Logo

EDUKACJA NA KRESACH II RP

/ 1-Książka „Przeszłośc i teraźniejszość edukacji na Kresach”

Jestem z zawodu nauczycielką, bardzo lubiłam moją pracę, więc proszę się nie dziwić, że chętnie podejmuję te tematy również w odniesieniu do Kresów.
Mam przed sobą ciekawą książkę na ten temat, z opracowaniami dotyczącymi ważnych tematów.  

Mam też wspomnienia Kresowianek – pani Anastazji Paszkowskiej i pani Ireny Olszyńskiej. Ich pamiętniki to bezcenne dokumenty.  Spróbuję się zmierzyć z tym tematem.

Najpierw wyższe uczelnie. Zacznijmy od Lwowa, nie pomniejszając znaczenia Wilna- to dwa najważniejsze ośrodki naukowe przedwojennych Kresów.
Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie w II Rzeczypospolitej był wyróżniającą się uczelnią.
Początek działalności Uniwersytetu zbiegł się równolegle z wydarzeniami, jakie rozegrały się we Lwowie w listopadzie 1918 r.

/ 2,3-Anastazja Paszkowska i Irena Olszyńska- zdjęcia z pamiętników

Uniwersytet rodził się w kontekście wojny polsko-ukraińskiej, w atmosferze walk o Lwów.

Po zdobyciu miasta przez Polaków (22 listopada 1918 r.), 27 listopada 1918 r. rektor Antoni Jurasz złożył ślubowanie rządowi polskiemu przed prof. Marcelim Chlamtaczem, który reprezentował komisję rządzącą.

/ 4-Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie

22 listopada 1919 r. uczelnia otrzymała oficjalną nazwę Uniwersytetu Jana Kazimierza (z wnioskiem o nadanie wszechnicy imienia polskiego króla wystąpił do Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego Minister Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego Jan Łukasiewicz).
Od czasów autonomii galicyjskiej niemal każde przemówienie rektora Uniwersytetu Lwowskiego przypominało, że sprawy naukowe stanowią „rdzeń i jądro pracy Uniwersytetu”. Prymat nauki i badań naukowych wyznaczał nie tylko poziom kształcenia, ale także miejsce lwowskiej uczelni na mapie naukowej Polski i Europy.
Jego chlubą byli wybitni uczeni i ich szkoły naukowe. Filozofia- prof. Kazimierz Twardowski, prawo- prof. Oswald Balzer, twórca szczepionki przeciwtyfusowej - Rudolf Weigel i wielu innych z różnych dziedzin. Nie sposób też nie wymienić lwowskiej szkoły matematycznej z profesorami: Banachem, Steinhausem, Chwistkiem, Ruziewiczem, Stożkiem i ich wychowanków.
Po wojnie polska kadra naukowa wyjeżdżała sukcesywnie ze Lwowa. Najpierw trafili do Krakowa i innych ośrodków, ale po kapitulacji Festung Breslau ustanowiono we Wrocławiu polski ośrodek naukowy dla „lwowiaków”, którzy tam pojechali i pod kierunkiem profesora Kulczyńskiego przygotowywali w trudzie podwaliny pod przyszły uniwersytet. Udało im się!
Teraz Wileńszczyzna- jak tam kształtowało się szkolnictwo polskie?
Niewątpliwie najważniejszą i najstarszą w tej części Europy placówką naukową był Uniwersytet Wileński powstały w 1578 roku.

/ 5-Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie

11 października 1919 r. w Auli Uniwersytetu odbyła się uroczystość inauguracyjna. Rektorowi były wręczone insygnia – atrybuty władzy i godności, po wręczeniu których został odczytany pierwszy wykład – „O młodości”.
W latach 1918-1919 Wilno i Wileńszczyzna stały się terenem, na którym ścierały się interesy polityczne różnych grup i narodowości. Pomimo różnych zawirowań politycznych i historycznych szkolnictwo polskie na tych ziemiach przetrwało.
W kwietniu 1919r. w Wilnie działały 4 gimnazja, 2 seminaria nauczycielskie, 1 szkoła handlowa, 2 szkoły miejskie, kursy wakacyjne uzupełniające oraz 40 szkół elementarnych.
21.08.1919 r. powstała organizacja o nazwie Polska Macierz Szkolna Ziem Wschodnich.
W 1925 r. z inicjatywy Bratniej pomocy Gimnazjum im. E. Orzeszkowej uroczyście obchodzono w Wilnie 10- lecie Szkół Stowarzyszenia Nauczycielstwa Polskiego.
W październiku 1919 r. został reaktywowany Uniwersytet Wileński, który działał jako Uniwersytet Stefana Batorego do października 1939r. Nie brakowało i tam wybitnych uczonych, wymieńmy chociaż: prof. Feliksa Konecznego, prof. Mariana Zdziechowskiego, prof. Stanisława Kościałkowskiego, prof. Wiktora Sukiennickiego, prof. Wacława Komarnickiego i wielu innych.
Po dostaniu się na studia, studenci mogli angażować się w życie różnego rodzaju organizacji studenckich, których na Uniwersytecie Stefana Batorego nie brakowało. Najbardziej rozpowszechnioną formą organizacji społecznych były koła naukowe – istniały one na wszystkich wydziałach i zrzeszając studentów stawały się platformą do dyskusji, głoszenia referatów, herbatek w gronie kolegów itd.
W ten sposób skończył się długi, bo trwający ponad sto lat, okres walki o szkolnictwo polskie na Wileńszczyźnie. Spadkobiercą ówczesnych instytucji oświatowych jest teraz powstałe w 1990r. Stowarzyszenie Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie „Macierz szkolna”.
Charakterystyczną cechą międzywojennej polonistyki wileńskiej była feminizacja kierunku. Mężczyzn na polonistyce było niewielu. Z reguły odgrywali oni jednak w życiu naukowym bardzo ważną rolę.
Jako ciekawostkę można przytoczyć opinie o polonistyce jako „wydziale matrymonialnym”. Jerzy Putrament tak pisał we wspomnieniach: „Przypadkiem trafiliśmy na wydział niewysoko notowany w ówczesnej hierarchii życiowej. Szły tutaj panny chcące wyjść za mąż, albo początkujący poeci”
Dorobek kadrowy Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie w pojałtańskiej Polsce przejął Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Trudno nie wspomnieć również o lwowskich i wileńskich uczonych na emigracji oraz tych, którzy zdecydowali się pozostać we Lwowie. Lata wojny i okupacji wyznaczały polskim uczonym różne losy. Drogi Kresowiaków wiodły głównie przez sowieckie łagry, szlak armii gen. Andersa, a także przez niemieckie obozy koncentracyjne. Ci, którzy przeżyli te tragiczne losy nie wrócili do komunistycznego kraju. Pracowali w Rzymie, Waszyngtonie, Londynie i wielu innych miejscach i krajach.
We Lwowie postanowiło pozostać ośmiu profesorów.
Kresowe dziedzictwo nauki polskiej w znacznej jednak mierze znalazło się w pojałtańskiej, komunistycznej Polsce. Profesorowie lwowscy i wileńscy, wierni swemu naukowemu powołaniu, nie tylko pomnożyli swój dorobek, ale również wykształcili kolejne kadry nauki polskiej. Nie zważali na represje, niedostatek, a niekiedy i pogardę.
W III Rzeczypospolitej coraz częściej odkrywana jest ich wielka rola i ogromny wkład, jaki wnieśli do nauki i kultury polskiej.

Te i inne wyższe uczelnie przygotowywały nauczycieli do polskich szkół na Kresach. I tu sprawa już nie wygląda tak pięknie i różowo, choć bywały wyjątki.  
 Po czterech latach szkoły podstawowej zdawało się wtedy do ośmioletniego gimnazjum. Zaczęłam od szkół wyższych, więc podstawówkę zostawię na koniec.
Odwiedzałam rodzinę pani Ireny Olszyńskiej w Jeleniej Górze, ona sama już niestety nie żyje. Pozostały jednak pamiętniki. Wspomnienia tej Kresowianki są bogatym źródłem wiedzy o życiu na Kresach w różnych aspektach.
Jako dziecko Irenka miała szczęście- jej szkolne wspomnienia są radosne i przedstawiają dostatnie życie. Pochodziła ona z rodziny inteligenckiej- ojciec był wykształcony i zamożny. Mieli możliwość wysłać dziecko do dobrej szkoły.
1 września 1923 roku Irenka rozpoczęła naukę w gimnazjum im. Juliusza Słowackiego we Lwowie, a zamieszkała w pensjonacie im. Zofii Strzałkowskiej.
Tak opisuje :
„W pensjonacie było nam dobrze i nie odczuwałyśmy boleśnie rozłąki z domem. Szkoła ta zajmowała duży 6- piętrowy gmach przy ul. Zielonej 22 – z ogromnym ogrodem.

/ 6- szkoła i pensjonat Zofii Strzałkowskiej we Lwowie

W tym samym budynku mieściło się gimnazjum, seminarium nauczycielskie, szkoła podstawowa i przedszkole. Górne pietra zajmował pensjonat dla 100 panienek, sale do nauki i rekreacji, sypialnie, ogromna jadalnia z przyległą oranżerią, aula, kaplica itp. Z tych lat mamy bardzo miłe wspomnienia; Lwów był bardzo pięknym miastem, pełnym wesołej i eleganckiej młodzieży. Utkwiły mi w pamięci spacery do Parku Stryjeńskiego, gdzie kupowało się sławne „precle jajowe”, wycieczki na Pohulankę, wieczory w teatrze i inne atrakcje.”

/ 7- lekcja gimnastyki w gimnazjum Strzałkowskiej

No cóż, szkoła dla panienek z dobrych rodzin była wspaniała. Wyłania się z tego całkiem inny obraz szkoły kresowej niż sobie to wyobrażaliśmy.
 Przed wojną szkolnictwo nie wszędzie było ubogie i marne, a już na pewno nie we Lwowie- prężnym ośrodku naukowym i kulturalnym.
Szkoła przy Zielonej na pewno mogłaby służyć za wzór wielu naszym współczesnym szkołom.

/ 8- Irenka O. z uczniami- wesołe i beztroskie czasy

Zaś o początkach swej nauki pisała pani Irena tak:
„Edukację naszą rozpoczęłam jeszcze w Toustobabach, gdzie miejscowa nauczycielka, panna Maria Mokrzycka wtajemniczyła mnie w sztukę pisania i czytania. Przychodziła do nas do domu, byliśmy z nią zaprzyjaźnieni.
W Bereźnicy także nie chodziłam do miejscowej szkoły, gdyż były tam same ukraińskie dzieci. Nauczyciel- pan Szal- przychodził do nas i co dzień zapisywał w specjalnym dzienniczku uwagi i oceny za odrobienie lekcji.”
Znów więc widzimy, że w bogatych domach nie działo się dzieciom źle. Irenka kończyła dobre szkoły, a jej marzeniem było nauczanie dzieci i to jej się udało. Wspominała:
„Miałam ambicję, żeby jak najprędzej „stanąć na własnych nogach” i dlatego zdecydowałam się za namową koleżanek na dwuletnie pedagogium, po którym mogłam zostać nauczycielką szkoły podstawowej. Takie pedagogium było w Lublinie- daleko. Nie przeczuwałam, że ten odjazd na zawsze oderwie mnie od rodzinnego domu, i że tam spotkam „swój los”. Dwa lata przeżyte w Lublinie (1931-1933)  były szkołą dorosłości, nauczyły mnie samodzielności i liczenia na własne siły. Potrafiłam też pogodzić naukę z przemożną chęcią zabawy. Chodziliśmy tańczyć całą paczką, zwłaszcza w karnawale- nigdy już potem ani tak często, ani tak beztrosko nie bawiłam się.”
Po skończeniu pedagogium pani Irena zaczęła własne, dorosłe życie, założyła rodzinę, pracowała w szkole, napisała:
Rok 1937- miałam wtedy 24 lata i od czterech lat pracowałam już jako nauczycielka- w pierwszych trzech latach w Międzyrzeczu Podlaskim, skąd po złożeniu egzaminu kwalifikacyjnego zaczęłam starania o przeniesienie do Kowla. Trudność polegała na tym, że było to inne województwo i kuratorium. Otrzymałam więc najpierw posadę w Zabłociu- na Polesiu. Pracowałam tam tylko rok- oczarował mnie urok i smętek tej krainy.
Od 1 września 1937 roku przeniesiono mnie do Kowla, skąd pochodził mój mąż. W naszej szkole panowała miła atmosfera i dobrze mi się tam pracowało. Czułam, że jestem lubiana przez młodzież i przez grono nauczycielskie (…)”

 / 9-zajecia praktyczne w szkole-szycie

Niestety, nieubłagane koleje losu były tragiczne dla Ireny i jej rodziny. Najpierw spadły bomby niemieckie, zburzyły ład i spokój. Naloty nękały ich w dzień i w nocy. Potem „przyjaciele” zajęli tereny do Bugu- w porozumieniu z Niemcami oczywiście. Przyszli, jak mówili „zaszcziszczat’ swabodu ruskich ludiej” I skończyły się sny o zwycięstwie, spokoju i niepodległości. Mąż Irenki wstąpił do AK i znikał z domu tajemniczo. A dla młodej Irenki było coraz trudniej – i w szkole, i w życiu. Tak to opisuje:
 „Pracowałam w szkole, która była niby polska- dla polskiej „mniejszości narodowej”- byliśmy przecież teraz mieszkańcami USRR... Treści nauczania krańcowo różniły się od programów szkoły „pańskoj Polszy”. Kierownictwo i część grona nauczycielskiego byli ludźmi „stamtąd”. Trzeba było co dzień łykać „gorzkie pigułki” oszczerstw, krytyki, wyszydzania wszystkiego, czym dotąd żyliśmy i co było nam drogie.  Pamiętam dobrze dzień Rewolucji Październikowej- pierwszą defiladę przed „sowiecką właścią”. Na trybunie stała gromada sowietów w skórzanych kurtkach z czerwonymi kokardami . Przed nimi to właśnie trzeba było maszerować w takt pieśni: kipuczaja, maguczaja, nikiem nie pabiedimaja” ...Nigdy nie odczułam bardziej boleśnie naszego upadku i poniżenia- szłam jak automat- a łzy ciurkiem spływały mi po twarzy...
Od tego czasu moja pozycja w szkole zaczęła się zmieniać. Im więcej dzieci polskie okazywały mi sympatii, tym bardziej podejrzliwie patrzyły na mnie władze. Zaczęło się podglądanie, podsłuchiwanie i szpiegowanie mnie na każdym kroku. Wszelkie pomysły i „wyczyny” młodzieży- jak podcinanie żyletką głów Lenina, Stalina i innych ważnych osobistości na gazetkach szkolnych miały rzekomo wytłumaczenie w złym wpływie jaki wywierałam na młodzież.
Odsunięto mnie od wychowawstwa, a nawet od dyżurów na korytarzach w czasie przerw. Wiedziałam czym taka nagonka może się skończyć. Przerażało mnie to co się działo wokół nas. Zaczęło się wywożenie Polaków w głąb Rosji. Pierwszy transport nastąpił już w grudniu 1939r.- w okropnych warunkach, wielotygodniowa podróż w zamkniętych „bydlęcych” wagonach, bez jedzenia i świeżej wody, bez pomocy lekarskiej. Ile znów wokół ludzkich tragedii!”
Nadeszło nieszczęście dla Ireny- mąż został aresztowany i nigdy go już więcej nie zobaczyła. Ze szkoły oczywiście nadeszło zwolnienie z pracy, a i znajomi odsunęli się od nich ze strachu- na widok Ireny przechodzili na drugą stronę ulicy- nikt nie chciał ich znać.
Irena z dziećmi musiała opuścić Kowel. Najpierw pojechała do Cumania. O dziwo dostała tam posadę nauczycielki. Jednak piętno żony „wroga ludu” prześladowało ją i tu.
Natrafiły na wrogość mieszkańców i groźby miejscowego NKWD. Nikt nie chciał ich przyjąć na kwaterę, ludzie bali się z nimi rozmawiać, nie było mowy o pomocy.
 W końcu podinspektor- Polak zaproponował objęcie placówki w innej miejscowości. To był Gnilak- polska kolonia położona o 22 km od Cumania.
Irena zgodziła się, bo nie miała wyjścia- z dwójką małych dzieci i z babcią nie miała szans przeżyć bez pracy i zakwaterowania. Myślała, że na polskiej kolonii, wśród swoich nie będzie im źle.
Myliła się. Niełatwe tam miała życie. Tamtejsze NKWD dobrze już wiedziało o aresztowaniu jej męża, który był dla nich „bandit”.
„Na Gnilaku nie było dotąd szkoły, miałam więc ją zorganizować przy pomocy władz miejscowych. Kolonia należała do gminy Domaszewo, dużej wsi ukraińskiej, gdzie „priedsidatielem” czyli wójtem był dawny koniokrad, karany kiedyś za to przez polskie władze, co obecnie tłumaczył jako prześladowanie za komunistyczne poglądy. Ten bandyta również musiał zaaprobować moją kandydaturę na nauczycielkę, co wyraził w słowach” my znajem, szczo jej muż bandit, ale ona niech pracuje. Już my ją przypilnujemy!”
O swojej pracy na Gnilaku pani Irena pisze tak:
„Ja pracowałam od 7-ej rano do 7-ej wieczór, na dwie zmiany. Dzieci z początku nieufne, źle nastawione do mnie, potrafiłam jakoś przyciągnąć bajkami, zabawą, książką- i pracowało mi się całkiem nieźle”
W grudniu dodano mi „anioła stróża”, niby nauczyciela, ale on nie miał regularnych lekcji, tylko przychodził z Zofijówki, powęszył, pogadał z dziećmi i odchodził, by przyjść znów za kilka dni. Musiałam sama wszystko robić: uczyć, prowadzić kancelarię, jeździć na konferencje, składać sprawozdania. Robiła to wszystko- ma się rozumieć – w języku polskim, chociaż znałam język ukraiński. Podinspektor zdradził mi kiedyś opinię o mnie u władz:
„uznaja żeńszczyna, no proklataja Polka”.
Zatrzymajmy się teraz i zmieńmy temat. Poznaliśmy choć trochę radości i smutki pracy nauczycielki na Kresach. Teraz czas powiedzieć o szkole podstawowej na Kresach z innej perspektywy- wspominaną przez uczennicę- Anastazję. Tak opisuje swoje dzieciństwo i szkołę:
„No i przyszedł rok 1018. Wojna niby się skończyła, Konstytucja 3-Maja została uchwalona, że Polska ma być niepodległa. U nas jednak dalej bieda była i głód.
Dzieci całe lato do szkoły chodziły boso a i zimą nie wszystkie miały buty. Ubierali rzeczy starszych sióstr czy braci- chodziły na zmianę i te młodsze wyglądały śmiesznie tak jak teraz w filmie Pipi, albo kot w butach.
Potem Polska dostała pomoc z Ameryki dla biednych dzieci- odzież i buty. Ja dostałam ładne, sznurowane buciki i rękawiczki, i szalik i bardzo się cieszyłam. No i były obiady tym dzieciom co chodziły do szkoły. Jakie to były obiady! Zupa grochowa, ryżowa lub fasolowa z kluskami – bardzo smaczne. A w niedziele to zawsze było kakao i 2 bułeczki- jakie to było dobre! Nie macie pojęcia!
Niestety ta pomoc długo nie trwała- może rok albo więcej, nie pamiętam już tego, ale ludzie już byli wolni w swojej Ojczyźnie. Pracowali, starali się, no i coraz było lepiej.
W 1921roku we wszystkich wioskach powstały już szkoły 4 klasowe. Dzieci uczęszczały z rana a starsi wieczorami uczyły się podpisywać. Jak nie było Polski 123 lata to i nie było polskich szkół, nikt nie umiał pisać ani czytać. Po wojnie państwo dbało o swój naród, nawet zeszyty i podręczniki były za darmo. Nie pamiętam który to był miesiąc, ale pamiętam rok- był to 1921 (czyli Anastazja miała 9 lat)
Jaka to była ta nasza szkoła? Zupełnie inna niż dzisiejsze. Była to zwykła wiejska izba w domu gospodarza, bez podłogi- zamiast podłogi było gliniane klepisko.
Pośrodku stała taka długa ława zbita z desek jako wspólny stół, a po bokach były deski do siedzenia dla dzieci.

/ 10-bose dzieci przed wiejską szkołą

Przy oknie stał mały stolik, na nim był dzwonek, dziennik i leżała taka długa, dębowa linijka do bicia po łapach. Przy stole stało krzesło i to był kącik nauczycielski.
Nauczycielka wydała po 3 zeszyty: jeden do polskiego, drugi  do rachunków, a trzeci do rysunków. Dostaliśmy też obsadkę ze stalówką, czyli pióro, które się maczało w atramencie, bo wtedy długopisów nie było.
Potem postawiła na tej długiej ławie kałamarze z atramentem i powiedziała:
-Dzieci uważajcie, żebyście tego atramentu nie wylały, bo kto wyleje dostanie 25 linijek aż mu łapy spuchną.
Dzieci uważały, ale czasem się zdarzało, że był wylany.
Nauczycielka pomimo że była dobra i miła to  potrafiła być też agresywna i surowa.
Biła dzieci  tą wielką, drewnianą linijką po rękach, targała za uszy, na kolana stawiała do kąta.
Codziennie przed rozpoczęciem nauki dzieci stawały wraz z nauczycielką i mówiły taką modlitwę:
„Duchu Święty, który oświecasz serca i umysły nasze
dodaj nam ochoty i zdolności
aby ta nauka była dla nas z pożytkiem doczesnym i wiecznym
przez Chrystusa Pana Naszego Amen.
Maryjo Królowo Polski módl się za nami.”
Po modlitwie zaczynaliśmy lekcje. Nauczycielka była bardzo dobra jak dzieci były grzeczne. Chodziła naokoło ławy, żeby każdy przeczytał i napisywała w zeszycie litery, żeby każdy przepisał, pomagała w rachunkach i rysunkach, tłumaczyła jak mogła. Czytała nam „Płomyczki” i bajki.
W 1927 roku chodziłam do szkoły w Kudryniu, do 6 klasy.
 Potem jednak mama powiedziała, że mogę chodzić na wieczorówkę, bo tam chodziły chłopaki i dziewczyny a nawet dorośli. Zaczęłam wiec i ja chodzić do wieczorówki.
Rano pracowałam na budowie a wieczorem do szkoły. Ale to już nie była nauka, bo tam chodzili 18- 20  letni, to gdzie im nauka była w głowie! Oni myśleli, marzyli już o miłości, śpiewali, tańczyli.

/ 11-młodzież z Chiniówki

Mam jeszcze świadectwo szkolne innej Irenki –Ireny Snarskiej urodzonej w Grodnie. Jest to świadectwo z Polskiej Szkoły Średniej nr.2 w Grodnie- z roku 1944/45. Jest ono pisane ręcznie i widać, że w trudnych, wojennych czasach szkoła funkcjonowała.

/ 12-świadectwo

/ 13- Irena S. z koleżanką przed szkołą w Grodnie

Irena Snarska poszła do pierwszej klasy Szkoły Powszechnej w Grodnie 1 wrześnie 1937 roku, przez czas wojny też uczyła się w szkole na tajnych kompletach, a w 1944 roku uczyła się w Polskiej Szkole Średniej nr 2 w Grodnie. Za czasów okupacji niemieckiej w 1941, 1942 roku pracowała sadząc las w okolicach Grodna. Nawet dzieci musiały ciężko pracować.
Podsumujmy teraz system edukacyjny w całej II RP.
Ujednolicenie i upowszechnienie edukacji było jednym z największych wyzwań stojących przed II Rzecząpospolitą. Wykształcenie było bowiem nie tylko wymogiem cywilizacyjnym, ale także istotnym elementem budowania tożsamości narodowej.
Postulat powszechności nauczania zgłosił na pierwszym posiedzeniu rządu Jędrzej Moraczewski, premier powołany przez Józefa Piłsudskiego po przekazaniu władzy przyszłemu Marszałkowi przez Radę Regencyjną. W swoim inauguracyjnym przemówieniu stwierdził, iż szkoła odrodzonej Rzeczypospolitej powinna opierać się na zasadach powszechności, bezpłatności, dostępności dla najuboższych oraz świeckości. Miała wychowywać odpowiedzialnych obywateli oraz wydobywać talenty.
Obowiązek szkolny i bezpłatny dostęp do szkolnictwa podstawowego zagwarantowany został w konstytucji marcowej (17 marca 1921). 17 lutego 1922 roku uchwalono natomiast ustawę o zakładaniu i utrzymywaniu publicznych szkół powszechnych. W dużej mierze powielała ona postanowienia dekretu Piłsudskiego, uszczegóławiając kwestie związane z organizacją szkoły i jej finansowaniem. Za zapewnienie infrastruktury szkolnej odpowiadać miały gminy. Władze centralne brały na siebie opłacanie etatów nauczycielskich. Z centrali można było także uzyskać dofinansowania do budowy bądź remontów szkół.
Upowszechnianie szkolnictwa nie było jednakże zadaniem łatwym. W pierwszych latach sieć szkół była jeszcze niewielka i szybka jej rozbudowa stanowiła problem. Brakowało także wykwalifikowanych nauczycieli chętnych do pracy na prowincji. Blisko 86% szkół na terenie byłego Królestwa Polskiego miało tylko jedną klasę i jednego nauczyciela. Niekiedy liczebność takich klas przekraczała 60 osób.
W skali ogólnopolskiej od 1921 do 1926 roku nastąpił ogromny skok w statystykach skolaryzacji: z 63% dzieci objętych obowiązkiem szkolnym do 82,6%. W 1939 roku do szkoły chodziło już 90% dzieci objętych obowiązkiem szkolnym. Najgorsza sytuacja była oczywiście na Kresach Wschodnich. U progu niepodległości edukację rozpoczynało tam zaledwie 33% dzieci; w latach 30. osiągnięto 80%.
W roku 1924 w Tuchowie odbyła się konferencja nauczycieli, którzy wśród wielu tematów podjęli także zagadnienie frekwencji w szkołach. Narzekano, że placówki położone są zbyt daleko od domostw. Zwracano uwagę na niewielką liczbę nauczycieli, z których większość – zwłaszcza uczących na wsiach – była niewystarczająco przygotowana do zawodu.
Na dodatek na terenach wiejskich niewielka była świadomość potrzeby edukacji. Dzieci znikały ze szkoły w czasie robót wiosennych i jesiennych i często już do niej nie wracały. Brakowało tam także pieniędzy na zakup książek, a nawet tak podstawowych rzeczy jak ubrania. Większość uczniów, jeśli w ogóle kończyła szkołę, przerywała edukację po 4–5 klasie, nie decydując się na kursy uzupełniające.
W 1932 roku uchwalono reformę szkolnictwa zwaną od nazwiska ówczesnego ministra oświaty Janusza Jędrzejewicza reformą jędrzejewiczowską. Ujednolicała ona system szkolny w całej Rzeczypospolitej, wiązała szkolnictwo średnie z powszechnym oraz tworzyła ramy prawne szkolnictwa zawodowego.
Mundurki oraz czapki szkolne obowiązywały na szczeblu gimnazjalnym, a później licealnym. Inaczej bywało w szkołach podstawowych. O ile szkoły miejskie mogły wprowadzać własne regulaminy porządkowe i np. wymagać mundurków, o tyle na terenach wiejskich takie stroje były rzadkością. Na prowincji problemem bywała nawet kwestia schludnego ubioru. Dzieciom brakowało przede wszystkim butów, co często przekładało się na obniżoną frekwencję na zajęciach.

14- mundurki gimnazjalne

Po 1933 roku wprowadzono na terenie całego państwa, jednolite mundury koloru granatowego; marynarki z wykładanym kołnierzem, białe koszule z granatowym krawatem; czapki kroju „maciejówki” granatowe z wypustkami niebieskimi dla gimnazjów; dla liceów wypustki były czerwone; dla seminariów nauczycielskich - żółte; dla szkół handlowych - zielone. Jedynie „tarcze” noszone na lewym ramieniu stanowiły wyróżnienie, podawały bowiem numer zakładu według klucza ogólnopaństwowego, na niebieskim, czerwonym względnie zielonym lub żółtym tle.
Zróżnicowane były warunki edukacji. O ile w miastach czy bogatszych gminach budowano nowoczesne i przestronne budynki szkolne, o tyle w biedniejszych miejscowościach sale do nauki organizowano w wynajmowanych, często zbyt małych pomieszczeniach. Państwowe szkoły powszechne miały charakter koedukacyjny – dziewczynki i chłopcy uczyli się wspólnie w blisko 94% placówek.
Edukacja w szkole powszechnej zapewnić miała zdobycie elementarnych umiejętności, w tym przede wszystkim opanowanie czytania i pisania w stopniu zadowalającym.
Program szkolny sięgał do klasycznych wzorców edukacyjnych, a rodzaje zajęć niewiele różniły się zakresem od tych prowadzonych w dzisiejszych podstawówkach. Uczono zatem religii, języka ojczystego, rachunków z geometrią (matematyki), przyrody, geografii, historii, rysunków (plastyki), robót (techniki), śpiewu i gimnastyki. W zależności od nauczyciela oraz warunków, niektóre z tych lekcji mogły być realizowane także po szkole w formie kół zainteresowań. Szczególną popularnością cieszyły się chóry szkolne oraz wszelkiego rodzaju kluby sportowe.
Większość zajęć pojawiała się dopiero na poziomie 3 klasy. W pierwszych dwóch klasach ograniczano się do nauki języka ojczystego, rachunków, religii, przedmiotów techniczno-plastycznych, śpiewu i gimnastyki.
Głównym problemem edukacji w II RP było zatem jej upowszechnienie i ujednolicenie.
Najbardziej rozwinięty system edukacyjny funkcjonował na terenach dawnego zaboru pruskiego. Niemal od podstaw należało go budować na terenie byłego Królestwa Polskiego i na Kresach, gdzie zapóźnienia infrastrukturalne i mentalnościowe były ogromne.
Przy opracowaniu tematu korzystałam ze wspomnianej książki pt. „ Przeszłość i teraźniejszość edukacji na Kresach” pod redakcją Anny Burzyńskiej – Kamienieckiej, Małgorzaty Misiak, Jana Kamienieckiego.
Korzystałam też  ze wspomnień Anastazji Paszkowskiej, Ireny Olszyńskiej i Ireny Snarskiej oraz ze stron internetowych:
https://niepodlegla.gov.pl/o-niepodleglej/edukacja-w-ii-rzeczypospolitej/
https://lia.lvivcenter.org/pl/organizations/jan-kazimierz-university/
http://www.wilnoteka.lt/artykul/zycie-studenckie-na-uniwersytecie-stefana-batorego
http://www.lwow.com.pl/semper/gimnazja.html

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.