Logo

Z deszczu pod rynnę. Fragment wspomnień z „WOŁYŃ 1939-1944. - HISTORIA I PAMIĘĆ”

Wiosna 1941 roku była wyjątkowo ładna, ciepła i pogodna, zazieleniły się pola, na łąkach zakwitły różnokolorowe kwiaty, sady wiśniowe białym całunem kwiatów okryły domy i zagrody. Wołyńska ziemia, cała w zieleni i kwiatach przyniosła nam promyk nadziei na lepsze jutro. Czuło się po prostu, że niebawem coś ważnego się wydarzy, że nadejdą dni, które mogą zmienić nasze dotychczasowe życie. W nadbużańskim pasie granicznym Sowieci pośpiesznie budowali umocnienia na wzór linii obronnej, na jaką natknęli się w czasie wojny fińskiej. Miał to być system potężnych bunkrów, wyposażonych w działa i broń  maszynową, rozciągający się szerokim pasem na głębokość 50 km wzdłuż Bugu. Dawało to nam wiele do myślenia, wskazywało bowiem, że kończy się przyjaźń dwóch naszych największych wrogów, a Sowieci w obawie przed Niemcami umacniają granicę.

Z terenów nadgranicznych władze sowieckie przesiedliły do rejonów oddalonych od granicy o ponad 100 km osoby z rodzinami uważane za potencjalnych swoich przeciwników. Dotknęło to także rodzinę nauczyciela z Iwanicz Franciszka Waćkowskiego, oficera rezerwy WP, którą przymusowo przesiedlono do miejscowości Kołki. W pogodne i słoneczne dni obserwowaliśmy loty  niemieckich samolotów wywiadowczych wzdłuż granicy. Domyślaliśmy się, że Niemcy obserwują w ten sposób postęp sowieckich prac fortyfikacyjnych. Ukraińcy zupełnie przycichli, i jakby przyczaili się. Tylko tu i ówdzie, w wielkiej tajemnicy, przekazywano sobie wiadomości pochodzące z Generalnego Gubernatorstwa o rychłej nowej wojnie. Jakaś otucha i nadzieja wstąpiła w ludzi, oczekiwano na coś co niebawem miało się wydarzyć. 

U nas w domu, od czasu kiedy ojciec został kierownikiem szkoły w Drewiniach, nic się nie zmieniło. Chyba tylko to, że ja po sześciotygodniowym zmaganiu z tyfusem, na który zachorowałem w końcu marca, byłem taki słaby, że dosłownie uczyłem się chodzić. Z choroby wyszedłem tylko dzięki niezwykle ofiarnej i troskliwej opiece mojej matki. Nie oddała mnie do szpitala, gdzie w zimie zmarł na tyfus mój kolega szkolny Karol Szymunek, lecz sama w domu leczyła mnie naparami z ziół. Gorzka herbata z bobrka lekarskiego (zioła zbieranego latem przez ojca na naszych łąkach), przy dużej gorączce i braku łaknienia, pozwalała mi na spożywanie chociaż minimalnych posiłków, i to zachowało mnie przy życiu. W ostatniej dekadzie maja odbywałem już coraz dłuższe spacery i szybko wracały mi siły. Z tego okresu utrwaliło mi się w pamięci jedno zdarzenie. Było to 21 czerwca. Wracając od kolegów przez pola przy zapadającym zmroku natknąłem się na nieznajomego mężczyznę z jakimś węzełkiem w ręku. Widać było, że był trochę zaskoczony spotkaniem. Ale zaczął ze mną rozmawiać po ukraińsku i wypytywał, jak dojść do najbliższych miejscowości. Przy odejściu powiedział: „jutro nas tutaj będzie więcej”. I rzeczywiście przyszło „ich” więcej. O świcie następnego dnia obudziły nas wybuchy pocisków artyleryjskich i bomb lotniczych. Niemcy 22 czerwca 1941 roku uderzyli na Związek Sowiecki. Początkowo nie przywiązywałem większej wagi do słów spotkanego nieznajomego, ale kiedy już po wybuchu wojny podzieliłem się tym zdarzeniem z ojcem i Jerzym Krasowskim oceniliśmy, że prawdopodobnie był to jeden z dywersantów niemieckich przerzucony przez granicę na teren Wołynia.

Wybuch wojny niemiecko-sowieckiej stwarzał zupełnie nową sytuację i dawał iskierkę nadziei dla naszej sprawy niepodległościowej. Dwa totalitarne mocarstwa, które we wrześniu 1939 roku dokonały czwartego rozbioru Polski, będące dotychczas z sobą w przyjaźni, rozpoczęły walkę na śmierć i życie. Pod naporem niespodziewanego uderzenia niemieckiego jednostki Armii Czerwonej rozpoczęły odwrót na wschód, i już w lipcu 1941 roku Wołyń i Małopolska Wschodnia zostały opanowane przez wojska niemieckie. Sowieci odeszli, ale tu na Wołyniu sytuacja Polaków nie uległa wcale poprawie. W pierwszych miesiącach wojny niemiecko-sowieckiej nacjonaliści ukraińscy aktywnie przystąpili do tworzenia ukraińskich organów samorządowych i władz administracyjnych na terenach zajmowanych przez wojska niemieckie. Utworzone w przededniu wojny grupy pochodowe OUN przenikały na Wołyń w ślad za armią niemiecką i na zajętych terenach ustanawiały administrację ukraińską oraz organizowały własną milicję. Wprawdzie Niemcy wkrótce podporządkowali sobie całą administrację, ale pozostawili dotychczasowy samorząd ukraiński, a do istniejących już organów administracji dodali nielicznych tylko swoich przedstawicieli. Na miejsce rozwiązanej milicji utworzyli „ukraińską policję pomocniczą” (Ukrainische Hilfspolizei) w służbie niemieckiej. W ten sposób administracja i policja na Wołyniu pozostały całkowicie w rękach ukraińskich. Aparat administracyjny i policyjny, opanowany w całości przez działaczy i sympatyków OUN, ułatwiał organizowanie ukraińskiego podziemia nacjonalistycznego i zwalczania jednocześnie polskiego podziemia niepodległościowego. Początki okupacji niemieckiej nie sprzyjały rozwojowi struktur polskiego państwa podziemnego na Wołyniu. Dopiero w drugiej połowie 1942 roku rozpoczęła działalność Okręgowa Delegatura Rządu, a od stycznia 1943 roku przystąpiono do organizowania Okręgu Wołyńskiego AK.    

 W swojej polityce narodowościowej na Wołyniu Niemcy wykorzystywali dla własnych celów przeciwieństwa i antagonizmy między Polakami i Ukraińcami, które odżyły z nową mocą podczas okupacji sowieckiej. Uważali, że Ukraińcy mogą stanowić odpowiednią przeciwwagę w stosunku do Polaków. Dlatego na Wołyniu oparli się przede wszystkim na elemencie ukraińskim. W tworzonej administracji nie było miejsca dla Polaków. Niemcy zatrudniali Polaków tylko na stanowiskach, na których brak było fachowców wśród Ukraińców. Dotyczyło to głównie kierowniczych kadr w dużych majątkach ziemskich, w przemyśle młynarskim, leśnictwie i t. p. W tych warunkach społeczność polska odczuwała nie tylko stosowany wobec niej terror okupanta niemieckiego, ale także zdecydowanie antypolską działalność ukraińskiej administracji i policji w służbie niemieckiej. Administracja ukraińska nakładała wysokie kontyngenty wyłącznie na wsie i kolonie polskie. Na przykład, na kol. Orzeszyn (gm. Poryck), która w działaniach wojennych 1941 roku została spalona w 90 %, a mieszkańcy zostali bez dachu nad głową, nakładano przez dwa lata trzykrotnie większe kontyngenty niż na sąsiednie ukraińskie wioski. Transporty z Wołynia na przymusowe roboty do Rzeszy rekrutowały się przeważnie aż w 90% z ludności polskiej, mimo że Polacy stanowili tu tylko 16% ludności. Policja ukraińska w porozumieniu z Arbeitsamtem i władzami ukraińskimi dostarczała wyznaczony kontyngent ludzki zabierając siłą ze wsi polskich za porządkiem wszystkich mężczyzn i kobiety, często matki małych dzieci, ojców – jedynych żywicieli swoich rodzin, młodzież i inteligencję, starając się natomiast zatrzymać młodzież ukraińską. Za aprobatą okupanta niemieckiego policja ukraińska dokonywała zabójstw Polaków, brała udział w akcjach pacyfikacyjnych wsi polskich. Do pierwszych masowych zabójstw w ramach tych akcji doszło we wsiach Obórki (11-13.11.1942 r.) i Jezierce (16.12.1942 r.), przy czym głównymi wykonawcami była policja ukraińska. W dniach od 11 do 16 czerwca 1943 roku władze niemieckie pow. włodzimierskiego wydały pozwolenie policji ukraińskiej zatrzymywania i strzelania do Polaków, którzy przybywali na Wołyń z innych terenów. W ciągu tych czterech dni policja ukraińska z posterunku w Porycku zastrzeliła tylko w jednej wiosce Samowola 12 Polaków, w tym kolejarzy ze Lwowa, którzy w tym czasie przybyli na Wołyń kupować chleb. Zabitych obdarto z odzieży i zakopano niedaleko leśniczówki. Na kolonii Wygranka, Romanówka i Karczunek policja ukraińska z posterunku Iwanicze zastrzeliła w tym czasie przeszło 30 Polaków, którzy z centralnej Polski przychodzili na Wołyń po żywność. Pamiętam, że na przednówku w 1943 roku, przez tzw. „zieloną granicę” między Generalnym Gubernatorstwem a Wołyniem, przybył do nas z Warszawy stryjek Ludwik Filar z żoną Anną i 6-letnią córką Lidią. Po tygodniowym pobycie wracali do Warszawy zaopatrzeni w mąkę, kasze i tłuszcze. Cudem udało im się szczęśliwie wrócić do domu. Warto w tym miejscu zauważyć, że administracyjne władze ukraińskie na Wołyniu do końca okupacji cieszyły się zaufaniem władz niemieckich. Na skargi ludności polskiej w sprawie krzywdy wyrządzanej jej przez administrację ukraińską, odpowiedź gebietskomisarza we Włodzimierzu Wołyńskim była zawsze taka sama: „co robią władze ukraińskie to wszystko jest dobre.”[1]

W czasie okupacji niemieckiej ojciec nie pracował już w swoim zawodzie nauczycielskim. Całą rodziną zajmowaliśmy się niewielkim gospodarstwem rolnym matki. Ja nie chodziłem do szkoły, chociaż we Włodzimierzu otwarto gimnazjum ukraińskie. Przez dwa lata ojciec, w miarę możliwości starał się mnie dokształcać w domu. Były to głównie zajęcia obejmujące literaturę polską, historię, geografię, elementy matematyki i fizyki. Przyjacielem naszego domu był Jerzy Krasowski, nauczyciel w szkole w Iwaniczach. Całymi wieczorami w trójkę graliśmy w modnego wówczas preferansa i rozmawialiśmy o sprawach codziennych. Zimą 1943 roku na naszym terenie podjęła działalność konspiracyjną polska podziemna organizacja niepodległościowa, na czele której stał Jerzy Krasowski. W Iwaniczach utworzono placówkę tej organizacji, obejmującą wieś i stację kolejową, a jej dowódcą został mój ojciec. W najbliższym sąsiedztwie powstały kolejne placówki, a mianowicie: w Gurowie i Zabłoćcach – dowódca Jan Cichocki (nauczyciel), w Nowinach – dowódca Jan Mareczko (podoficer WP), w Porycku – dowódca pracownik majątku Czackiego (nazwiska nie pamiętam), w Grzybowicy – dowódca Michał Bubiłko, na stacji kolejowej Janiewicze (nie mylić z Iwaniczami) – dowódca Mikołaj Nazarewicz (nauczyciel). Pewnego dnia zostałem zaprzysiężony i przydzielony do placówki w Iwaniczach. Wówczas mało wiedziałem o naszej organizacji, nie znałem innych jej członków poza moim ojcem i Jerzym Krasowskim oraz nielicznymi osobami z pozostałych placówek, do których docierałem jako łącznik z informacjami. Dziś wiem, że wymienione wyżej placówki należały do odcinka południowego Obwodu AK Włodzimierz Wołyński. W tym czasie miałem częste kontakty z Jerzym Krasowskim oficerem artylerii, który był dowódcą odcinka i uczył mnie rzemiosła wojskowego.

Wielką tragedię przeżyła na Wołyniu ludność żydowska. Już w pierwszych dniach okupacji niemieckiej doszło do licznych akcji antyżydowskich, które rozpoczęła na własną rękę policja ukraińska. Oto kilka przykładów: w okresie od 1 do 4 lipca 1941 roku w Krzemieńcu zamordowano około 800 osób narodowości żydowskiej, w Lanowcach - 60 osób; 6 lipca 1941 roku w Tuczynie z rąk policji ukraińskiej zginęło 60 osób narodowości żydowskiej, w Targowicy - 20 osób; 23 lipca 1941 roku w Lubieszowie zamordowano 20 osób, w Rokitnie - 30 osób.[2] Nowa fala morderstw na ludności żydowskiej przetoczyła się przez Wołyń po włączeniu się Niemców do tych akcji. Od lipca 1941 roku „Einsatzgruppen” rozpoczęły systematyczne mordowanie Żydów, a w sierpniu włączono do tej akcji żandarmerię polową. W ciągu lipca i sierpnia 1941 roku wspólnie z policją ukraińską zamordowano na Wołyniu ponad 13 tysięcy Żydów.[3] Miejscowi nacjonaliści ukraińscy przygotowywali listy osób do likwidacji, policja ukraińska konwojowała Żydów do miejsca mordu i uczestniczyła w masakrze. Akcja likwidacji utworzonych gett rozpoczęła się w 1942 roku, w której brały udział połączone siły niemieckiej i ukraińskiej policji. W sierpniu 1942 roku zlikwidowano getto w Łucku, w dniach 14-15 lipca 1942 roku - w Równem (około 5000 osób), 27-28 lipca - w Ołyce (5673 osoby). Szczyt eksterminacji Żydów na Wołyniu przypada na okres od 10 sierpnia do 15 października 1942 roku. Zbiegłą z gett i ukrywającą się po lasach ludność żydowską mordowały w 1943 roku oddziały UPA. Ocenia się, że na Wołyniu zginęło ponad 150 tysięcy Żydów.[4]

W mojej miejscowości pozostało tylko kilka rodzin żydowskich przy stacji kolejowej Iwanicze. Kilku dawnych mieszkańców zostało zamordowanych zaraz w pierwszych dniach po wejściu wojsk niemieckich, niektórzy zaś odeszli wraz z wycofującymi się Sowietami. Wśród pozostałych rodzin żydowskich miałem kolegów ze szkolnych lat, z którymi przed wojną przyjaźniłem się. Pamiętam jak pewnego dnia latem 1942 roku przyszli w trójkę mnie odwiedzić. Nie byli to już ci znani z poczucia humoru, weseli chłopcy. Rozmowa początkowo zupełnie nie kleiła się. Byli poważni, spięci, małomówni i zatroskani. Starałem się z siostrą jakoś ich rozruszać. W sadzie naszym właśnie dojrzewały wiśnie, i tam, na łonie natury powoli napięcie zaczęło ustępować. Weszliśmy na drzewa i raczyliśmy się dojrzałymi soczystymi wiśniami. Oderwaliśmy się na chwilę od nurtujących nas  niespokojnych myśli i trosk. Po chwili nasza rozmowa zeszła na aktualne problemy. Zaczęliśmy rozmawiać o naszych wspólnych znajomych i ich losach. W ich wypowiedziach wyczuwało się niepokój o najbliższą przyszłość. Podzielałem ich obawy, ale nie potrafiłem znaleźć rozsądnego rozwiązania, dać jakieś wskazówki, radę. Starałem się tylko uspokoić kolegów, mieć nadzieję, że nie nastąpi to najgorsze, że wszystko zakończy się pomyślnie. Wówczas nie wierzyłem, że Niemcy mogą się zdobyć na zagładę całej ludności żydowskiej Wołynia, a popełnione do tego czasu zbrodnie na Żydach, o których wieści dochodziły do nas, wiązałem z bezprawiem panującym w początkowym okresie wojny. Miałem nadzieję, że po ustanowieniu administracji władz okupacyjnych do takich zbrodni już nie dojdzie. Nie wiem na ile ta moja ocena sytuacji uspokoiła kolegów. Zaprosiłem ich na kolejne odwiedziny. Niestety, było to nasze ostatnie spotkanie. Wczesną jesienią 1942 roku policja ukraińska wyprowadziła wszystkie rodziny żydowskie z Iwanicz w kierunku Porycka. Jak później dowiedzieliśmy się, zamordowano ich wraz z innymi w lasach poryckich. Wiadomość ta mocno mną wstrząsnęła. Do dziś, na samo wspomnienie o tym, jest mi ciężko na sercu, a to ze względu na naszą bezsilność w zapobieżeniu tej tragedii. Wtedy, nie przypuszczałem jeszcze, że wkrótce rozegra się kolejny krwawy dramat, który dotknie także ludność polską. 

W 1942 roku wydawało się, że ludność ukraińska Wołynia, po złych doświadczeniach w okresie okupacji sowieckiej, zawiodła się także na okupantach niemieckich. Nacjonaliści Ukraińscy od początku wojny pokładali duże nadzieje na wyzwolenie Ukrainy i utworzenie u boku Rzeszy Niemieckiej niezależnego państwa ukraińskiego. Dlatego z wielkim entuzjazmem witano wkraczające wojska niemieckie w czerwcu 1941 roku. Ale tu srogo zawiedli się. Z próbą utworzenia niepodległego państwa ukraińskiego Niemcy szybko się rozprawili. Powołany 30 czerwca we Lwowie przez OUN-B rząd Jarosława Stećki przetrwał tylko kilka dni. Członków rządu zatrzymano i wywieziono, nastąpiły aresztowania działaczy OUN. Utworzona po wkroczeniu wojsk niemieckich na Wołyń ukraińska administracja i samorząd zostały wkrótce podporządkowane Niemcom. Kierownicze stanowiska w tej administracji zajęli Niemcy, pozostawiając Ukraińców na stanowiskach niższych i wykonawczych. Rozwiązana została milicja ukraińska, a na jej miejsce utworzono pomocniczą policję ukraińską w służbie niemieckiej. Zawiedli się również chłopi ukraińscy. Oczekiwali bowiem, że głoszone przez Niemców zniesienie kolektywnej gospodarki sowieckiej przyniesie im materialne korzyści w postaci przydziału ziemi należącej do kołchozów i sowchozów. Tak się jednak nie stało. Niemcy zlikwidowali tylko kołchozy, natomiast pod zarządem niemieckim pozostawili sowchozy (wielkie posiadłości ziemskie), zmieniając jedynie ich nazwę na „Liegenschaftsgut”. W ten sposób utrzymano w zasadzie częściowo system gospodarki kolektywnej, co miało zapewnić im łatwiejsze wykorzystanie zasobów rolnych. Jednocześnie na indywidualne gospodarstwa rolne nałożono wysokie kontyngenty, które ściągano z całą bezwzględnością. Wobec nie wywiązujących się z obowiązkowych kontyngentów stosowano ostre represje, do palenia całych wsi włącznie przez karne ekspedycje. Okupant rozpoczął bezwzględny rabunek ekonomiczny na wołyńskiej ziemi. Stąd też początkowe sympatie proniemieckie ludności ukraińskiej poważnie osłabły. Pewna odrębność Wołynia w porównaniu z Małopolską Wschodnią (jaka dała się zauważyć zresztą jeszcze przed wojną), nieprzychylne nastawienie do Sowietów oraz zanikanie poparcia dla okupanta niemieckiego wskazywały na możliwość nieangażowania się Ukraińców wołyńskich przeciwko Polakom. I tak początkowo było. Ukraińcy wołyńscy zajmowali wyczekujące stanowisko względem Polaków. Trwało to jednak krótko. Z Małopolski Wschodniej, na terenie której znajdowało się centrum kierownictwa OUN-B, zaczęli przybywać agitatorzy galicyjscy szerząc ideę walki o wolną i niepodległą Ukrainę. W ich działalności agitacyjno-propagandowej nie brakowało elementów antypolskich.  Nawiązywano do wydarzeń okresu międzywojennego oraz wojen kozackich i buntów chłopskich, rozbudzając nienawiść do Polaków. Zorganizowana specjalna służba informacyjna docierała do wszystkich warstw ludności, do najmniejszej wioski włącznie. W szybkim tempie rosły szeregi OUN, a szczególnie szeroki odzew ta działalność znalazła wśród młodzieży. 

Na skutki tej wrogiej agitacji nie trzeba było długo czekać. Po likwidacji gett dokonanej w 1942 r. na Wołyniu przez Niemców z udziałem policji ukraińskiej, rozpoczął się terror wobec ludności polskiej. Ożywiła się antypolska działalność ukraińskich nacjonalistów skierowana  początkowo przeciwko Polakom zatrudnionym w administracji rolnej i leśnej a następnie także przeciwko ludności wiejskiej, głównie we wschodnich powiatach Wołynia. Mnożyły się zabójstwa pojedynczych osób i ich rodzin, coraz częściej dochodziło do morderstw masowych. W dniach 11-13 listopada 1942 r. miała miejsce pierwsza masowa zbrodnia w kolonii Obórki (gm. Kołki, pow. Łuck) popełniona na ludności polskiej przez policję ukraińską, w której zginęło 37  Polaków (w tym kobiety i dzieci), 1 Ukrainka i 1 Żydówka.[5] Masakrę dokonano za pomoc udzielaną ukrywającym się Żydom. W niedługim czasie po tym wydarzeniu nacjonaliści ukraińscy przystąpili do eksterminacji ludności polskiej. Zapoczątkowała ją rzeź mieszkańców polskiej kolonii Parośla (gm. Antonówka, pow. Sarny) w dniu 9 lutego 1943 r., gdzie zamordowano 149 Polaków (bez względu na wiek i płeć) oraz 6 przebywających tam Rosjan.[6] Zbrodnię dokonała banderowska sotnia pod dowództwem Korziuka Fedira ps. „Kora”, podszywająca się pod sowieckich partyzantów.[7] Od marca 1943 r. tworzone bojówki i oddziały nacjonalistów ukraińskich przystąpiły do systematycznego i planowego oczyszczania Wołynia z ludności polskiej. Terror i masowe rzezie narastały stopniowo wraz z rozwojem zbrojnych bojówek i oddziałów nacjonalistów ukraińskich. Początkowo były to zabójstwa  pojedynczych osób i ich rodzin oraz Polaków z małżeństw mieszanych, potem nastąpiły rzezie całych rodzin polskich we wsiach, w których Ukraińcy stanowili większość, a w końcu napady z zaskoczenia i rzezie objęły mniejsze osady i wsie polskie. W napadach na większe skupiska ludności polskiej zawsze uczestniczyły oddziały UPA i część miejscowej ludności ukraińskiej. W kwietniu i maju 1943 roku nastąpiły masowe ataki oddziałów UPA na polskie wsie we wschodnich powiatach Wołynia. W czerwcu masowe rzezie ludności polskiej objęły powiaty dubieński i łucki, a w lipcu i sierpniu rozszerzyły się na powiaty: horochowski, włodzimierski, kowelski i lubomelski. W zagrożonych wsiach i osadach polskich powstawały samorzutnie placówki samoobrony. Były one jednak za słabe, aby mogły skutecznie przeciwstawić się liczniejszym i dobrze uzbrojonym napastnikom. Przetrzymały tylko większe bazy samoobrony jak Przebraże, Zasmyki, Pańska Dolina, Bielin, Stara Huta. Bezbronna ludność polska albo ginęła z rąk nacjonalistów ukraińskich, albo uciekała do większych miast, licząc na obronę ze strony okupanta niemieckiego. W przepełnionych miastach panował głód, ludzie koczowali pod gołym niebem, a organizowana przez kościół i miejscowych mieszkańców pomoc dla uciekinierów nie mogła rozwiązać wszystkich problemów. Korzystał na tym okupant. Ocaleli Polacy, pozbawieni podstawowych środków do życia, łatwo zgadzali się na opuszczenie Wołynia, a nawet na wyjazd do Niemiec na przymusowe roboty. Coraz częściej wyjeżdżano także do Centralnej Polski.

W rezultacie czystki etnicznej, dokonanej przez OUN-UPA z udziałem części miejscowej ludności ukraińskiej, na Wołyniu zginęło około 50-60 tysięcy Polaków.[8] Eksterminacji ludności polskiej towarzyszyła likwidacja śladów polskości. Palono polskie domy, niszczono kościoły i inne polskie budynki kultowe, wycinano nawet sady owocowe. Z ogólnej liczby 1145 wiejskich osiedli polskich oraz osiedli z przewagą polskich mieszkańców na Wołyniu zniszczono 1055 osiedli, a z istniejących na Wołyniu 252 kościołów i kaplic zniszczeniu z rąk ukraińskich nacjonalistów uległy 103 obiekty.[9]

Wydarzenia wołyńskie w latach 1942-1944 miały zbrodniczy, niezwykle krwawy charakter i pochłonęły wiele ofiar. Lała się najczęściej niewinna krew, a nienawiść po obu stronach sięgnęła szczytu. Dla Polaków był to pogrom, o którym pamięć przetrwała i do dziś wzbudza wielkie emocje. Nie potępione i nie ukarane zbrodnie ukraińskich nacjonalistów czekają na rozliczenie. Jaki Wołyń teraz zastanę? Co pozostało z tamtych odległych czasów?

 

[1] Sprawozdanie szefa BiP Okręgu AK – O wydarzeniach w powiecie włodzimierskim. Bibl.UW, sygn. 3312.

[2] Shmuel Spector, The holokaust of Volhynian Jews 1941-1944, Jeruzalem 1990, s. 66-67. 

[3] Tamże, s. 73-73.

[4] Tamże, s. 186.

[5] W. Siemaszko, E. Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1944, t. I, s. 574-575.

[6] Tamże, s. 742.

[7] Państwowe Archiwum Służby Bezpeky Ukrainy, zesp. 13, inw. 1020, k.204-207. Protokół przesłuchania Petra Wasyłenki z 15 maja 1944 r , w: Polska i Ukraina w latach trzydziestych – czterdziestych XX wieku. Nieznane dokumenty z archiwów służb specjalnych. Polacy i Ukraińcy pomiędzy dwoma systemami totalitarnymi 1942-1945, t. 4, część pierwsza, Warszawa – Kijów 2005, s. 447.

[8] W. Siemaszko, E. Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, t. 1-2, Warszawa 2000, s. 1038.

[9] Cz. Piotrowski, Zniszczone i zapomniane osiedla polskie oraz kościoły na Wołyniu, Warszawa 2002, s. 20.

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.