Dzisiaj jest: 25 Kwiecień 2024        Imieniny: Marek, Jarosław, Wasyl

Deprecated: Required parameter $module follows optional parameter $dimensions in /home/bartexpo/public_html/ksiBTX/libraries/xef/utility.php on line 223
Moje Kresy – Rozalia   Machowska cz.1

Moje Kresy – Rozalia Machowska cz.1

/ foto: Rozalia Machowska Swojego męża Emila poznałam już tutaj w Gierszowicach, powiat Brzeg. Przyjechał jak wielu mieszkańców naszej wsi z Budek Nieznanowskich na Kresach. W maju 1945 roku transportem…

Readmore..

III Ogólnopolski Festiwal Piosenki Lwowskiej I „Bałaku Lwowskiego” ze szmoncesem w tle

III Ogólnopolski Festiwal Piosenki Lwowskiej I „Bałaku Lwowskiego” ze szmoncesem w tle

/ Zespół „Chawira” Z archiwum: W dniu 1 marca 2009 roku miałem zaszczyt po raz następny, ale pierwszy w tym roku, potwierdzić, iż Leopolis semper fidelis, a że we Lwowie…

Readmore..

ZMARTWYCHWSTANIE  JEZUSA CHRYSTUSA  WEDŁUG OBJAWIEŃ  BŁOGOSŁAWIONEJ  KATARZYNY EMMERICH.

ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA WEDŁUG OBJAWIEŃ BŁOGOSŁAWIONEJ KATARZYNY EMMERICH.

Anna Katarzyna urodziła się 8 września 1774 r. w ubogiej rodzinie w wiosce Flamske, w diecezji Münster w Westfalii, w północno- wschodnich Niemczech. W wieku dwunastu lat zaczęła pracować jako…

Readmore..

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego  Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska”  w Domostawie  w dniu 12 marca 2024 r.

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie w dniu 12 marca 2024 r.

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie w dniu 12 marca 2024 r. W Walnym Zebraniu Członków wzięło udział 14 z 18 członków. Podczas…

Readmore..

Sytuacja Polaków na Litwie tematem  Parlamentarnego Zespołu ds Kresów RP

Sytuacja Polaków na Litwie tematem Parlamentarnego Zespołu ds Kresów RP

20 marca odbyło się kolejne posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds. Kresów.Jako pierwszy „głos z Litwy” zabrał Waldemar Tomaszewski (foto: pierwszy z lewej) przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich…

Readmore..

Mówimy o nich wyklęci chociaż nigdy nie   wyklął ich naród.

Mówimy o nich wyklęci chociaż nigdy nie wyklął ich naród.

/ Żołnierze niepodległościowej partyzantki antykomunistycznej. Od lewej: Henryk Wybranowski „Tarzan”, Edward Taraszkiewicz „Żelazny”, Mieczysław Małecki „Sokół” i Stanisław Pakuła „Krzewina” (czerwiec 1947) Autorstwa Unknown. Photograph from the archives of Solidarność…

Readmore..

Niemiecki wyciek wojskowy ujawnia, że ​​brytyjscy żołnierze są na Ukrainie pomagając  rakietom Fire Storm Shadow

Niemiecki wyciek wojskowy ujawnia, że ​​brytyjscy żołnierze są na Ukrainie pomagając rakietom Fire Storm Shadow

Jak wynika z nagrania rozmowy pomiędzy niemieckimi oficerami, które wyciekło, opublikowanego przez rosyjskie media, brytyjscy żołnierze „na miejscu” znajdują się na Ukrainie , pomagając siłom ukraińskim wystrzelić rakiety Storm Shadow.…

Readmore..

Mienie zabużańskie.  Prawne podstawy realizacji roszczeń

Mienie zabużańskie. Prawne podstawy realizacji roszczeń

Niniejsza książka powstała w oparciu o rozprawę doktorską Krystyny Michniewicz-Wanik. Praca ta, to rezultat wieloletnich badań nad zagadnieniem rekompensat dla Zabużan, którzy utracili mienie nieruchome za obecną wschodnią granicą Polski,…

Readmore..

STANISŁAW OSTROWSKI OSTATNI PREZYDENT POLSKIEGO LWOWA DNIE POHAŃBIENIA - WSPOMNIENIA Z LAT 1939-1941

STANISŁAW OSTROWSKI OSTATNI PREZYDENT POLSKIEGO LWOWA DNIE POHAŃBIENIA - WSPOMNIENIA Z LAT 1939-1941

BITWA O LWÓW Dla zrozumienia stosunków panujących w mieście liczącym przed II Wojną Światową 400 tys. mieszkańców, należałoby naświetlić sytuację polityczną i gospodarczą miasta, które było poniekąd stolicą dużej połaci…

Readmore..

Gmina Białokrynica  -Wiadomości Turystyczne Nr. 1.

Gmina Białokrynica -Wiadomości Turystyczne Nr. 1.

Opracował Andrzej Łukawski. Pisownia oryginalna Przyjeżdżamy do Białokrynicy, jednej z nąjlepiej zagospodarowanych gmin, o późnej godzinie, w urzędzie jednak wre robota, jak w zwykłych godzinach urzędowych. Natrafiliśmy na gorący moment…

Readmore..

Tradycje i zwyczaje wielkanocne na Kresach

Tradycje i zwyczaje wielkanocne na Kresach

Wielkanoc to najważniejsze i jedno z najbardziej rodzinnych świąt w polskiej kulturze. Jakie tradycje wielkanocne zachowały się na Kresach?Na Kresach na tydzień przed Palmową Niedzielą gospodynie nie piekły chleba, dopiero…

Readmore..

Rosyjskie żądania względem Kanady. „Pierwszy krok”

Rosyjskie żądania względem Kanady. „Pierwszy krok”

/ Były żołnierz dywizji SS-Galizien Jarosław Hunka oklaskiwany w parlamencie Kanady podczas wizyty Wołodymyra Zełenskiego. Foto: YouTube / Global News Ciekawe wiadomości nadeszły z Kanady 9 marca 2024. W serwisie…

Readmore..

Pamiętnik kpt. Mariana Strzetelskiego. Cz.8

/ Kartka napisana do Mariana Strzetelskiego przez jego brata Tadeusza, księgarza z Jasła, pod koniec 1920 roku w trakcie pobytu Mariana w Tule w obozie internowania.

Oto ósma część opowieści – pamiętnika - napisanego przez brata mojego pradziadka Mariana Strzetelskiego z okresu I wojny światowej. Marian opisuje warunki panujące w jego kompanii w Nowo-Nikołajewsku wiosną 1919 roku, wspomina różnego rodzaju intrygi i donosy oraz zawiązywane przyjaźnie pomiędzy poszczególnymi oficerami i żołnierzami 5. Dywizjii Syberyjskiej.

Po objęciu stanowisko zastępcy dowódcy batalionu i naczelnika w wydziale zaopatrzenia technicznego przy baonie inżynieryjnym, Marian zaopatruje nowo utworzoną Armię Polską w niezbędne materiały i narzędzia techniczne. Z nazwiska i imienia wspomina i wymienia poszczególnych oficerów, z którymi zetknął się i zaprzyjaźnił w trakcie pobytu w Nowo-Nikołajewsku oraz bezpośrednie spotkania z pułkownikiem Rumszą i Czumą.  W mieście w tym czasie kwitnie życie towarzyskie. Po rozpoczynającej się ofensywie wojsk bolszewickich, jesienią 1919 roku następuje pełna tragicznych wydarzeń ewakuacja na wschód 5. Dywizjii Syberyjskiej, wstrzymywana i utrudniana przez wojska czeskie. W styczniu 1920 roku, pod Klukwienną następuje kapitulacja wojsk polskich. Bolszewicy zabierają polskich oficerów do obozu w Krasnojarsku.

…Zapraszam do lektury.  

 Kielce 7.II.1924 (czwartek)

 Dzisiaj po obiedzie wróciłem z biura bardzo zmęczony. Wychodząc z pracy postanowiłem, że część biurowych papierów zabiorę do domu, jednak w końcu rozmyśliłem się. Powiedziałem sobie dość. Tyle lat bez przerwy w mej pracy, wszyscy traktują mnie jak woła roboczego, brak odpoczynku i wytchnienia, nawet w czasie wolnym od pracy. Należy mi się odpoczynek. Czuję, że dla dalszej mojej owocnej pracy w biurze koniecznym jest bym przynajmniej przez parę godzin dziennie swoje myśli, swój umysł zajął czymś innym. Inaczej moja energia, zapał do pracy, jasność umysłu mogłyby bardzo ucierpieć na długi czas. Wreszcie zrozumiałem, że nie tylko jestem funkcjonariuszem państwowym pracującym w wojsku polskim ale przede wszystkim mam olbrzymie obowiązki wobec mej najbliższej rodziny, żony i synuśka. W końcu w przyszłości chcąc dać społeczeństwu dobrego obywatela nie mogę zapomnieć o tym, że jego wychowanie wymagać będzie ode mnie wysiłku i miłości. A nie dokonam tego jeśli nie będę mieć dla niego czasu. Mam przecież prawo do osobistego życia, mam też własne potrzeby duchowe. Przez tyle lat czuję się skrzywdzony przez władze wojskowe. Wciąż jestem tylko oficerem rezerwy, nie zweryfikowanym kapitanem wojska polskiego. Dotąd starałem się jak mogłem tłumić w sobie ten ból moralny z powodu tej dziwnej i niezasłużonej sytuacji. Tak dla przykładu milczałem nie chcąc powiększać i tak dość znacznego chaosu w machinie państwowej. Wmawiałem sobie, że brak mi fałszywej ambicji do zaszczytów, do odznaczeń. Była to pozostałość z czasów kawalerskich gdy niesprawiedliwość innych wobec mojej osoby dotykała tylko i wyłącznie mnie. Dzisiaj jest już inaczej. Mej Najukochańszej Żonie i Malusieńkiemu Szczęsnusiowi daję zasłużone w bojach o Polskę nazwisko. Pragnę by nosząc nazwisko Strzetelski nie musieli się go wstydzić, lecz przeciwnie by mogli się nim uczciwie i zasłużenie chlubić, być z niego dumnymi. W pracy mej biurowej nie ustanę, obowiązki me będę wykonywał zawsze gorliwie, lecz dłużej już nie mam siły pracować bez wytchnienia ponad siły, zwłaszcza że jestem tu sam jak palec boży i brak mi bardzo Mego Gniazdka Rodzinnego, na łonie którego mógłbym codziennie odpocząć i zregenerować swe siły. Mam nadzieję, że to moje wyczerpanie pracą jest tylko chwilowe i od teraz będę już bardziej krytycznie patrzył na moje służbowe obowiązki. Przyznaję, że jestem pracoholikiem, jednak będę się starał aby broń boże moja praca nie stała się dla mnie jakąś bezduszną, zbyt pedantycznie funkcjonującą maszyną.

  Jeśli Pan Bóg pozwoli, że nasz Szczęsnuś szczęśliwie i zdrowo wychowa się i dojdzie do pełni dorosłości, to proszę daj mu Cesiu Kochana, przeczytać te moje wspomnienia. Lecz wyjaśnij mu proszę, że w tych fragmentach, z których przebija pewna apatia, moje rozgoryczenie czy rozczarowanie, że to nie było mi wrodzone lecz było spowodowane sytuacją gdy los mnie zbyt silnie doświadczał, gdy długie zmagania z przeciwnościami losu, siły me chwilowo wyczerpywały. Z natury jestem wrażliwym człowiekiem, kocham bliźnich bratnią miłością, czuję wyjątkową sympatię do moich rodaków, nawet tych lekkomyślnych i trochę błądzących. Lecz moja miłość do Polski, do mojego kraju, do jego historii i tradycji czasami przeradza się z wrażliwości w pozorną twardą obowiązkowość obywatela. I sam dla siebie wówczas jestem nieugięty, choć czasami ta twardość na pewien czas staje się miękka, by później obrócić się znowu w codzienną, uczciwą obowiązkową pracę.

  Kochana Cesiu, pod wpływem chwilowej melancholii i dziwnego nastroju jaki mnie ogarnął, napisałem Ci tu taki mały traktat psychologiczny. Jednak dość na tym. Zabieram się więc znowu do kontynuacji moich wspomnień, by nie stać się nazbyt marudnym gawędziarzem. A więc do dzieła.             

  Kapitan Świerczewski codziennie przechodząc przez środek parteru naszego budynku, zaglądał do naszej bardzo ładnie urządzonej kancelarii batalionowej. Pojawiał się również w naszych pracowniach, izbach żołnierskich, a przechodząc przez korytarz obserwował zajęcia chwilowo pracujących tam kowali. Wciąż oczekiwał awansu na stopień majora i rozmyślnie nie nosił żadnych dystynkcji oficerskich ani na czapce ani na zarzuconym na plecy płaszczu. Jednak zawsze kiedy przechodził przez izby żołnierskie, żołnierze witali go postawą na baczność i gromkim okrzykiem – „czołem”. W pracowniach, gdzie huk pracujących narzędzi był znaczny i konieczność zajęcia się pracą rzemieślniczą wymagał skupienia specjalnej uwagi nie zwracano na takie konwenanse. Pewnego poranka w jednej z żołnierskich izb służbowo rozmawiałem z jednym z moich sierżantów, gdy nagle przez otwarte drzwi na korytarz spostrzegłem wychodzącego z jednej z pracowni kapitana Świerczewskiego. Wskazałem na niego sierżantowi, a ten krzyknął do znajdujących się w izbie żołnierzy  „baczność”. Wszyscy wyprostowali się jak struna i poprawnie oddali honory. Jednak kapitan nie zwrócił na to uwagi i wypomniał mi, że moja kompania jest źle wychowana, że w pracowni, przez którą przechodził nikt na jego obecność nie zareagował i nikt go nie powitał. Moje wyjaśnienia, że w pracowniach, w czasie pracy żołnierzy nie obowiązuje regulamin i nie muszą oddawać przechodzącym oficerom honorów, nie zadowoliła go. Popatrzył na mnie z wyrzutem i wyszedł na korytarz, gdzie właśnie pracowali dwaj kowale. Jeden z nich trzymał w kleszczach rozżarzony kawałek żelaza i próbował położyć je na kowadle, a drugi właśnie podnosił ciężki młot do góry. Byli to młodzi żołnierze, bardzo pracowici i grzeczni, przeniesieni jakieś dwa dni wcześniej z innego pułku do mojej kompanii i nie znali jeszcze ani osoby kapitana Świerczewskiego, a tym bardziej jego dystynkcji, zwłaszcza że brak było widocznych zewnętrznych ich oznak, a jako że nie byli jasnowidzami odgadnąć jego rangi nie potrafili. Kapitan stanął przed nimi i oświadczył, że za brak oddania honorów i za to, że zwracali się do niego mówiąc „proszę pana” wyrzuci ich z kompanii. Nie pozwolił im przy tym się wytłumaczyć, a i mnie do słowa nie chciał dopuścić. Obaj żołnierze, bardzo porządni chłopcy byli mocno zdziwieni zachowaniem kapitana i w ogóle całym obrotem sprawy. W końcu gdy wyszliśmy poza barak, kapitan Świerczewski zaczął mieć do mnie wielkie pretensje o to, że żołnierze moi są niezdyscyplinowani, źle wychowani i rozpuszczeni jak dziadowskie bicze. Rozkazał mi bym tych dwóch, jak się wyraził ‘krnąbrnych i bezczelnych żołnierzy’ natychmiast odesłał z powrotem do pułku. Nie zgodziłem się z nim i próbowałem wyjaśnić, że nie znajduję w ich postępowaniu żadnej winy, że to iż nazwali go ‘panem’ a nie ‘kapitanem’ to tylko dlatego, że go jeszcze nie mieli okazji poznać, a brak szarży na jego mundurze wywołał u nich wrażenie, że to być może jakiś starszy rangą, ale co za licho to odgadnąć nie potrafili. Postępowali przecież ściśle według regulaminu więc wstać nie byli obowiązani, to dobrzy kowale i wcale nie zamierzam ich odesłać. Po tych wyjaśnieniach zmitygował się trochę, ale i tak odszedł wściekły. Parę dni później w tajnym rozkazie otrzymałem naganę z powodu braku dyscypliny w mej kompanii. Nie zaprotestowałem przeciw temu, ani nie odwołałem się, uważając że w ochotniczej armii gdzie warunki życia wymagają od nas wytężonej pracy nie ma czasu na służbowe procesowanie się. Stwierdziłem, że dla spokoju i dobra sprawy polskiej mogę znieść tę naganę bez szkody dla mojego honoru. Całą tę sytuację potraktowałem jako dziki wybryk człowieka niezbyt normalnego i mało obliczalnego.

  Od tego czasu kapitan Świerczewski nie zapuszczał się już nigdy do mojej kompanii, a do swojego mieszkania wchodził z tyłu budynku. Na ćwiczeniach, które prowadziłem z moimi żołnierzami, na powitanie mej kompanii słowem ‘czołem’ nie odpowiadał w ogóle. Dawał w ten sposób do zrozumienia, że ani mnie ani mojej kompanii nie uznaje. W swojej zawziętości chciał nawet usunąć mnie z dowództwa kompanii, pisał donosy i petycje w tej sprawie, lecz nasze dowództwo na to się nie zgodziło. Teraz myślę, że to jego postępowanie mogło być wynikiem wrodzonej popędliwości, niewyrobionego charakteru i zarozumialstwa jak również silnej niechęci do wszystkich ‘austryjców’ czyli Polaków z zaboru austriackiego. Żołnierze w mojej kompanii przeważnie rekrutowali się z byłych jeńców wojska austriackiego więc kapitanowi Świerczewskiemu, oficerowi byłej armii rosyjskiej zdawało się, że my - ci ‘austryjcy’ chcemy ich –‘moskali’, byłych rosyjskich oficerów lekceważyć i być może się z nich wyśmiewać. Wszystkie te obawy były oczywiście nieuzasadnione lecz walka podjazdowa między nami była bardzo silna, mimo tego, że pozory dobrego zachowania wojskowego starano się zachować. Z zajadłości naszego kapitana nie wiele sobie robiłem, ze wszystkich obowiązków służbowych wywiązywałem się jak najlepiej umiałem, a i honory należne wyższym rangą zawsze oddawałem jak należy.

 W końcu przyszedł czas egzaminów w naszej kompanii. Przewodniczącym komisji egzaminacyjnej został Kapitan Świerczewski, zaś członkami mianowano porucznika Eugeniusza Lenka, podporucznika Władysława Czarneckiego oraz mnie. Przewodniczący siedział okrutnie zły i naburmuszony. Przestraszonym i podenerwowanym egzaminem żołnierzom zadawał nie całkiem poprawnie stylistycznie i podmiotowo formułowane po polsku pytania, które dla zwykłego śmiertelnika często były po prostu nie zrozumiałe. Starałem się więc dodawać im otuchy, wyjaśniając i tłumacząc co też mógł mieć na myśli kapitan. Na nie wiele się to jednak zdało, gdyż zawzięty Świerczewski z błyskiem zadowolenia w oku nie zaliczył egzaminu kilku słabszym żołnierzom. W końcu do sali, gdzie odbywał się egzamin wszedł Jasiek, bardzo wysoki pogodny i  szczery mazur spod Tarnowa. Był on analfabetą. Zameldował się, a kapitan kazał mu na tablicy narysować rów strzelecki, opisać jego wymiary i wytłumaczyć jak pod względem konstrukcyjnym jest zbudowany. Żołnierz posłusznie, aczkolwiek z uśmiechem na twarzy odpowiedział:

„…Panie kapitanie nie potrafię pisać ani mazać na tablicy, ale za to swoimi ręcami i słowami postaram się wszystko wyjaśnić…”.

  Cała komisja wielce zdziwiła się na te słowa, a kapitan Świerczewski zauważyłem, że nawet się uśmiechnął. Wstał z krzesła i z zainteresowaniem podszedł do zdającego nakazując mu by przystąpił do objaśnień. Wówczas rezolutny Jasiek wszystko bardzo dokładnie wyjaśnił, pokazał krokami jak duży ma być rów, a na koniec nawet zademonstrował jak poprawnie należy ułożyć się w nim by oddać strzał. Całym tym pokazem zyskał ogólne uznanie nas wszystkich i spowodował, że wzajemnie zaczęliśmy się do siebie uśmiechać. Bardzo zadowolony przewodniczący na koniec pogratulował mu i nawet uścisnął dłoń. Od tego momentu atmosfera egzaminowania kolejnych żołnierzy bardzo się rozluźniła, a kapitan nawet w trudnych momentach próbował pytanych naprowadzać na poprawną odpowiedź i nawet zachęcał do tego mnie i innych członków komisji egzaminacyjnej. A wszystko to wydarzyło się mniej więcej w miesiąc od incydentu, w którym kapitan spowodował, że otrzymałem naganę za rzekomy brak dyscypliny w mojej kompanii.

  Po zakończonym egzaminie rozeszliśmy się do innych zajęć. Dopiero wczesnym popołudniem wróciłem do mieszkania, a tam mój ordynans zameldował mi, że podczas mej nieobecności szukał mnie kapitan Świerczewski. Bardzo mnie to zdziwiło, gdyż jeszcze nie tak dawno uważał mnie za wroga i nie chciał ze mną rozmawiać. Gdy zjadłem obiad i próbowałem trochę odpocząć ktoś zapukał do moich drzwi. W drzwiach stał uśmiechnięty kapitan Świerczewski. Przywitał się ze mną serdecznie i zaproponował zgodę. Zaprosiłem go więc do środka, poczęstowałem ciastkami i herbatą. Do późna gawędziliśmy o różnych sprawach i ze śmiechem wspominaliśmy zdającego Jaśka analfabetę. Kapitan na zgodę podarował mi jakiś podręcznik teozofii, którą bardzo się interesował. Dyskutowaliśmy długo na tematy filozoficzno egzystencjalne, a na koniec rozstaliśmy się jak starzy dobrzy przyjaciele. Chociaż w świetle wydarzeń ostatniego miesiąca ta jego wizyta była dla mnie bardzo dziwna i nie zrozumiała, to jednak nie dałem mu tego po sobie poznać. W duszy cieszyłem się jednak, że w końcu pogodziliśmy się. Odtąd znów byliśmy ‘przyjaciółmi’, a za parę dni rozkaz tajny mówiący o mojej naganie został odwołany, a moja kompania stała się najlepszą w batalionie.

 25 marca 1919 roku zorganizowaliśmy nawet wspólne imieniny w jego mieszkaniu. Józefa z 19 marca i moje 25 marca. Koszty podzieliliśmy po połowie i zaprosiliśmy wielu naszych oficerów. Dużo było dobrego jedzenia, wędlin, sałatek i różnych słodkości. Wódki i wina było tak dużo, i tak mocno pomieszaliśmy je ze sobą, że w pewnej chwili straciłem nawet świadomość i pochyliłem głowę nad stołem. Wówczas jeden z kolegów, który też już miał dobrze w czubie polał mnie winem po mojej fryzurze i chrzcił mnie po raz wtóry. Na drugi dzień miałem strasznego kaca i olbrzymi ból głowy. Obiecałem sobie wówczas, że już nigdy nie pozwolę sobie na takie zachowanie.

 18 kwietnia zostałem mianowany kapitanem, zaś kapitan Świerczewski majorem. Gdy kapitan Müller został oddelegowany i na stałe wyjechał do Władywostoku, oddałem dowództwo kompani porucznikowi Lenkowi, a sam objąłem stanowisko zastępcy dowódcy batalionu i naczelnika w wydziale zaopatrzenia technicznego przy baonie inżynieryjnym. W krótkim czasie udało mi się dość mocno rozwinąć i zreorganizować cały wydział. Wkrótce zacząłem zaopatrywać naszą armię w potrzebne materiały i narzędzia techniczne. Otrzymawszy dość duże kredyty posyłałem swoich oficerów i inżynierów wydziału do różnych miejscowości na potrzebne zakupy – do Jekaterynburga, Złotouścia, Omska, Barnaułu, Semipałatyńska, Kamieńca, a nawet Tomska. Zaopatrywałem również armię w drzewo opałowe. Dowódcą kompanii kolejowej był porucznik Cesar, kompanii technicznej podporucznik Aleksander Podolecki, były student Politechniki Lwowskiej, dzielny elektrotechnik, bardzo dobry kolega.

 W korpusie oficerskim, od góry aż do dołu, kwitły w najlepsze różnorakie intrygi i donosy jednych na drugich, które nie ominęły również i naszego batalionu. Okazało się, że to właśnie porucznik Lenk donosił na mnie do kapitana Świerczewskiego i to między innymi  przez niego wynikły te wszystkie nieporozumienia między nami. O całej ten intrydze powiedział mi sam kapitan gdy nastąpiła w końcu między nami zgoda. Później kazało się również, że sam kapitan Müller donosił na swego podkomendnego podporucznika Cesara do kapitana Świerczewskiego, a plutonowy Pietraszewicz donosił na swojego dowódcę kompanii porucznika Podoleckiego, choć wcześniej byli najszczerszymi przyjaciółmi. Major Świerczewski obraził się na Podoleckiego i postarał się o to by go przeniesiono do rezerwy i wysłano na kurs doszkalający do Szkoły Oficerskiej. Żal mi go szczerze było, bo był z niego dobry chłop i chociaż bardzo młody i zapalczywy, to jednak bardzo pracowity oraz wesoły i uczciwy. Miejsce Podoleckiego, jako dowódcy kompanii technicznej zajął, awansowany za wstawiennictwem Świerczewskiego chorąży Pietraszewicz. Major przyjaźnił się z nim, spotykali się dość często i wspólnie popijali samogon. W przypływie szczerości, major opowiedział mi, że bardzo podziwia skromność chorążego. Twierdził, że miał on ukończoną leśną akademię w Petersburgu i że z jego zachowania i charakteru daje się odczuć, że to musiał być jakiś wyższy rangą oficer rosyjski. Był kiedyś podobno w randze podpułkownika i komendantem bolszewickiego fortu gdzieś na Uralu. Wolał jednak nie ujawniać się i służył jako podoficer. Później okazało się, że Pietraszewicz był agitatorem i prowokatorem bolszewickim. Obserwując jego zachowanie i postępowanie doszedłem do wniosku, że to gość bardzo niesympatyczny, udający człowieka rubasznego, w typie Zagłoby. Dość często przy każdej nadarzającej się okazji, próbował rozpijać ludzi z mojej kompani, rozluźniał dyscyplinę wojskową, nawet trochę demoralizował żołnierzy swoimi głupimi ordynarnymi dowcipami. Zawsze próbował rozsiewać między nami jakieś drobne intrygi. W czasie gdy Ufa była już zajęta przez bolszewików przyjechała do niego właśnie stamtąd jego żona, śpiewaczka teatru Maryjskiego w Petersburgu [1]. Była to kobieta bardzo niesympatyczna i niezbyt ładna. Razem z nią zjawiła się również jej niby siostra, zupełnie do niej nie podobna. Mimo tego, że słuchaczka uniwersytetu to nie wykazująca wcale większej inteligencji, panna bardzo rumiana i zdrowa. Świerczewski urządził dla nich w jednym z wagonów mieszkanie i tam odbywały się tylko dla wtajemniczonych prawie codziennie przyjęcia przy suto zastawionym stole. Wino i wódka lała się strumieniami, a kobiety romansowały z zaproszonymi gośćmi. Major Świerczewski bardzo zachwycał się całą rodziną Pietraszewicza i codziennie tam przesiadywał. Zdarzało się często, że wieczorami młoda studentka włóczyła się z różnymi żołnierzami po mieście i romansowała z nimi. 

  W Nowo-Nikołajewsku wrzało życie towarzyskie. W mieście znajdowało się polskie garnizonowe kasyno oficerskie, gdzie odbywały się przyjęcia, tańce, koncerty i odczyty. Była tam serwowana bardzo dobra polska kuchnia i zawsze można było się czegoś dobrego napić. Jako przedstawiciel naszego batalionu należałem do Wydziału Kasynowego i jako najstarszy wydziałowy, przez około półtora miesiąca pełniłem funkcję Prezesa Kasyna w zastępstwie pułkownika Skirgiejłło-Jacewicza, byłego szefa naszej artylerii, który potem zmarł w więzieniu w Krasnojarsku [2]. Z tego też względu zmuszony byłem, choć raz w tygodniu tam bywać. Gospodarzem kasyna był podporucznik Wach, profesor gimnazjalny ze Lwowa.

  Mieszkał w naszym batalionie, w wagonie w jednym przedziale wspólnie ze swoją żoną Rosjanką, córką wyższego oficera rosyjskiego, inżynier Tomaszewski, starszy, zahukany, bojący się własnego cienia, a zwłaszcza majora Świerczewskiego oficer. Żona jego była to rosła, dość tęga, całkiem niebrzydka niewiasta, straszna kokietka i jak prawdziwa wschodnia hurysa [3], głównie zmysłami i chuciami zajęta. Rozmawiała przeważnie po rosyjsku, chociaż próbowała też uczyć się języka polskiego. Jej mąż był już sterany życiem, mocno wychudzonym człowiekiem, więc ona chętnie ciągnęła do innych żołnierzy i bez specjalnych ceregieli, z chęcią się im oddawała. Widziałem, że ‘smalił do niej cholewki’ porucznik Lenk i para ta wyglądał bardzo oryginalnie i zabawnie zarazem. On swoim wzrostem i posturą przypominał miłego i roześmianego Dawida, a ona groźnego, potężnego Goliata.

 Adiutantem majora Świerczewskiego był podporucznik Jerzy Kornecki, zdaje się że z Krakowa, zaś oficerem gospodarczym porucznik Korytyński z byłej Kongresówki, a oficerem kasowym podporucznik Kołodziejczyk z zaboru rosyjskiego, bardzo uczynny, wesoły i miły kolega. W połowie marca 1919 roku, opuściwszy kompanię saperską przeniosłem się do sypialnego wagonu osobowego trzeciej klasy, gdzie zająłem przedział z czterema łóżkami – dwa na dole dwa na górze. W przedziale był mały stolik. Pod nim trzymałem mój mały kuferek, w którym schowana była cala kasa i pieniądze Wydziału Zaopatrzenia Technicznego. W sąsiednim przedziale mieszkał mój ordynans ze swoją żoną, mocno szpakowaty Jan S., kolejarz z byłej kolei warszawskiej. Był on nadzwyczaj uczciwym, bardzo o mnie dbający i wiernym ordynansem. Opiekował się mną prawie jak rodzony ojciec. Jego młody syn, bardzo podobny do ojca, służył w kompanii kolejowej.

/ Szanowna Delegacja Rzeczypospolitej Polskiej w Komisji mieszanej dla spraw repatriacji z Rosji, w Warszawie, ul. Chmielna 31 Wielmożny Pan kapitan Marian Strzetelski, jeniec wojenny w obozie koncentracyjnym No.2 w Tule (Rosja) Kochany, Jurek w Krośnie pracuje. Zosia w Poznaniu – Magistrat. Władek w Warszawie PKKP Bielańska. Miecio w Krakowie. Kazio koło Kałusza, a ja ożeniłem się i pracuję ciągle. Jak przyjedziesz znajdziesz tutaj zajęcie lub w Poznaniu. Tylko wracaj. Całuję Cię mocno i serdecznie. Tadzik

  Z końcem czerwca 1919 roku rozkazem Dowódcy Wojsk Polskich mój Wydział wyodrębniono i przeniesiono do Oddziału Zaopatrzenia Technicznego usytuowanym przy Dowództwie Wojsk Polskich. Otrzymałem wówczas duży etat służbowy i zostałem mianowany samodzielnym dowódcą batalionu. Dostałem do swojej dyspozycji osobny pociąg, wprawdzie na razie bez parowozu ale miałem w nim sporo miejsca zarówno dla moich żołnierzy, podoficerów i urzędujących oficerów. Znajdowały się tam też również wydzielone pomieszczenia na kancelarię batalionową, osobne na magazyny, a potem również i na stajnie. Co jakiś czas obracałem dużymi pieniędzmi przekazywanymi mi przez dowództwo. Ponieważ przez dość długi czas nie dysponowałem jakimkolwiek sejfem, więc pieniądze przechowywałem w moim kuferku. Miałem szczęści, gdyż między innymi dzięki uczciwości mojego ordynansa nigdy nic mi nie zginęło. Moim magazynierem, przez długi czas był inżynier mechanik Janowicz z Politechniki w Rydze. Był to Polak pochodzący z litewskiej rodziny, człowiek bardzo uczciwy, choć trochę przyciężki w swoich ruchach i powolny w robocie. Widziałem się z nim w zeszłym roku tu w Kielcach. Okazało się, że pracuje przy automobilach w firmie Borkowskiego w Radomiu [4]. Po śmierci swojej pierwszej żony ożenił się po raz drugi. Ucieszył się z naszego spotkania, jednak wcale nie nalegał bym go mógł odwiedzić w Radomiu. Sekretarzem w batalionie był chorąży Stanisław Lisowski z Przemyśla, który dzięki mojemu wstawiennictwu z sierżanta został awansowany na chorążego i stał się urzędnikiem wojskowym. Był mi za to zawsze bardzo wdzięczny, a i ja na niego nigdy nie mogłem narzekać. Wprawdzie dla swoich podwładnych i kolegów bywał dość często szorstki i zdarzało się nawet, że próbował ich szykanować, to jednak był człowiekiem bardzo obowiązkowym, dokładnym i wymagającym. Z tego też powodu nie mogłem u siebie na dłużej zatrzymać żadnego pisarza batalionowego. Wśród innych podoficerów i oficerów służących w moim batalionie był też sierżant Daszberg, który przeszedł do mnie z kompanii saperów. Poza tym jako urzędnicy do zadań specjalnych czyli do zakupu i odbioru materiałów, zarówno budowlanych jak i żywnościowych pracowali w oddziale: inżynier Wiesław Krzyżanowski, inżynier Woysław, inżynier leśnik Spirydowicz, były naczelnik odcinka kolejowego, technik Zawistowski, który obecnie pracuje w Baranowiczach. Oprócz wyżej wymienionych pracowali też u mnie: porucznik Aleksander Podolecki, którego ściągnąłem ze szkoły oficerskiej, podporucznik Chodakowski oraz jeszcze kilku oficerów czasowo przydzielonych do mnie z innych pułków. Później w Tomsku w ekspozyturze pracował również technik z Karkowa inżynier Michał Hałapacz. Jako ochotnik zgłosił się też do pracy inżynier technolog Zdzisław Dąbrowski, były dyrektor fabryki metalu na Uralu. Przyjechał z żoną, małym synkiem oraz bardzo ładną, młodą szwagierką. Była to niezwykle sympatyczna rodzina. On przystojny, okazały mężczyzna z dobrze przystrzyżoną bródką, nadzwyczaj elegancki, miły, uczciwy i inteligentny człowiek. Niezwykle dobry, bardzo kochający mąż i ojciec, był bardzo sumiennym pracownikiem. Jadąc do polskiej armii przywiózł z fabryki w której pracował, jako swoje wynagrodzenie, mnóstwo różnych gwoździ, których nam wówczas brakowało. Odsprzedał nam je potem za bajecznie niską cenę. Był to typ człowieka ideowego, służba dla Polski była zawsze jego marzeniem. Jego żona, znacznie niższa od niego była bardzo ładną, miłą brunetką i swoimi zaletami charakteru w zupełności mu odpowiadała. Mały synek był ich jedynym szczęściem, zaś jej siostra i ich matka stanowiły dopełnienie tego wspaniałego ogniska rodzinnego. Inżynier Dąbrowski zaraz po przyjeździe do Nowo-Nikołajewska rozchorował się ciężko na tyfus, tak że nie miał okazji na dłużej zagrzać miejsca w armii polskiej. Jego rodzina umieściła go wówczas w polskim szpitalu wojskowym, a żona jego nie odstępowała go nawet na krok i przez kilka tygodni opiekowała się nim. Dzięki temu w miarę szybko wyzdrowiał i został przyjęty do mego oddziału.

 Pod koniec naszego pobytu w Nowo-Nikołajewsku, jako kasjer został przyjęty porucznik Józef Zemła ze Śląska, były akademik z Krakowa, lewicowiec, bardzo uczciwy, inteligentny i przystojny mężczyzna. Był bardzo dobrym obserwatorem, lecz dość pesymistycznie patrzył w naszą przyszłość, podczas gdy ja byłem pełen wiary i optymizmu. Choć często sprzeczaliśmy się na różne tematy to był jednak bardzo usłużnym i dobrym kolegą, typem realisty.  Już po zlikwidowaniu Klubu Żołnierza Polskiego przydzielono do mnie jeszcze następujące osoby: porucznika Jana Mermera, podporucznika Markowskiego, podporucznika Wojciecha Gładysza oraz podporucznika Tyczko. Oddział mój był dość liczny, wszyscy byli dobrze umundurowani i dobrze odżywieni. Z majorem Świerczewskim widywałem się prawie codziennie, gdyż mieszkaliśmy blisko siebie w wagonach ustawionych na sąsiednich torach. Jego dziwna przyjaźń z chorążym Pietraszewiczem kazała mi odnosić się do niego z dużą rezerwą, czego wcale nie żałuję. Wiem, że dzisiaj major Świerczewski pracuje w Krakowie w pułku kolejowym.

  W lecie 1919 roku do kompani kolejowej został przyjęty mój kolega z Politechniki Lwowskiej podporucznik, inżynier Ludwik Międzybrodzki. Był on chyba jednym z najsympatyczniejszych oficerów, bardzo usłużny i niezwykle lubiany przez swoich podwładnych. Imponował mi bardzo licznymi zaletami charakteru oraz głębokim i prawdziwym przywiązaniem oraz wielką miłością do żony i dwojga małych dzieci, które zostawił we Lwowie. W trakcie ucieczki z Syberii zmarł na tyfus, a jego żołnierze pochowali go przy jednej z linii kolejowych. Jego sympatyczna twarz, szeroki uśmiech i duże jasne oczy do dzisiaj tkwią w mej pamięci, choć ta pamięć z powodu długiej niewoli dziwnie mnie czasem zawodzi. Jeszcze przed ewakuacją wysłałem podporucznika Podoleckiego do Irkucka na zakupy. Okazało się, że pozostał już tam i później powrócił z częścią naszej armii drogą wodną przez Władywostok do Polski.

  W czasie ewakuacji z Nowo-Nikołajewska inżynier Janowicz oraz Woysław wyjechali by na poszczególnych stacjach przez które miały przejeżdżać nasze pociągi przygotować i zabezpieczyć skład drewna i węgla. Później zarząd magazynów objął pan Zawistowski, który w tych ciężkich warunkach ewakuacji prowadził je bardzo wzorowo. Mieszkał on razem z rodziną w oddzielnym wagonie. Miał chorowitą żoną oraz dwóch synów i dorosłą już córkę, z którą ożenił się pewien leśnik z Lwowskiej Akademii Lasowej chorąży D. (nazwiska niestety nie pamiętam). Inżynier leśnik Spirydowicz, były naczelnik odcinka kolejowego, mieszkał również w osobnym wagonie wspólnie ze swoją żoną i zamężną córką oraz jeszcze jedną dorastającą panną, obecnie już mężatką.

 To na dzisiaj tyle Kochanie. Dobranoc Wam - Tobie i Synusiowi. Pa! 

 Kielce 10.II.1924 (niedziela)

  Przez te dwa dni nic nie pisałem bo dla wypoczynku po wyczerpującej pracy biurowej oraz urozmaicenia sobie czasu leżałem i czytałem ciekawe książki. Dzisiaj jest niedziela więc wcześniej jestem w domu i znowu zabieram się za pisanie.

  Pracował u mnie również, ale dość krótko inżynier Łodziński. Był to starszy, poważny człowiek, którego około piętnastoletni syn, niepozorny chłopaczek, na własne życzenie i oczywiście za zezwoleniem ojca służył jako szeregowiec w mojej kompanii. W ogóle takich młodych, kilkunastoletnich chłopców - żołnierzy było dość sporo. Był również w moim oddziale porucznik Mikołaj Narkiewicz, bardzo niesympatyczne, bezczelne i nudne indywiduum. Był już przedtem w różnych polskich oddziałach wojskowych lecz ze względu na jego dziwne zachowanie, wcześniej czy później odkomenderowywano go gdzie indziej. W ten sposób właśnie trafił do mnie, jednak też nie zagrzał tu dłużej miejsca. Był tylko jakieś trzy miesiące. Chwalił się strasznie, że jest ‘urodzonym leśnikiem’ tj. inżynierem leśnictwa i na prawo i lewo rozpowiadał, że zna chorążego Pietraszewicza jeszcze z Akademii Leśnej w Petersburgu. Opowiadał o nim różne, nieraz złośliwe historie z czasów studenckich, a i chorąży nie pozostawał mu w tym dłużny. Później już po rozbrojeniu naszej armii okazało się, że nie tylko chorąży Pietraszewicz, o którym już pisałem wcześniej, ale i porucznik Narkiewicz był prowokatorem i szpiegiem bolszewickim. Pracował podobno u nich w administracji i był jakąś ważną szychą. Po kapitulacji pod Klukwienną [5] zupełnie się z tym już nie krył i kiedyś napotkawszy na ulicy w Krasnojarsku naszych oficerów chwalił się odznaczeniami bolszewickimi i z całym cynizmem opowiadał im kim jest. Starałem się wystrzegać jak mogłem tego człowieka. Nigdy mu nie ufałem i nie wierzyłem w to co mówił. Zresztą bardzo źle rozmawiał po polsku, a gdy próbował się uśmiechać, pokazywał swoje czarne, połamane zęby i w trakcie rozmowy z nim czuć było od niego zgnilizną. W czasie obrony przez polską armię linii barnaulskiej w okolicy miasta Barnauł [6] wysłałem chorążego Pietraszewicza do Kamienia [7] po zakup drzewa. Pozostał tam aż do momentu zdobycia miasta przez bolszewików. Wówczas ofiarował się komendantowi garnizonu rosyjskiego, bolszewickiemu generałowi, że zostanie jego tłumaczem i wojskowym polskim attaché. Telegraficznie próbował wezwać pomoc, jednak nic nie wskórawszy wrócił stamtąd dopiero z polską odsieczą. Dziwię się, że pułkownik Kazimierz Rumsza [8] nie kazał go za to aresztować, gdyż jak się później okazało, jego rola, tam w Kamieniu jako oficera polskiego była naprawdę bardzo dwuznaczna.

 Pamiętam jeszcze jednego szpiega bolszewickiego podporucznika Różańskiego. Był on skrzypkiem i pianistą, a z twarzy naprawdę zupełnie Żyda przypominał. Często grywał na różnych zabawach żołnierskich oraz koncertował w garnizonowym kasynie oficerskim.  Podobnie jak poprzedni, zanim trafił do mnie był w kilku różnych oddziałach. Zachowywał się trochę przyzwoiciej od tych dwóch opisanych wcześniej szpiegów. Później przyłapano go na tajnych kontaktach z bolszewikami i uwięziono go. Potem za wstawiennictwem jakiegoś wyższego rangą oficera został wypuszczony z więzienia, by w krótkim czasie znów znaleźć się w tiurmie. Wreszcie gdzieś pod Krasnojarskiem bezkarnie uciekł naszej żandarmerii i ślad po nim zaginął

 Wkrótce cały mój oddział liczył już sporo żołnierzy. Była to naprawdę poważna liczba. Mieliśmy własne gospodarstwo, sześć koni, wozy i sanie. Nasze magazyny mieściły się w piętnastu, dość dużych, krytych wozach kolejowych. Wszystko mieliśmy zinwentaryzowane i poukładane, lecz wagony były tak przepełnione, że baliśmy się czy resory (sprężyny) nie popękają. Pod koniec naszego pobytu w Nowo-Nikołajewsku dysponowaliśmy prawie wszystkim czego nam było potrzeba. Posiadaliśmy mnóstwo narzędzi stolarskich oraz ciesielskich, olbrzymią liczbę narzędzi kowalskich i ślusarskich, jak również rymarskich, szewskich i krawieckich. Samych różnych pilników było aż kilka tysięcy, prócz tego mnóstwo łopat, kilofów, kół zapasowych, panewek do osi kolejowych, sporo baniek nafty, różnych smarów, olejów. Dysponowaliśmy również sporą ilością różnego rodzaju stali i blach żelaznych, cynkowych i aluminiowych. Wśród tego wszystkiego było również kilkanaście płyt czyściutkiej miedzi, grubości około 4 cm, 2-4 m2 każda. Oddzielnie zgromadziliśmy również kilkanaście wagonów węgla, dużo drzewa sagowego, różnego rodzaju desek i belek oraz gwoździ i tasaków jak również i szabli kawaleryjskich. Poza tym nie brakował nam też i obuwia zarówno męskiego jak i damskiego, różnych płócien i perkalików, igieł, nici grzebieni, lusterek, czernideł i past do obuwa, notesów, ołówków, piór i gumek do mazania oraz wielu innych rzeczy.

/ Oddział Zaopatrzenia Technicznego Wojska Polskiego V Dywizji Syberyjskiej generała Czumy -Nowonikołajewsk rok 1919. Kapitan Marian Strzetelski siedzi w drugim rzędzie trzeci od prawej strony. W tym czasie był Naczelnikiem Oddziału Zaopatrzenia Technicznego przy Dowództwie Wojska Polskiego.

  Cały mój batalion mieszkał w wagonach kolejowych przerobionych na mieszkania. Znajdowały się tam nawet murowane piece, które były wykorzystywane w piekarni, łaźni czy pralni. Jako dowódca batalionu miałem bardzo dużo pracy gdyż trzeba było zaspokoić najróżnorodniejsze wymogi poszczególnych oddziałów. Starałem się by wszyscy oficerowie i inżynierowie byli zawsze zajęci. Zlecałem im różnorakie zakupy i wysyłałem ich w tym celu w różne odległe miejsca. Zawsze płacili za zakupione towary gotówką, komisyjnie je odbierali, potem przywozili je wagonami, furmankami, statkami lub traktorami do miasta. Czasami miewałem kłopoty z naczelnym dowództwem. W ich szeregach odbywała się nieustanna podjazdowa walka, czyje rozkazy są ważniejsze. Na pisane do dowództwa armii wnioski o przyznanie kredytów na odpowiednie zakupy i zaopatrzenie dla wojska przeważnie dostawałem zgodę od pułkownika Czumy. Jednak ponieważ równocześnie byłem podległy rozkazodawstwu pułkownika Rumszy, ten dość często wydawał mi rozkazy sprzeczne z życzeniami pułkownika Czumy. I tak np. kiedyś płk. Rumsza sam przyznał mi spory kredyt, zamówił u mnie i kazał zakupić przeszło tysiąc tasaków, choć pułkownik Czuma nie zgodził sią na to.

 Nasza armia posiadała swoją wewnętrzną kontrolę wojskową, na której czele stał nieżyjący już dzisiaj pułkownik Hurynowicz. Był to człowiek bardzo schorowany i dość zgryźliwy. Miał dwie córki, z których jedna była lekarką w naszym szpitalu, a druga sanitariuszką. Obie były zawsze bardzo modnie ubrane, robiły wrażenie wielkich dam. Były to prawdziwe lale, zimne i wyrachowane, nadęte żaby, nie liczące się z nikim. W jednej z nich, w doktorce, zakochał się dowódca jednego baonu kapitan Jaworski, który tak został przez nią zmanipulowany, że aby zaspokoić szalone wybryki i zabawy pań pewnego dnia wyciągnął z kasy wojskowej pieniądze, za co później został aresztowany i ciężko za to odpokutował. One jednak nic sobie z tego nie robiły. W kontroli wewnętrznej pracował również zastępca szefa – kapitan Sapieszko, z którym przeważnie żyłem w zgodzie. Był to Polak z Litwy, bardzo porządny człowiek. Uciekł on z Tule z obozu jenieckiego na Łotwę i udało się mu przed nami wrócić do Polski. 

 Muszę się przyznać, że chociaż zarządzałem tak dużym magazynem i robiłem tak kolosalne zakupy dla poszczególnych oddziałów oraz wydawałem dla nich mnóstwo przeróżnych materiałów niezbędnych do normalnego funkcjonowania armii, to nie przypominam sobie by ktokolwiek z dowództwa armii czy chociażby z dywizji przyjechał i obejrzał moją pracę. Wciąż o to prosiłem, obiecano mi w końcu że ktoś się zjawi, lecz nadaremnie czekałem. Nikt nie przyjechał. Pisałem również do dowództwa z prośbą o umożliwienie mi zakupu kasy ogniotrwałej celem zabezpieczenia przechowywanych pieniędzy, lecz na nic się to zdało, nie dano mi jej. Wobec takiego obrotu sprawy, mając zawsze do dyspozycji spore sumy pieniędzy, trzymałem je w żelaznej skrzyneczce kasy baonowej. Zgodę na to oczywiście wyraził dowódca baonu inżynieryjnego, major Świerczewski. Kasjerem baonu był podporucznik Kołodziejczyk. Klucze do skrzyneczki miałem tylko ja i on, a kasa stała w wagonie warty więc znajdowała się pod stałą opieką.

  Raz się zdarzyło się, że wpadła do nas niezapowiedziana kontrola z pułkownikiem Czumą na czele oraz z szefem kontroli – pułkownikiem Hurynowiczem. Jednak do magazynów w ogóle nie zaglądnęli, przejrzeli tylko książkę kasową. Oburzyli się bardzo na fakt, że przydzielone mi pieniądze używałem na inne zakupy niż te, na które zostały faktycznie przyznane. Na nic się zdało moje tłumaczenie, że posiadam pisemne rozkazy przekazane mi przez pułkownika Rumszę i że o tych zatwierdzonych zmianach parę już razy meldowałem w kontroli wojskowej. Pułkownik Czuma nie chciał słuchać moich wyjaśnień, zwymyślał mnie i kazał pokazać kasę. Poprowadziłem więc obu pułkowników do wagonu warty. Weszliśmy do środka, gdzie znajdował się dowódca warty - kapral, dwóch żołnierzy wartowników i podporucznik Kołodziejczyk. Pułkownik Hurynowicz zapytał ile mam pieniędzy w kasie. Odpowiedziałem, że około kilkuset tysięcy rubli, (jednak już dzisiaj nie pamiętam ile to było dokładnie) i że wszystko jest zapisane na papierze w który pieniądze są zawinięte. Komisyjnie otworzyliśmy kasę. Pułkownik Hurynowicz wyjął  z niej zwitek banknotów zawinięty w kartkę papieru, na którym była zapisana kwota. Zaczęliśmy liczyć. Byłem trochę zdenerwowany niesłusznymi zarzutami pułkownika Czumy, który w sposób dość szorstki zbeształ mnie w obecności moich podwładnych mówiąc, że pieniądze są niezbyt dobrze zabezpieczone. Przeliczywszy pieniądze pułkownik Hryniewicz stwierdził, że w kasie jest o dwadzieścia tysięcy rubli mniej niż było to zapisane na kartce. Bardzo się zdziwiłem i powiedziałem, że jest to niemożliwe gdyż wczoraj jeszcze przeliczałem i wszystko się zgadzało. Zażądałem, by raz jeszcze pieniądze zostały komisyjnie policzone, lecz pułkownik Czuma wstał i podniesionym tonem powiedział: „…Uważam, że jest to niepotrzebne, widzę przecież jakie tu panują porządki. Pan za to wszystko odpowie, i poniesie konsekwencje służbowe. Naprawdę nie wiem co mam z Panem zrobić…”. I wyszedł.

 Cała ta sytuacja wyprowadziła mnie z równowagi, zwłaszcza, że spotkało mnie to w obecności moich żołnierzy. Od pierwszych chwili rozpoczęcia tej całej kontroli i od tego jak zostałem potraktowany przez pułkownika Czumę, wiedziałem, że musiała tu zadziałać jakaś intryga, jakieś nieporozumienie. Pamiętając jednak o naukach mojego śp. Ojca Artura, o moich obowiązkach jako ochotnika armii polskiej oraz wysokiej czci jaką posiadałem dla dowództwa armii, zacisnąłem tylko zęby i nie chcąc konfliktować się z pułkownikiem Czumą i dawać złego przykładu moim żołnierzom, nie odpowiedziałem nic na takie dictum. Gdy pułkownicy opuścili nasz wagon, ja i podporucznik Kołodziejczyk wraz z dowódcą warty jeszcze raz przystąpiliśmy do komisyjnego przeliczenia wszystkich zgromadzonych w żelaznej skrzyneczce pieniędzy. Okazało się, że cała suma się zgadza, było tyle ile faktycznie podałem w trakcie kontroli. Natychmiast też spisaliśmy protokół i w nadziei, że gdzieś jeszcze znajdę pułkowników wybiegłem z wagonu. Nigdzie ich jednak już nie było gdyż wyjechali z powrotem do dowództwa. Byłem tak strasznie rozżalony zaistniałą sytuacją, że tak naprawdę nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Pomyślałem sobie, że pierwszy raz w życiu i mam nadzieję, że chyba ostatni, spotkał mnie taki niedorzeczny i nieuzasadniony zarzut sprzeniewierzenia wojskowych pieniędzy. Najchętniej bym się zapadł pod ziemię zarówno ze wstydu jak i z rozpaczy, że tak zostałem niegodnie potraktowany, jednak wspominając Ciebie kochana Cesiu opanowałem swoje emocje i postanowiłem, że w sposób czysto służbowy i poważny będę się starał zaprotestować przeciw mojemu pohańbieniu. Następnego dnia gdy trochę ochłonąłem zgłosiłem się do majora Świerczewskiego, który nie pałał zbytnią sympatią do pułkownika Czumy, a ten obiecał mi, że jak najszybciej wyrobi mi posłuchanie u pułkownika Rumszy, bym przy przedstawieniu mojego raportu zameldował mu co zaszło. Dwa dni później pojechaliśmy razem do dowództwa. Tam przedstawiłem całą sprawę pułkownikowi Rumszy i poprosiłem o zrehabilitowanie mojej osoby i zmianę opinii na mój temat, ale w sposób taktowny i nie uwłaczający godności żadnej ze stron. Podkreśliłem przy tym mocno, że jestem doświadczonym żołnierzem z długim stażem i wiem, że godność wodza naczelnego należy szanować. Dlatego też nie odpowiedziałem nic na bezpodstawne zarzuty pułkownika Czumy i mimo tego, że poczułem się tym śmiertelnie dotknięty przemogłem się i zamilkłem. W trakcie całej rozmowy zauważyłem, jak pułkownik Rumsza i major Świerczewski, którzy w kręgach oficerskich prowadzili akcję podjazdową przeciw pułkownikowi Czumie, dawali sobie porozumiewawcze znaki. Po przedstawieniu raportu, zapytano mnie jakiej żądam satysfakcji. Podsuwano mi różne niezbyt honorowe rozwiązania, lecz ja z godnością odparłem, że żądam rehabilitacji mej osoby, takiej, jaką naczelny wódz armii pułkownik Czuma uzna za stosowne, by własnej godności wodza nie umniejszyć. Odmeldowałem się i odszedłem. Za trzy dni zostałem wezwany do pułkownika Czumy. Przyjął mnie bardzo grzecznie, wręcz serdecznie, usilnie prosił był usiadł. Oświadczył mi, że wezwał mnie do siebie bym doradził mu co zrobić z drzewem opałowym na zimę – czy je należy zakupić już teraz czy może poczekać jeszcze i obserwować jak się wypadki potoczą. Ani słowem nie wspomniał o swojej wizycie  w mojej kompanii i o tym jak potraktował mnie przy moich żołnierzach. W zaufaniu przekazał mi natomiast jak się przedstawia sytuacja naszej armii. Stwierdził, że zależnie od tego czy armia Kołczaka utrzyma napór bolszewików czy też nie, to my tu albo przez zimę pozostaniemy albo też rozpoczniemy ewakuację wojska i odwrót na wschód. Rozmawiał ze mną dość sympatycznie, rzeczowo i szczerze. W końcu powiedział, że wie jak poważnie, służbowo i po obywatelsku pojmuję moje stanowisko oficerskie. Wie też, że wywieram bardzo korzystny wpływ na moich żołnierzy i kolegów, oraz że agendy mojej kompanii są prowadzone bez zrzutu. Stwierdził też, że to w skutek dziwnej i zupełnie niepotrzebnej intrygi oraz jakiegoś wielkiego nieporozumienia spotkała mnie ta niesłuszna obraza i że nie powinienem się czuć urażony. Potraktowałem to jako formę przeprosin z jego strony i pomyślałem, że więcej od wodza naczelnego żądać nie mogę gdyż być może wśród wielkiej ilości intryg panujących u nas w armii oraz nieporozumień widocznie się zagalopował w swoich osądach w stosunku do mojej osoby i właśnie to przyznał. Na koniec naszej rozmowy poprosił mnie o wypowiedzenie mojego zdania na temat obecnej sytuacji, więc powiedziałem swoje. Przyznał, że rozumie mą kłopotliwą sytuację i dał mi do zrozumienia bym tak umiejętnie starał się politykować bym w przyszłości żadnemu ze swoich zwierzchników nie dał sposobności do zarzucenia mi postępowania niezgodnego z obowiązującym regulaminem. Na koniec serdecznie uścisnął mą dłoń i oświadczył, że zostawia mi pełną swobodę działania względem magazynu, gdyż wie, że na pewno bez zarzutu wykonam wszystkie powierzone mi zadania. Po paru dniach od spotkania z pułkownikiem Czumą, pułkownik Rumsza oświadczył majorowi Świerczewskiemu, że po zbadaniu sprawy jestem zupełnie oczyszczony z jakichkolwiek zarzutów. Został o tym poinformowany również baon inżynieryjny oraz cały mój oddział. Odetchnąłem z ulgą. Od tego czasu moje stosunki z pułkownikiem Czumą bardzo się poprawiły. Słyszałem od różnych oficerów, że zawsze wyrażał się pochlebnie o mojej osobie i stawiał mnie za wzór innym.

 Zastanawiałem się skąd wzięła się ta uknuta intryga przeciw mojej osobie i komu mogło na tym zależeć by skłócić mnie z pułkownikiem Czumą. Doszedłem do wniosku, że to prawdopodobnie pułkownik Rumsza próbował powoli usunąć z niektórych naczelnych stanowisk wszystkich ‘austryjców’ i poumieszczać tam swoich ‘ruskich’. Te moje przypuszczenia potwierdziły się zresztą gdy trafiłem z raportem batalionowym do szefa sztabu dywizji majora Benedykta Chłusiewicza [9]. Wszedłem do pomieszczenia, gdzie cienka, drewniana ścianka oddzielała pokój szefa sztabu od pokoju pułkownika Rumszy. U niego siedział jakiś jegomość w urzędniczym rosyjskim mundurze. Słyszałem jak rozmawiali po polsku. W pewnym momencie major Chłusiewicz przeprosił mnie i wyszedł na chwilę by odebrać służbowy telefon. Zostawił mnie samego. Zza ścianki usłyszałem urywek rozmowy pułkownika Rumszy z owym urzędnikiem. Chłusiewicz mówił:

 „… Więc wie Pan jakie teraz panują u nas stosunki? No niestety wciąż oni żądzą…”.

„…No tak. Ale proszę się nie martwić gdyż już pousuwałem ze wszystkich naczelnych stanowisk ‘austryjców’ a powsadzałem na ich miejsce naszych…”. odpowiedział pułkownik Rumsza. Na to Chłusiewicz:

„…No ale Czuma wciąż jeszcze jest…”.

Rumsza roześmiał się i odparł:

„…To nie problem. Niech jeszcze jakiś czas zostanie. Wie Pan, że i tak musi robić to co ja zechcę…”.

/ Stacja kolejowa Klukwiennaja, gdzie odbyła się kapitulacja 5.Dywizji Syberyjskiej.

  Siedziałem tak sam w pokoju i byłem tą rozmową nie tylko zdziwiony ale i przestraszony. Zbyt byłem uczciwym człowiekiem abym mógł przypuszczać, że wielka ideowość i chęć ochotniczej służby w wojsku polskim tego polskiego pułkownika, choć jeszcze nie tak dawno temu służącego w armii Imperium Rosyjskiego, może dojść do tak wielkiej podłości i cynizmu by usuwać z eksponowanych stanowisk oficerskich dobrych żołnierzy i to tylko dlatego, że służyli przedtem w innej armii zaborczej. Do tej pory szanowałem i podziwiałem bardzo pułkownika Rumszę, i to głównie ze względu na jego wielką pracowitość i zaangażowanie w służbę. Jednak to co przed chwilą usłyszałem zupełnie zmieniło postrzeganie jego osoby w moich oczach.

 Zastępcą pułkownika Czumy w dowództwie armii był podpułkownik Ludwik Lichtarowicz [10]. Nazywano go ‘podświeszczennikiem’. Był przeciwnikiem pułkownika Czumy, mocno związany z obozem pułkownika Rumszy, taki typ gładkiego lisa, który służył kiedyś w armii rosyjskiej. Pracował tam również i podpułkownik Skorobohaty, człowiek inteligentny, energiczny i uczciwy. Był dość mocno zżyty z Polakami z zaboru austriackiego. Bardzo liczyliśmy na niego w kwestii ukrócenia wzajemnych podchodów i niesnasek pomiędzy obydwoma obozami – pułkownika Rumszy i Czumy. Mieliśmy nadzieję, że te wzajemne tarcia złamie i spowoduje, że zjednoczymy się. Jednak nie udało mu się to, gdyż zarówno obaj pułkownicy jak i podpułkownik Lichtarowicz obawiając się zbyt mocnego jego wpływu na żołnierzy odsunęli go w cień nie chcąc by przypadkiem zagroził ich silnej pozycji.

 Coraz częściej mówiono o tym, że już wkrótce cała nasza armia będzie musiała się ewakuować na wschód do Władywostoku, by stamtąd okrętami wrócić do Polski. Wspólnie z oficerami, urzędnikami oraz zwykłymi żołnierzami w Nowo-Nikołajewsku przebywały również ich rodziny, żony, dzieci, matki, teściowie, itp. Ponieważ nie wiedzieliśmy czy ewakuacja będzie się odbywać wśród toczących się walk ze zbliżającymi się do miasta i wciąż rosnącymi w siłę bolszewikami, dlatego też pułkownik Czuma zdecydował się wysłać do Wierchnieudinska [11], kwatermistrzów oraz jedną kompanię by przygotować tam miejsce na kwatery dla rodzin żołnierskich. Polecił by w pierwszej kolejności skierować tam najpierw wszystkich cywilów, starców, kobiety i dzieci, tak by ruchy naszej armii nie były zbytnio krępowane i obciążone cywilami. Dopiero potem armia miała do nich dołączyć. To jednak mu się nie udało, gdyż pułkownik Rumsza i inni sztabowcy użyli wszelkich swoich wpływów po to by temu przeszkodzić. Dlatego też rozkaz Czumy nie został ani powtórzony ani nawet w części wykonany. Sztabowcy sprzyjający Rumszy twierdzili, że to zły pomysł, że nie pozwolą na to by cywile zostali najpierw wysłani do Wierchnieudinska, że raczej wystąpią z armii niż pozwolą na odłączenie się od swoich rodzin.  Takie postępowanie niestety później odbiło się na losach naszej ewakuowanej armii. Jako kwatermistrz do Wierchnieudinska, wyjechał z mojego oddziału już wcześniej wspomniany inżynier Łoziński. Zabrał on ze sobą całą swoją rodzinę. Jak się później okazało decydując się na ten wyjazd bardzo dobrze na tym wyszedł.

 O tym napiszę jeszcze następnym razem, ale nie dzisiaj, bo już dość późno się zrobiło. Ogarnęła mnie cisza i tylko słyszę skrobanie pióra po papierze. Myślę, że gdybym dalej przelewał na kartki swoje przeżycia z tamtego okresu to zatracił bym się w pisaniu tak, że pewnie siedział bym tak do rana. A powieki już ciężkie, spać się chce, a sen zwłaszcza w tych dniach jest mi bardzo potrzebny. Dobranoc więc i Tobie Cesiulko i Naszemu Kochanemu Smokowi Szczęsnusiowi. Wiem, że mnie oboje kochacie szczerze – Ty Cesiu świadomie, a on Nieboraczek na razie tylko instynktownie. A ja Was oboje kocham zupełnie świadomie, szczerze, głęboko i na zawsze. Więc Pa! Dobranoc. Kończę już, bo zanadto się jeszcze roztkliwię, a na to ja ‘marsowy’ oficer nie mogę sobie przecież pozwolić. Jeszcze mój mundur by się tego przeraził….

Śpijcie więc spokojnie i niech Anieli Waszego snu strzegą. Pa! Pa!

Kielce 11.II.1924 (poniedziałek)

 Wróciwszy dzisiaj po obiedzie do mieszkania, długo przechadzałem się po pokoju by się uspokoić. Urzędnik mój wrócił właśnie z Przemyśla i przywiózł mi bardzo przykrą wiadomość. Otóż odmówiono mi przyjęcia do pracy jednego młodego człowieka, który miał zostać niższym urzędnikiem u mnie w biurze. Rozmawiałem wcześniej osobiście na jego temat i miałem przyobiecane jego przyjęcie. Jednak stało się inaczej. Jest to inwalida wojenny

z liczną rodziną, którego będąc pewnym decyzji o jego przyjęciu zatrzymałem w biurze i nawet pożyczyłem mu a’konto 40 milionów Marek Polskich. Dzisiaj musiałem go zwolnić, lecz pieniędzy odebrać od niego nie mogę, gdyż na moje zlecenie już przez parę dni pracował. Tak więc materialnie narażono mnie na stratę. Czuję się też osobiście skrzywdzony takim obrotem sprawy i myślę, że być może moi podwładni już więcej nie będą mi chcieli zaufać i uwierzyć mi na słowo jeśli będę im kiedyś coś obiecał. Z mego dość szczupłego personelu z którym współpracuję jeden sierżant jest chory na zapalenie płuc, moja maszynistka ma influencję, jeden żołnierz przebywa w szpitalu, zaś drugi właśnie dzisiaj wyjechał do umierającej żony. A tu z Przemyśla przychodzą nieustannie rozkazy: wykonać natychmiast, niezwłocznie, zaraz… No cóż nie będę się zbytnio tym wszystkim przejmował i będę robił to co dam radę wykonać. Nie zamierzam się przemęczać zbytnio. Jak tak dalej pójdzie i moje poczucie obowiązku i pracowitość będzie w dalszym ciągu wykorzystywane przez moich zwierzchników to zacznę chyba pokazywać pazury i w końcu się im postawię. Ale nie martw się o mnie kochana Cesiu, bądź o mnie spokojna, nie dam się im. Jutro ma tu przyjechać na wizytację, na jakąś grę wojenną, na dwa dni generał Franciszek Latinik [12]. Więc jeśli będę miał sposobność by się z nim zobaczyć, to na pewno przedstawię mu warunki mojej pracy i poproszę by koniecznie coś na to zaradził. A teraz wracam już do moich wspomnień.

 Kilku moich chłopców, wspólnie z podporucznikiem Chodakowskim i plutonowym inżynierem Krausse wyjechali na moje polecenie na zakupy i wywieźli z fabryki rządowej w Złatoust [13], tuż sprzed nosa nadciągających oddziałów bolszewickich, bardzo dużo przeróżnych drogich narzędzi i materiałów niezbędnych dla naszego wojska i chociaż, jak się później dowiedziałem, trochę sympatyzowali z bolszewikami, to jednak żaden z nich nie zdradził, tak byli do naszego oddziału przywiązani. Dość sporo różnych narzędzi, pił poprzecznych łopat, oskardów czy młotów pozostawiliśmy pod opieką naszego delegata wojskowego pułkownika ks. Zdanowicza. Miał on je za jakiś czas przywieźć ze sobą. Były przygotowane do transportu w jednym z wagonów towarowych. Jak się potem okazało transport ten w ogóle do nas nie dotarł, gdyż pułkownik po prostu spieniężył cały towar, a pieniądze ukradł. Gdy się w końcu zjawił już bez narzędzi, miał zostać pociągnięty do odpowiedzialności, nie tylko za tę kradzież, ale i za szereg innych nadużyć których wcześniej się dopuścił. Jednak dzięki wstawiennictwu pułkownika Rumszy i naciskowi innych oficerów z byłego zaboru  rosyjskiego, został uniewinniony, a w końcu wysłano go jako delegata wojskowego do jednego z większych miast na wschodzie Rosji, tak mi się zdaje że do Jekaterynburga.

 Komendantem wyprawy do Złatoust został wyznaczony porucznik Chodakowski. Był to człowiek nieodpowiedzialny i lubiący zabawę, karty, wódkę i dziewczęta. Mocno związał się z pułkownikiem Zdanowiczem i przegrał tam w karty sporo pieniędzy przeznaczonych na zakupy. Powrócił do nas dopiero po paru tygodniach i został aresztowany i osadzony w więzieniu. Dopiero przed samą ewakuacją zwolniono go. Tak naprawdę żal mi go trochę było, bo w walkach z bolszewikami stracił brata, a na sowiety był cięty jak nikt inny. Po wyjeździe z Nowo-Nikołajewska już więcej nie miałem z nim kontaktu. Wprawdzie niedawno czytałem gdzieś w gazetach o jakimś ministrze czy też o głównodowodzącym wojsk gdzieś na Kowieńskiej Litwie, który nosił to samo nazwisko. Kto wie może to był właśnie on bo spryciarz był z niego wielki i do wszystkiego zdolny.

 Front bolszewicki zbliżał się do nas coraz bardziej, armia Kołczaka coraz gorzej się broniła i utrzymywała swoje frontowe pozycje. Nie wiedząc jak to dalej będzie zakupiłem tylko część niezbędnego dla armii drzewa, a resztę dobrze ukryłem. Otrzymaliśmy rozkaz by powoli zacząć przygotowywać pociągi do ewakuacji na wschód. Zgromadziliśmy zapasy żywności na jakieś sześć miesięcy, urządziliśmy wagony dla żołnierzy i ich rodzin na ich paromiesięczne mieszkanie w zimie. Stacja w Nowo-Nikołajewsku zaczęła się powoli zapychać wagonami zarówno z mieniem państwowym jak i prywatnym wywiezionym z Jekaterynburga oraz innych miast i miasteczek aż po Omsk włącznie. W tym czasie nasiliły się bezczelne kradzieże ze stojących na stacji wagonów. Kradziono dosłownie wszystko co się dało. Niestety i część polskich żołnierzy również się do tego przyczyniła. O węgiel było bardzo trudno w tym czasie, więc mając rozkaz zdobycia go za wszelką cenę zmuszony byłem kombinować. Kupowałem węgiel kradziony od rosyjskich urzędników kolejowych. Załatwiałem to tak, że napisy na rosyjskich wagonach z węglem zamalowywano, pisano na nich po polsku i całe wagony dołączano do naszych składów. W podobny sposób zdobyłem też i część drzewa. O wszystkim meldowałem ustnie w dowództwie. Choć cała ta sytuacja strasznie mnie mierziła i takie załatwianie sprawy z moją etyką się nie zgadzało, to jednak pamiętając o potrzebie ratowania swoich z opresji i wspominając krzywdę jaką na moich rodakach moskale przez ponad 100 lat niewoli dopuszczali się, starałem się wytłumaczyć swoje postępowanie i uspokoić swoje sumienie. Płaciłem przecież rosyjskim urzędnikom gotówką. Zresztą były to takie czasy, że za pieniądze można było kupić dosłownie wszystko, a i urzędnicy widząc gotówkę pewnie byliby zdolni sprzedać nam samego Kołczaka. W podobny sposób jak węgiel zakupiłem też i parę wagonów mąki. Ponieważ Omsk miał się ewakuować lada dzień, więc w ostatniej chwili posłałem w tamtym kierunku podporucznika Korneckiego razem z podoficerem i kilkoma żołnierzami, celem zakupu masła, mąki, mięsa, kapusty i wszystkiego co mogło się przydać przy ewakuacji. Niedaleko Omska, na jednej z linii kolejowych stał jeszcze nasz trzeci pułk piechoty. Podporucznik Mermer zakupił dla nas w likwidującym się Klubie Żołnierza Polskiego w Nowo-Nikołajewsku trochę kawy, przypraw, marmolady i mięsa. Udało mu się również zdobyć kilkanaście zamrożonych tusz świńskich. W tym czasie miałem tak dużo pracy, że nieraz budzono mnie w nocy i musiałem wówczas załatwiać ważne sprawy. Omsk w końcu zaczął się ewakuować, więc i nasze oddziały zaczęły się też organizować gdyż lada dzień spodziewaliśmy się rozkazu wyjazdu z Nowo-Nikołajewska w stronę Irkucka. Na przygotowanie do drogi i urządzenie wagonów szło masę desek, gwoździ, cegły, szkła i blachy. Z powodu zapchania torów na stacji nie mogliśmy wymanewrować na linię kolejową już urządzonych naszych wagonów, a składy przychodzących nowych pociągów nieustannie się zmieniały. Przyszedł rozkaz, że nasze wojsko obejmuje pod swoją ochronę główną linię kolejową od Omska aż do miasta Tajga [14] i dalej aż na wschód boczną linię do Barnaułu [15], Semipałatyńska [16] oraz do Tomska [17]. Dowódca dywizji, pułkownik Rumsza rozkazał mi bym pozostał w Nowo-Nikołajewsku i zatrzymał tylko mały podręczny magazyn mieszczący się w dwóch wagonach oraz kasę z pieniędzmi. Podporucznik Mermer miał przejąć pozostałe magazyny oraz mój oddział poprowadzić jako niebojowy, ciężko obładowany naprzód. Zostałem więc ja z dwoma żołnierzami oraz porucznik Zemła, inżynier Spirydowicz, mój ordynans i porucznik Smardzewski z żoną. Ponieważ podporucznik Mermer dysponował zbyt małym zapasem chleba, więc poradziłem mu by po drodze nakazał żołnierzom mieszać mąkę i przygotowanego ciasta wypiekać chleb lub też próbować na poszczególnych postojach wymienić mąkę, której zapasów mieliśmy sporo, na gotowe bochenki lub na inną żywność. Zgodził się ze mną i odjechał.

  Wśród ewakuacji i ogólnego panującego chaosu, w ostatniej chwili, przezwyciężywszy panujące znaczne przeszkody w ruchu kolejowym, przybył nasz trzeci pułk piechoty oraz porucznik Kornecki z zakupionym  mięsem, masłem, kapustą i mąką. Kazałem więc mu doczepić wagony do najbliższego odchodzącego pociągu i dogonić nasz pierwszy wysłany eszelon. Jednak udało mu się to dopiero parę dni później i to z wielkimi trudnościami bo ruch na obu torach głównej linii kolei syberyjskiej był bardzo duży i do przodu na wschód posuwać się można było bardzo powoli. W Nowo-Nikołajewsku znajdował się również czeski garnizon, który gdy zaczęła się ewakuacja wyjechał za Tajgę. W tym czasie dowódcami naszych pułków byli: pułku ułanów był pułkownik Konrad Piekarski [18], pierwszego pułku piechoty – pułkownik Ludwik Bołdok [19], zwany inaczej ‘buldogiem’, wielki hochsztapler i tchórz. Dowódcą drugiego pułku strzelców polskich (piechoty) był – podpułkownik Ludwik Kadlec [20], mój stary znajomy sprzed wojny, były kapitan z wojska austriackiego, w momencie wybuchu wojny, przebywający na pensji w Podmonasterku koło Uroża. Dowódcą trzeciego pułku strzelców polskich (piechoty) był – pułkownik Romuald Kohutnicki [21] (vel Kogutnicki), dowódcą piątego pułku artylerii polowej – pułkownik Karol Jacewicz [22], a dowódcą baonu zapasowego, kadrowego – podpułkownik Leonard Brzeziński[23]. Pomocnikiem dowódcy Wojsk Polskich był pułkownik Dunin-Marcinkiewicz[24], dość tęgi oficer i straszny pijak. Zdarzyło się, że z początkiem lata 1919 roku, a więc w okresie jeszcze dość spokojnym, pułkownik Marcinkiewicz przyjmował raporty od ochotników zgłaszających się do wojska polskiego. Jego adiutant porucznik Szulc z Galicji (nazywany przez wszystkich Szokowskim), bardzo porządny oficer i dobry kolega, ustawił na korytarzu grupę nowych ochotników, byłych rezerwowych oficerów austriackich, którzy mieli zameldować pułkownikowi swe przybycie. Okazało się jednak, że pułkownik Marcinkiewicz był pijany i nie bardzo kojarzył o co chodzi. Mimo tego porucznik Szulc wszedł do kancelarii i zameldował:

„…Panie pułkowniku, raport gotowy, na korytarzu czekają ochotnicy chcący się zameldować...”.

Pułkownik podniósł na niego niezbyt wyraźny wzrok i odpowiedział:

„…Nu tak, dobrze. I co z tego?...”

Adiutant jeszcze raz powtórzył:

 „…Nowo zaciężni ochotnicy czekają już od dłuższego czasu by się zameldować. Trzeba ich przyjąć by nie zrobiło to złego wrażenia, to sami byli oficerowie. Rwą się do walki. Chcą do wojska polskiego. Czy mam poprosić?...”.

„…Nu tak, to chodźmy…” odpowiedział Marcinkiewicz. Wstał i lekko się zatoczył. Szulc podtrzymał go pod rękę, otworzył drzwi kancelarii i wyszli na korytarz. Pułkownik chwiejąc się na nogach bełkotał:

 „…Nu to dobrze, ei dobrze…”. 

Podszedł do jednego z ochotników, popatrzył mu w oczy i zapytał go:

„…Nu tak, co pan chce?...”.

Ten wyprostował się jak struna i zameldował:

„…Panie pułkowniku, melduję posłusznie me przybycie do pułku…”.

Marcinkiewicz na to:

„…Nu, tak dobrze, to ja już wim. I co jeszcze?...”.

Ochotnik zrobił dziwną minę, a pułkownik zwrócił się do Szulca:

„…A tamta reszta to co chce?...”.

Szulc odparł: „…Chcą to samo zameldować…”.

„…No dobra…”-  odparł pułkownik, machnął ręką, zatoczył się i usiadł na ławce.

Wówczas adiutant ratując sytuację, tak długo nie pozwolił odejść pułkownikowi dopóki on nie przyjął wszystkich czekających na wysłuchanie ochotników. Byli to przecież ludzie pełni najlepszych chęci i zapału do służby w tworzonym się tu na Syberii wojsku polskim. Jednak takie przyjęcie i potraktowanie ich przez pijanego pułkownika już na samym wstępie ich służby zrobiło na nich niezbyt przychylne wrażenie.

/ Kielce 26 luty 1927 rok

 Jednak oprócz takich oficerów jak pułkownik Marcinkiewicz było sporo i takich, którzy odznaczali się niezwykłą charyzmą i mądrością. Byli to bardzo kulturalni ludzie, którym nie brak było odwagi i zaangażowania w sprawy wojskowe, polskie. Do takich właśnie należał między innymi bardzo dzielny, choć trochę szorstki w obejściu, major Emil Werner [25] czy porucznik Stanisław Biegański [26] - dowódca 3 kompanii. Bardzo zasadniczym i wymagającym był kapitan Wacław Popiel [27], zaś w pierwszym Pułku Piechoty ogromnie lubianym przez żołnierzy i kolegów był major Franciszek Ankowicz [28], mój dawny znajomy z obozu w Wierchnije Mułły. Był to niezwykle dzielny i kulturalny oficer. W pułku ułanów spotkałem też młodego Jana Krobickiego, syna inżyniera Leona Krobickiego, z którym pracowałem tuż przed wybuchem wojny przy budowie wodociągów w Drohobyczu. Było też jeszcze bardzo wielu, innych wspaniałych oficerów, których nazwiska niestety uleciały mi już z pamięci.   

 Na skutek wyjazdu części naszych pułków na wschód i zmniejszenia liczebności naszych żołnierzy stacjonujących w Nowo-Nikołajewsku, rosyjski garnizon ‘białych’ zbuntował się i  próbował nas rozbroić licząc być może na wdzięczność coraz bardziej zbliżających się do miasta i rosnących w siłę oddziałów bolszewickich. Jednak pułkownik Rumsza angażując jedną z pozostałych jeszcze w mieście kompanii, swoją zdecydowaną postawą, bunt w zarodku stłumił. Krótko przed ostatecznym naszym odjazdem z Nowo-Nikołajewska, ja i porucznik Cesar spotkaliśmy na peronie dworca naszych starych znajomych z Czernuszki i Taushu, gdy wspólnie razem budowaliśmy tam linię kolejową. Byli to: przedsiębiorcy Abram Michajłowicz Gołowczynier i inżynier Aleksander Abramowicz Zmojro, inżynier Paweł Michajłowicz Nagałkink, buchalter Bierceńskij, inżynier Michał Pawłowicz Butowicz i wielu, wielu innych. Wszyscy oni uciekali przed bolszewikami. Od nich właśnie dowiedziałem się, że technik Piotr Piotrowicz Bobkow pracuje w jakiejś fabryce koło Barnaułu, gdzie schronił się razem z rodziną. Wspólnie powspominaliśmy stare czasy i życzyliśmy sobie ponownego spotkania już w Polsce.

  Tymczasem przyszedł ostateczny rozkaz opuszczenia miasta. Kazano mi wspólnie z pozostałymi pod moją komendą żołnierzami, małym magazynem i kasą z zabezpieczonymi pieniędzmi dołączyć moje wagony do pociągu kompanii kolejowej. Wprawdzie major Świerczewski do ostatniej chwili próbował robić mi trudności chcąc udowodnić, że to on właśnie jest najważniejszą osobą w mieście wydającą rozkazy, jednak po dłuższej chwili, gdy rozkaz szefa sztabu dywizji został raz jeszcze dobitnie wypowiedziany, zgodził się bym odjechał. W końcu ruszyliśmy w drogę. Wlekliśmy się jednak bardzo wolno, co chwilę się zatrzymując, gdyż tory były wszędzie zatarasowane różnymi składami pociągów, wypełnionych po brzegi żołnierzami rosyjskimi, czeskimi czy polskimi. Po drodze dochodziły do nas różne niezbyt dobre wiadomości o tym, że mieszkańcy wsi buntują się przeciw Kołczakowi i jego żołnierzom, że w Tomsku garnizon pod dowództwem rosyjskiego generała Anatola Piepielajewa [29]  też się zbuntował i wystąpił przeciwko kampanii wojsk Białych i podobno chciał nam nawet przeciąć drogę próbując zmusić nas do poddania się. Poza tym, Czesi, dysponujący wówczas pięcioma dywizjami wojska robili nam też trudności w sprawnym opróżnianiu poszczególnych stacji kolejowych, tak, że nasze pociągi nie mogły w miarę szybko posuwać się na przód. Przy tym wszystkim, kolejarze rosyjscy niszczyli też  urządzenia stacyjne, zwrotnice i tory. W ten sposób opóźniano naszą ewakuację, a bolszewicy i żołnierze Kołczaka, którzy przeszli na ich stronę, coraz bardziej zbliżali się do nas. Staraliśmy się bronić, ale straty w ludziach, zarówno naszych jak i bolszewickich były ogromne. W naszym transporcie, oprócz moich żołnierzy chroniących wagony magazynowe, jechał też sztab naszego dowództwa oraz 2 Pułku Piechoty (Brygada Piechoty). Cały garnizon wojsk Kołczaka stacjonujący w mieście Tajga do którego dotarliśmy w przeddzień Wigilii 1919 roku, bardzo ważnym, strategicznym węźle kolejowym znajdującym się na trasie naszej ewakuacji, przeszedł na stronę bolszewików i wspólnie z nimi próbował przejąć nasz transport i nie dopuścić nas do miasta. Na stacji Tajga znalazło się w nocy z 22 na 23 grudnia w sumie ponad 15 transportów, zarówno polskich jak i rosyjskich, które czekały na swą kolejność wyjazdu. W tym czasie zima była sroga, ponad 20 stopni mrozu, śnieg po kolana. Armia Kołczaka, jak niedobitki Napoleona spod Moskwy, w przeważającej części szła pieszo, jechała saniami i na koniach, częściowo tylko pociągami. Zmarznięci żołnierze posuwali się i atakowali wzdłuż linii kolejowej. Jednak po bardzo zaciętej, zwycięskiej walce, w której brał również udział batalion szturmowy i kompania kolejowa, udało się zająć stację kolejową. W tej krwawej bitwie zginęło wielu ludzi, nie tylko bolszewików ale i też naszych  żołnierzy.

  Major Świerczewski w trakcie szturmu na stację kolejową zachował się jak tchórz – schował się gdzieś za wagony i wyszedł dopiero gdy już było po wszystkim. Wypomnieli mu to nasi oficerowie z kompanii kolejowej i saperskiej gdy po zdobyciu stacji zorganizowaliśmy odprawę. Wówczas Świerczewski spokojnie oświadczył, że jest zwolennikiem teozofii i rozlewu krwi nie uznaje. Z teatralnym gestem wyciągnął z kabury pistolet i powiedział:

„…Może któryś z panów oficerów tym to rewolwerem wykona nade mną sąd. Bardzo proszę, no który chętny?...”.

Z niesmakiem odwróciliśmy się od niego a jeden z nas powiedział:

„…Jeśli ma pan choć trochę honoru, to sam pan powinien wiedzieć jak użyć tego rewolweru. My nie jesteśmy mordercami…”. 

„…Ależ Panowie…” odparł major, „…sam nie mógł bym tego zrobić, gdyż moje wierzenia teozoficzne mi na to nie pozwalają…” i schował rewolwer do kabury.

Dały się słyszeć głosy oburzenia pomiędzy oficerami i po pewnym czasie większość z nich opuściło zebranie. Od tego wydarzenia prawie wszyscy postponowali [30] majora Świerczewskiego i mało kto odzywał się do niego.

  Nasz eszelon składał się w części z kompanii kolejowej, z tak zwanych warsztatów ruchomych inżyniera Bronikowskiego, części mego oddziału w skład którego wchodził mały podręczny magazyn mieszczący się w dwóch wagonach, oraz z tak zwanej kolumny automobilowej, której dowódcą był pewien kapitan, kierownik pociągu. Razem z nim jechał też młody chorąży Pilecki ze swoją piękną żoną. Był on synem radcy sądowego z Drohobycza. W skład naszego pociągu wchodziły też dwa parowozy. Jeden z nich, już po zakończonej walce z bolszewikami pożyczyli od nas Czesi, chcąc przetoczyć swój skład na inny tor i już nigdy go nam nie zwrócili. W ten sposób pozostały jeden, co chwilę psujący się parowóz, który był coraz słabszy i nie był w stanie ciągnąć naszych wagonów. Dlatego też zmuszeni zostaliśmy do zarekwirowania po drodze innego parowozu z jakiegoś porzuconego czeskiego składu, który spotkaliśmy tuż za Tajgą. Tak naprawdę ta nasza ewakuacja, ten nasz odwrót był straszny. Po stoczonej zwycięskiej walce w Tajdze, nastało u nas pewne chwilowe zamieszanie i rozprężenie. Dochodziły do nas informacje, że bolszewicy lada chwila nas okrążą i zmuszą do poddania się. Byliśmy w ciągłym pogotowiu do obrony. Okazało się jednak, że bolszewicy po przegranej bitwie trochę odpuścili, tak że przez 3 dni nie ruszyli się z miejsca i nacisk wojsk sowieckich mocno się osłabił. Podobno nawet prosili komendanta stacji Tajga o przyśpieszenie naszej ewakuacji.

 Mijane po drodze stacje kolejowe, bardzo często przejmowaliśmy dość zniszczone. Na dodatek po licznych awanturach i niesnaskach z czeskimi żołnierzami, którzy umyślnie przeszkadzali i utrudniali nam w sprawnym poruszaniu się do przodu, nasze eszelony były wstrzymywane i opóźniana była ich odprawa. Tymczasem liczne, czeskie, ciężkie transporty kolejowe, mocno obładowane i  dobrze wyposażone, wysyłane były w pierwszej kolejności i dość szybko posuwały się do przodu. Natomiast kilka pozostałych lekkich pociągów były puszczane już bardzo sprawnie i posuwały się szybko za nimi, po wolnej już linii kolejowej. Była to ich bardzo chytra, dość przemyślana taktyka. Chcieli by naszym kosztem, jako tylną strażą zostawioną daleko w tyle za sobą, uchronić się przed pościgiem nacierających bolszewików i związać ich siły w walce z naszymi żołnierzami.

  W dwa dni po zakończonej zwycięskiej bitwie w mieście Tajga dołączył do nas rozbity częściowo nasz batalion szturmowy z kapitanem Dojanem oraz część Drugiego Pułku Piechoty. Oficerowie i część zwykłych żołnierzy, którzy uciekali zaśnieżonymi lasami czy polami, znaleźli schronienie w naszych wagonach. Tłoczno było tak, że przez dwa dni przejść trudno było przez korytarz. Dzielny młody porucznik – szturmowiec Czarniecki – zanim dotarł do nas, szedł na trzaskającym mrozie, z przestrzelonym kolanem i na koniec zemdlał. Umieściliśmy go w jednym przedziale na górnym posłaniu i opiekowaliśmy się nim. Przemyliśmy mu kolano, obandażowali je, karmili, otulali. Po dwu dniach przeniesiono go na noszach do przejeżdżającego obok nas pociągu sanitarnego. Wśród oficerów jadących w naszym eszelonie był również i mój ‘krajan’ – chorąży Julian Łobos, który służył w batalionie szturmowym. Od niego też dowiedziałem się dużo szczegółów na temat stoczonej bitwy pod Tajgą i rozgromieniu żołnierzy Kołczaka którzy przeszli na stronę bolszewików oraz 30 Dywizji Sowieckiej. Dogoniliśmy wkrótce skład pociągu, który jechał przed nami. Łobos razem z innymi żołnierzami przesiadł się tam i wiem, że na jednej z kolejnych stacji, wspólnie z pozostałymi oficerami i żołnierzami ocalałymi z bitwy pod Tajgą na nowo sformował batalion szturmowy. Jechał też z nami porucznik Zemła, straszny pesymista, który w swym zbyt realistycznym pojmowaniu rzeczywistości przepowiadał nam, że z naszej ewakuacji wkrótce już nic nie zostanie, że na pewno będziemy zmuszeni się poddać. Jego przepowiednie wkrótce miały okazać się prawdą.  Na jednej ze stacji przyłączył się do nas jakiś czeski kapitan z misji w Omsku. Jechał z nami parę dni, a potem gdy pociąg zwolnił i zaczął się bardzo powoli posuwać do przodu, wysiadł i wzdłuż torów poszedł dalej pieszo. Niestety nie spotkaliśmy go już więcej. Pod koniec grudnia przejeżdżaliśmy przez stację kolejową Aczyńsk [31], gdzie dwa dni wcześniej wydarzyła się katastrofie. Otóż eksplodował tam rosyjski pociąg wyładowany po brzegi pociskami i materiałami wybuchowymi i poczynił tam straszne spustoszenia. Okazało się, że był to atentat [32] miejscowych bolszewików. Wszędzie walały się strzępy ciał. Urządzenia stacyjne były zupełnie zrujnowane, budynki zniszczone, okna połamane, szyby pobite, drzwi powyrywane. Opowiadano mi, że jakiś oficer rosyjski, który przejeżdżał kolejnym transportem przez tę stację znalazł leżące daleko od torów szczątki swojej żony, która zginęła w wybuchu jadąc pociągiem przed nim. Osobno leżała jej głowa, ręce i nogi. Jakaż to musiała być siła wybuchu, skoro jednego śpiącego tylko w samej koszuli oficera rosyjskiego, podmuch powietrza wyzuł z koszuli i daleko go przez okno wyrzucił. Patrząc na te wojenne zniszczenia z trudem przejechaliśmy przez tę stację.

  Nie mieliśmy dość własnej obsługi kolejowej, więc musieliśmy korzystać ze służby rosyjskiej. Rosyjskie nieliczne pociągi posuwały się wśród naszych eszelonów, a my z wolna zostawialiśmy je za sobą by własnej kolumny pociągów jadących na wschód nie rozbijać. Na stacjach, które mijaliśmy zarówno polscy jak i rosyjscy komendanci wojskowi próbowali jak najszybciej wyekspediować w dalszą drogę swoje składy pociągów. Na tym tle bardzo często dochodziło do kłótni, a nawet bójek między żołnierzami. Czasami polskie i rosyjskie oddziały stawiały przeciwko sobie karabiny maszynowe, na szczęście jednak do wystrzałów nigdy nie dochodziło. Był to tylko taki rodzaj straszenia się nawzajem. Zazwyczaj z takiego straszenia to my wychodziliśmy zwycięsko i nasze eszelony ruszały dalej do przodu. Raz tylko zdarzyło się, że przepuściliśmy jako pierwszy pociąg wiozący wojsko Kołczaka, jego dowódców i całą wierchuszkę, a razem z nimi przejechały też cztery wagony pełne złota. Na jednej ze stacji, gdy Kołczak mijał tę część mojego oddziału, która była pod komendą porucznika Mermera, pociąg na chwilę się zatrzymał. Był strzeżony przez rosyjskich junkrów – kadetów. Wówczas dwóch spośród pięciu moich żołnierzy, wyjątkowych łobuzów wywąchało złoto i umyślili sobie, że jeden spośród tych czterech wagonów, w których było przewożone złoto przejmą (czyli po prostu ukradną) na potrzeby naszej armii. Dobrze pomyśleć, ale jak to zrobić. Wagony ze złotem jako bardzo ciężkie były doczepione na końcu składu. Mróz był naprawdę siarczysty. Wartownik, chwacki młody junkier stał na zewnątrz wagonu z bronią gotową do wystrzału. Co chwilę tupał dla rozgrzewki nogami i zacierał o siebie zmarznięte ręce. Jeden z moich żołnierzy schował butelkę wódki do kieszeni płaszcza, nałożył na głowę rosyjką czapkę, zapalił papierosa, wyszedł na tory i ‘z głupia frant’ [33] zaczął zbliżać się w kierunku uzbrojonego junkra. Drugi z żołnierzy przeszedł zaś na drugą stronę wagonu. Wiedząc, że pociąg lada chwila może ruszyć, z daleka patrzyliśmy przerażeni na całą tą scenę. Tymczasem nasz żołnierz podszedł bardzo blisko do wagonu, wyjął z kieszeni butelkę, odkorkował ją i pokiwał ze współczuciem w kierunku pilnującego wagonu junkra. Potem podniósł butelkę do góry i pociągnął potężny łyk. Następnie wyciągną rękę w kierunku wartownika, zachęcając go też do wypicia. Lecz tamten przecząco pokręcił głową i skierował w kierunku naszego żołnierza karabin. Wówczas nasz nie tracąc rezonu raz jeszcze wyciągnął w kierunku junkra flaszkę i coś do niego powiedział. Wtedy dopiero moskal odłożył broń, wziął butelkę od naszego żołnierza i przyłożył do ust. Pociągnął chyba ze trzy łyki, po czym oddał flaszkę naszemu i zapalił papierosa. Stali tak razem przez chwilę i żywo gestykulując rozmawiali. Tymczasem drugi mój łobuz, który przeszedł na drugą stronę wagonu, niepostrzeżenie odczepił go od całego składu. Wtedy nagle parowóz gwizdnął, szarpnął wagony i cały skład ruszył. Widząc co się dzieje nasz żołnierz chwycił moskala w pół, lecz tamten jak piskorz wywinął mu się. Drugi z żołnierzy nie zdołał już podbiec by pomóc obezwładnić junkra. Ten zaś uwolniony chwycił za karabin i wystrzelił kilka razy w powietrze. Pociąg się zatrzymał, a „zgubiony” wagon ze złotem, ponownie doczepiono do całego składu Kołczaka. Widząc nieskuteczność swoich działań i biegnących rosyjskich żołnierzy w ich kierunku, moi pomysłowi żołnierze, pod osłoną nocy uciekli i ukryli się za budynkami stacyjnymi. Dopiero gdy pociąg Kołczaka odjechał dołączyli z powrotem do nas. I tak zakończyła się nieudana akcja przejęcia wagonu pełnego bolszewickiego złota.

  Z dnia na dzień nasze transporty kolejowe posuwały się coraz wolniej. Przeciętnie robiliśmy około 6 km na dzień. Od Tajgi dodatkowo wlekliśmy ze sobą jakiś ciężki, luksusowy wagon pierwszej klasy - salonkę, z częściowo zepsutym centralnym ogrzewaniem. Był to prezent dla generała Kazimierza Rumszy od generała Anatola Piepielajewa. Mieliśmy go później naprawić, a tymczasem zezwoliliśmy na razie w nim podróżować jakiemuś rosyjskiemu dygnitarzowi. Razem z nim w wagonie podróżował również jakiś rosyjski generał, paru pułkowników i kilku innych oficerów. Była również żona rosyjskiego generała Wierzbickiego, który razem ze swoimi żołnierzami jechał w pochodzie wzdłuż torów naszej trasy. W ogóle bardzo wielu rosyjskich żołnierzy i oficerów z braku koni, które zostały wcześniej już zjedzone, szło pieszo. Byli głodni i przemarznięci, często z odmrożonymi rękami, nogami, nosami. Chcąc szybciej przemieścić się do przodu i choć trochę odpocząć, czepiali się naszych platform kolejowych i wsiadali na dachy wagonów. Pozwalaliśmy im na to, lecz do środka wagonów rzadko ich wpuszczaliśmy, obawiając się wszy i różnego rodzaju chorób i zaraz, które mogli nam sprzedać. Zresztą i u nas było też mocno nabite ludźmi, gdyż po drodze przyjmowaliśmy coraz to nowych cywilów, głównie Polaków. Jednak w salonce wciąż było jeszcze sporo wolnego miejsca. Tory kolejowe były zablokowane. Od kilkunastu już minut nasz skład stał na linii kolejowej, a przed nami stały inne nasze eszelony. Porucznik Zemła miał właśnie dyżur, gdy zgłosiło się do niego kilku pieszych, rosyjskich żołnierzy prosząc by im w wagonie trochę pozwolić się ogrzać. Posłał więc ich do salonki mówiąc, że tam jest jeszcze sporo miejsca, bo tylko kilku rosyjskich oficerów tam siedzi. Żołnierze bali się tam pójść, bo krępowała ich obecność ‘hospodin oficirow”. Porucznik Zemła kazał im jednak powołać się na rozkaz polskiego oficera dyżurnego i iść do salonki. Poszli więc, jednak za chwilę wrócili ze spuszczonymi głowami, mówiąc, że oficerowie powiedzieli im żeby ‘paszli won’. Wówczas porucznik Zemła się zdenerwował i kazał jednemu z naszych wygadanych podoficerów iść do salonki i oświadczyć, że jeśli tych zmęczonych i przemarzniętych żołnierzy nie przejmą do siebie, to polski oficer dyżurny naszego transportu wyrzuci ich stamtąd. Takie postawienie sprawy poskutkowało i zmarznięci rosyjscy żołnierze mogli się w końcu ogrzać i odpocząć. Od tego zdarzenia porucznik Zemła i nasi podoficerowie ‘zagięli parol’ na tych gagatków z salonki i później jeszcze przy zaopatrywaniu naszych parowozów w wodę i opał nauczyli ich moresu.

 Jak to było dalej opowiem Ci kochana Cesiu może już jutro. Północ się już zbliża i oczy mi się już same kleją. Pewnie Ty z Synuśkiem naszym już dawno śpicie. Zatem do zobaczenia jutro, spokojnego i zdrowego snu Wam życzę i na dobranoc serdecznie całuję.

Kielce 12.II.1924 (wtorek)

 Piszę już dzisiaj innym atramentem bo tamten biurowy wydał mi się zanadto rozwodniony, więc kupiłem sobie nowy. Ostatniej nocy spałem kiepsko, co chwilę przewracałem się z boku na bok, pewnie musiałem mieć jakieś niemiłe sny, których niestety nie pamiętam. Zbudziłem się w środku nocy cały zlany potem i bardzo długo już nie mogłem zasnąć. Byłem bardzo spięty, różne myśli plątały mi się w głowie. W końcu na krótko zasnąłem i śniło mi się moje biuro i jakieś trudne nierozwiązane sprawy. Zbudziłem się rano z bardzo ciężką, bolącą głową. Postanowiłem więc, że godzinę dłużej pozostanę w mieszkaniu i odpocznę. W biurze czekało na mnie mnóstwo ciężkiej pracy, więc właściwie dopiero teraz, gdy wróciłem pod wieczór do domu trochę uspokoiłem się. Ból głowy ustąpił i wszystko wróciło do normy. Daruj kochana, że przeważnie tak bazgrze jak kura pazurem, lecz gdy myśli i wspomnienia tak szybko snują się po mojej głowie, to moje pióro ledwie nadąża przelewać je na papier, więc i coraz większe gryzmoły zostawiam. Ale dość o tym, - opowiadam dalej…

 Prawie wszystkie rosyjskie pociągi, które przesunęły się do przodu, były najpierw przez Czechów, a potem przez nas zwalniane, zatrzymywane i dalej nie puszczane. Chcieliśmy by wszystkie te transporty posuwały się mniej więcej w tym samym tempie i by nasza ewakuacja była skonsolidowana. Rosjanom często brakowało paliwa do parowozów – drewna i węgla, a nawet wody w tenderze [34]. Zdarzało się więc, że parowozy zamarzały i tamowały przejazd innym pociągom. Zapalały się też osie, psuły koła. Wówczas staraliśmy się dojechać jak najbliżej do jakiegoś nasypu kolejowego i wówczas przywiązywaliśmy sznury do dachu zepsutego wagonu, podważając go i ciągnąc z drugiej strony zrzucali z nasypu w dół by tor dla kolejnych eszelonów oswobodzić. Prawie cała linia kolejowa naszego odwrotu była takim cmentarzyskiem wagonów. Pracy dla obsługi parowozów mieliśmy bardzo dużo, a było jej tyle, że musieliśmy zatrudniać nie tylko mężczyzn ale i bardzo często kobiety. Gdy dyżurny pociągu wzywał do uzupełnienia wody w parowozie, wtedy wszyscy pasażerowie wychodzili z wagonów z wiadrami, ustawiali się w łańcuszek i tak około 200 osób po skarpie nasypu z rzeki lub większego nie zamarzniętego strumienia, podawało sobie z rąk do rąk, do góry napełnione wodą wiadra, i w ten sposób napełnialiśmy tender parowozu. Gdy po drodze nie było nigdzie rzeki, wówczas bardzo powoli zasypywaliśmy tender śniegiem, który powoli się topił, a my mogliśmy znowu dalej kawałek przejechać. Jak długo mieliśmy węgiel, tak długo poprzez łańcuszek podawaliśmy go do parowozu. Czasami przejeżdżając przez tajgę spotykaliśmy w lesie powalone kłody drzewa, więc i te z rąk do rąk przerzucaliśmy do parowozu lub wagonów. Rosyjscy oficerowie, a zwłaszcza generał jadący w salonce, z początku nie chcieli brać w tym udziału, lecz porucznik Zemła zmotywował ich gdy zagroził, że jeśli nie włączą się do wspólnej pracy i nie wyjdą z wagonu gdy taka będzie potrzeba, to wówczas dalej nie pojedzie. Nasi żołnierze pilnowali ich i dbali o to by rosyjskie „franty” nie próżnowały. Około trzech dni jechał też w naszym pociągu, w salonce, jakiś starszy jegomość, rosyjski pułkownik z żoną. Ich syn, porucznik, jadący konno ze swoim oddziałem obok pociągu, wprosił się do środka. Zlitowaliśmy się nad nimi, przyjęliśmy ich  grzecznie, a porucznik Zemła ustąpił im nawet jedno posłanie w swoim przedziale. Powoli wszyscy rozgadaliśmy się, a oni w rozmowie nawet dość często używali polskich słów. Rosyjski porucznik wygadał się, że Polaków zna dość dobrze, polski język również, gdyż kiedyś był wicegubernatorem w Siedlcach. Gdy porucznik Zemła dowiedział się o tym zdenerwował się mocno, gdyż przypomniał sobie rok 1906, kiedy to moskale dokonali pogromu na mieszkających tam naszych rodakach [35]. Oświadczył, że nie może pozwolić na to by dalej podróżowali z nami w jednym wagonie. Bez żadnych skrupułów wysadziliśmy ich na najbliższej stacji.

  Przez cały czas podróży byłem w pogotowiu, pilnowałem porządku i starałem się dodawać otuchy tym wszystkim, którzy ulegali pesymizmowi porucznika Zemły. Zresztą z nim to dość często prowadziłem zacięte dysputy na tematy egzystencjalno-filozoficzne i polityczne, w trakcie których ścieraliśmy się w poglądach na temat naszej przyszłości. On widział wszystko w czarnych kolorach, a ja niepoprawny optymista udowadniałem mu, że już wkrótce wrócimy do Polski. Dużo też czytałem i rozmyślałem nad moją przyszłością, ale zawsze w odniesieniu do Ciebie kochana Cesiu. Przezwyciężyć wszystkie przeciwności losu, umocnić się w przekonaniu, że na pewno wrócę do Polski by Ciebie zdobyć i przy Twoim boku dla dobra państwa polskiego pracować, to była moja główna i najważniejsza podnieta. Ona to pozwoliła mi prawie nieszkodliwie najgorsze przeciwności przemóc.

/ Krasnojarsk - w tym mieście po kapitulacji wojsk polskich pod Klukwienną Marian Strzetelski na przełomie lutego i marca 1920 roku znalazł się w obozie jenieckim. Zdjęcie przedstawia modlitwę za zwycięstwo armii rosyjskiej w bitwie pod Galicją – na przełomie sierpień/wrzesień 1914 roku.

  Porucznik Smardzewski jadący w trzecim przedziale, rozchorował się – miał tyfus. Ponad miesiąc chorował, ale dzięki opiece żony, która jechała razem z nim w tym samym wagonie wyzdrowiał. Obrazy, które po drodze oglądałem przez okno naszego jadącego pociągu były naprawdę straszne. Rozbita Armia Kołczaka uciekała. Żołnierze wlekli się pieszo, jechali wierzchem na ocalałych jeszcze koniach, zmęczeni i zmarznięci siedzieli na saniach, wozach, a nawet kuchniach polowych. Czasem tylko, któryś z dowódców Białych próbował zebrać do kupy jakiś oddział czy dwa by pościg bolszewików choć trochę powstrzymać, lecz z tak rozprzężoną, niezdyscyplinowaną armią nie wiele mogli zdziałać. Widziałem też całe rodziny oficerskie i podoficerskie, starców kobiety i dzieci okutanych w koce i różnego rodzaje szmaty, zbitych jak śledzie w beczce i siedzących na saniach wraz z całym swym dobytkiem. Widziałem jak nieraz sanie nagle zatrzymywały się i naprędce zrzucano z nich trupa, grzebiąc go w głębokim śniegu. Mijane po drodze wsie były opustoszałe i wyludnione. Z głodu i wycieńczenia padały również i konie. Biedni ludzie całymi tygodniami nie widzieli ciepłej strawy i nie mieli się gdzie porządnie ogrzać. Często litowaliśmy się nad nimi i próbowali częstować chlebem lub sucharami, gorącą zupą czy  herbatą. Jednak nasza pomoc nie mogła być zbyt wydatną, gdyż w z każdym przejechanym kilometrem przybywało coraz więcej potrzebujących wsparcia, a my nie byliśmy w stanie zwolnić i zatrzymać biegu pociągu by pomóc im wsiąść do niego. Zresztą i sami potrzebowaliśmy pomocy. Wkrótce też i dla naszych żołnierzy zaczęło brakować jedzenia. Moje zapasy żywnościowe jechały w przodzie składu pociągu razem z moim oddziałem, więc jedzenie dla siebie otrzymywałem z żołnierskiej kompanii kolejowej, a że byłem tam jedynie gościem, który nie mógł dołożyć się do wspólnej kuchni, więc moje porcje żywnościowe zwykle bywały bardzo małe i najgorsze ze wszystkich.

  Miałem jeszcze z Nowo-Nikołajewska butelkę czerwonego wina. Wypiliśmy ją na Boże Narodzenie przy świątecznie otrzymanej, zwykłej, niedużej porcji mięsa wspólnie z porucznikiem Czarnieckim i Smardzewskim. Raz jeden w trakcie naszej podróży, na jednej ze stacji kolejowej, na której zatrzymał się nasz pociąg, mój ordynans kupił mi pieczoną gęś. W ciągu trzech dni spałaszowałem ją z wielkim apetytem, nawet kości obgryzłem do czysta. Była to dla mnie wielka odmiana tego codziennego monotonnego, mniej jak zwykłego jedzenia, które było mi wydawane. Miałem też ze sobą parę pudełek kakao oraz dostateczną ilość cukru. Czasami więc na niektórych stacjach kolejowych udawało mi się wymieniać za kubek mleka moje chusteczki, które jeszcze w Przemyślu zakupił dla mnie mój nieoceniony Jan i delektować się smakiem gorącego kakao na mleku.

  Wyjeżdżając z Nowo-Nikołajewska bardzo się cieszyłem, że będę mógł zobaczyć cudną syberyjską przyrodę, Jezioro Bajkalskie, że uda mi się poznać Daleki Wschód, a na koniec będę mógł w końcu odbyć podróż okrętem i wrócić do Ciebie kochana Cesiu, do Polski. Jednak w miarę kontynuowania naszej podróży nadzieja na to coraz bardziej malała. Admirał Aleksander Kołczak, jadący przed nami znajdował się już wśród wojska czeskiego, zaś francuski generał Maurice Janin [36], który był dowódcą wszystkich wojsk sprzymierzonych na Syberii, jechał na czele Czechów. On to wydał rozkaz by jedna z czeskich dywizji zastąpiła nas jako straż tylną i pozwoliła nam trochę odpocząć i przeorganizować się. Jednak mimo tego, że u nas zaczęło już dziać się naprawdę źle, Czesi nie usłuchali tego rozkazu. Bolszewicy podążający w ślad za nami, coraz bardziej nam zagrażali. Gdy sytuacja stawał się groźna i widać było, że z boku zbliżają się w naszą stronę, wówczas trzeba było wyjść z wagonów i się bronić. Lecz tu właśnie okazywało się, jak niedobrym pomysłem była podróż wspólnie z rodzinami żołnierzy. Żony stawały w drzwiach wagonów zabraniając swoim mężom uczestnictwa w obronie transportu. Codziennością stawały się sceny przekleństw czy szlochów rozhisteryzowanych żon czy członków najbliższej rodziny. Niektórzy z naszych żołnierzy – kawalerów pozabierali sobie do wagonów samotne Rosjanki, z którymi żyli jak mąż z żoną. Zdarzało się, że z czasem obojętnieli na wszystko i nie chcieli uczestniczyć w obronie. Tak więc powoli wśród żołnierzy rozkwitał brak dyscypliny, demoralizacja i ogólne rozluźnienie. Czesi coraz bardziej utrudniali nam posuwanie się do przodu, bolszewicy coraz częściej mieszali się z grupkami uciekających rozbitków armii Kołczaka i chwilami wprowadzali jeszcze większy chaos i przerażenie. Pułkownik Konrad Piekarski jeszcze w Nowo-Nikołajewsku zamiast pozostać wraz ze swoim konnym pułkiem ułanów i bronić naszego odwrotu przed bolszewikami uciekł na przód, a potem pozostali jego żołnierze ścigając go pchali się ze swymi pociągami do przodu, nie myśląc o tym, że przecież otrzymali od naczelnego dowództwa zupełnie inny rozkaz.

 Gdy dojeżdżaliśmy do Krasnojarska spotkaliśmy pociąg, w którym jechał rosyjski generał Aleksander Dutow [37]– ataman Kozaków Kaukaskich. Niestety dalej już nie mogli jechać. Generał poprosił nas byśmy im pomogli przewieźć dalej dziesięć osób, w tym ich żony i dzieci oraz swoje pamiątki rodzinne i pułkowe. Ofiarowali nam za to olbrzymią ilość złota, srebra i różnych wszelkich drogocenności, które wieźli w pociągu, a był to bardzo dobrze zaopatrzony eszelon. Nie zgodziliśmy się jednak na to, gdyż i tak w naszym pociągu miejsca nie było, a poza tym sami nie wiedzieliśmy czy w ogóle zdołamy dalej pojechać.

 Pod koniec grudnia 1919 roku w Krasnojarsku zostało przeprowadzone powstanie czerwonych  oddziałów partyzanckich, przeciwko białej Armii Rosyjskiej dowodzonej przez Kołczaka. Powstanie to wzniecili lewicowi socjaliści, tak zwani eserowcy [38]. Generał Dutow oraz Piepielajew próbowali bezskutecznie ten bunt stłumić. Gdy przejeżdżaliśmy pospiesznie przez stację Krasnojarsk, okazało się, że kilka naszych pociągów ugrzęzło tuż przed nią. Bolszewicy zajęli miasto, a na stacji w kilku miejscach szyny rozebrali. Wśród odciętych pociągów znalazł się również i major Werner. Armia Kołczaka została pokonana. Pozostałe nasze eszelony z nieświadomymi tego co się wydarzyło w Krasnojarsku żołnierzami, pojechały dalej aż do stacji Klukwienna [39], gdzie nastąpiła nasza kapitulacja. Sytuacja stawała się naprawdę bardzo poważna. Czesi przepuścili między swymi eszelonami tylko jeden nasz pociąg, i to w dodatku sanitarny. Więcej przepuścić nie chcieli. Tymczasem bolszewicy otoczyli nas już tak, że część naszego wojska została zupełnie odcięta od pozostałych. Wśród żołnierzy coraz więcej zaczęło się plątać rosyjskich prowokatorów, którzy działali już zupełnie otwarcie. Wprawdzie pułkownik Rumsza zaproponował by spróbować zbombardować i ostrzelać Krasnojarsk lecz pułkownik Czuma był temu przeciwny argumentując, zresztą i słusznie, że nie zdołamy i tak rozbić przeważających sił wroga, że powinniśmy próbować za wszelką cenę przebić się dalej na wschód. W związku z takim rozwojem sytuacji pułkownik Rumsza oraz kilku wyższych oficerów zgodzili się by opuścić wagony, załadować na sanie żywność i broń, i puścić się dalej na przód. Okazało się jednak, że z braku dostatecznej ilości sań oraz z powodu nadmiaru rodzin wojskowych oraz innych cywilów upchanych w transportach, których przecież nie mogliśmy zostawić na pastwę bolszewików, nie jest możliwym by ewakuować wszystkie liniowe oddziały. Sztab nasz zaczął  się zastanawiać co robić. Pertraktacje z Czechami by łaskawie przepuścili nasze pociągi nic nie dały. Żądali by użyczyć im część naszych parowozów by w ten mogli swoje składy uruchomić. Na to nie mogliśmy się zgodzić. Sprytni Czesi próbowali różnymi sposobami przedostać się do przodu, w stronę Irkucka. Na stacji Klukwiennaja pozostawili kilka swoich składów, blokując nasze. Tymczasem po wstępnych pertraktacjach z bolszewikami, przepuścili część swoich pociągów na wschód, w stronę Irkucka. Po kilku dniach wróciły sprawne parowozy po kolejne zostawione eszelony i wolnymi już torami przejechały dalej. Dla uprzyjemnienia sobie życia w podróży, w wagonach wieźli Czesi ze sobą mnóstwo kobiet – Rosjanek. Uciekając pośpiesznie w nocy z Klukwiennej, dla odciągnięcia uwagi bolszewików, pozostawili na torach dwa pociągi z pozamykanymi w nich kobietami, nakazując im by siedziały cicho. Bolszewicy z początku bali się podejść do zamkniętych eszelonów, myśląc, że to być może jakiś podstęp. Dopiero po dwóch dniach odważyli się otworzyć drzwi pociągów, gdzie czekał na nich na wpół zmarznięty czeski harem.

 Przez wywrotową działalności prowokatorów bolszewickich rozszedł się wśród naszych żołnierzy dziwny rozkaz – „…Wszyscy zostają, nikt nie śmie posuwać się na przód…”. Z ust do ust podawano informację, że skoro oficerowie i wyżsi rangą żołnierze doprowadzili całe wojsko aż do Krasnojarska i dalej, to wszyscy powinni pozostać razem ze zwykłymi żołnierzami i też nie ruszać się do przodu. Była to wyraźna próba skłócenia nas ze sobą. Sytuacja jednak wyglądała zupełnie inaczej. Pułkownik Rumsza w porozumieniu z częścią wyższych oficerów i zwykłych żołnierzy, wydał rozkaz by za wszelką cenę ewakuować się dalej na wschód. Pod pretekstem, że będą próbować wywalczyć u Czechów dalszy przejazd, zabrawszy najpotrzebniejsze rzeczy, z walizkami, pieszo, konno, czy na saniach przedostali się najpierw do Klukwiennej, a potem dalej, przeprawiając się przez tajgę, dotarli do Irkucka i do Mandżurii. Po dotarciu do Harbinu, a potem Władywostoku, opuścili Rosję i na brytyjskim okręcie około tysiąca żołnierzy Dywizji Syberyjskiej dotarło do Gdańska [40]. Później  stali się oni polską kadrą wojskową tworzoną w Polsce.

  Inżynier Bronikowski wraz ze swą żoną i kilkoma żołnierzami, chcąc dołączyć do ludzi pułkownika Rumszy, próbowali bokiem, brnąc w głębokim śniegu umknąć bolszewikom. Jednak pojmano ich i wśród przekleństw i ogólnego lamentu zawrócono z powrotem do wagonu.  Żołnierze pierwszego pułku piechoty, jadący w jednym z pociągów, również próbowali, jednak Czesi w porozumieniu z bolszewikami już nikogo dalej nie puścili. Tymczasem, w miejscowości Klukwiennaja, z polecenia pułkownika Czumy, delegacja w skład której wchodził między innymi porucznik Roman Dyboski [41], profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, kilkakrotnie prowadziła pertraktacje, zarówno ustne, jak i telegraficzne, najpierw z frontową komendą bolszewicką w Krasnojarsku, a potem ze sztabem bolszewickim i jego pełnomocnikami, celem podpisania porozumienia i warunków kapitulacji. Układ ten, po rozbrojeniu oddziałów, obiecywał nam nietykalność osobistą żołnierzy i cywilów, zachowanie naszych zapasów żywnościowych i możliwość pozostania we własnych wagonach. Miała być również zachowana neutralność naszej armii w stosunku do wewnętrznych spraw Rosji. Odnośny pisemny rozkaz pułkownika Czumy został rozesłany do wszystkich żołnierzy. Była w nim mowa o tym by wszyscy oficerowie, razem ze swoimi żołnierzami pozostali na miejscu w wagonach, by nikt nie próbował uciekać oraz by niepotrzebnie nie dawać się wciągać w różnego rodzaju prowokacje bolszewickie, nie ulegać ich propagandzie i nie zachęcać żołnierzy do walki z nimi. W ostatecznym rozrachunku okazało się, że chcąc ratować nasze wojsko i pozostałych cywilów od krwawych gwałtów i bezprawia bolszewickiego, postąpiliśmy słusznie. Zresztą ta nasza decyzja trochę pohamowała i ułagodziła bolszewickie rozpasanie, a i nasza godność oficerska została uratowana, o czym później, niejednokrotnie się sam przekonałem.

 Kapitulacja nasza nastąpiła 10 stycznia 1920 roku. Później, już w niewoli, na wzór bolszewicki i oczywiście za ich zgodą, zaczęto i u nas tworzyć rady żołnierskie, kompanijne czy pułkowe, dzięki którym mogliśmy mieć przynajmniej namiastkę naszych własnych rządów. U niektórych żołnierzy i oficerów, zaczęły pojawiać się wpięte w klapy płaszczy czy w czapki, czerwone kokardy. Była to forma poparcia dla poczynań bolszewików. Na szczęście były to bardzo rzadkie przypadki. Pamiętam jednego porucznika Aponowicza, ze szkoły oficerskiej, który nosił takie właśnie kokardy i bardzo się tym szczycił. Dał się na parę razy nam we znaki, ale o tym opowiem już później. Wydano rozkaz by wszelkie zapasy, zarówno żywnościowe jak i mundurowe podzielić między wszystkich żołnierzy. Jeszcze przed kapitulacją otrzymałem od kapitana Woźnickiego z Naczelnego Dowództwa pieniądze na wypłatę gaży dla naszych żołnierzy, które sumiennie i uczciwie, przy wydatnej pomocy podporucznika Makowskiego rozdzieliłem na wszystkich.

  Powoli zaczęliśmy kompletować i zbierać do kupy nasze oddziały. Nasz pociąg, w którym przebywał cały mój oddział stał na tak zwanym „kazjerze plaskowym” bocznej linii kolejowej usytuowanej tuż za Krasnojarskiem. Udało się nam wszystkim bez większych problemów odnaleźć, tak że znowu byliśmy razem. Wspólnie z innymi sześcioma oficerami zamieszkałem w jednym z wagonów, a że był on ogrzewany jedynie przy pomocy żelaznego piecyka – kozy, więc gdy się grzało było gorąco jak w piekle, za to nad ranem gdy piecyk wygasał robiło się tak zimno, że i koc, a nawet włosy potrafiły przymarznąć do ściany wagonu. Humory nas jednak nie opuszczały. Po paru dniach takiego siedzenia na miejscu zaczęto po kryjomu, pod osłoną nocy wymykać się do miasta. Szukano schronienia u tamtejszych Rosjan, którzy dość często przyjmowali do siebie nie tylko żołnierzy ale i ich rodziny. Próbowano też, na saniach przewozić swoje rzeczy. Nie zawsze jednak to się udawało, gdyż straż bolszewicka pilnująca naszych wagonów oraz miasta grabiła mienie. W krótkim jednak czasie prawie wszystkie kobiety i dzieci udało się przenieść do miasta. Tam ukrywali się przed władzami sowieckimi gnieżdżąc się niejednokrotnie po kilka rodzin w użyczonych przez sympatyzujących z Białymi Rosjan domach i pokojach.

 Otrzymaliśmy polecenie by całą naszą broń złożyć w jednym z wagonów. Tak miało być w każdym z pociągów. Byliśmy więc zupełnie bezbronni. Bolszewiccy strażnicy na razie nas nie szczególnie niepokoili, a i prowokatorów, którzy dawali się nam we znaki w trakcie podróży zrobiło się jakby mniej. Być może ze wstydu gdzieś się pochowali lub też zostali skierowani do pracy w radach bolszewickich tworzącego się rządu sowieckiego. Nasz ogólny stan duchowy był raczej mizerny. Z dnia na dzień czuliśmy, że kroi się coś niedobrego. Mimo zapewnień i obietnic bolszewików siedzieliśmy dalej w wagonach, z których nie wolno nam było się ruszyć. Trochę z nudów, a trochę z rozpaczy graliśmy w karty - na kołczakowskie pieniądze oraz duże, amerykańskie, papierowe płachty drukowane w Ameryce. Przez prawie dwa tygodnie jadaliśmy całkiem nieźle, chociaż po kilkakrotnych rewizjach bolszewików nasze zapasy żywności zaczęły się drastycznie kurczyć. Tak naprawdę to zaczęło nam brakować opału, a zima i mróz dawał się nam nieźle we znaki.

/ Przykład karty korespondencyjnej adresowanej do Wiednia wykonanej w obozie jenieckim w Krasnojarsku od austriackiego jeńca znajdującego się w niewoli rosyjskiej w 1920 roku.

 W niedzielę, 1 lutego 1920 roku, wcześnie rano, gdy właśnie zacząłem się golić, usłyszeliśmy głośne nawoływanie jednego z czerwonogwardzistów, który po rosyjsku krzyczał by wszyscy oficerowie ubrali się i wyszli na zewnątrz wagonów. Okazało się, że po spisaniu i policzeniu nas mieliśmy zostać gdzieś dalej przetransportowani. Nikt jednak nie wiedział gdzie i po co. Porwałem więc szybko swój  mundur, narzuciłem na siebie kurtkę, prędko starłem z nieogolonej do końca twarzy mydło, wcisnąłem na głowę czapkę i wyszedłem na zewnątrz. Przed wagonami kłębił się tłum oficerów. Kątem oka zauważyłem, że podporucznik Makowski pozostał w wagonie. Ubrany był jedynie w bluzę bez jakichkolwiek oznak oficerskich. Wyglądał jak szeregowiec. Okazało się, że specjalnie pozostał w pociągu by nie dopuścić do rozkradzenia naszych rzeczy. Poczciwy kolega. Co się z nim później stało, niestety nie wiem. Ustawiono nas w dwuszereg i kazano maszerować do jakiejś małej stacyjki oddalonej o około 2-3 wiorst od naszego eszelonu. Mróz i dokuczliwy wiatr dawał się nam we znaki. Zimno było okrutnie. Otarłem zmarzniętą i pokrytą gdzieniegdzie jeszcze mydłem twarz rękawem kurtki i ruszyłem za z wolna poruszającymi się w konwoju oficerami. Gdy dotarliśmy na miejsce cała stacja była obstawiona strażą konną i pieszą. Przed nami widniał budynek stacyjny, w którym odbywało się spisywanie i przesłuchanie żołnierzy. Jednak zanim wpuszczono nas do środka, staliśmy tak chyba z godzinę, tupiąc i podskakując zawzięcie by choć trochę się ogrzać. W końcu powoli zaczęto nas wpuszczać do środka budynku, gdzie strażnicy siedzący za stołem zapisywali nasze nazwiska, imiona, imię ojca, szarżę i oddział w którym służyliśmy przed kapitulacją. Po tym wszystkim przechodziliśmy dalej do przodu, gdzie straże bolszewickie grabiły co się da. Kazano nam ściągać płaszcze, przeszukiwano nasze kieszenie, zabierano nawet niedopałki papierosów. Najgorszym jednak było, gdy sowieci zdzierali nasze polskie orzełki z czapek, pluli na nie, nazywając je ironicznie „gusi” – gęsi. Wtedy w końcu tak naprawdę dotarło do nas, że jesteśmy aresztantami w niewoli bolszewickiej. Bez broni, obdarci z naszej godności, lecz dumni z faktu bycia Polakiem. Otoczeni silną strażą bolszewicką, nie mogliśmy nic innego uczynić jak tylko czekać na dalszy rozwój wypadków. W tym dniu zabrano tylko oficerów z tych pociągów, które stały najbliżej miasta. Na pozostałych przyszła kolej w następnych dniach lutego. Po spisaniu naszych danych rozkazano, by uformować czwórkowe kolumny, przeliczono nas i pod liczną straż poprowadzono nas paręnaście wiorst do Krasnojarska, do zorganizowanego tam naprędce obozu koncentracyjnego. Zrobiło się już południe, a my głodni, bez śniadania, do miasta dotarliśmy dopiero późnym wieczorem.  Zamknięto nas w murowanym, dość mocno zrujnowanym, parterowym budynku, zaadaptowanym na areszt. Zimno było szalone, a my głodni, okrutnie zmęczeni i przemarznięci, w zupełnej ciemności poukładaliśmy się pokotem na korytarzach i w otwartych celach. Okazało się, że łącznie z tymi oficerami, których przyprowadzono tu już trzy dni wcześniej z ośmiu odciętych i zablokowanych naszych pociągów, było nas w sumie razem jakieś kilkuset chłopa. Spałem w jakimś ciemnym, zatęchniętym, niedużym pomieszczeniu razem z ośmiu innymi oficerami. W pomieszczeniu tym nie było podłogi, tylko goła ziemia. Szczelnie więc przytuliliśmy się do siebie, grzejąc się jeden od drugiego i w ten sposób przetrwaliśmy do rana. Wszyscy byliśmy tak zaskoczeniu tym co się parę godzin wcześniej wydarzyło, że nie chciało się nam nawet na ten temat rozmawiać i myśleć o tym co będzie dalej. W niektórych salach znajdowały się piece – rodzaj kozy – w których żarzyły się spalone szczapy drzewa. Porucznik Mermer usiadł przy jednym z nich i próbował ogrzać się. Nachylił głowę nad gorącym jeszcze popiołem i drzemał. Zbudziłem go więc tłumacząc, żeby uważał bo może się poparzyć, lecz on tylko coś odburknął, poprawił się i usiadł na dość ciepłym jeszcze piecu. Zostawiłem go więc w spokoju i odszedłem. Myślę, że tej nocy musiał się dość porządnie zagrzać, gdyż następnego dnia narzekał na zbytnio rozgrzaną tylną część ciała.

/ Ruble rosyjskie używane przez jeńców wojennych w obozie w Karsnojarsku – rok 1919

  Nie pamiętam już czy spałem dobrze i czy następnego dnia rano dostaliśmy coś do jedzenia. Wiem tylko, że w ciągu całego dnia kontrolowano nas jeszcze kilka razy, sprawdzano spisy, rewidowano. Wieczorem przeniesiono nas do pustego, murowanego magazynu broni, w którym znajdowało się kilka dużych pomieszczeń bez pieców, za to z piętrowymi, drewnianymi pryczami. Część naszych żołnierzy została tam już wcześniej przeniesiona, więc z trudem znalazłem miejsce dla siebie. Głodny i zmarznięty słuchałem opowiadań tych, którzy siedzieli tu już parę dni. Pilnowali nas dawni towarzysze broni, nasi odszczepieńcy tak zwani „bolszewicy internacjonaliści”. Byli to przeważnie Węgrzy lub Litwini, rzadko Rosjanie. Był wśród nich również i jeden Polak z Zaboru Pruskiego, który widocznie dla chleba na służbę do bolszewików przystał. Był to jakiś monter, wcale grzeczny i uczynny człowiek. Widząc naszą niedolę, pewnego dnia przyniósł nam trochę drzewa, blaszany piecyk i jakieś rury, które wypuściliśmy na zewnątrz przez zbita szybę w jednym z okien i tak na zmianę grzaliśmy się. Od niego to dowiedzieliśmy się, że do aresztu doprowadzono dalszą partię zarejestrowanych oficerów. Wśród nich miał się też znaleźć nasz główny dowódca – pułkownik Czuma. Jako naczelnego wodza, trzymano go podobno w odosobnieniu, pod silną strażą. Napiszę o tym jeszcze później.

  Pułkownik Rumsza czuł się trochę Litwinem i dlatego też przeforsował pomysł, by w naszej armii utworzyć znakomicie wyekwipowany i wyszkolony batalion litewski. Był on stale inwigilowany przez przeróżnych bolszewickich prowokatorów, a żołnierze w nim służący byli bardzo podatni na propagandę sowiecką, gdyż jak się później okazało byli to w większości zdeklarowani komuniści. Okazało się, że żołnierze z batalionu litewskiego wysłani z Nowo-Nikołajewska do obrony miasta od strony południowej, zbuntowali się, rozbroili i aresztowali swoich oficerów, wśród których byli też i Polacy, zarekwirowali batalionową broń oraz żywność i na saniach uciekli do bolszewickich partyzantów [42]. Tam część żołnierzy rozbrojono, część wcielono do Armii Czerwonej, a część po prostu zesłano do pracy w kopalniach. Nielicznym tylko oficerom udało się uciec. Podobno między resztowanymi oficerami był także Polak, młody oficer – podporucznik Stanisław Kobyłecki z Galicji. Tak mi się zdaje, że to on ożenił się z moją bratanicą Marylą Strzetelską z Krakowa [43]. Później w Krasnojarsku nielicznych Litwinów, którzy służyli w bolszewickim wojsku, wykorzystano do pilnowania polskich jeńców wojennych, swoich wcześniejszych kolegów z 5. Dywizji Syberyjskiej, zamkniętych w obozie. Koncepcją bolszewicką było oderwanie Litwy od Polski i stworzenie osobnego państwa. Dlatego też próbowano podjąć reorganizację nieistniejącego już batalionu litewskiego, jednak po zakończonych niepowodzeniem kilku próbach zaniechano tego pomysłu. Litewskich żołnierzy rozbrojono i odesłano do Kowna. 

  Na dzisiaj tyle. Teraz już spać! Pa! Pa! Pa!. Dobranoc Moi Najukochańsi.

 [1]  Teatr Maryjski (ros. Марии́нский теа́тр) – teatr opery i baletu znajdujący się w Petersburgu. Pod obecną nazwą w latach 1860–1920 i po 1992 (na cześć cesarzowej Marii Aleksandrowny);

[2]    https://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/karol-skirgiello-jacewicz

[3]  dziewczyna o orientalnej urodzie; w islamie: jedna z wiecznie młodych i pięknych dziewic będących dla muzułmanina nagrodą w raju za przykładne życie;

[4]  Karol Borkowski - słynny w Radomiu przemysłowiec, właściciel garbarni na Zamłyniu

[5]  W grudniu 1919 r. rozpoczęła się ewakuacja całości wojska V DS z Nowo-Nikołajewska na Daleki Wschód. Polska Dywizja była tylną strażą cofających się wojsk sprzymierzonych. Eszelony czeskie, rosyjskie i polskie dotarły do Krasnojarska, a potem do stacji Klukwiennaja oddalonej o około 120  km od miasta. Tory były zablokowane czeskimi transportami i zamarzniętymi lokomotywami. W Krasnojarsku władzę zdobyli bolszewicy i otoczyli polską straż tylną ewakuowanych transportów. W takiej sytuacji 10 stycznia 1920 r., pod Klukwienną, V Dywizja Syberyjska skapitulowała, a oficerowie i żołnierze zostali zamknięci w obozie jenieckim w Krasnojarsku. (http://zeslaniec.pl/50/Niedziela.pdf)

[6]  14-15 czerwca 1918 r. bolszewicka władza w Barnaule została obalona przez powstanie przeprowadzone przez członków konspiracyjnej organizacji oficerskiej złożonej z b. żołnierzy 44 Syberyjskiego Pułku Strzeleckiego. Kilka dni później został sformowany barnaulski oddział oficerski, skierowany natychmiast na front. Na jej bazie sformowano wkrótce 3 Barnaulski Syberyjski Pułk Strzelecki. Po zajęciu Omska przez wojska bolszewickie w poł. 1919 r., pułk ze składu korpusu został odłączony, po czym pod koniec 1919 r. przeszedł wzdłuż rzek Lena i Witim na Zabajkale. Był to tzw. Wielki Syberyjski Marsz Lodowy. Dotarłszy do Czity w poł. marca 1920 r., włączono go w skład Omskiej Dywizji Strzeleckiej.

[7]  Kamień – obecna nazwa Kamień nad Obem (od 1933 roku) (ros. Камень-на-Оби) – miasto w azjatyckiej części Rosji, w Kraju Ałtajskim, centrum administracyjne rejonu kamieńskiego. Miasto położone jest na lewym brzegu rzeki Ob, powyżej sztucznego Zalewu Nowosibirskiego, 208 km od Barnaułu. Przez miasto przebiega linia kolejowa. Założony jako osada w 1751 roku, od 1915 status miasta pod nazwą Kamień (Камень). W 1933 przemianowany na Kamień nad Obem.Miasto Kamień nad Obem jest położone dwieście kilometrów na południe od Nowosybirska. W drugiej połowie XIX wieku Kamen była bardzo dobrze prosperującą wioską kupiecką, odgrywającą znaczącą rolę jako centrum produkcji rolnej i punkt tranzytowy w handlu wewnątrz Syberii. W 1915 r. wieś otrzymuje status miasta.

[8]  Kazimierz Rumsza (1886-1970) – pułkownik piechoty Wojska Polskiego i Polskich Sił Zbrojnych, w 1964 mianowany przez Władysława Andersa generałem brygady; Ukończył rosyjską szkołę oficerską w Wilnie, a następnie Akademię Sztabu Generalnego w Sankt Petersburgu. W grudniu 1917 wyznaczony został na stanowisko dowódcy III batalionu 3 pułku strzelców polskich 1 DSP I Korpusu Polskiego w Rosji. W styczniu 1919 objął dowództwo 5 Dywizji Strzelców Polskich na Syberii. W czasie wojny z bolszewikami, od VII-XII 1920 dowodził Brygadą Syberyjską. W XII 1920 powierzono mu pełnienie obowiązków dowódcy Dywizji Syberyjskiej. W maju 1922 przeniesiony został, na własną prośbę, do rezerwy z przydziałem do 72 pułku piechoty w Radomiu. Zweryfikowany w stopniu pułkownika ze starszeństwem z dniem 1.VI.1919 roku w korpusie oficerów piechoty. (https://pl.wikipedia.org/wiki/Kazimierz_Rumsza)

[9] Benedykt Chłusiewicz – (1895-1951), służył w Armii Imperium Rosyjskiego. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wstąpił do Wojska Polskiego. W 1923 roku został przydzielony do Dowództwa Okręgu Korpusu Nr III w Grodnie do 80 pułku piechoty, a w 1928 roku został przeniesiony do 43 pułku piechoty w Dubnie na stanowisko dowódcy pułku. W czasie II wojny światowej był dowódcą 1 Półbrygady w Samodzielnej Brygadzie Strzelców Podhalańskich, która brała udział w bitwie o Narwik. Na przełomie 1918/19 roku major Chłusiewicz był szefem sztabu u pułkownika Rumszy.

[10]  Ludwik Lichtarowicz – (1890-1965) – pułkownik dyplomowany piechoty Wojska Polskiego, studiował prawo w Petersburgu, gdzie również ukończył Akademię Sztabu Generalnego. Służbę wojskową rozpoczął w Armii Imperium Rosyjskiego; w kwietniu 1919 roku zastąpił podpułkownika Romualda Wolikowskiego na stanowisku szefa sztabu Dowództwa Wojsk Polskich we Wschodniej Rosji i na Syberii. Po powrocie do kraju przyjęty został do Wojska Polskiego, (https://pl.wikipedia.org/wiki/Ludwik_Lichtarowicz)

[11]  Wierchnieudyńsk – obecnie Ułan Ude (ros. Улан-Удэ) - miasto w Rosji, stolica Buriacji, położone przy ujściu rzeki Udy do Selengi, obecnie trzecie co do wielkości miasto wschodniej Syberii, znajduje się ono ok. 130 km na wschód od jeziora Bajkał między górami Chamar-Daban i Ułan-Burgasy. Miasto zostało założone w 1666 przez rosyjskich Kozaków jako zimowisko Udińsk. Dzięki położeniu geograficznemu szybko stało się ono centrum handlowym łączącym Rosję, Chiny i Mongolię. Przez miasto przechodzi trasa kolei transsyberyjskiej.  (https://pl.wikipedia.org/wiki/Ułan_Ude)

[12] Franciszek Latinik (1864-1949) – generał dywizji Wojska Polskiego, pułkownik piechoty cesarskiej i królewskiej Armii. Ukończył studia w Akademii Sztabu Generalnego w Wiedniu. Po wybuchu I wojny światowej w 1914 roku dowodził 100 pułkiem piechoty Austro-Węgier, z którym wziął udział w maju 1915 w przełamaniu frontu rosyjskiego w bitwie pod Gorlicami. Później walczył na froncie rumuńskim i włoskim. Od 1918 służył w Wojsku Polskim. W styczniu 1919 dowodził obroną Śląska Cieszyńskiego przed ofensywą czeską. Od lutego do sierpnia 1920 był wojskowym przedstawicielem rządu polskiego w sporze o Śląsk Cieszyński. W czasie bitwy warszawskiej w sierpniu 1920 roku był wojskowym gubernatorem stolicy oraz dowódcą 1 Armii, z którą odpierał bolszewickie uderzenie na przedpolach miasta. W 1921 roku objął dowództwo garnizonu w Przemyślu. Przeszedł w stan spoczynku w 1925 roku po wejściu w konflikt z piłsudczykami. Jesienią 1920 został mianowany generałem dywizji. 20 kwietnia 1921 roku został mianowany dowódcą Okręgu Generalnego „Kielce”. Od 15 listopada 1921 roku dowodził Okręgiem Korpusu Nr X w Przemyślu. W latach 1920–22 wchodził w skład pierwszej Tymczasowej Kapituły Orderu Virtuti Militari. (https://pl.wikipedia.org/wiki/Franciszek_Latinik)

[13] Złatoust, ros. Златоуст – miasto w Rosji, w obwodzie czelabińskim, nad rzeką Aj (dorzecze Wołgi), przy linii kolejowej Ufa-Czelabińsk. 

[14]  Tajga (ros) Тайга – miasto w Rosji w obwodzie kemerowskim na Syberii na szlaku kolei transsyberyjskiej. Założone było w roku 1898 w związku z budową kolei transsyberyjskiej, stację kolejową zbudowano już w 1896 roku. Ważna stacja na trasie Transsybu, od głównego szlaku odchodzi tu linia boczna Tajga - Biały Jar idąca na Tomsk. Na stacji Tajga doszło u schyłku 1919 roku do zwycięskiej bitwy cofającej się w tylnej straży armii Kołczaka 5 Dywizji Strzelców Polskich z wojskami bolszewików, (https://pl.wikipedia.org/wiki/Tajga_(miasto))

[15]  Barnauł (ros. Барнаул) – miasto w azjatyckiej części Rosji (Kraj Ałtajski), położone nad rzeką Ob, 250 km na południe od Nowosybirska (Nowo-Nikołajewska)

[16] Semipałatyńsk do 2007 roku, obecna nazwa to Semej (Семей) – miasto w północno-wschodnim Kazachstanie, w obwodzie wschodniokazachstańskim, w pobliżu granicy z Rosją. Od XIX wieku miejsce zesłań politycznych. Rozwój miasta nastąpił po doprowadzeniu linii kolejowej z Syberii w 1906 roku. W 1949 roku obszar o powierzchni 18 mln ha stał się pierwszym w ZSRR poligonem nuklearnym, biologicznym oraz chemicznym, (https://pl.wikipedia.org/wiki/Tajga_(miasto))

[17]  Tomsk (ros. Томск) – miasto w Rosji, położone na Nizinie Zachodniosyberyjskiej nad rzeką Tom (dopływ Obu), 70 km od jej ujścia do Obu. Tomsk był jednym z miejsc, gdzie w czasie I wojny światowej i po niej, w obozach jenieckich przebywało wielu Polaków - jeńców, którzy dostali się do niewoli w mundurach niemieckich. Byli to Polacy z zaboru pruskiego, wcieleni do wojska wbrew swej woli. W latach 1918–1919 pod rządami Korpusu Czechosłowackiego, miasto zostało zdobyte przez bolszewików w grudniu 1919 roku.

[18]  Konrad Piekarski - we wrześniu 1918 roku w Bugurusłaniu zorganizował i dowodził szwadronem ułanów, wchodzącym w skład Wojska Polskiego we Wschodniej Rosji pod dowództwem majora Waleriana Czumy. W październiku tego roku, po ewakuacji do Nowo-Nikołajewska, rozwinął swój szwadron ułanów w dywizjon, a w styczniu 1919 roku w 1 pułk ułanów, który wszedł w skład 5 Dywizji Strzelców Polskich, (https://pl.wikipedia.org/wiki/Konrad_Piekarski)

[19]   https://pl.wikipedia.org/wiki/5_Dywizja_Strzelców_Polskich_(WP_na_Wschodzie)

      https://www.dws.org.pl/viewtopic.php?f=159&t=131896#p1631067

[20]   https://zeslaniec.pl/52/Bienias.pdf, https://pl.wikipedia.org/wiki/2_Pułk_Strzelców_Polskich_na_Syberii 

  1. Bagiński, Wojsko Polskie…, s. 555-558; por. J. Rogowski, Dzieje Wojska Polskiego na Syberii, Poznań 1927, s. 66-67.

[21]  Romuald Kohutnicki - (1889-1972) – pułkownik piechoty Wojska Polskiego, kawaler Orderu Virtuti Militari. Były oficer Armii Imperium Rosyjskiego i I Korpusu Polskiego w Rosji. Od grudnia 1918 roku na Syberii dowodził 3 pułkiem Strzelców Polskich. W sierpniu 1920 roku, w czasie Bitwy Warszawskiej, był szefem sztabu 11 Dywizji Piechoty. Od 1 września 1920 roku dowodził 29 pułkiem Strzelców Kaniowskich w Kaliszu, (https://pl.wikipedia.org/wiki/Romuald_Kohutnicki)

[22]  Karol Jacewicz - Skirgiełło-Jacewicz Karol (1877–1920), ukończył Korpus Kadetów w Połocku i Konstantynowską Artyleryjską Szkołę w Petersburgu, W czasie I wojny światowej był ranny w bitwie pod Kostiuchnówką (22 VI 1916); w grudniu 1917 roku został zdemobilizowany z armii rosyjskiej, po czym . Zamieszkał z rodziną w Kazaniu do chwili utąpienia oddziałów korpusu czechosłowackiego i zajęcia miasta z końcem lata 1918 przez Armię Czerwoną. W tym okresie rząd gen. Kołczaka zaproponował mu przewiezienie dużej ilości złota na Daleki Wschód do Władywostoku, co wiązało się z wysokim wynagrodzeniem i otrzymaniem stopnia generała. Z propozycji powyższej jednak zrezygnował na wiadomość, iż rozpoczęła się akcja tworzenia Wojska Polskiego na Syberii. Na początku września 1918 zgłosił się jako zwykły ochotnik do 5. Syberyjskiej Dyw. Piechoty w Nowo-Nikołajewsku. Tam został mianowany szefem wydziału artylerii. W grudniu 1918 roku przebywał służbowo we Władywostoku, gdzie prowadził rozmowy z Japończykami w sprawie ewentualnej ewakuacji 5. Dyw. Syberyjskiej do Polski. Był członkiem ścisłego sztabu 5. DP i dowódcą 5. p. artylerii polowej. W dniu 7 I 1920 5. Dyw. Syberyjska skapitulowała pod stacją Klukwiennaja na wschód od Krasnojarska; Jacewicz był członkiem polskiej delegacji, która podpisała akt kapitulacyjny z wojskowymi władzami sowieckimi. (https://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/karol-skirgiello-jacewicz)

[23]  Leonard Brzeziński-Dunin (1862-1941) – generał brygady Wojska Polskiego, Absolwent progimnazjum o profilu wojskowym w Moskwie i Szkoły Junkrów w Odessie. Pełnił służbę w Armii Imperium Rosyjskiego, awansując w niej na pułkownika. Był uczestnikiem wojny rosyjsko-japońskiej i I wojny światowej. Od grudnia 1918 roku dowódca Odrębnego Batalionu Kadrowego w 5 Dywizji Strzelców Polskich. Podczas walk dostaje się do niewoli bolszewickiej. Po powrocie do kraju od 24 grudnia 1921 roku pozostawał w rezerwie oficerów sztabowych Okręgu Korpusu VIII w Toruniu, odznaczony Krzyżem Walecznych. (https://pl.wikipedia.org/wiki/Leonard_Brzeziński-Dunin)

[24] Dominik Marcinkiewicz vel Dominik Dunin-Marcinkiewicz, (1868-1934) – generał brygady Wojska Polskiego, W 1891 roku rozpoczął zawodową służbę wojskową w Armii Imperium Rosyjskiego, jako oficer piechoty. W latach 1904–1905 na wojnie rosyjsko-japońskiej dowodził kompanią. W 1917 wstąpił do formowanego I Korpusu Polskiego w Rosji. W Zubcowie był organizatorem, a następnie dowódcą 7 pułku strzelców polskich. W lutym 1918 brał udział w zdobyciu Twierdzy w Bobrujsku. Następnie przedostał się do Symbirska. W czasie zajęcia tego miasta przez Czechów objął dowództwo ochotniczego pułku piechoty i wziął udział w walkach z bolszewikami. W listopadzie 1918 roku został organizatorem i pierwszym dowódcą 2 pułku strzelców polskich na Syberii w Nowo-Nikołajewsku. 10 stycznia 1919 roku został mianowany pomocnikiem dowódcy Wojsk Polskich we wschodniej Rosji i na Syberii, będących częścią Armii Polskiej we Francji. Po kapitulacji Wojsk Polskich, od 10 stycznia 1920 roku na stacji kolejowej Klukwiennaja dostał się do sowieckiej niewoli. (https://pl.wikipedia.org/wiki/Dominik_Marcinkiewicz)

[25]  Emil Werner - po wybuchu I Wojny służył w marynarce Armii Imperium Rosyjskiego, po wybuchu Rewolucji Październikowej w 1918 roku, wystąpił z armii rosyjskiej i wstąpił do I Korpusu Polskiego w Rosji, dowiedziawszy się o formowaniu oddziałów polskich Murmańsku, wyruszył na Syberię, gdzie wstąpił do Wojska Polskiego na Wschodzie. Został przydzielony do 1 pułku Strzelców Polskich im. T. Kościuszki na stanowisko dowódcy kompanii. Od czerwca 1919 sprawował stanowisko zastępcy dowódcy 2 pułku Strzelców Polskich na Syberii. Wyróżniał się w walkach z bolszewikami skutecznością i nieustraszonym charakterem, m.in. w bitwie pod Tajgą. Po kapitulacji 5 Dywizji Strzelców Polskich pod Klukwienną uniknął niewoli i wrócił do Polski w trakcie wojny polsko-bolszewickiej. Podczas formowania Brygady Syberyjskiej został dowódcą III batalionu w 1 Pułku Syberyjskim. Zginął 19 sierpnia 1920 roku pod Czarnostowem.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Emil_Werner

[26]   Stanisław Józef Tadeusz Biegański (1894-1994) -  W czasie I wojny światowej służył w I batalionie I Brygady Legionów, a 7 stycznia 1915 roku dowodził oddziałem karabinów maszynowych w 2 pułku piechoty Legionów. Od listopada 1915 roku do końca października 1918 roku w niewoli rosyjskiej na Syberii. Tam wstąpił do 5 Dywizji Syberyjskiej gdzie sprawował funkcję dowódcy kompanii karabinów maszynowych. W szeregach tej formacji walczył do jej rozbicia pod Brusnojarskiem w 1920 roku. W lipcu 1920 roku przedostał się do Polski. W czasie wojny z bolszewikami walczył jako dowódca kompanii w 34 pułku piechoty. https://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5%82aw_Biega%C5%84ski_(historyk)  http://uwm.edu.pl/cbew/2017_8_1/Radziwillowicz.pdf

Biegański S., (1928), Repatriacja jeńców 5-ej Dywizji Syberyjskiej, W: Polacy na Syberii. Szkic historyczny. Warszawa, 1973

[27]   Popiel Wacław (ur. 1896) - mjr. dypl. artylerii, pisarz wojskowy, ukończył gimnazjum w Omsku w 1914, potem  ukończył oficerską szkole artyleryjską w Petersburgu, w 1918 został zmobilizowany w Tomsku do armii rządu syberyjskiego - przeciw bolszewickiego, skąd w lutym 1919 przeszedł do Wojska Polskiego na Syberii. Był instruktorem w oficerskiej szkole artylerii przy 5. p. a. p., a potem dowodził bat. do czasu kapitulacji 3 dywizji syberyjskiej.

[28]   Franciszek Józef Dindorf-Ankowicz (1888-1963) - generał brygady Wojska Polskiego, Po wybuchu wojny zmobilizowany do armii austriackiej. Od 23 marca 1915 do 6 czerwca 1918 w niewoli rosyjskiej i internowany na Syberii. Na Syberii uczestniczył w formowaniu 5 Dywizji Strzelców Polskich, w której dowodził kompanią i batalionem w 1 pułku strzelców od czerwca 1918 do stycznia 1920. Ranny w walkach. Po kapitulacji dywizji przedostał się do Harbinu, gdzie od 2 lutego 1920 był dowódcą Legii Oficerskiej. W lipcu 1920 powrócił do kraju. W wojnie polsko-bolszewickiej i po jej zakończeniu dowodził 1 Syberyjskim pułkiem piechoty w okresie od lipca 1920 do 1 kwietnia 1927. https://pl.wikipedia.org/wiki/Franciszek_Dindorf-Ankowicz

[29] Anatolij Piepielajew - rosyjski generał, dowódca ostatniej kampanii wojsk Białych przeciwko bolszewikom w Rosji, po rewolucji październikowej wrócił do Tomska i 27 maja 1918 został przywódcą udanego antybolszewickiego powstania w tym mieście, skorelowanego z serią powstań w innych miastach Syberii. Następnie zorganizował i objął dowództwo 1 Środkowosyberyjskiego Korpusu Strzeleckiego, na czele którego zdobył szereg miast, m.in. Krasnojarsk i Czytę. Za te sukcesy otrzymał Order św. Jerzego III klasy i awans na generała majora w wieku 27 lat. W grudniu 1919 wystąpił przeciwko generałowi Konstantinowi Sacharowowi – głównemu dowódcy armii Kołczaka i przeciw samemu Kołczakowi, oskarżając ich o oddanie bolszewikom Omska  Omska. https://pl.wikipedia.org/wiki/Anatolij_Piepielajew

[30] postponować - okazywać komuś lub czemuś brak szacunku, lekceważenie

[31] „...Na stacji Aczynsk nastąpił straszny wybuch. Miejscowi bolszewicy wysadzili w powietrze 2 wagony z dynamitem. Zniszczona została doszczętnie cała stacja i wszystkie, przeważnie kołczakowskie, eszelony, które się w jej obrębie znajdowały. Gmach stacji przedstawiał okropny widok. Wokoło urwane nogi, ręce, głowy i wprost nieforemne krwawe kawały. Gdzieniegdzie te kawały ciała złożono w nie wielkie zamarznięte stosy. Jak strasznie wyglądają poszarpane części ciała oddzielone od tułowia!...”.  (Wojtomski Stefan, Witold - O polskiej Legii Syberyjskiej - artykuły, str. 68. Warszawa, 1937, Skład główny: Główna Księgarnia Wojskowa; nakład 1500 egz.,  Z przedmową Komendanta Głównego Koła Żołnierzy V Dywizji Wojsk Polskich we wschodniej Rosji i na Syberii Pułk. Jana Skorobohatego-Jakubowskiego b. dowódcy brygady V Dywizji)http://dlibra.umcs.lublin.pl/Content/29570/A34445.pdf

[32] Atentat – zamach na czyjeś życie dokonany na tle politycznym

[33] Z głupia frant – jakby nigdy nic

[34] tender – wagon specjalnej konstrukcji do przewozu węgla i wody dla parowozu

[35] Pogrom Siedlecki – w roku 1906 na ziemiach polskich doszło do dwóch pogromów Żydów; w czerwcu w Białymstoku i we wrześniu w Siedlcach. Oba te wydarzenia nie wpisują się jednak w dzieje konfliktów polsko-żydowskich. Jako zorganizowane przez władze carskie i wykonane przez wojsko, są traktowane jako część ówczesnej rosyjskiej akcji pogromowej. Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej, nr 11 (120), listopad 210, str. 20

[36] Pierre-Thiébaut-Charles-Maurice Janin (1862-1946) – francuski wojskowy, generał, absolwent Akademii Wojskowej Saint-Cyr i rosyjskiej szkoły wojskowej w Moskwie, w latach 1916-1917 attaché Francji w Rosji; po Rewolucji Październikowej został w 1918 roku powołany na dowódcę sił interwencyjnych na Syberii. Podlegał mu też Korpus Czechosłowacki i polska 5 Dywizja Strzelców Syberyjskich. Często starał się godzić sprzeczne interesy białych Rosjan, wojsk interwencyjnych oraz formacji narodowych, ale nie był w stanie powstrzymać ofensywy bolszewików. Powrócił do Francji w 1920 roku. W 1921 odznaczony polskim Krzyżem Walecznych. https://pl.wikipedia.org/wiki/Maurice_Janin

[37] Aleksandr Iljicz Dutow (Александр Ильич Дутов), (1879-1921) - generał, ataman kozacki; ukończył Mikołajewską Szkołę Kawalerii oraz Mikołajewską Akademię Sztabu Generalnego; w czasie I wojny światowej dowodził 1 pułkiem Kozaków Orenburskich, wchodzącym w skład 3 Korpusu Kawaleryjskiego 9 Armii Frontu Południowo Zachodniego Walczył w Galicji, na Bukowinie i Wołyniu; pod koniec 1917 roku udał się na Ural, tam został obwołany atamanem wszystkich Kozaków Orenburskich i dokonał 14 listopada antybolszewickiej rewolty w okręgu. W krótkim czasie opanował cały południowy Ural z szeregiem miast. Sytuacja stała się teraz nadzwyczaj niebezpieczna dla bolszewików, gdyż zostali oni odcięci od zajmowanej przez nich właśnie Syberii. W czerwcu 1918 na czele niewielkiego oddziału i przy wsparciu Korpusu Czechosłowackiego wprowadził swoje rządy w guberni orenburskiej. Po zamachu stanu admirała Aleksandra Kołczaka na Syberii w grudniu 1918 armia Dutowa pozostała nadal od niego niezależna. W latach 1918-1920 Kozacy Orenburscy walczyli u boku Armii Syberyjskiej Kołczaka na pierwszej linii frontu, biorąc udział m.in. w wielkiej ofensywie wiosennej w marcu-kwietniu 1919 roku. Dutow jednak nie wykorzystał w pełni możliwości swoich żołnierzy i obniżył znacznie ich wartość bojową, ponieważ ponieśli bardzo duże straty podczas bezsensownych szarż na poszczególne miasta. W połowie 1920 po zniszczeniu przez bolszewików jego armii przedostał się przez Zabajkale do Chin, gdzie został zamordowany w 1921 roku.

[38] Przed rewolucją bolszewicką bolszewicy na Syberii byli raczej niewidoczni. Największą popularnością wśród partii socjalistycznych cieszyli się tutaj, zresztą podobnie jak i w całej Rosji, socjaliści-rewolucjoniści, tak zwani - eserowcy. W swoim programie nawiązywali do ruchu tak zwanych narodników z końca XIX wieku, którzy uważali, że chłopi i wspólnoty chłopskie mogą własną drogą dojść do socjalizmu. Eserowcy różnili się od innych partii socjalistycznych – bolszewików i mienszewików – przekonaniem, że chłopi stanowią wraz z robotnikami część szerzej pojmowanej „klasy pracującej” i mają także potencjał rewolucyjny. https://histmag.org/syberia-wojny-i-rewolucje-12183

[39] Klukwiennaja – obecnie Ujar, (Уяр), – miasto w Kraju Krasnojarskim, położone nad rzeką Ujarka w dorzeczu Jeniseju, ok. 130 km na wschód od Krasnojarska, ważny węzeł kolejowy kolei transsyberyjskiej.

[40] Leonid Ostrowski, Polscy wojskowi na Syberii (1904-1920), str.11

http://zeslaniec.pl/40/Ostrowski.pdf

[41] Roman Dyboski (1883-1945) - od 1911 roku profesor UJ, od 1922 kierownik katedry filologii ang. UJ; od 1923 czł. PAU; wybitny znawca literatury angielskiej, miłośnik nauki, znakomity wykładowca i mówca, człowiek posiadający zmysł organizacyjny, społecznik, prekursor anglistyki w Polsce. W 1914 roku w wieku 31 lat, Dyboski został wcielony do armii austro-węgierskiej i w randze oficerskiej dowodził kompanią 16. pułku piechoty obrony krajowej, a pod koniec grudnia dostał się do niewoli rosyjskiej. Pięć lat później został oficerem w 5. Dywizji Strzelców Polskich na Syberii. Z tego pobytu napisał swoje wspomnienia pt. „Siedem lat w Rosji i na Syberii”.  https://www.pbc.rzeszow.pl/dlibra/show-content/publication/edition/2201?id=2201&from=FBC

[42] Wypadki te miały miejsce na stacji Czeriepanowo - J. P. Wiśniewski, Odrębny Batalion Litewski im. Witolda Wielkiego przy 5 Dywizji Strzelców Polskich, [w:] Nad Bałtykiem. W kręgu polityki, gospodarki, problemów narodowościowych i społecznych w XIX i XX wieku: księga jubileuszowa poświęcona profesorowi Mieczysławowi Wojciechowskiemu: zbiór studiów, pod red. Z. Karpusa, J. Kłaczkowa, M. Wołosa, Toruń 2005, s. 984-985. (https://zeslaniec.pl/51/Bienias.pdf)

[43] Jest to nieprawda, gdyż Maryla Strzetelska, córka Kazimierza Strzetelskiego, leśniczego z Kadobnej koło Kałusza, który był najstarszym bratem Mariana, wyszła za mąż za Alojzego Kobyłeckiego z Borzęcina w roku 1923. Alojzy Kobyłecki służył w 4 pułku piechoty III Brygady Legionów (od kwietnia 1915 do czerwca 1919 roku).