- Kategoria: Barwy Kresów
- Anna Małgorzata Budzińska
- Odsłony: 1526
Kresowa tułaczka - i co dalej?
Pisałam już o Jeleniej Górze po wojnie, a teraz oddaję głos mieszkance tego miasta, której rodzina pochodząca z Kresów osiadła po wojnie w Jeleniej Górze i mieszka tam do dziś, choć nie w tym samym miejscu.
Oto wspomnienia pani Elżbiety, nauczycielki, teraz już babci i zdolnej artystki, której prace plastyczne uświetniły wiele wystaw.
Ona wprawdzie urodziła się już po wojnie i nie zaznała jej okropieństw, ale pamięta swoje miasto i rodzinę z tamtych, powojennych lat. Oto garść wspomnień pani Elżbiety Żak:
„Dzidka- Zdzisława, moja mama, miała 11 lat jak wybuchła wojna. Mieszkała w Horodence- na Huculszczyźnie, na terenach wschodniej Polski kilka kilometrów od granicy Rumuńskiej.
/ Elżbieta Żak
Była najmłodszym dzieckiem, szesnaście lat młodszym od najstarszej siostry. W dniu wybuchu wojny miała trzech braci i trzy siostry. Zawierucha wojenna rzucała jej rodzeństwo w różne strony świata. Ona trzymała się mamy – dzielnej, wspaniałej kobiety, która mimo wielu ciężkich prób, które podarowało jej życie, nigdy nie przestała być dobra, ciepła, zaradna i kochająca.
Dzidka zdała po wojnie maturę w liceum w Lublinie, gdzie mieszkała jej starsza siostra. W pociągu, gdzieś między Lublinem i Olsztynem spotkała Jurka. Zauroczenie, miłość i decyzja o wspólnym życiu. Chcieli uciec ze swoim szczęściem jak najdalej. Jurka goniły wspomnienia o lataPostanowili osiąść w Jeleniej Górze, a za nimi podążyła kochająca mama- moja babcia. Był 1948 rok. Tam dostali przydział na część bliźniaka opuszczonego przez rodzinę niemiecką przy ulicy Wyczółkowskiego.
/ ulica i dom przy Wyczółkowskiego
Tam przyszła na świat moja siostra i ja.
/ Ela i Terenia- powojenne dzieci Kresowian
Przy domu był ogródek, gdzie rosła wielka grusza. Mieliśmy kilka kur, króliki, grządki warzyw. Dzięki temu babcia wyczyniała cuda kulinarne. Ogród z tyłu domu wznosił się skarpą i po kilkunastu metrach kończył niewysokim kamiennym murkiem i ścianą kaplicy cmentarnej.
/ przy cmentarzu i kaplicy
Kaplica była pusta, ogołocona ze wszystkiego. Nigdy tam nie odbywały się nowe pochówki, ale było dużo starych grobów, na których widniały niemieckie i polskie nazwiska. Przed świętem Zmarłych chodziliśmy z klasą ze szkoły sprzątać groby, bo było to bardzo blisko naszej 10-tki. Za naszym murkiem miałyśmy kilka takich grobów, o które dbałyśmy zawsze. Później na tym terenie zaczęto budować kościół, do dziś nieskończony, straszący czerniejącą tarcicą i betonem. Po drugiej stronie ulicy też znajdował się cmentarz, ale tam powstał park i częściowo domy mieszkalne.
Moja mama rozpoczęła pracę w banku. Zmieniały się przez lata nazwy banków. Mama dotrwała w nich do emerytury. Jako dzieci odwiedzałyśmy mamę w banku, w rynku dojeżdżając do niego tramwajem. Nie było oczywiście komputerów. a wszelkie błędne obliczenia sprawdzało się na kilometrowych paskach papieru zwijanego w rulony przez odhaczanie kwot „fajeczką” ołówkiem. Strasznie to długo trwało i w okolicach nowego roku, kiedy trzeba było zrobić bilans, nie mogłyśmy się doczekać powrotu mamy do domu.
Teraz nie ma tam banku, a po naszym mieście nie jeżdżą tramwaje- pozostały tylko te pamiątkowe.
/ zabytkowy tramwaj w Rynku
Mój ojciec-Jurek pracował w sklepie, ale zaledwie kilka lat. Jego zdrowie było w kiepskim stanie po trudach przebytych w obozie. Lubił łowić ryby i fotografować. Dzięki niemu jedzenie węgorzy prosto z wędzarni było ucztą do dziś wspominaną z nostalgią. W rodzinnych albumach mamy dużo zdjęć z tamtych czasów. Tata robił też zdjęcia klasowe, a odbitki zrobione w domowej ciemni sprzedawał, wspierając w ten sposób budżet domowy. Mieliśmy motor, którym ojciec jeździł z mamą na wycieczki i swoje wyprawy wędkarskie. Często chodziliśmy na wycieczki w góry, na grzyby do Borowic lub niedaleko domu. Mama była zapaloną narciarką, Ojciec, ze względu na stan zdrowia, nie mógł uczestniczyć w tej rozrywce.
Dzieciństwo miałyśmy spokojne, pod troskliwym okiem babci Marii, która nauczyła nas miłości do przyrody, zbierania grzybów, pilnowała nauki gry na pianinie. Babcia-Kresowianka gotowała, szyła sukienki i wspierała swoim spokojem i miłością. Dziadek nazywał ją Maniusia i tak mówiła o niej rodzina.
Pamiętam też potajemne wizyty na strychu naszego domu, gdzie poprzedni mieszkańcy zostawili wspaniałe kolorowe albumy ze zdjęciami. Wspominam starą Niemkę, która przychodziła nam robić pranie w balii wystawionej w ogrodzie. Dostawała oprócz zapłaty wielką jajecznicę. Wołała do nas „kleine”. Nie rozumiałyśmy, co to znaczy, ale w naszej pamięci była Klajną. Wspominam ją ciepło, była tęga, zarumieniona, zawsze uśmiechnięta. Nie chciała opuścić swego rodzinnego miasta.
Niedaleko naszego domu w akcji „1000 szkół na tysiąclecie” powstała szkoła nr. 10. Byłam pierwszym rocznikiem tej szkoły.
/ SP nr10
Dziś w tej szkole uczą się moje wnuczki, a na parterze na ścianie wisi zdjęcie absolwentów pierwszego rocznika wraz ze mną.
/ Elżbieta z wnuczkami przed ich szkołą
Obok domu była „glinianka”, mały staw, w którym z ojcem łapałyśmy raki. Przetrzymywaliśmy je w wielkiej wannie na nóżkach w ogrodzie i dopiero kiedy było ich dużo rodzice robili rakową ucztę. Do dziś uwielbiam jeść raki.
Mieliśmy wielu przyjaciół. Odbywały się wieczorne śpiewania przy pianinie, gry w karty. Chodziłyśmy z siostrą na spotkania Mikołajkowe organizowane przez Związek Wędkarski i mamy pracę, czyli bank. Mieliśmy „poniemiecki” gramofon i dużo winylowych płyt. Było przy czym tańczyć podczas spotkań towarzyskich.
Nie wszystkich płyt mogliśmy słuchać. Było kilka pięknych walców, przy których niemieccy naziści rozstrzeliwali więźniów w Mauthausen. Gdy je usłyszał mój ojciec, o mało nie dostawał zawału serca, bo przecież był tam więziony... Chorował na serce, umarł, jak miałam 19 lat.
Mama była jedyną osobą zarabiającą pieniądze na naszą piątkę. Nie było to wiele, ale dzięki zapobiegliwości babci, nie chodziłyśmy głodne i zawsze byłyśmy pięknie ubrane. Babcia była dobrym duchem naszej rodziny. Ona jednoczyła wszystkich członków rodziny rozrzuconych po Polsce i świecie.
/ Babcia z rodziną
Jelenia Góra stała się naszym domem rodzinnym, nie tylko dla mnie, ale dla całej naszej rodziny, bo tam była Nasza Ukochana Babcia. Teraz spoczywa na jeleniogórskim cmentarzu razem ze swoimi trzema córkami – Irenką, Helą i Dzidzią.
Teraz ta ziemia, nie może być bardziej Nasza.”
Tak wyglądało życie kresowej rodziny po wojnie w Jeleniej Górze. Opowiedziała nam to pani Ela- przemiła kobieta o serdecznej, kresowej duszy.
O życiu jej rodziny na Kresach dowiedzieliśmy się już w artykułach na podstawie wspomnień Ireny i Dzidki:
https://www.kresowianie.info/artykuly,n349,horodenka_huculszczyzna__ze_wspomnien_dzidki_i_irenki.html
https://www.kresowianie.info/artykuly,n385,dozynki_na_kresach_w_oczach_ireny_pokucie_horodenka_w_majatku_ksiecia_lubomirskiego.html