Dzisiaj jest: 25 Kwiecień 2024        Imieniny: Marek, Jarosław, Wasyl

Deprecated: Required parameter $module follows optional parameter $dimensions in /home/bartexpo/public_html/ksiBTX/libraries/xef/utility.php on line 223
Moje Kresy – Rozalia   Machowska cz.1

Moje Kresy – Rozalia Machowska cz.1

/ foto: Rozalia Machowska Swojego męża Emila poznałam już tutaj w Gierszowicach, powiat Brzeg. Przyjechał jak wielu mieszkańców naszej wsi z Budek Nieznanowskich na Kresach. W maju 1945 roku transportem…

Readmore..

III Ogólnopolski Festiwal Piosenki Lwowskiej I „Bałaku Lwowskiego” ze szmoncesem w tle

III Ogólnopolski Festiwal Piosenki Lwowskiej I „Bałaku Lwowskiego” ze szmoncesem w tle

/ Zespół „Chawira” Z archiwum: W dniu 1 marca 2009 roku miałem zaszczyt po raz następny, ale pierwszy w tym roku, potwierdzić, iż Leopolis semper fidelis, a że we Lwowie…

Readmore..

ZMARTWYCHWSTANIE  JEZUSA CHRYSTUSA  WEDŁUG OBJAWIEŃ  BŁOGOSŁAWIONEJ  KATARZYNY EMMERICH.

ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA WEDŁUG OBJAWIEŃ BŁOGOSŁAWIONEJ KATARZYNY EMMERICH.

Anna Katarzyna urodziła się 8 września 1774 r. w ubogiej rodzinie w wiosce Flamske, w diecezji Münster w Westfalii, w północno- wschodnich Niemczech. W wieku dwunastu lat zaczęła pracować jako…

Readmore..

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego  Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska”  w Domostawie  w dniu 12 marca 2024 r.

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie w dniu 12 marca 2024 r.

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie w dniu 12 marca 2024 r. W Walnym Zebraniu Członków wzięło udział 14 z 18 członków. Podczas…

Readmore..

Sytuacja Polaków na Litwie tematem  Parlamentarnego Zespołu ds Kresów RP

Sytuacja Polaków na Litwie tematem Parlamentarnego Zespołu ds Kresów RP

20 marca odbyło się kolejne posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds. Kresów.Jako pierwszy „głos z Litwy” zabrał Waldemar Tomaszewski (foto: pierwszy z lewej) przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich…

Readmore..

Mówimy o nich wyklęci chociaż nigdy nie   wyklął ich naród.

Mówimy o nich wyklęci chociaż nigdy nie wyklął ich naród.

/ Żołnierze niepodległościowej partyzantki antykomunistycznej. Od lewej: Henryk Wybranowski „Tarzan”, Edward Taraszkiewicz „Żelazny”, Mieczysław Małecki „Sokół” i Stanisław Pakuła „Krzewina” (czerwiec 1947) Autorstwa Unknown. Photograph from the archives of Solidarność…

Readmore..

Niemiecki wyciek wojskowy ujawnia, że ​​brytyjscy żołnierze są na Ukrainie pomagając  rakietom Fire Storm Shadow

Niemiecki wyciek wojskowy ujawnia, że ​​brytyjscy żołnierze są na Ukrainie pomagając rakietom Fire Storm Shadow

Jak wynika z nagrania rozmowy pomiędzy niemieckimi oficerami, które wyciekło, opublikowanego przez rosyjskie media, brytyjscy żołnierze „na miejscu” znajdują się na Ukrainie , pomagając siłom ukraińskim wystrzelić rakiety Storm Shadow.…

Readmore..

Mienie zabużańskie.  Prawne podstawy realizacji roszczeń

Mienie zabużańskie. Prawne podstawy realizacji roszczeń

Niniejsza książka powstała w oparciu o rozprawę doktorską Krystyny Michniewicz-Wanik. Praca ta, to rezultat wieloletnich badań nad zagadnieniem rekompensat dla Zabużan, którzy utracili mienie nieruchome za obecną wschodnią granicą Polski,…

Readmore..

STANISŁAW OSTROWSKI OSTATNI PREZYDENT POLSKIEGO LWOWA DNIE POHAŃBIENIA - WSPOMNIENIA Z LAT 1939-1941

STANISŁAW OSTROWSKI OSTATNI PREZYDENT POLSKIEGO LWOWA DNIE POHAŃBIENIA - WSPOMNIENIA Z LAT 1939-1941

BITWA O LWÓW Dla zrozumienia stosunków panujących w mieście liczącym przed II Wojną Światową 400 tys. mieszkańców, należałoby naświetlić sytuację polityczną i gospodarczą miasta, które było poniekąd stolicą dużej połaci…

Readmore..

Gmina Białokrynica  -Wiadomości Turystyczne Nr. 1.

Gmina Białokrynica -Wiadomości Turystyczne Nr. 1.

Opracował Andrzej Łukawski. Pisownia oryginalna Przyjeżdżamy do Białokrynicy, jednej z nąjlepiej zagospodarowanych gmin, o późnej godzinie, w urzędzie jednak wre robota, jak w zwykłych godzinach urzędowych. Natrafiliśmy na gorący moment…

Readmore..

Tradycje i zwyczaje wielkanocne na Kresach

Tradycje i zwyczaje wielkanocne na Kresach

Wielkanoc to najważniejsze i jedno z najbardziej rodzinnych świąt w polskiej kulturze. Jakie tradycje wielkanocne zachowały się na Kresach?Na Kresach na tydzień przed Palmową Niedzielą gospodynie nie piekły chleba, dopiero…

Readmore..

Rosyjskie żądania względem Kanady. „Pierwszy krok”

Rosyjskie żądania względem Kanady. „Pierwszy krok”

/ Były żołnierz dywizji SS-Galizien Jarosław Hunka oklaskiwany w parlamencie Kanady podczas wizyty Wołodymyra Zełenskiego. Foto: YouTube / Global News Ciekawe wiadomości nadeszły z Kanady 9 marca 2024. W serwisie…

Readmore..

Moje Kresy. Stanisław Skrzypnik, cz.2

/ 1945 Tajszet (Syberia),uczniowie szkoły polskiej założonej przez ZPP

Jest bardzo mroźny poranek, właściwie jeszcze noc, wokoło ciemno, sobota 10 lutego 1940 roku parę minut po godzinie 6,00.Ciszę nocną przerywa silny łomot i kopanie w drzwi chałupy. Momentalnie wszystkich domowników postawiło na równe nogi, ojciec pyta-kto tam ? Откройте дверь! Weszli do środka. NKWD - dzista w czapce ze szpicem na głowie i trzech Ukraińców, jeden obcy z karabinem na sznurku, dwóch z naszej wsi. Oddaj broń – pada rozkaz. Broni nie posiadam, wydusił z siebie ojciec. W imieniu sowieckiej włastii przesiedlamy was na drugą obłast. Posadzili ojca za stołem. Mnie i mamie kazali się pakować.

Mamę sparaliżował strach, odebrał zdolność prawidłowego myślenia, w pierwszej chwili zaczęła pakować rzeczy nieprzydatne do podróży. Mogliśmy zabrać tylko to co było w domu na dole, na strych nie wolno było nam wchodzić, dostaliśmy na to 15 minut. Zabieraliśmy pościel, ubrania, pierzyny, koce, mąkę, kaszę i smalec. Wszystko co spakowaliśmy wynosiliśmy na podwórko. Na dworze czekały już sanie zaprzężone w dwa konie, jeden nasz, drugi z majątku (zabrał go niedawno rabujący Ukrainiec).Musieliśmy zostawić cały majątek ruchomy i nieruchomy. W domu pozostały krowy, drugi koń, świnie, owce, kury i kaczki, nic nam nie wolno było zabrać ze sobą. W domu brakowało młodszego brata. Tadek poprzedniego dnia zaraz po szkole poszedł do cioci Anny i pozostał u nich na noc. Nie wiedzieliśmy co z nim jest, nie mogliśmy zostawić go samego w domu. Nie zdawaliśmy też sobie z tego sprawy, że stryja Kaliksta także wywożą. NKWD - sta zgodził się by ojciec pojechał z uzbrojonym Ukraińcem do wsi po mojego brata.

/ Mapa wyjazdu na Syberię

/ Abakan stolica Chakasji,sobór Przemienienia Pańskiego,w tej cerkwi spaliśmy podczas wywózki

Dom nasz zamknął Ukrainiec zabierając klucz ze sobą. Nie pozostawiono nam na piśmie żadnego protokołu przejęcia naszego majątku. Zresztą i co mielibyśmy z nim zrobić, nie miał żadnej wartości i prawa do rekompensaty. Ruszyliśmy z płaczem w nieznane.Za nami pozostał cały dorobek życia moich rodziców Antoniego i Marii Skrzypników. Ze wsi dobiegały nas odgłosy zwierząt gospodarskich, lament, płacz dzieci i dorosłych, ujadanie psów. W tym zgiełku wieziono nas na koniec wsi pod Słobódkę, gdzie wszyscy się zbierali. Mróz nie ustępował, temperatura nieznacznie podskoczyła, dalej było ponad 30 stopni mrozu. W pustym polu dodatkowo niesamowicie wiało. Aresztowania trwały od wczesnego rana do późnego wieczora. Ludzie byli zmarznięci, zdezorientowani. Nikt nie wiedział, co będzie dalej, nikt nie przypuszczał, jak długa czeka ich podróż. Gdy według Sowietów wszyscy dotarli, przeliczono jeszcze sanie i pod nadzorem sowieckich żołnierzy i Ukraińców, ruszyliśmy dalej w kierunku odległej o 24 kilometrów stacji kolejowej Worwulińce. W śnieżnej zadymce przy ciągle padającym śniegu, jazda trwała cały dzień. Po godzinie 17,00 więźniów przywieziono na pobliską stację kolejową. Dotarliśmy wreszcie na miejsce, na bocznicy kolejowej stała długa kolejka sań i furmanek załadowanych rodzinami z całej okolicy.

/ Stanisław Skrzypnik - zdjęcie wykonane na Syberii

/ Matka Stanisława- zdjęcie wykonane na Syberii

Do numerowanych brudnych węglarek ładowano po 8-10 rodzin. Załadowano nas dopiero o 4 nad ranem, dnia 11 lutego, bowiem brakowało już wagonów do załadunku. Sowieci nie spodziewali się tak dużej ilości aresztowanych z całego powiatu zaleszczyckiego. Pociąg ze stacji Worwulińce wyruszył dopiero w poniedziałek rano 12 lutego 1940 roku w kierunku wschodnim. W wagonach brakowało okien, drzwi zostały zaśrubowane i okręcone drutem kolczastym. W wagonie ciemno, przez szpary wydrążone w deskach patrzyliśmy dokąd jedziemy. Przez Tłuste i Czortków dojechaliśmy do Husiatyna. Tu nad rzeką Zbrucz przebiegała granica z Rosją. Poza tym nastąpił przeładunek do ruskich wagonów, bo tory u nich szersze o …Wagony były już inne z oknami i pryczami do spania. Pośrodku każdego wagonu był mały okrągły piec do ogrzewania i gotowania, drzewo i trochę węgla. Cała pościel i lżejsze rzeczy poszły na górę, na dole siedzieliśmy w czasie jazdy i pożywiania się, było tu lepiej, zwłaszcza cieplej, bo mróz nie odpuszczał. Obok pieca przy zaryglowanych drzwiach był otwór – ubikacja typu tureckiego, na kucąco. Razem z nami w wagonie jechała rodzina stryja Kaliksta. Zastanawiali się wszyscy, nie tylko my, dlaczego nas wywożą? Wszyscy osadnicy Piłsudskiego wiedzieli, że są na liście wywozowej, mogli się do tak ciężkiej drogi przygotować, zabrali większe zapasy kaszy, mąki, smalcu i innych niezbędnych do drogi produktów żywnościowych. Spodziewali się najgorszego i nie pomylili się. My mając 15 minut na spakowanie, łapaliśmy co tylko weszło nam do ręki. Dlaczego akurat tato z rodziną? Stryj Kalikst Skrzypnik był prezesem Kółka Rolniczego, wspólnie z innymi uprawiał przydzielone pole. Tato należał także do Kółka Rolniczego, obaj pełnili jakieś społeczne funkcje. Poza tym ojciec prowadził rachunkowość w sklepie. Do tego przyczepili się Ukraińcy umieszczając obu na liście wywozowej na Sybir. Wywieziono z Burakówki 26 polskich rodzin, łącznie 106 osób, były to rodziny; Wincenty, Marian, Józef, Stanisław, Wojciech, Łukasz, Michał i Antoni Żymańczyk, Antoni Roszczuk, Kalikst, Antoni, Józef i Jan Skrzypnik, Michał, Bronisław i Tomasz Jaszczyk, Ludwik Niemczyk, Bartłomiej i Antoni Sobczak, Piotr i Józef Sobczyszyn, Jan Kościk, Łukasz i Józef Szczepanik, Stanisław Żuczkowski i Stefan Chwastowski. Będący na liście Mikołaj Jaszczyk, sekretarz urzędu gminnego ,zdołał zbiec do Rumunii. Sołtys Piotr Żymańczyk za swoje „wcześniejsze zasługi” nie został wywieziony. W dalszą drogę ruszyliśmy następnego dnia. Przez małe zakratowane okienka widziałem jak mijaliśmy Kijów, Kursk, Penzę, Kujbyszew. Po tygodniu dotarliśmy na Ural do Świerdłowska, gdzie na bocznicy kolejowej staliśmy przeszło dobę. Mijały nas różne pociągi z Białostocczyzny, Wileńszczyzny, ze Lwowa , Wołynia. W pewnym momencie zauważyłem stojącego obok pociągu starszego Kozaka. Zapytałem, czy nie wie dokąd nas mogą zawieźć? Ku mojemu zdziwieniu odpowiedział w ten sposób- jak w lewo na północ, to do Archangielska, jak w prawo na południe to do Kazachstanu, jak na wprost to na Syberię.

/ Młodzi ze Strzelca na budowie w Burakówce

/ Kawalerka z Burakówki

/ Burakówka 1938r. młodzież męska

/ Burakówka 1938r. dzieci przed plebanią

/ Burakówka 1938r. dzieci przed plebanią

Zima nie ustępowała, była coraz sroższa, temperatura dochodziła do minus 40 stopni C. Pojechaliśmy jednak na wprost, na Syberię, przez Pietropawłowsk, Tomsk, Nowosybirsk. W trakcie „podróży” wg ruskiej instrukcji miano wydawać dziennie jeden gorący posiłek. W wagonie zmieściło się nas 30 osób. Żywność i wodę dostarczano rzadko i nieregularnie, stąd wiele ludzkich tragedii już po drodze na zesłanie. Początkowo na trasie do Kujbyszewa jedzenie podawano nocą, by zapewne miejscowa ludność nie wiedziała o transportach ludzi. Kipiatok, „zupę”, soloną rybę i jakąś kaszę roznoszono nieregularnie. Dopiero za Uralem, gdy dotarliśmy w dalsze rejony ZSRR, posiłki zaczęto wydawać w dzień .Podawano najczęściej 2 wiadra zupy, trochę wody na herbatę i suchy prowiant. Zapasów w naszym wagonie prawie nie mieliśmy, gdyż nikt z naszych ludzi nie spodziewał się wywózki. Wprawdzie koloniści z Kościuszkówki wiedzieli, że są na liście, spodziewali się ewentualnej deportacji, mogli zatem takie zapasy porobić, większość z nich takowe miała. Można było zabrać więcej kaszy, mąki czy makaronów, by przetrwać to najgorsze. Nie wiedzieliśmy, że najgorsze dopiero przed nami. W całym transporcie panował głód i straszliwe pragnienie. Szerzyły się choroby, szczególnie wśród dzieci, które stanowiły połowę wywożonych. Głównie biegunki, gorączka ,zaziębienia (normalność w takiej temperaturze powietrza).Do tego dochodziło załamanie psychiczne, co potęgowało śmiertelność wśród dzieci i starszych. Zmarłych kazano wynosić i układać wzdłuż torów, jednak na silny opór jadących spowodował, że przenoszono je na tył pociągu do wagonu trupiarni, by się zgadzała liczba transportowanych, a pociąg jechał dalej. W pociągu miał też być personel medyczny. Rzeczywistość była jednak bardzo odległa od humanitarnej sowieckiej instrukcji, której z założenia nikt nie miał zamiaru przestrzegać i co charakterystyczne dla systemu, było ciągłe używanie kłamstw. W Nowosybirsku po tylu dniach bez mycia i kąpania zapędzono wszystkich do łaźni. Mróz, ubrania na haki i do parowej łaźni. Co z tego, że chwilowo byliśmy czystsi, kiedy trzeba było z powrotem ubrać się w brudne i cuchnące rzeczy. Przynajmniej zostały zdezynfekowane i nie łaziły już po nas te okropne wszy. Na stacjach… „witały Palaczków” grupy okutanych w chustki kobiet ,ciekawych jak wyglądają „wragi naroda”, chciały pierwsze wykorzystać możliwość zdobycia jakichś rzeczy poprzez jedyny uprawiany tu handel wymienny, za jakąś strawę. Chętnych nie brakowało. Po 3 tygodniach „podróży” dotarliśmy do miasta Kańsk w irkuckiej obłasti, która położona jest w południowo-wschodniej Syberii. Miast leży na rzeką Kan (dopływ Jeniseju), na wschód od Krasnojarska, przy Kolei Transsyberyjskiej. Cały transport podzielono na 3 części.12 rodzin z naszej wsi trafiło do Krasnojarskiego Kraju,10 rodzin na Kalucze, w tym wszyscy Jaszczykowie. Dwie rodziny Skrzypników, taty i stryja Kaliksta skierowano na Polenczyt. Po jednodniowym postoju na stację kolejową w Kańsku podstawiono samochody ciężarowe i zawieźli nas do miejscowego teatru na kolejny nocleg. Wszystkie rodziny rozłożyły się w dużej sali widowiskowej na podłodze, podano trochę zupy i chleba. Przy scenie stał duży posąg Lenina z wyciągniętą ręką, ktoś w nocy powiesił na niej pustą torbę. Rano myśleliśmy, że NKWD-zistów trafi i zaczną do nas strzelać, wyglądało to tak, że puściliśmy wodza rewolucji z torbami. Powtórnie załadowano nas na samochody i jadąc 60 km w kierunku północno-wschodnim dotarliśmy do Abakanu, stolicy Chakasji, leżącej u ujścia rzeki Abakan do Jeniseju. „Specpieriesieleńców” na noc umieszczono w cerkwi Przemienienia Pańskiego, która wydała się cudownym schronieniem, osłaniała przed zimnem i wiatrem, gdyż rano załadowano nas na nieosłonięte niczym ciężarówki i tak przy bardzo niskiej temperaturze, przy wiejącym zewsząd wietrze, jechaliśmy cały dzień. Na noc podali trochę chleba i gorącej wody. Wcześnie rano pobudka i ładowanie wszystkich na sanie. Na jednych nasz bagaż i tato, na drugim stryj ze swoim bagażem, na następnych nasze rodziny, pozostali ludzie w długiej kolejce. Okryliśmy się ciuchami, pierzynami, czym się tylko dało, czekała nas długa i niebezpieczna podróż. Przywiązani zostaliśmy powrozami by przypadkiem na zakrętach nie wypaść z sań. Sanie były szerokie, dodatkowo miały po bokach podpory, by się nie wywracały. Każde sanie ciągnął jeden koń z olbrzymim pałąkiem zamiast chomąta. Tak zaczęła się moja najdłuższa w życiu sanna, wjechaliśmy głęboko w tajgę, jechaliśmy od wioski do wioski, gdzie nocowaliśmy w miejscowych szkołach. Na przedostatnim postoju podano nam do jedzenia zgniłe śledzie. Jeden z naszych ludzi jadących w transporcie, niejaki Maślanka dostał zatrucia pokarmowego. Po tygodniu jazdy, 4 marca 1940r.dotarliśmy do miejscowości Polenczyt w obwodzie czuńskim. Była tutaj olbrzymia czuńska baza traktorowa, 15 traktorów, stalińce jak myśmy je nazywali. Zakwaterowali nas w szkole i oczekiwaliśmy co będzie dalej. Niebawem zmarł pan Maślanka.10 marca1940r,a była to niedziela, dotarliśmy do położonej głęboko w tajdze nad szeroką rzeką Czumą, osady Jakunin,14 km od bazy w Polenczyt. Zostaliśmy skierowani do olbrzymiego baraku, zakwaterowanych w nim było 60 ludzi z naszych stron, powiatu zaleszczyckiego. Pośrodku piec do ogrzewania i gotowania. Wokoło stały prycze. Rodzina od rodziny oddzielona była deskami, spód pryczy służył jako szafa, a góra jako stół i spanie. Mieszkały już tu rodziny Kania, Krzywoń, Stoczki. Rodzina Łanków przywiozła zmarłego Maślankę i nazajutrz rano rozpoczęliśmy przygotowania do jego pogrzebu. Wybraliśmy miejsce na górce obok baraku. Najpierw rozpaliliśmy ognisko, by rozgrzać zamarzniętą na metr ziemię. Desek nie było, ruscy dali trochę gwoździ, z belek skleciliśmy prowizoryczną trumnę i tak odbył się katolicki pogrzeb, bez księdza ale z modlitwą. Po pogrzebie od razu wszyscy mężczyźni, wyrośnięte dziewczyny i mocne kobiety, zostali skierowani do lasu, celem wycinki drzew. Praca była bardzo ciężka, trwała zazwyczaj 10 godzin od rana do wieczora na trzaskającym mrozie.Ogrzac się można było przy palących gałęziach drzew. Codziennie rano gdy się tylko wszyscy obudzili pani Kaniowa zaczynała modlitwę poranną i śpiewała godzinki, jedni z nią śpiewali inni płakali. W każdy piątek odprawiano drogę krzyżową, pościliśmy przez cały tydzień, wiadomo o mięsie i innych smakołykach mogliśmy tylko pomarzyć. W niedzielę odmawialiśmy różne modlitwy i gorzkie żale. Na Wielkanoc jedna z pań jakimś cudem upiekła u ruskich placek, ktoś znalazł jajko, ugotowaliśmy je.60 osób jednym jajkiem i plackiem podzieliło się i takie mieliśmy wielkanocne śniadanie. Niebawem 40 letniego ojca zabrano do pracy w bazie Polenczyt, zwozili tam drzewo z tajgi na olbrzymi plac. Na sanie ładowali 40 kubików drzewa, cztery do pięciu razy w ciągu dnia, duży traktor gąsiennicowy, zwany przez nas stalińcem, zwoził to nad rzekę. Tam następował rozładunek na sztaple, czekało to wszystko to wiosny kiedy szeroka Czuna była wolna od lodu i kry i spławiano do dużych tartaków w dół rzeki. Raz w tygodniu trzeba było wymienić bieliznę i pościel, fasowało się rękawice, a porwane trzeba było połatać. Ze względu na olbrzymie mrozy mieliśmy buty skórzane, dodatkowo by nie było w nich zimno, szyliśmy ze szmat tzw. barłacze. Pracować trzeba było w temperaturze od minus 30 do 45 stopni C. Pieczę nad nami sprawował srogi NKWD-zista w mundurze i z bronią, komandir Cypłakow. Zaczęliśmy go prosić by przerzucił nas bliżej pracującego w tajdze ojca, zgodził się. Te rodziny, których mężowie pracowali przy rozładunku drewna, zostały przerzucone bliżej nich,3 km od miejsca pracy mojego taty. Umieścili nas w baraku na polu, kołchoźnicy latem w nim spali, obrabiając pole. My musieliśmy wytrzymać w letnim baraku zimą, nie było innego wyjścia. W naszym baraku spały 4 rodziny,2 Skrzypników, Krzywoń i Tabis. W tym też baraku pani Krzywoń urodziła córkę. Nie było mleka ani kaszy, zdrowa kobieta była to i wykarmiła dziecko własną piersią. Później gdy podrosło jadło już to samo co my, zupy z grzybów, czarny chleb, suszone jagody, innego wyjścia nie było, tak przeżyło. Sybiraczce nadali imię Szura. Tam mieszkaliśmy do wiosny, potem znowu nas o  4 km przetransportowali do innego baraku, powtórnie 60 osobowego. Barak był tuż nad strumieniem. Przyszły wiosenne roztopy, tragedia. Nie można było do nas dojechać, a co to dopiero dojść. Jedzenie  dostarczano w worku na grzbiecie konia, razu pewnego mało koń się utopił. W drugim baraku gdzie przebywało 175 osób wybuchła epidemia tyfusu. Do pracy chodziło zaledwie 4 mężczyzn. Rano w baraku gotowano dwa wiadra herbaty z łodyg czarnej jagody i podawano spragnionym chorym, którym dokuczała wysoka gorączka. Silniejsza i zdrowsza kobieta wstawała i gotowała jakąś zupinę ze znalezionych w lesie grzybów. Ludzie umierali jeden po drugim, osierocone dzieci zabierano do sowieckich Domów Dziecka. Na Syberii nic nie miało takiej wartości jak żywność. Otrzymywaliśmy tzw. „pajki”. Były to przydziały żywności w ilości 300 gramów chleba dziennie na osobę pracującą,120 gramów dla „iżdiwieńca”- dziecka do lat 11-12 (w zależności od ustalenia wieku przez komandira), które stanowiły zapłatę za ciężką pracę. Cześć ludzi miało to szczęście, że zostali zabrani do szpitala i przeżyli, większość umarła z głodu. Każdego dnia śmierć zbierała swoje żniwo. Wieczna zmarzlina uniemożliwiała godne pochowanie zmarłych. Chowaliśmy ich na prowizorycznym cmentarzu, na górce, pozostali tam na wieki z dala od rodzinnego domu. Zimą zakopywano w śniegu, bo nie szło się  dokopać, nocą podkradały się dzikie zwierzęta i rozszarpywały zwłoki. Dotarła też do nas dobra nowina. W odległości kilometra od osiedla Polanczyt zaczęto budować dla nas nowe wygodne baraki, było ich cztery. Pośrodku długi korytarz, pokoje, obok kuchnie z płytą do gotowania, oddzielne prycze. Na jeden barak ogólna łaźnia, można też było samemu wyprać bieliznę mimo, że brakowało mydła .Zaczęło się nowe życie, znowu w jednym pomieszczeniu zamieszkały 4 rodziny, my i stryj oraz Wróblewscy i Juch. Młodzież została zmuszona do nauki w sowieckiej szkole, nieraz dochodziło do potyczek z tamtymi, nie dawaliśmy się, gdyż było nas z dwudziestu. Wyzywali nas, że jesteśmy synami burżuazji. Tam jednak ukończyłem czwartą i piątą klasę. Wielu z nas miało podmrażane palce i nogi, brakowało obuwia, a przede wszystkim żywności. Kobiety nielegalnie chodziły do oddalonego o 10 km kołchozu, wymienić za przywiezioną z domu odzież ma trochę mąki, sera czy śmietany. Już dawno przywieziona z Polski pierzyna została wymieniona na jedzenie. Przyłapana na handlu osoba, od razu trafiała na 24 godziny od aresztu – trupiarni, zbitej naprędce z kilku desek. Cypłakow krzyczał i straszył konsekwencjami. Letnią porą wszyscy mieszkańcy nosili na głowie siatki chroniące przed okropnymi muszkami i komarami, cięły niesamowicie. Po ugryzieniu ciało niesamowicie swędziało, po drapaniu powstawały olbrzymie rany i wrzody. Jedynym znanym nam lekarstwem było przyłożenie listka babki lancetowatej, to pomagało. Wodę do gotowania nosiliśmy ze strumyka. Wraz z nastaniem lata, wszyscy zresztą znają to ruskie powiedzenie, że u nas tylko 9 miesięcy zimy, a potem lato i lato, niekończące się lato, do życia budziła się też przyroda. Na polanach tajgi kwitły piękne kwiaty, pojawiło się mnóstwo grzybów, wokół słychać było śpiew ptaków, dając nam otuchę i nadzieje do dalszego lepszego życia. Prawie cały sierpień 1941r.padał u nas deszcz. Po obfitych opadach, pojawiły się w niesamowitej ilości grzyby, trzeba było zrobić zapasy na zimę. Po skończonej pracy, kobiety każdego dnia wybierały się na grzybobranie. Któregoś dnia do baraku nie powróciła pani Hycko, zaginęła. Dwa dni szukali ją wszyscy mężczyźni, potem ruscy myśliwi i nic. Wszyscy ostatecznie stwierdzili, że zginęła, mógł ją rozszarpać niedźwiedź lub wilki. Pozostawiła 4 letniego syna, mąż wcześniej zmarł na zapalenie płuc. Przyszła niedziela, nagle ktoś wpada do naszego baraku i wrzeszczy – ludzie, ludzie chodźcie zobaczyć. Wszyscy wybiegają, patrzą – stoi Hyckowa, twarz pokrwawiona, ubranie poszarpane. Chodziła po tajdze, po gąszczu, usłyszała szczekanie psa, wyszła na jakąś dróżkę i trafiła do baraków. Jadła jagody, surowe grzyby, korzonki roślin. Spała pod olbrzymi świerkami, gdyż gałęzie tego drzewa sięgały ziemi, narwała trawy, zrobiła posłanie. Wielokrotnie widziała niedźwiedzice z młodymi jak baraszkowały na polanach, udało się przeżyć.

„Po układzie Sikorski – Majski w roku 1941 i wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej przez krótki okres karta odwróciła się na korzyść Polaków. Przywrócono im obywatelstwo polskie, a więc pewne prawa. Można było uzyska zezwolenia na przemieszczanie się do innych przysiółków, do korzystniejszych warunków, a nawet  na wyjazd do innych republik, na południe. Mimo ,że intensywną pracę podjęły placówki Polskiej Ambasady w ZSRR, wiadomości o prawach Polaków docierały do dalekich zakątków z dużym opóźnieniem, często z takim, że już znowu nie można było z nich korzystać. Polaków uznano za obywateli polskich, ale odmówiono tego prawa obywatelom polskim innych narodowości, co się tyczy Żydów, Ukraińców i Białorusinów. Tzw. amnestię hamowano lokalnie z powodu dążenia administracji do zatrzymywania niewolniczej siły roboczej. Nastał 1942 rok. Któregoś poranka przy naszych barakach zjawił się uzbrojony komandir Cypłakow i nakazał zbiórkę wszystkich, celem przejścia do osiedla Palneczyt na mityng. W barakach mieszkał niejaki Froncz, grający na skrzypcach po wiejskich weselach, zebrał dodatkowo muzykalne osoby, stworzyli kapelę. Wcześniej w znany tylko sobie sposób, zrobili bęben. Ustawili nas w czwórki i z kapelą na przedzie, szliśmy na zebranie. Na spotkanie wszystkich Polaków przyjechał z przedstawiciel Delegatury Ambasady Polskiej w Tulun k. Bracka w irkuckiej obłasti. Głos zabrał Naczelnik osiedla, po nim przemówił przedstawiciel Delegatury. Powiedział, że w Moskwie podpisano układ Stalin – Sikorski i na mocy tego układu powstaje polska armia ,dowódcą której został gen. Anders, a także, że zostajemy uwolnieni spod sowieckiej komendantury i mamy prawo przemieszczać się. Zaintonował polski hymn, sala zamilkła, ludzie zaczęli płakać. Jak mamy śpiewać hymn, kiedy do tej pory nie wolno było nam nawet po polsku rozmawia ć .Wstał z krzesła, odwrócił się do nas i rzekł - ludzie śmiało !Kapela zaczęła grać, śpiewaliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła…” płakali i śpiewali. Radość w sercach ogromna, jest nadzieja na lepsze jutro. Później otrzymaliśmy papiery ,że możemy wyjeżdżać, tylko dokąd, z kim, brak jakiejkolwiek informacji zmuszał do pozostania, czekaliśmy i pracowaliśmy by żyć. Cześć mężczyzn zgłosiła się wojska, chcieli walczyć o wolną Polskę, jak najszybciej uciec z Syberii. „Rzeczywistość” i teraz okazała się inna od obietnic. W konsekwencji w tej strefie klimatu, wykończonych i głodnych ludzi atakowały i dziesiątkowały epidemie tyfusu, czerwonki i innych chorób. Bo właśnie w takie warunki skrajnie odmienne, o bardo niezdrowym klimacie, z premedytacją skierował Stalin żołnierzy formującego się wojska – byłych więźniów, nie zabezpieczając im znów pomimo umów i obietnic, pomieszczeń, umundurowania, żywności, elementarnych warunków sanitarnych. W tej części Związku Radzieckiego, jak i bezpośrednio po ewakuacji w Iranie zmarła ogromna liczba ludzi, o czym świadczy wiele cmentarzysk, a przede wszystkim ten wielki cmentarz w Teheranie. W Rosji niewiele zachowało się mogił i chyba ani jeden polski cmentarz”. W barakach osady Polanczyt przetrwaliśmy jeszcze srogą zimę 1942/43r.Młode małżeństwa, osoby samotne, matki z dziećmi zaczęły siec zastanawiać jak polepszyć swoje warunki życiowe. Wiosną z kilkoma innymi rodzinami zdecydowaliśmy się na wyjazd w inne miejsce.

Tekst i zdjęcia : Eugeniusz Szewczuk

Osoby pragnące dowiedzieć  się czegoś więcej o życiu na Kresach, proszone są o kontakt ze mną tel.607 565 427 lub e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.