Logo

Moje Kresy. Weronika Antoniewicz. Cz.1

Po ostatniej wojnie los rzucił mnie na Ziemie Zachodnie. Po wielu perypetiach osiedliśmy w Wierzbniku koło Grodkowa na Opolszczyźnie. Jednak zanim tu trafiliśmy, mieszkaliśmy na Kresach w dużej podolskiej wsi Łosiacz, powiat Borszczów. Z dala od wielkomiejskiego gwaru, wśród pól, łąk i lasów, gdzie fantazyjny dworek myśliwski posiadał hrabia Gołuchowski. Okoliczne lasy obfitowały bowiem w zwierzynę łowną.
Od końca XVIII wieku dobra te znalazły się w rękach Gołuchowskich, znanego rodu polityków i dyplomatów, którzy jednak nie odbudowali zamku w pobliskiej Skale Podolskiej, wznosząc swoją rezydencję w innym miejscu. W Skale Podolskiej zachowały się fragmenty murów obronnych, ruiny pałacu oraz czterokondygnacyjna baszta zwana Prochową. Do 1939 r. przed basztą stał neogotycki pomnik namiestnika Galicji, Agenora Romualda Gołuchowskiego, z kartuszem herbowym i marmurowymi tablicami. Moja rodzinna miejscowość była wsią bardzo dużą liczącą ponad 450 numerów. W pamięci utkwiły mi nazwy ulic i poszczególnych części wsi, zwanych przez rodowitych mieszkańców tak, by odróżnić i wskazać osoby w której części wsi zamieszkiwały jako, że prawdopodobnie dużo mieszkańców nazywało się wtedy Waliduda, np. Waliduda z Rynku.

Poszczególne rodziny zamieszkiwały tutaj od dawien dawna, z dziada pradziada. My mieszkaliśmy na Mazurówce (północna część wsi od strony Czortkowa), na tzw. Rynku stał budynek Gminy, nieco dalej usytuowany był cmentarz parafialny. Przy drodze na Dębówkę wznosił się budynek szkoły powszechnej. Przy ulicy Cerkiewnej, wiadomo stała prawosławna cerkiew służąca mieszkańcom tego wyznania i nie tylko, bo nikt nie zabraniał modlić się w niej także katolikom w zależności od tego komu i gdzie było bliżej, do kościoła czy do cerkwi. Katolicy uczestniczyli w prawosławnych uroczystościach religijnych, a Ukraińcy tłumnie w naszych odpustach i świętach Bożego Narodzenia, czy też Wielkanocnych. Nieco dalej w centrum wsi, po tej samej stronie głównego traktu stał Dom Polski, czyli budynek Domu Ludowego. W nim wspaniale wyposażona biblioteka Towarzystwa Szkoły Ludowej (TSL). Na półkach można było odnaleźć powieści i poematy tak znanych pisarzy i poetów jak: Mickiewicz, Słowacki, Sienkiewicz, Kraszewski. Plac przed Domem Ludowym zdobiła piękna figura Matki Boskiej Królowej Polski, która też ma swoją odrębną historię. W niewielkiej odległości od głównego traktu biegnącego z Czortkowa do Skały Podolskiej, wzdłuż jego lewej strony płynęła rzeczka o nazwie Cyganka, tworząc w końcowej części wsi dość szeroki zalew, zwany Zalewem nad Cyganką. Prawie przez cały boży rok kobiety ze wsi prały nad jego brzegiem bieliznę. W tej części wsi zwanej Lipichówka stał nasz największy skarb, kościół pod wezwaniem świętego Antoniego. Kościół wybudowano z fundacji hrabiny Marii Go­łuchowskiej. Budowę rozpoczęto w 1889 roku, a oddano do użytku wiernym w 1906 roku. Parafię ery­gowano w 1909, natomiast świątynię konsekrował metro­polita lwowski abp Bolesław Twardowski w 1932 roku. Proboszczem parafii w latach 1912 – 1945 i dalej aż do śmierci 16 grudnia 1953 roku był ksiądz Kazimierz Holicki. Zabawna historia wynikła z powitania arcybiskupa, którą opowiadał niedawno Szczepan Waliduda mieszkający w Wierzbniku, jeden z najstarszych  żyjących jeszcze byłych mieszkańców Łosiacza. Komitet powitalny oczekiwał gościa z najbliższej strony Lwowa, czyli od Czortkowa, tymczasem biskup pojawił się na uroczystości od strony Skały Podolskiej.
Za kościołem droga ostro skręcała w lewo w kierunku rzeki Cyganka i dalej przez wieś Burdiakowce prosto zmierzała w kierunku Skały Podolskiej. Mój dom rodzinny stał po prawej stronie drogi biegnącej w kierunku Czortkowa, był to zarazem dom rodzinny mego ojca. Najbliższymi naszymi sąsiadami była z jednej strony polska rodzina Laszkiewiczów ( po wojnie zamieszkali w Obórkach gmina Olszanka), z drugiej zaś strony, ukraińska rodzina Mytry Hrycyka. Stanowi to przykład, że przed wojną nie było na Kresach konfliktów narodowościowych. Polscy kawalerowie wybierali sobie na żony najładniejsze ukraińskie dziewczęta i odwrotnie. Wieś bowiem w połowie zamieszkiwała ludność polska i ukraińska. Przyjezdni niekiedy nie mogli połapać się w tych polsko ukraińskich koligacjach rodzinnych. Co najgorsze to dopiero miało nadejść za sprawą działań wojennych i buńczucznych żądań ukraińskich nacjonalistów, ustanowienia samostijnej Ukrainy.

/ Widok obecny domu rodzinnego Weroniki w Łosiaczu

Gospodarstwa chłopskie były we wsi raczej biedne, chałupy często sklepione z gliny, pokryte słomianą strzechą. Owszem były też gospodarstwa które liczyły ponad 15 morgów i nie były to pojedyncze przypadki bowiem tak jak i teraz, tak przed wojną był ciąg ludzi do pieniądza i powiększania swojego majątku. Gospodarze zamiast unowocześniać swoje gospodarstwa, wprowadzać nowe maszyny rolnicze, skupiali się przede wszystkim na powiększaniu areału. Rozumiem tych ludzi, bo każdy ojciec chciał zapewnić swoim dzieciom lepszą przyszłość, by nie tak jak on musiały ciężko pracować na polu. Niestety mało gospodarzy stać było na wykształcenie swoich dzieci, ale to już oddzielny problem. Nagminnie zdarzało się w tamtych czasach, że mężczyzna po śmierci żony, powtórnie wysyłał swatów do kolejnej zamożnej panny czy wdowy mającej morgi, to miało przecież zapewnić byt jemu i licznym jego potomkom. Na naszej Mazurówce swoje posiadłości mieli też Żydzi, zamożniejszy Pinkas i trochę łachudrowaty Berko z żoną i synem. Nie znam wojennych losów rodziny Pinkasa, w każdym bądź razie dla całej rodziny Berki była ona tragiczna. Za tą częścią wsi na wolnym kawałku pola pobudował się jeszcze gospodarz Markiewicz i rodzina mojej cioci Anastazji, młodszej siostry mojej mamy.
W czerwcu 1941 roku do Łosiacza wkroczyli Niemcy. Rozpoczęła się na szeroką skalę akcja unicestwienia narodu żydowskiego. Działania hitlerowców doprowadziły do wywiezienia z polskich miast i wsi większości Żydów. Ginęli w obozach koncentracyjnych lub byli rozstrzeliwani na miejscu. Wzrastająca nienawiść Ukraińców wobec Polaków i Żydów sprawiła, że w końcowym okresie wojny utraciliśmy wiarę w nasze bezpieczeństwo mimo, że mieszkaliśmy na ojcowiźnie w Polsce. Niemcom w 1944 roku wobec sromotnych porażek na wschodnim froncie, zależało już tylko aby przeżyć tę wojnę, obronić własną skórę niż uganiać się za ukrywającymi się tu i ówdzie osobnikami pochodzenia żydowskiego. Nie odpowiadało to faszyzującym Ukraińcom, którzy chcieli na „swojej ziemi” wytępić wszystkie rodziny żydowskie. Moja rodzina także obawiała się najgorszego ze strony naszego sąsiada Mytry Hrycyka. Obecnie nie jestem w stanie powiedzieć co stało się z seniorem rodu Żydem Berko, utkwiła mi jednak w pamięci postać syna Berki – Erona i jego matki. Początkowo młody Żyd wraz z matką ukrywali się w sąsieku w stodole ciotki Anastazji. Było to z dala od innych ukraińskich zabudowań więc czasowo byli bezpieczni, nie na długo. Szybko zostali wypatrzeni i fakt ukrywania się Żydów w stodole został zgłoszony Niemcom. Przybyły na miejsce patrol niemiecki od razu na miejscu zastrzelił żydówkę.
Matka by ratować syna i umożliwić mu ucieczkę wiedziała co robi, powoli opuszczała kryjówkę. Tymczasem Eron Berko inną dziurą uciekł ze stodoły i przez nasze pole uciekł do pobliskiego lasu. Przez długi okres czasu nikt go we wsi nie widział. Pewnej nocy cichutko zapukał do okna naszego domu prosząc o chleb. Tato doskonale już wiedział, że młody Berko znalazł schronienie w stogu słomy obok naszej stodoły. O fakcie ukrywania się u nas Żyda nie wiedział nikt z domowników oprócz rodziców.
Kiedy późno w nocy przychodził pod nasz dom, pukał do okna, mama zawsze wynosiła mu coś do zjedzenia, czy to kawałek chleba lub mleko. Wygłodniały, obdarty i cuchnący Berko zawsze mógł liczyć na pomoc moich rodziców. Ubranie postrzępione, butów już nie miał, owrzodzone stopy owijał szmatami. Tato za każdym razem ostrzegał Erona by uważał, wystrzegał się złych ludzi, obok nas mieszka Mytro Hrycyk – to nie jest dobry człowiek. Pewnego poranka tuż po oporządzeniu bydła, przybiega do nas Hrycyk i już od drzwi krzyczy do taty : „Marcin, a u tebe je Żyd”. Tato wypiera się, pyta gdzie się ukrywa. „Chodź zobaczysz ja tymczasem lecę po Niemców”. Hitlerowcy w ogóle nie byli zainteresowani pojawieniem się Żyda we wsi, bardziej zależało im na kopaniu okopów i umocnień we wsi, wobec zbliżającego się wielkimi krokami frontu. Wobec natarczywości Ukraińca niestety przyjść musieli. Mama obawiając się najgorszego ze strony Niemców, przesłuchań i gróźb, zaprowadziła mnie do pani Marty, polskiej gospodyni która wyszła za mąż za Ukraińca. Sami zaś rodzice także ukryli się u któregoś z polskich gospodarzy we wsi. Za ukrywanie Żydów groziła przecież kara śmierci lub w najlepszym przypadku wywózka do obozu koncentracyjnego.

/ Weronika przed rodzinnym domem w Łosiaczu razem z obecną właścicielką Lubą

Młody Żyd widząc z ukrycia znanego sobie Ukraińca idącego razem z uzbrojonym Niemcem, zaczął uciekać przez ogród koło naszej suszarni tytoniu. Potem na oślep przez ogród ukraińskiego sąsiada gnał w stronę lasu. Na tym ogrodzie dosięgła go hitlerowska kula. Padł i tam pozostał. Dla nas wszystko skończyło się szczęśliwie, Niemcy nie robili z tego powodu dochodzenia, wszystko ucichło. Trzeba było jednak ciało zabitego pochować. Tato nie nadawał się do takiej roli. Ukraiński sąsiad odgrażał się ojcu „Ty Polak płaczesz za Żydem, Marcin pochowaj swego Żyda. Daj dwa metry zboża, a ja co go pochowam”. Tak też się stało, tato musiał jeszcze dać Ukraińcowi konia i wóz do transportu zmarłego. Dzieci potem zbierały łuski po wystrzelonych nabojach. Mama krzyczała i nie pozwalała mówiąc „dziecko na tych łuskach jest śmierć, krew zastrzelonego Żyda”.  
Cdn.
Wspomnień wysłuchał: Eugeniusz Szewczuk   
Osoby pragnące dowiedzieć  się czegoś więcej o życiu na Kresach, nabyć moją książkę pt. „Moje Kresy” ze słowem wstępnym prof. St. Niciei, proszone są o kontakt ze mną tel. 607 565 427 lub e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.