Dzisiaj jest: 19 Kwiecień 2024        Imieniny: Adolf, Leon, Tymon

Deprecated: Required parameter $module follows optional parameter $dimensions in /home/bartexpo/public_html/ksiBTX/libraries/xef/utility.php on line 223
III Ogólnopolski Festiwal Piosenki Lwowskiej I „Bałaku Lwowskiego” ze szmoncesem w tle

III Ogólnopolski Festiwal Piosenki Lwowskiej I „Bałaku Lwowskiego” ze szmoncesem w tle

/ Zespół „Chawira” Z archiwum: W dniu 1 marca 2009 roku miałem zaszczyt po raz następny, ale pierwszy w tym roku, potwierdzić, iż Leopolis semper fidelis, a że we Lwowie…

Readmore..

ZMARTWYCHWSTANIE  JEZUSA CHRYSTUSA  WEDŁUG OBJAWIEŃ  BŁOGOSŁAWIONEJ  KATARZYNY EMMERICH.

ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA WEDŁUG OBJAWIEŃ BŁOGOSŁAWIONEJ KATARZYNY EMMERICH.

Anna Katarzyna urodziła się 8 września 1774 r. w ubogiej rodzinie w wiosce Flamske, w diecezji Münster w Westfalii, w północno- wschodnich Niemczech. W wieku dwunastu lat zaczęła pracować jako…

Readmore..

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego  Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska”  w Domostawie  w dniu 12 marca 2024 r.

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie w dniu 12 marca 2024 r.

Komunikat z Walnego Zebrania Członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika „Rzeź Wołyńska” w Domostawie w dniu 12 marca 2024 r. W Walnym Zebraniu Członków wzięło udział 14 z 18 członków. Podczas…

Readmore..

Sytuacja Polaków na Litwie tematem  Parlamentarnego Zespołu ds Kresów RP

Sytuacja Polaków na Litwie tematem Parlamentarnego Zespołu ds Kresów RP

20 marca odbyło się kolejne posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds. Kresów.Jako pierwszy „głos z Litwy” zabrał Waldemar Tomaszewski (foto: pierwszy z lewej) przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich…

Readmore..

Mówimy o nich wyklęci chociaż nigdy nie   wyklął ich naród.

Mówimy o nich wyklęci chociaż nigdy nie wyklął ich naród.

/ Żołnierze niepodległościowej partyzantki antykomunistycznej. Od lewej: Henryk Wybranowski „Tarzan”, Edward Taraszkiewicz „Żelazny”, Mieczysław Małecki „Sokół” i Stanisław Pakuła „Krzewina” (czerwiec 1947) Autorstwa Unknown. Photograph from the archives of Solidarność…

Readmore..

Niemiecki wyciek wojskowy ujawnia, że ​​brytyjscy żołnierze są na Ukrainie pomagając  rakietom Fire Storm Shadow

Niemiecki wyciek wojskowy ujawnia, że ​​brytyjscy żołnierze są na Ukrainie pomagając rakietom Fire Storm Shadow

Jak wynika z nagrania rozmowy pomiędzy niemieckimi oficerami, które wyciekło, opublikowanego przez rosyjskie media, brytyjscy żołnierze „na miejscu” znajdują się na Ukrainie , pomagając siłom ukraińskim wystrzelić rakiety Storm Shadow.…

Readmore..

Mienie zabużańskie.  Prawne podstawy realizacji roszczeń

Mienie zabużańskie. Prawne podstawy realizacji roszczeń

Niniejsza książka powstała w oparciu o rozprawę doktorską Krystyny Michniewicz-Wanik. Praca ta, to rezultat wieloletnich badań nad zagadnieniem rekompensat dla Zabużan, którzy utracili mienie nieruchome za obecną wschodnią granicą Polski,…

Readmore..

STANISŁAW OSTROWSKI OSTATNI PREZYDENT POLSKIEGO LWOWA DNIE POHAŃBIENIA - WSPOMNIENIA Z LAT 1939-1941

STANISŁAW OSTROWSKI OSTATNI PREZYDENT POLSKIEGO LWOWA DNIE POHAŃBIENIA - WSPOMNIENIA Z LAT 1939-1941

BITWA O LWÓW Dla zrozumienia stosunków panujących w mieście liczącym przed II Wojną Światową 400 tys. mieszkańców, należałoby naświetlić sytuację polityczną i gospodarczą miasta, które było poniekąd stolicą dużej połaci…

Readmore..

Gmina Białokrynica  -Wiadomości Turystyczne Nr. 1.

Gmina Białokrynica -Wiadomości Turystyczne Nr. 1.

Opracował Andrzej Łukawski. Pisownia oryginalna Przyjeżdżamy do Białokrynicy, jednej z nąjlepiej zagospodarowanych gmin, o późnej godzinie, w urzędzie jednak wre robota, jak w zwykłych godzinach urzędowych. Natrafiliśmy na gorący moment…

Readmore..

Tradycje i zwyczaje wielkanocne na Kresach

Tradycje i zwyczaje wielkanocne na Kresach

Wielkanoc to najważniejsze i jedno z najbardziej rodzinnych świąt w polskiej kulturze. Jakie tradycje wielkanocne zachowały się na Kresach?Na Kresach na tydzień przed Palmową Niedzielą gospodynie nie piekły chleba, dopiero…

Readmore..

Rosyjskie żądania względem Kanady. „Pierwszy krok”

Rosyjskie żądania względem Kanady. „Pierwszy krok”

/ Były żołnierz dywizji SS-Galizien Jarosław Hunka oklaskiwany w parlamencie Kanady podczas wizyty Wołodymyra Zełenskiego. Foto: YouTube / Global News Ciekawe wiadomości nadeszły z Kanady 9 marca 2024. W serwisie…

Readmore..

Krwawe Święta Wielkanocne  na Kresach

Krwawe Święta Wielkanocne na Kresach

Wielkanoc jest najważniejszym świętem chrześcijańskim upamiętniającym zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Poprzedzający ją tydzień nazywany jest Wielkim Tygodniem. Ostatnie trzy doby tego tygodnia zwane są Triduum Paschalne. Istotą Triduum Paschalnego (z łac.…

Readmore..

Jan Klim – o sąsiadach z Hłuboczka Wielkiego i służbie w Istriebitielnych Batalionach

Jan Klim urodził się w 1928 r. w Hłuboczku Wielkim, w powiecie tarnopolskim. Ta pięknie położona wieś sołecka, ciągnąca się na długości 3 km, liczyła
w latach trzydziestych XX w. ponad 2300 mieszkańców, z czego 52 rodziny były narodowości polskiej.
 Pradziadek Jana Klima, (również Jan) miał sześcioro dzieci: Józefa, Szczepana, Eliasza, Katarzynę, Helenę oraz Bazylego, który w 1926 r. ożenił się z Ewdokią Połotnianką i miał z nią tylko jedno dziecko – Jana. Bazyli walczył z bolszewikami w 1920 r., a następnie służył w Korpusie Ochrony Pogranicza. „Ojciec brał udział w akcjach łapania ukraińskich chłopów, którzy przy granicy z Rosją bolszewicką przeprowadzali akcje sabotażowo-dywersyjne.

Podpalali stogi siana, napadali na polskie posterunki policyjne, podcinali słupy telefoniczne, niszczyli ogrodzenia i dokonywali rozboju na ludności cywilnej”
- wspomina pan Jan.
 Hłuboczek Wielki przedzielała rzeka Nesterówka, która wpadała do Seretu tworząc rozległe zakole. „W tej części Hłuboczka nazywanej „odnogą” żyli przede wszystkim Polacy. Nasza rodzina mieszkała przy jednej z trzech głównych ulic pod nr. 106.
Po drugiej stronie rzeki mieszkał mój dziadek, którego pasją było pszczelarstwo. W sadzie miał 50 podwójnych uli tzw. dubeltówek. Wieczorem w stodole kręcił miód. Przychodziłem do niego, a on mi dawał do ssania narosty z miodem, które zastępowały cukierki”.
 We wsi znajdował się folwark z pałacem hrabiego Andrzeja Platera. Arystokrata odstąpił część swojej ziemi pod budowę nowego kościoła. We wsi był także Dom Ludowy, posterunek policji, szkoła, mały zakład krawiecki Paraskiewi Chabin, kółko rolnicze, dwa młyny (z czego jeden był wodny), sklepy Glińskiego, Lichego oraz Ukraińca Kaszuby i kościół katolicki, którego proboszczem parafii był ks. Apolinary Wałęga. Ksiądz dojeżdżał z Tarnopola i pełnił funkcję wikariusza generalnego archidiecezji lwowskiej na terenie województwa tarnopolskiego. Mszę odprawiał co drugą niedzielę o godzinie 11.00. „W dniu poświęcenia kościoła (1902 r.) mój dziadek był w delegacji witającej zaproszonych gości, m.in. biskupa lwowskiego dra Bolesława Twardowskiego”. Na peryferiach Hłuboczka Wielkiego stała również niewielka cerkiew grekokatolicka, do której chodzili się modlić przede wszystkim Ukraińcy.
 Wójtem wsi był dziadek Jana -Szymon Połotnianka, którego zastąpili Bartłomiej Balicki, a później polski policjant Józef Popiel. Jesienią 1939 r. funkcjonariusz został aresztowany przez ukraińską milicję i przekazany na posterunek NKWD. Wraz z kolegą, Stanisławem Maziakiem zaginęli bez wieści. Natomiast radę wsi tworzyli Polacy i Ukraińcy. Byli też tzw. taksatorzy, którzy zajmowali się wyjaśnieniem i łagodzeniem sporów sąsiedzkich. W skład komisji taksacyjnej wchodziły dwie osoby, najczęściej przedstawiciel strony polskiej i ukraińskiej. Obaj byli zaprzysiężeni w sądzie. Gdy w Hłuboczku miał miejsce konflikt, wójt powoływał komisję, która badała sprawę i wydawała oświadczenie, do którego przychylał się sąd.
 Oprócz Ukraińców i Polaków we wsi mieszkało także kilkunastu Żydów, którzy zajmowali się kupnem i sprzedażą artykułów żywnościowych oraz handlem bydła i trzody chlewnej. Wśród nich byli m.in. Fogiel i Aron. „W tamtych czasach tradycją było to, że jak Żyd kupował cielaka, to dawał chłopcu tzw. ogonowe. Jak ojciec sprzedawał cielaka, Fogel dawał mi 50-60 groszy. Transakcję, strony pieczętowały alkoholem.
Za ćwiartkę spirytusu (nazywanego „bongo”) można było wszystko załatwić. Ludzie po domach pędzili bimber, który kiedyś zastępował walutę”.
 Obok posterunku policji we wsi znajdowała się remiza strażacka, w której w 1935 r. zdarzył się tragiczny wypadek. „Pamiętam chodziłem wówczas do pierwszej klasy. Dwóch Ukraińców, którzy siedzieli w budynku zaczadziło się. Piec, gdzie podkładano opał znajdował się w zupełnie innym pomieszczeniu. Od niego wychodziły rury biegnące do budynku remizy. Instalacja była prawdopodobnie nieszczelna i ludzie się udusili. Za ich śmierć ukraińscy mieszkańcy Hłuboczka obwiniali Polaków, którzy ich zdaniem zrobili to specjalnie”.
 W maju 1935 r. po dotarciu informacji o śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego, Polacy na Kresach stali się obiektem ukraińskich żartów. „Byłem na podwórku i rąbałem drewno na opał. Stojąca w pobliżu grupka młodych Ukraińców krzyczała do mnie - ty, dziadzio ci umarł. Zdenerwowało mnie to i pogoniłem ich bijąc brzozowymi gałązkami. Po kilku minutach przyszły do mojej matki sąsiadki na skargę i lamentowały, że biję ich synów. Jedna z nich (ciągle politykując), chcąc podczas kłótni udowodnić swoją wyższość mówiła do nas – ty wiesz do czego doszli ukraińscy uczeni, że Pan Jezus był Ukraińcem. Śmialiśmy się z tego, ale ciemnota ludzka nie zna granic”.
 Śmierć marszałka była obchodzona przez mieszkańców Hłuboczka bardzo uroczyście. „W kościele odprawiona była msza święta z pięknym kazaniem, a wszystkie dzieci ubrane były odświętnie
i trzymały w ręce biało-czerwone chorągiewki”.

/ Od lewej ciotka  Maria, babcia Pelagia, siostra Zofia. Hłuboczek Wielki, rok 1944

 Podobnie było także podczas obchodów 3 Maja i Święta Niepodległości. „Kilka dni wcześniej, był przygotowany przez księży i nauczycieli specjalny program. Dzieci przynosiły do szkoły kijki, do których przyklejano biało-czerwoną bibułę. Uroczystości rozpoczynały się mszą świętą w kościele, po której uczestnicy szli w pochodzie do Domu Ludowego. Dzieci odświętnie ubrane i przebrane w krakowskie stroje ustawiane były parami. Ulicami Hłuboczka przechodziły tłumy ludzi. Pochód ciągnął się na długości 1 km. W trakcie akademii odbywały się występy artystyczne, śpiewano piosenki i mówiono wiersze. Z klubu mieszkańcy wsi szli na błonie (plac w odnodze Seretu i Nesterówki), gdzie „Strzelcy” i „Orlęta” brali udział w zawodach sportowych. Młodzież grała w piłkę nożną i siatkówkę, a dla rodzin przygotowane były zabawy zręcznościowe. Harcerze rozdawali małym dzieciom słodycze”.
 Hucznie obchodzone święta nie podobały się Ukraińcom, którzy mieli swoją kooperatywę i czytelnię. Ich miejscem spotkań była cerkiew, gdzie pop Mikołaj Winnycki pochodzący z Hladek, głosił antypolskie kazania i siał nienawiść do Polaków. Pod cerkwią spotykały się grupy mężczyzn i kobiet politykując na temat „samostijnej” Ukrainy.
 We wsi znajdowała się szkoła 4-klasowa, której dyrektorem był Polak o nazwisku Kotowicz. „W 1939 r. miałem uczęszczać do 5 klasy, ale władze radzieckie wydały zarządzenie, że wszyscy uczniowie mają jeszcze raz powtarzać tę samą klasę. Przed wojną uczyliśmy się języka polskiego i matematyki, którą wykładał dyrektor Kotowicz, natomiast geografii i historii uczyła pani Pastuszynkiewicz. Po wkroczeniu Armii Czerwonej do Polski pracę w szkole podjął Stanisław Biskupski, który mieszkał obok naszego domu, jednak Sowieci zabrali go na Syberię. Przeczuwał, że jest na liście deportacyjnej, bo przed samym wyjazdem chodził bardzo smutny. Po jego aresztowaniu w szkole uczyli Rosjanie”.
     Latem 1939 r. w Hłuboczku Wielkim przebywała grupa studentów z wydziału lekarskiego Uniwersytetu Wileńskiego im. Stefana Batorego, która zorganizowała dla polskiej młodzieży kursy pierwszej pomocy, naukę pływania i rysowania.
  wybuchu wojny Klimowie dowiedzieli się w nocy. „Sąsiad zaczął pukać głośno do okna czym wszystkich przestraszył. Baliśmy się, bo ojca nie było w domu, wyjechał na tzw. „berejcat” (dyżur w remizie strażackiej przy beczkowozie i sikawkach). Wiadomość wszystkich nas zmartwiła i czuliśmy, że od tego momentu wszystko się zmieni”.
 Wieczorem 17 września 1939  r.
na drodze od strony Tarnopola stały w długiej kolumnie radzieckie czołgi. „Zator był prawdopodobnie efektem ogólnego chaosu, jaki powstał we wsi.  
Z wagonów stojących na dworcu kolejowym w Hłuboczku ludzie zaczęli rabować siodła, uprzęże, mundury, ubrania, buty, walizki, teczki i inne przedmioty. Sowieci nie mogąc wjechać do wsi przez drewniany most na Nesterówce, zaczęli strzelać z karabinów maszynowych zainstalowanych na czołgach, co skutecznie odstraszyło szabrowników.
 Na drugi dzień rano, przyszedł do naszego domu rozżalony stryj Bazyli mówiąc, że w nocy samozwańcza Ukraińska Policja Pomocnicza aresztowała jego syna Stanisława. Na rękawach nosili opaski niebiesko-żółte i zaopatrzeni byli w broń. Okazało się, że tej samej nocy aresztowano w Hłuboczku wszystkich chłopców należących do „Strzelca” i zamknięto w budynku policji. Dookoła więzienia zgromadziły się rodziny i krewni aresztowanych oraz gapie, wśród których byłem i ja. Ukraińcy szaleli z radości, że w końcu pozbędą się Mazurów (tak nazywano Polaków) i przejmą władzę. Nagle ktoś z tłumu krzyknął, żeby się wszyscy uciszyli. Zainteresowało mnie to i wszedłem na drzewo, by lepiej widzieć, co się wydarzy. Patrzę, a tu na małym koniu wjeżdża do wioski ruski „bajec” i mówi – zdrastwuj maładcy. Zobaczył, że na budynku policji wisi flaga niebiesko-żółta, którą nakazał zdjąć. Zauważył też w ogródku wyrzuconą polską flagę, którą następnie rozdarto na połowę tak, aby czerwoną jej część zawiesić na budynku. Ukraińcy byli zaskoczeni i bardzo się im to nie podobało, w jaki sposób zostali potraktowani przez władzę radziecką. Jeden z polskich mieszkańców Hłuboczka, Jan Chabin widząc to, zwrócił się ironicznie do ukraińskiego sąsiada i powiedział – a widzisz tumańciu naszej to chociaż połowę wywiesili. Po tym wydarzeniu policja natychmiast ukryła broń i zdjęła opaski z rękawów. Wypuszczono też wszystkich aresztowanych chłopców”.

/ Wypis z aktu urodzenia Jana Klima

 We wrześniu 1939 r. grupy polskich żołnierzy chcąc przedostać się do Rumunii przechodziły obok Tarnopola, po drugiej stronie Seretu w okolicach Ihrowicy i Płotyczy. Po drodze byli napadani przez nacjonalistyczne bandy ukraińskie, chowające się po lasach, które zabijały polskich żołnierzy, zabierały ubrania, broń i mundury.
 Przez wieś położoną 9 km na zachód od Tarnopola przebiegała linia kolejowa, a Hłuboczek Wielki był pierwszym przystankiem w drodze do Lwowa. Obok wsi wznosiła się góra Toutry (396 m n.p.m.), z której rozpościerał się przepiękny widok wijącego się pomiędzy pagórkami Seretu. Przy dobrej widoczności z Toutry można było zobaczyć nawet Podkamień. Na górze znajdowała się wieża usypana z kamieni i pozostałości okopów z czasów I wojny światowej. W latach trzydziestych XX w. na skraju wsi, niedaleko dworca kolejowego, rozpoczęto budowę hotelu, którego właścicielem był niejaki Gintner. Niedokończona budowa odegrała ważną rolę w okresie wojennym.
„Zaraz po 17 września 1939 r. Rosjanie przetrzymywali tam jeńców polskich, których później przetransportowano na wschód. Pamiętam, gdy prowadzono ich do pracy w pobliskim kamieniołomie, żołnierze ściągali czapki przed przydrożną figurą Matki Boskiej, za co byli bici i wyzywani przez strażników”.
 Do sołectwa należały także zabudowania Anastazówki (późniejszej Sienkiewiczówki), która liczyła 20 zagród i około 90 mieszkańców. Kolonia powstała po 1922 r. z rozparcelowanego majątku hrabiego Andrzeja Platera. Mieszkali w niej wyłącznie Polacy. Po zajęciu Kresów Wschodnich II RP przez Armię Czerwoną, rodziny zostały z niej deportowane w głąb ZSRR. Wśród aresztowanych były rodziny Tomaszewskich, Kopaczów, Maziaków, Biskupskich, Guzików i Paczkowskich.
     W 1940 r. Ukraińcy z Hłuboczka Wielkiego skarżyli miejscowemu NKWD, że Bazyli Klim posiada nielegalną broń za co został aresztowany. „Ojciec tłumaczył na posterunku, że broń miał ostatni raz w ręku, jak służył w armii i po demobilizacji zdał ją do magazynu. Przetrzymywali go w areszcie dwa tygodnie, prowadząc śledztwo. Podczas przesłuchania tato zaczął się ironicznie uśmiechać, co nie spodobało się oficerowi, który zapytał dlaczego tak się śmieje, a potem dodał, że jak dostanie po gębie, to będzie żałować, że go matka urodziła”.
 Po masowych deportacjach rodzin polskich na wschód i przejściu frontu, przyszła kolej na okupację niemiecką. Nasiliła się propaganda antypolska wśród Ukraińców. „W dniu wejścia żołnierzy Wehrmachtu do Hłuboczka Wielkiego ludność ukraińska przygotowała uroczyste powitanie. Na skrzyżowaniu postawiono stół z zaścielonym białym obrusem oraz wazonem kwiatów.
Na płotach wieszano wstęgi niebiesko-żółte i transparenty o treści „witamy niemieckich przyjaciół”. Ukraińcy wiwatowali i cieszyli się, że nareszcie powstanie samostijna Ukraina. Wśród nich był m.in. pop Mikołaj Winnycki, który dobrze znał język niemiecki. Podszedł do oficera i zaprosił go na rozmowę do domu wójta. Potem obaj wręczyli mu pewien dokument. Okazało się, że jest to lista 17 mężczyzn, którzy mają być aresztowani i skazani na śmierć za antyukraińską działalność jeszcze przed wojną. W okresie międzywojennym państwo polskie niechętnie zatrudniało w urzędach administracji państwowej oraz przedsiębiorstwach i zakładach pracy osoby narodowości ukraińskiej, więc Ukraińcy polonizowali się, podpisując dokumenty lojalności wobec nowej władzy (dotyczyło to niewielkiej grupy społeczeństwa ukraińskiego). Zanim to jednak nastąpiło musieli zabezpieczyć się w wyciągi metrykalne z cerkwi. Z dokumentami przychodzili do polskich urzędów i rejestrowali się, co pozwalało im na szybkie zatrudnienie w tartaku, fabrykach i zakładach przemysłowych, przy pracach w folwarku, spółdzielni, czy też kółku rolniczym. Pop przypomniał sobie o tych osobach, w chwili zajęcia wsi przez Niemców i teraz postanowił ich za to ukarać. Po zbadaniu sprawy oficer wysłał gońca, który z ciągu dwóch godzin doprowadził do aresztowania 17 mężczyzn wskazanych przez popa i wójta. Aresztantów zabrano ciężarówką i słuch po nich zaginął”.
 Po latach kolega Jana Klima, Jan Białowąs z Ihrowicy, z którym służył w Istriebitielnych Batalionach napisał list pytając, czy wie coś na temat dalszych losów popa Winnyckiego, ponieważ w Hłuboczku Ukraińcy twierdzili, że to Polacy go zamordowali. Okazało się, że jeden z księży Walery Dziennikowski, który poszukiwał kontaktu ze swoimi wiernymi z Płotyczy trafił do Debrzycy, obecnego miejsca zamieszkania Jana Klima. Podczas rozmowy wyjawił, że spotkał popa w Bieszczadach. Winnycki uciekł wraz z Niemcami w 1944 r., podczas przejścia frontu, a później ukrywał się w Bieszczadach. Po wojnie zatarł ślady i żył wśród niewysiedlonych Łemków.
 Obok Hłuboczka Wielkiego znajdował się kilkuhektarowy lasek, którego właścicielem były trzy osoby. Jan często chodził tam na dzikie czereśnie, kiedy pasł krowy w okolicach kamieniołomów. Pewnego razu jego stryj, któremu pomagał w pracach polowych, poprosił go, aby sprawdził, idąc na pastwisko, czy powschodziła gryka (hryczka). Idąc drogą zauważył biegnącego w jego kierunku Ukraińca Semka Cupera, który wraz z rodziną Walterów i Łałaków mieszkał pod lasem ok. 300 m od wioski. Mężczyzna uderzył Jana w twarz i zaczął okładać pięściami. Leżącego chłopca, który zaczął się odruchowo bronić, skopał prawie do nieprzytomności i na koniec uderzył uchwytem pistoletu w głowę tak, że zaczęła lecieć krew. Wyklinał na Jana krzycząc „ty mazurska odnoho” (chodziło o Polaków mieszkających w odnodze Seretu i Nesterówki). W końcu kazał mu iść w kierunku lasu. Na szczęście drogą w ich kierunku szła grupa ukraińskich chłopów. Semko Cuper zaczął się skarżyć sąsiadom, że polskie bydło mu pole tratuje. Powstałe zamieszanie wykorzystał Jan, który wyrwał się i uciekł w kierunku kamieniołomów. Miał nogi tak mocno poobijane i pokaleczone od kopania, że na jedną z nich długo utykał. W domu, gdy opowiedział całą historię swojej rodzinie, stryj zabronił mu oddalania się od zabudowań wsi.
 Po latach jeden z kolegów Jana Klima, weterynarz Piotr Chabin, pojechał na wycieczkę na Kresy w poszukiwaniu wujka nazwiskiem Kutny. „Powiedziałem mu, że jak zobaczy Semka Cupera, to ma go ode mnie pozdrowić. Chabin spotkał Ukraińca, który na jego widok zbladł i nic nie powiedział”.
 W wysiedlonej Anastazówki Niemcy zrobili obóz dla Żydów z okolicznych miejscowości. Zmuszano ich do ciężkiej pracy w kamieniołomach. „Któregoś dnia, gdy pilnowałem krowy, widziałem, jak prowadzono Żydów aresztowanych z okolicznych miejscowości do pracy w kamieniołomach. Pilnowała ich ukraińska policja, której pomagało żydowskie kapo. Strażnicy mieli opaski na rękach i popędzali ludzi pejczami”.
 W okresie niemieckiej okupacji wydarzyła się niezwykła historia, podczas której Jan Klim mógł stracić życie. „Miałem piękny scyzoryk (kozik) z czerwoną rękojeścią, który kupiłem na odpuście. Farba na drewnie szybko uległa zniszczeniu, więc postanowiłem go pomalować na nowo. Przypadkiem idąc drogą napotkałem Żyda, który jechał furmanką i miał pomalowane koła wozu na kolor czerwony. Pomyślałem, że może zostało mu trochę farby i pomaluję swój kozik. Gdy podszedłem do niego Żyd poprosił mnie o kawałek chleba. Dałem mu go wraz ze scyzorykiem.
W tym samym momencie podjechał do nas na motorze gestapowiec. W popłochu zacząłem uciekać. Niemiec strzelił z pistoletu dwa, trzy razy w moim kierunku, ale na szczęście przestrzelił mi tylko połę marynarki. Wskoczyłem do dołu w kamieniołomach i kryjąc się pomiędzy skałami pobiegłem do wioski. Schowałem się w jednym z gospodarstw. Siedziałem w nim kilka godzin i dopiero wieczorem poszedłem do domu”.
 Wiosną 1943 r. przeprowadzono likwidację przetrzymywanych w obozie ok. 500 Żydów. Esesmani wraz z policją ukraińską wyprowadzili ich na ogrody folwarczne (ok. 1 km za pałacem), gdzie ukraiński „baudist” wykopał długi i głęboki rów. Tam dokonano masowej egzekucji. Ciała rozstrzelanych wrzucano do wykopanego dołu.
 Latem 1943 r. Bazylego Klima powołano do wojska i Jan wraz z matką pozostali sami na gospodarstwie. „Ojca zabrali do miejscowości Sumy oddalonej o 250 km na wschód od Kijowa, do jednostki artyleryjskiej. Następnie wraz z armią brał udział w wyzwalaniu Warszawy. Niestety został postrzelony pod Radością. Przewieziono go do obwodu tambowskiego (350 km na południe od Moskwy), gdzie przebywał w szpitalu, aż do zakończenia działań wojennych. Natomiast matka i ja, w trakcie przejścia frontu przez Hłuboczek Wielki musieliśmy się ewakuować na wschód. Gdy powróciliśmy do naszego domu okazało się, że był całkowicie zrujnowany. W czasie wojny ludzie spali w ziemiankach, szopach, a nawet na cmentarzu. Wchodzili do grobowców i leżeli przy trumnach, bo było bezpieczniej
i cieplej. Zimą było niebezpieczniej, gdyż odbite na śniegu ślady butów prowadziły do grobowców. Ludzie chowali się w nich na noc, a nad ranem wychodzili”.
 W wieku 15 lat Rosjanie wcielili Jana Klima w szeregi Istriebitielnych Batalionów. „Do domu przyszedł list z NKWD, w którym napisane było, że muszę się natychmiast u nich stawić. Posterunek mieścił się niedaleko szkoły w domu byłego polskiego policjanta. Posesja ogrodzona była dwumetrowym płotem i okolona słupami. Na wartowni stał strażnik, który szarpiąc za drut biegnący do budynku, uruchamiał dzwonek. Z posterunku wyszedł kolejny wartownik i bez żadnego tłumaczenia wcisnął mi do ręki karabin i kazał pilnować obiektu. Nie byłem przeszkolony i bałem się, że mogę kogoś przez przypadek zabić, tym bardziej że ojciec przestrzegał mnie, żebym nigdy do ręki nie brał broni, bo może sama wypalić. Obok posterunku stały podwody (furmanki z zaprzężonymi końmi gotowe do wyjazdu na akcję), a obok nich wartownicy. Niechcący pociągnąłem za cyngiel i karabin wypalił. Zrobiło się zamieszanie i z posterunku wybiegł żołnierz krzycząc, że smarkacz wszystkich pozabija. Natychmiast zarządzono godzinne szkolenie dla młodych chłopców wcielonych do Istriebitielnych Batalionów. W pokoju postawiono na środku stół z rozłożoną na części bronią i zorganizowano instruktora, który przeprowadził wykłady. Po tym wydarzeniu zabrano mnie do aresztu. Załamana matka chciała się ze mną zobaczyć i przekazać do więzienia tobołek z jedzeniem. Jakie było jej zdziwienie, kiedy na schodach zobaczyła mnie stojącego na warcie. Rosjanie puścili sprawę w niepamięć, pogrozili, postraszyli i kazali na następny raz uważać. Po jakimś czasie dostałem nową broń. Pobrałem z magazynu mausera, na zamku którego był wyryty polski orzeł”.
 Służba w Istriebitielnych Batalionów była ciężka, dawała jednak poczucie bezpieczeństwa. Poza tym wieś była chroniona przed grasującymi po lasach nacjonalistycznymi bandami ukraińskimi. Dookoła banderowcy palili i pacyfikowali polskie wsie. Mordowali bezbronną ludność cywilną, grabiąc jej gospodarstwa i mienie. „Pamiętam jedną z akcji, która zakończyłaby się dla nas nieszczęściem. Pijany radziecki dowódca wydał rozkaz wyjazdu 8-10 chłopakom na skraj lasu, gdzie mieliśmy zaczaić się na banderowców. Lejtnant usiadł sobie na pieńku i w tej samej chwili z lasu wyskoczyli Ukraińcy. Otoczyli nas, zabrali broń, a dowódcę aresztowali. Jeden z młodych oprawców, dobrze zbudowany i wygolony zadawał kilkakrotnie to same pytanie: „czy wśród nas są Mazurzy?”. Nikt z zatrzymanych nie chciał się przyznać. Wówczas stary Ukrainiec, który palił ciągle fajkę, wyszedł na środek i powiedział do młodego – ja ci pokażę, jak sprawdzić, czy to są Polacy. Kazał wszystkim stanąć w rzędzie. Zapytał mnie jako pierwszego, czy chodzę do cerkwi i się modlę. Odpowiedziałem, że tak, więc kazał mi się przeżegnać i zmówić pacierz. Umiałem po ukraińsku, bo nauczyłem się modlić w szkole. Po chwili kazał zrobić to samo mojemu koledze Stanisławowi Czarnuszce z Cebrowa. Wiedziałem, że chłopak nie umie pacierza po ukraińsku, więc mówię – starszyna to sierota, chodził po ludziach, pasł gęsi i krowy, gdzie miał się nauczyć. Dowódca uwierzył mi i wszystkich wypuścił. Na odchodne powiedział, że tym razem puszcza nas wolno do domu, ale jak przyjdzie pora, to wszystkich wezwie. Kazał pozostać w domu, zabronił kryć się po lasach i zagroził aresztowaniem i wywózką rodzin na Sybir. Po powrocie na posterunek NKWD prowadziło dochodzenie w sprawie zaginionego dowódcy, jednak już nikt go więcej nie widział”.
     9 maja 1945 r. dotarła do Hłuboczka informacja o zakończeniu II wojny światowej. „Byłem na podwórku i przygotowywałem karmę dla zwierząt. Nagle usłyszałem strzały obok domu. Okazało się, że nasz sąsiad Miszka Kowalow wyszedł na drogę i z radości zaczął strzelać. Wołał do mnie po rosyjsku, że wojna się skończyła. Razem cieszyliśmy się, a ja pomyślałem o moim ojcu, którego będę mógł nareszcie zobaczyć”.
     Po kilku dniach od zakończenia wojny Rosjanie rozpoczęli akcję propagandową, polegającą na rozlepianiu plakatów z informacją o amnestii dla Ukraińców chowających się po lasach. Mieli złożyć broń i zaprzestać wrogiej działalności przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Podano też termin, do kiedy można było się zgłaszać na posterunek, w celu oddania broni. Gwarantowano nietykalność i swobodę życia w miejscu zamieszkania.
 Pewnego dnia Jan Klim wraz z Ukraińcem Mikołajem Kopaczem dostali rozkaz wyjścia na patrol i sprawdzenia, czy nie ukrywa się nikt podejrzany w Hłuboczku. „Poszliśmy do Domu Ludowego, w którym
2-3 razy w tygodniu odbywały się projekcje filmów, a po południu potańcówki. Kiedy weszliśmy do środka, ludzie tańczyli, inni rozmawiali, siedząc przy stolikach. Po chwili do klubu weszła grupa ludzi ubrana w rosyjskie mundury. Zdziwiło nas to, bo nikt o dodatkowych czerwonoarmistach we wsi nas nie poinformował. Postanowiliśmy zbadać sprawę na posterunku. Idąc przez wieś zauważyliśmy, że na skrzyżowaniu przygotowane jest do strzału stanowisko karabinów maszynowych, a kilka kroków dalej, na podwórku jednego z gospodarstw czekają podwody. Zastanawialiśmy się, po co tak silne zabezpieczenie i ochrona, skoro wojna się skończyła. Na posterunku dowódca nazwiskiem Baczyński zarządził alarm i poinformował innych, że szykuje się jakaś akcja. Dostaliśmy rozkaz zajęcia stanowiska przy młynie w miejscu, gdzie rozpoczęto wykopy pod słupy elektryczne. W jednej ze stajni Rosjanie zrobili areszt. Przetrzymywali w niej podejrzane rodziny ukraińskie, których pilnował jeden wartownik. Domyślaliśmy się, że prawdopodobnie UPA chciała odbić aresztantów. Po chwili za jednym z budynków usłyszałem, jakby ktoś przecinał napięty drut. Baczyński rzucił za budynek
2-3 granaty i grupa banderowców wybiegła w naszym kierunku. Puściłem serię z automatu.
W tym samym czasie nad wsią ktoś wystrzelił rakietnicę i zaczęła się strzelanina. Na skraju Hłuboczka domy stanęły w płomieniach. Z jednego z nich napastnicy wyprowadzili sekretarkę rajmaku i powiesili na bramie. Podobny los spotkał Rosjan, których banderowcy przed strzelaniną pobili w klubie. Rano za budynkiem, gdzie wybuchły granaty było pełno krwi. Ukraińcy mieli swoje zasady i nie zostawiali zwłok. Zabierali je ze względów bezpieczeństwa. Bali się, że ktoś ich rozpozna, a w odwecie ich rodziny zostaną wywiezione na Syberię. Zdarzało się, że zabitym odcinano nawet głowy. W tym dniu wojenkomat, który mieścił się na plebanii u popa Winnyckiego, został całkowicie spalony. Napastnicy z budynku zabrali broń i dokumenty”.
     W Istriebitielnych Batalionach nikt nie miał dokumentów i pozwolenia na broń. „Gdy pewnego razu przyjechał do wsi gen. Kulbakow i zobaczył patrole chodzące po Hłuboczku, wydał rozkaz rozbrojenia. Dopiero na NKWD wyjaśniono mu, że są to ludzie z samoobrony wsi”.
 Podczas jednego z patroli Istriebitielnych Batalionów Jan Klim wraz z Ukraińcem Bazylim Smykiem zostali wysłani do Kurowiec. „Do wsi, w której mieszkał Smyk pojechaliśmy w sprawie kontyngentu. Był już wieczór, wiec kolega zaproponował, żeby zostać na noc w jego domu. Gdy podeszliśmy do chaty zobaczyliśmy przez okno, że w izbie siedzą przy stole banderowcy. Było ich pięciu, jedli i pili wódkę z miodem. Broń postawili w kącie pokoju. Obaj byliśmy przerażeni i przygotowani na śmierć. Gdy weszliśmy do środka domu rozkazali nam pić alkohol i śpiewać hymn „szcze ne wmerła Ukrajiny ni sława, ni wola”. Znałem jedynie trochę słowa i dla pozorów ruszałem ustami. Na szczęście upowcy byli pijani i znali rodzinę Smyków. Puścili nas wolno, ale po jakimś czasie dowiedziałem się, że i tak Bazylego Smyka rezuni zabili”.

/ Piotr Klim

 Bazyli Klim przeżył wojnę. „Po wyleczeniu ran w szpitalu pod Tambowem ojciec przyjechał do Hłuboczka. Był to czas, w którym większość Polaków wyjeżdżała na Ziemie Odzyskane. Wszyscy już mieli dosyć ukraińskich mordów, szykan i napadów.
Z Tarnopola przyjechał urzędnik z Państwowego Urzędu Repatriacyjnego i poinformował mieszkańców wsi, że mogą się zarejestrować na wyjazd na zachód. Pierwszym transportem wyjechało 18 rodzin (kilka rodzin wyjechało w lubelskie w styczniu 1945 r.). Mogliśmy zabrać ze sobą jedną krowę, konia, worki zboża, sprzęt kuchenny oraz rzeczy osobiste. Przed podróżą rodzice posprzedawali za bezcen ubrania i trochę sprzętu rolniczego. Kupowali Ukraińcy, którzy cieszyli się, że dostaną po nas domy”.
 Po przejściu niezbędnych procedur, w wyznaczonym dniu, zabrano rodziny z Hłuboczka Wielkiego do Tarnopola, gdzie musiały koczować na rampie jeszcze przez dwa tygodnie. „Żywność musieliśmy chronić własnym okryciem przed padającym deszczem. Gdy w końcu podstawiono skład okazało się, że są to węglarki bez dachu. Po załadowaniu dobytku oraz koni i bydła do osobnych wagonów wyruszyliśmy w podróż. Hłuboczek mijaliśmy nocą. Jechaliśmy przez Złoczów, węzeł Krasne, Lwów, Przemyśl do Katowic Ligoty, gdzie kończyły się tory szerokokątne. Tam czekaliśmy na transport kolejne dwa tygodnie. Pomiędzy torami zbudowane były cztery piece z kuchnią, w których można było piec chleb i ugotować zupę. Ludzie byli zrezygnowani i bardzo zmęczeni. Cały czas tliła się w nich nadzieja, że kiedyś powrócą do swoich gospodarstw na Kresach. W końcu podstawiono skład i musieliśmy załadować swój dobytek. Podróżowaliśmy stojąc godzinami na przystankach, bo Rosjanie przepuszczali w pierwszej kolejności transporty wojskowe jadące z zachodu i pociągi z szabrowanym mieniem wojennym. Na dłuższych postojach kierownik składu pozwalał nam wyprowadzać bydło do lasu na pas, gdzie był taki wysyp borówek, że krowie mordy i nasze buty były fioletowe. Z Katowic przyjechaliśmy do Głąbczyc (Głubczyc, niem. Leobschütz), gdzie na rampie pracownicy PUR-u poinformowali nas, że musimy znaleźć sobie sami dom pozostawiony po Niemcach. Tym, którzy nie mieli swojego transportu PUR pomagał podstawiając niemieckie furmanki. 18 polskich rodzin z Hłuboczka załadowało dobytek na wozy i pojechało do Świnowa (Debrzycy), gdzie byli już osiedleni dwaj wojskowi, kapral i szeregowy. Na ich domach powiewały biało-czerwone flagi.
W Świnowie stacjonowali Rosjanie. Mieli swoją strażnicę z wartownikiem. Tam też spotkałem znajomego majora, który podczas wojny kwaterował w naszym domu. Poprosiłem go, czy mogę pójść do kościoła. Oficer zgodził się. Gdy weszliśmy do środka oniemiałem. Na ambonie ustawiony był portret Józefa Stalina przystrojony kwiatami. Na obrazie wódz miał jedną rękę wyciągniętą jakby przemawiał do ludu, a w drugiej trzymał fajkę. Ołtarz był zasłonięty płótnem, a na chórze stała aparatura kinowa. Rosjanie zrobili sobie w kościele kino objazdowe. Obrazy Drogi Krzyżowej były poniszczone, pocięte bagnetami. Później podklejaliśmy je płótnem. Piękne organy także były zniszczone. Piszczałki można było zbierać po całej wsi. Po 2-3 dniach Rosjanie opuścili wieś. Zastąpiła ich grupa Polaków z okolic Tarnowa. Zajętą przez nas posesję musieliśmy opuścić i przenieść się na inne miejsce. Dopiero w 1951 r., gdy się ożeniłem, znalazłem nowy dom w centrum wsi, a na starym gospodarstwie pozostali rodzice”.

/ dowód ubezpieczenia

 Jan Klim poznał swoją przyszłą żonę Stefanię Dorożyńską w Debrzycy. Pochodziła z Mikuliniec. Przed wojną chodziła na zajęcia kółka teatralnego, które prowadziła nauczycielka Stanisława Dygdalewicz. „Po wojnie w Debrzycy razem braliśmy udział w organizowanych przedstawieniach. Grupa jeździła z programem po okolicznych miejscowościach. Do dzisiaj pamiętam teksty wielu ról. Graliśmy m.in.: „Tam wśród gór”, „Chata za wsią”, „Porwane kalosze”, „Panna rekrutem”, „Poseł czy kominiarz”, „Beczka śmiechu”. To był piękny okres naszego życia”.
 Od 1948 r. dużą popularnością cieszyła się Powszechna Organizacja „Służba Polsce”. Werbowano młodych chłopców krzewiąc kulturę fizyczną i angażując ich do prac fizycznych na terenie powiatu. „Kiedyś podczas ćwiczeń musieli 7 km maszerować po błocie z Debrzycy do Lisięcic. Nie spodobało mi się to i zwróciłem instruktorowi uwagę, że takie traktowanie ludzi nie ma sensu. Był to jeden z powodów, dla którego wybrano mnie na nowego komendanta SP. Potem zostałem w Debrzycy komendantem Ochotniczej Straży Pożarnej. Mieliśmy motopompę, a w planach był zakup wozu strażackiego i budowa remizy. Po latach działalności społecznej wróciłem do pracy na gospodarstwie rolnym, za co otrzymałem dyplom”.
 Obecnie Jan Klim mieszka w Debrzycy wraz z najmłodszą córką Łucją, która pracuje na poczcie. Jeździ na zloty jako „Syn Pułku”. Jest Weteranem Walk o Wolność i Niepodległość Ojczyzny.
W 1999 r. otrzymał Odznakę Obrońcy Polskiej Ludności na Kresach Południowo-Wschodnich II RP, a w 2005 r. dyplom uznania za aktywną działalność na rzecz organizacji kresowych i kombatanckich. W 2011 r. Rada Krajowa Środowiska Żołnierzy Polskich Oddziałów Samoobrony z Kresów Południowo-Wschodnich II RP nadała podporucznikowi w st. sp. Janowi Klimowi Krzyż Czynu Zbrojnego Polskiej Samoobrony na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej za udział w obronie Polaków przed zbrojnymi formacjami OUN-UPA w latach 1939-1945 oraz za popularyzację i utrwalanie pamięci o ludziach i ich czynach w walce o niepodległość Polski podczas II wojny światowej i po jej zakończeniu.

Składam serdeczne podziękowania panu Janowi Klimowi za udzielenie wywiadu i udostępnienie rodzinnych fotografii.