Dzisiaj jest: 29 Marzec 2024        Imieniny: Wiktoryna, Cyryl, Eustachy
Moje Kresy – Anna  Muszczyńska cz.8 -ostatnia

Moje Kresy – Anna Muszczyńska cz.8 -ostatnia

W kilka dni później w niedzielę 20 lutego 1944 roku do Firlejowa zjechała liczna grupa niemieckiego wojska w granatowych mundurach, podjechali pod ukraińską cerkiew Zesłania Ducha Świętego. Wyprowadzili ludzi pod…

Readmore..

Wstyd mi za postawy moich ziomków, którzy powinni być sumieniem  narodu ukraińskiego.

Wstyd mi za postawy moich ziomków, którzy powinni być sumieniem narodu ukraińskiego.

/Elementarz "Bandera i ja" również tłumaczony na jęz. polski Miało być inaczej , jak zapowiadali Hołownia i Tusk, a jest jeszcze gorzej. W programie nauczania historii przygotowanym obecnie przez MEN,…

Readmore..

Plakaty upamiętniające ofiary ukraińskiego  ludobójstwa

Plakaty upamiętniające ofiary ukraińskiego ludobójstwa

Fundacja Wołyń Pamiętamy po raz kolejny przed 11 lipca w 2024 roku organizuje akcję wyklejania miejscowości plakatami upamiętniającymi Ofiary ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1939-1947.W…

Readmore..

ALEKSANDER SZUMAŃSKI  POLSKI POETA ZE LWOWA

ALEKSANDER SZUMAŃSKI POLSKI POETA ZE LWOWA

Autorzy Zbigniew Ringer,Jacek Trznadel, Bożena Rafalska "Lwowskie Spotkiania","Kurier Codzienny", Chicago, 'Radio Pomost" Arizona, "Wiadomości Polnijne" Johannesburg. WIERSZE PATRIOTYCZNE, MIŁOSNE, SATYRYCZNE, RELIGIJNE, , REFLEKSYJNE, BALLADY, TEKSTY PIOSENEK, STROFY O TEMATYCE LWOWSKIEJ…

Readmore..

Antypolska manifestacja w Lublinie – czytanie poezji  Tarasa Szewczenki

Antypolska manifestacja w Lublinie – czytanie poezji Tarasa Szewczenki

/ Członek Zarządu Fundacji Niepodległości Jan Fedirko Prezes Towarzystwa Ukraińskiego w Lublinie dr. Grzegorz Kuprianowicz oraz Andrij Saweneć sekretarz TU w dniu 9 marca 2024 r po raz kolejny zorganizowali…

Readmore..

Zmarł prof. Andrzej Lisowski urodzony w Lacku Wysokim na Grodzieńszczyźnie, żołnierz Armii Krajowej Okręgu Nowogródek.

Zmarł prof. Andrzej Lisowski urodzony w Lacku Wysokim na Grodzieńszczyźnie, żołnierz Armii Krajowej Okręgu Nowogródek.

/ Profesor Andrzej Lisowski, zdjęcie ze zbiorów syna Andrzeja Lisowskiego" Zmarł prof. Andrzej Lisowski urodzony w Lacku Wysokim na Grodzieńszczyźnie, żołnierz Armii Krajowej Okręgu Nowogródek, wybitny znawca górnictwa, wielki patriota.…

Readmore..

„Zbrodnia (wołyńska)  nie obciąża państwa  ukraińskiego!    Skandaliczna wypowiedź Kowala:”

„Zbrodnia (wołyńska) nie obciąża państwa ukraińskiego! Skandaliczna wypowiedź Kowala:”

Paweł Kowal, szef sejmowej komisji spraw zagranicznych w rozmowie z Interią powiedział, że: „zbrodnia (wołyńska) nie obciąża państwa ukraińskiego” i „państwo ukraińskie nie ma za wiele z rzezią wołyńską, bo…

Readmore..

MOJE ŻYCIE NIELEGALNE

MOJE ŻYCIE NIELEGALNE

Tytuł książki: "Moje życie nielegalne": Autor recenzji: Mirosław Szyłak-Szydłowski (2008-03-07) O księdzu Tadeuszu Isakowiczu-Zaleskim było ostatnimi czasy bardzo głośno ze względu na lustracyjne piekiełko, które zgotowali nam rządzący. Kuria bardzo…

Readmore..

Wierząc naiwnie, że pojednanie między narodami da się  zbudować na kłamstwie  i przemilczeniu

Wierząc naiwnie, że pojednanie między narodami da się zbudować na kłamstwie i przemilczeniu

Posłowie PiS zapowiadają wniosek o odwołanie Pawła Kowala z funkcji szefa sejmowej komisji spraw zagranicznych w związku z wypowiedzią nt. rzezi wołyńskiej –informuje dziennikarz Dorzeczy. Dlaczego tak późno. Paweł Kowal…

Readmore..

Pod wieżami Włodzimierza.  Ukraińcy 1943 – 1944

Pod wieżami Włodzimierza. Ukraińcy 1943 – 1944

Praca literacka i fotograficzna przy książce trwała kilka lat. Fotografie ze zbiorów bohaterów świadectw i ich rodzin pochodzą z całego XX wieku. Fotografie współczesne to efekt ponad czterdziestu podróży Autora…

Readmore..

230. rocznica Insurekcji  (powstania) kościuszkowskiego.

230. rocznica Insurekcji (powstania) kościuszkowskiego.

/ Autorstwa Franciszek Smuglewicz - www.mnp.art.pl, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=297290 Tadeusz Kościuszko, najwyższy Naczelnik Siły Zbrojnej Narodowej w czasie insurekcji kościuszkowskiej, generał lejtnant wojska Rzeczypospolitej Obojga Narodów, generał major komenderujący w…

Readmore..

Setki tysięcy rodzin polskich wywożonych w czterech masowych deportacjach:  10 lutego, 13 kwietnia i 20 czerwca 1940 roku  oraz 21 czerwca 1941 roku na syberyjska tajgę i stepy Kazachstanu

Setki tysięcy rodzin polskich wywożonych w czterech masowych deportacjach: 10 lutego, 13 kwietnia i 20 czerwca 1940 roku oraz 21 czerwca 1941 roku na syberyjska tajgę i stepy Kazachstanu

W XVII wieku Andrzej Potocki, hetman polny koronny, rozbudował miasto Stanisławów i założył Akademię. Było to jak na owe czasy coś tak niezwykłego, że przejeżdżający przez Stanisławów w 1772 roku…

Readmore..

Droga do partyzantki

/ Oddział kpt. Władysława Kochańskiego „Bomby”, okolice Huty Stepańskiej, 1943 rok

Dojeżdżamy na wysokość Maciejowa, i znowu wspomnienia dawnych lat. W styczniu 1944 roku stacjonował tu 107 polski batalion, utworzony z Polaków we Włodzimierzu Wołyńskim po masowych rzeziach ludności polskiej w zachodnich powiatach Wołynia. Miał on bronić ocalałą ludność polską przed dalszą zagładą. Jak to się stało, że Polacy wzięli broń od swego wroga? Otóż sprawa utworzenia batalionu jest mało znana, często niezrozumiała, i niewłaściwie interpretowana przez niektórych historyków. Wynika to przede wszystkim z nieuwzględniania ówczesnych uwarunkowań i sytuacji ludności polskiej na Wołyniu, jakie zdecydowanie różniły się od istniejących na innych terenach okupowanej Polski. Przypomieć wystarczy tylko, jak tragiczny dla ludności polskiej, był lipiec 1943 roku.

12 lipca znalazłem się z rodzicami i siostrą we Włodzimierzu Wołyńskim, dokąd z trudem dotarliśmy wraz z innymi rodzinami ocalałymi z rzezi dokonanymi 11 lipca przez bojówki OUN i oddziały UPA z udziałem części miejscowej ludności ukraińskiej. Masowe rzezie ludności polskiej objęły jednocześnie ponad 160 wsi w powiecie włodzimierskim, a także  horochowskim i kowelskim. Był to pogrom, zabijano bez względu na wiek i płeć, przy tym często w okrutny sposób, palono polskie zagrody. Niezwykle dramatyczna sytuacja wytworzyła się w powiatach włodzimierskim i horochowskim. Polacy, którzy ocaleli z rzezi ratowali się ucieczką do miast: Sokala i Włodzimierza Wołyńskiego, pod ochronę niemieckiego okupanta. W lipcu i sierpniu 1943 roku Włodzimierz Wołyński stał się przystanią dla ocalałych z rzezi, i to nie tylko z terenów powiatu włodzimierskiego i horochowskiego ale także z innych powiatów. Miasto było przepełnione uciekinierami, brakowało podstawowych środków do życia, brakowało odzieży i kwater. Zrozpaczeni ludzie koczowali na pod gołym niebem na ulicach i placach. Doraźna charytatywna pomoc władz kościelnych i mieszkańców miasta nie mogła rozwiązać piętrzących się problemów. Wobec szczupłej załogi niemieckiej miasto nie było bezpieczne, w każdej chwili mógł nastąpić atak UPA. Na peryferiach miasta mnożyły się napady bojówek OUN na domy Polaków. W nocy wokół miasta widoczne były łuny pożarów. Wszystko to stwarzało (nie tylko wśród uciekinierów ale także mieszkańców miasta) obraz grozy, poczucie niepewności i braku bezpieczeństwa. Zdezorientowana i przerażona ludność była przygotowana do masowej ucieczki przez Uściług za Bug do Generalnego Gubernatorstwa, a nawet do wyjazdu na roboty do Niemiec. Taka sytuacja była na rękę i Niemcom i banderowcom. Pierwsi uzyskali ludzi do pracy w III Rzeszy, drudzy – pozbywali się w ten sposób Polaków, których nie udało im się zniszczyć.

Masowe rzezie zaskoczyły organizujące się dopiero polskie podziemie niepodległościowe. Naruszone zostały budowane z wielkim trudem (pod czujnym okiem okupanta niemieckiego i ukraińskich nacjonalistów sprawujących władzę administracyjną) konspiracyjne struktury terenowe, przerwana została łączność z Inspektoratem i Okręgiem AK. A tu trzeba było działać natychmiast, obronić ocalałą ludność polską przed zagładą, zapobiec wywozowi do Niemiec i ucieczce za Bug. Trzeba było wyżywić zgromadzoną w mieście ludność, która pozostawiła cały dorobek swego życia, uchodząc tylko z życiem. W zbożach i lasach błąkali się rozproszeni Polacy, którym nie udało się dotrzeć do miasta. Otoczeni w terenie ze wszystkich stron przez wrogo nastawioną ludność ukraińską oczekiwali na pomoc z zewnątrz. Był okres żniw. Na polach w opuszczonych wsiach polskich pozostały nie zebrane  zboża i okopowe. Ale wrócić po nie bez zbrojnej ochrony było niemożliwe. Bojówki OUN, mając oparcie w policji ukraińskiej w służbie niemieckiej, coraz śmielej przenikały do miasta mordując pojedyncze rodziny polskie, a oddziały UPA coraz bardziej zacieśniały pierścień wokół Włodzimierza, zagrażając miastu i zgromadzonej w nim  ludności.

Polskie podziemie niepodległościowe na Wołyniu nie było przygotowane do podjęcia skutecznych działań zbrojnych w obronie ludności polskiej. Wprawdzie we Włodzimierzu istniała siatka konspiracyjna Powiatowej Delegatury Rządu i Obwód AK oraz w rejonie Bielina organizował się zalążek oddziału partyzanckiego, ale brakowało broni. Jakakolwiek pomoc z zewnątrz nie mogła być w tych warunkach brana pod uwagę. Pomoc ze strony Niemców ograniczała się w zasadzie do wywozu zdolnych do pracy do Rzeszy. W osamotnieniu i zagrożeniu całkowitą zagładą, w morzu szalejącego terroru nacjonalistów ukraińskich, poszukiwano rozwiązania wszędzie, gdzie się tylko dało, aby zachować życie i jako taki byt. W takich oto złożonych i specyficznych warunkach rozpoczęto we Włodzimierzu Wołyńskim organizowanie pomocy dla ludności zgromadzonej w mieście oraz samoobronę. Dla opanowania trudnej sytuacji ludności aktywną działalność rozwinęła włodzimierska PDR na czele z Kazimierzem Puciatą ps. „Konrad” oraz jego zastępcą Antonim Andrzejewskim ps. „Kruk”. Organizowaniem pomocy ocalałym rodzinom zajęli się: miejscowy proboszcz ks. Stanisław Kobyłecki i ks. Andrzej Gładysiewicz. Do prac organizacyjnych włączył się również przybyły do Włodzimierza Antoni Gąsiorowski „Roch” delegat rządu na powiat Horochów wraz ze swoimi działaczami. Aktyw włodzimierski na naradzie, w której uczestniczyli: aptekarz Jan Kubalski, ks.Stanisław Kobyłecki, Nowak, Kazimierz Nowakowski, Kazimierz Urbański, lekarze: Dudek, Ignacy Jakira i Liniewicz, Kowalski (właściciel fabryki) i ks. Andrzej Gładysiewicz, dokonał oceny zaistniałej sytuacji i zadecydował o utworzeniu Komitetu Obywatelskiego. Przedstawiciele utworzonego Komitetu z ks. Kobyłeckim na czele zwrócili się do gebietskomisarza z prośbą o obronę ludności polskiej i pomoc dla uciekinierów. Gebietskomisarz oświadczył, że „Niemcy nie są w stanie zapewnić obrony ludności polskiej, Polacy muszą sami zatroszczyć się o swoje bezpieczeństwo”. Jednocześnie zwrócił się do Komitetu z apelem, aby Polacy w sposób zorganizowany wyjeżdżali do Niemiec na roboty. Natomiast do obrony ludności polskiej może wydać Polakom broń na utworzenie placówek samoobrony pod kontrolą niemiecką.    

14 lipca 1943 roku odbyło się spotkanie komendanta Obwodu AK por. Sylwwestra Brokowskiego ps. „Biały” z przedstawicielem Powiatowej Delegatury Rządu kpt. Dziekońskim, z udziałem: dr „Butryma”, ks. Kobyłeckiego, st. sierż. Nawrota oraz ppor. Jerzego Krasowskiego „Lecha”. Na spotkaniu dokonano analizy sytuacji w mieście i powiecie oraz rozpatrzono propozycje gebietskomisarza. Oceniono, że nie można zwlekać z organizowaniem obrony zagrożonej ludności polskiej w mieście (a także pozostałej jeszcze po pogromach w terenie), należy wstrzymać ucieczkę do Generalnego Gubernatorstwa, zachować siły ludzkie i nie pozwolić na wywózkę młodzieży do Niemiec, zorganizować zaopatrzenie ludności. Z uwagi na opanowanie terenu przez uzbrojone oddziały nacjonalistów ukraińskich nie można było nawiązać kontaktu z Inspektoratem AK w Łucku, ani też z Komendą Okręgu AK w Kowlu i uzyskać ich zgodę na powyższe zamierzenia. W takiej sytuacji por. „Biały” sam powziął decyzję i wyraził zgodę na wzięcie broni od Niemców i zorganizowanie placówek samoobrony. Jednocześnie zobowiązał uczestników spotkania do zachowania ścisłej  tajemnicy zajętego stanowiska przez komendę Obwodu w tej sprawie. Żądał także, aby możliwie szybko zabezpieczyć przed napadami UPA Bielin oraz miasto Włodzimierz.

W rozmowach z gebitskomisarzem na temat uzbrojenia Polaków dla obrony ludności polskiej i miasta uczestniczył kpt. Dziekoński, trzech delegatów Komitetu Obywatelskiego na czele z ks. Kobyłeckim oraz st. sierż. Nawrot jako tłumacz. Ustalono, że Niemcy wydadzą uzbrojenie dla 200-250 osób, którzy pod dowództwem polskich podoficerów przeznaczeni będą na placówki samoobrony, natomiast z około 300 osób utworzony zostanie zwarty oddział, który będzie działać w terenie ochraniając ludność wyjeżdżającą dla zebrania zboża, ziemniaków, warzyw i owoców na potrzeby ludności w mieście. Opiekę nad naborem do samoobrony polskiej komendant Obwodu AK we Włodzimierzu Wołyńskim zlecił por. Jerzemu Krasowskiemu ps. „Lech”. Ogłoszony nabór ochotników przebiegał szybko i  sprawnie. W ciągu kilku dni wokół Włodzimierza utworzono placówki samoobrony w następujących miejscowościach: Włodzimierzówka-Chobułtowa, Falemicze, Werba, Bielin, Nowosiółki, Bortnów (od listopada 1943 r.), Iwanicze, Stęzarzyce oraz dwie placówki we Włodzimierzu. Placówka w Stęzarzycach po tygodniu, po napadzie UPA, została wycofana i przeniesiona do Włodzimierza  na wzmocnienie miasta. Na komendanta powiatowego powołano ppor. Tadeusza Karkowskiego. Na dowódców placówek wyznaczono podchorążych i byłych podoficerów WP. Utworzone placówki samoobrony współdziałały z placówkami AK, jakie istniały już w Spaszczyźnie, Wodzinowie, Anusinie, Radowiczach i Edwardpolu, dostarczając im broń i amunicję. Zgoda na wzięcie broni od Niemców pozwoliła na zalegalizowanie w pewnym stopniu broni posiadanej nielegalnie oraz tworzenie konspiracyjnych placówek, działających w obronie ludności polskiej pod płaszczykiem placówek utworzonych za zgodą Niemców. Ograniczyło to możliwość penetracji policji i władz administracji ukraińskiej w środowiskach polskich, zapewniło ochronę ludności polskiej w mieście i ośrodkach samoobrony, a także sprzyjało rozwijaniu działalności konspiracyjnej i organizowaniu oddziałów partyzanckich.

Do czasu masowych rzezi w powiecie włodzimierskim nie do pomyślenia była  współpraca Polaków z okupantem, czy też udział w jakichkolwiek formacjach zbrojnych podporządkowanych okupantowi. Ale w nowej zaskakującej sytuacji, wobec śmiertelnego zagrożenia ludności polskiej prowadzącego do zupełnego zniszczenia, przywódcy polskiego podziemia stanęli przed dylematem: czy można zgodzić się na pomoc okupanta i przyjąć od niego broń? Czuli się odpowiedzialni nie tylko za postawę moralną Polaków na Wołyniu, ale także za życie tysięcy Polaków, którym sami niewiele mogli pomóc. Wołyńskie konspiracyjne władze polskiego podziemia, tak wojskowe jak i cywilne, nie wypowiedziały się wiążąco w tej sprawie. Decyzja należała do miejscowych przywódców, którzy byli bliżej tych tragicznych wydarzeń i mogli lepiej ocenić sytuację. Warto przypomnieć, że już w kwietniu 1943 roku Komendant Wołyńskiego Okręgu AK wypowiedział się w tej sprawie następująco: „(...) Jest dozwolone, a nawet wskazane uzyskiwanie od Niemców broni, ale w sposób niezależny, jak na to pozwalają warunki.”2) Natomiast latem 1943 roku, kiedy eksterminacja ludności polskiej sięgnęła szczytu, Kierownictwo Walki Podziemnej („Czyn”) opracowało Memoriał Konfederacji p. t. „Groźba eksterminacji. Sytuacja na Wołyniu i Ziemi Czerwieńskiej. Przyczyny – skutki – wskazania”, w którym czytamy: „(…) V. Problem dostarczania broni dla tego terenu winien być problemem najważniejszym. Toteż nienależałoby zaniechać również myśli uzyskania broni z rąk niemieckich. Zgodnie z tym powinna być rozwinięta akcja petycyjna do władz niemieckich, że ludność polska nie czuje się bezpieczna, że żąda ochrony, ewentualnie, że gotowa jest sama się bronić, ale że domaga się w tym celu broni.” 2)

Wówczas we Włodzimierzu, kiedy miejscowe władze polskiego podziemia podejmowały tę trudną decyzję zorganizowania placówek samoobrony przy pomocy okupanta niemieckiego nie wiedziały o powyższych wskazaniach władz nadrzędnych. Kierowano się tragiczną sytuacją ludności polskiej, jaka zaistniała na tym terenie. Polskie placówki samoobrony tworzono bez jakichkolwiek deklaracji, czy też zobowiązań wobec okupanta. Chodziło przede wszystkim o obronę ludności polskiej przed rozszalałym terrorem OUN-UPA. O niezwykle złożonej sytuacji jaka zaistniała na Wołyniu w wyniku prowadzonej przez nacjonalistów ukraińskich eksterminacji ludności polskiej oraz trudnych decyzjach podejmowanych przez kierownictwo polskiego podziemia, tak oto pisze w swoich wspomnieniach komendant polskiej samoobrony w Pańskiej Dolinie Antoni Cybulski ps. „Oliwa”: „(…) Chcę w końcu wyjaśnić drażliwe zadawane nam nieraz zarzuty – przyjmowania od wrogów broni… To są zarzuty ludzi niezorientowanych  w bardzo złożonej i tragicznej sytuacji ludności polskiej na Wołyniu. Ludności oderwanej od całości swego narodu bez żadnego wsparcia z zewnątrz, zamieszkałej w ogromnej mniejszości wśród masy wrogów nastawionych, dążących do całkowitej zagłady Polaków przez sfanatyzowanych  szowinistów ukraińskich. Wobec czego, by się bronić przed zagładą, skąd mieliśmy brać tę broń… (…) My nie mieliśmy dobrodziejstw zrzutów i pomocy finansowej od ówczesnego naszego Rządu. (…) W naszej sytuacji, chcąc zachować życie i byt tysięcy polskiej ludności w mieście, innego wyjścia nie było. Z tej przyczyny uważam, że nie można zarzucać nam jakąś nielojalność wobec narodu lub złą wolę, lub współdziałanie z okupantem.”3)  Na tym polegał tragizm bezbronnej polskiej ludności Wołynia.

Utworzenie placówek samoobrony powstrzymało napór UPA na miasto, odsunęło bezpośrednie zagrożenie oraz wpłynęło na uspokojenie ludności polskiej. Przestano wyjeżdżać za Bug i zgłaszać się na roboty do Niemiec. Jednocześnie członkowie konspiracyjnych organizacji niepodległościowych  prowadzili agitację wśród polskiej społeczności wyjaśniając, że obowiązkiem naszym jest pozostanie na Wołyniu. Agitację prowadzono również wśród zmobilizowanych ochotników na placówkach i w oddziałach. Wyniki tej pracy zaowocowały w styczniu 1944 roku, kiedy to na rozkaz komendanta Okręgu AK płk. Kazimierza Bąbińskiego „Lubonia” wszystkie placówki samoobrony stawiły się z pełnym uzbrojeniem w rejonach koncentracji 27 WDP AK.

19 lipca 1943 roku utworzono około 200-osobowy oddział, który przeznaczony był do działania w terenie. Do oddziału skierowano członków konspiracji z zadaniem przejęcia nad nim kontroli. Utworzony oddział swoim działaniem wzmacniał placówki samoobrony, przeprowadzał akcje przeciw większym oddziałom UPA, a także ochraniał Polaków wyjeżdżających na akcje żniwne i do swoich osiedli po pozostawione mienie (głównie żywność). Oddział ten w sile kompanii nazywano polską żandarmerią. Oto fragment sprawozdania komendanta jednego z oddziałów Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa dla Powiatowego Delegata Rządu (J-II-2) o działaniach w powiecie włodzimierskim: „(...) za zezwoleniem zastępcy pana komendanta na powiat horochowski PKB wstąpiliśmy do żandarmerii polskiej, którą zorganizowały władze niemieckie we Włodzimierzu. Zadaniem polskiej żandarmerii było niszczenie band [UPA] i zabezpieczenie dojazdu ludności polskiej do swych osiedli. Do żandarmerii wstąpiliśmy 21.7.1943 r. (...) Akcje dokonywane były przeważnie na południowej części pow. Włodzimierskiego, przy których zniszczonych zostało około 150 bandytów i 80 gospodarstw spalono.” 4) W sierpniu i w pierwszej połowie września oddział prowadził akcje przeciwko UPA w rejonie miejscowości: Zimne, Swojczów, Berezowicze oraz wzdłuż linii kolejowej Włodzimierz – Iwanicze. W sformowanym oddziale od samego początku działała grupa konspiracyjna PZP, która utrzymywała ścisły kontakt z PZP w mieście. Konspiracja włodzimierska dostarczała literaturę podziemną oraz informowała o każdym ruchu Niemców w mieście, natomiast z oddziału przekazywano broń i amunicję dla polskiego podziemia.

Niemcy nie dotrzymali umowy, na podstawie której sformowany oddział polski miał działać w rejonie Włodzimierza przeciwko UPA w obronie ludności polskiej. Postanowili użyć polski oddział do swoich celów. 24 września 1943 roku polski oddział (wbrew woli i ku ogólnemu niezadowoleniu) skierowano do Starego Konstantynowa do patrolowania linii kolejowych i ochrony obiektów, głównie mostów na odcinkach kolejowych: Starokonstantynów – Płoskirów, Starokonstantynów – Szepetówka, Starokonstantynów – Adampol. Pobyt w Starokonstantynowie utrudniał utrzymywanie łączności z zewnętrznymi strukturami konspiracyjnymi, a rozproszenie ludzi na odległych od siebie posterunkach nie sprzyjało działalności konspiracyjnej. W październiku 1943 roku ochronę obiektów komunikacyjnych w rejonie Starokonstantynowa przejęli Węgrzy a polski oddział  przeniesiono do Maciejowa. Tu kwaterowała już 2-ga kompania polska, sformowana w drugiej kolejności. Z połączenia obu oddziałów Niemcy utworzyli polski batalion, któremu nadali numer 107. W listopadzie 1943 roku Niemcy powołali Polaków na stanowiska od dowódcy drużyny do dowódcy kompanii. Dowódcą jednej z kompanii został Ryszard Kasprowicz były podoficer WP, który biegle władał językiem niemieckim. Dowódcami plutonów zostali m.in.: Aleksander Puzio, Rzeszutko i Kozłowski. Nadzór nad batalionem sprawowało czterech Niemców. Zadaniem batalionu było pełnienie służby wartowniczej i patrolowej w rejonie Maciejowa i okolicy. Od czasu do czasu przeprowadzano głębokie rajdy na południe od Maciejowa przeciwko oddziałom UPA, które przeważnie kończyły się niczym, i były raczej demonstracją siły. Prowadzone były także ćwiczenia i zajęcia koszarowe, jak np. czyszczenie i konserwacja broni w magazynach. Stosunek polskich mieszkańców Maciejowa do batalionu był przyjazny. Batalion maszerując przez miasto śpiewał polskie piosenki wojskowe ( także legionowe i „Marsz, marsz Polonia...”), co społeczność miasta przyjmowała z aplauzem. Zaufanie mieszkańców do batalionu pogłębiło się jeszcze bardziej, kiedy cały stan osobowy poszedł do kościoła do spowiedzi przed świętami Bożego Narodzenia.

Powrót ze Starokonstantynowa i pobyt w Maciejowie stworzyły dogodne warunki do nawiązania kontaktów z polskimi organizacjami konspiracyjnymi we Włodzimierzu Wołyńskim i Kowlu. Do batalionu skierowano dalszych członków konspiracji. W połowie grudnia 1943 r. również mnie skierowano do Maciejowa z zadaniem dołączenia do grupy konspiracyjnej.5) W polskim batalionie zintensyfikowała swoją działalność grupa konspiracyjna w składzie: Adam Jankowski, Tadeusz Świąder, Józef Kita, Władysław Filar, Leonard Rutkowski, Zbigniew Krzysztofowicz, Aleksander Dziurawiec, Lech Sarnowski.6)  Nawiązano kontakt z miejscową siatką AK. Punkt kontaktowy był na plebanii w mieszkaniu organisty w Maciejowie. Rozpoczęto systematyczną pracę wśród stanu osobowego batalionu. Zwrócono szczególną uwagę na pogłębienie patriotyzmu i rozwijanie świadomości tego, że obecny stan w jakim znajduje się batalion, to tylko pewien etap na drodze walki o niepodległą Ojczyznę. Podczas zajęć świetlicowych wygłaszano pogadanki i odczyty o akcencie patriotycznym, deklamowano wiersze Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego, czytano fragmenty dzieł Henryka Sienkiewicza i innych pisarzy, śpiewano polskie piosenki wojskowe i harcerskie. W zajęciach tych wyróżniał się Aleksander Dziurawiec, którego zdolności i wiedza w tej materii była ogromna. Wszystko to kształtowało postawy, umysły i poglądy młodych ludzi, rozbudzało patriotyzm, i było przygotowaniem do czekających ich w bliskim czasie zadań oraz obowiązków względem Ojczyzny.

Wkrótce nadszedł ten dzień, który miał potwierdzić naszą gotowość do walki o niepodległość Ojczyzny, a zarazem skuteczność naszej dotychczasowej pracy konspiracyjnej. Rano 20 stycznia 1944 roku na punkt kontaktowy na plebanii w Maciejowie przybył pchor. Antoni Kazimierski ps. „Osika”, (referent łączności Straży Chłopskiej) z rozkazem władz konspiracyjnych nakazującym przejście batalionu do rejonu koncentracji polskich oddziałów AK na południe od Kowla. Działająca w batalionie grupa konspiracyjna niezwłocznie przystąpiła do opracowania planu wyprowadzenia batalionu z Maciejowa. Oceniono, że nie można zwlekać z wykonaniem rozkazu, bowiem każda godzina zwłoki może zdekonspirować planowaną akcję. Postanowiono, że wyprowadzenie nastąpi w nocy z 20 na 21 stycznia. Czasu zatem było mało, a problemów do rozwiązania wiele. Do wykonania poszczególnych zadań, związanych z wyjściem batalionu, zorganizowano następujące zespoły:

- przygotowania transportu do przewiezienia broni, amunicji, żywności i innego wyposażenia;
- załadowania broni i amunicji na transport;
- załadowania żywności i sprzętu kuchennego na transport;
- rozbrojenia Niemców kwaterujących w koszarach batalionu;
- ściągnięcia posterunków i patroli wysłanych do miasta;
- ogłoszenia na salach pobudki i decyzji władz konspiracyjnych o wyjściu batalionu na koncentrację oddziałów AK.

Do zespołów z przydziałem zadań należeli: Witold Iżykowski, Adam Jankowski, Władysław Majewski, Longin Tomaszewski, Zbigniew Krzysztofowicz, Leonard Rutkowski, Aleksander Dziurawiec, Zygmunt Milczarek, Tadeusz Cybuchowski, Tadeusz Rubaj, Józef Kocioł, Antoni Rzepiela, Antoni Szaliński, Mieczysław Wdowiak, Józef Barański, Aleksander Puzio, Kicki, Bolesław Stanisławski, Józef Fila, Ludwik Kopeć, Józef Podkański, Tadeusz Świąder, Władysław Filar, Józef Kita, Lech Sarnowski, Łaszkowski, Stefan Biegac.

Przed północą, około godziny 23.00, na sale żołnierskie weszli w pełnym uzbrojeniu członkowie grupy konspiracyjnej ogłaszając alarm i decyzję o opuszczeniu koszar w celu udania się, na rozkaz władz konspiracyjnych, na koncentrację polskich oddziałów partyzanckich. W krótkim patriotycznym przemówieniu do obudzonych kolegów nawiązałem do tradycji powstania styczniowego 1863 roku, którego rocznica wybuchu przypadała właśnie na te dni. Zaapelowałem o zachowanie spokoju i ciszy oraz o bezwzględne wykonywanie poleceń członków grupy konspiracyjnej. Bez zbędnych pytań, w ciszy, młodzi chłopcy szybko ubierali się, zabierali broń oraz ekwipunek i wychodzili na wskazane punkty zbiórki. Na podstawione podwody w sposób zorganizowany ładowano broń, amunicję, żywność i inny sprzęt.

W tym czasie zespół w składzie : Tadeusz Świąder, Adam Jankowski, Zbigniew Krzysztofowicz i Józef Barański rozbroili Niemców, którzy kwaterowali na pierwszym piętrze koszar i osadzili ich w areszcie na parterze. Pozostawiliśmy ich żywymi, uważaliśmy , że ich przełożeni i tak wymierzą im surową karę za słaby nadzór nad polskim batalionem. Bowiem kilka setek młodych, uzbrojonych Polaków wymknęło się Niemcom z rąk, którzy mogliby zasilić siłę roboczą w Niemczech. Nie chcieliśmy na początku naszych działań pozostawiać za sobą krew wziętych do niewoli Niemców. Inny zespół ściągnął posterunki i patrole. Długo oczekiwano na powrót patrolu z miasta pod dowództwem podoficera niemieckiego. Przy wejściu do budynku koszarowego oczekiwała na nich grupa Tadeusza Świądra. Rozbrojenie Niemca nie odbyło się bez nerwowej szarpaniny. Po wejściu Niemca do wewnątrz Świąder krzyknął „Hände hoch” i zdjął mu karabin z ramienia. Niemiec błyskawicznie sięgnął ręką do kabury po pistolet. Nie zdążył go jednak wyjąć, gdyż w tym ułamku sekundy Zbigniew Krzysztofowicz przystawił mu bagnet do piersi, a Józef Barański wyrwał pistolet z kabury. Wszystko się dobrze skończyło i podoficera niemieckiego dołączono do siedzących już w areszcie pozostałych Niemców. Była to ostatnia akcja, na zakończenie której oczekiwała z niepokojem już uformowana kolumna marszowa z ponad 20 załadowanymi podwodami. Po dołączeniu zespołu, który oczekiwał na patrol, kolumna ruszyła w kierunku Zasmyk. Organizacją przemarszu kierowała grupa w składzie: Tadeusz Świąder, Józef Kita, Adam Jankowski, Władysław Filar. Marsz odbywał się w ciężkich warunkach zimowych. Panował kilkunastostopniowy mróz, drogi i pola pokryte były grubą warstwą śniegu. W czasie marszu miał miejsce drobny incydent. Otóż, w pewnym momencie zauważono kilku dobrze podpitych kolegów jadących na podwodach. Okazało się, że wśród załadowanej żywności była też beczka z alkoholem, którym część kolegów hojnie się częstowała. Aby nie dopuścić do jakiegokolwiek rozprzężenia dyscypliny w tak trudnej chwili, i w sposób zorganizowany doprowadzić batalion do celu, członkowie konspiracyjnej grupy organizacyjnej powzięli decyzję wylania alkoholu. Odkręcono kurek i wódka polała się na śnieg, odprowadzana mętnymi oczami podpitych kolegów.

O świcie 21 stycznia kolumna zbliżyła się w okolicy Lublińca do torów linii kolejowej Kowel - Włodzimierz Wołyński. Nagle ujrzeliśmy nadjeżdżający pociąg towarowy z wojskiem niemieckim. Nastąpiła konsternacja, kolumna stanęła i wszyscy z niepokojem oczekiwali na dalszy rozwój wydarzeń. Ale pociąg powoli minął kolumnę i pojechał dalej. Po przekroczeniu torów kolumna zatrzymała się na krótki postój w miejscowości Zielona, a następnie maszerując przez Zasmyki, Gruszówkę około godziny 11.00 osiągnęła miejscowość Suszybaba, w której stacjonowały oddziały partyzanckie „Sokoła” i „Jastrzębia”. Po pierwszym partyzanckim posiłku, podczas Mszy św. odprawionej przez kapelana ks. Antoniego Dąbrowskiego „Rafała”, żołnierze batalionu złożyli przysięgę wojskową. Do nowoprzybyłych żołnierzy przemówił mjr Jan Szatowski „Kowal”, przyjmując ich w poczet swoich oddziałów. W ten sposób około 450 dobrze uzbrojonych żołnierzy zasiliło szeregi oddziałów AK na Wołyniu.

Batalion został podzielony. Jedną kompanię przydzielono do oddziału „Sokoła”, drugą – do oddziału „Jastrzębia”, jeden pluton do oddziału „Siwego”, kilku żołnierzy otrzymało przydział do plutonu żandarmerii w Kupiczowie (w tym Tadeusz Świąder na stanowisko zastępcy dowódcy plutonu), część skierowano do rejonu koncentracji na północ od Włodzimierza Wołyńskiego. Nie jest prawdą, że „nowo włączone kompanie i plutony dostały nową obsadę dowódczą włącznie do drużynowego, rekrutującą się z oddziałów partyzanckich”, o czym pisał Józef Turowski „Ziuk” w Biuletynie Informacyjnym (nr 7, lipiec-wrzesień 1985, s. 13). Na stanowiskach dowódców plutonu i dowódców drużyn pozostali dotychczasowi dowódcy. Na szefa kompanii włączonej do batalionu „Sokoła” wyznaczono Józefa Kitę ps. „Konrad”, członka grupy konspiracyjnej z Maciejowa. Przydzielono tylko nowych dowódców kompanii (dowództwo 2 kompanii w batalionie „Sokoła” objął ppor. Jan Łucarz ps.”Jur”). Dopiero po przybyciu na Wołyń kompanii warszawskiej (marzec 1944 r.) wzmocniono obsadę oddziałów. Do 2 kompanii w batalionie „Sokoła” przydzielono dwóch dowódców plutonu: plut. pchor. Zdzisława Borysiuka ps. „Kruk” i kpr. pchor. Witolda Rabka ps. „Witek”. Natomiast nie został dowódcą kompanii Ryszard Kasprowicz, były dowódca z Maciejowa, którego odesłano do Bielina. Następnego dnia 2 kompania batalionu „Sokoła” pod dowództwem ppor. Jana Łucarza „Jura”, do której zostałem przydzielony, skierowana została na wysuniętą placówkę do Czernijowa. 

Akcję wyprowadzenia batalionu z Maciejowa do rejonu koncentracji oddziałów partyzanckich na południe od Kowla zorganizowała i przeprowadziła grupa konspiracyjna, działająca od początku w batalionie. Przez cały czas utrzymywała ona kontakt z władzami konspiracyjnymi Delegatury Rządu na Wołyniu. Wśród organizatorów wyprowadzenia nie było oficerów. W grupie działało tylko kilku podoficerów WP, młodzież po 2-3 klasach gimnazjum oraz działacze harcerstwa.8) Udział pchor. Antoniego Kazimierskiego „Osiki” (który był referentem łączności Straży Chłopskiej) w wyprowadzeniu batalionu ograniczył się tylko do przekazania grupie rozkazu władz konspiracyjnych, obecności podczas opracowywania planu wyprowadzenia i wskazania drogi przemarszu. Nie było też żadnego konnego patrolu, który miał rzekomo towarzyszyć batalionowi podczas marszu do Suszybaby.9) Bierną i wyczekującą postawę w wyprowadzeniu batalionu zajął Ryszard Kasprowicz, pozostając przez cały czas akcji w swoim jednoosobowym pokoju, i dołączył do kolumny dopiero po zakończeniu akcji. Ze względu na bezpieczeństwo i powodzenie całej akcji w ostatniej chwili zrezygnowano z opróżnienia drugiego magazynu broni znajdującego się w pobliżu budynku, w którym kwaterowała załoga niemiecka. W Maciejowie bowiem w tym czasie oprócz Niemców stacjonował oddział litewski, który w ostatnich dniach niespodziewanie przybył do miasta, i mógł być użyty przeciwko wychodzącemu batalionowi. Na prośbę grupy konspiracyjnej elektrownia, z którą utrzymywano kontakty, nie wyłączyła światła w nocy z 20 na 21 stycznia, co pozwoliło sprawnie przeprowadzić zamierzoną akcję.8) Kiedy po latach w swoich wspomnieniach myślami sięgam do tych czasów, i analizuję przeprowadzoną akcję wyprowadzenia batalionu, zastanawiam się nad tym, co zadecydowało o jej powodzeniu. Była bowiem sroga zima, mróz, zaspy śnieżne, i nikt z organizatorów nie mógł przewidzieć  czy wszyscy zgodnie usłuchają wezwanie do opuszczenia ciepłych koszar i udania się w zasadzie w nieznane. Sami organizatorzy nie wiedzieli i nie zastanawiali się nawet, w jakich warunkach przyjdzie działać. Zawierzyli konspiracyjnym władzom, które wydały taki rozkaz. Okazało się jednak, że cały stan osobowy bez zastrzeżeń usłuchał wezwania władz konspiracyjnych. Mieliśmy wprawdzie mały problem z jednym folksdojczem, który był fryzjerem w batalionie. Pochodził z Kowla. Zamierzaliśmy zamknąć go razem z Niemcami. Ale on błagał żeby wziąć go z sobą, i zapewniał o swojej lojalności względem nas. Nie było czasu na szczegółowe rozpatrzenie tej sprawy, zabraliśmy go zatem z sobą. I tu popełniliśmy błąd. Nie pilnowany przez nikogo, po prostu uciekł, najprawdopodobniej kiedy kolumna przechodziła w pobliżu Kowla. Nie było dla nas tajemnicą, że przez cały czas o wszystkim donosił Niemcom. Nie przejmowaliśmy się tym zbytnio, gdyż wiedzieliśmy o ich słabości, bowiem niewielka załoga niemiecka nie była w stanie rozprawić się z batalionem. Można przypuszczać, że ściągnięcie do Maciejowa w ostatnich dniach batalionu litewskiego mogło być związane z planami Niemców rozbrojenia nas i wysłania na roboty do Niemiec, tak jak to uczyniono w innych powiatach Wołynia. Front wschodni szybko zbliżał się i polski batalion nie był już tu na Wołyniu im potrzebny.

Sądzę, że o powodzeniu naszej akcji wyprowadzenia batalionu na koncentrację zadecydowało wiele różnych czynników. Ale przede wszystkim złożyły się na to: po pierwsze – głęboki patriotyzm młodzieży wołyńskiej, ukształtowany w okresie międzywojennym przez dom rodzinny, szkołę, kościół i organizacje społeczne; po drugie – antypolskie i zdecydowanie wrogie  nastawienie obu okupantów wywołujące sprzeciw, i stąd dążenie do wyzwolenia; po trzecie – wzrost poczucia narodowego i jedności narodowej wobec akcji eksterminacyjnej prowadzonej przez nacjonalistów ukraińskich; po czwarte – szeroka i ofiarna  działalność organizacyjna cywilnych i wojskowych struktur Polskiego Państwa Podziemnego.

Działalność grupy konspiracyjnej w batalionie maciejowskim, zakończona pomyślnym wyprowadzeniem całego stanu osobowego z pełnym uzbrojeniem do rejonu koncentracji oddziałów AK, została wysoko oceniona przez Komendę Okręgu Wołyńskiego AK. Komendant Okręgu płk Kazimierz Bąbiński „Luboń”, działajac na podstawie upoważnienia Naczelnego Wodza RP i komendanta Sił Zbrojnych w Kraju, w granicach przyznanych Okręgowi limitów na rok 1942, 1943 i pierwsze dwa miesiące 1944 r. nadał Brązowy Krzyż Zasługi z Mieczami: Witoldowi Iżykowskiemu, Adamowi Jankowskiemu, Tadeuszowi Świądrowi, Józefowi Kicie, Władysławowi Filarowi, Władysławowi Majewskiemu, Leonardowi Rutkowskiemu, Zbigniewowi Krzysztofowiczowi, Aleksandrowi Dziurawcowi, Lechowi Sarnowskiemu. Rozkaz o odznaczeniach odczytany został w oddziałach w końcu stycznia 1944 roku. Niestety, lista odznaczonych nie zachowała się po wojnie – zaginęła prawdopodobnie podczas walk dywizji w okrążeniu w lasach mosurskich i przebijania się z okrążenia. Po wojnie, podczas odtwarzania list odznaczonych, nie wrócono z różnych powodów do tej sprawy.       

W zakończeniu tego rozdziału pragnę podkreślić z całą mocą, że udział wołyńskich Polaków w policji został wymuszony zaistniałą sytuacją i miał specyficzny charakter, co uwidacznia się zwłaszcza w powiatach horochowskim i włodzimierskim. Zasadniczy wpływ na to miało największe nasilenie rzezi ludności polskiej na tym terenie. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że w powiecie włodzimierskim i horochowskim nie utworzono zaraz policji polskiej na miejsce policji ukraińskiej, która odeszła do UPA w marcu 1943 roku, lecz dopiero w sierpniu 1943 roku kiedy masowe rzezie ludności polskiej dotarły także do zachodnich powiatów Wołynia. Bowiem tylko w lipcu i sierpniu 1943 roku rzezie swoim zasięgiem objęły ponad 300 wsi oraz osiedli polskich i pochłonęły dziesiątki tysięcy ofiar. W tych warunkach w żadnym wypadku nie chodziło o wysługiwanie się Niemcom, lecz o obronę ludności polskiej zagrożonej zupełną zagładą. Tworzenie policji polskiej na danym terenie zawsze było skutkiem i następstwem masowych rzezi Polaków, wywołane zagrożeniem życia, koniecznością obrony przed szalejącym terrorem nacjonalistów ukraińskich. Tak więc najpierw w kwietniu 1943 roku pojawiły się posterunki tzw. polskiej policji w powiatach krzemienieckim i dubieńskim, a w maju i czerwcu 1943 roku w powiatach kostopolskim i sarneńskim. W powiecie horochowskim i włodzimierskim Polacy wzięli broń od Niemców w lipcu 1943 roku, dopiero po dokonanej masowej masakrze ludności polskiej, rozpoczętej 11 lipca 1943 roku przez bojówki OUN i oddziały UPA. Nastąpiło to za zgodą i pod nadzorem polskich władz konspiracyjnych. Do tzw. policji zgłaszali się najczęściej uchodźcy z polskich osiedli, którzy utracili swoich najbliższych. Motywem wstępowania było: zdobycie broni dla obrony ludności polskiej przed atakami ukraińskich nacjonalistów; uniknięcie wywozu na przymusowe roboty do Niemiec; rzadziej - chęć zemsty za wymordowanie najbliższej rodziny. Trzeba w tym miejscu podkreślić, że przed masowymi rzeziami ludności polskiej każde próby werbowania Polaków na Wołyniu do służby w policji, podejmowane przez władze niemieckie, spotykały się z zdecydowaną odmową.

Na tle wydarzeń związanych z organizowaniem placówek samoobrony i wyprowadzeniem batalionu z Maciejowa z pełnym uzbrojeniem i ekwipunkiem, zastanawiające jest zachowanie wołyńskiej młodzieży, wobec wyzwania owych czasów. Pamiętam, jak z bezgraniczną wprost ufnością odnosiliśmy się do wszystkich postanowień i rozkazów władz konspiracyjnych. Nie było miejsca ani czasu na dyskusje, bez zastanowienia wykonywaliśmy rozkazy. Tak było, kiedy polecono młodzieży wstępować do organizujących się placówek samoobrony i  batalionu „żandarmerii”, czy też kiedy przyszedł rozkaz wyjścia na koncentrację sił konspiracyjnych AK. Bez chwili wahania grupa konspiracyjna w batalionie przystąpiła do działania i batalion w całości opuścił ciepłe koszary w warunkach ostrej przecież zimy. Na podstawie własnych doświadczeń uważam, że wpływ decydujący na taką postawę miało wychowanie patriotyczne młodzieży. Wychowywał nas dom rodzinny, szkoła, kościół, harcerstwo i inne organizacje społeczne. Wychowywało nas, młodzież wołyńską, pokolenie Józefa Piłsudskiego na tradycjach walk powstańczych w okresie zaborów oraz bliskich nam w czasie walk Legionów Polskich o niepodległość w latach I wojny światowej. Były to dla nas gotowe wzorce do naśladowania. W naszej działalności niepodległościowej szliśmy właściwie utartymi polskimi drogami powstań narodowych. Tak jak pisał poeta legionista Józef Mączka: „ Starych ojców naszym szlakiem przez krew idziem ku wolności”. Legenda Legionów Józefa Piłsudskiego była dla nas motorem i siłą działania, patriotyzmu i poświęcenia dla Ojczyzny.

Na Wołyniu znajduje się wiele miejsc historycznych z tego okresu. Jest tu Kostiuchnówka, gdzie Legiony Piłsudskiego toczyły najcięższe walki, legendarna „Polska Góra” – wzgórze leżące na  południe od Kostiuchnówki, wołyńskie cmentarze żołnierzy Józefa Piłsudskiego w Polskim Lasku, Wołczecku i Maniewiczach. Tu poległ jeden z bohaterów tych walk – ppłk. Kula„Lis”. Zachowała się chata wiejska w Starosielu pod Kołkami, w której w 1915-16 r. kwaterował przez dłuższy czas Marszałek Józef Piłsudski, kierując walkami Legionów Polskich na Wołyniu. W Porycku Starym przy folwarku była Mogiła, w której pochowani zostali powstańcy z 1831 r. polegli w bitwie korpusu gen. Dwernickiego z wojskiem gen. Rydygiera. Wołyń bogaty był w zabytki historyczne i artystyczne, pełen starych zamków, pałaców i kościołów świadczących o polskiej obecności na tym obszarze. Z tego czerpaliśmy przykłady do naśladowania kiedy nadeszła pora działania. Bez najmniejszego zwątpienia i dyskusji przyjmowaliśmy, że to na nas młodych teraz spoczywa obowiązek i odpowiedzialność walki o niepodległość Ojczyzny. Zastanawiające jest, że po wiekowej niewoli, II Rzeczypospolita w bardzo krótkim czasie (bo w ciągu tylko 18 lat) potrafiła wychować społeczeństwo w duchu patriotycznym i poświęceń dla Ojczyzny, stanowiącym wielki skarb narodowy. Niestety, skarb ten został w znacznym stopniu zaprzepaszczony po wojnie w okresie PRL.

 --

  1. Sprawozdanie Komendy Okregu ZWZ-AK Wołyń (kryptonim „Hreczka”) nr 123/III.Op. z dnia 22.4.1943 r. przesłana do Komendy Głównej AK. (Bibl. UW, sygn. 3312).
  1. Archiwum Adama Bienia, Opracowanie Kierownictwa Walki Podziemnej („Czyn”) z dnia 27.07.1943, s. 105.
  1. Relacja Antoniego Cybulskiego (zbiory autora)
  1. Sprawozdanie komendanta oddziału PKB ps. „Kula” z dnia 2.12.1943 r. dla PDR J-II-2. (Kopia w zbiorach autora). W Litopysie UPA t. 2 na s. 163 podane są nieco inne dane a mianowicie: „W rejonie Włodzimierz Wołyński – Horochów w ciągu miesiąca od 20 lipca do 20 sierpnia 1943 r. zginęło w 21 wsiach 79 osób narodowości ukraińskiej. W 18 wsiach spalono w tym czasie 294 budynków”.
  1. W okresie szczególnego nasilenia rzezi ukraińskich na Wołyniu w 1943 r. Niemcy zaczęli werbować Polaków do policji i żandarmerii, które to formacje miały być użyte przeciw bandom ukraińskim i UPA. (…) Widząc to władze konspiracyjne, do formującego się batalionu żandarmerii we Włodzimierzu Wołyńskim – później przeniesionego do Maciejowa, posłały swoją grupę konspiracyjną mającą za zadanie przygotować warunki do przejścia batalionu z całym uzbrojeniem na stronę polską. Czynnym i ofiarnym działaczem w tej grupie był Władysław Filar „Hora”, „Wendora” [powinno być „Wondra”], syn nauczyciela oraz Witold Iżykowski. Inspektor Rejonowy AK mjr „Kowal” utrzymywał z tą grupą łączność konspiracyjną poprzez ks. Antoniego Piotrowskiego „Prawdzica” z Kowla oraz przez plebanię w Maciejowie. (J. Turowski, „Pożoga – walki 27. Wołyńskiej Dywizji AK”, Warszawa 1990, s. 155-156 przypis 8.)
  1. W Biuletynie Informacyjnym ŚZŻAK Okręgu Wołyńskiego nr 7 (lipiec-wrzesień 1985) s. 11 w artykule Józefa Turowskiego pt. „Wołyń w ogniu” jest wzmianka, że „grupie wtajemniczonych wewnątrz batalionu żandarmerii przewodzili Władysław Filar i Witold Iżykowski”. Źródłem powyższej informacji są prawdopodobnie relacje uczestników tych wydarzeń.
  1. W Biuletynie Informacyjnym ŚZŻAK Okręgu Wołyńskiego nr 7 (lipiec – sierpień, 1985 r.) s. 11 w artykule Józefa Turowskiego p. t. „Wołyń w ogniu” jest wzmianka, że „Grupie wtajemniczonych wewnątrz batalionu żandarmerii przewodzili Władysław Filar i Witold Iżykowski”. Źródłem powyższej informacji są prawdopodobnie relacje osób, którzy byli w batalionie. Nie jest to do końca prawdą. W naszej ścisłej konspiracyjnej grupie, która liczyła osiem osób, nie było przywódcy w ścisłym tego słowa znaczeniu. Decyzje podejmowane były kolektywnie. To, że koledzy wyróżnili moją osobę i kol. Witolda Iżykowskiego można tłumaczyć naszą aktywnością w pracy grupy oraz podczas akcji wyprowadzenia batalionu. Pozostali członkowie grupy także działali aktywnie, a wśród nich należy wymienić kolegów: Tadeusza Świądra, Adama Jankowskiego, Zbigniewa Krzysztofowicza, Aleksandra Dziurawca, Lecha Sarnowskiego. Może my dwaj byliśmy bardziej widoczni niż inni członkowie, stąd też nas zapamiętano.
  1. Patrz: J. Turowski, Pożoga, Warszawa 1990, s. 154.
  1. Elektrownia codziennie wyłączała światło na noc.