Logo

W upalną sobotę 24 lipca 1943 roku

/ Ruiny kościoła w Kisielinie

Daty zawartej w p/w tytule nie znalazłem w artykule Ewy Siemaszko  " Lipiec 1943 roku na Wołyniu", ale  niestety była ona w planach OUN- UPA. Zasmyki (ok. 100 gospodarstw) jedna z największych polskich wsi w pow. kowelskim sąsiadująca z kilkoma mniejszymi, również polskimi, wsiami i koloniami, były solą w oku bulbowców ( tak nazywano wówczas banderowców). Przed wojną w Zasmykach prężnie działały, Koło Związku Rezerwistów, placówka „Strzelca”, drużyna „Orląt”, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Żeńskiej i Męskiej, a także Kółko Rolnicze. Lokalna społeczność znana była w okolicy ze skutecznych działań i to zapewne studziło nieco zapędy band ukraińskich.

Ryszard Romankiewicz: "Nastał wreszcie dzień 11 lipca 1943 roku, kiedy w kościele w Kisielinie oddalonym od Radowicz o około 25 kilometrów dokonano zbiorowego mordu na ludności polskiej. Już następnego dnia [12 lipca] przybył do nas pan Ożarowski i powiadomił o tym wydarzeniu. Brat Stanisław natychmiast udał się do wsi, by spotkać się z kolegami z konspiracji i nowym dowódcą Nadratowskim...(...)  Na tymże spotkaniu zapadła decyzja o ucieczce następnego dnia, tj. 13 lipca, do Zasmyk z bronią i rodzinami. Po powrocie brata ze spotkania rozpoczęto przygotowania do ucieczki.. Robiono to jednak dyskretnie, by sąsiedzi niczego nie zauważyli. (...)  Zbiórka miała nastąpić o godzinie 13.30 na skrzyżowaniu dróg koło lityńskiego lasu. Nasze wozy przybyły pierwsze. Czekaliśmy na pozostałe, ale nie nadjeżdżały. Pojawiły się dopiero około godziny 15.00. Było nas razem około 8 rodzin. Po krótkiej wymianie zdań mężczyźni podbiegli do swoich wozów, skąd wyciągnęli karabiny i założyli na głowy szare furażerki ...."  13 lipca niespodziewanie do Zasmyk ( gmina Lubitów pow kowelski)  zjechał pierwszy zbrojny oddział polski z Radowicz ( wieś odległa od Zasmyk ok. 10 km. w gminie Turzysk której blisko połowę stanowili Ukraińcy), pod dowództwem ppor.  Henryka Nadratowskiego ps. "Znicz".  "Grupa Radowicka" , jak  później   określano oddział w licznych opowieściach, składająca się z kolumny 8 wozów i 11  uzbrojonych kawalerzystów, w biały dzień przejechała przez ukraińskie wsie  Tahaczyn i Piórkowicze  wśród zaskoczonych ukraińskich mieszkańców. Nikt  wcześniej nigdzie na tym terenie nie widział uzbrojonego  polskiego oddziału. Ryszard Romankiewicz jadący na jednym z wozów wspomina:..." wszyscy mieli  szare furażerki z przypiętymi orzełkami. Widok był imponujący, bo oto po kilku latach niewoli ukazali się nam polscy żołnierze z bronią w ręku (...)  Fakt pojawienia się pierwszego zbrojnego oddziału wywołał przede wszystkim u Ukraińców potężne wrażenie. Zaczęto ten fakt przekazywać sobie z ust do ust, a każdy starał się coś do tego dodać. W końcu wójt ukraiński w Turzysku, Tomczuk, ogłosił sołtysom na sesji, że do Zasmyk wywieziono dwa wozy broni ręcznej i maszynowej." Wiadomość o  zbrojnym polskim oddziale docierała również dotarła również do Polaków ze wsi zaatakowanych lub zagrożonych atakiem bulbowców. E. Siemaszko podaje, że " 11 lipca Polacy byli mordowani w 97 wsiach i koloniach oraz 13 majątkach. "

Wielu, cudem ocalonych, dotarło do Zasmyk, Stanisławówki, Janówki i Radomla, zajmując wolne chaty lub byli przyjmowani do ciasnych już domostw stałych mieszkańców. To oni przynieśli  Hiobowe wieści o krwawej "akcji oczyszczającej" z dni 11-13 lipca które miały miejsce zarówno we wsiach jak i kościołach. W tej sytuacji, nie było na co czekać, należało się szykować na najgorsze. Jeden z ważniejszych głosów wspierających tworzenie samoobrony, obok statecznych gospodarzy, miał proboszcz z Zasmyk: ks  Michał Żukowski. Jawne przybycie oddziału wcześniej czy później będzie miało swoje znaczenie w stosunkach polsko- ukraińskich. Dosłownie codziennie przez Zasmyki zaczęły przejeżdżać furmanki wypełnione uzbrojonymi po zęby upowcami. Polacy oczywiście nie reagowali, czekając na groźniejsze gesty. Ukraińcy próbowali na różne sposoby rozpoznać siły obrony polskiej, ale Polacy nie dali się ani sprowokować ani  ujawnić swoich skromnych sił.  Wtedy Ukraińcy zmienili taktykę, zaproponowali w imię wspólnej walki z Niemcami "dohowory" (rozmowy) które Polacy sprytnie przeciągali. Ukraińcy powtarzali skąd inąd znaną śpiewkę o "gwarancjach bezpieczeństwa" dla ludności polskiej , na co strona polska oczywiście nie dała się nabrać. Do wszystkich dotarła już wiadomość o Dominopolu, gdzie Ukraińcy po rozbrojeniu polskiej części wspólnego oddziału wymordowali bezbronnych Polaków. Tymczasem w nocy;  16/17 lipca przybył do Zasmyk por. Władysław Czermiński ps. "Jastrząb" a razem z nim 6  uzbrojonych partyzantów. Zapewne i to nie uszło to uwadze Ukraińców, bo już18 lipca pod wieczór do Zasmyk wjechały, od strony Piórkowicz, dwie furmanki uzbrojonych Ukraińców. Przejechali tam i  z powrotem jak na defiladzie demonstrując swoje uzbrojenie. "Jastrząb" przyłączając do swojej grupy bojowej , "grupę radowicką" utworzył  pierwszy w powiecie kowelskim "lotny oddział partyzancki  AK". W okolicznych wsiach gminy Lubitów: Janówce, Radomlu  i Lublatynie  z gminy Turzysk : na bazie konspiracyjnych komórek AK  zaczęły tworzyć się lokalne samoobrony. Pierwsze polskie patrole ruszyły w teren. Niestety już  po 20 lipca 1943 r. zaobserwowano wzmożony ruch w okolicach Tahaczyna i Piórkowicz.

Ukraińcy prawie jawnie zaczęli przygotowywać napad na Zasmyki. Na skraju  Lityńskiego lasu, na wysokości Abramowca gromadzili zbrojne oddziały. Nie było żadnych wątpliwości "lipcowa rzeź" zbliżała się nieubłaganie. Jak wskazywały zebrane informacje  z różnych stron powiatu kowelskiego i sąsiednich, Ukraińcy ściągnęli do tego rejonu co najmniej kilkuset swoich „striłciw. Mimo, że Polacy  jeszcze l nie byli przygotowani do konfrontacji, to byli w stanie gotowości we wszystkich wioskach. Ukraińcy  przeceniając polskie siły  ściągnęli ile się dało własnych sotni, a i "czerni" zapewne nie brakowało. Atak miał nastąpić 24 lipca 1943 r. I gdyby do niego doszło liczba polskich ofiar liczona była by w setkach. Przypadek jednak uratował te polskie wsie od zagłady. Feliks  Budzisz : " Tego dnia w godzinach porannych traktem przez Abramowiec przejechała z Kowla do Tuliczowa kolumna około 20 ciężarówek niemieckiej  żandarmerii. Niebawem od strony Tuliczowa, następnie Litynia rozległy się strzały. Godzinę później  pod Abramowiec podeszła gęsta tyraliera żandarmów, którzy zaczęli strzelać do uciekających, zapalając pociskami zabudowania. Zaskoczeni, przerażeni mieszkańcy szukali ukrycia w zabudowaniach, ogrodach, krzewach, bruzdach, łanach zbóż. Niestety, szczelna tyraliera wyszukiwała ukrytych, mordując każdego. Niektórzy, ukryci w budynkach, spłonęli żywcem. Słupy czarnego dymu złowieszczo wzbijały się w błękitne niebo. Samolot krążył nad pacyfikowanymi wsiami  ostrzeliwując  je z pokładowej broni. Artyleria pociągu pancernego spod Turzyska ostrzeliwała płonące wsie. Pociski z szumem przelatywały nad nami i wybuchały w płonących wsiach. Tę noc, jak i wiele poprzednich, spędziliśmy z rodzicami w ukryciu, tym razem w zbożu. Obudziła nas gwałtowna strzelanina i głośne wybuchy. W trwodze oczekiwaliśmy najgorszego. Abramowiec został starty z powierzchni ziemi. W kolonii zamordowano 25 osób, a 2 zostały ranne. (...) Według niemieckiego raportu zamieszczonego w 6 tomie Litopysu UPA, zawierającego teksty w języku niemieckim, był to zwiad celem zorientowania się w postępie żniw na urodzajnych terenach, z których bogate plony 6 tygodni później Niemcy przejęli prawie w całości. (...) Spacyfikowany obszar, położony miedzy dużymi kompleksami lasów był w tym czasie miejscem koncentracji band UPA, których zadaniem była likwidacja zasmyckiej samoobrony. Po wyrżnięciu ludności polskiej w kilku sąsiednich powiatach (10-13 VII) i likwidacji dużej samoobrony w Hucie Stefańskiej (16-18 VII). Kolej przyszła na Zasmyki i wyrżnięcie ocalałej z rzezi i zbiegłej tam ludności polskiej. OUN – UPA była przekonana, że zasmycka samoobrona stanowiła poważną siłę obronną, o czym świadczą zeznania Jurija  Stelmaszczuka „Rudego” odpowiedzialnego za eksterminację ludności polskiej na zachodnim Wołyniu, złożone przed sądem w Kijowie 6 VIII 1945 roku: zadanie (rzezi- F.B.) zostało wykonane we wszystkich rejonach prócz turzyskiego.

„Sosenko” (Porfiryj  Antoniuk- F.B.) polecił przeprowadzić „akcję” „Besketowi”, który bał się ruszać Polaków w sile 1500 ludzi ... (Wiktor Poliszczuk, Dowody zbrodni OUN – UPA, Toronto 2000, s.444). Tymczasem samoobrona w Zasmykach liczyła w tym czasie mniej niż 100 ludzi, w dodatku słabo wyszkolonych i źle uzbrojonych."  Potwierdzenie p/w faktów znajdziemy również w książce G. Motyki "Ukraińska Partyzantka", gdzie co prawda nie ma ani słowa o planach zagłady polskich wiosek przez OUN-UPA, ale  nikogo to już nie dziwi. Grzegorz  Motyka: " 24 lipca 1943 r. niemiecka ekspedycja, w odpowiedzi na napad UPA na Liegenschaft i śmierć kilku Niemców, przeprowadziła pacyfikację kilku miejscowości w Kowelskiem. Jak wspomina Czesław Perski: „duża zmotoryzowana kolumna niemieckiej żandarmerii przybyła z Kowla do Tuliczowa, gdzie rozwinęła się w tyralierę i (...) ruszyła z powrotem pacyfikując — paląc zabudowania i zabijając napotkanych mieszkańców Tuliczowa i kilku kolonii: Zalesia, Abramowca, Taraczyna i częściowo Pieńków Piórkowiczach. Mieszkańcy Abramowca, przede wszystkim Polacy, uciekając kryli się w zbożu i krzewach, gdzie Niemcy ich wyszukiwali i zabijali. Samolot krążył nisko nad pacyfikowanymi miejscowościami i wskazywał im cele siekąc z broni pokładowej do uciekających”. Obok wymienionych miejscowości Niemcy spacyfikowali też Lityn i Radowicze. Zabito prawdopodobnie kilkaset osób, z czego 27 Polaków w Abramowcach. W Radowiczach i Tuliczowie niemiecka ekspedycja starła się z ukraińską partyzantką. Świadek tych wydarzeń, Feliks Budzisz, przyznaje, że słyszał od Tuliczowa „gęsty ogień z broni maszynowej”, widział samolot, a działa biły po Tuliczowie i wschodniej części Radowicz. W ciężkim boju po stronie UPA poległo 22 partyzantów, co jest liczbą wysoką i wskazuje na zaciętość boju. Niemcy, ponoć wspierani przez polską policję, mieli jakoby aż 180 zabitych (faktycznie wątpliwe, by stracili więcej ludzi niż Ukraińcy). " Rozmawiałem z mieszkańcami ( w tym liczną rodziną) wiosek które uniknęły "lipcowej rzezi" i usłyszałem zgodne zdanie: "My mieliśmy szczęście, nie mieli go mieszkańcy Abramowca". Fakt, że zginęli z rąk Niemców nie zmniejsza winy OUN-UPA, bo to za ich przyczyną doszło do pacyfikacji polskiej kolonii. Na zakończenie warto zacytować jednak Ewę Siemaszko: " Lipcowe ludobójstwo nie ograniczało się do opisanych wielkich akcji przeprowadzanych na rozległych obszarach Wołynia z rozsianymi polskimi osiedlami, trwających od jednego do kilku dni. Polacy byli mordowani w różnych dniach lipca, do dziś dokładnie nieustalonych, we wszystkich powiatach z wyjątkiem lubomelskiego. Odnośnie do części miejscowości i terenów poza osiedlami wiedza jest ograniczona do informacji, że Polacy byli tam mordowani, lecz liczba ofiar pozostaje nieznana. Z tych powodów według stanu badań na 2016 r., na podstawie danych zebranych z różnych dokumentów łączna liczba Polaków zamordowanych na Wołyniu w lipcu 1943 r. sięga co najmniej 11 407 i pozostaje liczbą niepełną, a Polacy byli unicestwiani w co najmniej 633 jednostkach administracyjnych najniższego szczebla – wsiach, koloniach, osadach i majątkach."

Źródła:
1) Ewa Siemaszko : " Lipiec 1943 roku na Wołyniu" opublikowany w „Biuletynie IPN” 7-8/2018
2) Ryszard Romankiewicz :  " Niebezpieczni sąsiedzi "  - Moje wojenne dzieciństwo, Tom 13 
3) Feliks  Budzisz - " Zagłada Abramowca " -  https://wolyn.org/index.php/informacje/101-zagada-abramowca
4) Grzegorz  Motyka;" Ukraińska partyzantka 1942–1960"
Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.