Logo

Moje Kresy – Alfred Michalak cz.4

/Brzeg 1950 Szkoła Zawodowa ul.Młynarska,Alfred ze szkolnym zespołem ludowym

Ostateczne i całkowite oczyszczenie Lwowa z Niemców nastąpiło w nocy z 27 na 28 lipca, ale już bez udziału żołnierzy Armii Krajowej, poprzez zajęcie Kortumowej Góry, gdzie znajdowała się artyleria niemiecka, która od samego początku intensywnie ostrzeliwała miasto, wyrządzając duże szkody. 28 lipca 1944 roku Lwów stał się wolnym miastem, czy tak rzeczywiście się stało? 10 lutego 1945 roku zakończyła się konferencja w Jałcie. Oznaczała ona fiasko polskich i alianckich prób ratowania Lwowa jako miasta polskiego. Sprawa została przegrana definitywnie.

W całej okolicy przez dłuższy czas nie ogłaszano jej postanowień. Związane to było z faktem, że mieszkańców w tamtym czasie nie można było przesiedlić, gdyż zachodnia granica Polski nie była wciąż wyznaczona, a tereny które miały Polsce przypaść były wciąż bronione przez armie niemieckie. Do akcji przesiedleńczej przystąpiono dopiero albo już w maju 1945 roku. W mieście rozpoczęła działalność Polska Komisja Ewakuacyjna, której zadaniem było wydawanie we współpracy z władzami sowieckimi kart ewakuacyjnych, rejestracja przesiedleńców i ich mienia, które podlegało ewakuacji. Wśród mieszkańców Prus ciągle panowało przekonanie, że czas sowieckiej władzy szybko minie i my tutaj powrócimy, to tylko chwilowe – mawiali. Jednak uznanie przez USA i Wielką Brytanię w dniu 28 czerwca 1945 roku Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej przypieczętowało w sensie prawnym decyzje jałtańskie. Politycznym wyrokiem utraciliśmy nasz kochany Lwów i Prusy. Musieliśmy opuścić rodziną wieś, zostaliśmy z niej wypędzeni pod koniec maja 1945 roku. Kiedy na raty zwoziliśmy cały inwentarz na stację kolejową w Barszczowicach pozostałem na niej, by pilnować przywieziony dobytek. Przychodzili  różni gapie – Ukraińcy. Jedni z podziwem kręcili głowami, inni aby coś ukraść. Jeden z nich złapał za sznurek naszą krowę chcąc mi ją zabrać. Narobiłem rabanu krzycząc na całe gardło, zlecieli się inni do pomocy i Ukrainiec uciekł. Pierwszy transport z Prus szybko dojechał na stację kolejową w Rogalicach na początku czerwca 1945 roku. Drugi transport nie miał już tyle szczęścia, jechali ponad trzy tygodnie i trafili na stację kolejową w Bierutowie. Rodzice razem z innymi mieszkańcami usadowili się w Dobrzyniu powiat Brzeg. Tato przywiózł z Prus krowę, która pomagała nam przetrwać trudne początki po wojnie. Woził do  Brzegu mleko i sprzedawał znajomym po brzeskich mieszkaniach. Niejednokrotnie pomagałem ojcu roznosząc mleko po wskazanych przez niego adresach. Chodząc po mieście zacząłem oglądać wystawy. Pewnego dnia na ulicy Długiej zobaczyłem szyld „krawiec”, inny podobny widziałem na ulicy Świerczewskiego. Pomyślałem sobie, czas wziąć się za siebie, trzeba się uczyć, zdobyć jakiś interesujący zawód. Właśnie nadarzyła się okazja, zobaczyłem owe szyldy, może by tak spróbować? Wszedłem do pracowni krawieckiej „ Korzeniowski – krawiec” na Świerczewskiego nr 16 w Brzegu. Majster wypytał kto jestem, skąd przyjechałem i co chcę robić. Dobrze niech przyjdzie tato lub mama. Pojechał tato, spisali umowę na moją naukę, zapłacił ileś tam pieniędzy za moje wyżywienie i tak to się zaczęło. Był rok 1948, zacząłem naukę u Korzeniowskiego, noclegi także u niego miałem zapewnione. W pierwszym roku uczyłem się razem z innym uczniem Piekarskim. U krawca był też czeladnik o nazwisku Ruman, pochodził z Bochni koło Krakowa.

/ Najlepsi powojenni brzescy krawcy

Różne zawirowania polityczne doprowadziły do tego, że na krawiectwo zaczęto nakładać bardzo wysokie podatki, to był przecież prywaciarz, nie było to po myśli socjalistycznej Ojczyźnie. Panu Korzeniowskiemu nie opłacało się już w takim wymiarze utrzymywać pracowni krawieckiej, gdyż nie przynosiło mu żadnych dochodów, jedynie same kłopoty. Dogadał się z kulturalnym chłopakiem Marianem Kędzierskim, który miał swój zakład krawiecki na ulicy Hanki Sawickiej w Brzegu. Założyli Spółdzielnię Krawiecką, Korzeniowski był krojczym, Kędzierski kierownikiem. Spółdzielnia miała siedzibę na ulicy Młynarskiej w rejonie młyna. Przyjmowali do pracy krawców, czeladników krawiectwa, uczyli szyć – mnie wzięli ze sobą. Spółdzielnia należała do Cechu Rzemiosł, płacili za mnie składki, uczyłem się trudnego zawodu krawieckiego. Poszedłem do 2 letniej szkoły zawodowej na Młynarskiej przy której były warsztaty szkolne. Tam także uczyłem się zawodu. Kierownikiem warsztatów był pan Kardaś, zaś dyrektorem szkoły Aleksander Kołek. Dyrektor nie miał dużego poparcia  władz partyjnych, dlatego chcieli go usunąć, lecz nie mieli ku temu okazji. Ucząc się zawodu mieszkałem w internacie na ulicy Wolności nie płacąc za niego ani złotówki. Szkoła miała wiele kierunków nauczania począwszy od kominiarza, stolarza, krawca po ślusarza, tokarza i mechanika. Uczęszczało do niej wiele dziewcząt, które także chciały zdobyć dla siebie interesujący zawód, bo pracy na terenie miasta było sporo. Kierownik warsztatów szkolnych był osobą która nigdy dla nikogo nie miała czasu, zawsze był czymś zajęty. Nie miał czasu dla nas aby pokazać jak powinien wyglądać właściwy wykrój. W Spółdzielni do tej pory uczono mnie wykrojów ułamkowych, tutaj w szkole trzeba było wszystko przeliczać na procenty. Odmierzało to potem centymetrem i tak powstawały zalążki garnituru, spodni czy marynarki. Tak wyglądała ta nasza szkolna nauka. Był u nas w szkole niejaki Kupka, przewodniczący ZMP. Kiedyś zawołał mnie i razem poszliśmy po coś do komitetu partii. Po powrocie zobaczyłem w drzwiach szkoły naszego dyrektora Aleksandra Kołka. Zapytał mnie wprost – panie Michalak, gdzie pan był? Byłem razem szefem ZMP w komitecie – odparłem. Proszę pamiętać, jak ja panu nie pozwolę, proszę tam nie chodzić. Od tego momentu miałem niesamowite chody w dyrekcji szkoły. Sam dyrektor Kołek uczył nas materiałoznawstwa, jego hobby to malarstwo artystyczne, malował portrety.

/ Współpracownicy z brzeskiego Domu Mody

/ Dobrzyń 1963 Córka Alfreda Teresa z kuzynką Elżbietą

W 1952 roku otrzymałem powołanie celem odbycia zasadniczej służby wojskowej. Z Opola przez Bielsko-Białą zawieźli nas do Wadowic na szkołę podoficerską. Trafiłem do JW 2721, 18 Kołobrzeskiego Pułku Piechoty. Nauka trwała tam długich 10 miesięcy, wiadomo jak to  jest wojsku, ale najpierw unitarka. Tak nazwany jest pierwszy okres szkolenia jaki się w wojsku przechodzi i trwa od wcielenia do złożenia przysięgi. Jest on zarazem najbardziej dokuczliwym okresem służby wojskowej. Mieliśmy bardzo mało czasu wolnego, wiadomo dlaczego, młode wojsko nie może się nudzić. Przed obiadem chodzimy na zajęcia, po obiedzie na placu treningi musztry, później kolacja i sprzątanie „rejonów”. Nie było zbyt wiele czasu dla siebie, na dodatek brak możliwości opuszczenia miejsca zakwaterowania. „Koty” nie mają żadnych przepustek i tak na okrągło. Jedynie do naszej dyspozycji była świetlica z kilkoma stolikami, jakąś gazetą, grami planszowymi, sporą ilością krzeseł, łazienka i prysznic z jedną kabiną. Pod prysznicem trzeba było często stać w kolejce, aby z niego skorzystać, ale i tak było to lepsze niż kąpiel w łaźni raz w tygodniu, najczęściej w soboty kiedy starsze wojsko wychodziło po zajęciach na przepustki. Dobrze, że ciepła woda była stale pod prysznicem, wiec kąpać mogłem się wtedy gdy była taka potrzeba, na przykład po czołganiu i oczywiście wtedy kiedy nie było zbyt długiej kolejki. Po przeszkoleniu awansowałem na kaprala WP, chłopaków rozesłali po jednostkach liniowych w całej Polsce, mnie zostawili. Byłem potrzebny do prowadzenia dalszej nauki młodych, nowych żołnierzy. Przygotowywałem na piśmie konspekty i przeprowadzałem z żołnierzami zajęcia wojskowe. Był u mnie w drużynie żołnierz całkowity analfabeta. Musiałem za niego pisać listy do jego rodziców. Kiedy prosił abym napisał do nich, by przysłali mu trochę jedzenia, to zawsze do mnie odzywał się w ten sposób „ Pan kapral nie napisze, nie bydzie kołacza, pan kapral napisze kołacz bydzie.” Moja jednostka była podporządkowana 6 Pomorskiej Dywizji Piechoty. W 1954 roku w Oleśnicy został sformowany 19 Samodzielny Batalion Rozpoznawczy podlegający Zarządowi II SG WP. 20 października 1959 roku baonowi została zmieniona podległość, został podporządkowany dowódcy 6 Pomorskiej Dywizji Powietrznodesantowej. W 1961 roku jednostka została przemianowana na 19 Batalion Powietrznodesantowy. Na mocy rozkazu Ministra Obrony Narodowej z 30 czerwca 1967 roku jednostka przejęła dziedzictwo tradycji 18 Kołobrzeskiego Pułku Piechoty i została przemianowana na 18 Kołobrzeski Batalion Powietrznodesantowy. Obecnie moja jednostka stacjonuje w garnizonie Bielsko-Biała i wchodzi w skład 6 Brygady Powietrznodesantowej im. gen. Stanisława Sosabowskiego. Po powrocie ze służby wojskowej w 1954 roku, spotkałem swojego kolegę Józka Iwańczuka który poinformował mnie, że na ulicy Długiej w Brzegu powstał nowy zakład krawiecki i przyjmują od ręki krawców do pracy. Nazywał się „ Dom Mody - Carmen” i podlegał kierownictwu we Wrocławiu. W tym zakładzie pracował już Stanisław Rawski, który krawiectwa uczył się w Spółdzielni Wielobranżowej w Brzegu. Potem przybył Piotr Załugowicz, fachu krawieckiego uczył go znakomity krawiec z Dobrzynia Alojzy Chomiak. Potem nawet sam Alojzy Chomiak przez jakiś czas pracował z nami w Domu Mody. Zresztą praktycznie wszyscy najlepsi krawcy którzy pracowali w Domu Mody w Brzegu pochodzili z Prus i mieszkali początkowo w Dobrzyniu. Oprócz nich pracowały jeszcze: Maria Preis, Maria Szczepaniak, Hanna Szczepaniak, Marian Podsiadło, Karol Skubisz i wielu innych. Początkowo w brzeskiej „Modzie” było ręczne szycie oddzielnie każdego wyrobu, potem stworzono taśmę produkcyjną, zwiększono produkcję, rozszerzono asortyment gotowych wyrobów. Firma przeszła pod zarządzanie do Opola, zmieniła nazwę na „Moda Polska”. Główna dyrekcja przedsiębiorstwa państwowego założonego w 1958 roku znajdowała się w Warszawie. Współorganizatorką przedsiębiorstwa oraz sklepów Mody Polskiej była Kaya Mirecka-Ploss, absolwentka londyńskiego Saint Martin College of Art, pomysłodawcą nazwy "Moda Polska" ówczesny minister handlu wewnętrznego – Mieczysław Lesz.

Jego pierwszą dyrektorką od spraw mody została Jadwiga Grabowska (1898-1988), przed wojną i w pierwszych latach powojennych właścicielka salonu mody. Przedsiębiorstwo zatrudniało projektantów mody i miało za zadanie promować w państwowym przemyśle odzieżowym aktualne kierunki mody światowej. Przedsiębiorstwo prowadziło około 60 salonów mody. Główny salon mody mieścił się w Warszawie przy ulicy Chmielnej, wówczas na ulicy Henryka Rutkowskiego. Sprzedawano w nim modną odzież produkowaną w krótkich seriach. Brzeska firma prowadziła usługi krawieckie tzw. damskie lekkie (sukienki, bluzki, spodnie), krawiectwo damskie ciężkie (kostiumy, żakiety, płaszcze), krawiectwo męskie ciężkie ( garnitury, płaszcze), kuśnierstwo ( futra z norek, szynszyli, kożuchy, czapki męskie i damskie). Część brzeskiej produkcji szła na eksport do Włoch. Współpracowaliśmy z włoską firmą odzieżową „Polsadoro”, szyliśmy dla nich kurtki skórzane i płaszcze damskie. Moda Polska organizowała pokazy mody głównie w Salonie na Wiejskiej 20 w Warszawie. Były organizowane przynajmniej 2 razy w roku, oraz przy okazji wizyt głów państw dla ich żon. Firma której logiem była popularna jaskółka przetrwała do roku 1998. Mnie pożegnano w roku 1990, kiedy przeszedłem na zasłużoną emeryturę. Swoją żonę Władysławę znałem dużo wcześniej, także urodziła się w Prusach jako najmłodsza córka Piotra Smoka, mieszkającego na Zakopie przy głównej drodze powiatowej za „czwórakami”. Ich sąsiadami byli z jednej strony Kroczaki, z drugiej Krzyszewscy. Piotr i Maria Smok zd. Zajączkowska wychowali 3 córki i syna. Najstarsza Janina była żoną Ludwika Chmielewskiego, długoletniego kościelnego parafii świętego Mikołaja w Brzegu. Oboje już nie żyją, Janina zmarła niedawno w 2009, Ludwik znacznie wcześniej w 1987. Młodsza od Janiny Stanisława wyszła za mąż za wspominanego już Józefa Szewczuka. Oboje mieszkają w Dobrzyniu i w tym roku obchodzili kolejną rocznicę swojego długiego małżeństwa. Jedyny brat Zygmunt objął gospodarstwo po mamie, ożenił się Krystyną Bębenek i gospodarowali w Dobrzyniu. Szwagier Zygmunt zmarł w 2001 roku. Swojego przyszłego teścia Piotra Smoka poznałem w Prusach dość przypadkowo, będąc jeszcze dzieckiem. Pewnego zimowego popołudnia wracałem do Prus od cioci w Kamienopolu, jak zwykle pieszo i na skróty. Minął mnie saniami Piotr Smok, który o tej porze wywoził obornik na pole. Zwykle tak się to robiło, gdyż ziemia była już zamarznięta. Zobaczył mnie idącego i zabrał na sanie, podwożąc koło „czwóraków”. Stąd miałem już tylko kawałeczek do domu. W takich okolicznościach poznałem przyszłego teścia. Swoją przyszłą żoną Władysławę bliżej poznałem już w Dobrzyniu, była naszą sąsiadką, mieszkała razem z mamą, 2 siostrami i bratem po drugiej stronie ulicy. Niestety teść Piotr nie dożył tych czasów kiedy wypędzano nas z Prus na Ziemie Odzyskane. W ostatnim dniu października 1944 roku został na ulicy Łyczakowskiej we Lwowie przejechany przez ciężarówkę prowadzoną przez pijanego sowieckiego żołnierza, zmarł w pobliskim szpitalu im. Dzieciątka Jezus. Został jako jeden z ostatnich Polaków pochowany tuż za kapliczką na cmentarzu w Prusach. Teściowa Maria przeżyła w dobrym zdrowiu 93 lata, zmarła w roku 1993. Z żoną zawarliśmy związek małżeński w 1956 roku w Urzędzie Stanu Cywilnego w Brzegu, a następnie w kościele pod wezwaniem św. Stanisława Kostki w Dobrzyniu odbył się nasz ślub kościelny. Życzenia Młodej Parze składał także celebrant uroczystości ślubnej, ówczesny proboszcz parafii św. Bartłomieja Apostoła w Szydłowicach ksiądz Józef Mazur. Ksiądz proboszcz rocznik 1922 dożył pięknego wieku, zmarł niedawno we Wrocławiu 11 kwietnia 2014 roku. Pochowany został na cmentarzu parafii Lubenia w diecezji rzeszowskiej.

 Koniec.                                                                                          

Wspomnień wysłuchał ;   Eugeniusz Szewczuk                                                                                                                                 Osoby pragnące wymienić doświadczenia o życiu na Kresach, nabyć moją książkę pt. „Moje Kresy” ze słowem wstępnym prof. St. Niciei, proszone są o kontakt ze mną tel. 607 565 427 lub e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. 

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.