Logo

Życiorys z relacją. Rękopis wyciągnięty z szuflady

/ Zdjęcie: ojciec w mundurze - Zdjęcie ze zbiorów rodzinnych

 Kozłowski Albert syn Adolfa i Aleksandry z domu Rakowska. Urodzony dnia 29 września 1913  roku w kolonii Nowiny Dobratyńskie, gmina Młynów, powiat Dubno, województwo wołyńskie. Wychowałem się w gospodarstwie moich rodziców,  we wsi Pańska Dolina. Jak zacząłem pamiętać była to wojna pierwsza światowa i wojna 1920 roku. W 1921 roku poszedłem do szkoły , ukończyłem szkołę podstawową w Młynowie w 1927 roku. Od 15 roku życia zacząłem ciężko pracować w gospodarstwie moich rodziców. W 1930 roku podjąłem naukę w korespondencyjnej szkole średniej im. Stanisława Staszyca w Warszawie, którą ukończyłem w 1933 roku. W 1934 roku stanąłem przed wojskową komisją poborową i zostałem uznany jako zdolny do służby wojskowej. Przysługiwało mi prawo wyboru broni, bo miałem ukończone dwa stopnie Przysposobienia Wojskowego, wybrałem artylerię. Do służby wojskowej zostałem powołany w 1936 roku, do 13 pułku Artylerii Kresowej  Lekkiej w Równem, zostałem przydzielony do 2 -ej baterii. Przez dowódcę baterii kpt. Klimowicza zostałem przydzielony do zwiadu baterii, w którym zacząłem wykorzystywać zdolności dowódcze i zostałem skierowany do szkoły podoficerskiej, którą ukończyłem  w 1937 roku, jako podoficer zawodowy i otrzymałem pierwszy stopień wojskowy bombardier.

W 1937 roku na poligonie w Powórsku na zawodach zwiadowczych zdobyłem Pułkowy Buńczuk dla mojej 2-ej baterii, za który to czyn zostałem nagrodzony  awansem na kaprala i urlopem. W 1937 roku zostałem zwolniony do rezerwy. Po zwolnieniu powróciłem do domu moich rodziców , objąłem prowadzenie gospodarstwa rolnego. W 1939 roku ożeniłem się. W lipcu  zostałem powołany na 4 tygodniowe ćwiczenia rezerwy które ukończyłem 12 sierpnia i zostałem zwolniony pomimo, że czarne chmury gromadziły się na horyzoncie. Dnia 14 sierpnia 1939 roku zostałem zmobilizowany i skierowany do macierzystego pułku w Równem i zostałem przydzielony do plutonu zwiadowczego 2-ego dywizjonu 13 PKAL . Po kilkudniowym sformowaniu zostaliśmy przewiezieni transportem kolejowym na Pomorze w rejon Solca Kujawskiego i zakwaterowani we wsi Przyłubie, gdzie pozostawaliśmy do dnia 1 września 1939 roku. W dniu 1 września zostaliśmy załadowani do transportu kolejowego i przewiezieni w rejon Tomaszowa Mazowieckiego. Dnia 2-go na 3-ciego [ września] zostaliśmy wyładowani na stacji kolejowej Ujazd i w nocy z 3-go na 4-rtego osiągnęliśmy rejon miasta Tomaszów Mazowiecki i w tym rejonie dnia 4-go  września zajęliśmy punkt obserwacyjny dowódcy dywizjonu i już spotkaliśmy się z wrogiem, Niemcami. Dnia 5-ego cały dzień utrzymywaliśmy linię obronną, nad sam wieczór czołgi niemieckie przełamały nasza linie obronną, zniszczyli nam dużo dział i rozproszyli nasz pułk. Jako rozbitkowie cofaliśmy się w kierunku  Nowe Miasto nad Pilicą, następnie dnia 8-go września osiągnęliśmy rejon Białobrzeg Kamienna Wola i w tym to rejonie od wschodu słońca do godziny 15-tej prowadziliśmy bój z nacierającym wrogiem. Zostaliśmy okrążeni i z tego okrążenia ze wsi Kamienna Wola ja osobiście wyprowadziłem 15-tu żołnierzy, gdzie zostałem lekko ranny. Po wyrwaniu się z okrążenia, wycofaliśmy się na wschód w celu wycofania się na prawy brzeg Wisły . Dnia 9 września spotkałem się z Batalionem Saperów z Puław, który także dążył  ażeby przeprawić się na prawy brzeg Wisły. Jako rozbitek  poprosiłem dowódcy Batalionu o przydział do Batalionu, zostałem przydzielony do 1-ej kompanii. Dnia 10-go września osiągnęliśmy rejon Ryczywół nad Radomką, gdzie stoczyliśmy bitwę z Niemcami, w której osobiście zastrzeliłem 2-ch żołnierzy i jednego oficera niemieckiego na pewno i 1-go wziąłem do niewoli. Po ukończeniu bitwy przeprawiliśmy się na prawy brzeg Wisły i przez las wyszliśmy w rejon Łaskarzewa i znów w rozproszeniu. W czasie cofania się zawsze pytałem o artylerię, z rejonu Łaskarzewa skierowano nas do Żelichowa, z Żelichowa do Łukowa, a z Łukowa do Brześcia.  W Brześciu kazali nam jechać do macierzystego  garnizonu do Równego. W rejonie Brześcia w nocy z 13 na 14 września napotkałem transport kolejowy , który wycofywał się z transportem różne broni w stronę Rumunii, przez Kowel, Rożyszcze, Równe , poprosiłem komendanta transportu majora o przydział, chętnie mnie przyjął, ponieważ brakowało i ludzi do obsługi armaty przeciwlotniczej, którą mieli do obrony transportu i tak zostałem artylerzystą przeciwlotniczym. W czasie od 14 -ego do 17 -ego zbiliśmy 4-ry niemieckie samoloty,  dnia 17-ego osiągnęliśmy rejon Równe i tam spotkaliśmy się z armią czerwoną. Spotkani czerwonoarmiści powiedzieli nam, że idą nam na pomoc, ale dowódcy powiedzieli nam aby nie dać się wziąć do niewoli, jesteśmy wolni, koniec wojny, nie ma Polski, nie ma Ojczyzny. Jeżeli ktoś tego doświadczył, to wie jakie mieliśmy uczucie. I wtedy odezwała się we mnie polska rogata dusza, nie prawda Polska będzie, musi być, jeszcze nie koniec wojny a tylko początek. Pochodziłem z Wołynia, do domu z Równego miałem 70 kilometrów, nadziałem bagnet na broń, załadowałem karabin i ruszyłem w stronę domu. Dnia 18 [września] wieczór doszedłem do domu, broni nie doniosłem do domu, po drodze ukryłem we wsi Zofijówka, u swoich kuzynów z wiarą, ze się jeszcze przyda. 1 karabin Mauser, 2 granaty obronne, 120 sztuk amunicji, 1 pistolet zdobyczny i bagnet.  Rozkaz [u] zdać wszelką broń, nie usłuchałem, po upływie 2-ch miesięcy pojechałem po swoją broń,  przywiozłem zakonspirowałem i zakopałem w lesie i stałem się lojalnym obywatelem.

1941 rok

Dnia 22 czerwca  poszedłem do lasu ze swoim młodszym bratem Teofilem, odkopaliśmy broń i zaczęliśmy pełnić wartę wokół miejsca zamieszkania. Czas przejściowy minął spokojnie, 26 czerwca wkroczyła armia niemiecka. Cieszyliśmy się z tego wierząc, że nareszcie przyjdzie czas  klęski potęgi hitlerowskiej. W tym czasie zdobyliśmy kilka granatów do naszego arsenału, wierzyliśmy że musi nadejść  podobny rok jak 1918 i wracających dzisiejszych zwycięzców trzeba będzie rozbroić. Stało się inaczej, nie myśleliśmy ,że nasi bracia Słowianie, Ukraińcy zechcą nas wymordować, odezwała się ich mordercza i grabieżcza  krew, rzucili hasło: " Śmierć Żydom, śmierć Polakom i żydowsko-moskiewskiej komunie ".  Przewidując co nas czeka w 1942 roku zaprosiłem do siebie dwóch swoich siostrzeńców Toczków : Zygmunta i Władysława, ciotecznego brata Mużyłę Antoniego, swoich dwóch braci rodzonych: Teofila i Edwarda, naszego pomocnika gospodarczego Pasternaka Tadeusza. W czasie ogólnej rozmowy zapytałem co myślą o zaistniałej sytuacji, niektórzy nie wiedzieli co na moje pytanie odpowiedzieć, ale zgodzili się, że jesteśmy w złej sytuacji. Wtedy powiedziałem, że musimy się bronić przed zagładą, zapytali się: ale jak, czym, nie mamy żadnego uzbrojenia, nie myśleliśmy o tym. Wtedy zapytałem czy się zgadzają, że trzeba się organizować, że trzeba wszystkimi sposobami zdobywać broń i wtedy powiedziałem im, że ja na początek coś mam i musimy organizować napady na gajówki, leśniczówki, na pojedynczych policjantów ukraińskich i Niemców. Złożyliśmy przysięgę jeden drugiemu o zachowaniu tajemnicy o naszej organizacji. 1 października 1942 roku zorganizowałem napad na leśniczówkę Nadażyce, gdzie zdobyliśmy 1 karabin, naboje i 1 pistolet.  Następnie zaczęliśmy wychodzić na szosę na polowanie na Niemców i zaczęliśmy za każdą cenę kupować broń, amunicję, granaty. Nasz oddziałek zaczął się rozrastać, zostali zmobilizowani; Bielowski Franciszek, Połoszczański  Jan, Bondaruk Maciej, Mużyło Wiktor, Mużyło Wacław, Krutul Kazimierz, Korabowicz Władysław. Tak, że na 1-ego stycznia 1943 roku miałem już około 20-stu zorganizowanych i jako tako uzbrojonych. Zdobyliśmy radioodbiornik, słuchaliśmy komunikatów Londynu i znaliśmy już sytuację, co dzieje się na frontach. Ukraińscy nacjonaliści coraz intensywniej zaczęli działać porywając pojedynczo ze środowiska naszej inteligencji, lekarzy, nauczycieli, księży i to ułatwiło nam nasze działanie, ludzie zaczęli widzieć potrzebę organizacji i obrony życia i mienia. 1943 roku, w styczniu została nawiązana łączność z polską organizacją podziemną, do wsi Pańska Dolina przyszedł Delegat Rządu Rumel Zygmunt [ze] Stronnictwa Ludowego. Ja ze swoim oddziałem chętnie przystałem na współpracę. Po złożeniu przysięgi zostaliśmy przemianowani z Samoobrony na Bataliony Chłopskie. W lutym zostałem mianowany na zastępcę komendanta powiatowego B.Ch, obrałem pseudonim "Jastrząb". Została przysłana do mnie łączniczka organizacji B.Ch. Łuczyńska Bronisława, która kursowała Łuck- Dubno, Pańska Dolina, Krzemieniec. Znalazłem dla niej pracę w leśnictwie Użyńcu, ażeby  uzyskać kartę pracy i  zamaskować jej prawdziwą działalność. Zaczęliśmy otrzymywać prasę, rozkazy, okólniki, jednocześnie otrzymywałem szyfr i klucz. W lutym, marcu i kwietniu zacząłem intensywnie organizować oddziały Batalionów Chłopskich. W tym czasie przydała mi się znajomość kolegów ze Związku Strzeleckiego i P.W w całym powiecie Dubno. W czasie luty, marzec, kwiecień, zorganizowałem oddziały B.Ch., Młynów, Dubno, Satyjów , Ludwikówka, Krzywucha, Ledochówka.

W marcu zginął z rak faszystów ukraińskich nasz Delegat Rumel Zygmunt. Zostaliśmy osamotnieni ale łączność już była nawiązana. Z nadejściem wiosny została wzmożona działalność band ukraińskich, banderowców. Zaczęli napadać na osiedla i wioski polskie,  palić i mordować ludność polską. W tym czasie zaczęli napływać do nas młodzi ludzie z popalonych wsi i osiedli, który niekiedy potracili swoich najbliższych, pałali chęcią odwetu. W tym czasie my intensywniej zaczęliśmy szukać źródeł zdobycia broni, bo trzeba było uzbroić bezbronnych napływających ludzi. Z wiosną ukraińska policja opuściła posterunki i poszła z bandami unosząc ze sobą broń. Niemcy w tym czasie jakoby dla ochrony ludności polskiej stworzyli oddział dość liczny policji polskiej w mieście powiatowym Dubnie. Ja osobiście  pojechałem do Dubna w celu nawiązania łączności i współdziałania z tą policją, nie mogłem lepiej trafić [ponieważ] komendantem tej policji był mój kolega z 13 P K AL z Równego ze służby czynnej, Siedowski Jerzy. Omówiliśmy i opracowali współdziałanie, otrzymałem od niego dużą pomoc w broni, amunicji,  granatach a także w razie doraźnej potrzeby w ludziach. 22 czerwca banda ukraińska,  banderowców napadli na nasza wieś Pańska Dolina, Adamówka, Maruszyn, Nowiny Dobratyńskie, ale nie poszło im tak łatwo jak w innych bezbronnych wioskach. U nas już w tym czasie  było kilka karabinów maszynowych i mój cały oddział był gotowy do walki. Obroniliśmy się nie dając nikogo z naszej wioski zamordować, spalili nam 2 -a budynki mieszkalne i 50 procent stodół i chlewów. Natychmiast ludność z tych czterech wsi została ewakuowana do miast: Łucka, Dubna i Młynowa, młodzi ludzie zdolni i chętni walczyć zostali wcieleni do oddziału. Zaprowadziłem rygor i dyscyplinę wojskową, miałem juz kompanię około 80 ludzi, podzieliłem na 3 plutony. 1 pluton pod dowództwem Cybulskiego Antoniego, 2-gi pod dowództwem kaprala Korabowicza Władysława, 3-ci pod dowództwem mego młodszego brata kaprala Kozłowskiego Teofila. Wyłoniła się potrzeba dowódców drużyn, stworzyłem szkołę podoficerską [dla] około 15 ludzi. Instruktorami byli: ja Kozłowski Albert kpr., Lewandowski Kornel sierż., Karasiński Wacław kpr. Największy nacisk kładliśmy na wyszkolenie strzeleckie, natarcie i cofanie się, służba wartownicza, musztra piesza. Ludność z całej gminy i powiatu zaczęła nas cenić i nam pomagać w zdobywaniu broni i amunicji, tak że przy końcu lipca, gdy  ukraińska banda postanowiła nas konieczne zlikwidować i zorganizowali 2-gi napad, przyprowadzili działo i moździerz, zaczęli nas ostrzeliwać z daleka myśleli,  że nas wypłoszą i zaczniemy uciekać, a wtedy dokonają reszty. Jadałem rozkaz siedzieć cicho w okopach i przygotowywać się do odparcia natarcia jak to nastąpi i tak się stało, bo my w tym czasie mieliśmy już oprócz broni strzeleckiej około 10 karabinów maszynowych w tym 2 CKM, 1 Maksym, 1 lotniczy i w tym czasie jak oni zaczęli nacierać przypuściliśmy ich blisko naszych stanowisk ogniowych, zagrała  nasza cała broń, w popłochu Ukraińcy rzucili się do ucieczki zostawiając swoich zabitych i broń. My wtedy zdobyliśmy 1 RKM i kilkanaście sztuk broni strzeleckiej. W tym napadzie pomogli nam ludzie przysłani z Dubna od mego kolegi, 15 ludzi z polskiej policji. Mój brat Teofil [który] znał język niemiecki wystarał sie nam, dla [naszej] samoobrony 6 pozwoleń na broń, to już także było coś, mogliśmy lawirować miedzy młotem a kowadłem. Najważniejsze było to, że ci młodzi ludzie zaczęli odnosić zwycięstwa nad liczniejszym wrogiem i wierzyli w ostateczne nasze zwycięstwo, robili się już z nich starzy żołnierze, ostrzelani. W tym czasie zjawili  się u mnie wodzowie bez wojska, jeden nawet z żoną "Olgierd" ( por. Zygmunt Kulczycki)  i "Ćwik" ( ppor. Józef Malinowski). Odniosłem się do nich życzliwie, bo ich nie przegoniłem na cztery wiatr, a okazało się, że źle zrobiłem, że tego nie zrobiłem. Nie miałem od nich żadnej pomocy, a oni zaczęli prowadzić rozbijacką robotę, zaczęli mi buntować ludzi i w późniejszym czasie to się stało, ale to już w jesieni, kiedy największe nasilenie napadów spadło. W dwa tygodnie później, 15 sierpnia [ 1943 r.] banderowcy zorganizowali 3-ci napad, zebrali z pół Ukrainy, przyprowadzili działo, moździerze; zniszczyli 7-em mostów dojazdowych w celu ażeby nikt nie mógł przyjść nam z pomocą i o godzinie 23 00 zaczęli ostrzeliwać nas z dział i moździerzy. W tym czasie na placówce pozostało  24 ludzi zdolnych do walki, 1 sanitariuszka, 1 łączniczka i 4 rezerwistów, z tego od pierwszego strzału działa zostało 2-ch rannych: Paszkowski Henryk i Kozłowski Edward, który po założeniu opatrunku brał czynny  udział w bitwie. To była sobota, rozpuściłem ludzi na przepustki, część przydzieliłem do ochrony transportów udających się do Łucka i Dubna. Tylko to było dobre, że ludzie którzy wybywali w jakimś celu z placówki zabierali z sobą broń krótką, broń maszynowa pozostawała na placówce. Natychmiast po pierwszym wystrzale obsadziłem wszystkie okopy bronią maszynową, rozesłałem po okopach dodatkową amunicję i granaty obronne. Obszedłem wszystkie okopy i dałem rozkaz w żadnym wypadku nie wycofywać się i nie uciekać, jesteśmy w okrążeniu . Musimy wytrwać, amunicji mieliśmy pod dostatkiem, dałem rozkaz: na ich jeden strzał odpowiedzieć całą serią, stwarzając tym dużą siłę. Zapalili nam jedną stodołę i kilka zabudowań wokół placówki, to było ładne widowisko: naokoło pali się, armaty grają, karabiny maszynowe grają i tak od 23. 00  do świtu wytrzymaliśmy ich ogień. O świcie zaczęli dawać sygnały rakietami, nie wiedzieliśmy jaki to sygnał: czy do natarcia, czy odwrót, wyjąłem rakietnicę z za pasa i zacząłem także strzelać różnego koloru rakiety, ażeby im pokrzyżować ich sygnały, jednocześnie wysłałem łączników z rozkazem; na mój sygnał bić z wszystkiej broni pełnym natężeniem, rzucić z każdego okopu parę granatów i krzyczeć wiele tylko sił w płucach :hura..., stwarzając tym samym wrażenie, ze my wychodzimy do natarcia. Nie wiem co spowodowało [że]  zaczęli pośpiesznie wycofywać się, a następnie uciekać. Widząc co się dzieje pomogliśmy im w ucieczce, wyszliśmy z okopów i zaczęliśmy ich gonić około 2-ch kilometrów, kiedy nie widzieliśmy już przed sobą nikogo zawróciliśmy, było po bitwie. Dnia 12 września [1943 r.] znowu sobota, odjazd transportu dużo ludzi pojechało w ochronie, inni na [byli] na przepustce. O godzinie 9.00 patrol wykrył, że uzbrojeni ludzie podchodzą z lasu Borzemieckiego do lasu bliżej położonego wsi Pańska Dolina. Szybko zebrałem 15 ludzi z 6 karabinami maszynowymi i pojechaliśmy dwoma furmankami w stronę tego lasu. Przed lasem podzieliłem oddział na dwie grupy, jedną dowodziłem sam, drugą dowodził mój brat Kozłowski Teofil, który otrzymał rozkaz zaatakować ich od strony ich wejścia do lasu, ja miałem za zadanie zaczekać na nich jak będą uciekać z drugiej strony lasu. Stało się inaczej, ja podjeżdżając pod las otrzymałem ostrzał , w wyniku tego ostrzału jeden z mich ludzi został lekko ranny: Wiśniewski  Stanisław, który w późniejszym działaniu brał  czynny udział w bitwie. Okazało się później, że to była czata która w wyniku naszego ognia uciekła w głąb lasu, w tym czasie z drugiej strony uderzył Teofil, w wyniku tego oni nie wiedzieli co się robi [dzieje]: zostali zaatakowani jednocześnie z dwóch stron. Zaczęli uciekać  na drugą stronę lasu jak było przez nas przewidziane, ja ze swoją grupą zdążyłem obstawić las, ale oni wybrali inny kierunek ucieczki. Po połączeniu się znowu naszych obydwóch grup ostrzelaliśmy ich na polu uciekających, rozkazałem Teofilowi ich gonić, a sam z 5 -ma ludźmi postanowiłem im zajechać z boku i zaatakować i przytrzymać na czas nadejścia Teofila. Tak się stało zaskoczyłem ich z boku na polu ze zbożem w mendlach, zatrzymałem i kiedy nadszedł Teofil uderzyliśmy razem, ruszyliśmy ich i znowu zmusiliśmy do ucieczki, w wyniku tego rozbiliśmy i rozgonili cały ich oddział który ratował się ucieczką za rzekę Ikwę. Po zakończeniu bitwy z tym oddziałem byliśmy oddaleni od placówki około 7 km, zostaliśmy zaatakowani przez ich kawalerię. Teofil dostał rozkaz wycofać się do lasu i pod osłoną nocy dołączyć do mnie w oznaczone miejsce, ja natomiast postanowiłem z kilkoma ludźmi i furmanką osłonić cofający sie oddział Teofila. Ja w miarę możliwości powstrzymywałem nacierającą kawalerię i zadanie swoje wykonałem nie ponosząc strat. Teofil nie zdążył wykonać rozkazu w zupełności i musiał przyjąć bitwę, w wyniku tego zostało dwóch ciężko rannych: Zynder  Władysław który po przywiezieniu do szpitala w Łucku zmarł, drugi Paszkowski Stanisław wyleczył się. W tym samym czasie, gdy my prowadziliśmy zwycięską bitwę, Cybulski Antoni dowódca 1-go plutonu i ppor. "Ćwik" zebrali kilku ludzi i nie znając sytuacji poszli nam na pomoc. Weszli do wsi ukraińskiej Zady [gdzie] zostali ostrzelani, w wyniku tego został zabity jeden z ich ludzi: Mrozik Henryk i stracili jeden RKM. W wyniku bitwy my straciliśmy 2-ch ludzi, 1 RKM, [i mieliśmy] 2-ch rannych,  [a] zdobyliśmy kilkanaście sztuk broni [i] 1 RKM. Okazało się, że to był batalion "Krzemieniec", który podjął się nas rozbroić. A jeszcze nie doszedł w całości do Pańskiej Doliny [ jak] został rozbity i rozproszony, bo i ta kawaleria która weszła do bitwy w ostatniej fazie należała do tego batalionu. Po tej bitwie mieliśmy dłuższy okres spokoju nie licząc nękających nocnych strzałów i błyskanie lampkami w stronę placówki. W pierwszej fazie takiego błyskania nie odpowiadaliśmy, jakoby nic nie widzimy, potem dałem rozkaz [aby] na takie błyśnięcia odpowiedzieć serią RKM. Po tych porażkach długo namyślali się czy warto jeszcze spróbować i w dniu 11 listopada [1943 r.] jeszcze raz spróbowali ale im się ta próba zupełnie nie udała. Nasze patrole wykryły ich [obecność]  w odległości około 3-km od placówki, pokrzyżowaliśmy im całe plany napadu , w wyniku tego strzelili z daleka parę razy z armaty w stronę placówki, a także z broni ręcznej, ale blisko nie podeszli. My natomiast nie byliśmy im dłużni, w październiku oni  postanowili spalić i zniszczyć rodziny mieszkające we wsi Ledochówka, zaalarmowano nas a, że to było od nas  oddalone około 3 km , pojechaliśmy furmankami, w tym czasie co przybyliśmy paliło się  parę budynków a oni ostrzeliwali z lasu oddalonego od tych budynków 300-400 metrów. Narada, co robimy: czy tylko ostrzelać, czy uderzyć, zdecydowani uderzyć- uderzyliśmy, wygoniliśmy ich z lasu, oni się wycofali do wsi Świszczów. Poszliśmy za nimi, w wyniku tej akcji w czasie bitwy spłonęło kilkanaście budynków , zginęło kilkunastu Ukraińców, udowadniając im, że nie tylko nasze wsie mogą się palić, ale i ich wsie nie są ognioodporne, z łupami wojennymi wróciliśmy na placówkę. Następnie przy końcu listopada, w odwet za 11 listopada [1943 r.], w którym to dniu oni zamordowali 3-ch naszych cywilnych ludzi w okrutny sposób. Zorganizowaliśmy wypad  na dużą wieś Pjanie, w wyniku bitwy spłonęło kilkanaście budynków, zginęło kilkunastu ich stryłciw, zdobyliśmy kilkanaście sztuk broni i z łupami wojennymi bez własnych strat wróciliśmy na placówkę. W końcu listopada, początek grudnia przybył do nas na Pańską Dolinę oddział poległego dowódcy "Drzazgi" [ por. Jan Rerutko ] pod dowództwem por. "Olgierda" [ por. Zygmunt Kulczycki] . Przyjęliśmy ich życzliwie, nakarmiliśmy i napoili, wyznaczyliśmy kwatery. Przybyło ich około 60-70 ludzi, po uzupełnieniu około 20 grudnia [1943 r.] odeszli od nas uprowadzając około 50 ludzi z naszego oddziału, wyszkolonych, uzbrojonych naszym tylko kosztem, okazało się, że wpuściliśmy wilka do owczarni.

Około 15 stycznia 1944 roku przybył do nas do Pańskiej Doliny oddział por. "Gzymsa" [ por. Franciszek Pukacki] z okolic Ostroga koło 120 ludzi. Zaopiekowaliśmy się nimi i bardzo zgodnie  współdziałaliśmy , w tym samym czasie przybył do nas oddział Sędzimira [ por. Stanisław Możejko] ze Zdołbunowa  około 15 ludzi,  który wszedł w skład oddziału "Gzymsa".

Dane ogólne:

Po 15  sierpnia [1943 r.], po 3-cim napadzie na Pańską Dolinę weszliśmy w skład i pod rozkazy 27  Dywizji Wołyńskiej AK. W tym czasie nie widzieliśmy różnicy między BCh i AK, był jeden cel przetrwać wojnę i ochronić jak najwięcej istnień ludzkich przed zagładą. Dzięki naszej placówce przechowało się i przeżyło około 50 Żydów, kilku jeńców wojennych z Armii Czerwonej, w tym 2-ch oficerów. Cała  ludność polska z  naszych 4-ch okolicznych wsi mogła swobodnie zbierać plony ze swoich gospodarstw ażeby przetrwać wojnę. Tak że kilka rodzin ukraińskich [tych] którzy nie przyłączyli się do band banderowskich znalazło u nas schronienie. Stwierdzam, że wszystka broń, amunicja, granaty i wszelkie zaopatrzenie zostało zdobyte i kupione za własne środki finansowe, bez najmniejszej pomocy finansowej ze stron organizacyjnych, ani BCh ani AK. Wiedzieliśmy, ze inne oddziały miały taka pomoc, ale do nas taka pomoc nie dotarła. W lutym [1944 r.] po wkroczeniu Armii Czerwonej na nasze tereny działania, zgłosiłem się do dowództwa w ceru zarejestrowania naszego oddziału. Zostałem zarejestrowany i otrzymałem pozwolenie na piśmie na dalsze działania. Współdziałaliśmy wspólnie z oddziałami Armii Czerwonej i braliśmy udział w bitwach w rejonach Targowicy i Murawicy z Niemcami. W tym czasie odszedł od nas oddział "Gzymsa" zasilony naszym odziałem z pomocą Czerwonej Armii na tyły wroga. My pod koniec lutego zostaliśmy rozbrojeni i zmobilizowani do Wojska Polskiego, które zorganizowało się na terenie Związku Radzieckiego w mieście Sumy. Z Sum zostałem skierowany do I -Oficerskiej Szkoły Artylerii w mieście Riazaniu, którą ukończyłem w Chełmie Lubelskim. W WP pozostawałem do 1953 roku na stanowisku dowódcy baterii w stopniu kapitana. Po zwolnieniu z wojska pracowałem przez 25 lat w swoim zawodzie w rolnictwie do 1973 roku włącznie.

 Od redakcji: p/w rękopis przepisał Bogusław Szarwiło a udostępnił syn autora; Jerzy Kozłowski. Autor pisał swoja relację będąc w podeszłym wieku i bardzo wiele lat po opisywanych wydarzeniach, stąd pewne nieścisłości i czasem niedopowiedzenia (Uwaga w nawiasach kwadratowych moje przypisy). Redakcja nasza nigdy nie ingeruje w poglądy i oceny piszących autorów, ale musimy zwracać uwagę na fakty niezgodne z prawdą historyczną, aby czytelnik nie został wprowadzony w błąd. Autor np. napisał "  W marcu zginął z rak faszystów ukraińskich nasz Delegat Rumel Zygmunt." W tym zdaniu kryje się kilka błędów które należy sprostować. Po pierwsze por. Zygmunt Rumel ps. "Krzysztof Poręba" był komendantem BCH na Wołyń. Po drugie został zamordowany przez OUN-UPA nie w marcu a w lipcu 1943 r. Inny zapis autora: "Po 15  sierpnia [1943 r.], po 3-cim napadzie na Pańską Dolinę weszliśmy w skład i pod rozkazy 27  Dywizji Wołyńskiej AK. ", jest również niezgodny z prawdą historyczną. 27 Dywizja Piechoty AK zwana później "Wołyńską", została powołana do życia 18 stycznia 1944 r. W sierpniu 1943 roku jeszcze nie było mowy o jej powstaniu nawet w planach akcji  "Burza",  konspiracja   z Wołynia zamierzała utworzyć " Wołyński  Korpus AK".  Natomiast oddziały samoobrony weszły w skład dywizji dopiero na przełomie lutego i marca tego  samego roku.

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.