Logo

Moje Kresy. Czesław Włodarski cz.2

/ Brat Czesława  kpr.Tadeusz Włodarski

Jeszcze przed nadejściem Niemców w 1941roku musiałem chodzić do ruskiej szkoły. We wsi wówczas były dwie szkoły, jedna w starym przedwojennym budynku w ukraińskiej części wsi ,a druga do której uczęszczałem mieściła się w pałacu na terenie folwarku.Za Niemca naszą szkołę zlikwidowali więc zmuszony byłem chodzić do ukraińskiej. Uczyli w niej niestety tylko po niemiecku i ukraińsku. Pochodziłem ze 2 miesiące i uciekłem. Nawet mama mówiła, po co będziesz chodzić do takiej gdzie cię nic nie nauczą, niech uczy cię brat. Tak też się stało. Brat, uczeń Gimnazjum Kupieckiego w Czortkowie w wolnych chwilach uczył nie tylko mnie, także Michała i Czesława Michalaków i Fredka Holickiego  - stryja mojej mamy. Banderowcy którzy przedostali się z Wołynia tworzyli bandy na naszym terenie, zaczęli mordować. W naszej gminie zaczęli od Kociubińczyk. Z rąk Ukraińców zginęli Leon Bilan, Samusia, Antoni i Stanisław Bileccy, Anna Borycka, młynarz Boski. Zamordowali moją ciocię (stryjenka mojej żony), jej teścia i córkę. Drugą córkę postrzelili, zawlekli do stodoły i podpalili. Ranna zdołała w ostatniej chwili uciec z płonącej stodoły i znaleźć schronienie u ludzi. Stryj i jego dwaj synowie, zdążyli zbiec i uratowali się od niechybnej śmierci.

W tym dniu zamordowali także nauczycielkę Sadowską, rodzinę Baryckich, a także bogu ducha winnych Bieleckich pochodzących ze Lwowa, którzy tuż przed wojną kupili dom na wsi. Bestialsko ich mordowali przepychając na wylot drut uszami. Wszystkich pochowano w zbiorowej mogile. Rodzina żony bez zwłoki uciekła do Husiatyna. W Bosyrach zginął Karol Bożyński. U nas najpierw zamordowali kościelnego, potem kucharkę księdza. Większość mieszkańców naszej wsi stanowili Ukraińcy, co być może decydowało, że na początku nas Polaków nie ruszano. Poza tym w Czarnokońcach mieszkał sam herszt bandy niejaki Soroka, niekiedy broniąc nas przed zakusami innych banderowców. Tak było podczas wesela u wujka Kotarskiego, który wydawał za mąż córkę. Soroka był ożeniony z Polką niejaką Jakiel, mieszkającą na Mazurówce. Bandyta bardzo dobrze znał wszystkich mieszkańców naszej wsi. Wujek Kotarski znając ówczesną sytuację, oprócz moich rodziców, zaprosił na wesele także paru stacjonujących pograniczników - Niemców i oczywiście samego Sorokę.

/ Białośliwie 18.08.1945 od lewej ojciec Heleny Włodarskiej-Józef i brat Adolf -jako dziecko pułku.

Gdy wesele trwało już na dobre, wpadła ukraińska banda z zamiarem wymordowania uczestników wesela. Wyszedł do nich Soroka i rzekł, dopóki on tu jest, nikomu z weselników włos z głowy nie spadnie. Trzeba było wtedy zobaczyć miny banderowców, opowiadał mi ojciec. Jednak nie chcieli odpuścić żądając wódki. Jak się napijecie to tym bardziej przyjdzie wam ochota na rzeź. Ostatecznie jakoś się dogadano i banda z flaszkami dobrej, bo swojej weselnej wódki odeszła. Dobrze pamiętam, tenże Soroka niejednokrotnie przychodził do naszego domu napić się dobrej wódki, bo tato za Niemca pracował w gorzelni, a na gospodarce ja z mamą. Przychodzili też inni, stryj Józef Holicki i ukraiński sołtys - hołowa Michał Paziuk. Jak się napili, sołtys ciągle powtarzał – żel myni tebe Jóźku, żel. Tato nie wytrzymał i w końcu pyta, Michał co to znaczy? Józef jest na liście do zamordowania, ale dopóki ja tu jestem, listy przekładam i go chronię ,tylko nie wiem jak długo. Niebawem zamordowano nie stryja, a sołtysa za sprzyjanie Polakom.

/ Czepielowice 1948r.ojciec Antoni i brat Tadeusz

Nasza gehenna trwała, przyszedł czas mordów w Czarnokońcach Wielkich. Od wschodu słychać już było huk dział, zbliżał się front. Niemcy nieoczekiwanie zaczęli się wycofywać. Pewnego dnia niewielki ich oddział wjechał do wsi po ostatnie zaopatrzenie. Rabując nie wiedzieli, że buszują po ukraińskiej części wsi i, że akurat w tym czasie we wsi odpoczywają banderowcy. Rozpoczęła się krótka wymiana ognia, zaskoczeni Niemcy zwrócili się do dowództwa o wsparcie. Niebawem do Czarnokoniec Wielkich od strony Probużnej wjechały czołgi i wkroczyły znaczne siły Wermachtu. Rozpoczęła się pacyfikacja wsi. Ukraińcy uciekali w popłochu. Z ostatniego czołgu wystrzeliwano na prawo i lewo pociski zapalające, powodując pożar każdego budynku. W takim szyku dojechali do naszej Mazurówki, wystrzelono jeszcze kilka rakiet w kierunku ukraińskich zabudowań i odjechali. W ten oto przypadkowy sposób banderowcy zostali rozbici, nam udało się szczęśliwie przeżyć. Następnego dnia wieczorem Ukraińcy znowu zaczęli uciekać w stronę lasu. Środkiem wsi po gościńcu z piskiem gąsienic jechał czołg. Michalakowie mieszkający tuż przy nim, uciekli do nas, w razie czego będziemy lecieć przez pola do pobliskiego lasu. Czołg zatrzymał się akurat koło domu Michalaków, warkot silnika umilkł. Ciekawi co się stało, opłotkami koło stodoły zbliżamy się do drogi. Źle widać, bo zapadł już zmierzch, ale dostrzec można, że to nie Niemcy. Czerwony sztandar wskazywał nam jasno, nadjechali Sowieci. Tankist klął srogo, urwała się mu gąsienica i dalej ani rusz. Okazało się, że nacierając na Kociubińce, klinem wbili się aż pod Czarnokońce Wielkie. Zapytali nas kto spalił tę wieś, chwilę trwała naprawa uszkodzonego czołgu, ponarzekali jeszcze na wojnę i pognali dalej. Za chwilę jednak do wsi zawitała ruska piechota. Wszędzie było ich pełno. Zapukali do naszego domu. Początkowo ojciec nie chciał im otworzyć, gdy się zorientował kto przybył, otworzył, zresztą innego wyjścia chyba nie było. Zostali nakarmieni, jedli nawet gorący chleb, dopiero co wyciągnięty przez mamę z pieca. Nie jedz bo dostaniesz skrętu kiszek, czortowi nic nie będzie odpowiadali. W wyniku późniejszych działań bojowych, ostrzeliwań całkowicie został zniszczony nasz parafialny kościół. Obok naszego domu mieszkał Ukrainiec ożeniony z Polką pochodzącą z naszej wioski. Banderowcom ciągle powtarzał, że gdyby ktokolwiek z  nich chciał jego żonę zamordować, to każdemu osobiście łeb rozwali. Zięć jego, pułkownik UPA, użył fortelu by pozbyć się niewygodnej teściowej Polki, jak nakazywało mu kierownictwa bandy. Przebrał się za ruskiego sołdata wziąwszy ze sobą jeszcze dwóch kompanów. Nu my priszli pu łochaty - po łoszaka (źrebaka) - to idź i bierz jak wam potrzeba, łap konia i odejdź – pada odpowiedź. Nie, chodź sam nam go wyprowadzisz, wyszli zakręcili sznurek na szyi i było po teściu. Przyszli po nią - chodź, bo twój mąż nie chce nam konia dać. Jak to nie chce, przecież mówił żebyście go brali. Zięć, w imię ukraińskiej prawdy, pozbył się oboje teściów. Wiele perturbacji było z sowieckimi żołnierzami, nie pytali czy dasz, przychodzili i co chcieli zabierali, prawo wojny? Z naszego gospodarstwa zabrali jedynego konia, my tylko podciągniemy działo i oddamy. Fakt, oddali tylko nie tego co zabrali, jakieś kaukaskie małe chuchro. Tato wziął tego konia, bo trzeba było czymś na gospodarce robić. Po przejściu frontu ruscy we wsi porobili posterunki, które miały strzec porządku i bezpieczeństwa zwłaszcza przed banderowcami, zwano je Istriebitielnyj Batalion. Zaczęto zabierać młodych chłopaków w wieku poborowym do wojska, zabrali też mego brata Czesława. Do wojska brali też Ukraińców, kto chciał to szedł do armii ruskiej lub do naszej II Armii WP. Pytali na poborze Ukraińców - jaki ty Polak? Tu w dokumencie mam napisane, urodzony w Czarnokońcach Wielkich - Polska, to Polak.

/ Dziecko pułku- Adolf Ziemiański lat 14,brat żony Czesława wraz z żołnierzami I Dywizji Piechoty.

Rzeczywiście tak było. W Isriebitielnym Batalionie służyli m.in. Jan Swereda, Władek Kaśków, Adam Kiernicki. Stworzono też posterunki milicji. Komendantem był Rosjanin Zdeszczak, a posterunkowymi, Polak Błasz, Ukrainiec Kłopotiuk, który był zarazem hołową, sołtysem we wsi. Trwało to do jesieni 1944 roku. Jesienią bandy ukraińskie powtórnie wyszły z ukrycia. Zaczęli, pomimo wszechobecnych Rosjan, wprowadzać  swoje dawne rządy. Pewnego dnia zebrali mieszkańców wioski i oznajmili. My nie jesteśmy żadną ukraińską bandą, jesteśmy żołnierzami Ukraińskiej Powstańczej Armii. Walczymy o wolną, niepodległą Ukrainę. Osób cywilnych nie będziemy zgładzać, jedynie wszystkich przeciwników politycznych. Wyprowadzili komendanta Zdeszczaka z żoną i na oczach wszystkich, zastrzelili oboje. Posterunkowy Błasz akurat wtedy będący pod wpływem alkoholu, więc nadzwyczaj odważny, słysząc strzały, wsiadł na konia i wyjechał naprzeciw banderowcom. Spotkał go taki sam los co komendanta. Striebitieli jeździli, pilnowali porządku, na nich także banderowcy napadali. W sąsiedniej wsi gdyby nie pomoc kowpakowców, banderowcy wystrzelaliby cały patrol. Kowpakowcy nazwani tak od nazwiska, Sidor Artiemiewicz Kowpak, dowódca oddziałów partyzanckich pochodzenia ukraińskiego, generał major Armii Czerwonej.

 C.d.n.

Wspomnień wysłuchał: Eugeniusz Szewczuk

Osoby pragnące dowiedzieć  się czegoś więcej o życiu na Kresach, nabyć   moją książkę pt. „Moje Kresy” ze słowem wstępnym prof. St. Niciei, proszone są o kontakt ze mną tel. 607 565 427 lub e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. 

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.