Logo

Moje Kresy – Zdzisław Herman cz.3

/ Rodzice, Katarzyna i Józef Herman ze starszym bratem Zdzisława,Stanisławem i bratową Sabiną.

We wsi zjawił się Tadek Kościk, mieszkaniec Burakówki, w lutym 1940 roku wywieziony wraz rodzicami na Sybir. Tam w 1943 roku został powołany do 1. Armii Ludowego Wojska Polskiego, ranny w czasie walk na froncie, przyjechał do rodzinnej wsi na przepustkę. Zastając na miejscu inną niż przed wojną sytuację Polaków, dowiadując się o mordach banderowców, postanowił stworzyć we wsi placówkę Milicji Obywatelskiej, by móc skutecznie bronić  naszą wieś przed upowcami. Potrzebowali jednak broni by stworzyć zalążek pewnego rodzaju samoobrony. Nie wiedział, że we wsi rządzi ukraińska banda Łyłyka i powiązani z nią ludzie z budynku gminy. Nie znał na tyle realiów i stosunków panujących we wsi, że dał się wciągnąć w nieczystą grę, wciągając w nią innych mieszkańców wioski, młodszych i starszych. Jednym z nich był kościelny Fredziu Podolski. W dniu poprzedzającym jego zamordowanie wyspowiadał się nawet w kościele, był w tym dniu nadzwyczaj spokojny i opanowany. Ukraiński aktyw przebrany za enkawudzistów przyszedł po niego do domu, lecz go nie zastali. Długo na niego czekali, mama nie wiedząc o co chodzi, tradycyjnie zaprosiła ich do stołu częstując napojami, gdyż było dość gorąco. W końcu doczekali się, gdy zobaczyła, że wyszli, mnie wysłała bym posłuchał o czym rozmawiają przybysze z jej synem. Usłyszałem tylko jak Fredziu skarżył się, że brakuje im broni, by skutecznie bronić się przed Łyłykiem.”Przebierańcy” potwierdzili, że wszystko da się załatwić i broń się dla nich znajdzie.

W tym momencie Fredziu nie zdawał sobie sprawy z grożącego mu niebezpieczeństwa, skąd mógł wiedzieć jakie jest prawdziwe oblicze przybyszów. Po tej rozmowie wszyscy rozeszli się. Wieczorem gdy wracał do domu ktoś z ukrycia zaczął do niego strzelać. Seria z pistoletu maszynowego przeszła obok jego głowy, jednakże jedna z kul raniła go w ramię. Pozostałe osoby – Ukraińcy, prawdopodobnie wiedzące, że będą do nich strzelać od razu padli na ziemię, nikomu nic się nie stało. Fredziowi pozwolono mu jednak pojechać do szpitala do Tłustego celem założenia opatrunku. Nie znam całości sprawy, jak przebiegała rozmowa – przesłuchanie Fredzia przez Ukraińców. Podobno w obronie kościelnego stanął żołnierz LWP Tadek Kościk, także sprowadzony siłą „na rozmowę”. Oprócz Podolskiego i Kościka do budynku gminy zostało sprowadzonych jeszcze dwóch mieszkańców Burakówki, nazwisk których nie pamiętam. W końcowym efekcie „rozmowy” w gminie było pobicie całej wymienionej czwórki, następnie wywiezienie ich za wieś na linię okopów, którą wykopali Niemcy broniąc się przed Armią Czerwoną. Sybiraka - żołnierza Kościka związali i zaczęli po nim skakać. Następnie przejechali po nim autem, powodując wyrwanie wszystkich wnętrzności na zewnątrz. Aby tego było mało, zaczepili do pary koni i rozerwali ciało. Młodego Fredzia niesamowicie pobito, miażdżąc płuca, zdzierali pasami skórę, oskalpowali, rozłupali czaszkę tak, że nie można go było później rozpoznać. Jakby przy okazji dwóm pozostałym gospodarzom z naszej wsi połamano ręce i nogi traktując ich jak złoczyńców z Golgoty. Jednemu  z nich poobcinano nawet palce u rąk, najwidoczniej nie chciał powiedzieć tego co by interesowało banderowców. Obydwom rozcięli powłokę brzuszną i wycięli męskie narządy. Ciszę nocną przerwał, budząc prawie pół wsi, histeryczny płacz matki konającego syna, matki Alfreda Podolskiego.                                                    
Zakończyło się to tak, że naprędce zrobiono drewniane trumny, pochowano zamordowanych i było po sprawie, nie do końca jednak o nie. W samą wigilię Bożego Narodzenia 1944 roku szedłem przez wieś koło tej nieszczęsnej studni, do której banderowcy wrzucali ciała pomordowanych mieszkańców Burakówki. Od strony wsi Bazar nadjechała na koniach ukraińska banda, akurat wtedy przechodził tędy ksiądz wikariusz którego rodzina wywodziła się z naszej wioski. Księdza proboszcza Doli nie było już wówczas w naszej parafii. Po zamordowaniu jego kuzynki Barbary Zielińskiej i jej męża przez banderowców w 1943 roku opuścił parafię i ukrył się. Potem w 1945 roku ze swoją babcią, pociągiem repatriacyjnym wyjechał na Ziemie Zachodnie i został proboszczem w Lubinie. Ukraińcy nagabywali księdza, ale w końcu udało się mu od nich uwolnić i tym razem uszedł cało. Pomyślałem sobie, w drodze powrotnej pójdę okrężną drogą, by nie spotkać powtórnie banderowców i tak zrobiłem. Niestety banda krążyła po wsi patrolując teren i natknąłem się na nich powtórnie w okolicach zabudowań pani Żybczyńskiej, która w Burakówce razem z mężem zajmowała się tłoczeniem oleju. Zaciekawiłem się chwilowo Ukraińcami, gdyż wśród nich przy pięknym karym rumaku stała kobieta. Wśród innych banderowców spostrzegłem ich dowódcę Łyłyka, kto by go nie poznał, od razu przeszły po mnie dreszcze. Zdążyłem jeszcze grzecznościowo po ukraińsku pozdrowić Boga i oddalałem się. Ciekawość jednak była większa, chciałem popatrzeć w jaki sposób członkini bandy będzie wsiadać na tak dużego konia. Nie było mi pisane tego zobaczyć, bo do stojącej w pobliżu źródełka pani Żybczyńskiej wystrzelił Łyłyk. Gospodyni myła tu zawsze narzędzia i sita w niezamarzającym nawet zimą, krystalicznie czystym źródełku. Kobieta wykrzyknęła – o mamciu! Podskoczyła i tym samym zobaczyła kto do niej strzelił, poznała zapewne od razu z kim ma do czynienia. Banderowiec zrobił krok do przodu, drugi strzał był już celny, kobieta bez jęku upadła na twarz. Natychmiast ile sił w nogach jak wytrawny olimpijczyk i rekordzista świata w biegach na długich dystansach zaczynam ucieczkę, wpadam do naszego domu i od progu krzyczę „Mamo uciekajmy, banderowcy !” Uciekliśmy przechodząc przez Dżuryn i po drugiej stronie schroniliśmy się u ukraińskich sąsiadów. Zawsze tam uciekaliśmy w razie grożącego nam niebezpieczeństwa.

/ Przedwojenny widok Szkoły Ludowej w Burakówce

Ukraińcy już dawno temu chcieli zastrzelić ojca, ale się im nie udawało. Teraz zapewne znowu by próbowali, ale nie mieli okazji i na pewno do końca wojny już nie będą mieli. Zaraz po wyzwoleniu Burakówki w kwietniu 1944 roku ojca zabrali do 1. Dywizji im. T. Kościuszki, gdzie przeszedł swój szlak bojowy. Wojnę przeżył i potem pośmiertnie został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. U sąsiadów Ukraińców spędziliśmy pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia 1944 roku i wróciliśmy do siebie. Banderowcy Łyłyka nie mogąc zemścić się na moim ojcu, w ostatnich dniach stycznia 1945 roku wtargnęli do naszego domu, by ręka sprawiedliwości przynajmniej dotknęła jego żonę. Uzbrojonych po zęby 22 banderowców zaczęło łomotać do drzwi naszej chałupy. Podziwiałem moją kochaną mamę, kazali jej brać łopatę, by obok domu zaczęła kopać sobie grób. Mama była nadzwyczaj spokojna, nie płakała, nie rozpaczała – tylko szukała łopaty. Starszy brat Stanisław, szczęśliwym zbiegiem okoliczności zdążył zbiec z domu i ukryć się u mamy kuzynki na wsi gdzieś koło Tłustego. O zamiarze zamordowania mojego brata Stanisława powiadomiła nas ukraińska sąsiadka, która podsłuchała rozmowę banderowców. Mnie potwornie skopali, połamali mi żebra, obili biodra i wrzucili do komórki. Miałem niecałe 12 lat. W domu oprócz nas była także sparaliżowana ciocia. Nagle z tyłu któryś z banderowców krzyknął „A nechaj szcze żywe”. Zostawili nas, ale przyrzekli, że jeśli przyjdą następnym razem i nas tu zastaną, nie ujdziemy żywi. To zapewne uratowało nam życie. Byłem cały obolały, siny, potworzyły się rany, które nie chciały się goić, gniły. Mama zaprowadziła mnie do ubogiej wiejskiej znachorki, która chcąc mnie wyleczyć robiła mi okłady wywarem z bobu. W rzeczywistości nic mi to nic pomagało. Odbiło się to później na moim zdrowiu i trwa to do dnia dzisiejszego. Mama niebawem doszła do wniosku, że z banderowcami nie ma żartów i jeżeli chcemy przeżyć musimy się schronić do większego skupiska polskiej ludności. Powiedziała bierz to co możesz unieść na plecach, wyjdź ukradkiem za wieś i czekaj na mnie na rozdrożu koło krzyża. Była zima, pełno śniegu, zmarzłem na kość zanim po paru godzinach dotarła do mnie mama. Drogą przez Popowce i Koszyłowce dotarliśmy do miasteczka Tłuste. Niebawem dołączył do nas brat Stanisław, który służył w Istriebitielnych Batalionach. Polacy służący w IB bronili polską ludność i jej mienia przed ludobójstwem i grabieżami dokonywanymi przez UPA. Walczyli z oddziałami UPA, wypełniali funkcje wartownicze, zwiadowcze, a także byli wysyłania na akcje pacyfikacyjne w regiony koncentracji oddziałów UPA. Oddziały te w dużym stopniu przyczyniły się do uratowania życia i mienia tysięcy ocalałych Polaków z pogromu przeprowadzonego przez Ukraińców, a niektórzy z nich szukali w IB także zemsty za śmierć bliskich. Przełom stycznia i lutego 1945 roku stanowił najtragiczniejszy okres w czasie wojny na terenie powiatu zaleszczyckiego, kiedy banderowcy dokonali kilkanaście masowych mordów na polskiej ludności. Przykładem może być zagłada Czerwonogrodu. W kilka dni po naszej tragedii w Burakówce, w pierwszy piątek miesiąca, 2 lutego 1945 roku w którym wypadł dzień Matki Boskiej Gromnicznej dokonano okrutnego morderstwa na ludności polskiej, starcach, kobietach, na kalekach oraz bezbronnych dzieciach. Za grób dla 47 ofiar posłużył dół po wapnie usytuowany na placu kościelnym. Nie było trumien. Jedną tylko zbito dla księdza Jurasza i wszystkich pochowano we wspólnej mogile.

Tak oto nastąpiła zagłada Czerwonogrodu, miejscowości historycznej, pamiętającej i książąt ruskich i najazdy Tatarów, Turków czy innych, króla polskiego Kazimierza Wielkiego i Kazimierza Jagiellończyka, a także innych możnych tego świata, miejscowości, której niektórzy historycy przypisują przewodnią rolę Grodów Czerwieńskich. Na 17 saniach wywieziono rannych do szpitala w Horodence. Pozostali schronili się w Tłustem lub w Zaleszczykach, by za kilka miesięcy wyjechać w nieznane, jako tzw. „repatrianci”! Z Czerwonogrodu nie pozostało nic! Nie ostał się ani jeden dom, a władze sowieckie przemianowały ten bajeczny zakątek na „Uroczysko Czerwone”! Kilka dni po zagładzie Czerwonogrodu NKWD aresztowało 12 Polaków z Czerwonogrodu i Nyrkowa i osadzono ich w Tłustem. Tam 20 lutego 1945 roku odbył się nad nimi sąd. Wszyscy zostali skazani, za udział „w rabunku i napaści na Ukraińców w Nyrkowie”, na długoletnie więzienie i zsyłkę na Syberię. Prawdopodobnie wrócił tylko jeden zesłany, pozostali podzielili los setek tysięcy Polaków zesłanych w głąb Rosji. W Tłustem zamieszkaliśmy u państwa Bielińskich tuż przy żydowskim cmentarzu. Tam poznałem syna gospodarzy Mirka. Przed wojną miasteczko tętniło życie, słynęło z targów i bazaru, gdzie prym wiedli mieszkańcy żydowskiego pochodzenia. Gospodarze z Burakówki przykładowo woleli sprzedać zboże w Tłustem, gdyż ceny były tu znacznie wyższe niż w Czortkowie, pomimo, że do Czortkowa było znacznie bliżej. W czasie wojny Niemcy w Tłustem utworzyli getto, część ludzi wymordowano na miejscu, stąd do obozów zagłady wywieziono setki  Żydów. Stały opuszczone i ograbione ze wszystkiego pożydowskie kamienice. W nich przebywało kilkunastu żołnierzy sowieckich, a ponieważ banderowcy atakowali z zaciekłością Polaków jaki i Sowietów, my mogliśmy liczyć tylko na nich i miejscowy oddział IB w którym służył brat Stanisław. Gdy dowiedziano się, że banderowcy planują napaść na mieszkańców Tłustego, w mieście zjawili się żołnierze Armii Czerwonej, jednostki stacjonującej w Czortkowie. Nie było wyboru, jedynym naszym i wielu innych polskich rodzin ukrywających się w miasteczku był wyjazd na zachód. Zapisaliśmy się w magistracie i czekaliśmy na transport. Wkrótce na bocznicy kolejowej w Tłustem załadowaliśmy się do tzw. lor, wagonów z odkrytymi dachami. Skleciliśmy prowizoryczny daszek na wypadek deszczu, wrzucili parę tobołków i pociąg ruszył. Gdzieś w drodze mijaliśmy transport kolejowy z ludźmi powracającymi z Niemiec, przymusowo wywiezionych na roboty do III Rzeszy. Wśród nich była siostra największego banderowca z Burakówki – Bojczuka zw. Łyłykiem. Ludzie opowiedzieli jej o bracie, co wyprawiał i ilu ludzi zamordował. Z innych przekazów wiem, że po powrocie Bojczukowa rozmawiała o tym z bratem. W ramach zemsty, niezadowolony z jej postępowania i krytyki wobec niego, niewiele się namyślając powiesił swoją siostrę na bramie wjazdowej do ich rodzinnego domu. Już to może świadczyć o bestialstwie tego człowieka, nie szanujący żadnych zasad wobec nikogo. Sprawiedliwości stało się jednak zadość ! Niebawem ochotnicy i żołnierze IB z Koszyłowców otrzymali informację, że we wsi Bazar w jednym z zabudowań przebywa banda Łyłyka. Dopadli ich, podpalili dom i tak skończył się żywot największego z małych. Ręka sprawiedliwości wcześniej czy później dosięga każdego. Pociągiem repatriacyjnym jechaliśmy dość długo, bo przez dwa tygodnie. Mijaliśmy Kraków, Katowice, Opole (tu staliśmy przeszło dwie doby na bocznicy kolejowej) i w lipcu 1945 roku dotarliśmy na stację kolejową w Mąkoszycach. Przez miesiąc dosłownie koczowaliśmy na stacji w naprędce skleconych prowizorycznych szałasach, bo nikt się nie chciał stąd ruszyć, gdyż wszyscy wierzyli, że będą lada dzień wracać na ojcowiznę do Rafałówki. W końcu wszyscy pojechali do sąsiedniej wsi Roszkowice i tam szukali dla siebie gospodarstw.

/ Sianokosy w Roszkowicach w 1949 roku

Mama koniecznie chciała zamieszkać we wsi gdzie jest rzeka, gdyż nie potrafiła prać  w balii tylko w rzece. By tradycji stało się zadość pranie robiła w mąkoszyckim rowie. Do Mąkoszyc w poszukiwaniu naszej rodziny niebawem z kolegą dotarł też ojciec. W Roszkowicach w zajętym gospodarstwie mieszkał jeszcze Niemiec, było nas w sumie 8 rodzin. Powoli każdy szukał dla siebie odpowiedniego lokum, w końcu zostaliśmy w nim tylko my. Na gospodarstwie z ojcem pozostał brat Stanisław, mnie pognało dalej do Namysłowa i Brzegu, zacząłem się uczyć. Pierwszą pracę podjąłem w 1950 roku w Garbarni w Brzegu.

/ Rodzina Hermanów Brzeg 1988r

Po przepracowaniu jednego roku, zostałem powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Trafiłem do Szkoły Orląt w Dęblinie na pilotaż bombowy. Przed promocją zostałem jednak ze względów politycznych z niej cofnięty i skierowany do służby wojskowej w Grudziądzu i Koninie. Po wojsku trafiłem powtórnie do brzeskiej garbarni i przepracowałem w tym zakładzie 43 lata, przechodząc w 1993 roku na zasłużoną emeryturę. W 1958 roku zawarłem związek małżeński ze Stefanią Baca, urodzoną w 1934 roku w dawnym województwie krakowskim. Wychowaliśmy dwoje dzieci – Bogumiłę Tyrakowską i Renatę Ganowską. Cieszymy się z naszych trzech wnuków – Marcina, Mateusza i Anny oraz z dwóch prawnuków – Mateo i Katrin. W międzyczasie w latach 1985-1987 pracując na kontrakcie w Libii uczyłem tamtejszych ludzi garbarstwa. Do 2012 roku, przez 23 lata byłem Prezesem R.O.Dz.”Lotos-Garbarnia” w Brzegu. Odznaczony zostałem Srebrnym Krzyżem Zasługi. Dodać należy, że pan Zdzisław jest zapalonym poetą, autorem wielu pięknych wierszy. Jest członkiem brzeskiego Emeryckiego Klubu Literackiego. W 2004 roku wydał tomik poezji pn.”Wybór Poezji”. Przez 55 lat państwo Stefania i Zdzisław Herman mieszkali w Brzegu, obecnie w Opolu.    

/ Zdzisław w Tobruku

Wspomnień wysłuchał;   
Eugeniusz Szewczuk                            
                                                                                                     
Osoby pragnące wymienić doświadczenia o życiu na Kresach, nabyć moją książkę pt. „Moje Kresy” ze słowem wstępnym prof. St. Niciei, proszone są o kontakt ze mną tel. 607 565 427 lub e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.  

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.