Logo

Moje Kresy -Zdzisław Herman cz.1

Niedawno na łamach „Panoramy Powiatu Brzeskiego” wspominał Stanisław Skrzypnik, mieszkaniec Roszkowic gm. Lubsza, rodowity kresowiak wywodzący się również jak moja rodzina z pięknej podolskiej wsi Burakówka. „Duża, licząca ponad 450 gospodarstw wieś na Podolu - Burakówka, powiat zaleszczycki w województwie tarnopolskim. Ukraińcy postanowili większą społeczność wiejską zlikwidować, w tym celu Sowietom podano nazwiska tych co otrzymali parcele w Łozach jako koloniści Piłsudskiego i mieli zostać przez to wywiezieni na Sybir. Nikt oprócz nich nie mógł spodziewać się wywózki. Potem na listach znaleźli się wiejscy działacze członkowie Stronnictwa Ludowego, nauczyciele, leśnicy, urzędnicy gminni, starostowie, policjanci i wszystkich wymienionych najbliższe rodziny. Lista do wywozu powstała też w sąsiedniej wsi Bazar, lecz z niej nie wywieziono nikogo. Ukraińcy stanęli murem za Polakami. W Burakówce na odwrót, zawzięli się na nas, bo nie dostali ziemi z podziału majątku Cińskiego.

Zebraliśmy swoje oszczędności, policzyliśmy, sprzedaliśmy trochę zboża, było parę groszy i wszyscy postanowili uciekać do Rumunii. Czekamy tylko na cieplejsze dni, poprawienie pogody i w drogę. Nie zdążyliśmy ! Jest bardzo mroźny poranek, właściwie jeszcze noc, wokoło ciemno, sobota 10 lutego 1940r.parę minut po godzinie 6.00.Ciszę nocną przerywa silny łomot i kopanie w drzwi chałupy. Momentalnie wszystkich domowników postawiło na równe nogi, ojciec pyta - kto tam? Otwieraj drzwi! Weszli do środka. Wywózka – SYBERIA ! Ruszyliśmy z płaczem w nieznane.
Za nami pozostał cały dorobek życia moich rodziców. Ze wsi dobiegały nas odgłosy zwierząt gospodarskich, lament, płacz dzieci i dorosłych, ujadanie psów. W tym zgiełku wieziono nas na koniec wsi pod Słobódkę, gdzie wszyscy się zbierali. Mróz nie ustępował, temperatura nieznacznie podskoczyła, dalej było ponad 30 stopni mrozu. W pustym polu dodatkowo niesamowicie wiało. Aresztowania trwały od wczesnego rana do późnego wieczora. Ludzie byli zmarznięci, zdezorientowani. Nikt nie wiedział, co będzie dalej, nikt nie przypuszczał, jak długa czeka ich podróż. Gdy według Sowietów wszyscy dotarli, przeliczono jeszcze sanie i pod nadzorem sowieckich żołnierzy i Ukraińców, ruszyliśmy dalej w kierunku odległej o 24 km stacji kolejowej Worwulińce. W śnieżnej zadymce przy ciągle padającym śniegu, jazda trwała cały dzień. Po siedemnastej więźniów przywieziono na pobliską stację kolejową. Dotarliśmy wreszcie na miejsce, na bocznicy kolejowej stała długa kolejka sań i furmanek załadowanych rodzinami z całej okolicy. Do numerowanych brudnych węglarek ładowano po 8-10 rodzin. Załadowano nas dopiero o 4 nad ranem, dnia 11 lutego, bowiem brakowało już wagonów do załadunku. Sowieci nie spodziewali się tak dużej ilości aresztowanych z całego powiatu zaleszczyckiego. Pociąg ze stacji Worwulińce wyruszył dopiero w poniedziałek rano 12 lutego 1940 roku w kierunku wschodnim – SYBERIA !!!”Nasza rodzina Józefa Hermana pozostała, nie ze względu na polskość, tato nie należał do tzw. obszarników, wszyscy z dziada pradziada byli stolarzami i kołodziejami. Skromny kawałeczek działki, poza tym nie mieszkaliśmy w tym czasie w Burakówce, lecz we wsi Nowosiółka Kostiukowa pow. Zaleszczyki. Tak, chciałbym później przytoczyć parę istotnych faktów jakie zaistniały po wywiezieniu przez Sowietów 26 polskich rodzin, łącznie 106 mieszkańców Burakówki. Pozostała przecież większość i zostali poddani niemieckiemu, a przede wszystkim ukraińskiemu terrorowi. Niejeden z mieszkańców wsi twierdził, że to co przeżyli wywiezieni na Sybir nie było tak tragiczne jak to, co się działo w Burakówce po ich wywiezieniu. Moje wspomnienie, to dalsza historia ludzi i mojej rodzinnej wioski od 10 lutego 1940 roku do końca czerwca 1945 roku. U nas wszystko skupiło się więc nie tylko na mojej babci Karolinie zd. Pędzlewskiej, żonie mojego dziadka Adama Hermana, szlachcica herbu Leliwa. Spośród ponad 800 rodów używających podstawowej wersji herbu Leliwa do największego statusu majątkowego doszli tylko Tarnowscy, Morsztynowie, Hlebowicze i Czapscy. Wpływowymi Leliwitami byli też Tyszkiewiczowie ale im przysługiwała odmiana, Leliwa II. Leliwą pieczętował się także Juliusz Słowacki.
Nasza rodzina także posiadała pierścień z herbem Leliwa, jednakże zaginął podczas wojennej zawieruchy. Dziadek zmarł przedwcześnie w 1926r.mając zaledwie 60 lat, wiec tragedii wojennej nie doczekał. Babcia Karolina razem z rodziną Bronisława Jaszczyka z Burakówki została 10 lutego 1940r. wywieziona na Sybir i tam zakończył się jej żywot. Tato Józef Herman urodził się w 1903r.jako najmłodszy z braci, po nim urodziła się jeszcze moja ciocia Lusia. Jak wspominałem urodziłem się w rodzinie stolarzy i kołodziei, bo dziadek, tato i stryj Zygmunt byli fachowcami w tej dziedzinie. Stryj Zygmunt prowadził warsztat stolarski w Borszczowie, miał syna Tadeusza. Młodszy od niego stryj Kazimierz też miał ciągotki do stolarki, gospodarzył jednak w Burakówce mając zamiłowanie do koni.
Najstarszą z rodzeństwa taty była ciocia Helena, która jeszcze przed wojną wyjechała do Ameryki i tam pozostała. Przez nią po wojnie miałem dużo kłopotów, gdyż w tamtych komunistycznych czasach ciągle przez ówczesną władzę byłem inwigilowany nie mając z ciocią żadnego kontaktu. Przez co inaczej też potoczyły się moje życiowe drogi. Starsza od taty ciocia Franciszka wyszła za mąż za Bronisława Jaszczyka, przez co razem z nimi i mamą (wspomnianą moją babcią) Karoliną, zostali wywiezieni na Sybir. Wesele taty i mamy-Józefa Hermana i Katarzyny zd. Żymańczyk odbyło się w Burakówce w 1926 roku tuż przed śmiercią mojego dziadka. Mama miała wtedy zaledwie 16 lat. Po roku małżeństwa urodził się pierworodny syn Adam, lecz niebawem zmarł. W 1929 roku urodził się mój brat Stanisław, obecnie mieszkaniec Opola. Po nim w 1931roku przyszedł na świat Mirosław, lecz także po niespełna roku zmarł. Urodziłem się 16.02.1933 roku we wsi Burakówka, powiat Zaleszczyki, województwo tarnopolskie. Urodziłem się w lutym, a już jesienią tegoż roku wyjechaliśmy z całą rodziną do wsi Nowosiółka Kostiukowa, gm. Kasperowce, pow. Zaleszczyki. Obie miejscowości Burakówkę i Nowosiółkę dzieliło przeszło 20 kilometrów. Wyjechaliśmy z powodu poszukiwania przez tatę pracy, lata 1932 - 33 to przecież lata ogólnego panującego głodu, przede wszystkim w Związku Sowieckim. W domu, gdzie dotychczas mieszkaliśmy pozostała babcia Maria Żymańczyk - oraz wymagająca opieki ciocia Olga, sparaliżowana w młodym wieku najmłodsza siostra mamy.

/ Burakówka 1935 r. młodzież żeńska z ks.proboszczem

Gdy jeszcze przed wojną babcia zmarła, ciocia Olga zmuszona została do wynajęcia jednego pomieszczenia obcym ludziom w zamian za opiekę nad nią. Mama miała jeszcze dwie starsze siostry, Katarzynę Żymańczyk oraz Antoninę. Ciocia Antosia wyszła za mąż za B. Żołtiuka pochodzącego z bardzo licznej i bogatej, przede wszystkim wpływowej rodziny ukraińskiej. Dlatego ciocia jak większość polskich żon Ukraińców nie została przez męża zamordowana, gdyż on na to nie pozwolił. Ojciec mamy, mój dziadek Piotr Żymańczyk służąc w wojsku austriackim, zaginął bez wieści gdzieś na froncie podczas I wojny światowej. Babcia Maria miała po nim rentę wojskową. Tato znalazł pracę na dworze ziemskim w Nowosiółce Kostiukowej.

/ Przed Domem Ludowym im. Bartosza Głowackiego w Burakówce

Właścicielami posiadłości byli Joszko Ornstein i Jakub Margules, wywodzący się z bogatych rodzin pochodzenia żydowskiego. Od razu dostaliśmy wygodne mieszkanie, powodziło się nam bardzo dobrze. Dawno temu we wsi istniał potężny zamek zbudowany przez rycerską rodzinę Kostjuków - Wołodyjowskich, do których od 1547 roku należała wieś Nowosiółka Kostiukowa. W 1672 roku zamek został zniszczony podczas najazdu tureckiego. Jego ruiny dotrwały do połowy XIX w. kiedy je rozebrano, a materiał wykorzystano do budowy cerkwi i do utwardzenia drogi idącej przez wieś. Do dzisiaj pozostała z zamku okrągła, kilkupiętrowa baszta zwaną Basztą Wołodyjowskiego oraz niewielkie, zarośnięte fragmenty ziemnych umocnień. Ojciec pracował w dobrze wyposażonym warsztacie stolarskim, zatrudniał siedmiu czeladników. Dla dworu wykonywał bieżące naprawy, okna i najpotrzebniejsze meble. Specjalizował się w budowie powozów w różnych wersjach. Zamówienia rosły lawinowo, właściciel majątku sprzedawał je z dużym zyskiem. Wiadomo Żydzi zawsze mieli smykałkę do handlu. Tak dobrze to szło, że tato nie mając nawet czasu dla siebie postanowił opuścić dobrze prosperujący złoty interes właścicieli i przenieść się do innego dworu. Być może w grę weszły inne czynniki o których mnie jako ówczesnego pięciolatka rodzice nie informowali. Faktem stało się, że z dobrego miejsca w 1938 roku przenieśliśmy się do jeszcze ładniejszego jakim niewątpliwie była wieś Lisowce, gm. Tłusta Wieś, także należąca do powiatu zaleszczyckiego, malowniczo położona w zakolu rzeki Seret. W środku wsi u zbiegu dwóch ulic wznosił się kościół katolicki pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa, wybudowany jeszcze przed I wojną światową. Po jednej stronie drogi ciągnącej się przez wieś w kierunku miasteczka Tłuste mieszkali Polacy po drugiej zaś Ukraińcy. Oni także mieli swoją cerkiew grekokatolicką.                                             
Cdn.
Wspomnień wysłuchał;   
Eugeniusz Szewczuk
Osoby pragnące wymienić doświadczenia o życiu na Kresach, nabyć moją książkę pt. „Moje Kresy” ze słowem wstępnym prof. St. Niciei, proszone są o kontakt ze mną tel. 607 565 427 lub e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.   

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.