Logo

Pamiętnik kpt. Mariana Strzetelskiego. Cz.7

/ Tak odpoczywali żołnierze w czasie I wojny światowej - odpoczynek przy szachach – po prawej siedzi Władysław Strzetelski – brat Mariana

Oto siódma część opowieści – pamiętnika - napisanego przez brata mojego pradziadka Mariana Strzetelskiego z okresu I wojny światowej. Marian opisuje pobyt w miejscowości Czernuszka i Atero-Kluczu oraz Tauszu – na trasie budowy kolei transsyberyjskiej oraz stosunki międzyludzkie tam panujące. Lata 1917-1918 to okres przejmowania władzy przez bolszewików. Wszechobecny terror, kradzieże i donosicielstwo powodowało, że tamtejsza ludność zaczęła się buntować, wzniecać powstania i występować przeciw władzy bolszewickiej. Zaczęto przejmować władzę od Czerwonych i organizować oddziały Białych. 

Pod koniec 1918 roku Marian zgłasza się na ochotnika do organizowanego w Ufie polskiego wojska, skąd udaje się do Nowo-Nikołajewska do organizowanej tam polskiej dywizji syberyjskiej pod dowództwem generała Waleriana Czumy…

Zapraszam do lektury.

--

Kielce 15.I.1924 (wtorek)

  Po tak długim czasie niepisania wracam w końcu do porządnego spisywania mych wspomnień z niewoli rosyjskiej.

  Bardzo się cieszę, że wewnętrzny ogień, który pali się we mnie do Ciebie kochana, ani trochę nie wygasł. Gdy przeglądam do tej pory zapisane me wspomnienia i czytam je po prawie dwóch latach niepisania, muszę się przyznać, że i dzisiaj też tak samo jednakowo silnie i szczerze me uczucie do Ciebie rozkwita. Stosunek mój do Ciebie jednak bardzo się zmienił, gdyż pisząc poprzednio byłem jeszcze w Przemyślu i miałem możliwość widywania Ciebie Cesiulko co tydzień lub co dwa tygodnie. Wtedy byliśmy tylko my – Ty i ja, dzisiaj mieszkamy już razem w Kielcach i jest nas już troje – Ty, ja oraz nasz ukochany, prawie ośmiomiesięczny synuś Szczęsnuś. Siła mego uczucia zmieniła się dzisiaj o tyle, że przedtem Ciebie Cesiu tylko ogarniała, a dziś wystarcza jeszcze i dla naszego synka Szczęsnuśka [1].

  Wieczór dzisiejszy spędziłem na święcie familijnym u. pp. Szartowskich i trochę się tam zasiedziałem, a po obiedzie zaś sprawdzałem w domu rachunki, które miałem pilnie oddać do biura. Teraz już będę me wspomnienia regularnie kontynuować, lecz wybacz, że dzisiaj już zakończę, bo zrobiło się już dość późno, a jutro rano wstać wcześnie muszę, gdyż czeka mnie podróż do Przemyśla. Czy z Przemyśla będę mógł wpaść do Twojej rodziny do Lwowa to nie wiem. Będzie to zależało oczywiście od tego czy będę miał czas oraz od poleceń jakie otrzymam od mej przełożonej władzy – Szefostwa Inżynierii Saperów.

Na razie dobrej nocy Wam życzę i Ciebie i Szczęsnusia serdecznie i gorąco całuję. Do widzenia. Nie wiem kiedy. Pa!

Kielce 16.I.1924 (środa)

  Spałem dzisiaj dobrze, snów żadnych nie miałem ale za to pracy po uszy. Wyjazd do Przemyśla postanowiłem przełożyć na następne dni. O godzinie 8:30 rano z przerwą godzinną na obiad pracowałem do godziny ósmej wieczorem w zimnym biurze i między innymi sprawdzałem zawiłe rachunki. Otrzymałem też dzisiaj dodatek drożyźniany – 63% w kwocie 92 miliony marek polskich. Po powrocie do mieszkania napiłem się herbaty i zjadłem dwie bułki z kiełbasą, przeczytałem gazetę i teraz właśnie zabieram się do dalszego ciągu pisania mych przygód w niewoli rosyjskiej. 

A więc do rzeczy.

  Wśród naszych współpracowników w Czernuszce zatrudnionych w przedsiębiorstwie kolejowym przeważali Żydzi, którzy jak wcześniej wspomniałem chronili się tu przed służbą wojskową. Podobno według ustanowionego przez Rosjan prawa, Żydom nie można było przebywać na stałe w jednym miejscu dłużej niż trzy dni. Jednak oni radzili sobie w ten sposób, że opłacali się tak zwanym ‘uradnikom’ czyli urzędnikom powiatowym i wówczas niepokojeni przez nikogo spokojnie mogli egzystować w danym miejscu przez dłuższy czas. Pamiętam nawet niektóre nazwiska takich żydowskich urzędników. Np. starszy Żyd Günsberg, przystojny i mocno siwy człowiek, o którym wszyscy wiedzieli, że jest nałogowym rozpustnikiem pracował jako zaopatrzeniowiec i załatwiał niektóre zakupy artykułów spożywczych dla firmy kolejowej. Z kolei inny, dość młody o nazwisku Grünberg, pochodzący z Homla, nieustająco popisywał się wszystkim swoimi kabaretowymi piosenkami śpiewanymi z charakterystyczną, ale niezbyt sympatyczną żydowską afektacją. Był to zblazowany typ małomiasteczkowego pisarczyka, lubiącego grę w karty, dużo i dobrze wypić oraz zabawić się w towarzystwie kobiet. Marek Sałamonowicz techniczny kierownik całego przedsiębiorstwa kolei, rudawy kawaler w średnim wieku brylował taktem i inteligencją wśród pozostałych Żydów. Potrafił bardzo sprytnie oszukiwać całe Towarzystwo Akcyjne, ale robił to z klasą i za każdym razem czerwienił się ze wstydu. Naczelny buchalter Towarzystwa niejaki Biczuński z Warszawy ożeniony z polską żydówką wykazywał w dużej mierze maniery europejskie, jednak chełpliwości żydowskiej nie oduczył się wcale. Tak jak wszyscy lubił się napić i grywał bardzo dobrze hazardowo w karty.

 Tak jak pisałem wcześniej w samej Czernuszce, długo nie zabawiłem, gdyż przeniesiono nas do wsi Atero-Klucz, gdzie do końca mojej służby już przebywałem.

 Znowu zrobiło się dość późno – położę się więc spać bo jutro mam nadzieję, że wieczorem w końcu do Przemyśla pojadę. Dzisiaj niestety nie mogłem, ważne sprawy w biurze mnie zatrzymały. Może więc i do Lwowa wstąpię i stamtąd parę kartek wspomnień Ci znowu przywiozę. Na razie Pa! Dobrej Nocy!

/ Pamiątka - orzeł po Marianie Strzetelskim – oficerze 5. Dywizji Strzelców Polskich na Syberii

Kielce 27.I.1924 (niedziela)

  Po napisaniu listu do Ciebie i siostry mej Zosi, przeczytaniu gazet postanowiłem kontynuować me wspomnienia z niewoli rosyjskiej.

 W Atero-Kluczu było nam całkiem nieźle. Z początku mieszkałem sam z Cesarem. Potem przyjęliśmy do naszego pokoju jeszcze sympatycznego Niemca z Bukowiny, niejakiego Ludwara. Pisałem już o nim wcześniej. Było nam razem o wiele cieplej, szczególnie w zimie, gdyż pokój był raczej zimny i wilgotny. Dość często odwiedzał nas polski jeniec, ów Kozak o którym wspominałem wcześniej, a którego uczyłem poprawnie pisać i czytać oraz najprostszych działań rachunkowych.      Pokój nasz znajdował się na parterze ‘kantoru’, drewnianego, piętrowego budynku, w którym na piętrze mieściło się Biuro Przedsiębiorstwa Budowy Kolei naszego odcinka. Cały budynek był prowizorycznym barakiem, w którym niestety nie było zbyt ciepło. Jak już wcześniej wspominałem, mało wykwintne posiłki, którymi mimo wszystko można było zaspokoić głód były opłacane przez firmę. Niezbyt miłe, jadające we wspólnej ‘stołowni’ towarzystwo było przeważnie żydowskie. Jedynym spośród nich, którego pod każdym względem szanowałem i poważałem był niejaki Łazar Markowicz Tubin. Był wyjątkowo sympatycznym, bardzo inteligentnym młodym człowiekiem mającym szerokie horyzonty myślowe. Bardzo lubiłem z nim rozmawiać na różne tematy. Dość często odwiedzałem też w miejscu zakwaterowania jednego Rosjanina - technika Piotra Piotrowicza Bobkowa, którego żona pochodziła z polskiej rodziny Czajkowskich. Mieli śliczną małą córeczkę, lecz po polsku nie umieli wcale mówić. On z natury był dość szorstkim, niezupełnie szczerym człowiekiem, jednak był bardzo dobrym fachowcem w swojej dziedzinie i choć trochę starał się zachować formy towarzyskie przypominające Europę. By zasłużyć na pochwały czy dodatkową premię od pracodawców dość często próbował, trochę naszym kosztem, przypodobać się im, nam jednak specjalnie na tym nie zależało, więc przymykaliśmy na te poczynania oczy, zwłaszcza, że Piotr przecież był tamtejszy i miał na utrzymaniu rodzinę. 

  W początkach jesieni 1917 roku zaczęła się wzmagać nienawiść chłopów do rządzących. Spowodowane to było głównie faktem rekrutacji do wojska. Tymczasem przeniesiono nas z powrotem do Czernuszki, gdyż roboty kolejowe były już na ukończeniu.  Władzę zaczęły przejmować rady (sowiety), które zaczynały rządzić na poziomie gmin. Były to rady ‘sołdackich, raboczych i krestianskich deputatów’ czyli rady deputatów żołnierskich, robotniczych i włościańskich. Pracowały już wszędzie i dawały się mocno we znaki. Głównie dezorganizowały dotychczasowe życie i wszędzie brutalnie pakowały swe pięści i zaglądały do każdej dziury. Straż wojskowa została zlikwidowana. Jeńców pilnowali milicjanci, którzy nie cieszyli się żadnym wśród nich poważaniem. Zaczęło się nam coraz gorzej powodzić, a i wiadomości od Ciebie kochana Cesiu zaczęły docierać coraz rzadziej.

 Z początku zimy 1917 roku, jeńcy – żołnierze zaczęli się powoli organizować. Czesi zaczęli otrzymywać jakieś tajne pisma, zbierali składki, co chwila gromadzili się w niewielkie grupki i mocno nad czymś dyskutowali. Pewnego razu przyjechał do nich jeden wysłannik i przywiózł jakieś zakazane gazety, polecenia, rozkazy. Okazało się że Czesi próbowali organizować swą armię. Bośniaków, Serbów i Rumunów na polecenie rządzących sowietów porozsyłano do miast, gdzie tworzyły się ich oddziały narodowe przeznaczone do walki z państwami centralnymi. Węgrzy oraz Niemcy, a zwłaszcza Prusacy, mieli im to za złe i głośno oskarżali ich o zdradę, mówiąc, że jeszcze kiedyś się z nimi rozprawią. Jednak sami niezbyt chętnie chcieli się organizować i nie spieszno im było by przyłączyć się do organizowanych narodowych oddziałów. 

  Ten zorganizowany ruch żołnierski i mnie dziwnie poruszył, obudził z apatii. Wspomnienie Lwowa, Ciebie, mojej rodziny, społeczeństwa znów silniej odżyły w mej pamięci. Rozbudziła się we mnie chęć podzielenia się z innymi przeżywanymi wrażeniami. Zacząłem więc wtedy spisywać wspomnienia z mej przeszłości. Napisałem wtedy dużo i myślę, że raczej dobrze. Czasu miałem dość sporo, a otaczająca mnie samotność wyrobiły we mnie zmysł krytycyzmu, a i obserwacja oraz samoanaliza zdarzeń działały znakomicie. Z perspektywy czasu myślę sobie, że szkoda, że te pierwsze spisane wspomnienia nie dotrwały do dzisiaj. Dlatego wracam do kontynuacji dla potomnych obecnego pisania.  

 W zimie stosunki międzyludzkie pogorszyły się znacznie. Powracający do domów po demobilizacji rosyjscy żołnierze zaczęli po wsiach zmieniać panujące do tej pory porządki. Bardzo często dochodziło do różnych bójek z jeńcami austriackimi, głównie na tle niewdzięczności pozostałych w domu ‘sołdatek’, które dla wypełnienia pustki po nieobecnych mężach i utrwalenia o nich dobrych wspomnień, rozpiły się i jawnie z jeńcami romansowały. W Czernuszce, za namową zdemobilizowanych żołnierzy nie chciano sprzedawać jeńcom austriackim chleba, mleka czy ziemniaków, a próbujących dokonać zakupów pobito. Jeńcy, których było kilkuset, wybrali swoją delegację i zawiadomili ‘starszyznę’ czyli radę gminną, że jeśli stosunek do nich nie ulegnie zmianie, to oni całą wieś obstawią ze wszystkich stron, nikogo do niej nie wpuszczą, a nawet są skłonni wszystko spalić. Te groźby trochę pomogły i od tej pory nikt nas już więcej nie zaczepiał i nie zabraniał robić zakupów. Jednak dla bezpieczeństwa, nie dysponując inną bronią, nosiliśmy krótkie, umocowane na rzemyku  przyczepionym do ręki, żelazne pałki zakończone żelazną główką. By nikt ich nie zauważył nosiliśmy je ukryte w rękawach płaszcza.

  Wkrótce po objęciu rządów przez bolszewików zaczęło się nacjonalizowanie prywatnej własności i rozkradanie wszystkiego. Przedsiębiorcy reprezentujący budowę kolei dowiedzieli się, że wybrańcy wiejskiej rady bolszewickiej mają zarekwirować zawartość wszystkich magazynów żywnościowych, w których znajdowało się dość sporo pszenicy, mąki i cukru. Więc w nocy, po kryjomu cały ten zapas rozwieźliśmy końmi należącymi jeszcze do przedsiębiorstwa i ukryli w różnych miejscach u kilku zaufanych pracowników. Zima była sroga, śniegi ogromne. W domku kolejowym, w którym mieszkaliśmy wspólnie z państwem Bobkow, również ukryto parę worków cukru i około 10 worków mąki. Postanowiliśmy ze złożonego w naszych komórkach zapasów przedsiębiorstwa uszczknąć nieco dla siebie tak na wszelki wypadek. Tymczasem na następny dzień wpadła do nas cała banda wściekłych bolszewików uzbrojonych w pałki, karabiny, a nawet maczety w poszukiwaniu wywiezionych zapasów żywnościowych. Mimo tego, że wszystko dokładnie przetrząsnęli w naszym mieszkaniu, na szczęście niczego nie znaleźli. Jednak w komórce odkryli worki mąki i cukru. Udawaliśmy, że nic o tym nie wiemy, że pierwszy raz je widzimy na oczy, że to chyba bez naszej wiedzy ktoś tam je umieścił i gdybyśmy tylko o tym coś wiedzieli, to na pewno byśmy ich o tym zawiadomili. I ci głupcy w to uwierzyli – policzyli dokładnie worki, wszystko zwarzyli i zmierzyli, po czym oznajmili, że pod karą śmierci zabraniają ruszać i cokolwiek zabierać z tych zapasów. Na następny dzień mieli przyjechać i zabrać wszystko i zawieźć do gromadzkich, bolszewickich magazynów. Gdy odjechali zrobiliśmy naradę co dalej robić. Dwa worki cukru, które przed przyjazdem bolszewików ukryliśmy w ostatniej chwili w głębokim, kopnym śniegu musiały już u nas pozostać, zaś z zapasów mąki już spisanej i poważonej przez bolszewików musieliśmy coś niecoś zabrać. Więc w nocy, już po późnej kolacji, wśród śnieżnej zawieruchy i siarczystego mrozu, jeden worek cukru rozdzieliliśmy pomiędzy siebie, zaś drugi głębiej w śniegu zakopaliśmy, a silny wiatr za chwilę ślady zasypał. Czuwaliśmy oczywiście by nikt nas przypadkiem nie zauważył. Ponieważ worki mąki były już policzone i poważone przez bolszewików więc ustaliliśmy, by z kilku worków część mąki wybrać, a brak jej sypkim śniegiem uzupełnić i tak przesypać znowu mąką. Tak też się stało. Przygotowane zapasy mąki popakowaliśmy do mniejszych, naprędce uszytych  z czystych, ale już trochę znoszonych nogawic z kalesonów oraz woreczków przygotowanych z uszytych prześcieradeł. Część tak przygotowanych worków ukryliśmy w naszych siennikach, część pozawieszali gdzieś w ciemnych kątach pod belkami na strychu. Jeden trochę większy worek ukryliśmy pomiędzy piecem a drewnianą przegrodą, którą specjalnie do tego celu rozebraliśmy, a potem artystycznie na powrót postawili. Nasz podstęp się udał. Koło południa następnego dnia przyjechało parę sań z kilku zbrojnymi i załadowali policzone poprzedniego dnia worki mąki i cukru. Wprawdzie worki trochę skrzypiały, jednak prawda wyszła na jaw dopiero z końcem zimy, gdy słońce trochę przygrzało i w workach zamiast mąki znaleziono ciasto. Winowajcy oczywiście nie wykryto.

 Rozbestwienie zdemobilizowanych rosyjskich żołnierzy wciąż rosło. Pracujący do tej pory fizycznie szeregowi jeńcy – żołnierze, zostali skierowani do obozów koncentracyjnych. Mnie zaś po rozliczeniu się z przedsiębiorstwem przeniesiono do odległego o  około 9 wiorst na południe od Czernuszki wioski Taush (Тауш). Zostałem tam zatrudniony jako funkcjonariusz ‘kantora ucziastka’ w biurze Towarzystwa Kolejowego ‘Moskowsko Kazanskowo Obszcziestwa Żeleznodorażnewo’. Tamtejszym naczelnikiem był bardzo sympatyczny inżynier Michał Nagatkin. Było mi tam całkiem dobrze. Mieszkaliśmy w kilka osób na parterze piętrowego budynku, w dość dużym pokoju u zamożnego uczciwego rolnika, u którego miałem zapewnione śniadania, codzienną herbatę z chlebem na kolację, od czasu do czasu pranie. Za to wszystko płaciłem 10 rubli miesięcznie. Jak na tamtejsze warunki było to wyjątkowo tanio. W tym pokoju był tak zwany ruski piec piekarski [2], dający bardzo dużo ciepła i komfortu. Pokój był bardzo widny i pomimo tego, że przebywało w nim sporo osób czułem się tam dość swobodnie. Gospodarz mój na skutek wcześniejszego pożaru stracił prawie cały swój dobytek, jednak dzięki swej żmudnej i uczciwej pracy powoli dorabiał się na nowo. Miał jednego młodego syna, który pracował u niego jako parobek. W czasie mojego tam pobytu został na siłę zabrany przez bolszewików do ‘narodnaj armi’ w Kungurze (Кунгур) [3]. Jednak wkrótce przeszedł z całym pułkiem w którym służył, do czeskiej armii, a potem przyłączył się do Aleksandra Kołczaka, przywódcy Białych [4] w wojnie domowej w Rosji.

 Obiady jadałem u żony miejskiego felczera i płaciłem za to 100 rubli miesięcznie. Pełniła ona funkcję zarządzającej w publicznej bibliotece, więc książek zawsze mogłem pożyczać ile tylko dusza zapragnęła. Niestety były to tylko rosyjskie. Polskich książek i polskich gazet znikąd już nie otrzymywałem, bo bolszewicy zabronili i nie dopuszczali. W biurze gdzie pracowałem całe towarzystwo było czysto rosyjskie – kilku młodych inżynierów, paru techników, rachmistrz – zruszczony Polak oraz oprócz mnie jeszcze dwóch jeńców. Był to jeden Węgier geometra oraz jeden Żyd węgierski, który gdy w lecie 1918 roku oficjalnie wrócił na Węgry, przysłał Ci później kochana Cesiu, wiadomość o mnie. Było też parę panien, a między nimi bardzo ładna siostra, żony naczelnika - inżyniera Michała Nagatkina. Nasze urzędowanie trwało od 9-tej rano do 3-ciej po południu, a po obiedzie byłem już zupełnie wolny. Mój gospodarz często do mnie zaglądał by pogadać o tym co się wokoło dzieje i podyskutować o niezbyt dobrej sytuacji politycznej. Rzeczywiście działo się dużo i to nie za dobrze. Utworzone rady sołdackie złożone z różnego autoramentu osobników uzbrojonych po zęby, grabiły co się da i więziły kogo popadnie. 

  Tak jak pisałem wcześniej gdzieś około czerwca 1918 roku przeniesiono mnie z Czernuszki, a właściwie z Taushu (Тауш), na trzecią dystancję do wsi Atero-Klucz celem niwelacji linii kolejowej. Miałem tam zabawić tylko tydzień, a tymczasem wybuchło powstanie chłopów przeciw sowieckiej władzy i utknąłem tam na dobre.

A było to tak: gdy w naszą stronę zaczęły posuwać się oddziały Białych wówczas bolszewicy kazali chłopom spalić niedojrzałe jeszcze zboże z obawy by nie dostało się w ich ręce. Wówczas chłopi zbuntowali się i odmówili wykonania tak niedorzecznego rozkazu. Uzbroili się w strzelby, widły, topory, a ja ich nauczyłem jak kosy na sztorc stawiać. Dwie wioski położone blisko siebie - Atero Klucz i Shchuch'ye Ozero (Щучье Озеро) znalazły się w rękach zbuntowanych włościan, zaś reszta miejscowości w stronę Czernuszki była obsadzona przez bolszewików - Czerwonych. Wtedy też przekonałem się jak ludzie sobie nie ufali. Chłopi żalili się, że inteligencja nie chce się do nich przyłączyć i pokierować buntem, wesprzeć powstańców. Mówili, że oni sami głupi, wprawdzie siłę do walki mają i potrafią się bić, ale na strategii walki to nie rozumieją się wcale. Dlatego potrzebują pomocy. W tym czasie z ramienia przedsiębiorstwa zatrudniony był u nas zdemobilizowany porucznik rosyjski, absolwent Piotrogrodzkiej Politechniki, który mimo usilnych namów ze strony chłopów jednak nie przyłączył się do buntowników. Inni podobni jemu oficerowie mieszkający w najbliższej okolicy i też pracujący przy budowie kolei również nie chcieli słyszeć o wspólnej walce i twierdzili, że chłopom ufać nie można, bo to ‘swołocz’. Tylko dwaj chorążowie, tak zwani ‘preparszczyki’ którzy kierowali ruchem pociągów na dość znacznym obszarze zgodzili się przyłączyć do zbuntowanych chłopów i pomóc im. Jeden z nich zginął później bohatersko w walce z bolszewikami, a jego współtowarzysze chłopi z pietyzmem później go pochowali. Jeśli chodzi o stanowisko Żydów zatrudnionych przy budowie kolei w czasie tych walk i o przebiegu buntu chłopskiego napiszę o tym później.

  Muszę przyznać, że ze względu na rozszerzanie się buntu chłopskiego i nasilenie walk w rejonie w którym przebywałem i pracowałem zmuszony byłem pozostać w Atero-Kluczu przeszło półtora miesiąca. Nie mogłem wrócić więc do Taushu, gdzie zostawiłem swój kuferek z rzeczami, a w nim niewielki rewolwer, który jakiś czas temu zakupiłem na targu w Czernuszce. Wciąż żyłem w strachu, by przypadkiem bolszewicy go nie znaleźli, gdyż w takich przypadkach mieli oni zwyczaj bez przesłuchania i sądu posiadacza broni rozstrzelać. A ja koniecznie chciałem przeżyć i wrócić cało i zdrowo do kraju by się przekonać czy moja Cesia wciąż czeka na mnie i czy przypadkiem ktoś mi jej nie porwał.

  Kończę na dziś to moje gawędziarstwo. Jutro czeka mnie ciężki dzień, więc muszę przynajmniej trochę wypocząć. Dobranoc więc Kochana. Ciebie Cesiulko i naszego Synuśka serdecznie na dobranoc całuję.

/ Szczęsny Strzetelski – syn Mariana i Czesławy Gubrynowicz urodzony 18 maja 1923 roku we Lwowie, (zdjęcie wykonane 21 października 1923 roku)

Kielce 30.I.1924 (środa)

 Objęcie władzy w Atero-Kluczu i okolicy przez powstańców chłopskich – Białych odbyło się dość oryginalnie. Jak poprzednio już wspominałem byłem tam wtedy już około tygodnia przeniesiony chwilowo z Tauchu (Tauszu). Wszystko to miało miejsce latem 1918 roku. Zarządzającym kolejowymi robotami wykończeniowymi, zatrudnionym tam z ramienia przedsiębiorców był technik, niejaki Ilia Karżawin, bardzo przystojny i dość przyzwoity rosyjski Europejczyk. Mieszkał w drewnianym piętrowym domu, w którym zakwaterowany byłem i ja. Żonę i syna pozostawił na innym odcinku budowy. Zatrudnieni byli tam również i inni funkcjonariusze przedsiębiorstwa. Byli to przeważnie Żydzi – pisarze kancelaryjni, kupcy, handlarze, komiwojażerzy itp. Kasjerką była jakaś krewna jednego z dyrektorów przedsiębiorstwa budowy kolei. Była to dawna akuszerka, stara panna, niezbyt ładna ale bardzo inteligentna i oczytana. Znała dobrze literaturę niemiecką i rosyjską. Ja codziennie zajmowałem się niwelacją linii, mostów czy budynków.

  Parę dni po rozkazie wydanym przez władze bolszewickie spalenia całego niedojrzałego zboża na polach chłopskich, w tajemnicy przed wszystkimi, zebrali chłopi swoich delegatów w liczbie osiemnastu włościan i spisali manifest, w którym wypowiedzieli posłuszeństwo władzy sowieckiej. Zapowiedzieli w nim, że z bronią w ręku będą bronić swojego dobytku i życia. Dla skuteczności tej obrony powołują do życia armię ludową, do której obowiązany jest należeć każdy zdrowy wieśniak i to bez względu na wiek. Dla obrony granic powstańczego obszaru, bezustannie mają go strzec uzbrojone konne patrole, rozstawione na drogach, w kilkuset metrowych odstępach. Łącznicy ci w wypadku zaobserwowania zbliżania się do wsi bolszewickich wojsk mieli za zadanie zawiadomić armię ludową i ściągnąć ją w rejon zagrożony.

Całe ruchome mienie chłopów spakowane i złożone było na wiejskich wozach, tak zwanych ‘taliagach’, by w razie konieczności ucieczki przed bolszewikami można je było wspólnie ze wszystkimi mieszkańcami wsi - starcami, dziećmi i kobietami - wywieźć i ukryć w lesie. Zobowiązano się nie poddawać i w razie potrzeby walczyć z bolszewikami. Wielka była zawziętość tych chłopów. Mówili, że wolą raczej wieś opuścić, wolą by ich chaty zostały spalone przez nieprzyjaciela, wolą się wstępnie wycofać i czekać na nadejście posiłków, niż się poddać sowietom. W ten sposób chcieli zachować siły na później i gdy nadejdzie stosowny moment skutecznie uderzyć na wroga.

  Pewnej nocy, tak gdzieś pięć dni po moim przyjeździe z Taushu, koło czwartej nad ranem, obudził mnie Karżawin - technik zarządzający z ramienia przedsiębiorstwa budową kolei. Wtargnął nagle do mnie do pokoju przerażony, w gaciach, z nagim torsem i poinformował mnie, że delegacja zbuntowanych osiemnastu włościan wręczyła mu przed chwilą ów wcześniej wspomniany przeze mnie manifest i ogłosiła rządy Białych. Chłopi przejęli wszystkie biura i telefony dla swoich potrzeb i kazali wydać całą broń z magazynów. Nakazali też wznowić prace przy budowie linii kolejowej. Widać było, że technik Karżawin, sam nie wojskowy, był w wielkim strachu. Myślał chyba, że chłopi obrabują kasę i wszystkie urządzenia przedsiębiorstwa budowy kolei zarekwirują, a jego samego pewnie powieszą. Nie mógł pozbyć się tych złych myśli i w obawie przed grabieżą polecił swojej kasjerce by zabrała wszystkie pieniądze i wozem pojechała do Czernuszki oddać je pozostałemu tam kierownictwu. Nie wiedział jednak czy dojedzie tam żywa, gdyż na drogach dojazdowych pełno było uzbrojonych po zęby różnych sowieckich band. Starałem się go jak mogłem uspokoić. Mówiłem, że nie ma się czego obawiać i doradziłem mu by dla swojego bezpieczeństwa formalnie zaprotestował przeciwko uchwalonemu manifestowi, zaś ulegając przewadze siły jednak go poparł. Było to potrzebne na wypadek, gdyby powstańcy ulegli jednak sile nadciągających bolszewików. Po krótkiej rozmowie z Karżawinem, ubrałem się prędko i szybko razem zbiegliśmy na dół. Wszędzie pełno było chłopów. Twarze mieli spokojne, ale widać na nich było zacięcie i determinację do walki. Wszyscy byli uzbrojeni, jedni w siekiery, inni w widły, sierpy, style od łopat. Paru tylko miało przewieszone przez ramię strzelby. Wszyscy głośno nad czymś radzili, gestykulowali, przekrzykiwali się nawzajem. Co jakiś czas słychać było na zewnątrz tętent konia i za chwilę ktoś wpadał do chałupy z informacją, że udało się zdobyć jakieś pojedyncze egzemplarze karabinów. Wówczas radośnie poklepywano go po ramieniu i chłopi krzyczeli – Zwyciężymy! Pabieda! Gdy wrzawa trochę opadła, odważyłem się zabrać głos. Ponieważ wszyscy doskonale wiedzieli kim jestem zwrócili się w moim kierunku, a ja zacząłem dokładnie wypytywać ich o wszystko, starając się słuchać i w miarę możliwości odpowiadać na zadawane mi pytania. Rozmawialiśmy bardzo długo. Bez obawy opowiadali mi o swoich kłopotach i troskach. Skarżyli się też na brak broni. Okazało się, że ze zdobytych żelaznych szyn i różnych sztab zabranych z magazynów przedsiębiorstwa próbowali przy udziale kowali wykuwać z nich dzidy. Jednak była to żmudna i niewdzięczna robota. Dzidy były ciężkie i mało poręczne. Wówczas doradziłem im i nauczyłem jak o wiele lepiej, prędzej i wygodniej będzie gdy wykorzystają swoje kosy stawiając je na sztorc. I rzeczywiście już w parę dni później wszędzie w okolicy można było zobaczyć rosyjskich kosynierów. Tego samego dnia po południu musiałem wyjechać w teren by dokonać pomiarów kolejnego odcinka budowanej kolei. Od miejscowej powstańczej komendy otrzymałem oczywiście odpowiednią przepustkę z pieczęcią gminy. Przepustka ta okazała się bardzo przydatną przy przekraczaniu poszczególnych chronionych posterunków. Atakowani przez bolszewików powstańcy zacięcie bronili się, strzelali z ukrycia, dość często schowani w koronach drzew, za stogami siana, w zbożu, czy w naprędce wykopanych okopach. Dlatego też bolszewickie oddziały mimo tego że były bardzo dobrze uzbrojone, bały się zapuszczać w głąb obszarów kontrolowanych przez powstańców chłopskich. Zdarzało się jednak, że gdy bolszewicy przejęli jakąś wieś czy obszar i w ich łapy dostali się przeciwni im obrońcy, wówczas palili wsie, mordowali cywilów, a tych których wzięli do niewoli, okrutnie męczyli i torturowali by wydobyć z nich jakiekolwiek zeznania. W ten sposób ucierpiało wiele wsi i małych miasteczek, a najwięcej wioski Almaznoye [usytułowane tuż obok stacji kolejowej Chad (Чад)] oraz Shchuch'ye Ozero (Щучье Озеро) około 5 wiorst na zachód od Atero-Klucza, gdzie wówczas przebywałem.

  Żydzi zatrudnieni przy budowie kolei z ramienia przedsiębiorstwa podzielili się na dwa obozy, tych którzy sympatyzowali z obozem Białych oraz tych, którzy stali z boku by w razie wejścia bolszewików głośno wypowiedzieć się za obozem Czerwonych. I rzeczywiście gdy bolszewicy parę razy zdobywali poszczególne wsie i przyległe obszary na których prowadzone były prace kolejowe i chcieli zrobić porządek z żydowskimi sympatykami Białych, to Żydzi, ci Czerwoni zawsze stawali w ich obronie tłumacząc, że ich współbracia to błazny i durnie, i że oni sami się z nimi rozliczą, ukarzą ich i zrobią z nimi porządek. Wyśmienicie potrafili dostosować się do każdej sytuacji i taka taktyka nie zawiodła ich ani razu.

 Jak wcześniej już wspominałem, dość często wyjeżdżałem na kolejne budujące się odcinki kolejowe, oddalone o około 20-50 wiorst na wschód od Atero-Klucza. Nieraz zdarzało mi się, że po drodze spotykałem liczne patrole Białych, a parę dni później ścigające ich patrole Czerwonych. Za każdym razem legitymowałem się z jednej strony zaświadczeniem, że jestem jeńcem wojennym, a z drugiej legitymacją pracowniczą Przedsiębiorstwa Budowy Kolei. To wystarczało by jedni i drudzy zostawiali mnie i moich pracowników w spokoju. Zdarzyło się też jednak, że dwa czy trzy razy byłem zmuszony przerwać prowadzone prace kolejowe gdyż poszczególne patrole Białych i Czerwonych próbowali ostrzeliwać się nawzajem, a kule świstały nad naszymi głowami. Dlatego też w ukryciu musieliśmy przeczekać aż sytuacja się ustabilizuje. Nie chciałem narażać ani siebie ani swoich ludzi pracujących przy budowie, a tym bardziej być zabitym na obcej ziemi. Przecież znalazłem się tam nie z własnej woli i w nie polskiej sprawie poświęcałem swoje siły i zdolności.

 Z dnia na dzień walki między Białymi i Czerwonymi nasilały się. Szczególnie w niedużej tatarskiej wsi Bogorodsk (Богородск) [5] położonej jakieś 20 wiorst od miejscowości Chad (Чад) [6] były bardzo zacięte. Tamtejsi chłopi, niezadowoleni z reżimu sowieckiego w czerwcu 1918 roku zorganizowali powstanie [7]. Mieszkańcy wysławszy najpierw w las swoje rodziny i spakowany na wozach dobytek, kryli się w licznych ziemiankach, w niezebranym z pól zbożu. Pewnego dnia okrążyli silny i dość liczny oddział bolszewików, którzy przygotowywali się do ataku na pobliską wieś i celnymi strzałami z karabinów trupem kładli każdego czerwonogwardzistę, który nawinął im się na cel. Okazało się później że oddział ten próbował zdobyć Bogorodsk by stamtąd wezwać wojskowe posiłki. Bolszewicy bronili się niezwykle zacięcie, jednak po paru dniach, gdy zabrakło im w końcu żywności musieli wycofać się i dołączyli chyba do innych oddziałów Czerwonych szwędających się po okolicy.

  Ponieważ moją pracę przy budowie kolei właściwie już zakończyłem więc miałem nadzieję, że już wkrótce będę mógł powrócić do Tauschu. Jednak ze względu na fakt, że obie strony nie zamierzały odpuścić i zacięte walki na naszym odcinku budowy linii kolejowej co jakiś czas się nasilały, więc dopiero późnym latem, gdy walki trochę osłabły postanowiłem zostawić Atero-Klucz i wyruszyć w stronę Czernuszki. Nie powiem, miałem naprawdę duże obawy, czy w końcu dotrę do Tauchu. Jednak zaopatrzony w rodzaj zaświadczenia – przepustki otrzymanej od powstańców – Białych, zaświadczenia które pozwalało mi spokojnie poruszać się w terenie przez nich kontrolowanym, wspólnie z byłym oficerem carskim, technikiem rosyjskim sprawującym pieczę nad budową naszego odcinka, wybraliśmy się w drogę powrotną. Wyruszyliśmy wczesnym rankiem wozem zaprzężonym w konie. Mój towarzysz podróży cały czas spał, więc nawet nie miałem okazji z nim pogadać. Jechaliśmy więc w milczeniu. W końcu konie dowiozły nas do tak zwanej strefy neutralnej czyli zdemobilizowanej, w której nie można było prowadzić żadnych działań wojennych. Obszar ten ciągnął się na około 5-6 wiorst długości i życie tam prawie zupełnie zamarło. Wkoło widać było zniszczone zabudowania gospodarskie, popalone pola pszenicy, trupy zabitych. Nagle ujrzałem dwie starsze kobiety, które ocalałe z pożogi próbowały zboże układać w snopki. Naprawdę przykry to był widok.

 Tuż przed wjazdem w strefę kontrolowaną przez bolszewików i dotarciem do ich okopów, podarliśmy obaj przepustki powstańcze i wyciągnęli legitymacje biurowe – przedsiębiorstwa budowy kolei. Bolszewicki strażnik bardzo się zdziwił gdy nas zatrzymał. Zaprowadzono nas na przesłuchanie i przez dłuższą chwilę próbowano wyciągnąć z nas informacje na temat powstańców. Jednak my twardo staliśmy na stanowisku, że z Białymi nie mamy nic wspólnego, że pracowaliśmy tylko przy budowie kolei, a teraz po jej zakończeniu wracamy do Czernuszki, a potem do Tauchu, gdzie czekają na nas nasi towarzysze pracy. W końcu gdy pokazaliśmy nasze legitymacje służbowe i papiery świadczące o tym, że nie kłamiemy, uwierzyli i pod silną strażą odwieźli nas do Czernuszki. Stamtąd, już sami dotarliśmy w końcu na miejsce. Martwiłem się trochę gdy wchodziłem do mieszkania w Tauchu, czy aby bolszewicy w czasie rewizji nie znaleźli mojego rewolweru i kuferka z rzeczami, jednak w końcu okazało się, że zabrali jedynie moje lakierowane buty.

 W Tauchu żyłem znów samotnie, przeważnie wiele czytałem po rosyjsku nie tylko książki ale i dostępne na co dzień gazety bolszewickie. Czytałem też artykuły napisane przez Włodzimierza Lenina, który każdego inteligenta, każdego człowieka noszącego białą koszulę i biały kołnierzyk nazywał wrogiem klasy robotniczej, którego bolszewik powinien zabić jak psa. Dlatego też spora grupa inteligentów zamieniła białą bieliznę na kolorową i z czerwonymi flagami oraz proletariackimi hasłami na ustach poszła pracować w różnorakich bolszewickich instytucjach i służyć w ludowej, czerwonej armii. U nas w biurze również zmieniły się stosunki międzyludzkie. Ze zbuntowanej, mało wartościowej części dziesiętników i zwykłych robotników utworzono radę kolejową. Jej prezesem mianowano jednego rysownika o nazwisku Rybakow. Był to bardzo niesympatyczny człowiek, gburowaty i niezwykle zawzięty. Jakiś czas później, jako delegat wyjechał do Moskwy by spotkać się z innymi delegatami w utworzonej głównej kolejowej radzie bolszewickiej. Będąc już w Moskwie podobno bez żadnych wstępnych przygotowań zapisał się jako słuchacz na Politechnikę i szczycił się później tym że studiował. 

 Od czasu do czasu bywałem u zruszczonego Polaka - rachmistrza Sielickiego lub u technika Bobkowa. Wizyty te przeważnie kończyły się nad ranem, a nierzadko i w południe dnia następnego. By urozmaicić choć trochę naszą monotonię życia, dla zabicia czasu grywaliśmy przez całą noc w preferansa  lub w ‘żelezkę’, rodzaj hazardowej gry, ruletki. Zawsze dużo było samogonu i radosnych śpiewów. Ja przeważnie przegrywałem, gdyż myśli moje skierowane były w zupełnie inną stronę – ku Tobie kochana Cesiu. Wszyscy uważali mnie za skrytą osobę, która zawsze w sposób dyplomatyczny starła się wyjść z każdej opresji. Mówili na mnie: ‘ty arystokrata szczepatilnowo poliaka’. Poza tym zarówno towarzystwo, karty i picie męczyły mnie ogromnie. Odmówić jednak nie mogłem bo wszyscy posądzili by mnie o szpiegostwo. Zresztą ci którzy nie pili lub odmawiali byli zawsze traktowani jak jakieś dziwaki, odszczepieńcy, więc chociaż trochę musiałem się dostosować do zaistniałej sytuacji. W przypływie wielkiej tęsknoty chciałem bardzo wrócić do Lwowa, do Ciebie kochana Cesiu. Jednak ta wieczna niepewność dnia codziennego, myśli kłębiące się w mojej głowie, co dzieje się zarówno z Tobą, z moją Matką, z moim rodzeństwem, z moim ukochanym krajem, te obserwowane rozpasanie niskich instynktów otaczających mnie ludzi, codzienne słyszane strzały wykonywanych bolszewickich egzekucji na podejrzewanych o kontrrewolucję wrogach ustroju, wszystko to wywoływało we mnie jakieś dziwne rozdrażnienie i rozpacz. I wtedy gdy chciałem o tym wszystkim zapomnieć, na zaproszenie raz rachmistrza, a raz technika szedłem i tam u nich noc spędzałem. Wtedy wspólnie razem wypijaliśmy do rana ‘rosyjską ćwierć’ czyli osiem butelek wstrętnej rosyjskiej samogonki. Nigdy jednak nie upiłem się tak na umór, chociaż nieraz zdarzało mi się wymiotować. Gdy został ogłoszony stan oblężenia naszej wioski, już po ósmej wieczór nie można było ruszyć się na krok z naszego pokoju i wyjść na ulicę gdyż uzbrojone patrole bez ostrzeżenia strzelały do wszystkiego co się rusza. Wtedy jeszcze częściej spotykaliśmy się wspólnie i imprezowali do rana. Przypomina mi się jedna z takich hulaszczych nocy i komiczny epizod. Pewnego wieczoru, gdzieś w połowie października, siedzieliśmy wspólnie u Sielickiego i wszyscy z nas już dobrze mieli w czubie. Bobkow był już dobrze pijany, lecz ciągle uparcie twierdził, że jest trzeźwy. Nad ranem, koniecznie chciał już iść do domu, a mieszkał na drugim końcu miasteczka. Oferowałem się, że go odprowadzę, że razem będzie nam raźniej iść. Jednak on uparł się że pójdzie sam. Sielicki poradził mu by szedł raczej wąskim pasem pomiędzy rowem drogowym a stojącym obok płotem, bo na drodze leżało trudne do przebycia, olbrzymie błoto. Bobkow jednak stwierdził, że sam dobrze o tym wie że ma w czubie i na pewno płotu będzie się trzymać. I poszedł. Było jednak jeszcze dość ciemno więc wszedł prosto na środek drogi i zataczając się w błotnistych wybojach co chwilę potykał się. Chwilę później i ja poszedłem za nim. I zobaczyłem taki oto obrazek: balansujący w poprzek drogi Bobkow szedł z opuszczoną głową i głośno coś gadał do siebie. Mówił: „…a widzisz że ty jednak pijany jesteś, musisz się płotu trzymać i zamiast iść drogą idziesz obok niej. Oj ty świnia nierozumna jesteś, ty jak bydlę w błocie się nurzasz i zamiast pójść za moją radą i jak porządni ludzie iść drogą idziesz obok niej…”. Nagle potknął się, zatoczył i bęc w błoto.

 Muszę się przyznać, że przez cały ten czas mojego pobytu przy budowie kolei przegrałem w preferansa, żelezka i inne hazardowe gry około 3280 rubli, podczas gdy tu w Tauchu miałem płacę w wysokości ponad 400 rubli miesięcznie.

 Przypominam sobie, że oficjalnie zrzekłem się obywatelstwa austriackiego, a zgłosiłem chęć otrzymania obywatelstwa polskiego. Napisałem więc podanie na ten temat do sowieckiej ‘kolegii’ w mieście Osie nad rzeką Kamą [8] i otrzymałem oficjalną zgodę.

 Pewnego dnia do Tauchu przybyła grupa uciekinierów. Między nimi był jeden Polak, szewc z rodziną z okolic Witebska. Znowu więc przez dwa kolejne tygodnie miałem możliwość rozmawiania po polsku. Szewc przygotowywał dla armii czerwonej skórzane buty. Szył je z porządnej skóry otrzymywanej od bolszewików. Pewnego dnia ukradł jedną taką skórę i uszył specjalnie dla mnie mocne i niedrogie buty, które potem bardzo mi się przydały w armii polskiej.

 W ostatnich dniach października 1918 roku od Ufy [9] w stronę Czernuszki posuwała się z wolna ale stale silna armia ochotnicza Białych. Stacjonującym w Tauchu bolszewikom grunt zaczął się powoli palić pod stopami. Nieraz w nocy widać już było błyski i huk armatnich wystrzałów oraz ogień wystrzeliwanych rakiet. Czerwonogwardziści na podwodach wyjeżdżali z miasteczka w stronę pozycji przybliżających się Białych, po czym co jakiś czas przywozili zabitych i rannych. Gawr bitwy coraz bardziej przybliżał się do nas. Postanowiono, że całe nasze ‘biuro’ razem z rodzinami i pracownikami budowy kolei Czerwoni zabiorą ze sobą w momencie gdy będą zmuszeni się wycofać i uciec przed wchodzącymi do miasta Białymi. W końcu nadszedł czas wyjazdu. Bolszewicy naprędce  pakowali swoje rzeczy, co chwilę ponaglając nas. W końcu ostatniego dnia października czy pierwszego listopada zażądaliśmy od bolszewików by udostępnili nam kilkadziesiąt podwodów, na które moglibyśmy spakować nasze rzeczy oraz dokumenty i cały majątek biurowy przedsiębiorstwa budowy kolei. Jednak oni nie mogli nam tego zapewnić i w ostatniej chwili rano uciekając w popłochu przed wkraczającymi do miasta żołnierzami zapomnieli o nas i zostawili nas w spokoju. Parę godzin później wjechał do miasteczka cwałem na wiejskich koniach oddział obdartusów, przeważnie Tatarów w wieku od 18-stu do 60-ciu lat. Zamiast siodeł na grzbietach końskich mieli przerzucone koce. Pod nimi przeciągnięty był sznur zakończony dwoma pętlami zastępującymi strzemiona. Przez plecy co poniektórzy przewieszone mieli zamocowane na zwykłych sznurkach strzelby. Stosunkowo niewiele widać było tych karabinów. Oddziałem dowodził tęgi, rosły Tatar w czapce ‘uriadnika’. Patrole cwałem przejechały puste ulice, żołnierze wystawili straże, na placu targowym przed urzędem miejskim zatknęli sztandar i zorganizowali pościg za uciekającymi Czerwonymi. Niedługo potem wjechał do miasta drugi oddział składający się z oficerów. Powitanie ich było bardzo serdeczne. Tłumy mieszkańców częstowały ich chlebem, machorką mlekiem i tym wszystkim czego Czerwoni im przed ucieczką nie zabrali. Miejscowi objechawszy wiejskie chaty, pozbierali od mieszkańców dobrowolne datki oraz jedzenie i przywieźli oddziałom Białych. Inżynier Nagatkin przyjął oficerów obiadem i tam od jednego z nich dowiedziałem się, że w Ufie organizują się polskie legiony. Bardzo ucieszyłem się z tej wiadomości i zaraz następnego dnia rano poprosiłem inżyniera Nagatkina o zwolnienie mnie z pracy przy budowie kolei. Poinformowałem go, że zamierzam zgłosić się na ochotnika do organizowanego polskiego wojska. Po rozliczeniu się z przedsiębiorstwem, zdaniu i zamknięciu wszelkich czynności związanych z budową, w końcu po trzech dniach otrzymałem na piśmie informację o zwolnieniu mnie z obowiązku świadczenia pracy na rzecz budowy kolei transsyberyjskiej. Wprawdzie inż. Nagatkin chciał mnie za wszelką cenę zatrzymać, obiecywał nawet znaczne podwyższenie mojego wynagrodzenia. Widząc jednak mój upór i wielkie zdeterminowanie do zaciągnięcia się do polskich oddziałów ustąpił i wystawił mi nawet bardzo pochlebne świadectwo. Jednak że był ‘istinno ruskij czeławiek’ nie omieszkał na końcu dopisać, że odchodzę z pracy na własne żądanie i zamierzam wstąpić do ‘polskich legionów ruskiej armii’. Niech mu tego pomieszania pojęć Pan Bóg nie pamięta.

 Ostatnie trzy dni przed moim odejściem koledzy bardzo serdecznie mnie żegnali. To pożegnanie codziennie odbywało się gdzie indziej. Wszyscyśmy głównie grali w karty, dużo jedli i pili. Na koniec próbowano ograć mnie w karty i wyciągnąć ode mnie ostatnie pieniądze. Wszyscy twierdzili, że już teraz nie będą mi potrzebne bo przecież już niedługo wypłacany mi będzie żołd. Lecz w tych dniach szczęście mnie nie opuszczało i wygrałem w karty tyle, że zwróciło mi się nawet z nawiązką wszystko to co przez ostatnie trzy lata przegrałem.

 Na potrzeby armii spakowałem w trzy tłumoki i zabrałem ze sobą dwa nowiutkie ubrania, pościel, koce płótno i sukno. Natomiast pamiętniki – czyli moje wspomnienia, korespondencję z kraju, przeważnie kartki i listy od Ciebie kochana Cesiu oraz parę fotografii zostawiłem u technika Bobkowa. Podałem mu Twój adres we Lwowie by jak nadarzy się tylko sposobność odesłał mi to wszystko. Inne wykwintniejsze ubrania, obuwie, koszule ‘a la Słowacki’ oraz to co mi do służby wojskowej nie było potrzebne sprzedałem. Bobkow był mi dłużny 1000 rubli, które ode mnie kiedyś pożyczył, więc miałem nadzieję, że wywiąże się z obietnicy przesłania do Ciebie zostawionych przeze mnie rzeczy. W końcu nadszedł dzień mojego odjazdu. W sztabie ochotniczym otrzymałem przepustkę i polecenie skierowane do gmin przez które miałem przejeżdżać by władze w trakcie mej podróży udostępniały mi podwody bym mógł bezproblemowo nimi aż do Ufy swobodnie dojechać. Pożegnałem się więc raz jeszcze ze wszystkimi moimi współpracownikami, zaś szczególnie serdecznie z moim gospodarzem i odjechałem. Wprawdzie przed samym odjazdem namawiano mnie jeszcze usilnie bym jednak został jeszcze ze trzy tygodnie. Chciano bym wytyczył i przeprowadził na kilkunastu wiorstach linię obronną dla Białych, gdyż tu właśnie armia ochotnicza chciała okopać się na leże zimowe. Stanowczo jednak odmówiłem i oświadczyłem, że mógłbym uczynić to tylko na wyraźny rozkaz mej władzy wojskowej polskiej, czyli wtedy, gdyby to miało charakter specjalnej użyteczności dla armii polskiej.

 Do Ufy jechałem kilka dni. Po drodze parę razy zmieniałem podwody. Przejeżdżałem różne okolice, wstępowałem do różnych chat i domów, w których zatrzymywałem się na krótki nocleg.  Jadałem u gościnnych i bardzo życzliwych Tatarów, którzy gdy dowiedzieli się że jestem Polakiem nie chcieli mnie wypuścić i dzielili się ze mną wszystkim czym mieli. Spotkałem też bardzo inteligentnych i życzliwych Czuwaszów [10] oraz już trochę zruszczonych Czeremiszów [11], raczej zacofanych, brudnych i chciwych. Czeremisze częstowali mnie śmierdzącą samogonką. Piją tam strasznie, wszyscy - starzy i młodzi a nawet dzieci. Z grzeczności umaczałem w kieliszku, który postawili przede mną usta, zjadłem kawałek pieczonego kuraka, a na dobranoc dałem dzieciom po parę srebrnych kopiejek. Radości było co nie miara. Po kolacji ułożyłem się do snu na ławie pod okapem piecowym, jednak zasnąć nie mogłem. W małej i ciasnej izbie, na podłodze ułożonych pokotem było kilka osób, a na ustawionych pod ścianami ławach spało i głośno sapało kilkanaście zionących samogonką zarówno kobiet jak i mężczyzn. Do tego wszystkiego łaziły po mnie roje ‘szwabów’ (prusaków), a poza tym obawiałem się by gdy usnę ktoś mnie przypadkiem nie okradł. Leżałem więc tak z pół przymkniętymi oczami i mając wszystko pod kontrolą udawałem że śpię.

 Starzy gospodarze, u których zatrzymałem się na nocleg mieli kilka córek. Wszystkie z nich były zamężne, jednak nie wszystkie doczekały się powrotu swojego ślubnego z wojny. Jedna z tych córek, całkiem ładna i zgrabna, dość jeszcze młoda spała tuż obok, w przyległej do pokoju komorze. Gdy wszyscy już posnęli, drzwi od komórki, lekko skrzypiąc otwarły się i nagle nad sobą ujrzałem jej wysmukłą kibić. Udawałem, że śpię, a ona pochylała się nade mną i coś próbowała szeptać mi do ucha w niezrozumiałym dla mnie języku. Jednocześnie gestami dawała mi do zrozumienia bym poszedł za nią. Udawałem że tego nie widzę i odwróciłem się na drugi bok. Ona wyszła i drzwi zamknęła za sobą. Jednak po chwili wróciła i cała historia powtórzyła się na nowo. Nie wiem jak by się to skończyło, gdyby nagle gospodarz, jej ojciec się nie obudził i nie wyrzucił namolnej kobiety z powrotem do komórki. Jednak ja i tak z wrażenia do rana nie mogłem zmrużyć oczu.

 Zatrzymując się po drodze u gościnnych Tatarów obserwowałem młode kobiety z zawieszonymi na szyi ozdobami, bransoletami na rękach, z wplecionymi we włosy kolorowymi wstążkami. Zauważyłem, że wszystkie te ozdoby były poprzeplatane srebrnymi monetami, rublówkami. Dlatego też po każdej takiej wizycie zostawiałem zawsze po kilka srebrnych monet, czym bardzo ujmowałem sobie gospodarzy.

  W końcu po trzech dniach dotarłem do miejscowości Birsk [12] położonej nad piękną, szeroką i dziką rzeką Biełaja, dopływem Kamy. Tu okazało się, że stosunki tam panujące są zupełnie różne od tych jakie panowały w Czernuszce i okolicy. Tam na froncie żołnierze ochotnicy oraz ich oficerowie już od paru miesięcy nie otrzymywali żołdu i żyli jedynie z ofiarności mieszkańców pobliskich miejscowości. W dalszym ciągu byli bardzo zdyscyplinowani i duch do walki w nich nie zaginął. Mimo tego, że oficerowie w ciągłej walce doskonalili podległych im żołnierzy to żaden z nich nie otrzymał jeszcze urlopu. Często zdarzało się, że niektórzy z braku zastępstwa pełnili swoją służbę nawet przez dłuższy czas. Tam na froncie widziałem dyscyplinę wojskową, a przy tym również i wyjątkowe przywiązanie podwładnych do swoich przełożonych. Jako, że była to Armia Ochotnicza [13] to panowały tam prawie stosunki przyjacielskie. Natomiast w Birsku , a później i w Ufie, w kancelarii sztabu głównego, widziałem całe rzesze zdrowych i młodych oficerów rosyjskich, którzy z braku zajęcia chodzili w wyelegantowanych, wymuskanych nowych mundurach z apoletami, na których brzęczały i połyskiwały przypięte medale. Zajmowali oni przeważnie ciepłe posadki, np. stanowiska pisarzy, podczas gdy ich koledzy na froncie już od paru miesięcy walczyli z bolszewikami, szli na przód i mimo zmęczenia, zaprawieni w bojach ostatkiem sił się trzymali. Byłem też świadkiem, jak w Ufie elegancko ubrani oficerowie nieraz wymyślali zwykłym szeregowym żołnierzom, nie ochotnikom, od świń, gdy ci np. nie ustąpili im miejsca na ulicy lub nie zasalutowali na czas. Takie to były czasy carskich rządów.

 W Birsku okazało się, że następnego dnia do Ufy miał odpłynąć statek żeglugi rzecznej, o ile rzeka nie zamarznie. Wieczorem więc zaokrętowałem się na statku i tam spędziłem noc. Rosyjski pułkownik w cywilnym ubraniu, chytry i przewrotny moskal, który sprawdzał i wizował mi dokumenty namawiał mnie usilnie bym wstąpił do Legionu Czechosłowackiego [14], że jako oficer i inżynier będę się tam miał o wile lepiej niż w wojsku polskim. „…przecież Polacy to obdartusy i niczego nie mają…” – mówił. Na moją prośbę by przekazał mi jednak adres w Ufie i wystawił mi dokument polecający i skierował mnie do organizowanych tam legionów polskich odparł, że tego nie zrobi. Wówczas wściekły odparłem:

 „…Szanowny Panie, prosiłem Pana jedynie o wskazówki gdzie znajdę w Ufie polskie władze wojskowe. A Pan mnie namawia bym wstąpił do Czechów, choć z dokumentów wyraźnie widać, że jestem Polakiem. Oświadczam więc Panu, że nie potrzebuję od Pana takich rad. Potrzebuję jedynie adresu. Gdybym był Czechem to już dawno bym wiedział co mam robić, bo o Czechach i ich legionach mówi się bardzo dużo. Gdybym był Rosjaninem to bez Pana głupich rad też wiedziałbym co mam robić i już dawno jako ochotnik zgłosił bym się na front i walczył z bolszewikami, a nie jak Pan decydował o losie innych. Ale ja jestem Polakiem i jadąc z terenów uwolnionych od rządów bolszewików o polskiej armii prawie nic nie słyszałem. Dlatego potrzebuję od Pana tego cholernego adresu i polecenia…”.

 Widziałem jak w trakcie tego co mówiłem oczy robią się mu coraz szersze ze zdziwienia. Spojrzał na mnie pełen wściekłości i niedowierzania, po czym potwierdził moje dokumenty i dał adres. Nie oglądając się za siebie wsiadłem na statek. Następnego dnia płynąłem już w kierunku Ufy, a dziób statku odpychał na boki płynącą po rzece krę. Wieczorem dopłynęliśmy do miasta. Przystań rzeczna usytułowana była po jednej stronie wzniesienia, zaś po drugiej stronie rzeki na wysokim stoku widać było miasto do którego wiodła kręta usiana niewielkimi serpentynami droga. Dowiedziałem się, że do miasta jest kawał drogi. Jako że już padający od dłuższego czasu puszysty śnieg pokrył swoją czapą całą okolicę, wynająłem więc sanki z woźnicą, spakowałem na nie swoje rzeczy, w tym również i płótna zabrane z Czernuszki jako dar na potrzeby Polskich Legionów i ruszyliśmy w stronę miasta. Byłem bardzo podekscytowany i uradowany, że w końcu usłyszę polską mowę, ujrzę polskie twarze, a może i mundury polskie zobaczę. Nigdzie jednak po drodze nie spostrzegłem żadnego znaku, kierunkowskazu, czy adresu wskazującego kierunek interesującego mnie punktu werbunkowego. W końcu widzę, jest nazwa – Polski Komitet Wojenny. Znalazłem! Przed wejściem stoi dwóch polskich żołnierzy pełniących wartę. Jednym z nich jak się później okazało był kapral, lwowski ‘moczymorda’, morowy chłopak. Tak jak i ja żołnierz austriacki i były jeniec. Dowiedziałem się, że kapelanem Komitetu jest ksiądz pułkownik Jakub Zdanowicz[15]. Zaraz też znalazła się gorąca herbata i coś do jedzenia. Rozmawialiśmy szczerze bardzo długo o obecnej sytuacji i o możliwościach sformowania naszego wojska. Potem poszliśmy do pobliskiej restauracji na kolację i dość późno ułożyli się do snu. Spałem znakomicie. Obudziłem się  wcześnie rano i w pobliskiej kawiarni zjadłem dobre śniadanie i wypiłem herbatę. Potem wróciłem do biura Komitetu, gdzie czekali już na mnie sekretarz i jakiś dziwny redaktor ze Lwowa, podobno homoseksualista. Spisał ode mnie wszystkie dane i kazał mi zaczekać. Za chwilę zjawili się: ksiądz oraz wysoki, tęgi i przystojny mężczyzna ubrany w polski mundur. Jak się okazało był to Prezes Komitetu. Podobno miał wielkie powodzenie u kobiet. Jak opowiadał mi później spotkany ów żołnierz ze Lwowa, Prezes żył podobno na ‘kocią łapę’ z dość bogatą Rosjanką, od której wyciągał pieniądze i przegrywał je w karty. Zostałem mu wreszcie przedstawiony. Usiedliśmy przy stoliku i rozgadaliśmy się na dobre. Opowiadał mi, dużo o swoich podróżach i o tym jak to się stało, że trafił tu do Ufy. Bardzo mile wspominał też biskupa Władysława Bandurskiego [16], z którym podobno spotkał się kiedyś w Rzymie u OO. Zmartwychwstańców. Był wyjątkowo dobrym oratorem, ale musiałem bardzo uważać co mówię gdyż próbował wzbudzać u swojego rozmówcy poczucie winy, dlatego od razu wyczułem, że niezły z niego ‘hochsztapler’. Poradził mi w końcu, bym przenocował jeszcze w Komitecie i dopiero nazajutrz zgłosił się u polskiego Komendanta Placu na stacji kolejowej, skąd miał wyruszyć pociąg z polskimi ochotnikami do Nowo-Nikołajewska. W między czasie wszystkie niezbędne dokumenty zostały już przygotowane, więc podpisałem co trzeba i uradowany postanowiłem rozglądnąć się po okolicy i trochę odpocząć. Wprawdzie biura Komitetu nie robiły zbyt dobrego wrażenia, wszędzie dało się zaobserwować brud i nieład, lecz panująca tam atmosfera była naprawdę bardzo serdeczna. Zanim więc dzień ten pełen wrażeń się zakończył w towarzystwie poznanego wcześniej kaprala i kilku jeszcze Polaków przegadaliśmy kilka godzin wspominając dawne czasy. Następnego dnia rano ponieważ śnieg dalej padał, przygotowano dla mnie proste sanie na które spakowałem swoje rzeczy, a kapral ze Lwowa odwiózł mnie na stację kolejową. Tam na jednym z bocznych torów znalazłem urzędującego w wagonie oficera placu, porucznika Turskiego ze Stanisławowa, rezerwowego oficera austriackiego, który przyjmował zapisy wszystkich chętnych do organizowanej się armii polskiej. Przyjął mnie bardzo serdecznie, sprawdził dokumenty i uzupełnił jeszcze o pewne szczegóły. Zamieniliśmy parę słów i od niego dowiedziałem się, że w mieście Bugurusłan [17] organizująca się polska dywizja syberyjska [18] wyruszyła właśnie w kierunku Nowo-Nikołajewska [19] i my mamy się też tam udać. Tutaj w Ufie stoi kompania zapasowa pod komendą porucznika Darowskiego ze Lwowa, która lada chwila ma się tu też zjawić i razem z nami ma też tam wyjechać. Ucieszyłem się bardzo gdy o nim usłyszałem, bo przecież był to mój dawny towarzysz niedoli podróży z Przemyśla na Syberię i później wspólnego pobytu w niewoli w obozie w Wierchnija Mułła. Zmartwiłem się jednak mocno, gdyż podobno pił bardzo dużo i uganiał się za kobietami. Żal mi się go zrobiło, jednak nic nie mogłem na to poradzić. Pożegnałem na chwilę porucznika Turskiego i poszedłem zaopatrzyć się w coś do jedzenia na długą i daleką drogę do Nikołajewska. Właśnie dzisiaj wieczorem, parę dni po wygnaniu bolszewików z miasta miał wreszcie odejść pierwszy pociąg z ochotnikami na wschód Rosji. Miałem zapowiedziane, że tym pociągiem razem z innymi i ja pojadę. Długo chodziłem po dworcu i okolicy, kręcąc się to tu to tam po pustych torach. Widziałem wielu polskich żołnierzy, którzy byli nieźle ubrani, a na ich twarzach malowała się radość. Około południa w okolicy Polskiej Komendy Placu zauważyłem porucznika Darowskiego. Mimo tego, że był w ubraniu cywilnym poznałem go od razu po wyprostowanej sylwetce i srogiej minie. On jednak mnie nie zauważył. Wszedł do wagonu i po chwili wyszedł z porucznikiem Turskim. Gdy zbliżyli się do mnie dopiero wtedy mnie poznał. Ucieszył się bardzo ze spotkania. Wróciliśmy wspólnie do wagonu. Potem zjedliśmy niezły żołnierski obiad, napiliśmy się dobrej rosyjskiej herbaty, wypili kilka kieliszków samogonu. Na wspólnej kilku godzinnej rozmowie czas nam szybko upłynął. Pociąg do Nowo-Nikołajewska odchodził dość późno po południu. Porucznik Turski umieścił nas bardzo wygodnie w wagonie oficerskim trzeciej klasy. Było w nim trochę tłoczno, gdyż jechało w nim również dużo rosyjskich oficerów chcących przyłączyć się do armii Kołczaka w Czelabińsku [20]. Razem ze nami jechał również niejaki sierżant Trojanowski, rzeźnik ze Lwowa, który jako jeniec austriacki już jakiś czas temu wstąpił do Armii Polskiej. Ponieważ miał dużo różnego rodzaju srebrnych naszywek na rękawach i wyłogach marynarki [21] oraz  czapce z daszkiem więc wszyscy Rosjanie uważali go za polskiego oficera. Był to chłop który  kiedyś służył w ułanach, był bardzo energiczny, słusznej postury. Często ‘szlakował’ i głośno przeklinał więc Rosjanie okazywali mu szacunek i usuwali mu się z drogi. W trakcie podróży jedzenia mieliśmy wystarczająco dużo, było dość dobre, do tego również herbata i wódka. W wagonie były piętrowe prycze – legowiska, na których wspólnie z porucznikiem Darowskim udało się nam znaleźć miejsca. Polegiwaliśmy na nich opowiadając sobie wzajemnie o swoich przejściach w niewoli i w trakcie budowy kolei transsyberyjskiej do czasu aż zupełna ciemność nas nie ogarnęła i sen nas nie zmorzył. Po kilku dniach podróży dojechaliśmy do Czelabińska. Tam prawie wszyscy oficerowie wysiedli, a na ich miejsce wsiadło mnóstwo rosyjskich cywilów i kilkunastu podoficerów. Od tego czasu cały nasz wagon był ubity jak beczka ze śledziami. Na szczęście naszych miejsc na górnych półkach nikt nie próbował zająć bo sierżant Trojanowski groźnie warczał na każdego, których tylko próbował wdrapać się tam. Naprzeciw naszych pryczy leżał jakiś rosyjski intendent, który służbowo jechał do Omska. Całą drogę charczał i kaszlał i nie dawał nam zasnąć. Pociąg wlekł się bardzo wolno gdyż po inwazji bolszewickiej i zniszczeniu niektórych linii kolejowych uruchomiono je dopiero prowizorycznie a przez niektóre naprawione przeprawy mostowe przejeżdżaliśmy szczególnie ostrożnie. W wagonie razem z nami jechały jakieś kobiety, przeważnie bardzo gadatliwe, biedniejsze kupcowe. Była również jakaś rodzina cygańska z dziećmi, która rozłożyła się zaraz pode mną na dwóch drewnianych ławkach. Na podłodze i w samym przejściu ludzie leżeli pokotem, tak ściśnięci, że przechodząc do toalety można było kalosze i buty w ścisku zostawić. Chociaż dużo jadałem i jeszcze więcej popijałem herbaty, z którą dzielił się ze mną mój sąsiad – rosyjski intendent, na stronę starałem się chodzić bardzo rzadko, maksymalnie raz na dzień. I to niestety później odbiło się ciężko na moim zdrowiu. Tuż obok mnie, na pobliskiej pryczy zajmował miejsce jakiś wesoły, trochę starszy rosyjski podoficer. Nieustannie romansował ze swoją młodą sąsiadką z naprzeciwka. Wreszcie którejś nocy ściągnął ją do siebie na pryczę i tak już jak mąż z żoną wspólnie dalej jechali. W trakcie całej tej podróży miałem sporo swobody i wolnego czasu na rozmyślanie o różnych rzeczach. Trochę też próbowałem rozmawiać z intendentem, trochę czytałem pożyczoną od niego rosyjską książkę. Jednak przeważnie myślałem o Tobie Cesiulko kochana. Wspominałem dobre czasy kiedy bywałem u Was we Lwowie i myślałem o tym jakie jeszcze czekają na mnie przejścia zanim do Ciebie powrócę.

/ Stojący pierwszy po lewej strony -  Władysław Strzetelski , brat Mariana. Bracia spotkali się razem na początku wojny w Drohobyczu i w Stryju.

 Zanim dojechaliśmy do Omska pasażerowie wagonu w którym podróżowaliśmy zmieniali się co jakiś czas, jedni wsiadali, drudzy wysiadali. Jednak ścisk jaki panował był wciąż taki sam, a powietrze takie, że siekierę można było w nim powiesić. Na dworze zima stawała się coraz sroższa, wagon był nieogrzewany, więc wietrzyć nie chciano. Dopiero w Omsku poluźniło się trochę. Tam też wysiadł sierżant Trojanowski. Po opuszczeniu Omska pociąg w dalszym ciągu powoli posuwał się w kierunku Nowo-Nikołajewska. Wtedy dopiero na własnej skórze przekonałem się, że te przeleżane i przestane w niesamowitym ścisku cztery dni i pięć nocy oraz brak możliwości dotarcia do toalety, wszystko to spowodowało znaczny uszczerbek na moim zdrowiu. Również niemożność zdjęcia z siebie sprężynowej opaski przepuklinowej doprowadziło do silnego parcia zarówno ze strony żołądka jak i sprężyny stabilizującej na prawą stronę mojego podbrzusza. Wywołało to mocną opuchliznę i w konsekwencji obustronną przepuklinę, co potwierdził wojskowy lekarz w Nowo-Nikołajewsku.

 Szóstego dnia wieczorem osiągnęliśmy w końcu cel naszej podróży. Na stacji kolejowej tłoczno było od polskich żołnierzy i oficerów. Polski komendant stacji nakazał mi udać się od razu do ‘komerczeskawo kluba’ czyli klubu kupieckiego (handlowego) gdzie mieścił się sztab i szkoła oficerska. Wynająłem sanie i dość już późno w nocy dotarłem na miejsce. Oficer dyżurny odstąpił mi swoje posłanie w dużej sali Szkoły Oficerskiej.  Zarówno Szkoła Oficerska jak i zorganizowana tam sypialnia znajdowały się w ogromnej sali teatralnej. Łóżko stało koło łóżka, przejścia między nimi było na tyle, że tylko jedną nogę można było ledwo zmieścić gdy się chciało przejść dalej. Na sali panował gwar, słychać było śmiechy i głośne rozmowy prowadzone przeważnie w więcej lub mniej poprawnym języku polskim. Parę małych grupek żołnierzy rozmawiało też po rusku. Śpiewano polskie pieśni żołnierskie. Wszystko to co zobaczyłem wokoło ucieszyło i oszołomiło mnie bardzo. Przedstawiłem się grzecznie najbliżej leżącym moim współspaczom, poukładałem przywiezione tobołki i zmęczony okrutnie, lecz niezmiernie szczęśliwy położyłem się spać. Choć posłanie było bardzo chudziutkie i czułem, że leżę prawie na twardej podłodze, to cieszyłem się, że nie czuję już tego monotonnego kołysania jadącego pociągu i miarowego stukotu kół. Noc tę przespałem znakomicie.

 Nazajutrz rano zaraz zgłosiłem się w Kancelarii Sztabu. Tam przydzielono mnie do kompanii B Szkoły Oficerskiej. Na razie gaży jeszcze mi nie wypłacono. Jednak pieniędzy póki co nie potrzebowałem gdyż jeszcze w Tauchu zaopatrzyłem się w nie w nadmiarze. Tego też dnia zmieniłem miejsce do spania. Dzięki pomocy oficera dyżurnego, który poprzedniej nocy udostępnił mi swoje łóżko, przeniosłem się wyżej, na galerię – gdzie znajdowały się amfiteatralne stopnie orkiestry. Przeniosłem swoje rzeczy i w momencie kiedy próbowałem przygotować sobie miejsce do spania podszedł do mnie umundurowany oficer polski, stanął przede mną i szorstko zapytał co ja tu robię. Odpowiedziałem równie niemiło, że jestem nowoprzyjętym porucznikiem, skierowano mnie tu z Kancelarii Szkoły Oficerskiej i wskazano mi to miejsce. Zażądał ode mnie dokumentów, a jako że ich jeszcze w komplecie nie otrzymałem, odburknąłem, że nie muszę się mu legitymować. Nie znałem wówczas jeszcze polskich stopni oficerskich więc nie rozpoznałem, że był to komendant sali. Popatrzył na mnie podejrzliwie, podszedł do grupki stojących obok żołnierzy i coś długo im wyjaśniał co chwilę wskazując na mnie. Nagle weszła do sali znajoma postać, w której rozpoznałem oficera Łaboza, urzędnika bankowego z Drohobycza. Podszedłem do niego, poznał mnie pomimo zabandażowanej twarzy i mocno zdeformowanego nosa, po czym podszedł do komendanta sali. Po krótkiej z nim rozmowie i wyjaśnieniach w mojej sprawie nagle zupełnie zmieniło się jego podejście do mnie, a i grupka oficerów zaczęła przyjaźniej patrzeć na mnie. Okazało się, że podejrzewali mnie o to, że jestem szpiegiem, że w niewyjaśnionych okolicznościach dostałem się do ich sali, a że nie chciałem się wylegitymować to mieli podstawy by potraktować mnie jak intruza.  

  Po tym całym zamieszaniu przedstawiłem się wszystkim obecnym, przygotowałem swoje nowe ‘leżajsko’, ułożyłem rzeczy, po czym wieczorem, razem z Łobsem i innymi poznanymi przed chwilą innymi oficerami poszliśmy do polskiej restauracji na kolację. Pogwarzyliśmy o obecnej sytuacji, napiliśmy się dobrej wódki i dość późno w nocy wróciliśmy na nocleg do naszego amfiteatru. Po powrocie długo jeszcze rozmawiałem z Łobosem. Od niego to dowiedziałem się co się wydarzyło po naszym pożegnaniu w Ufie, o niesnaskach jakie panowały wśród jeńców - austriackich oficerów. Wspominał, że oficerowie niemieccy i czescy byli bardzo oburzeni na mnie i na dwóch jeszcze innych moich kolegów o to, że podstępem pozostaliśmy w pociągu, nie wysiedli w Ufie i pojechali dalej aż do Permu, zerwawszy przy tym jakąkolwiek łączność i kontakt z naszym pułkiem. Wszyscy sądzili, żeśmy pewnie zdradę knuli przeciw naszej matce Austrii, a jedynie pułkownik Gilli bronił mnie bardzo i zawsze życzliwie wspominał moją osobę. Późno już w nocy położyłem się syty tego dnia wrażeń. Spałem dość dobrze, choć czujnie na moich kocykach pokrywających worek wypchany słomą ułożony na jednym z amfiteatralnych stopni. Cieszyłem się, że w końcu znalazłem się wśród swoich od których dowiedziałem się tyle ciekawych informacji.

/ Poniżej odpis listu Mariana Strzetelskiego wysłanego z Nowo-Nikołajewska dnia 22 marca 1919 roku do siostry Zofii Kiedacz zd. Strzetelskiej. Odpis został sporządzony dnia 1 sierpnia 1919 roku przez brata Mariana – Władysława Strzetelskiego i wysłany do Lwowa do Czesławy Gubrynowicz. Oto treść listu: W Nowo-Nikołajewsku, 22 marca 1919 roku. Kochana Zosiu, Po tylu prawie latach milczenia, wydaje mi się z pewnym, niewielkim prawdopodobieństwem dojścia, napisać list do Ciebie. Do kraju nie pisałem już około roku, z wyjątkiem jednej kartki w listopadzie zeszłego roku, i to nie wiem czy doszła. Jak to od tego czasu w ciągu roku zmieniły się silnie stosunki i tam u nas i tu? Cały ucząstek budowy kolei, gdzie pracowałem w ciągu pobytu w niewoli przewędrowałem i wzdłuż i wszerz za te prawie 4 lata. Marzyłem o tym, by dostać się jeszcze do Armii Polskiej, miałem już w 1917 roku przyjęcie do Armii Dowbor-Muśnickiego lecz bolszewicy mnie wówczas nie wypuścili. W roku 1918 byłem wciąż na terenie walk z bolszewikami, powstań chłopskich przeciw władzom bolszewickim, wreszcie w listopadzie zeszłego roku, w pierwszych dniach miesiąca po sromotnym przejściu pokonanej w tej miejscowości falangi „czerwono-armiejskiej”, gdy weszły wojska narodowe, dowiedziałem się, że w Ufie tworzą się polskie legiony, wobec czego pożegnałem się z posadą i pojechałem około 1300 wiorst pociągiem do Nowo-Nikołajewska, gdzie organizowała się Armia Polska.  Od 22 listopada do 27 grudnia zeszłego roku byłem w Polskiej Szkole Oficerskiej, a potem dostałem dowództwo Kompanią Saperów Batalionu Inżynieryjnego. Napracowałem się tu wściekle, lecz praca to przyjemna, wśród swoich i dla swoich, więc nie żałowałem ni sił ni czasu. Trzeba było ze surowego, bolszewizmem silnie popsutego materiału urabiać dobrego żołnierza karnego a chętnego i pamiętać przy tym by z nich później w kraju byli dobrzy obywatele. Przy tym wszystkim w niewielu wolnych chwilach myśli nieraz posępne głowę osiadły czy moi najbliżsi przy tych tam w kraju operacjach wojennych nie ucierpieli i co się z nimi dzieje. A wiadomości znikąd żadnych. Nawet z Jurkiem korespondować nie mogę bo nie ma na razie jak. Ostatni list od niego otrzymałem z maja zeszłego roku i od tego czasu komunikacja, a więc korespondencja z nim przerwana. Nawet nie wiem czy żyje. W Bogu nadzieja, że mu się nic złego nie stało.  U nas tu w Armii Polskiej praca wrze, kipi, humory dobre, bo między swoimi, choć tyle lat z dala od najdroższych. Kiedy wrócimy do kraju nie wiem i nie dopytuję się, bom teraz tylko karny porucznik, służbista, ściśle, choć rozumnie o ile potrafię wykonujący polecenia przełożonych. Jest tu w Armii syn Łobosa z Drohobycza, Julian, ten który ukończył Akademię Handlową we Lwowie. Zima tu jeszcze ostra, mrozy i śniegi większe jak pod Uralem gdzie przedtem byłem. Zdrowie jako tako służy, prócz przepukliny, której nabawiłem się jeszcze na budowie i której tu operować nie chcę bo nie ma specjalistów.  Jak tam Wy wszyscy żyjecie i co porabiacie? Co porabia Marysia i Zbyszek? Co słychać z krewnymi?  Czy nie wiesz co dzieje się z Panną Czesią Gubrynowiczówną, Jej Matką i Rodzeństwem? Korzystając ze sposobności, że od nas jadą do Władywostoku, posyłam list przez sioło Polek, a wiedząc, że Lwów przechodzi z rąk polskich w ukraińskie i na odwrót obawiam się pisać do panny Cesi i dlatego proszę Ciebie byś powtórzyła lub przesłała po przeczytaniu ten list do niej. Nie zmieniłem się w mych aspiracjach, owszem chyba utrwaliłem, a jedynie może z zewnątrz postarzałem. Wszak to za dwa dni zacznę 40-tą wiosnę mego życia. Całuję mocno Ciebie, Twe dzieci Rodzeństwo. Pannie Cesi i Jej Matce ucałowania gorące rączek. Resztę ściskam lub kłaniam się szczerze – kochający brat, itd. Marjan. W tych dniach mam zostać mianowany kapitanem. Adres do mnie: Sybir, Tomskaja Gubernia, gorod Nowo-Nikołajewsk, Polskaja Armia, 5. Dywizja, Inzynieryjnyj Bataljon, poruczniku Marjanu Strzetelskomu List przyszedł 1/8 1919 roku, wysłany do Lwowa 1/8 1919.  Odpisał i do wiadomości podał Władek. Całuję rączki mamusi Dobrodziejce, Pani uścisk prawicy, Zygmunta całuję. Przeprasza, że bez pożegnania pojechałem, lecz to było konieczne. Cześć i pozdrowienia ślę, Władysław.

 Następnego dnia od samego rana, w naszej szkole rozpoczęły się ćwiczenia i musztra. Na początku bardzo dziwnym było dla mnie konieczność noszenia broni na ramieniu. Szybko jednak do tego przywykłem. Ze względu na zdiagnozowaną u mnie przepuklinę, lekarz wojskowy chciał mnie uznać za niezdolnego do frontowej służby, jednak nie zgodziłem się na to i udowodniłem mu, że chodzić, ćwiczyć i maszerować mogłem jeszcze całkiem dobrze. Jednak od cięższej gimnastyki musiałem się zwolnić. Wśród naszych nauczycieli rzemiosła wojskowego bardzo sympatycznym okazał się być generał Żukowski z armii rosyjskiej, były wykładowca rosyjskiej akademii wojskowej. Okazało się, że bardzo ślicznie i poprawnie mówił po polsku. Na początku, jeszcze po przyjeździe do Ufy czułem się dość nieswojo, gdyż w codziennej rozmowie brakowało mi nieraz dobrych polskich określeń i nie byłem za bardzo pewny poprawności używania polskiego języka, tak odwykłem od używania polskiej mowy. Jednak po dwóch dniach pobytu wśród swoich przeszło mi to już bezpowrotnie.

 Armia nasza tymczasem stale się organizowała. Do Nowo-Nikołajewska z wolna ściągały resztki oddziałów z Bugurusłana po przeprowadzonych tam ciężkich walkach z bolszewikami. W Omsku siedział Kołczak i jego rząd, a Nowo-Nikołajewskiem rządzili faktycznie Polacy choć stacjonował tam też rosyjski garnizon. Nasi żołnierze odnosili się prawie zawsze życzliwie do polskich oficerów, chętnie przy każdym spotkaniu skłaniali głowę i oddawali im honory. Jednak rosyjskich oficerów nie poważali w ogóle, wręcz gardzili nimi i nawet przez lekkie skinienie głową nie chcieli ich witać, chociaż wydany był wyraźny rozkaz by dla kurtuazji tak właśnie czynić. Żołnierze idąc za przykładem oficerów nieustannie romansowali z rosyjskimi mieszczankami oraz kuchareczkami. Wiele, bardzo młodych rosyjskich dziewcząt, prawie że smarkatych jeszcze gimnazjalistek oddawało się im za jakieś błyskotki, wino lub niewielkie pieniądze.

 Na większych stacjach dla ułatwienia werbunku żołnierzy były urządzone polskie punkty zborne. W Omsku komendantem takiego właśnie punktu był niejaki kapitan Nowakowski, o których dużo różności słyszałem lecz osobiście dopiero go po powrocie do kraju w 1923 roku poznałem. Armia nasza na razie zorganizowała się w trzy pułki piechoty, jeden pułk artylerii, jeden pułk ułanów, posiadała kompanię inżynieryjną, oddział żandarmerii, intendenturę oraz sąd wojskowy. Wśród żołnierzy, którzy spotykali się w takich punktach werbunkowych dało się odczuć duży zapał, choć na razie ich ekwipunek wojskowy, zarówno umundurowanie jak i uzbrojenie pozostawało jeszcze wiele do życzenia. Ochotnicy wciąż napływali, a tymczasem toczyła się walka pomiędzy Polskim Komitetem Wojennym, który popierał tworzenie naszej armii i za nią mocno agitował, a mocno politycznie czerwonym Polskim Komitetem Rewolucyjnym [22], który  postanowił stworzyć samodzielną armię polską wykorzystując pomoc Korpusu Czechosłowackiego [23] przy wydatnej pomocy sztabu rosyjskiego. Wśród żołnierzy zaczęły się tworzyć obozy polityczne związane z dawnymi zaborami.  Tak samo też było i w naszej Szkole.

 Komendantem Szkoły Oficerskiej był kapitan Edward Dojan, bardzo przystojny, zgrabny, młody mężczyzna. Kapitan Jaworski wykładał służbę lotniczą, a kapitan Świerczewski służbę saperską. Odbywały się również zajęcia związane ze służbą administracyjną. Wartość tych wykładów bywała bardzo różna, a ich częstotliwość mówiąc delikatnie nie była zbyt regularna. Naczelnym dowódcą Polskiej Syberyjskiej Armii był major Walerian Czuma [24]. Naczelnikiem oddziału werbunkowego był znany mi jeszcze z czasów oblężenia Przemyśla kapitan Życzyński. Wartość intelektualna jak i moralna zwykłych żołnierzy oraz oficerów była bardzo różna. Obok bardzo wykształconych o wysokiej inteligencji oficerów zdarzali się również i tacy, którzy nie grzeszyli zbytnio mądrością, a i ich moralność pozostawiała wiele do życzenia. Obok starszych, poważnych żołnierzy, było sporo młodych chłopaków, którzy mieli jeszcze mleko pod nosem. Szczerość, otwartość i prawdziwa ideowość zderzały się z wyrafinowaniem, zimnym materializmem karierowiczostwem czy zwykłą bufonadą. Chociaż wódka często lała się obficie, a i hazardowe gry karciane były na porządku dziennym, to jednak przyznać muszę, że w miarę upływu czasu coraz mniej żołnierzy takim uciechom się oddawało. Myślę, że gdyby więcej czasu poświęcano na ćwiczenia i musztrę na wolnym powietrzu to zwykłe fizyczne zmęczenie mogłoby powstrzymać niejednego żołnierza od rozwydrzenia. Przyznać muszę, że warunki panujące w trakcie mojego ponad trzyletniego pobytu na Syberii, masa jeńców austriackich, nieprzerwany czas wojenny domowej - przewrót państwowy, zmiany polityczne i społeczne zachodzące we wszystkich fazach naszego tam życia, aż do krwawego zwierzęcego bolszewizmu, w końcu masowe czerwone rządy bolszewików, próby przejęcia władzy przez Czechów, potem przez Kołczaka i znów powrót do niby kultury bolszewickiej, wytworzyły niezdrowy moralnie ferment u prawie wszystkich mieszkańców tego rejonu i osób, które tam nie z własnej woli się znaleźli.

 Zbliżał się czas ‘maślenicy’ (Масленица) [25]. Wielu naszych chłopaków próbowało amorów z młódkami gdyż czas karnawału dawał ku temu wiele sposobności. Na organizowanych przez Rosjan zabawach rej wodzili polscy żołnierze, którzy byli zawsze bardzo mile widziani i chętnie podrywani przez rosyjskie dziewuszki. Wielu z nich, niedoświadczeni i zbytnio rozochoceni wdziękami kobiet, wpadało w sidła rosyjskiego amora.

 Już w czasie i po przewrocie państwowym, w okresie Rewolucji Październikowej, w różnych miastach syberyjskich samorzutnie zaczęły się tworzyć polskie oddziały wojskowe składające się głównie z Polaków, byłych jeńców wojennych i byłych carskich wojskowych. Z początkiem 1918 roku generał Józef Haller [26] przeszedł przez Bukowinę z II Brygadą Legionów Polskich oraz innymi oddziałami polskimi w celu stworzenia Dywizji Strzelców Polskich na tyłach rosyjskich wojsk bolszewickich. Ochotnicy którzy chcieli zaciągnąć się do tworzącej się na Syberii armii polskiej byli to w przeważającej większości głównie jeńcy austriaccy z trzech zaborów - z Małopolski, ze Śląska i z Poznańskiego. Z tego czasu utkwiły mi w pamięci następujące nazwiska oficerów, którzy w sposób szczególny angażowały się w tworzenie polskich oddziałów. A więc, major Jan Skorobohaty-Jakubowski [27], kapitan Edward Dojan-Surówka [28] oraz major Walerian Czuma, który w Samarze zarządził koncentrację wszystkich oddziałów polskich i przezwyciężył wiele przeszkód które po drodze napotkał, jak np. wygórowane ambicje dotąd samodzielnych dowódców pojedynczych oddziałów, niedostatek żywności oraz broni i umundurowania. Bardzo pomocni w formowaniu polskich oddziałów okazali się być skierowani tam wcześniej emisariusze wraz z kilkoma młodymi oficerami z II Brygady Legionów oraz tworzone Polskie Komitety Wojenne. W końcu po zwycięskich walkach w Bugurusłanie dla ostatecznego i gruntownego zorganizowania na Syberii polskiej armii przeniesiono jej organizację do Nowo-Nikołajewska.

 Mieszkańcy poszczególnych zaborów czuli do siebie niechęć, często patrzyli jeden na drugiego podejrzliwie. Mieszkający na terenach zaboru rosyjskiego nie szczególnie przepadali za tymi, którzy byli mieszkańcami pozostałych zaborów – pruskiego czy austriackiego. Ta przez lata sztucznie podtrzymywana przez zaborców odrębność poszczególnych zaborów zrobiła swoje. Dość często dało się słyszeć z ust poszczególnych żołnierzy obraźliwe określenia – ‘austryjcy’, ‘moskale’, ‘szwaby’. Z początku polscy żołnierze pochodzący z zaboru rosyjskiego czuli się tu jak u siebie w domu gdyż dość dobrze znali panujące tam stosunki, mieli obszerne znajomości wśród rosyjskich oficerów, a służąc w wojsku rosyjskim bardzo często awansowali, zaś ‘austryjcy’ byli tylko jeńcami wojennymi. Sytuacja zmieniła się gdy zaczęto organizować oddziały polskie. Wówczas to ‘austryjcy’, którzy znacznie lepiej mówili po polsku i byli lepiej wyszkoleni niż moskale zaczęli zajmować stanowiska dowódcze w nowo formowanym się wojsku polskim. ‘Moskale’ uważali się za pokrzywdzonych, a ‘austryjcy’ za panów sytuacji. Dość często obserwowałem liczne wypadki jak żołnierze polscy – ‘moskale’, zwłaszcza w pierwszych tygodniach mojego pobytu w armii polskiej woleli ze sobą rozmawiać po rosyjsku niż po polsku, bo im to składniej wychodziło. Nazywano ich powszechnie ‘czubarykami’ [29], prawdopodobnie od starej rosyjskiej wojskowej pieśni. Z wolna sytuacja ta zaczęła później zanikać, jednak zarówno inteligencja ‘moskali’, ich mała wiedza wojskowa jak również niska moralność naprawdę pozostawała wiele do życzenia.

 Będąc tak bardzo przywiązanym do swoich, do mojego kraju, pamiętając że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego dumnego narodu, że to tylko chytry zaborca swoją przeszło stuletnią polityką spowodował nasz podział, że pozwolił na deprawację tak wielu z nas i przez to wytworzył u nas chwilowe sprzeczności zarówno w sposobie naszego myślenia i życia, we wspólnym towarzyskim obcowaniu, w poglądach zarówno obyczajowych jak i politycznych, ubolewałem bardzo słysząc to ciągłe, wzajemne ujadanie jedni na drugich i tę nieustającą walkę podjazdową między nami. Miałem jednak nadzieję, że pomimo tak wielu sprzeczności między nami to jednak treść i podstawa pozostała w nas taka sama – polska. Byłem pewny, że ta twarda skorupa, która pokrywała każdego z nas wcześniej czy później skruszeje. Kilka razy próbowałem sam w sobie opanować tę mimowolną niechęć do innych moich współbraci, aż w końcu udało mi się zwalczyć ten brak ufności i z całym zapałem zabrałem się do prób eliminowania tej sztucznie narzuconej trójzaborowości pośród nas. Jak okazało się później walka ta była bardzo ciężka i trudna, acz nie niemożliwa do wygrania. Czasami zdawało mi się, że to co próbuję robić, to ponad me siły. Nie wielu naprawdę szczerych i zaangażowanych pomocników poważnie pojmujących to zadanie udało mi się namówić do zwalczania tej choroby zwanej brakiem ufności, lecz tym się zanadto nie przejmowałem i starałem się robić swoje, chociaż ferment wśród żołnierzy przybierał czasem groźne rozmiary.

 Przez dość krótki okres czasu komendantem szkoły oficerskiej był tęgi, mocno niesympatyczny, choć bardzo przystojny na twarzy major Ł. z armii rosyjskiej, który okazał się że bardzo kiepsko mówił po polsku. Kapitanowi Dojanowi, młodziutkiemu ale naprawdę bardzo miłemu, niezwykle inteligentnemu i lubianemu przez wszystkich czasowo powierzono inne ważne zadania.

 Pewnego dnia przybyła do nas polska misja wojenna z Francji i na podstawie nadesłanych z Polski via Paryż dokumentów w sztabie przeprowadzono weryfikacje stopni oficerskich. Poprzednio austriacki lub niemiecki Leutnant był u nas porucznikiem, podobnie zresztą jak rosyjski porucznik. Teraz miało być inaczej. Po długich dyskusjach ustalono, że Leutnant to odpowiednik polskiego podporucznika, a stopień chorążego w polskiej armii miał w ogóle zniknąć. Okazało się, że gdy ogłoszono tę zmianę to ja dotąd porucznik w armii austriackiej miałem zostać podporucznikiem. Takie niezbyt mądre decyzje wywołały wrzenie wśród byłych oficerów austriackich, niektórzy grozili nawet buntem, wystąpieniem z armii, a nawet kilku z nich przebąkiwało o przejściu do armii czeskiej. Bardzo wielu niższych i wyższych polskich oficerów kłuło w oczy to, że wielu ‘ruskich’ po demobilizacji armii carskiej przy wstąpieniu do armii Kołczaka otrzymywało od razu awans, a potem przy przejściu do armii polskiej awansowało znów o jeden stopień wyżej, choć bardzo często ani wiekiem ani wykształceniem na to nie zasługiwali. Zdarzali się nawet samozwańczy oficerowie, którzy jako niżsi rangą podoficerowie zabierali swoim zabitym oficerom, poległym w czasie walk z rosyjskimi zbolszewiałymi żołnierzami (sowiety sołdackie) dokumenty i pod nie się podszywali lub też rabowali pieczęcie sztabowe i fałszując dokumenty sami rangi sobie przyznawali.

 Bardzo dobrze pamiętam, jak w przededniu ogłoszonego raportu zmieniającego nasze rangi odczytano nam rozkaz, w którym napisano, że będziemy degradowani. Wówczas nie chcąc dopuścić do jakiś dziwnego i skandalicznego zachowania wśród żołnierzy oraz ich masowego buntu, wspólnie z porucznikiem Szulcem, porucznikiem Szukowskim, podporucznikiem Janem Mermerą i chorążym Łobosem z wielkim zapałem, przez kilka dni przekonywaliśmy najbardziej opornych by nie dopuścić do ich wystąpienia z armii polskiej i przejścia do czeskiej. Mój Boże, jakiż to byłby cios w dopiero co formującą się armię. Takie zachowanie co najmniej mogłoby grozić uszczupleniem jej szeregów, a nawet zupełnym rozbiciem naszej armii. Na szczęście udało się nam opanować wrzenie wśród żołnierzy, chociaż nie obeszło się bez małego, śmiesznego skandalu. Pewien młody, bardzo wesoły i dowcipny chłopak z Sanoka, nieżyjący już Kazimierz Bagnowski siedział w niewoli u Rosjan jako austriacki Fähnrich – chorąży. Ponieważ rangi nam zaniżono, więc faktycznie nie było dla niego obecnie stopnia oficerskiego. Jak wspominałem wcześniej stopień chorążego miał zupełnie zniknąć, jednak na razie przez pewien czas miał być jeszcze tolerowany. Po ogłoszeniu raportu, mimo naszych usilnych przekonywań, jako jedyny, właśnie Bagnowski wystąpił jeszcze w swoim starym austriackim mundurze Fähnricha i jako chorąży zameldował się kapitanowi Dojanowi - komendantowi szkoły. On obrócił to w żart, jednak dla przykładu i zmobilizowania innych żołnierzy do posłuchu i wykonywania rozkazów Dowództwa Armii skazał żartownisia na areszt koszarowy. W końcu po wielkiej burzy nastał spokój. Wkrótce też ogłoszono nowy rozkaz awansujący nas z powrotem do stopni oficerskich przyznanych nam poprzednio przy ochotniczym wstąpieniu do armii. I tak zakończyła się cała ta dziwna historia.

 W naszej szkole nauki saperskie wykładał nam kapitan Józef Świerczewski, do niedawna służący w armii rosyjskiej. Ponieważ sam byłem pionierem – saperem, więc wszystkie te zagadnienia znałem bardzo dobrze i miałem opanowane w sposób perfekcyjny. Poza tym służąc w armii austriackiej sam przecież uczyłem sztuki saperskiej moich żołnierzy. Często po wykładach rozmawiałem i dyskutowałem z kapitanem Świerczewskim o saperce wymieniając się naszymi doświadczeniami. Pewnego dnia zaproponował mi bym objął dowództwo nowo organizowanej kompanii saperów. Kapitan Świerczewski był wówczas jeszcze dowódcą kompanii inżynierskiej, która wkrótce miała być przekształcona w batalion inżynierski, w skład którego miały wejść trzy kompanie: kolejowa, techniczna i właśnie saperska, której dowódcą miałem zostać ja. Ponieważ w szkole siedziałem już od ponad miesiąca i oprócz musztry polskiej, niczego nowego się już nie dowiedziałem i nie nauczyłem więc chętnie podjąłem to wyzwanie i zgodziłem się. 21 czy też 22 grudnia 1918 roku rozkazem Dowództwa Armii Polskiej zostałem mianowany jako porucznik - dowódcą kompanii saperów batalionu inżynieryjnego.

 Kochana Cesiu, resztę opowiem Ci później, bo jutro wybieram się wieczorem do Przemyśla, a potem do Lwowa do Ciebie i Szczęsnusia. Muszę jeszcze cały wymyć się z brudów dnia, zapakować cukier dla Was i na drogę wyspać się porządnie. Otrzymałem dzisiaj Twój serdeczny list datowany 27 stycznia 1924 roku, niecierpliwie oczekiwany. Bardzo się cieszę, że trzymasz się dzielnie, jak prawdziwa polska niewiasta. Cenię Cię i kocham za to tym bardziej bom przywykł takie właśnie Polki czcić i szanować. Piszesz mi, że Biedaczek Nasz Szczęsnuś marudzi bardzo i męczy się, bo ząbki mu się kłują, że chociaż ni dnia ni nocy nie masz spokojnej, to głupstwo, lecz naszego Bobusia Ci żal, że zmizerniał z przemęczenia i oczka ma podsiniałe. Cesiu, czyż to nie dowód żeś dzielna, o Sobie zapominasz gdy nasz Robaczek tak cierpi. Cześć Ci za to i moja wdzięczność i przywiązanie. Spokojnej i dobrej nocy życzę. Do widzenia, a wtedy i uściskam Was Oboje mocno, bardzo mocno. 

Kielce 1.II.1924 (piątek)

 Wróciwszy z Przemyśla i Lwowa dopiero wczoraj wieczorem rozpoczynam ciąg dalszy przerwanej mej gawędy. O obecnych sprawach moich nic nie będę wspominał, bo dość o tym napisałem w moim dzisiejszym wysłanym do Ciebie Cesiu liście. A więc wracam do mej opowieści.

 Wkrótce po moim awansie na dowódcę kompanii saperów batalionu inżynieryjnego co miało miejsce tuż przed samymi świętami Bożego Narodzenia 1918 roku zacząłem go organizować i przyjmować żołnierzy ochotników. Na początek miałem ich zaledwie  dwudziestu kilku. Na razie zamieszkaliśmy w wagonach, gdzie było dość skromnie aczkolwiek bardzo ciepło. W same święta poszedłem na wspólną ucztę do Szkoły Oficerskiej. Było bardzo sympatycznie, rodzinnie i wesoło. Śpiewaliśmy wspólnie kolędy, opowiadali o swoich przeżyciach w niewoli rosyjskiej i wspominali dawne dobre czasy pobytu w domu rodzinnym. Na koniec każdy miał jeszcze jakieś plany na przyszłość. Ja myślami byłem we Lwowie przy ul. Św. Józefa 8, I piętro. I choć w rzeczywistości dzieliło nas tysiące mil to było to dla mnie zupełnie naturalne. Wyobrażałem sobie jak wspólnie, szczęśliwi siedzimy za stołem jedząc świąteczny obiad. I wtedy przypomniałem sobie dokładnie każdy szczegół naszego pożegnania przy dworcu we Lwowie, w czasie naszej zaledwie 10-minutowej rozmowy odbytej w otoczeniu straży rosyjskiej. I moja wiara, że już niedługo znowu się spotkamy nieustannie rosła, a swojskie, ciepłe, świąteczne otoczenie pozwalało mi wyobrazić sobie tę naszą przyszłą rodzinną atmosferę.

 Zaraz po świętach zaczęła się żmudna, wprost mrówcza praca organizowania mej kompanii saperów. Do pomocy został mi przydzielony porucznik Eugeniusz Lenka, dość niski ale bardzo wesoły, typ kpiarza. Wkrótce okazał się bardzo dobrym kompanem i kolegą. Powoli do mej kompani zaczęli przyłączać się żołnierze odkomenderowani z innych pułków, a w końcu zaczęli przybywać też ochotnicy. W końcu okazało się, że w wagonach, gdzie byliśmy na początku zakwaterowani zaczęło brakować miejsca dla moich żołnierzy, więc wyznaczono dla nas murowany budynek koszarowy usytułowany tuż przy torach kolejowych. Budynek ten był kompletnie zrujnowany, bez okien, drzwi, podłóg, ze zniszczonymi piecami. Walcząc z brakiem potrzebnych materiałów budowlanych, załatwiając je gdzieś na boku, a nawet posuwając się do ich kradzieży w dość krótkim czasie udało mi się go siłami moich żołnierzy wyremontować i doprowadzić do jako takiego stanu. W budynku tym były dwie, dość obszerne, wysokie izby żołnierskie z piętrowymi łóżkami, jedna izba przeznaczona na pracownię stolarską i kołodziejską, jedna na blacharsko ciesielską, warsztat szewski, magazyn żywnościowy, kancelaria kompanijna, a tuż przy niej oddzielony drewnianym przepierzeniem wydzielony dla mnie mały kącik. Na zewnątrz naszego budynku zacząłem też budować kuźnię. Instruktorem w mojej kompanii było dwóch profesorów: jeden ze Lwowa, kapral Romuald Deszberg, a drugi z Tarnopola, którego nazwiska niestety nie pamiętam. W wyremontowanym budynku koszarowym mieszkaliśmy całą zimę 1918 roku aż do początku lata 1919. W pomieszczeniach było raczej zimno, bo zniszczona kamienna posadzka była pokryta tylko prowizorycznie zdobytymi deskami. Mury były wprawdzie grube ale mocno wyziębione, ściany zewnętrzne dość wysokie, jedna z nich wychodziła na zimny, nieogrzewany korytarz, a tylko wąska ściana od strony kancelarii przylegała do ogrzewanej izby żołnierskiej.  Naprawiony jeden piec kaflowy nie dawał wystarczająco dużo ciepła. Nie czułem się tam źle. Grzała mnie praca i dalekosiężny cel służenia Polsce. Wśród oficerów kwitło bardzo miłe życie towarzyskie. Codzienne wyżywienie otrzymywaliśmy z całkiem niezłej kuchni żołnierskiej i czasami poprawialiśmy smacznymi wędlinami. Od czasu do czasu chadzaliśmy na kolację do polskiej restauracji, gdzie serwowano bardzo dobre polskie  jedzenie. Cała służba w mojej kompani przebiegała wzorowo. Codzienna musztra, warty żołnierskie, praca w poszczególnych warsztatach z dnia na dzień nabierały tempa. Po jako takim urządzeniu się w koszarach przyszła kolej na wykonanie sań, naprawę wozów, wykonanie mebli do kancelarii dywizji oraz urządzenie dowództwa i sądu wojskowego. Równocześnie z tymi pracami odbywały się również i fachowe wykłady, które prowadziłem ja, dowódca baonu kapitan Świerczewski, porucznik Lenk oraz podporucznik Czarnecki, syn kupca i radnego miejskiego ze Lwowa z ulicy Łyczakowskiej, bardzo dzielny, pracowity i inteligentny oficer, były student Politechniki Lwowskiej. Żołnierze w kompanii byli bardzo różni lecz przeważnie inteligentni, a przeszło 40% z nich miało pełne lub częściowe średnie wykształcenie. Z początku braki w wyekwipowaniu były znaczne. Żołnierzom brakowało mundurów, a jeśli je już mieli to niekompletne. Często pełnili służbę w swoich potarganych cywilnych ubraniach, zdarzało się również, że jedni drugim pożyczali też płaszcze czy nawet buty. Jednak nigdy nie brakowało im dobrego humoru i nie tracili też werwy. Dało się wyczuć, że wszystkim nam jest dobrze razem. Umacniała nas nadzieja, że ta wspólna nasza praca dla dobra przyszłej Polski ma sens i że po długiej tułaczce na obcej ziemi z tryumfem powrócimy do domu. Mocno wierzyliśmy w lepszą, świetlaną przyszłość. Nie przypuszczaliśmy jednak, że ta droga do wolności będzie jeszcze długa, usłana bolesnymi doświadczeniami.

 Zastępcą dowódcy naszego baonu był porucznik, a później po awansie kapitan inżynier Śniadowski, absolwent Politechniki Paryskiej, dość światły i miły człowiek, ożeniony z angielką, która dość dobrze porozumiewała się w języku rosyjskim. Wczesną wiosną wyjechał do Władywostoku do organizowanej się tam polskiej bazy, a miejsce jego zajął dowódca kompanii kolejowej inżynier porucznik Müller, mniej sympatyczny, ale bardzo pracowity spolszczony kolonista niemiecki. Müller był dość opryskliwy oraz trochę zarozumiały i intrygancki, jednak ja całkiem nieźle dawałem sobie z nim radę. Wśród nowo przybywających ochotników chcących zaciągnąć się do służby w mojej kompanii zgłosił się porucznik inżynier Kazimierz Cesar, mój kolega z budowy kolei transsyberyjskiej na Uralu i on potem objął dowództwo kompanii kolejowej. Z kapitanem Świerczewskim z początku rozumieliśmy się bardzo dobrze i nie było między nami żadnych nieporozumień. Był to bardzo mądry człowiek. Prawie codziennie zachodził do mnie do pokoju. Prowadziliśmy wówczas dysputy filozoficzno naukowe, głownie na temat teozofii [30], którą pilnie studiował.  Później jednak pogniewał się na mnie i do dzisiaj nie wiem dlaczego. Kapitan mieszkał na piętrze w budynku koszarowym mojej kompanii. Choć mocno pracował nad swoją naturą to jednak charakter miał dziwnie nie wyrobiony. Mówił źle po polsku, lecz w niedługim czasie opanował go całkiem dobrze. Był synem rosyjskiego generała, dość zdolnym człowiekiem, lecz wychowanie w rosyjskim korpusie wojskowym bardzo ujemnie spaczyło jego polski charakter. W końcu okazało się, że był dość zawziętym i mściwym człowiekiem. Napiszę o tym jeszcze później.

 Zrobiło się już dość późno, więc idę spać. Resztę opiszę jutro. Dobrej nocy życzę Wam – moja Najukochańsza Cesiu i Szczęsnusiu. Śpijcie spokojnie, wstańcie zupełnie zdrowi a o mnie nie zapominajcie. Dobranoc…

[1] Szczęsny Strzetelski – syn Mariana i Czesławy, urodzony 18 maja 1923 roku w Kielcach, zginął w roku 1941 w Augsburgu, wywieziony na roboty gdzie pracował w gospodarstwie ogrodniczym u bauera

[2]  Ruski piec piekarski - to typ pieca o płaskim wierzchu, na którym część przebywających w pomieszczeniu osób znajdowało odpoczynek w nocy, a w ciągu dnia piec służył niektórym do tego, położyć się na nim nawet w kilka osób i sycić się całymi godzinami jego piekącym gorącem. Taki piec służył jednocześnie do gotowania, pieczenia, spania, oświetlania, do ukrycia kopulującej pary w przeludnionej izbie, czasem jako nocnik czy ubikacja, ponadto jako suszarnia czy schowek. Pod piecem kwoka wysiadywała jajka, a potem doglądała piskląt, czasem też trzymano tam młode prosięta lub króliki. Na piecu wieszano również wianki cebuli i suszonych grzybów oraz suszono bieliznę, w nim chowano złoto i kosztowności na niepewne czasy. Piec służył także do kąpieli oraz do dezynsekcji i dezynfekcji ciała i odzieży.

[3]  Władzę radziecką ustanowiono w Kungurze dnia 28.10 (czyli 10.11) 1917 roku, a dwa tygodnie później w mieście dokonano pogromów na "kontrrewolucjonistach". W połowie 1918 roku odbyło się jeszcze kilka zbiorowych egzekucji mieszkańców miasta - wrogów władzy radzieckiej, a egzekucjami w mieście zajmowała się miejscowa Kungurska Komisja Nadzwyczajna. W grudniu 1918 roku miasto zajęły jednostki jekaterynburskiej grupy Armii Syberyjskiej. W lipcu 1919 roku miasto zostało zdobyte przez jednostki Armii Czerwonej. Z białymi ewakuowała się znaczna ilość mieszkańców miasta, należących do klasy średniej.

[4]  Biali – zbiorcze określenie ruchów politycznych i sił zbrojnych działających podczas wojny domowej w Rosji w latach 1917–1923, walczących z komunistami (bolszewikami) i ruchami ich wspierającymi, mających na celu przywrócenie poprzedniego systemu ekonomicznego i politycznego

[5]  Wieś Bogorodsk znajduje się na terytorium Oktyabrsky; w czerwcu 1918 r. doszło do powstania chłopów niezadowolonych z reżimu sowieckiego.

[6] obecnie stacja kolejowa w miejscowości Oktiabrskij (Октябрьский)

[7]  https://uraloved.ru/goroda-i-sela/permskiy-krai/selo-bogorodsk

[8]  Osa to miasto położone w Kraju Permskim w Rosji, nad  rzeką Kama, na lewym brzegu Botkińskiego Wodochraniliszcza, przy ujściu do niego rzeki Tułwy.

[9] Ufa to miasto w europejskiej części Rosji, stolica Baszkortostanu. Położone nad rzeką Biełą (dopływ Kamy), przy ujściu do niej rzek Ufa i Dioma. Od lipca 1918 roku do czerwca 1919 miasto było opanowane przez białą gwardię, była to siedziba Ufijskiego Dyrektoriatu czyli antybolszewickie rządy pretendujące do miana władzy nadrzędnej na Syberii w czasie rewolucji październikowej 1917 i wojny domowej w Rosji; w rejonie tym były prowadzone ciężkie walki Armii Czerwonej z wojskami admirała A. Kołczaka; Dyrektoriat Ufijski powołany został we wrześniu 1918 w Ufie na zjeździe wszystkich działających wówczas we wschodniej Rosji i Syberii rządów, partii i organizacji antybolszewickich; miał kierować walką zbrojną i sprawować najwyższą władzę na terenach kontrolowanych przez Czechosłowacki Korpus w Rosji;

[10]   Czuwasze to naród pochodzenia tureckiego, zamieszkujący Czuwaską Republikę Autonomiczną oraz w mniejszej liczbie sąsiednie Tatarstan i Baszkirię; aż do XVIII wieku wyznawali szamanizm, od tego czasu są prawosławni. Niekiedy można spotkać się z nazwą Bułgarzy. Plemiona bułgarskie, które osiedliły się na Bałkanach w VII wieku były odłamem tego samego ludu, którego potomkami są współcześni Czuwasze, pochodzą też od innych ludów. Są trzecią co do liczebności grupą etniczną w Kazaniu

[11]   Czeremisze (Maryjczycy) - to lud stanowiący podstawową ludność Maryjskiej Republiki Autonomicznej w Rosji; blisko 100 tys. żyje w Baszkirii; od VII w. łączyły ich bliskie relacje z Czuwaszami; Od XVIII wieku wyznają prawosławie, część wyznaje islam, w ostatnich latach obserwuje się odrodzenie wierzeń pogańskich. Mówią językiem maryjskim, mocno zróżnicowanym dialektycznie, należącym do rodziny uralskiej. Znajdują się pod silnym wpływem kulturowym Rosjan oraz Tatarów.

[12]   Birsk to miasto w Republice Baszkirii, Rosji, znajduje się na prawym brzegu rzeki Belaya , około 100 km od miasta Ufa. W latach 1865–1919 był częścią gubernatorstwa Ufa

[13]   Armia Ochotnicza (ros. Добровольческая Армия, Dobrowolczeskaja Armija) – związek operacyjny białych podczas wojny domowej w Rosji w latach 1918 – 1920; była to armia uderzeniowa białych w okresie wojny domowej na południu Rosji.

[14]   Legion Czechosłowacki – formacja złożona z byłych jeńców państw centralnych narodowości czeskiej i słowackiej utworzony wiosną 1918 roku. Legion zawarł z rządem bolszewickim umowę o swobodny przejazd Koleją Transsyberyjską do Władywostoku, by drogą morską udać się na front zachodni w celu walki z Niemcami. Gdy Legion znajdował się w trakcie transportu na trasie Kolei Transsyberyjskiej, bolszewicy zażądali jego rozbrojenia. Czesi odmówili oddania broni. Walki o poszczególne stacje przekształciły się w regularne bitwy. Legioniści do początku lipca opanowali niemal całą magistralę transsyberyjską. Obok Korpusu Czechosłowackiego wystąpiła polska Dywizja Syberyjska. Sukcesy Czechów były powodem licznych powstań miejscowej ludności przeciwko bolszewikom.

[15]   Jak pisze Janusz Odziemkowski w książce poświęconej służbie duszpasterskiej, w okresie 1918-1920 r. w armii polskiej stworzył się specyficzny typ "kapelana czasu wojny". Przeważnie młody wiekiem, posiadał doświadczenie w pracy społecznej lub niepodległościowej, odznaczał się wielką ofiarności a służbę w wojsku uważał za wielki zaszczyt. Nie przyzwyczajony do rygorów wojskowych, nie zawsze przestrzegał regulaminów. Otrzymując rozkaz wypełniał go ściśle, ale często zapominał złożyć meldunek o jego wykonaniu. Był jednak dobrym duchem żołnierzy. (J. Odziemkowski, S. Frątczak: Polskie duszpasterstwo wojskowe. Wa-a 1996, s. 89)

[16] Władysław Bandurski (ur. 25 maja 1865 w Sokalu, zm. 6 marca 1932 w Wilnie) – polski ksiądz katolicki, doktor, biskup pomocniczy archidiecezji lwowskiej, honorowy kapelan Legionów Polskich, naczelny kapelan Wojska Litwy Środkowej i przewodniczący Zarządu Oddziału Wileńskiego Związku Harcerstwa Polskiego, kawaler Orderu Virtuti Militari

[17]  Bugurusłan - (ros. Бугуруслан) – centrum administracyjne rejonu bogurusłańskiego w obwodzie orenburskim, na południowych stokach Wyżyny Bugulmijsko-Belebejskiej, nad rzeką Wielki Kiniel, położone na zachód od Ufy. Na wiosnę 1918r. część legionistów II Brygady, jako emisariusze POW udała się na wschód Rosji, by tam tworzyć polskie oddziały wojskowe. Miasto Bugurusłan, niedaleko Samary wybrano jako bazę organizacyjną. Początkowo kierował pracami tymi major Skorobohaty-Jakubowski przy pomocy oficerów i podoficerów II Brygady, aż do czasu przybycia gen. Czumy wyznaczonego na dowódcę Wojska Polskiego we wschodniej Rosji i Syberii.

[18] Po wybuchu Rewolucji Październikowej w 1917r., na całym obszarze Rosji zaczęły powstawać oddziały wojskowe walczące z bolszewikami. Polacy również przystąpili do tworzenia własnych formacji wojskowych. Pod koniec 1917 roku zaczęły powstawać niewielkie ochotnicze oddziały. Pierwszy zorganizował się legion omski, później semipałatyński i irkucki. Rok później w Omsku powołano Polski Komitet Wojenny zajmujący się werbunkiem ochotników. Jego delegatury powstały też w Nowo-Nikołajewsku, Tomsku i Irkucku. Akcją wojskową na Syberii kierował major Walerian Czuma. Do Dywizji Syberyjskiej masowo garnęli się Polacy – dawni jeńcy z armii austro-węgierskiej i niemieckiej, jak też miejscowi ochotnicy – zesłańcy. Dywizja od samego początku przystąpiła do walki z oddziałami komunistycznymi, wspomagając rosyjskie wojska kontrrewolucyjne admirała Aleksandra Kołczaka, Korpus Czechosłowacki i wojska Ententy.

https://pl.wikipedia.org/wiki/5_Dywizja_Strzelc%C3%B3w_Polskich_(WP_na_Wschodzie)

[19] Nowo-Nikołajewsk – obecnie Nowosybirsk (ros. Новосибирск) – miasto w Rosji, na Syberii, nad rzeką Ob; trzecie co do liczby mieszkańców miasto rosyjskie po Moskwie i Petersburgu. Nowosybirsk jest uważany za nieoficjalną stolicę Syberii. W miejscowości tej organizowała się polska dywizja syberyjska

[20] Czelabińsk (ros. Челябинск) – miasto obwodowe w azjatyckiej części Rosji, na Uralu, nad rzeką Miass; leży na wschodnich stokach Uralu, a więc już w Azji; miasto zostało założone w okolicach 1730 roku, początkowo jako rosyjska twierdza na szlakach w kierunku Azji

[21] Wyłóg (Lapel) – wywinięta klapa marynarki pokryta ozdobnym materiałem

[22] W procesie odzyskania przez Polskę niepodległości duże znaczenie odegrały powstające na terenie Rosji polskie organizacje wojskowe. 23 czerwca 1918 r. w Samarze został utworzony Polski Komitet Rewolucyjny do Walki o Wolność i Zjednoczenie Polski. W tym samym czasie w Omsku rozwijał działalność Tymczasowy Polski Komitet Wojenny. W Irkucku powstała Polska Liga Wojenna Walki Czynnej, która organizowała oddział wojskowy. W drugiej połowie lipca 1918 r., na zjeździe w Czelabińsku powołano Polski Komitet Wojenny, obejmujący swą działalnością całą Rosję. (https://zeslaniec.pl/49/Leonczyk.pdf)

Bezpośrednio po upadku rządów bolszewickich w Omsku powstał Związek Rewolucyjny Polski do Walki o Niepodległość i jednoczenie Polski, który postanowił stworzyć samodzielną armię polską wykorzystując pomoc Korpusu Czechosłowackiego.

[23] formacja wojskowa utworzona w Rosji carskiej w trakcie I wojny światowej, złożona z jeńców oraz dezerterów narodowości czeskiej i słowackiej z armii austro-węgierskiej, walcząca w 1917 na froncie wschodnim przeciw wojskom Państw Centralnych, następnie od maja 1918 w wojnie domowej w Rosji po stronie Białych.

[24] Walerian Czuma - generał brygady Wojska Polskiego, komendant Straży Granicznej, działacz społeczny, dowódca obrony Warszawy we wrześniu 1939 roku; w okresie kwiecień – sierpień 1918 zajmował się ewakuacją Polaków i rekrutacją do polskich oddziałów; od sierpnia 1918 – w stopniu majora organizował 5 Dywizję Strzelców Polskich, zwaną też Dywizją Syberyjską, która walczyła wspólnie z wojskami admirała Aleksandra Kołczaka, Korpusem Czesko-Słowackim i siłami ekspedycyjnymi Ententy przeciwko siłom bolszewickim.

[25] Maślenica - zapusty prawosławne, nazwa wzięła się stąd, że w tym okresie na wsi cielą się krowy i główne miejsce w pożywieniu zajmowało mleko, masło i ser. Najbardziej uroczyście był obchodzony dzień świętego Wołosa - opiekuna zwierząt domowych. W każdej chacie odbywała się uroczysta kolacja, na którą przechowywano od Bożego Narodzenia szynkę i kiełbasę oraz obowiązkowo gotowano ze świńskich nóg, głowy i uszu "kwaszaninu". Ponadto z mąki żytniej lub pszennej smażono placki wielkości patelni. Kolacja rozpoczynała się od przekrojenia na krzyż stosu placków przez gospodarza. Każdy z członków rodziny brał ćwiartkę placka, zwijał w rulonik i zanurzał do miski z twarogiem wymieszanym z rozgrzanym masłem. Po spożyciu placków i twarogu z masłem konsumowano potrawy mięsne. Do tego dorośli wypijali po kilka kieliszków wódki. Po kolacji zamężne kobiety, w ustalonej wcześniej porze, zbierały się na początku wsi, skąd kolejno odwiedzały zagrody młodych mężatek, które wyszły za mąż w odchodzącym karnawale. Mężczyźni w tym czasie urządzali biesiady w karczmach. Z kolei młodzież spędzała wieczór świętego Wołosa na huśtawkach zawieszanych przeważnie w stodołach nad klepiskiem i na kuligach z pochodniami specjalnie przygotowanymi na ten wieczór ze smolnych szczap łuczyny.

[26]  Józef Haller von Hallenburg (1873-1960) – w lipcu 1916 r. został dowódcą II Brygady Legionów Polskich; od lipca 1917 r. dowodził II Brygadą, która weszła w skład podporządkowanego Austrii Polskiego Korpusu Posiłkowego. 15 lutego 1918r., protestując przeciwko postanowieniom traktatu brzeskiego, wraz z podległą mu II Brygadą Legionów Polskich i innymi oddziałami polskimi przebił się przez front austriacko-rosyjski pod Rarańczą i połączył się z polskimi formacjami w Rosji. Otrzymał przydział na dowódcę nowo sformowanej 5 Dywizji Strzelców Polskich, a od 28 marca 1918 dowodził jednostkami całego II Korpusu Polskiego na Ukrainie. 7 kwietnia 1918 otrzymał nominację na stopień generała. Obecność jednostek polskich na Ukrainie była widziana przez Niemcy jako naruszenie warunków traktatu brzeskiego. W maju 1918r. oddziały niemieckie zaatakowały jednostki polskie rozlokowane w okolicy Kaniowa. Po całodziennej walce i wyczerpaniu się zapasów amunicji II Korpus Polski został zmuszony do złożenia broni. Po rozbiciu Korpusu Józef Haller uniknął niewoli i pod fałszywym nazwiskiem „Mazowiecki” przedostał się przez Kijów do Moskwy, gdzie stanął na czele Polskiej Komisji Wojskowej. Na jej czele próbował organizować oddziały WP na terenie Rosji. W lipcu 1918r. generał Haller dotarł (przez Karelię i Murmańsk) do Francji, gdzie Komitet Narodowy Polski powierzył mu formalne dowództwo nad formującą się armią polską. W ten sposób powstała Błękitna Armia uznana przez państwa Ententy za samodzielną, sojuszniczą i jedyną współwalczącą armię polską.

[27]  Jan Skorobohaty-Jakubowski (1878-1955), pod koniec września 1918 r. został uformowany 1 pułk strzelców polskich im. Tadeusza Kościuszki pod dowództwem mjr. Jana Skorobohatego-Jakubowskiego; w latach 1914-1917 walczył w Legionach Polskich, później w II Korpusie Polskim. W latach 1919–1920 przebywał na Syberii. Od września 1922 był dowódcą 43 pułku piechoty Strzelców Kresowych. 8 grudnia 1922 został mianowany dowódcą piechoty dywizyjnej 13 Dywizji Piechoty w Równem (https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Skorobohaty-Jakubowski)

[28]  Edward Dojan-Surówka (1894-1982) – pułkownik piechoty Wojska Polskiego. Służył w I Brygadzie Legionów Polskich, walczył z bolszewikami na Syberii i w wojnie polsko-bolszewickiej. – dowódca odrębnego batalionu szturmowego 5 Dywizji Syberyjskiej 

[29]  Pogardliwe określenie w odniesieniu do żołnierzy pochodzących z zaboru rosyjskiego

[30]  Teozofia - światopogląd religijno-filozoficzny głoszący możliwość uzyskania bezpośredniego kontaktu człowieka ze światem nadprzyrodzonym i poznania jego tajemnic przede wszystkim przez mistyczne objawienie, w węższym znaczeniu jeden z przejawów tendencji połączenia różnych religii (synkretyzm) głoszony przez Towarzystwo Teozoficzne; mottem teozofii jest "Nie ma religii wyższej niż prawda".

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.