeniami w tylną część głowy ciężkimi narzędziami: maczugami, pałkami, obuchami siekier i młotkami. Pozostałych mogił: w szkole i stodole Jasionków nie odnaleziono. „Według informacji zawartych w dokumentach Państwowego Archiwum Obwodu Wołyńskiego w Łucku, w Woli Ostrowieckiej oraz drugiej wsi polskiej (w domyśle: w Ostrówkach) zamordowanych zostało do 1500 ludzi”. (Siemaszko..., s. 513 – 521). „Noc miała się ku końcowi – świtało. I wtedy właśnie, na tle porannej zorzy, wyłonił się zwartym tłum Ukraińców, który zmierzał od ukraińskiej wsi Sokół, do również ukraińskiej wsi Przekórka. Ten manewr Ukraińców wprowadził naszą samoobronę w błąd. Odwołano alarm. Tymczasem Ukraińcy zmienili kierunek i weszli do wsi od strony, z której ich się nie spodziewano. Były to oddziały zwarte uzbrojone w broń maszynową i karabiny pochodzenia niemieckiego i radzieckiego. Zachowanie tych ludzi nie zapowiadało nic złego. Można powiedzieć, że okazywali mieszkańcom wioski dużą życzliwość, nawet dzieci częstowali cukierkami. Pamiętam, podszedł do mnie młody Ukrainiec, pogładził po głowie, zapytał jak się nazywam, ile mam lat, gdzie mieszkam, a wszystko to z życzliwym uśmiechem Rozpoczął się prawie normalny dzień życia wsi, tyle, że czuło się jakąś grozę.

Około godz. 8-mej wyznaczeni bojówkarze chodzili po wsi i wzywali mężczyzn od lat osiemnastu do sześćdziesięciu, by udali się na plac przed szkołą; sprawdzali każdy dom i zabudowania, by nikt się nie ukrył. Kiedy wszyscy mężczyźni znaleźli się na boisku szkolnym, zostali otoczeni przez uzbrojonych Ukraińców. Między godziną 10-tą a 11-tą do zebranych przemówił watażka tej ukraińskiej hordy, czyli, jak to się dzisiaj mówi dowódca oddziału ukraińskiej „powstańczej armii”. Mówił po ukraińsku. Sens wypowiedzi był następujący: Ukraińcy pragną razem z Polakami walczyć przeciw Niemcom. Oni przyszli do naszej wioski, aby dokonać naboru mężczyzn zdolnych do walki. Tych uzbroją i razem wyruszą przeciw Niemcom. Mówił to tak porywająco i przekonywująco, jak to czyni politrucy sowici, że niektórzy słuchacze uwierzyli w ich zapewnienia. Następnie powiedział, że będą brać po sześciu mężczyzn na badania lekarskie i sprawnościowe, następnie zdrowych i zdolnych umundurują, uzbroją i utworzą polski oddział, obok oddziałów ukraińskich, w celu włączenia się do walki z Niemcami, których koniec jest bliski. Tak też się stało. Co pewien czas uzbrojeni Ukraińcy odprowadzali grupę sześciu mężczyzn w nieznane nam miejsce. Teraz już wiemy, że była to dwuklepiskowa stodoła gospodarza Strażyca; że tam inna grupa Ukraińców wykopała przy stodole dwa rowy o głębokości 2 m i szerokości 2,5 m i długości 8 m. Do tej stodoły wprowadzano przyprowadzonych mężczyzn, tam ich mordowano bez użycia broni palnej, a zwłoki wrzucano do tych rowów. Kiedy odprowadzano już wszystkich mężczyzn na boisku szkolnym pozostały kobiety, dzieci i osoby w starszym wieku. Teraz już, bez żadnych skrupułów, brutalnie wtłoczono nas wszystkich do budynku szkolnego, skąd kilkunastosobowe grupy pędzono pod eskortą w nieznane nam wówczas miejsce. Mimo, że dochodziły do nas stamtąd żadne odgłosy mieliśmy już świadomość, że Ukraińcy chcą nas wszystkich wymordować. Wiedzieliśmy, że zostaniemy zamordowani i że to za chwilę nastąpi. Przygotowywaliśmy się na śmierć przez modlitwę, spowiedź składaną na ręce matki, która udzielała nam rozgrzeszenia, przez zbiorowe odmawianie różańca z prośbą do Najświętszej Marii Panny, by nam dała lekką śmierć. Było nas w tej gromadzie czworo: mama, siostra Ania –lat 16, siostra Antosia – lat 20 i ja – lat 13. Kiedy skończyliśmy odmawiać druga bolesną część świętego różańca, mama pobłogosławiła nas i dała nam święte obrazki. Ja dostałem obrazek z Aniołem Stróżem, który przeprowadza przez wąską kładkę położoną nad rwącą rzeką dwoje małych dzieci. Z nim to przeszedłem przez śmierć do życia, bym mógł teraz zdać Światu relację z tych zbrodni.  Była chwila ciszy; czekaliśmy na swoją kolej, zostało nas już tylko około 100 osób: kobiet, dzieci i starców. Do stojących przy drzwiach uzbrojonych morderców podeszła jedna z kobiet – matka trojga dzieci i zwróciła się do nich z prośbą: „Patrzcie, została nas mała garstka, pozwólcie nam żyć. Spójrzcie na te dzieci, one są niewinne, ich oczy błagają o litość, miejcie więc litość dla nich”. Wtedy jeden oprawców powiedział – oczywiście po chachłacku – (w przybliżeniu): „Wy Polacy. My was wszystkich wyrżniemy, a wasze domy spalimy. Nic po was nie zostanie”. W odpowiedzi na te okrutne słowa ta kobieta rzuciła w twarz oprawcom przekleństwo: „Bądźcie przeklęci po wszystkie czasy. Niechaj krew naszych niewinnych dzieci spadnie na was, na wasze dzieci, wnuki i prawnuki”. W pewnej chwili dały się słyszeć od strony południowej wsi strzały z broni maszynowej. Pilnujący nas Ukraińcy wpadli w popłoch, wybiegli na zewnątrz, drzwi szkoły zamknęli. Zaświtała nam nadzieja, że mordercy w popłochu uciekną. Niestety przyspieszyło to tylko decyzję dokończenia zbrodniczego dzieła. Mordercy zrezygnowali z mordowania pojedynczo każdej osoby z osobna i postanowili załatwić to zbiorowo. Do izb lekcyjnych, w których byliśmy zgromadzeni, zaczęto wrzucać granaty i strzelać z pistoletów maszynowych. Już pierwsze strzały i wybuchy granatów zabiły część osób - innych poraniły. Znaleźliśmy się jak gdyby w kręgu piekielnych czeluści: jęk rannych, płacz dzieci, rozdzierający krzyk matek, huk strzałów, wreszcie dym. Zbrodniarze spod znaku tryzuba podpalili budynek szkolny. W upalny sierpniowy dzień płonął jak pochodnia; ci jeszcze żywi znaleźli się w pułapce bez wyjścia skazani na śmierć w płomieniach. Nie sposób wyrazić słowami grozy tej sytuacji, język jest tu zbyt ubogi.  Mnie śmierć jakoś omijała. Leżałem na podłodze rozpłaszczony do granic możliwości. Obok leżała sąsiadka Bohniaczka. Rozległ się kolejny huk. Granat ja rozszarpał. Jej krew i poszarpane ciało chlusnęło na mnie. Byłem w szoku, podczołgałem się do mojej siostry Ani. Potrąciłem ją. Już nie żyła. Kula u wylotu z czaszki wyrwała duży otwór. Otępiałem, straciłem poczucie rzeczywistości. Podniosłem głowę i ujrzałem leżącą i krwawiąca matkę. Jeszcze żyła. Jeszcze raz przytuliłem się do matki. Była przytomna, ofiarowała mnie Bogu i Najświętszej Marii Pannie, bo tylko cud Boski mógł mnie wyprowadzić z tych piekielnych czeluści. Mama nie mogła się poruszać, granat rozszarpał jej stopy, krwawiła, spłonęła żywcem. Nie pamiętam, jak znalazłem się w drugiej izbie lekcyjnej. Na podłodze strzępy ludzkich ciał i dużo, bardzo dużo krwi. Nie miałem już nikogo z najbliższych, zapragnąłem też umrzeć, zacząłem krztusić się dymem, pomyślałem: nałykam się dymu, uduszę i będzie koniec. Ale, gdzie tam, zakrztusiłem się raz i drugi i nic. A tymczasem zaczął płonąć strop budynku, zrobiło się ogromnie gorąco. Przeraziłem się tego ognia, lada chwila ten płonący strop mógł runąć na mnie. W ostatniej chwili wyskoczyłem przez okno. Rozległ się strzał, upadłem, poczułem silny ból, czoło zaczęło krwawić. Żar bijący od płonącego budynku zmuszał mnie do odczołgiwania się od niego. Leżałem w ogrodzie szkolnym pełnym trupów i rannych. Ciężko ranni błagali oprawców, by ich dobili. Ukraińcy z ogromną pasja pastwili się nad rannymi, kiedy na to patrzyłem chciałem wstać i krzyczeć. Strach przykuł mnie do ziemi, bałem się już nie śmierci lecz tych męczarni, jakie oni rannym zadawali. Byłem cały umazany krwią cudzą i własną. Trzykrotnie przewracali mnie i kopali, ale nie zorientowali się, że jeszcze żyję. Obok mnie leżała kobieta – Maria Jesionek, matka trojga dzieci, dwóch synów, jeden ośmio, drugi pięcioletni i niemowlę ośmiomiesięczne. Ona też wyskoczyła z płonącego budynku wraz z dziećmi tuż przede mną. Morderca ugodził ją kulą, leżała martwa na swym uduszonym niemowlęciu. Jej ośmioletni syn został też zastrzelony, ten zaś pięcioletni siedział tuż martwej matce, szarpał ją i wołał „ Mamo wstawaj, chodźmy do domu – płakał”. Podbiegł do niego Ukrainiec, przyłożył lufę karabinu do głowy i strzelił. Dzieciak przewrócił się na plecy matki, a przywarwszy do jej pleców swoje plecy, wyciągnął ręce do góry jak w modlitwie. Był to dla mnie koszmar, który tkwi we mnie po dzień dzisiejszy. Dochodziły mnie też inne głosy z różnych stron wioski. To towarzysząca ukraińskiej „powstańczej armii” tłuszcza wdarła się do opustoszałych domów i zabudowań i rabowała wszystko, co tylko było w obejściu, a kiedy już wszystko zagrabili podpalili domy i zabudowania.  Leżałem nieruchomo we krwi. Z płonącego budynku buchał okropny żar, czułem, że moje nogi są płonącymi głowniami. Czułem, że muszę odczołgać się dalej od buchającego żaru. Poruszyłem się. Padł strzał i poczułem dotkliwy ból w okolicach kręgów lędźwiowych. Pomyślałem, że to już koniec. Dla zlokalizowania źródła bólu lekko się poruszyłem, okazało się ani krzyż, ani brzuch nie były uszkodzone. A więc żyję! Mój Boże! Leżałem, nadal udawałem martwego, czekałem. Zwolna cichły głosy zwycięskich „żołnierzy” UPA. Słońce chyliło się ku zachodowi. Podniosłem głowę. Nikogo nie było w pobliżu. Tylko ja – żywy pośród zmarłych. Dźwignąłem się z trudem stanąłem na oparzonych stopach. Zdjąłem przesiąkniętą krwią koszulę, podarłem ją na onuce i zawinąłem nimi obolałe stopy. Ze zgrozą obejrzałem leżące tam zmasakrowane trupy. Tuż na styku palącego się budynku a ogródka rozpoznałem głowę moje starszej siostry Antoniny, tułów został spalony na węgiel. Niczego już nie czułem, prócz bólu stóp i ogromnego pragnienia. Powlokłem się do pobliskiej studni z żurawiem, chciałem zaczerpnąć wody. O zgrozo. Studnia była pełna trupów. Coś mnie przykuwało do tego miejsca zbrodni. Nie mogłem się ruszyć. Stałem tak ogarnięty zgrozą i rozpaczą, nie mogłem tego pojąć i do dziś pojąć nie mogę, jak ci ludzie mogli dokonać tak okrutnej zbrodni?” (Henryk Kloc: Najtragiczniejsze chwile mojego życia. Na Rubieży Nr 2/1993). „Nazywam się Marianna Soroka. Urodziłam się 8 września 1908 roku we wsi Wola Ostrowiecka, powiat Lubomi, woj., Wołyń w rodzinie chłopskiej. W roku 1943 byłam matką pięciorga dzieci: Stanisława – lat 15; Edwarda – lat 12; Janka – lat 10; Leona –lat 6 i Józefa 1,5 roku. Mój mąż Stanisław był rolnikiem 8-hektarowego gospodarstwa rolnego. Żyło się nam chociaż ubogo, ale spokojnie i szczęśliwie. /.../  Nadszedł zwykły dzień, poniedziałek 30 sierpnia 1943 roku.. Tymczasem Ukraińcy – mordercy nie zapędzili nas na szkolny plac, lecz do stodoły sąsiada i tam nas zamknęli. Spośród nas wybierali mężczyzn i pędzili pod eskortą. A kiedy już nie stało mężczyzn, zabierali kobiety i dzieci i pędzili pod eskortą uzbrojonych bandytów w nieznanym kierunku. Nie wiem o której godzinie, ale było to chyba grubo po południu, rozległy się strzały z broni maszynowej od strony południowej wsi Wola Ostrowiecka.  Wśród Ukraińców powstał popłoch. Już nie wyprowadzali ze stodoły grupki kobiet i dzieci, ale zaczęli strzelać do zebranych w stodole. Powstała panika wśród zebranych w stodole. Wielu zginęło od pierwszych strzałów. Trójka moich dzieci: Stanisława, Janek i Leon, została zabita przez Ukraińców-morderców. Ja zaś ze swoim najmłodszym synkiem na ręku wybiegłam ze stodoły. Biegłam, biegłam. Usłyszałam huk i w tym samym czasie okropny krzyk mojego dziecka Józia. Upadłam trzymając dzieciaka na ręku. Poczułam ból w ramieniu lewej ręki. Krew sączyła się z rany. Kula dum-dum przeszyła mięsień i kość ramienia lewej ręki. Nie zdawałam sobie sprawy, czy mój syn Józio żyje, czy tez nie. Byłam bardzo osłabiona z upływu krwi. Nie pamiętam ile trwało to omdlenie. Wkrótce poczułam pragnienie, więc zaczęłam się czołgać. Na moje szczęście pojawi się cudem ocalały brat mojego męża Aleksander Soroka. On to przyniósł mi wody, która ugasiłam moje pragnienie. Lecz wkrótce znów straciłam przytomność. Obudził mnie z omdlenia właśnie szwagier Aleksander. Poprosiłam Aleksandra, aby poszedł do mojego mieszkania, wziął prześcieradło i pociął na bandaże i owiną moja ranę. Wkrótce Soroka Aleksander przyniósł płótno-prześcieradło i naftę. Naftą wydezynfekował ranę i owinął czystym płótnem. Poczułam ulgę. Postanowiłam dowlec się do swojego domu, by tam umrzeć. Cóż mi pozostało. Ci, których kochałam najbardziej odeszli na zawsze. Chciałam się z nimi połączyć tam, na drugim Świecie, u pana Boga....” (Marianna Soroka: Polska Niobe. Na Rubieży nr. 3/1993).

W kol. Wólka Swojczowska pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali 74-letnią Polkę.

W kol. Zamostecze pow. Luboml upowcy zamordowali co najmniej 40 Polaków. „Tragicznego poniedziałku do dziś nie może zapomnieć Stanisława Grzywna, która w czasie napadu miała 14 lat. Zanim uciekła, słyszała rozdzierające krzyki dochodzące z oddalonego o blisko 150 metrów gospodarstwa przynależącego już do sąsiedniej wsi o nazwie Zamostecze, do której wtargnęli banderowcy. Mieszkała tam rodzina z dziesięciorgiem małych dzieci. – Te przeraźliwe krzyki to nie mogło być nic innego, jak mordowanie tych dzieci – uważa pani Stanisława, do dziś nie mogąc usunąć z pamięci koszmaru” (http://dziennik.artystyczny-margines.pl/zbrodnie-sniace-sie-po-nocach-zaglada-wsi-jankowce)