Logo

Moje Kresy Stanisława Mełech cz.2

/ Mama Stanisławy Katarzyna z bratem Ludwikiem - Lwów 1936 r.

W Prusach nad rzeką Pełtwią, pod Lwowem, gdzie tymczasowo mieszkaliśmy było nam bardzo ciasno. Więcej niż dziesięciu domowników musiało pomieścić się w małym domku. Dlatego rodzice postanowili wrócić do Lesienic. Nowo budowany dom nie był wprawdzie jeszcze wykończony, ale warunki bytowania były o niebo lepsze od tych w Prusach. Brakowało łazienki, wodę  do niej miał doprowadzić wodociąg miejski, ale w 1939 roku wszelkie roboty ziemne doszły tylko do torów, dalsze prace przerwały działania wojenne. Przerwa pomiędzy kolejnymi działaniami wojennymi nie była długa, bowiem niebawem doszło do ataku hitlerowskich Niemiec na Rosję. Na niebie ponownie pojawiły się niemieckie Messerschmitty, tym razem lecące daleko na wschód. Rozpoczęty przez hitlerowców holocaust prawie całkowicie zlikwidował tę część ludności Lwowa. Wkraczając powtórnie do Lwowa, Niemcy zastali w nim około 160 000 Żydów, to znaczy o około jedną trzecią więcej niż to było 1 września 1939 roku. Ten wzrost ich liczby był spowodowany ucieczką wielu Żydów z tzw. Generalnej Guberni. Żydzi lwowscy byli przeważnie polskojęzyczni, tylko niektórzy posługiwali się wyłącznie językiem żydowskim (jidysz), ukraińskiego w ogóle nie używali.

Często mówili również żydowską gwarą zwaną szmoncesem. „Pierwsze zajścia antyżydowskie 1941 – tzw. akcja więzienna, zaczęły się we Lwowie wraz z ucieczką władz sowieckich. 27 czerwca ukraińscy nacjonaliści  bezskutecznie usiłowali opanować miasto, spacyfikowane następnie przez nagły powrót wojsk sowieckich. NKWD wówczas wymordowało w dniach 28-29 czerwca ponad 7 tysięcy więźniów (głównie Polaków i Ukraińców) w więzieniu przy ulicy Brygidki, wiezieniu przy ulicy Łąckiego i więzieniu śledczym NKWD na Zamarstynowie.

Niemiecki pogrom rozpoczął się 30czerwca   1941 roku, po wkroczeniu do Lwowa Wehrmachtu. O godzinie 4.30 rano, siedem godzin przed zajęciem miasta przez 1 Dywizję Strzelców Górskich Wehrmachtu, wkroczył do miasta złożony z Ukraińców batalion Nachtigall: tego dnia wieczorem o godzinie 20.00 we Lwowie członkowie banderowskiej frakcji OUN proklamowali niepodległość Ukrainy i powstanie tzw. Rządu Jarosława Stecki. Równocześnie rozlepiano odezwy, które obwieszczały ludności Lwowa zamiar OUN-B proklamowania „Ukrajińskoj Samostijnoj Derżawy”, „Lachów, Żydów i komunistów niszcz bez litości, nie miej zmiłowania dla wrogów Ukraińskiej Rewolucji Narodowej – wzywały w tym czasie jawnie do mordów ulotki wręczane przechodniom. Drugi pogrom we Lwowie 25-27 lipca był już zaplanowaną akcją niemieckich władz okupacyjnych z ich przyzwoleniem na bicie, grabież i mordowaniem Żydów przez przygotowane w tym celu grupy Ukraińców.”

/ Łapanka Żydów we Lwowie 1941r.

Właściwie wszystko zaczęło się na początku lipca 1941 roku. Wieczorem policja ukraińska oblała dokładnie benzyną i podpaliła wielką synagogę żydowską. Była to wspaniała budowla, drugiej takiej trudno szukać było w całej Europie. Synagoga stała na Starym Rynku, ogień ze środka był tak silny, że zaczęły się palić kamienice wokół niej.  W następnych dniach wyglądało to tak, że właściwie to nie było takich zwyczajnych egzekucji. „Niemcy i ukraińska policja zaczynają zabijać gdzie się tylko da, przeważnie w bramach domów. Wystarczyło o kimś powiedzieć, że jest Żydem, a już takiego zatłuką na śmierć kolbami i kopniakami. Wyszukiwali też list różnych organizacji i na podstawie tych list wybierają z domów ludzi. Najpierw ich bito i wypytują o adresy innych”. Po tym wszystkim ładują do bud krytych celtą i wywożą do naszego lesienickiego lasu. Kiedyś przed wojną w tym lasku kopano piasek potrzebny do budowy dróg i domów mieszkalnych. Uwięzionych Niemcy nie wieźli przez wieś, przez Krzywczyce, tylko ulicą Łyczakowską w dół w kierunku Winnik. Naprzeciw drożdżarni była taka wąska dróżka, która biegła w kierunku naszego lasku. Od naszego domu przechodziło się przez lesienicką drogę i potem było wejście do lasu. Szło się trochę pod górkę, w dole była piaskownia, tam rozstrzeliwano Żydów. W piasku na dole były wykopane przez samych Żydów dwa olbrzymie długie doły, głębokie chyba na 4 metry. Oprócz nich jeszcze kilka mniejszych i z 20 pojedynczych. Zwozili tu Żydów i rozstrzeliwali przez niemal całe lato 1941 roku, także w mniejszym zakresie w 1942. Nawet pod koniec października 1943 przywozili tu zatrutych już gazem Włochów i tam ich składowali. Widziałam jak układano ich warstwami. Jedna warstwa, potem gałęzie i następna warstwa. Wcześniej, bo latem tego samego roku na wskutek upałów, strasznie zaczęło w tym miejscu śmierdzieć. Nad rowami pokazały się roje much, doły z trupami zaczęły jakby falować. Zapewne nocami zaczęto lepiej maskować te miejsca okrutnej zbrodni, bo po jakim czasie wszystko wróciło do normy i jakby zapominano o tym miejscu. Miejsc straceń Żydów było we Lwowie zapewne kilka. Egzekucje odbywały się w trzech miejscach – u podnóża góry Kortumówka, obok Góry Zamkowej przy Cytadeli i w naszym lesienickim lesie. Podczas niemieckiej okupacji od września 1941 roku zaczęłam chodzić do VI klasy. Gdy skończyłam 14 lat skierowano mnie do pracy w ogrodnictwie. Mało co z tego pamiętam, gdyż była to dla mnie niesamowita trauma. Długo tam nie wytrzymałam, dostałam pracę w Kijowskiej Fabryce Trykotaży. Naprzeciw Politechniki Lwowskiej jest ulica Potockiego, dalej była ulica Japońska, na niej postawione baraki. My dziewczęta 14, 15 i 16 – letnie robiłyśmy dla niemieckiego wojska na drutach „stihlpetzl”. Po południu chodziłam do szkoły zawodowej, początkowo na ulicę Jagiellońską (miesiąc, albo dwa – dość krótko), potem na boczną Gródeckiej – Krasińskiego lub Kraszewskiej, dzisiaj już nie za bardzo pamiętam. Wychodziłam o 15.00 z pracy i podążałam do szkoły.

/ Chwila odpoczynku Stanisławy

Ze szkoły wychodziłam wcześniej tak, aby zdążyć do domu przed godziną policyjną. Jeździłam tylko „jedynką” od Łyczakowa aż po Politechnikę, tam tramwaj jechał aż do Dworca Głównego PKP. Teraz jeździ tam „dwójka”. „Czwórka” jeździła na Wysoki Zamek. Pamiętam, że któryś z lwowskich tramwajów jeździł z ulicy św. Piotra i Pawła aż na Lewandówkę. Przed wojną kierowniczka naszej szkoły prowadziła nas zawsze na Cmentarz Łyczakowski. Każde z dzieci miało pod opieką wyznaczony wcześniej grób do sprzątania. Mnie pani kierownik przydzieliła za murem w II rzędzie IV grób. Pochowani tam byli obrońcy Lwowa – nasze Orlęta. Przed Dniem Zmarłych także trzeba było wyznaczone groby starannie oczyścić. Obecnie w tym miejscu jest ukraiński cmentarz. Nasi dzielni bohaterowie spoczywają już w innym miejscu trochę dalej na Cmentarzu Orląt Lwowskich. Podczas niemieckiej okupacji, gdy byłam jeszcze w VI klasie, chodziłam na dawny Cmentarz Orląt i na grobach stawiałam
z ukrycia lampiony. Postawiłam i natychmiast oddalałam się, bacząc czy jakiś szpicel niemiecki nie patrzy co dziecko same robi na cmentarzu. Tak postępować nakazały nam nauczycielki ze szkoły. Okupacja niemiecka sprawiła, że w tak ładnym, chociaż nie wykończonym jeszcze domu zmuszeni byliśmy mieszkać z obcymi lokatorami. Aby całego domu nie zajęli gestapowcy mieszkało razem z nami małżeństwo Bojków z synem.

W związku z tym, że dom był piętrowy dodatkowo ze strychem, na piętrze od września do grudnia 1943 roku mieszkało u nas 4 gestapowców. Na tym piętrze w dużej skrzyni mama trzymała mąkę, w jednej części żytnią, w drugiej pszenną. Mąkę skrycie dostarczał mamy brat – wujek Ludwik, mający swoje gospodarstwo w pobliskich Prusach. Wiadomo, że w przypadku przyłapania kogoś przez Niemców
z mąką czy też ze zbożem, groziły straszne konsekwencje. Jednakże rodzeństwo miało swoje sposoby, by bezpiecznie dostarczyć mąkę na miejsce przeznaczenia. Gdy mama chciała coś ugotować lub upiec szła na górę po mąkę. Gestapowiec natychmiast zerkał co ona robi. Czy przypadkiem z góry nie obserwuje miejsca gdzie byli grzebani Żydzi. Jak zrobiło się zimno Żydzi przynosili „naszym Niemcom” drzewo do palenia w piecu. Warto wspomnieć, że pewna część Żydów wybrała współpracę z gestapo. „Było we Lwowie kilkuset policjantów żydowskich, którzy współpracowali z niemiecką
i ukraińską policją. Ściągali z Żydów kontrybucję, konfiskowali im futra, które później szły na front wschodni lub do Rzeszy, biżuterię, dzieła sztuki i inne dobra ruchome, by to wszystko przekazać okupantowi. Było też przed wojną we Lwowie wśród Żydów wielu patriotów, działali w Radzie Miejskiej, bankier Chajes był wiceprezydentem miasta. Było wśród Żydów wielu znanych adwokatów, sędziów, lekarzy, inżynierów, którzy przyczyniali się do rozwoju naszego miasta.

/ Mapa okolic Lwowa

Można wymienić znane nazwiska: Parnas, Loria, Infeld, Kleiner, Allerhand, Rothfeld – Rostowski, Auerbach, Koffler, Lille.” W naszym domu jeden z gestapowców zawsze mówił do mamy, by za przyniesione drzewo na opał dała Żydom za to cebuli i czosnku. Niestety przez większość pobytu w naszym domu hitlerowcy byli wiecznie pijani, libacjom nie było końca. Jak się porządnie schlali, walili swymi buciorami do naszych drzwi krzycząc „muter salat, muter salat” i od razu wszystkim domownikom włosy jeżyły się na głowie ze strachu, co będzie jak ta pijana zgraja wejdzie do naszej kuchni. Krzyczeli „muter salat” dlatego, że mama świetnie umiała przyrządzić sałatkę z zielonych pomidorów, która tym pijaczurom niezmiernie smakowała. Mama martwiła się tylko jednym, co to będzie jak któregoś dnia braknie dla Niemców sałatki ? Na szczęście wystarczyło do ostatniego dnia ich pobytu w naszym domu. Po gestapowcach mieszkał u nas węgierski kapitan z ordynansem, ale z tym nie było żadnego kłopotu. Wyprowadzili się Węgrzy, zamieszkali dwaj esesmani. Jeden z nich był z Berlina, drugi z Essen. Znów mieliśmy jakby trochę szczęścia, gdyż obaj byli przeciwni Hitlerowi i tej bestialskiej wojnie, co niejednokrotnie jawnie wypowiadali i to w konsekwencji ich chyba zgubiło.

O poglądach esesmanów dowiedzieli się ich przełożeni i zabrali z naszego domu. Zanim to nastąpiło obu straszliwie pobito na naszej lesienickiej drodze, znęcając się nad nimi może gorzej niż nad niejednym jeńcem wojennym. Niemcy zrobili to chyba na pokaz, aby lwowiacy wiedzieli, że SS nie ma litości i każe swoich zdrajców. Zmasakrowanych esesmanów wysłano od razu na front wschodni, który był tuż, tuż. Po  nich w naszym domu zjawił się ślązak Gunter Nitka z Opola. Był szoferem, woził odkrytym autem jakiegoś niemieckiego oficera. W każdym bądź razie ten przynajmniej mówił po polsku. Od niego dowiedziałam się, że był w Afryce i Francji. Chwalił się nawet, że był w podziemiach katedry wawelskiej, tam gdzie spoczywają książęta i polscy władcy.

Cdn.
Wspomnień wysłuchał ;   
Eugeniusz Szewczuk                                                                                     
Osoby pragnące dowiedzieć  się czegoś więcej o życiu na Kresach, nabyć moją książkę
pt. „Moje Kresy” ze słowem wstępnym prof. St. Niciei, proszone są o kontakt ze mną tel. 607 565 427 lub e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.                                                                                              

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.