Logo

Anarchia Syrnyka w Trykutniku bieszczadzkim. cz.7 - ostatnia

Foto: symbol męczeństwa polskiej ludności Bieszczadów, obelisk i krzyż w miejscu ludobójczego mordu OUN-UPA. W tym miejscu w nocy z 15 na 16 sierpnia 1944 roku we wsi Muczne na terenie leśniczówki Brenzberg zginęły męczeńską śmiercią 74 osoby narodowości polskiej, mężczyźni, kobiety i dzieci. Banderowcy pod groźbą śmierci zakazali pogrzebania ciał, zostały pozostawione na pastwę dzikich zwierząt.

8 sierpnia na terenie wsi Wańkowa UPA zamordowała Jana Kuźmińskiego lat 23 ze wsi Leszczowate. 15 sierpnia sotnia „Bira” zaatakowała w okolicy Dwernika i Nasicznego batalion kpt. Gutowskiego.. Pięciu żołnierzy poległo, kilkunastu zostało rannych. Zginął też członek Komisji Przesiedleńczej. 16 sierpnia pomiędzy Wetliną a Ustrzykami Górnymi sotnia „Bira” ostrzelała konwój WP  wiozący zaopatrzenie do Beniowej. „Według ukraińskiego raportu zginąć miało nawet szesnastu żołnierzy, przy stratach własnych jeden partyzant (ps. „Horbowyj”)” (Syrnyk, s. 226 – 337) 

17 sierpnia we wsi Rudenka „porwany został przez banderowców funkcjonariusz bezpieki Józef Błachuta , który prawdopodobnie został zabity. Błachuta był wcześniej pracownikiem kopalni w Ropience. Według Krywućkyja , Błachuta był pochodzenia ukraińskiego, chociaż sam uważał się za Polaka” (Syrnyk, s, 338. W przypisie podaje za banderowcem Janem Pello ps. „Taras” o dalszym losie Błachuty: „Więzili coś około dwóch miesięcy. On wydał całą siatkę informatorów z powiatu. /.../ Na jego papierach dwukrotnie leczył się w polskich szpitalach ciężko ranny „Burłaka”.)” 

18 sierpnia banderowcy w Woli Michowej powiesili Julię Krebzdak „za zdradę narodu ukraińskiego”. J. Syrnyk podaje, że był to mężczyzna Julian Kabzdrak, a mord miał miejsce 28 sierpnia. 24 sierpnia pod Choceniem w walce z WP „Chrin” stracił 25 ludzi. „Dnia 26.VIII.1946 r. banda UPA w sile 30 osób dokonała napadu na oddział WP udający się z Wetliny do Ustrzyk Górnych. W czasie walki zabitych zostało 5 żołnierzy WP i 16 rannych. Była to jedn. Wojsk. 34 PP“  (Prus, s. 286). W sierpniu milicjanci z Cisnej przechwycili magazyny broni w Habkowcach, Szczerbanówce, Solince oraz w bunkrach zbudowanych na leśnej polanie tuż przy granicy z Czechosłowacją. We wsi Czaszyn UPA dokonała grabieży polskich gospodarstw, spaliła szkołę, Dom Ludowy, karczmę i zamordowała 4 Polaków. Latem 1946 roku pod Wysokim Groniem wojsko zdobyło konie sotni „Stacha”,  a w Suchych Rzekach zlikwidowało obóz sotni „Bira”. Wieś spłonęła, większość domów napełniona amunicją wyleciała w powietrze. „Bir” uszedł na Połoninę Wetlińską.  Nie wszystkie schrony zostały wówczas wykryte, niektóre z nich zapewne istnieją do dzisiaj.

12 września we wsi Ropienka pow. Lesko upowcy obrabowali gospodarstwa i zamordowali 5 Polaków, w tym 2 kobiety; „zabici zostali: Rudiak Anna, Rudiak Zofia, Wojcieszyn Jan, Iwanicki Mikołaj, Tarnowski Antoni” (http://www.rodaknet.com/rp_wycislak_28.htm ). 13 września we wsi Ropienka upowcy zamordowali Grzegorza Bodnara. 14 września: „W Nowosiółkach o godz. 18.00 do 8-osobowego patrolu WOP, który ubezpieczał furmanki z Przemyśla, dołączył strz. Edward Markiewicz. O 20.20 E. Markiewicz zaszedł do mieszkania Stefana Procaka. Po pewnym czasie weszło do niego 6 banderowców w polskich mundurach, którzy następnie zastrzelili żołnierza i Annę Procak (czasami błędnie podaje się nazwisko Janina Procakówna), która siedziała z nim na łóżku. Zwłoki zabitego zabrała rodzina.” (Andrzej Zapałowski: Granica w ogniu. Warszawa 2016, s. 242) 18 września we wsi Liszna k. Cisnej UPA ograbiła i spaliła wszystkie budynki należące do Polaków i zamordowała 3 napotkanych Polaków. W Żubraczem we wrześniu milicjanci z Cisnej zatrzymali zaopatrzeniowca kurenia „Rena”. Ujawnił on kilka bunkrów w okolicy. „Nazwoziliśmy stamtąd różności. I telefony, i maszyny do pisania, skory bydlęce, rożne klamoty zrabowane mieszkańcom pacyfikowanych wsi” ( J. Jastrzębski). 18 września UPA spaliła w Żubraczem 22 domy i stację kolejki leśnej. Następnie spaliła wieś Solinkę  (A. Bata). J. Gerhard  podaje: sotnia Hrynia spaliła Habkowce i Tyskową; sotnia Bira – Sakowczyk, Tworylne i Krywe; sotnia Stacha puściła z dymem Lisznę. We wsi Myczków pow. Lesko Ukraińcy z sąsiednich wsi Bereska, Bereźnica i Wola Matiaszowa, wsparci przez UPA, w nocy napadli na polskie domy. Zrabowali bydło, konie, odzież, obuwie i żywność. Spalili dwór, Dom Letniskowy i zamordowali 4 Polaków. Gajowy Jan Jaworski został powieszony po bestialskim pobiciu i wydłubaniu oczu, zabito też brata Piotra i Wiktora Szlamę.” (https://www.krosno.lasy.gov.pl/documents/149008/33416974/Cz.+III+Martyrologium+le%C5%9Bnik%C3%B3w+Podkarpacia+1938-49.pdf/)   

W nocy z dnia 5 na 6 października 1946 r. w Bezmiechowej Górnej banderowcy zamordowali 2 osoby: sołtysa wsi, Józefa Baraniewicza i Teodora Opalankę.  6 października upowcy napadli i ograbili kilkanaście wsi. 8 lub 10 października na Chryszczatej w walce z UPA według raportu ukraińskiego straty po polskiej stronie określono na 30 żołnierzy. (Syrnyk, s.347) 10 października we wsi Strubowiska uprowadzona zastała rodzina Anny i Wasyla Popowiczów. (Syrnyk, s. 348) 12 października w Serednicy bojówka ukraińska powiesiła Mikołaja Fisznadela. (Syrnyk, s. 348) 18 października w Wańkowej UPA zamordowała 4 osoby. (Syrnyk, s. 348; „Informacja wydaje się niedostatecznie wiarygodna”.) Tego dnia oddział UPA spalił poukraińskie zabudowania w Rabem i Wańkowej. Wieś Rabe spaliła czota „Ostapa’ (Z. Ziembolewski: Krwawe noce pogranicza), która została prawie doszczętnie wybita. W następnym roku podszył się pod nią oddział  zorganizowany przez Urząd Bezpieczeństwa. Jego zadaniem było odnalezienie bunkra krajowego prowidnyka „Stiaha”.   

Lokalizację obozu „Hrynia” („Chrina”) na Chryszczatej ujawnił wojsku ujęty charczowy (kwatermistrz) kurenia „Rena”. Oddziały WP przerzucone zostały pociągiem do Komańczy. Stąd ruszyły do Duszatynia i weszły w las na Chryszczatej, na wzgórze Maguryczne. Sztab pułku, którym dowodził Jan Gerhard, zatrzymał się w Mikowie. W wiosce panował tyfus. Był 10 październik, o świcie zahuczały działa pociągu pancernego. Zaraz potem odezwały się moździerze. Po przygotowaniu artyleryjskim żołnierze ruszyli do szturmu. Obóz „Hrynia” leżał na całkowicie zalesionym wzgórzu Magurycznem, miał doskonałe drogi dojścia do Mikowa  i Smolnika na zachodzie oraz Rabego na wschodzie,  co zapewniało mu stałe zaopatrzenie w żywność i łączność ze światem zewnętrznym. Dwa strumienie, przepływające u stóp Magurycznego, dostarczały obozowi wody. Te naturalne warunki obrony wzmocnił „Hryń” całym zespołem urządzeń fortyfikacyjnych (J. Gerhard). „Po wielogodzinnej walce wojsko zdobyło obóz. Była to istna twierdza. Posiadała kamienne stanowiska obronne, umieszczone na stokach góry ograniczonej z dwóch stron urwiskami i potokami, własny młyn, garbarnię, piekarnię, warsztat szewski i krawiecki, wędzarnię, szpital i stajnię. W obrębie umocnień zbudowano 24 domki kryte blachą. /.../ Aby uniemożliwić banderowcom dalsze wykorzystywanie obozu, żołnierze spalili budynki, wysadzili w powietrze warsztaty i umocnione stanowiska ogniowe, zniszczyli młyn, szpital oraz leśną cerkiew. Znajdował się w niej dzwon kościelny z 1637 roku, który zabrano” (A. Bata). Dzwon ważył około 120 kg. W walce zginęło kilku upowców, pozostali zdołali wycofać się. 

16 października we wsi Łupków w walce z UPA poległ milicjant Mieczysław Kłosowicz. 23 października we wsi Ropienka zostali zastrzeleni przez UPA: Anastazja Besarb i Piotr Hołubowski. Referent SB-OUN „Arkadij” w protokole przesłuchania podał, że Hołubowski pochodził z rodziny polsko-ukraińskiej. Nazywał go „perekyńczykiem” (zdrajcą), gdyż kilka lat przed wojną :przeniósł” swą metrykę do parafii rzymskokatolickiej, a w 1944 roku był w milicji w Ropience. (Syrnyk, s. 348) W październiku we wsi Czaszyn pow. Lesko banderowcy zmordowali 3 Polaków. We wsi Duszatyń pow. Sanok uprowadzili Karolinę Duszatyńską, która zaginęła bez wieści. We wsi Komańcza pow. Sanok upowcy zamordowali Andrzeja Nowaka, lat 30. We wsi Prełuki pow. Sanok uprowadzili Romana Sokoła, który zaginął bez wieści, a za kilka dni miejscowi Ukraińcy zamordowali jego żonę i 2 dzieci. Była to jedyna mieszkająca tutaj rodzina polska. We wsi Rzepedź pow. Sanok upowcy zamordowali drugiego już sołtysa Mikołaja Warchoła. We wsi Siemuszowa pow. Sanok powiesili 5 Polaków.

Fragment wspomnień gen. Edwina Rozłubirskiego z okresu walk z UPA na Zakerzoniu: „Pamiętam - a wyrażając się ściślej; nie jestem w stanie zapomnieć - dramatycznych przeżyć pewnej nocy, gdy poderwani alarmem, pędziliśmy do wioski, w której zamieszkiwali repatrianci ze Związku Radzieckiego i bezrolni przesiedleńcy z Polski centralnej. Otrzymali oni w ramach reformy rolnej ziemię z byłego majątku hrabiny S. Meldunek przekazała placówka WOP w Komańczy. Wopiści meldowali przez radiostacje, że widzą łunę od strony południowej. Mój batalion znajdował się najbliżej; osiągnęliśmy rejon zagrożenia po dwóch godzinach forsownego marszu, razem z konnymi zwiadowcami pułkowej kompanii rozpoznawczej, którzy zdołali do nas dołączyć w chwili gdy kompanie tyralierą w ugrupowaniu „kątem w tył” tworzącym łuk, oskrzydlały wioskę i dochodziły do dogasających zgliszcz. Przywykliśmy do tego widoku; czarne dymiące popieliska, sterczące w górę osmolone kominy, porozrzucane zwłoki ludzi zabitych podczas prób ucieczki lub mordowanych z wyjątkowym okrucieństwem. Zawirowania powietrza rozgrzanego pożarami podnosiły w górę i kłębiły w szaleńczym wirze tumany pierza z rozprutych poduszek i pierzyn; wszędzie leżały połamane sprzęty domowe i narzędzia rolnicze, przewrócone wozy… Płoty zostały zniszczone przez oszalałe ze strachu zwierzęta gospodarskie uciekające w popłochu przed ogniem… Mimo tego, że podobne dramatyczne przeżycia mieliśmy już za sobą - za każdym razem robiło to na nas przygnębiające wrażenie; po prostu wstrząsnęło nami. Żołnierze szli w milczeniu uważnie omijając ciała zabitych i kałuże krwi; szczęki mieli zaciśnięte a w i ch oczach widziałem grozę i nienawiść. Jednak makabryczny widok pomordowanych nie miał być najmocniejszym akcentem tej straszliwej nocy. W stojącej na uboczu owczarni znaleźliśmy dziewczęta i młode kobiety, jedyne istoty ludzkie, które ocalały z rzezi - ofiary tego, co - Hładysz cynicznie określał jako „kwadrans higieny seksualnej” ; kobiety zmaltretowane, pokrwawione, wielokrotnie gwałcone… Płakały i błagały o pomoc, ale jak mogliśmy im pomóc? Trzeba było zawieźć je do miasta i udzielić pomocy lekarskiej…. Drżącym i zacinającym się ze zdenerwowania głosem meldowałem o tym dowódcy pułku prosząc o przysłanie lekarza i konwoju z samochodami wymoszczonymi sianem - wiedziałem, że tyloma sanitarkami, ile było potrzebnych, pułk nie dysponuje. Felczer batalionu zbierał od żołnierzy opatrunki osobiste - swoje z torby już dawno zużył, bez rezultatu usiłując zahamować krwotok dziewczynie, której bandyci wcisnęli butelkę w narządy rodne, po czym jeden z nich szczególnie okrutny - jak mówiły z krechą na gębie - który bił je i maltretował - rozbił szkło kopnięciem. Nieszczęsna leżała teraz w kałuży krwi na ziemi, bezsilna, z twarzą białą jak papier, gryząc wargi w niemym milczeniu; podobno opierała się banderowcom, jednego z nich uderzyła w twarz. …. Druga, która wymaga natychmiastowej interwencji chirurga to dwunastoletnia dziewczynka…. Ma rozdarte krocze.
Stałem bezradny, upokorzony bezsilnością. Zaciskałem szczęki aż do bólu. Gniew i nienawiść zdawały się odbierać zdolność rozumowania i planowego działania. Emocje górowały nad zdrowym rozsądkiem. Jak bicie po twarzy odbierałem żałosne stwierdzenia, że wojsko nie zdołało zapewnić im bezpieczeństwa.
”. (http://kresywekrwi.neon24.pl/post/138316,instytut-pamieci-ukrainskiej-powstanczej-armii

Po zakończeniu akcji przesiedleńczej w październiku 1946 roku rozwiązana została Grupa Operacyjna „Rzeszów”, co spowodowało wzrost zagrożenia dla ludności polskiej. Polskie raporty donosiły: „Między ludnością cywilną zapanowała ostatnio panika, ludzie z poszczególnych gmin wyjeżdżają sami nie wiedząc gdzie. W gminie Wola Michowa, Zatwarnica, Stuposiany, Wołkowyja, Hoczew, Łukowe  na miejscu nie ma żadnej administracji, biura powyższych urzędów są sprowadzone do Leska. Tak samo nie ma wojska ani milicji. /.../ W gromadach należących do powyższych gmin tak w dzień jak i w nocy banderowcy w małych grupach stoją na szosach, zabierają przejeżdżającym Polakom bydło, odzież i ostatnie środki żywności.” (Syrnyk, s. 345)

4 listopada we wsi Poraż banderowcy podczas kolejnego rabunku zamordowali 2 Polaków. „15 listopada „Hryń” zaatakował Baligród, gdzie stacjonował 2 batalion 34 pp. Był to wynik nadmiernej brawury watażki. Okupił ją klęską i ciężkimi stratami” (A. Bata). 18 listopada we wsi Wańkowa banderowcy zamordowali Stanisława Dużyka. 24 listopada we wsi Zabrodzie banderowcy uprowadzili Annę Ulanowską i Michała Bindasa.  (w przypisie na s. 351 Syrnyk podaje, że „Anna Ulanowska figuruje pod panieńskim nazwiskiem Gankiewicz u Siekierki z błędną informacją, jakoby do wydarzenia miało dojść w listopadzie 1943r.”) 25 listopada w Ropience zastrzelony został Józef Konopelski. (Syrnyk, s. 349) Zastrzelił go Iwan Krywućkyj ps. „Arkadij”. 29 listopada we wsi Wańkowa pow. Lesko banderowcy zmordowali 2 Polaków. „W dniu 29.XI.1946 r. banda UPA dokonała napadu na gr. Wańkowa pow. Lesko, gdzie zamordowano 2 osoby – Horbowego Władysława i jego syna Tadeusza. W listopadzie 1946 r. w wiosce Wisłok pow. Sanok, przez członków bandy UPA zostało powieszonych 2 żołnierzy WP”. (Prus..., s. 289).  W listopadzie w Olszanicy został uprowadzony Henryk Zachariasz (Syrnyk, s. 351)

W listopadzie 1946 roku na terenie powiatu leskiego było 124 milicjantów oraz 27 funkcjonariuszy UB (Syrnyk, s. 344)

Nocą z 1 na 2 grudnia we wsi Wołkowyja UPA zamordowała 15 Polaków, w większości kobiety i dzieci (Siekierka, s. 415). 3 grudnia upowcy zamordowali w Bezmiechowej Górnej milicjanta Edwarda Horniatkiewicza oraz mieszkańców tej wsi: Eugenię Derewecką (narzeczona milicjanta) i Jurka Dereweckiego. Tego samego dnia spalono dwór w Hoczwi. 10 grudnia w Zahoczewiu uprowadzony został Andrzej Piłat (Syrnyk, s. 351) W grudniu we wsi Rajskie SB-OUN zamordowała 2 rodziny ukraińskie (8 osób). W Zawoziu banderowcy powiesili Ukraińca z Werlasu „za zdradę Ukrainy”. Zabił on własnego syna, któremu UPA nakazała zamordowanie swojej matki, gdyż była Polką. Przywlekli go tutaj za koniem,  przytroczonego do siodła powrozem, którym związali mu nogi (Z. Ziembolewski: W morzu nienawiści). W grudniu w rejonie wsi Łukowe w zasadzkę UPA wpadł patrol WP, wszyscy zginęli, 7 żołnierzy. W latach 1945 – 1946 w tej wsi  banderowcy wymordowali 4 polskie rodziny liczące 19 osób, które nie opuściły wsi (Siekierka, s. 392).

W grudniu we wsi Bezmiechowa pow. Lesko w II połowie grudnia  upowcy zamordowali 3 Polaków.

W roku 1946 w miasteczku Baligród pow. Lesko UPA zamordowała Alberta Czelagę; we wsi Monasterzec pow. Lesko spalili wieś i zamordowali 12 Polaków. We wsi Nasiczne pow. Lesko zamordowany został przez UPA gajowy Gębala razem z jednym z dwóch synów,  mieszkał w gajówce na Jalinie, gajówkę i zabudowania gospodarcze spalono. Pod koniec 1946 roku we wsi Duszatyń UPA spaliła 10 gospodarstw i zamordowała 2 osoby (Siekierka, s. 942). We wsi Szczawne UPA zamordowała 4 Polaków, w tym ppor. Straży Ochrony Kolei Kuleszę, sołtysa Piotra Osiórkę oraz 2 rolników Józefa i Aleksandra Macedońskich. We wsi Osławica UPA zamordowała 2 Polaków i spaliła 80 opuszczonych w wyniku przesiedleń budynków; we wsi Bachlawa zamordowała 4 Polaków, osoby starsze, które nie opuściły wsi; we wsi Kalnica koło Baligrodu UPA paląc opuszczone przez Ukraińców domy, zamordowała 2 Polaków, mieszkańców wsi; we wsi Kiełczawa UPA zamordowała 2 Polaków i spaliła wszystkie domy oraz we wsi Kołonice zamordowała 4 Polaków i także spaliła wszystkie domy. We wsi Tarnawa Dolna pow. Lesko upowcy upowcy podczas kolejnego rabunku pobili 15 Polaków, w wyniku czego 1 zmarł. We wsi Tarnawa Górna podczas napadu rabunkowego sotni „Chrina” i SKW z sąsiednich wsi ukraińskich pobili ciężko i poranili 25 Polaków, w wyniku czego zmarła jedna kobieta.  (Siekierka, s. 409). We wsi Tyrawa Wołoska pow. Sanok uprowadzili i zamordowali 4 Polaków. We wsi Wołkowyja pow. Lesko został zamordowany przez UPA gajowy Wasyl Kindrat, Rusin, podejrzany o lojalność wobec władzy państwowej. We wsi Kołonice pow. Lesko został zamordowany Oszczep (imię nieznane) gajowy w majątku leśnym Felicji hr. Skarbek w Jabłonkach k/Baligrodu. Zatrudniony w lasach Kołonic k/Baligrodu, zamordowany w lesie przez UPA po wyjściu do pracy, za doniesienie o kradzieży drewna dokonanego przez miejscowych Ukraińców, odnalezione po kilku dniach zwłoki, pochowano na cmentarzu w Kołonicach. (https://www.krosno.lasy.gov.pl/documents/149008/33416974/Cz.+III+Martyrologium+le%C5%9Bnik%C3%B3w+Podkarpacia+1938-49.pdf/

Pod koniec 1946 roku dowództwo OUN-UPA  podjęło uchwałę o zlikwidowaniu wszystkich obcokrajowców w szeregach UPA. Zabronione zostało używanie takich pseudonimów, jak „Rezun” (np. sotnia „Rezuna” stała się sotnią „Pruta”), „Hajdamaka”, „Żydoriż” i innych, które niedobrze się kojarzyły.

Na przełomie lat  1946/47  działało w Polsce około 20 stałych sotni, a ponadto drugie tyle ruchomych. W przybliżeniu sotnie liczyły około 1800 partyzantów, 200 członków służby bezpeky i około 2500 członków SKW (Z. Ziembolewski).  Zimę „Bir” spędził w Suchych Rzekach (nie zostały latem całkowicie zniszczone, jak podawał to Gerhard), natomiast „Hryń” („Chrin”) oraz „Stach” wędrowali po wsiach: Tyskowa, Bóbrka, Wola Matiaszowa, Łupków, Kulaszne i innych.

W 1946 roku z rąk UPA zginęło 322 Polaków (231 cywilów, 23 milicjantów, 68 żołnierzy, w tym 9 zostało zamordowanych po wzięciu do niewoli)

Z rąk UPA zginęło ponad 100 Ukraińców i Łemków pod zarzutem współpracy z Wojskiem Polskim lub za odmowę wstąpienia  mężczyzn do UPA oraz latem rodzina polsko-ukraińska w przysiółku koło Wołkowyi.

11 stycznia 1947 roku we wsi Stańkowa pow. Lesko podczas walki z UPA zginął żołnierz Wojska Polskiego, kpr. Józef Dober (AIPN Rz, 12.I.1947, k. 267). 13 stycznia we wsi Żernica Niżna pow. Lesko uprowadzony został przez UPA  Wiktor Lisiński (AIPN Rz, 27.I.1947, k.9).

22 stycznia koło wsi Rabe pow. Lesko, według dokumentów ukraińskich: Tragedia, która wydarzyła się pomiędzy Rabe a Kołaczyce w lasach Chryszczatej w dniu 21.01.1947 r. zmusza mnie do napisania do Was tej sztafety i do wprowadzenia [Was] w rój wielu innych spraw, które wydają się odległymi, a mimo wszystko [są] ważnymi przyczynami obecnego wydarzenia, które aż do głębi duszy wstrząsnęło pracownikami siatki organizacyjnej, oddziałami i ludnością cywilną. Dzielę się z Wami bardzo smutną nowiną: w dniu 22.01.1947 r. w wyżej wspomnianym miejscu wpadł punkt sanitarny sł.[awnej] p.[amięci] d.[ruga] Arpada. Zginęło w nim 16 osób: ranny Hucuł, rejonowy SB V rejonu, Arpad, mgr Orest, Rat, Dora, sanitariuszki Pcziłka, Kałyna, z mojej ochrony chory strzelec Smetana, Mirnyk b.[yły] kmdt [komendant] BSB IV rejonu, chorzy strzelcy Zaricznyj, Snih, trzej ranni strzelcy z oddz.[iałów], dwóch strzelców z obsługi sanitarnej Driżba i jeszcze jeden nieznany, a siedemnasty strzelec Peń wyszedłszy z kryjówki po wodę wpadł żywcem w ręce WP. Wiele jest przyczyn tej tragedii, ale bezpośrednią było to, że dwóch strzelców z kuszczu Sirka (IV rejon) Żurawel i Sumnyj wpadli żywi w ręce WP we wsi Maniowa 20.01.1947 r o 23:00 godz. Jeden z nich Żurawel wsypał punkt sanitarny, który WP nakryło 22.01.47 o 8 godz. rano. Strzelec Dunaj, który był razem z wyżej wspomnianymi we wsi Maniowa podczas naskoku, uciekł i przybył 21.01.47 r. o 11 godz. przed południem do koliby Prowidnyka Czornoty (tak dowiedziałem się z pierwszych wieści). WP poszło na punkt sanitarny dopiero 22.01.47 r. o godz. 8 rano, (druga informacja mówi, że punkt sanitarny wpadł dopiero 23.01.47). Wróg podciągnął siły: z Leska, Baligrodu i Cisnej, było około 600 żołnierzy. Kiedy WP okrążył punkt sanitarny, strzelec Peń (z obsługi) wyszedł po wodę i wpadł żywcem. WP napisało karteczkę do obecnych w punkcie sanitarnym z wezwaniem do poddania się i wysłali z nią do środka strzelca Pnia. Jak tylko Peń pokazał się przy wejściu z kryjówki posypały się strzały i raniły Pnia w rękę. Jak WP opowiadało w Cisnej ludności, to zaskoczeni bronili się aż do wieczora, a potem WP zaminowało [wysadziło] kryjówkę minami lub granatami. WP miało 7 rannych, czy byli zabici, jeszcze nie wiadomo. Żołnierze z WP mówili, że z kryjówki było słychać kobiece głosy, a „jedna z nich Dora chciała się poddać, ale ktoś z bezpieczeństwa waszego zastrzelił ją”. Sława Ukrainie! Postój, dnia 06. lutego 1947 r.” (Zbrodnie SB OUN w dokumentach OUN; IPN Rz 072/2, t. 18, k. 87-95. Sztafeta dowódcy wojskowego Odcinka Taktycznego UPA „Łemko” Wasyla Martyna Mizernego „Rena” do „Prowidnyka”. Za: http://suozun.org/warto-obejrzec-i-przeczytac/i_zbrodnie-sb-oun-w-dokumentach-oun/ ).

Syrnyk na s. 352 podaje: „23 stycznia żołnierze Grupy Manewrowej nr 4, 37 Komendy Odcinka WOP dokonali ataku na szpital polowy UPA w rejonie Kołonic, w masywie Chryszczatej. W wyniku przeprowadzonej akcji zabitych zostało 15 osób, 16 ofiarą był partyzant, którego schwytano w czasie okrążania szpitala i rozstrzelano w maju 1947 r. „Upadek szpitala”, jak pisano o tym wydarzeniu w ukraińskich raportach, znów dostarczył energii dla dowództwa UPA. Podobnie jak w przypadku masakry w Zawadce Morochowskiej , czekano tylko na okazję do zemsty.”

Faszystom ukraińskim z dowództwa UPA nie przyszła na myśl refleksja, że Zawadka Morochowska i „upadek szpitala”  są prostymi konsekwencjami zbrodniczej działalności banderowców na terenach Państwa Polskiego – nie mówiąc już o „okazji do zemsty” za ludobójstwo na Wołyniu i Lubelszczyźnie oraz w Małopolsce Wschodniej.

W nocy z 8 na 9 lutego we wsi Rzepedź pow. Sanok, podczas akcji UPA przeprowadzonej na kilka osób podejrzanych o sprzyjanie polskiej władzy (wśród nich byli sołtys z Przybyszowa oraz sołtys z Zawadki Morochowskiej) został pobity i uprowadzony do lasu skąd nie wrócił gajowy Andrzej Morajda. 14 lutego we wsi Żernica Wyżna pow. Lesko upowcy uprowadzili 3 Polaków, którzy zaginęli bez wieści. „Olszanicki Michał, gajowy w Żernicy Wyżnej k. Baligrodu, uprowadzony 14 lutego 1947 z bratem Piotrem i sołtysem wsi przez sotnię UPA „Chrinia”, wszelki ślad po nich zaginął”. (http://fundacjabieszczadzka.org/wp-content/uploads/2018/09/Seminar_Zatwarnica_15.09.2018_08_RDLP-Krosno_E.Marszalek.pdf ).  „Baczyński Michał, mój dziadek, był sołtysem we wsi Żernica Wyżna, gmina Hoczew w powiecie Leskim. Został uprowadzony 14.02.1947 r. i ślad po mim zaginął. Moja mama miała wówczas 11 lat i tak zapamiętała okoliczności śmierci swojego ojca: Banderowcy przyszli nocą, zabrali ojca, chcieli tez zabrać dorosłego brata, ale uciekł przez okno. Tej samej nocy wzięli także sąsiadów Piotra i Michała Olszanickich. Wśród kobiet pomordowanych z wsi Żernica Wyżna jedna o imieniu Kaśka była w ciąży.  Rano dzieci poszły szukać choćby śladu, dokąd poszli, jednak bali się iść daleko - nie znaleźli ani śladu. Za parę dni na drzwiach wejściowych przyczepiono kartkę z ręcznie nakreślonymi postaciami, które miały rożne obrażenia. Mama pamięta obcięty język i wydłubane oczy, ale było tego więcej. Nie wolno było zdjąć tej kartki pod groźba śmierci. Za kilka dni banderowcy przyszli i zabrali wszystkie zwierzęta z gospodarstwa., po kolejnych paru dniach spalili dom. Rodzina schroniła się u sąsiadów. Za niedługi czas wojsko polskie ogłosiło ze maja dwie godziny na opuszczenie domów. Do stacji kolejowej szli pieszo około 30 km. W wagonach bydlęcych ze zwierzętami jechali 3 tygodnie. Zapanowały wszy i różne choroby. Nigdy więcej tam nie wrócili, o losie ojca nie wiedzą nic do dziś. Może ktoś zna miejsce pochówku mojego dziadka? Proszę o kontakt na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. Jolanta z Baczyńskich” (http://www.stankiewicze.com/ludobojstwo/zgloszenia.html).    

Dnia 16. II. 1947 r. banda UPA sotni „Bira” zamordowała kierownika szkoły podstawowej w m. Łukowe pow. Lesko – ob. Derkacza Franciszka” (Prus..., s. 291). „Wykonawcą zamachu był członek miejscowej bojówki „Myron”. (Syrnyk, s. 353)  19 lutego we wsi Żernica Wyżna pow. Lesko bojówka SB-UN uprowadziła Marię Proch i po przesłuchaniu zamordowała. (AIPN Rz, 28.II.1947 r., k. 46 oraz 27.II. 1947 r., k. 60). 28 kutego we wsi Serednica pow. Lesko bojówka SB-OUN uprowadziła Zofię Pisiak (lub Tysiak) i po przesłuchaniu powiesiła. We wsi Żernica Wyżna pow. Lesko bojówka SB-OUN uprowadziła Annę Olszanicką, lat 21 i po przesłuchaniu zamordowała. 6 marca we wsi Żernica Wyżna pow. Lesko bojówka SB-OUN uprowadziła Olgę Drabiszczak, lat 23, Michała Olszanickiego i Piotra Olszanickiego i po przesłuchaniu zamordowała. „Ponieważ Olga Drabiszczak nie przyznawała się do współpracy z polskimi władzami: „Ounowscy bezpieczniacy użyli wobec niej przemocy fizycznej, co zresztą skrupulatnie zanotowali w protokóle”. (Syrnyk, s. 354 - 355)  We wsi  Żernica Wyżna pow. Lesko: „Dnia 7 III 1947 r. grupa członków bandy UPA sotni „Hrynia” dokonała napadu na gr. Żernica Wyżna pow. Lesko, skąd uprowadziła 7 mężczyzn” (Prus, s. 292). W nocy z 9 na 10 marca we wsi Żernica Wyżna pow. Lesko zostali uprowadzeni prze bojówkę SB-OUN Katarzyna Sakała i Michał Baczyński (inny raport podaje, że uprowadzonych zostało 3 Polaków i 5 Ukraińców).

10 marca we wsi Wola Michowa pow. Lesko został zamordowany Władysław Podstawka. „W nocy z dnia 12 – 13 III 1947 r. banda UPA napadła gr. Stężnica pow. Lesko, skąd uprowadzili sołtysa tej gromady Pasławskiego N., którego powiesili” (Prus, s. 292). Oraz: „został uprowadzony przez banderowców Antoni Pacławski, były sołtys Radziejowej. Człowieka tego powieszono.” (Syrnyk, s. 355).

14 marca we wsi Komańcza pow. Sanok UPA uprowadziła i zamordowała 19-letniego Polaka oraz poraniła jego siostrę, która zdołała uciec. 16 marca we wsi Stańkowa pow. Lesko upowcy zamordowali 2 Polaków. „16 lub 18 marca bojówkarze z SB-OUN powiesili Mikołaja Mariaka w Stańkowej”. (Syrnyk, s. 356) 23 marca w okolicach Cisnej UPA zaatakowała kolumnę przesiedleńców w wyniku czego zginęło 17 osób cywilnych oraz 5 milicjantów (Na Rubieży, nr 29). Z. Konieczny podaje, że było to 23 kwietnia, zginęło 5 milicjantów, 2 Polaków z komisji przesiedleńczej oraz 15 Ukraińców – przesiedleńców.

28 marca we wsi Jabłonki pow. Lesko w zasadzce sotni UPA „Chrina” zginął gen. Karol Świerczewski „Walter” oraz por. Józef  Krysiński i kpr. Stefan Strzelczyk. Okoliczności śmierci  Świerczewskiego do dzisiaj nie zostały jednoznacznie wyjaśnione

W rejonie wsi Smolnik pow. Sanok, w II połowie marca 1947 roku dostała się w zasadzkę kompania piechoty 34 pp. 8 DP z Baligrodu. „Otoczyły ją 3 sotnie: Bira, Hrynia („Chrina” – przyp. S.Ż.) i Stiacha  („Stacha” – przyp. S. Ż.), około 600 ludzi. Dysponowały one pięciokrotną przewagą. W toku walki część zginęła od kul napastnika, część, głownie rannych, dostała się do niewoli banderowskiej, a po torturach została zamordowana. Zginęło 98 żołnierzy, ocalało 17, którym udało się wyrwać z okrążenia, wśród nich połowa była lekko ranna”. (Siekierka..., s. 405). „W połowie tego miesiąca (marca 1947 roku – przyp. S.Ż.) wysłano z Baligrodu do Smolnika jedną kompanię 34 pp. Miała dotrzeć szosą do Cisnej, tam połączyć się z Grupą Manewrową WOP i kontynuować marsz do Smolnika, wzdłuż trasy kolejki leśnej, przez Żubracze, Maniów i Wolę Michową. /.../ Do Smolnika można się było dostać także inną, o połowę krótszą drogą, tyle tylko, że wiodła przez Chryszczatą. Dowódca kompanii, wbrew otrzymanym rozkazom, postanowił iść na skróty. /.../ „Ren” pojął, że nieprzyjaciel sam się pcha w zasadzkę. /.../ Sotnia „”Bira””, znajdująca się w tym czasie w rejonie Cisnej, rozpoczęła forsowny marsz w kierunku Wołosania, sotnia „Stacha” zajęła pozycje na stokach Krąglicy,  a „Hryń” oskrzydlił  kompanię  od północy. W ten sposób kocioł został zamknięty, połączone siły banderowców liczyły około 600 ludzi i posiadały nieomal pięciokrotną przewagę nad żołnierzami /.../ Nazajutrz rano wziętych do niewoli żołnierzy wyprowadzono na skraj polany. Byli boso, bez mundurów, w samej tylko bieliźnie, na ciałach widoczne były ślady tortur. Zamordowano wszystkich, z całej kompanii, okrążonej pod Smolnikiem, zdołało się uratować kilkunastu zaledwie żołnierzy”  –  pisze A. Bata w książce Bieszczady w ogniu. Z kolei w książce Bieszczady. Szlakiem walk z bandami UPA dodaje: „Ścinano ich toporem, na specjalnie przygotowanym klocu. Egzekucji dokonywali młodzi upowcy, dla których był to swoisty „chrzest bojowy”.  Gerhard pisał: „Kompania porucznika Wierzbickiego wyruszała na akcję. Miała przeszukać okolice Smolnika. Lotnik - obserwator z Sanoka, dostrzegł tam wczoraj kilka grup ludzi, poruszających się na skraju jednego z lasów. Prawdopodobnie banda. Należało to zbadać. Może przecież natrafi się na jakieś ślady przeciwnika. Wtedy porucznik Wierzbicki dałby wiadomość przez radio. Zostałyby uruchomione większe siły. Żołnierze szli w słońcu po obu stronach szosy długimi łańcuchami. Śnieg trzeszczał. Był on dobrze ubity płozami sań. Tam dalej będą jednak z pewnością zaspy. Nie da się tak łatwo iść. Porucznik Wierzbicki zasalutował z siodła na pożegnanie swemu dowódcy, kapitanowi Ciszewskiemu, który stał wyprostowany przy kapliczce u wylotu z Baligrodu” („Łuny w Bieszczadach”, Lublin 1980, s. 243 – 244). Faktycznie dowódcą 34. pp do 25 kwietnia 1946 roku był ppłk Stanisław Pluto – nie mógł więc w marcu 1946 roku por. Wierzbicki salutować dowódcy kapitanowi Ciszewskiemu, czyli Gerhardowi, który w randze ppłk dowódcą został 27 maja 1946 r.; musiało to być później.  Oddział śledzony był przez siatkę OUN już od Kołonic, gdzie nocował. „Rozkazy szybko zostały wydane. Sotnia Hrynia podeszła na Jaworne, oskrzydlając kompanię Wierzbickiego od północy. Sotnia Bira, znajdująca się na nieszczęście dla tej kompani przypadkiem pod Cisną, skierowała się forsownym marszem na Wołosań, to jest w kierunku południowym od osi, po której szli żołnierze. Konny goniec dotarł też do Stacha. Jego sotnia przyczaiła się na stokach Krąglicy. Kompania porucznika Wierzbickiego znalazła się w worku. Nieprzyjaciel, rozporządzający prawie pięciuset ludźmi, miał nad nią przeszło czterokrotną przewagę.” (Gerhard, s. 259). Por. Wierzbicki nie wykonał ściśle rozkazu pułkownika Tomaszewskiego, zgodnie z którym kompania miała dojść do Cisnej i dalej marsz kontynuować z grupą manewrową WOP. Wierzbicki chciał skrócić drogę, a grupa manewrowa WOP nic nie wiedząc wyruszyła pod Połoninę Wetlińską, w przeciwną więc stronę. Gdy ucieszeni żołnierze wyszli z gąszczy leśnych na polanę przed Smolnikiem, zostali zaatakowani przez UPA. Prawie sześciuset upowców z kurenia „Rena” przeciwko stu dziesięciu żołnierzom. Trudno ocenić, czy rzeczywiście część żołnierzy trafiła na pole minowe i zginęła na nim, wiadomo, że takie pole tam było. Część dostała się do niewoli. „Było ich razem czternastu: trzech oficerów : - porucznik Wierzbicki,  podporucznik Jasiński i sierżant-podchorąży Wolski – oraz jedenastu szeregowych. Jedyni ocaleni z fatalnego starcia pod Smolnikiem” (Gerhard, s. 269). Dowódca kurenia Wasyl Mizernyj „Ren” stwierdziwszy na podstawie dokumentów, że Wierzbicki urodził się w Trembowli, oznajmił mu, iż znał tam rodzinę Wierzbickich i jego ojca Aleksandra, który był Ukraińcem. Porucznik potwierdził, że jest Ukraińcem oraz komunistą. Nie skorzystał z szansy ocalenia. Gerhard opisuje scenę ścinania siekierą głów żołnierzom. Cytuje słowa „Rena”: „Do ścięcia głów tym oto Lachom wybrałem najmłodszych z was. Takich, którzy nie popisali się w boju”. Pisze: „System egzekucji nie był nowy. Dowództwo UPA uważało, że nic tak nie wiąże, jak bezpośrednio popełniona zbrodnia. Dlatego też im była krwawsza, tym lepiej” (s. 275). Gerhard nie mógł znać relacji Apolinarego Oliwy, który potwierdza istnienie takiego banderowskiego „obrzędu”. Tego barbarzyńskiego aktu dokonano na dziesięciu żołnierzach (z czternastu jeńców dwóch oficerów zastrzelono, jednego zabito kolbami karabinów, jeden uciekł). Apolinary Oliwa w książce „Gdy poświęcano noże” (s. 83) pisał: „Ukraińcy mieli swoistą praktykę przyjmowania rekrutów. Każdy nowo przyjęty do bandy musiał przejść ‚chrzest’, polegający na zamordowaniu Polaka, Żyda lub Cygana, lub jeńca radzieckiego. Ponieważ nie zawsze była po temu okazja, zwyrodnialcy, aby zapewnić sobie stały „zapas” ofiar, zostawiali wiele rodzin polskich pozornie w spokoju, do czasu, kiedy przyjęto większą ilość rekrutów, którzy dotychczas nie ‚odznaczyli się’ niczym ‚szczególnym’. Wręczano im broń. Różnie bywało – czasem to były siekiery, niekiedy deski z przymocowanym na końcu obustronnie wyostrzonym nożem. Wywlekano wtedy z domostw potrzebną listę ofiar i dawano na pastwę „rekrutom”. „Ren” osobiście zastrzelił ciężko rannego i nieprzytomnego podporucznika Jasińskiego oraz pobitego porucznika Wierzbickiego. W tym momencie na ucieczkę zdecydował się strzelec Gąsiennica. Szperacze batalionu kapitana Ciszewskiego natknęli się na niego wspinającego się na wzgórze „816”, nie reagował, był w szoku. Ten dwudziestoletni ciemny szatyn był siwiuteńki. Do Baligrodu wróciło też ocalałych pięciu żołnierzy, którzy podczas ataku UPA  zagrzebali się w śniegu na dnie wąwozu. „Tak więc ze stu dziesięciu żołnierzy kompani porucznika Wierzbickiego ocalało wraz z Gąsiennicą sześciu. Oni właśnie opowiedzieli o całym przebiegu wypadków, które rozegrały się pod Smolnikiem. Była to jedna z najcięższych klęsk poniesionych przez wojsko w walkach z bandami w Bieszczadach” (Gerhard, s. 280). Bardzo szybko ppłk Tomaszewski sformował  po nadejściu uzupełnień nową kompanię na miejsce tej, która zginęła pod Smolnikiem i na jej dowódcę wyznaczył podporucznika Stefana Daszewskiego. Gąsienica odzyskał zmysły za dwa dni. Pozostały mu siwe włosy. Podobno potem zamieszkał w Zakopanem i był dorożkarzem. Podawane są różne daty zniszczenia pod Smolnikiem kompanii z 34 Budziszyńskiego Pułku Piechoty: J. Gerhard stwierdził, że było to w połowie marca 1946 roku. A.L. Sowa, że było to 26 kwietnia 1946 roku: „ 26 kwietnia 1946 r. w rejonie Smolnika, w walce z UPA poważne straty poniosły oddziały WP. Do niewoli dostało się 150 polskich żołnierzy. Część z nich zwolniono, resztę rozstrzelano w ramach represji za wyjątkowo okrutnie przeprowadzoną przez siły WP pacyfikację Zawadki Morochowskiej” (A.L. Sowa: Stosunki polsko-ukraińskie 1939 – 1947; Kraków 1998).

Większość autorów walkę pod Smolnikiem datuje na 1947 rok, gdy 34 pp dowodził Gerhard. Wojsko Polskie poniosło największą klęskę z wszystkich walk toczonych z UPA, i to biorąc pod uwagę nie tylko teren Bieszczadów. Była ona tak kompromitująca, że do tej pory wokół tego wydarzenia prowadzone są rożnego rodzaju „mataczenia”. Niektórzy autorzy wręcz twierdzą, że...  jej nie było – i nie wymieniają jej w swoich opracowaniach. Albo, ich zdaniem Gerhard opisał klęskę poniesioną pod Jasielem 21 marca 1946 roku. Jednakże pod Jasielem klęskę ponieśli żołnierze WOP, nie było tam 34 pp. Zapewne jednak Gerhard opisując ucieczkę Gąsiennicy wykorzystał fakt ucieczki szeregowca Sudnika znad dołu śmierci koło Wisłoka Wielkiego. Historycy do tej pory nie dotarli do dokumentacji dotyczącej wydarzeń pod Smolnikiem. Być może, że znajdowała się ona w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie. Na początku lat dziewięćdziesiątych ówczesny minister obrony narodowej Janusz Onyszkiewicz wpuścił do niego m.in. historyka ukraińskiego działającego w Polsce Eugeniusza Misiłę (Jewhena Misyłę). Misiło pracując jako archiwista w Ośrodku „Karta” wynosił stamtąd dokumenty dotyczące zbrodni ukraińskich, za co został zwolniony z pracy. Ukraiński historyk Ihor Iliuszyn z Kijowa w artykule zamieszczonym w  publikacji IPN Akcja „Wisła” (Warszawa 2003) ujawnia: „W 1992 r. w serii „Litopysy UPA” w Toronto ukazał się pierwszy tom wydawnictwa „UPA w świetle polskich dokumentów” pod tytułem „Wojskowy Sąd Grupy Operacyjnej „Wisła” opracowany i uporządkowany przez tego polskiego historyka pochodzenia ukraińskiego. Dokumenty te, obejmujące okres od 22 kwietnia do 16 września 1947 r., pochodziły z Centralnego Archiwum Wojskowego w Rembertowie pod Warszawą, z zespołu wówczas nieuporządkowanego i niedostępnego dla historyków” (podr.. S. Ż.). Dlatego nie można będzie nawet stwierdzić, czy coś z tego archiwum zostało wyniesione. Jeżeli w archiwum były informacje potwierdzające opisaną przez Gerharda egzekucję żołnierzy 34 pp wziętych do niewoli poprzez ścinanie im głów siekierą, to jest oczywiste, że już tych dokumentów tam nie ma. 

W książce A. Baty Bieszczady w ogniu znajduje się kserokopia „Sprawozdania” Powiatowej Komendy MO w Lesku z dnia 2 kwietnia 1947 r. o następującej treści: „W dniu 1.4.1947 r. w godzinach południowych z grom. Cisna jechało do Baligrodu samochodem 31 żołnierzy, w tym 6-ciu oficerów i Kom. Post. M.O. Cisna kapr. Duplak Jan. Około 13-j w południe na 5-6-tym kilometrze przed Baligrodem samochód został napadnięty i ostrzelany przez przeważającą siłę banderowców skutkiem czego został zabity szofer tegoż samochodu. Ponieważ kierowca został zabity auto było nie opanowane i tym samym wpadło do rowu. Żołnierze widząc że zostali napadnięci przez banderowców z zasadzki zajęli stanowiska obronne w rowach obok szosy i bronili się. Banderowcy w liczbie około 150-t ludzi silnym ogniem z broni maszynowej trwającym przez około 30-ci minut zabili 20-tu żołnierzy w tym Kom. Post. M.O. Cisna kapr. Duplaka Jana, oraz raniła dwu żołnierzy. Z napadniętej grupy W.P. uratował się jedynie jeden żołnierz który uciekł do Baligrodu i dał znać o wypadku. Po przybyciu na miejsce wypadku stwierdzono, że zostało zabitych 19-tu żołnierzy i Kom. Post. M.O. Cisna oraz 8-miu żołnierzy zaginęło bez wieści, prawdopodobnie uprowadzeni zostali przez napastników ponieważ do tej pory nie powrócili do swej jednostki. Rannych odwieziono do szpitala w Sanoku. Banderowcy po zabiciu żołnierzy obrabowali ich z odzieży a następnie w bestialski sposób poprzebijali bagnetami zwłoki i połamali ręce, oraz zabrali wszystką broń którą posiadali żołnierze. Spodziewając się nadejścia pomocy ze strony W.P. wycofali się w nieznanym kierunku. Po upływie krótkiego czasu nadjechało 70-ciu żołnierzy i zabrali zabitych i rannych do Baligrodu”. Sprawozdanie sporządził: widnieje odręczny podpis – prawdopodobne nazwisko: Kopiczyński. J. Jastrzębski pisze: „1 kwietnia siedmiu oficerów z grupy manewrowej WOP w Cisnej jechało do Baligrodu w sprawach służbowych. Duplak, który już od dawna wybierał się do Komendy Powiatowej w Lesku, zabrał się z nimi. Jechali z ochroną 24 żołnierzy uzbrojonych w erkaemy i automaty. W Jabłonkach wysiedli z samochodów i dalej szli marszem ubezpieczonym. Tak doszli do Bystrego. Byli przekonani, że najbardziej niebezpieczny etap mają już za sobą. Ledwo zdążyli wsiąść do samochodu i ujechać kilkaset metrów, zostali zasypani ogniem banderowców. Kilku żołnierzy zginęło od razu. Pozostali bronili się zaciekle, ale nie mieli szans wobec przeważającej siły liczebnej i ogniowej banderowców. Gdy na miejsce tragedii dotarła – wysłana na odgłos strzałów – pomoc z Baligrodu, na szosie i w okolicznych rowach leżały rozebrane do naga i potwornie okaleczone zwłoki 16 żołnierzy i oficerów. Siedemnastym był zmasakrowany w stopniu przekraczającym ludzką wyobraźnię Jan Duplak. 10 żołnierzy banda prawdopodobnie uprowadziła i zamordowała, albowiem przepadli bez wieści. Przepadła też w leśnych ostępach banda, chociaż pościg ruszył niezwłocznie jej śladem”. O tej zasadzce opowiada kolega milicjanta Jana Duplaka, a jego wspomnienia zatytułowane „Ocalał tylko jeden” zamieszcza Maja Bilska w książce Ognie nad Solinką. „Opowiem wam teraz jak mój kolega Duplak zginął w Jabłonce. Uparł się jechać z grupą 31 żołnierzy do Baligrodu. /..../ Ocalał wówczas tylko jeden żołnierz, który wrócił po kilku dniach w dosłownie posiekanym kulami płaszczu, ledwo żywy z wycieńczenia. Od niego dowiedzieliśmy się o losach reszty. Duplak dowodził wówczas oddziałem milicjantów, bardzo też wierzył w swoje bojowe doświadczenie frontowe. Lecz niewiele znał się na walce z bandami. Z ufnością wyruszył na czele oddziału na penetrację terenu i ściągnięcie kontyngentu” (podkr. S.Ż.). Zatrzymany po drodze Ukrainiec poinformował oficera, że w Kołonicach, skąd rzekomo pochodził, od kilku dni nie ma ani jednego „partyzanta”. Faktycznie, gdy wjechali do Kołonic, poza kilkoma kobietami nie zastali nawet dzieci. Wieś wyglądała na prawie wymarłą. Żołnierze nie widząc zagrożenia na rozkaz dowódcy porozchodzili się po zagrodach. „Stałem na posterunku bliżej lasu i nagle zobaczyłem, że wśród chałup pojawili się jakby wyrośli spod ziemi uzbrojeni cywile. /.../ Całe starcie trwało zaledwie kilka minut i zakończyło się całkowitą klęską oddziału”.

W źródłach znajduje się ciekawa informacja: „Jan Duplak, komendant posterunku MO w Cisnej. Według źródeł ukraińskich Jan Duplak współpracował z SB OUN. Bohdan Huk, Zakerzonnja 3, Wspomnienia wojaków UPA. Warszawa 1997. Wydawnictwo Tyrsa. s. 263. Fedir Kucyj (Stołyca), „Prut”: […] komendant [Milicji Obywatelskiej] z Cisnej pisał raport jeden do Leska, a drugi do nas [do SB OUN] […] każdy raport był pisany podwójnie […] Od razu skończył się też kłopot z donosicielami. Milicja ich wydała. W mojej wsi [Zawój] było ich aż siedmiu.[...] Ten sam Fedir Kucyj (Stołyca), „Prut”, w nagraniu dźwiękowym przechowywanym w archiwum w Kijowie (Centralnyj derżawnyj archiw zarubiżnoji Ukrajiniki, Fond nr 52 „Objednannja ukrajinciw Zakerzonnja”, poz. 39) informuje, że referent SB OUN „Mars” vel „Bukowy” bardzo był niezadowolony z powodu zamordowania komendanta Duplaka przez sotnię „Bira”, ponieważ od tej chwili nie otrzymywał już kopii skarg i donosów składanych przez Łemków i Bojków na bandy UPA”. (http://suozun.org/dowody-zbrodni-oun-i-upa/n_polakow-nie-ma-ludobojstwo-oun-upa-w-bieszczadach/? 

2 kwietnia w Lesku w walce z UPA poległ Stanisław Kindlarski ur. 1921 r., milicjant. 7 kwietnia w Żernicy poległ 1 żołnierz WP. 19 czerwca we wsi Turzańsk pow, Sanok w rejonie wsi UPA ostrzelała samolot wykonujący lot rozpoznawczy śmiertelnie raniąc nawigatora pokładowego. (Motyka, s. 435 – 436)  15 lipca we wsi Wołkowyja pow. Lesko w walce z UPA poległ Michał Ferenc, milicjant.

W latach 1944 – 1946 na pograniczu polsko-sowieckim przesiedleń dokonywało głównie NKWD. Liczbę przesiedlonych przez Sowietów szacować można na około 10 tysięcy osób. O tym także nie chcą pamiętać nie tylko publicyści, ale nawet historycy. Kłamią więc zarówno ci, którzy twierdzą, że przesiedlano wyłącznie ludność ukraińską, jak i ci, którzy twierdzą, że przesiedleń dokonały tylko władze polskie.

Wiosną 1946 r. akcje przesiedleńczą wzdłuż granicy polsko-sowieckiej w Bieszczadach przeprowadziło NKWD. Z Sianek wysiedlono 260 osób, z Beniowej ponad 700, z Bukowca (razem z przysiółkiem Potasznia) około 500 osób, z Sokolik Górskich około 1500 osób (chociaż tylko lewobrzeżne pozostawały na terytorium Polski), z Tarnawy Niżnej i Wyżnej około 2 tysięcy osób. „Swoje” przygraniczne wioski wysiedlili już wcześniej (1944 – 45), np.: Dżwiniacz Górny, Łokieć, Dwerniczek, Chmiel, Sękawiec, Hulskie. 13 maja 1946 r., wysiedlając w Bieszczadach wieś Bystre, dano jej mieszkańcom zaledwie godzinę czasu na przygotowanie się do ewakuacji, po czym wysiedlono nawet osoby nie przewidziane do wysiedlenia, w tym również Polaków. Akcją kierował kpt. Gulewicz (G. Motyka).  

31 lipca 1947 roku zakończyła się operacja wojskowa „Wisła”, w czasie której rozbite zostały oddziały UPA oraz przesiedlono na tzw. Ziemie Odzyskane około 140 tysięcy ludności ukraińskiej, łemkowskiej, z rodzin mieszanych oraz polskiej, przy czym ludność ukraińska stanowiła około połowy przesiedlonych.

W 1947 r. w Bieszczadach  z rąk UPA zginęło około 30 osób polskiej ludności cywilnej. W walkach z UPA poległo 7 milicjantów, 97 żołnierzy WP i WOP oraz 68 żołnierzy zostało zamordowanych po wzięciu do niewoli.

Gdyby relacje polsko-ukraińskie oceniać po czynionym szumie medialnym, ilości publikacji  książkowych, podejmowanych działaniach propagandowo-politycznych, to należałoby dojść do wniosku, że ich istotą „na przestrzeni dziejów” jest tzw. Akcja „Wisła’ , której głównym celem  było represyjne wysiedlenie ludności ukraińskiej, przy zastosowaniu zasady odpowiedzialności zbiorowej. Wokół tego wydarzenia od 1989 roku toczą się debaty, organizowane są sympozja naukowo-historyczne, prowadzone badania przez Instytut Pamięci Narodowej, wydawane wspomnienia, publikowane artykuły w prasie, nakręcane filmy dokumentalne itd., itp.

Na efekty takich działań nie trzeba było długo czekać. 31 stycznia 2007 r. polskie media zamieściły informację, że  Światowy Kongres Ukraińców  domaga się od Polski odszkodowań i przeprosin za Akcję „Wisła”. Na stronie internetowej Kongresu  pojawił się komunikat: „Światowy Kongres Ukraińców zwraca się do Rady Europy, Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, Unii Europejskiej i Organizacji Narodów Zjednoczonych o wywarcie wpływu na rząd Rzeczpospolitej Polskiej z powodu otwartej odmowy potępienia, przeproszenia i wypłaty odszkodowań za Akcję „Wisła”. Światowy Kongres Ukraińców określił akcję „Wisła” mianem „czystki etnicznej i największej tragedii narodu ukraińskiego po Wielkim Głodzie z lat 1932 – 1933 oraz straszliwych stratach poniesionych przez naród ukraiński podczas II wojny światowej”.

  1. Syrnyk o Operacji „Wisła” pisze krótko odsyłając do licznych publikacji na ten temat. Autorami są prawie wyłącznie autorzy narodowości ukraińskiej: E. Misiło, R. Drozd, S. Dudra, I. Hałagida, P. Smoleński.

Zastanawia, że historyków ukraińskich nie interesuje opracowanie monograficzne np. Legionu Ukraińskiego Romana Suszki, Pomocniczej Policji Ukraińskiej  (Ukrainische Hilfspolizei),  Batalionu „Nachtigall”, Batalionu „Roland”, SB-OUN i innych formacji ukraińskich. Nie znane są obszerne książkowe publikacje na wzór Akcji „Wisła” E. Misiły, czy na wzór omawianego tutaj „Trójkąta bieszczadzkiego” J. Syrnyka. 

Na s. 359 Syrnyk podaje: „Ogółem według Eugeniusza Misiły z powiatu leskiego wysiedlono niemal 26 tys. osób, a pozostało tu prawie 8 tys. osób.”  Wysiedlona została także rodzina Jarosława Syrnyka mieszkająca we wsi Weremień w powiecie leskim. Pisze on: „Rodzice wzięli ze sobą 1 konia, wóz, ziarno, sprzęt rolniczy i krowę, kufer z odzieżą”. Ta rodzinna tragedia, niestety, zdeterminowała wizję Syrnyka na całokształt relacji polsko-ukraińskich mającą odzwierciedlenie w jego pracach naukowych. Przebija w nich poczucie niesłusznie pokrzywdzonego Ukraińca przez Polaków. Emocjonalnie, osobiste poczucie jak najbardziej zrozumiałe, ale generalizowanie tego poczucia krzywdy na całokształt wzajemnych relacji narodu ukraińskiego i narodu polskiego z pozycji naukowca historiografa sytuuje jego publikacje jako propagandowe w duchu integralnego nacjonalizmu ukraińskiego a nie sensu stricto naukowe. Pomimo dużego wysiłku intelektualnego, aby ten determinant ukryć, korzystając głównie z pomocy różnych teorii z dziedzin socjologii, filozofii, politologii, etyki itp. Komu, poza naukowcami i politykami, pomoże korzystanie np. z teorii ANT, do której odwołuje się Syrnyk. Jest to metoda badań stosowana w naukach społecznych wywodząca się z koncepcji konstruktywistycznych. Podstawowym elementem konstrukcji jest aktant, tj. składnik działający na inne czynniki. Może to być zarówno człowiek, jak i przedmiot czy też koncepcja. Aktanty działają na siebie, tworząc sieć powiązań. W zależności od przedmiotu analizy akant może być rozbijany na poszczególne mniejsze czynniki-sieci. Duże znaczenie w teorii mają czynniki pozaludzkie, które mają równie wielkie znaczenie jak współczynnik społeczny. ANT podkreśla wagę sieci mentarialno-semiontycznych, a nie przedmiotów, które wpływają na istnienie badanego zjawiska. ANT należy do teorii relacyjnych, co zakłada konieczność podtrzymywania istniejących akantów-sieci. W ramach stabilizacji zakłada się istnienie czarnych skrzynek, tj. zjawisk opisywanych przez wejścia i wyjścia, bez konieczności rozbijania na mniejsze elementy. Czy pokrzywdzony (ofiara) już wie, dlaczego go to spotkało, kto był winnym jego cierpieniu? Zamordowani już muszą milczeć, ale ci, którzy przeżyli śmierć osób najbliższych (często zadaną im w sposób okrutny), gehennę lęku, zagrożenia życia i codziennego ocierania się o śmierć, zrozumieli, że winnych tego nie było, nie ma i ma nie być – były to tylko takie gry aktorów sieci.

I rzecz najważniejsza, ale przemilczana – ma to dotyczyć tylko narodu polskiego. Z oczywistych względów wyłączony jest naród żydowski, a obecnie ma dołączyć do niego naród ukraiński, ale jego aktantami mają być Polacy, Sowieci i w ograniczonym tylko zakresie Niemcy. 

Istnieje, co prawda, świadomość, że wojenny i powojenny konflikt polsko-ukraiński oraz obecny przebieg granicy między Polską a Ukrainą są skutkiem II wojny światowej oraz  układów jałtańskich tzw. „wielkiej trójki” i ustaleń poczdamskich „zwycięskiej koalicji alianckiej”, ale rzeczywiste wnioski wypływające z tych faktów są omijane. Historycy i historiografowie wolą uciekać w manipulacje różnych teorii i budować nowe, wkładają dużo trudu, aby pominąć podstawowy problem, jakim jest ludobójstwo okrutne, genocidum atrox. Tak powstaje naukowe oszustwo „uetycznionej historiografii”, czy też „historiografii rozumiejącej”.

Dla relacji polsko-ukraińskich niezwykle ważny jest fakt, że w agresji 1 września 1939 roku, w przymierzu  z  faszystowską  III Rzeszą, udział wzięły zbrojne formacje i bojówki ukraińskie, utworzone przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów. Nie chcą o tym pamiętać nie tylko historycy ukraińscy, ale także wszyscy „poprawni politycznie” historycy polscy. Dr Wiktor Poliszczuk, ukraiński historyk działający w Toronto w Kanadzie, recenzując książkę Grzegorza Motyki Ukraińska partyzantka 1942 – 1960  napisał: „Udział ounowskiego Legionu Suszki w agresji Niemiec na Polskę ma ogromne polityczne znaczenie. OUN wzięła udział w rozpętaniu II wojny światowej” (W. Poliszczuk: Ignorancja i cynizm Grzegorza Motyki, w: Myśl Polska z 12 – 16 listopada 2006). OUN uzurpująca sobie prawo reprezentowania narodu ukraińskiego i chcąca uznawać siebie za najbardziej szlachetną „niepodległościową” formację polityczną, w „bratnim sojuszu” z faszystowską III Rzeszą oraz bolszewicką Rosją, ustawiła się w szeregu agresorów Państwa Polskiego i śmiertelnych wrogów Narodu Polskiego. We wrześniu 1939 roku na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej bojówki OUN wymordowały kilka tysięcy osób cywilnej ludności polskiej oraz żołnierzy WP z rozbitych oddziałów.

Tragizm przesiedleń jako skutek II wojny światowej dotknął zarówno ludność polską, ukraińską i niemiecką. Ale wcześniej były zbrodnie holokaustu i ludobójstwa, jako efekt szatańskich ideologii. Te ideologie tworzyli intelektualiści, elity złożone z naukowców. Potem elity przywódców wdrożyły je „w życie”, a właściwie w ”w śmierć”, do tego masową i okrutną. Powszechnie znani są twórcy zbrodniczych teorii, znani są „głównodowodzący” ich realizacją. Niestety, najczęściej jednak oni „pozostają w cieniu” zbrodni, a historiografia całą uwagę poświęca wykonawcom, zwykle otumanionym ciemnym masom, w których w określonych sytuacjach budziła się „mroczna strona” nieludzkiego sadyzmu. Ponieważ ci „wykonawcy zbrodni”, czyli oprawcy, nie chcieli być „zwykłymi” bandytami, zbrodniarzami, wyszukiwali „usprawiedliwienia” swoich czynów. Znajdowali go w przyjęciu „słuszności” wpajanej im idei, w jej szlachetności, wręcz posłannictwie. Można stwierdzić, że „w imię jej zbawienia” gotowi byli bohatersko unicestwić całą wręcz ludzkość.

Zapewne dlatego są tworzone historiografie „podwórkowe”, „plemienne”. Nie ma w nich ani twórców „rasy panów”, „narodu wybranego”, „walki klas”, znika Hitler, Stalin i Bandera. Za nimi coraz bardziej znika „hitlerowiec faszysta”. „stalinowski bolszewik” i „rizun banderowiec”. Ich miejsce coraz szerzej zajmuje ofiara, jako przyczyna wszelkich „złoczynów”. Co zaczyna dominować w propagandzie, czyli w „nowej nauce”. Dzieci i wnuczęta zbrodniarzy po prostu „wracają do swoich korzeni”. Ofiary nie mają dzieci i wnucząt, a głosu z grobu nie słychać.

Do wiosny 1947 roku rebelia ukraińska na południowo-wschodnich terenach Polski Ludowej nie była głównym problemem dla władzy komunistycznej. Terrorystyczna działalność OUN-UPA-SKW była jej nawet na rękę. Spacyfikowała ona część społeczeństwa polskiego, które zaczęło szukać ratunku w zdecydowanych działaniach „władzy ludowej”. Jest więc niewątpliwą „zasługą” krwawego szlaku OUN-UPA, że ludność polska umęczona najdłuższą okupacją w drugiej wojnie światowej, w tym dwukrotnym przejściem frontu wojennego (a na niektórych terenach czterokrotnym), przez dwa lata po zakończeniu wojny tracąca życie i mienie z rąk nacjonalistycznych band ukraińskich, została wepchnięta w ramiona „władzy ludowej”, jako jedynej siły, która w 1947 r. mogła te zbrodnie ukrócić.

Do 1947 r. głównym problemem komunistów w Polsce było zlikwidowanie podziemia antykomunistycznego oraz niepodległościowych dążeń społeczeństwa polskiego związanego głownie z Polskim Stronnictwem Ludowym. Rozprawy z polskim podziemiem zbrojnym dokonało NKWD, od 1946 r. wspierane przez KBW pod dowództwem sowieckiego generała Bolesława Kieniewicza, oraz przez UB. Działania te były znacznie brutalniejsze, niż prowadzone przeciwko podziemiu banderowskiemu. 50 tysięcy żołnierzy i oficerów AK oraz działaczy Polski Podziemnej zostało wywiezionych do ZSRR. W połowie 1946 r. w więzieniach przebywało około 100 tysięcy Polaków.

Polskich partyzantów zabijano w walce, skrytobójczo, bez sądów jak i wyrokami sądów doraźnych. Np. w listopadzie 1946 roku wyroki śmierci otrzymało 9 osób z NSZ w Warszawie i 5 osób w Krakowie, w grudniu 1946 r. wyroki śmierci otrzymało 12 działaczy Polskiego Związku Wojskowego w Poznaniu i 5 członków NZW w Warszawie, w styczniu 1947 r. wyroki śmierci otrzymało 18 członków WiN, 5 członków NZW i 6 działaczy Ruchu Oporu AK.

4 stycznia 1947 r. rozpoczął się proces Zarządu  Głównego WiN. Oskarżeni byli m. in.: płk Jan Rzepecki, płk T. Jachimek, płk J. Sławbor-Szczurek, płk A. Kortum-Sanojca, płk  L. Benedykt-Muzyczka.  Przed wyborami do sejmu ogłoszono wyroki śmierci w procesie grupy  K. Grocholskiego, na podstawie fałszywych oskarżeń.

W działaniach polityczno-propagandowych było to szkalowanie żołnierzy AK („zapluty karzeł reakcji”), haniebne oskarżenia i procesy, rozbicie PSL Sfałszowanie wyników wyborów do Sejmu oraz tzw. amnestia „lutowa”  zakończyło pierwszy etap „utrwalania władzy ludowej”. 

Wiosną 1947 roku dla komunistów w Polsce istotnym ze względu na sytuację międzynarodową stał się  problem terrorystycznej działalności UPA. Nie wynikał on z próby oderwania części ziem polskich określanych przez nacjonalistów ukraińskich jako „Zakierzoński Kraj”, lub jako „Zakerzonia” i utworzenia z nich „samostijnej” Ukrainy. Granica z ZSRR była ustalona odpowiednimi umowami i jakakolwiek zmiana mogła odbywać się na żądanie Kremla, w wersji oficjalnej oczywiście „na prośbę władz polskich”. Stalin nie liczył się ani z Polakami ani z Ukraińcami. 

Formalnie operacji „Wisła” mogło nie być, jak nie było specjalnej akcji pod jakimś kryptonimem likwidującej podziemie polskie. Nie zmieniłoby to sposobu rozwiązania problemu rewolty ukraińskiej na ziemiach polskich w 1947 r. Mógł on mieć wręcz formę  bardziej  drastyczną,  gdyby działania  przybrały  charakter  żywiołowy.  Dokładne opracowanie zasad i sposobów przeprowadzenia likwidacji oddziałów UPA miało w sumie pozytywne skutki dla ludności ukraińskiej w Polsce, co jaskrawo widać po tzw. transformacji ustrojowej 1989 roku.

Operacja „Wisła” nie wynikała w tendencji nacjonalistycznych w Polsce. Od 1944 roku „władza ludowa” była głosicielem „internacjonalizmu’, a polscy patrioci albo siedzieli w więzieniach i łagrach, albo ścigani po lasach setkami posyłani byli „do piachu”. Operacja typu „Wisła” najpierw dotknęła patriotów polskich, z ręki tej samej „władzy ludowej”. Tworzyły ją także osoby narodowości ukraińskiej (Moczar, Kiryluk, Stec, wielu ubeków i działaczy PPR).  

Operacja „Wisła” nie była akcją odwetową Polaków za Wołyń, Podole, Małopolskę Wschodnią, czy „Zakerzonię”, gdyż Ukraińców nie spotkał los Polaków, czyli nie zostali oni w ramach „rewanżu” także wymordowani, ale zostali przesiedleni. Była to cywilizowana forma uregulowania konfliktu, zgodna z regułami międzynarodowymi.

Rebelia ukraińska na ziemiach polskich nie mogła obalić władzy komunistycznej, gdyż do 1946 roku czuwało nad nią NKWD, a następnie 300-tysięczna Armia Czerwona stacjonująca w Polsce. Bardziej groźne było podziemie polskie, wykorzystywane propagandowo przez Zachód i USA, wcześniejszych „aliantów”, potem „imperialistów”. Sowiecką „misję niesienia wolności masom pracującym na całym świecie” powstrzymywał amerykański szantaż atomowy. Ale wnet Sowieci będą posiadać taką broń. 

Wiosną 1947 roku anarchia na części terytorium Polski Ludowej spowodowana działalnością OUN-UPA stawała się dla komunistów niebezpieczna. Nie zniszczone do końca  podziemie polskie mogło w przypadku coraz bardziej realnego konfliktu światowego podjąć wspólne akcje, lub równolegle, z podziemiem ukraińskim. Przykład takiej akcji na Hrubieszów pokazywał, że polskie i ukraińskie podziemie nie wystąpi przeciwko sobie. Przynajmniej do czasu rozgromienia wspólnego wroga - czyli komunistów. Dlatego podjęli oni decyzję o oczyszczeniu zaplecza.

Operacja „Wisła” przyjęta została pozytywnie przez ogół społeczeństwa polskiego. Nie tylko ze względu na ogrom zbrodni OUN-UPA w województwach kresowych II Rzeczpospolitej: wołyńskim, tarnopolskim, stanisławowskim i lwowskim. Ludobójcze rzezie dotknęły ludność polską także za Bugiem i za Sanem, chociaż wcześniej Ukraińcy wołali „za Bug Lasze” i „za San Lasze”. Co prawda wołali zwykle już po wyrżnięciu ludności całych wsi, gromad, powiatów, ale kilkaset tysięcy zdołało uciec za Bug i za San. I już w 1944 roku okazało się, że za Bugiem i za Sanem ziemie także nie są „Lasze”, ale „etnograficznie ukraińskie”. Na tych ziemiach ludność polska była mordowana takimi samymi barbarzyńskimi metodami. Chociaż mieszkała tutaj „od dziada pradziada” na swoich ojcowiznach, w swoich domach rodzinnych. Mordowana w tak nieprawdopodobnie bestialski sposób, że relacje ocalałych świadków porażają i przerażają. Tutaj nie było komór gazowych lub szybkiej śmierci od egzekucyjnej kuli. Tutaj śmierć przychodziła po wielogodzinnych, a nawet kilkudniowych gwałtach i torturach. Tylko człowiek nikczemny może ignorować chociażby dzieci polskie nabijane na kołki w płocie lub na widły i obnoszone po wsi, jak miało to miejsce w maju 1943 roku we wsi Szpikołosy pow. Krzemieniec jako swoiste „trofea zwycięstwa na miarę banderowskiej „samostijnej Ukrainy”, a wyłącznie rozczulać się nad krzywdą „wyrwanych z korzeni ojcowizny” Ukraińców przesiedlonych na Ziemie Odzyskane, zarzucając Polakom, że akcja ta była „ludobójstwem”. Przesiedleń dokonali komuniści sowieccy wspólnie z komunistami polskimi. Bez nakazu Kremla, lub co najmniej wspólnych ustaleń, Operacji „Wisła” nie byłoby.

Straty polskiej ludności cywilnej wynosiły w pow. Lesko: w 1944 r. - 410 osób, w 1945 r. - 222 osoby, w 1946 r. - 215 osób  Dane te nie są pełne. W 1946 roku straty polskiej ludności cywilnej miały tendencje malejącą  na skutek wcześniejszego jej wymordowania przez UPA na terenach przez nią opanowanych oraz ucieczki tych, którym udało się ocaleć.

Operacja „Wisła” była skuteczna. W 1947 roku w woj. rzeszowskim zginęło 153 żołnierzy oraz 28 milicjantów, natomiast w woj. lubelskim 37 żołnierzy i 12 milicjantów. W 1948 r. zginęło w woj. rzeszowskim 6 żołnierzy a w woj. lubelskim 1 żołnierz.

W okresie od 1 września 1939 roku do 31 grudnia 1947 roku w Bieszczadach z rąk ukraińskich zginęło ponad 1500 osób polskiej  ludności cywilnej. W okresie: październik 1944  –  31 grudzień 1947 r. z rąk nacjonalistów  ukraińskich zginęło około 75 milicjantów, około 300 żołnierzy WP. WOP, KBW, w tym 35 żołnierzy w czasie operacji „Wisła”.  

Po wzięciu do niewoli UPA zamordowała około 100 żołnierzy WP, WOP, KBW.  

Łącznie z rąk ukraińskich w Bieszczadach zginęło około 1950 Polaków

Nie ujmuję w niniejszych statystykach strat polskich poniesionych w wyniku ukraińskich denuncjacji do okupacyjnych władz niemieckich, skutkiem czego  aresztowanych zastało około tysiąca Polaków, w tym około stu  mieszkających w Bieszczadach. Większość z nich została rozstrzelana lub zginęła w obozach koncentracyjnych.

Faktyczne straty polskiej ludności cywilnej poniesione z rąk ukraińskich  są większe, gdyż z wielu miejscowości, w których mieszkali Polacy, nie odnalazłem relacji dotyczących ich losów. Łącznie strat polskie poniesione bezpośrednio z rąk ukraińskich w Bieszczadach można szacować na ponad 2 tysiące osób. Gdyby rzeczywiście prof. Jarosław Syrnyk chciał je weryfikować zastosowałby metodologię  taką, jaka jest w książce Szczepana Siekierka, Henryka Komańskiego i Krzysztofa Bulzackiego: „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie lwowskim 1939 – 1947” (Wrocław 2006), czyli wymieniając je w alfabetycznym katalogu wsi położonych w Bieszczadach (gdyby chodziło o ten teren) lub w powiecie leskim zgodnie ze stanem z 1 września 1939 roku, gdyż podczas okupacji niemieckiej w Generalnej Guberni tego powiatu nie było i jego część znalazła się pod okupacją sowiecką; natomiast po wojnie jego teren też zmieniał się. Nie wiadomo więc jakiego w rzeczywistości terenu dotyczy opracowanie J. Syrnyka. I na tej naukowej „precyzji” dokonuje on „weryfikacji” strat, do tego w nieprecyzyjnie określonym wycinku czasu (od 1 września, czy od 1 października 1944 roku do 31 lipca 1947 roku?). 

Na s. 359 Syrnyk pisze: „Przesiedleniem objęto „wszelkie odcienia” ludności ukraińskiej, w tym także rodziny „mieszane”. Trudno określić skalę takich przypadków. Czasami do przesiedleńców z własnej woli dołączały polskie rodziny, które nie chciały pozostać w opustoszałych wsiach” Jeden ze świadków podaje, że „bali się zemsty ze strony band”. Nie podaje jednak za co miałaby być ta zemsta. Dalej Syrnyk podaje, że 2 maja w Zawadce UPA „obrabowała przygotowującą się do ewakuacji ludność. Prawdopodobnie wg rozpoznania ludności  grupą banderowców dowodził Hrycyszyn ps. „Pomsta” („Pimsta”). 

Na s. 371 podrozdział książki J. Syrnyk zatytułował: „Bieszczady: jeszcze jedna prowincja Ziem Odzyskanych?”.    

Jak na historyka, co prawda narodowości ukraińskiej, ale od urodzenia mieszkającego w Polsce, profesora Uniwersytetu Wrocławskiego i pracownika Instytucji Pamięci Narodowej, tytuł kompromitujący. Od kogo tow 1947 roku Bieszczady zostały odzyskane i kiedy to zostały utracone? Twierdzi więc, że Bieszczady przez kilkaset lat nie należały do Polski, jak, np. Wrocław, ale przecież nie należały także do Niemiec? Do jakiego więc państwa  należały? Do Ukrainy, nawet tej sowieckiej, także nie. Jest to więc problem z zakresu psychiatrii, czy science fiction nawiązując do haseł OUN o „etniczności”? Irracjonalne jest bowiem tłumaczenie Autora: „Ogołocenie Bieszczadów z większości ludności sprawiło, że – paradoksalnie – powiat leski stał się swoistą dodatkową prowincją „ziem odzyskanych” na terenie której komunistyczni inżynierowie społeczni mogli zacząć eksperymentować w celu zbudowania „nowego społeczeństwa”. (s. 382)  Być może „skala zmian demograficznych” w powiecie leskim była największa, ale w przybliżeniu tak było w powiecie hrubieszowskim, lubaczowskim i lubaczowskim oraz teren Beskidu Niskiego. Jeśli więc mówić o „terenach odzyskanych”, to zostały one odzyskane spod terroru banderowskiego. Natomiast komunistyczni inżynierowie społeczni chcieli zbudować „nowe społeczeństwo” na terenie całej Polski, ale na szczęście „stare społeczeństwo” nie pozwoliło na to. A najbardziej „ogołocona z ludności” została Warszawa, ale już w 1945 roku była Miastem Odzyskanym. Dużo więcej zostało „ziem utraconych” i jak na razie bez szans na „odzyskanie”.  

Syrnyk pisze: „Jesień 1947 r. stanowi dla Bieszczadów cezurę wyjątkową. Poziom entropii lokalnej sieci relacji osiągnął poziom krytyczny. Dawna „tożsamość” sieci jej tworzona przez setki lat specyfika, została unicestwiona. Rozpad dotychczasowej sieci stał się się jednocześnie zaczątkiem nowej. Zadecydowały o tym dwa czynniki. Jeden względnie obiektywny, choć przez swą oczywistość mogący uchodzić za transparentny, a nawet – w szczególnie w mocno zideologizowanych formach historiografii – nieistotny, to ziemia, a w zasadzie jej ściśle ograniczona przestrzeń, którą nazywamy Bieszczadami. Można stąd wyciągnąć zgoła banalny wniosek, że to właśnie góry były i są podstawą każdej lokalnej sieci relacji w Bieszczadach. Warto jednak o tym z pokorą pamiętać. Drugim czynnikiem stanowiącym zaczyn nowej sieci byli ci z dawnych mieszkańców, którzy mogli w Bieszczadach pozostać.  To wśród w nich przechowała się pamięć  o dawnych Bieszczadach. Ta pamięć zachowana została także w wytworach kultury, ocalałych cerkwiach, kościołach i synagogach, przydrożnych krzyżach, wsiach, a nawet sadach.” (s. 371)  

Syrnyk nie zauważa więc takich aktantów jesienią 1947 r., jak świeża pamięć o wymordowanych członkach ich rodzin i sąsiadów, o towarzyszącym ich przez kilka lat lęku o własne życie, widoku licznych grobów, przerażającego widoku w oczach palonych wsi i obecnego widoku wsi popalonych, dziczejących sadów, lęku o dalszą egzystencję „tu i teraz”, itp. Jedynym niezmiennym aktantem było to samo niebo, ten sam szum potoków, bo nawet szum lasu zapewne nadal niósł taką samą grozę, czy aby na pewno nie wyjdą z nich ci sami „posłańcy tortur i śmierci”. 

Na s. 374  w przypisie dotyczącym palenia wsi Syrnyk pisze: „Celowe podpalenia dotyczyły zarówno pojedynczych, wyselekcjonowanych gospodarstw, jak całych wsi. W tym pierwszym przypadku podpalenie czyjegoś domu mogło realizować funkcję karną (np. banderowcy podpalali zabudowania „nielojalnych Polaków” w odwecie za krzywdy, których doświadczyła ludność ukraińska od wojska, czy milicji) lub profilaktyczną (mogło np. stanowić dla gospodarza domu, aby ten podporządkował się nakazom oddziału leśnego)”. Jest to powielanie antyhumanitarnej banderowskiej narracji. Na jakich to zasadach moralnych za akcje oddziałów zbrojnych podporządkowanych Sowietom (WP, MO czy UB) karana była cywilna, bezbronna ludność polska? W ideologii banderowskiej każdy Polak był „nielojalny”, Syrnyk przecież powinien znać tezy integralnego nacjonalizmu ukraińskiego przyjęte do zastosowania w praktyce przez Konowalca, Banderę, Szuchewycza i innych przywódców OUN i UPA. Te same oddziały władzy bolszewickiej w Polsce terroryzowały ludność polską, także paląc domy i całe wsie „nielojalnych Polaków”. Syrnyk nie zauważył także, że akcje UPA nie kończyły się tylko na spaleniu wsi, ale także na wymordowaniu ich mieszkańców. Także w Bieszczadach.

Syrnyk pisze dalej o paleniu przez WP cerkwi w Bieszczadach. Oczywiście taki fakt miał miejsce. Nie powiązał tego jednak z głoszoną wcześniej „spiralą odwetów”. Wszak UPA spaliła wcześniej wszystkie wiejskie kościoły na Wołyniu, większość kościołów w Małopolsce Wschodnie, w tym w ponad 50 przypadkach ze znajdującą się wewnątrz na nabożeństwie ludnością polską. To swoista „moralność Kalego”. Było to barbarzyństwo, ale w Bieszczadach nie brała w nim udziału ludność polska, natomiast w przypadku kościołów uczestniczyła ludność ukraińska.

Od strony 378 Syrnyk zajmuje się analizą strat ludności w Bieszczadach. Na s. 378 stwierdza: „W okresie między październikiem  1944, a połową 1947 r., bezpośrednio w związku  z trwającym tu konfliktem, zginęło na terenie powiatu leskiego około 1,4 tys. ludzi. W liczbie tej znaleźli się: partyzanci z UPA, członkowie bojówek i samoobron ukraińskich, żołnierze Wojska Polskiego, milicjanci, funkcjonariusze bezpieki, członkowie samoobron polskich, ormowcy, żołnierze sowieccy i funkcjonariusze NKWD, partyzanci sowieccy. Przynajmniej 2/3 strat objęły ludność cywilną. Za 61 proc. wypadków śmierci na terenie powiatu leskiego w opisywanym okresie odpowiedzialność ponoszą członkowie ukraińskich formacji zbrojnych. Spośród nieco ponad 800 osób zabitych przez członków UPA, bojówek OUN, SKW zdecydowaną większość – ok. 600 osób , a więc 3/4 wszystkich przypadków stanowili cywile lub osoby o nieokreślonym statusie. W tej liczbie uwzględniono także przypadki uznane w pracy za problematyczne lub wymagające dalszych badań (np. ofiary w Mucznem), być może zatem jest to liczba nieco zawyżona.

Tymczasem swoje opracowanie Autor tak skonstruował, że niemożliwa jest weryfikacja tych statystyk.

Poza tym nie ma żadnego naukowego uzasadnienia, aby przyjąć cezurę liczenia strat okres „między październikiem 1944, a połową 1947 r.”. Jest to wybieg służący propagandzie probanderowskiej, gdyż w okresie od września 1939 roku do października 1944 roku w powiecie leskim ofiarą nacjonalistów ukraińskich padła prawie wyłącznie ludność polska i wniosek nasuwa się się sam, dlaczego Syrnyk pomija ten okres licząc straty osobowe. Przy czym w okresie lipiec – wrzesień 1944 roku dotyczy to ponad 600 Polaków, natomiast w okresie objętym statystyką Syrnyka było ich ponad dwukrotnie mniej (ze względu na pobyt Sowietów i potem Wojska Polskiego). Nie wiadomo, dlaczego Syrnyk wymienił Muczne, ponieważ mord w leśniczówce Brenzberg położonej na grzbiecie Jeleniowatego (Jasieniowa) dokonany przez SB OUN dowodzoną przez referenta (Mikołaj Dudek „Osyp”) na 74 Polakach, miał miejsce 15 lub 16 sierpnia1944 roku i znany jest z relacji Alojzego Wiluszyńskiego, który nie tylko oglądał, ale także liczył te ofiary.

Intrygujące, czy jakiś historiograf ukraiński zajmie się ofiarami „konfliktu ukraińsko-żydowskiego” np. w latach 1941 – 1942, posługując się metodologią „uetycznionej historiografii”, czyli licząc je łącznie, bez uwzględnienia narodowości?

Weryfikacją strat Syrnyk zajmuje się już od kilku lat i dotyczy to kilku powiatów południowo-wchodnich, w każdym przypadku maleją one coraz bardziej jeśli chodzi  straty polskie, średnio o około 30 % oraz rosną straty ukraińskie, np. w artykule „Straty osobowe na terenie powiatu leskiego w okresie od marca 1944 r. do lipca 1947 r.”,  opublikowanym w: „Lemkovia, Bojkovia,  Rusíni -  dejiny, súčasnosť,  materiálna  a  duchovná  kultúra.  Tomus VII. Časť 1”,  i wydanym w Bańskiej Bystrzycy w 2018 roku. Wówczas  jeszcze  analizował je posługując się alfabetycznym wykazem wsi, co w dużym stopniu umożliwiało weryfikację. Ale zapewne uznał to za błąd  metodologiczny i w książce naprawił go zastępując aktantami teorii sieci i statystyką, bez wykazania narodowości zarówno ofiar jak i sprawców.  Zapewne taką metodologią zachwyceni są zarówno Niemcy ja i Rosjanie.  Jest  to swoiste „uetycznienie” zbrodni, a zwłaszcza zbrodniarzy. Także tych, którzy w  imię obłędnych ideologii mordowali własnych rodaków i zostali narodowymi „bohaterami”   lub chcą nimi zostać.

Na s. 388 Syrnyk pisze: „Zarówno polscy, jak i ukraińscy politycy popełnili w XX w. kardynalny błąd, próbując zaszczepić na swoistym, lokalnym gruncie, w kulturowym tyglu formującym się na tzw. kresach niemal od zawsze, koncepcję władzy odwołującą się do egalitarnej ideologii nacjonalistycznej. Ani jedni, ani drudzy nie zdobyli się tak naprawdę na wizję obywatelską, na stworzenie relacji władzy opartej na realnym, a nie wymyślonym kształcie struktury społecznej, w ostateczności na koncepcji  władzy jako umowy społecznej lecz starano się ją ustanowić ją [sic] drogą podboju wewnętrznego.  Skutkiem tego stała się marginalizacja większości mieszkańców, a dalej fiasko podjętego projektu państwowego II Rzeczypospolitej.”  

Podczas I Kongresu Ukraińskich Nacjonalistów w Wiedniu (28 styczeń – 3 luty 1929 r) powołano Organizację Ukraińskich Nacjonalistów. Miała ona zmierzać do „odzyskania, budowy, obrony i powiększania niezależnego, zjednoczonego ukraińskiego państwa narodowego” (Ukrajinśka Samostijna Soborna Derżawa), które miało objąć wszystkie „ukraińskie ziemie etnograficzne”, czyli te, które we wczesnym średniowieczu (!) były, zdaniem nacjonalistów, zasiedlone przez Ukraińców. Zastrzeżono, iż granice przyszłego państwa muszą być jak najlepsze do obrony, co, jak się wydaje, oznaczało przyznanie sobie prawa do włączenia w jego skład także ziem nawet przez nacjonalistów nie uznawanych za ukraińskie” (Motyka: Ukraińska partyzantka.., s. 48). Uchwała I założycielskiego Kongresu OUN z 1929 r. zakładała całkowite usunięcie wszystkich okupantów, tj. wszystkich nie-Ukraińców, z ziem, które OUN uznała za ukraińskie. Po drugiej wojnie światowej ukraińscy faszyści włączyli do tych ziem tereny południowo-wschodnie Polski, które określili jako „Zakerzonia”, biorąc nazwę od tzw. „linii Curzona”, chociaż jej przebieg sfałszował doradca Curzona, Żyd pochodzący z Galicji, Bernstein – Znamierowski. Powinni więc używać poprawnej historycznie nazwy „Zabernsteinia”. Curzon łaskawie zostawiał Lwów po polskiej stronie swojej „linii etnograficznej”, o czym ukraińscy faszyści nie chcą wiedzieć.

Nacjonalistów ukraińskich  nie interesowało porozumienie z Polakami, ale wyłącznie oddanie im „ziem etnograficznie ukraińskich” (co najmniej z Chełmem, Zamościem, Przemyślem, Sanokiem – aż po Krynicę), gdzie mogliby ustanowić „Ukrainśką Samostijną Soborną Derżawę”, państwo faszystowskie, sprzymierzone z Niemcami. Trzeba być naiwnym, aby wierzyć, że jeszcze  łagodniejsza polityka polska usatysfakcjonowałaby ukraińskich  nacjonalistów i zaczęliby oni solidarnie dbać o dobro wspólnej Ojczyzny. OUN w okresie międzywojennym była członkiem międzynarodówki faszystowskiej o nazwie „Zjazd Zagranicznych Narodowych Socjalistów” z siedzibą w Stuttgarcie, której opiekunem z ramienia NSDAP  był Joseph Goebbels. Te nazistowskie hasła Lebensraum nacjonaliści  ukraińscy kontynuują do dzisiaj.

Zapewne Syrnyk czytał te tezy programowe OUN, czyżby ich nie rozumiał? Jest w nich „wizja obywatelska” na dobrosąsiedzką koegzystencję”?. Może realizowały ją terrorystyczne akcje bojówek UWO i OUN w okresie międzywojennym w wyniku których zabijani byli przeciwnicy porozumienia polsko-ukraińskiego jak np. Twerdochlib, Matwijas, Babij (wszyscy trzej to Ukraińcy), czy minister Pieracki? Może był nim wojewoda wołyński Henryk Józewski, na którego także planowany był zamach? Czy był nim Jerzy Giedrojć? Może do porozumienia dążył Konowale, Bandera i Szuchewycz? Ale ich plany przekreślił premier Władysław Sikorski wydając rozkaz Armii Krajowej do rozpoczęcia rzezi ludności ukraińskiej na Wołyniu? A w Bieszczadach ile wymordowała ona osób cywilnej ludności ukraińskiej? Ile UPA i bojówki OUN wymordowały osób cywilnej ludności polskiej z opracowania Syrnyka nie dowiemy się – czyżby ich nie było?

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski powtarza słowa swojego ojca:Kresowian zabito dwukrotnie, raz przez ciosy siekierą, drugi raz przez przemilczenie. A ta druga śmierć jest gorsza od tej pierwszej”. Teraz zabijani są po raz trzeci poprzez heroizację ich morderców i związane z tym kłamstwa ukraińskiej polityki historycznej, realizowanej także w Polsce, nawet na uniwersytetach i w IPN, głównie przez historyków narodowości ukraińskie, chociaż nie tylko. Propaganda komunistyczna otumaniła część społeczeństwa polskiego, ale większość jej nie uległa i z czasem doprowadziła do klęski komunizmu. Tak będzie i z banderyzmem, bo jam powiedział św. Jan Paweł II , każde zło z czasem ponosi porażkę. Przynosi jednak dużo cierpień.

Na s. 406 – 407 Syrnyk przywołuje książkę wspomnieniową Stepana Stebelskiego nie wymieniając jego pseudonimu banderowskiego „Chrin” (po wojnie długo pisanego jako „Hryń”) pt. „Przez śmiech żelaza”, oraz wspomnienia Iwana Dmytryka, także nie wymieniając jego banderowskiego pseudonimu „Lis”. Wspomnienia Gerharda są więc „mętną wodą kłamstw”, natomiast „Chrina” i „Lisa” są „krynicznym źródłem prawdy”. Dotyczy to także świadków ukraińskich i polskich.

Na s. 409 Syrnyk cytuje wspomnienie Ewy Prychidko w Wołkowyi: „Pewnego dnia Ukraińcy powiesili Polaka. W odwecie Polacy zabili 30 Ukraińców. Zagnali wszystkich do jednego domu (trzy domy dalej od naszego), to były kobiety i dzieci, wrzucili granaty i zabili”. Świadka (choć relacja wskazuje, że nim nie był) może pamięć zawodzić, ale prof. Syrnyk jako historyk znający przebieg wydarzeń nie zamieszcza żadnego sprostowania przekłamań. Wątpliwość budzi nawet fakt, czy rzeczywiście Terka znajdowała się „trzy domy dalej” od domu Prychidko w Wołkowyi? Ale głównie z takich to aktantów teorii sieci ANT składa się uetyczniona historiografia Syrnyka.

Dalej Syrnyk pisze: „Należy przyznać, że do utrwalenia równoległego opisu przeszłości w zasadniczy sposób przyczynili się zarówno historycy, którzy odwołują się w swoich pracach do klasycznej wizji (jak Grzegorz Motyka, Roman Drozd, Eugeniusz Misiło i in.), a także popularyzatorzy wiedzy o przeszłości (jak Stefan Migus, Stanisław Żurek, Szczepan Siekierka i in.). Już na etapie konsultowania wstępnych wersji niniejszej pracy dane mi było doświadczyć, łagodnie mówiąc, zdziwienia lub niezrozumienia mojego podejścia do tematu. Jeden z czytelników/  konsultantów postawił nawet zasadnicze pytanie: „jeśli nie naród, to co?” Odpowiedziałem na to, być może powtórnie wprawiając w zdziwienie mojego rozmówcę swoją „naiwnością” że... prawda, a przynajmniej starania by taką/własną prawdę w książce przedstawić”. (s. 409) 

Na to zdziwienie Syrnyka można odpowiedzieć, iż popularne określenie mówi, że „istnieje prawda, tylko prawda i g... prawda”. Historycy rosyjscy do tej pory piszą o Katyniu „prawdę i tylko prawdę”, a jest „g... prawda”. Na poparcie swoich tez podają sygnatury akt, relacje świadków i bogatą bibliografię, chociaż nie posługują się teorią sieci ANT. Owszem, też stosują teorię, ale nieco inną, bo każde kłamstwo ma „na służbie” teorię. Stąd zapewne pytanie „jeśli nie naród, to co?”, chociaż nie jest precyzyjne, ale zawiera sedno prawdy. Może nie cały naród, ale ich przywódcy „duchowi” i ci, którzy realizowali ich koncepcje. To jest główny „aktant” prawdy, a pomijanie go służy tylko manipulacjom mającym na celu „zakłamanie prawdy”, aby kłamstwo prawdę zastąpiło. Gdyby uetyczniona historiografia chciała zająć się tym problemem, także powinna zacząć od odpowiedzi na pytanie „jeśli nie naród, to co?”, zająć się przywódcami „duchowymi” (ideologią wpajaną narodowi) oraz realizatorami ich koncepcji. Wówczas można analizować wpływ innych aktantów, w Bieszczadach np. UPA, Kościół i Cerkiew, UPA, Niemcy, Sowieci, Wojsko Polskie, MO, a także aktanty gór, lasów, rzek czy ropy naftowej.

Syrnyk pisząc o pomniku Karola Świerczewskiego w Jabłonkach dopiero w przypisie podaje, że został on rozebrany. „Na terenie powiatu leskiego nie ma natomiast żadnych upamiętnień związanych z martyrologią cywilnej ludności ukraińskiej”. (s. 409)   

W 1985 na cmentarzu w Terce odsłonięto na mogile nagrobek upamiętniający mord ukraińskich mieszkańców tej wsi z umieszczoną listą 33 ofiar mordu. Liczba ta zawiera szereg błędów, między innymi znalazły się na niej osoby, które zginęły w innych okolicznościach, jak i również sama data mordu jest błędnie oznaczona. Nacjonaliści ukraińscy, w przypadku swoich zbrodni tak chętnie posługujący się terminem „odwet”, w tym przypadku posługują się wyłącznie terminem „zbrodnia”. W 2008 roku rząd Ukrainy oraz środowiska ukraińskie w Polsce wystąpiły z żądaniem postawienia nowego pomnika pomordowanym w Terce. Oczywiście prasa polska nie informowała o tym, natomiast rozgorzała dyskusja na forach internetowych. Warto zacytować kilka opinii z forum „e-Sanok” oraz z Bieszczadzkiego Forum Dyskusyjnego. 

Krzysztof Potaczała: Ukraińcy chcą upamiętnić mord w Terce; 27 sierpnia 2008: „Gotowy jest projekt postumentu, ale budzi kontrowersje i nie wiadomo, czy zyska akceptację Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. W zbiorowej mogile na cmentarzu w Terce leży 31 Ukraińców rozstrzelanych bądź spalonych żywcem przez Ludowe Wojsko Polskie. Był to odwet za powieszenie przez UPA 6 lipca 1946 r. trzech Polaków. Nagrobek ukraińskim ofiarom zbudowali w 1984 r. ich najbliżsi. Na płycie wyryte są nazwiska zamordowanych oraz zdanie, że zginęli tragicznie.
- To nie wystarcza, bo nie ma informacji, w jakich okolicznościach stracili życie i kto był sprawcą - mówi Piotr Tyma, prezes Związku Ukraińców w Polsce.
Projekt nowego upamiętnienia obejmuje postawienie murowanego postumentu, remont dzwonnicy z XIX w., ogrodzenie przycerkiewnego cmentarza, wykonanie kamiennej dróżki i posadzenie zieleni. Niedawno dokumentacja wpłynęła do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Decyzja jeszcze nie zapadła. O ukraińskich planach wiedzą też mieszkańcy Terki oraz parafia rzymskokatolicka w Wołkowyi - właściciel terenu, na którym stoi wspomniany nagrobek oraz dzwonnica.
- To sprawa bardzo delikatna - zaznacza proboszcz i dodaje, że zgodę na prace może wydać Kuria Metropolitalna w Przemyślu.

Piotr Tyma, prezes Związku Ukraińców w Polsce: - Terka nie powinna stać się nowym symbolem "uciekania od prawdy”. Wieś ta była wpisana do polsko-ukraińskiego międzyrządowego protokołu z 2005 r., dotyczącego uporządkowania cmentarzy i miejsc pamięci. 

Przed dwoma laty Ministerstwo Kultury Ukrainy poprosiło o zgodę na postawienie pomnika na cmentarzu w Terce, lecz nie zgodzili się na to mieszkańcy, twierdząc, że nagrobek z wyrytymi nazwiskami ofiar jest wystarczający.
- To zostało potwierdzone podpisami ludzi - podkreśla sołtys Józef Wronowski. - Nie mamy nic przeciwko Ukraińcom, ale pomnik z tryzubem w środku wioski to chybiony pomysł.
Takie samo zdanie ma ksiądz proboszcz: - Modlimy się na zbiorowej mogile, utrzymujemy tam porządek, udostępniamy też Ukraińcom nasz kościół, by mogli odprawiać nabożeństwa, gdy przyjeżdżają w kolejne rocznice tragicznych wydarzeń.

Piotr Tyma z ZUwP mówi, że wyczuwa niechęć do nowej koncepcji upamiętnienia ofiar sprzed 62 lat, ale ma nadzieję, że kompromis zostanie osiągnięty. Według Zbigniewa Sawińskiego, wójta gminy Solina, żeby nie doprowadzić do sporu, środowiska ukraińskie w Polsce powinny zgodzić się na to, by upamiętnienie objęło rekonstrukcję dzwonnicy i zamontowanie na niej tablicy ku czci ofiar.”

Piotr Tyma nie chce „uciekania od prawdy”, bo na dotychczasowym nagrobku  „nie ma informacji, w jakich okolicznościach stracili życie i kto był sprawcą”. To może do tej zasady  przekonałby zarówno władze na Ukrainie jak i.... samego siebie. Na Ukrainie władze nie tylko nie pozwalają, aby zgodnie z prawdą na pomniku napisać „pomordowani przez UPA”, ale nawet nie wolno na pisać „zamordowani” – można tylko umieścić napis „zginęli tragicznie”. Słowo „zamordowani” Ukraińcy starli m.in. z płyty na Cmentarzu Obrońców Lwowa (ówczesny prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski udał, że tego nie widzi), z pomnika w Porycku (Pawliwce).  Natomiast w Sahryniu na pomniku wyryli napis „zabici przez AK”, wbrew wcześniejszym ustaleniom, dlatego nie dokonano jego odsłonięcia, a mieli tam być prezydenci  Wiktor Juszczenko i Lech Kaczyński. Gdyby Piotr Tyma „nie uciekał od prawdy”, to na stawianych nielegalnie w Polsce panteonach UPA powinien wyryć napisy „ludobójcom niewinnej cywilnej ludności polskiej” – i umieścić liczby ich ofiar, np. „mordercom 2 000 Polaków w Bieszczadach”. A na pomniku w Terce powinien wyryć napis:„Niewinnym ofiarom zbrodniczej działalności UPA w Bieszczadach”. Gdyby nie było zbrodni UPA w Bieszczadach, nie byłoby ofiar w Terce.

W 2008 roku, przed Wszystkimi Świętymi, leśnicy uporządkowali wiele mogił i cmentarzy położonych na terenie lasów w Bieszczadach i na Pogórzu Przemyskim. „W lasy „wrosło” kilkadziesiąt cmentarzy na terenach, z których po wojnie wysiedlono mieszkańców. Te dawne wiejskie nekropolie, wchłonięte obecnie przez las, są osobliwością naszego regionu i śladem po dawnych mieszkańcach. Znajdują się one na terenie nadleśnictw: Bircza (10), Komańcza (6), Cisna (3), Lutowiska (3), Lubaczów (2) i Baligród (1)” (Edward Marszałek: Zapłonęły znicze na leśnych cmentarzach; w: „Gazeta Bieszczadzka”, nr 23/2008). 

Polacy z własnej inicjatywy porządkują cywilne groby i cmentarze ukraińskie pozostałe po przesiedlonej ludności. Zasada wzajemności dotyczy pochówków wojskowych. Na Ukrainie tylko około 8 procent zbiorowych mogił pomordowanej ludności polskiej ma postawiony krzyż. Postawiony przez Polaków. Strona polska przez ostatnie 30 lat nie może doprosić się od strony ukraińskiej możliwości odszukania zbiorowych mogił, w których najczęściej leżą okrutnie pomordowani najbliżsi członkowie rodziny, aby postawić na nich prosty krzyż, bo nie chodzi tutaj nawet o stawianie pomników. Dotychczas ponad 3,5 tysiąca mogił nawet takiego upamiętnienia mieć nie może, chociaż padają ciągle słowa o „ jednaniu się, partnerstwie i przyjaźni polsko-ukraińskiej”. „Pomarańczowa rewolucja” okazała się mieć kolor brunatno-czarny.

Dokładnie w tym czasie okazało się, że na stoku góry Chryszczata koło Komańczy w Bieszczadach został nielegalnie postawiony pomnik ku czci UPA. Rozpuszczano pogłoskę, że dokonali tego latem 2008 roku Ukraińcy z Kanady, chociaż pojawiła się też plotka, że wykonawcą był niejaki pan Mucha z Komańczy sowicie opłacony przez byłych zbrodniarzy banderowskich i ich potomków, mieszkających obecnie w Kanadzie i USA. Leśnicy niczego nie zauważyli, chociaż do budowy użyto dużych elementów stalowych i znacznej ilości cementu. Monument tworzył betonowy obelisk i siedem krzyży cmentarnych. Na obelisku widniał tryzub i dwujęzyczny napis: „Cześć pamięci żołnierzom UPA poległym 23.01.1947 w walce z żołnierzami WP w obronie podziemnego szpitala. Cześć ich pamięci. Towarzysze broni”. Obok pomnika postawionych zostało siedem krzyży, gdyż w tym miejscu zginęło 7 banderowców, podczas podjętej przez nich walki z WOP, po wykryciu szpitala podziemnego UPA – czym zresztą złamali konwencję międzynarodową.

Późniejsze zdjęcia zamieszczone w internecie pokazały, że to nie ukraińska wycieczka z Kanady taszczyła w plecakach przez górskie wertepy kilka ton cementu i stali, ale pracę tę wykonali wynajęci robotnicy posługując się traktorem (wjechał na teren rezerwatu za zamknięty szlaban), kilofami i piłami spalinowymi, czego leśniczy z Komańczy nie słyszeli i nie widzieli. Po kilku miesiącach zauważyli monumentalną budowlę dopiero polscy turyści.

„Mimo postępowania policyjnego autorów pomnika, który powstał prawdopodobnie przed rokiem na trudno dostępnych leśnych zboczach Chryszczatej, nie udało się ustalić, to wszystko wskazuje, że jest to dzieło Ukraińców z USA lub Kanady.  Specjalna komisja powołana przez wojewodę podkarpackiego złożona z leśników, władz gminy Komańcza i inspektora nadzoru budowlanego orzekła, że pomnik powstał nielegalnie. W tej sytuacji decyzja mogła być tylko jedna – rozbiórka. Z uwagi na to, że nie udało się ustalić inwestora, pomnik musi usunąć zarządca terenu. Obowiązek wykonania decyzji spoczywa zatem na Państwowym Gospodarstwie Leśnym Lasy Państwowe – Nadleśnictwo Komańcza – wyjaśnia Stanisław Tabisz, kierownik Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Sanoku.  /.../ Nielegalnych upamiętnień ukraińskich nacjonalistów na Podkarpaciu jest co najmniej kilkadziesiąt. Ukraińcy zabiegają o kolejne. Jak zapewniła nas wicewojewoda podkarpacki Małgorzata Chomycz, w stosunku do wszystkich nielegalnych upamiętnień, niezależnie od tego, czy będą one polskie czy ukraińskie, zostaną podjęte kroki prawne, a w konsekwencji zostaną wydane decyzje o ich rozbiórce.” (Mariusz Kamieniecki: Pomnik UPA do rozbiórki; w: „Nasz Dziennik” z 14 stycznia 2009).

Oczywiście policja sprawców nie ustaliła, chociaż istnieją nawet zdjęcia z jego budowy jak i ukazujące grupę około 30 osób, podczas poświęcenia tego pomnika. A greckokatolicki kapłan popełnił publicznie ciężki grzech uświęcając zbrodniarzy, łamiąc obowiązujące prawo i podstawowe kanony chrześcijaństwa. I nikt nie składa skargi do Watykanu.     

28 kwietnia 2009 r. media przyniosły wiadomość o likwidacji banderowskiego pomnika postawionego nielegalnie na zboczu Chryszczatej. Zniszczony został monument, ale ocalało siedem metalowych krzyży stojących wokół pomnika. Odkrył to jeden z turystów. Prawdopodobnie zniszczenia dokonano tydzień wcześniej, tuż po ukraińskich świętach Wielkanocy. Zdarzenie skomentował Piotr Tyma, szef Związku Ukraińców w Polsce: "To niespotykane, że ktoś dopuścił się takiego wandalizmu”. Przyznaje, że pomnik postawiono nielegalnie. Zaznacza jednak, że trwały rozmowy o jego legalizacji. – „Postawiony został w miejscu historycznym, gdzie kiedyś mieścił się szpital UPA” - dodaje Tyma. Od 15 lat Polskę i Ukrainę obowiązuje umowa, w myśl której postawienie pomnika, krzyża czy tablicy musi poprzedzić procedura uzgodnień. W przypadku tej samowoli uzgodnień nie było. Dlatego wicewojewoda podkarpacki Małgorzata  Chomycz jeszcze w listopadzie zeszłego roku wystąpiła do gminy Komańcza, by rozebrała nielegalną budowlę. Ale wójt Stanisław Bielawka uważał, że powinien się tym zająć nadzór budowlany. O sprawie dyskutowali także radni powiatu sanockiego. Większość uznała, że pomnik należy rozebrać, a zostawić tylko krzyże, które zostały poświęcone. Przeciwko rozbiórce protestowała mniejszość ukraińska. Ostatecznie nadzór budowlany z Sanoka nakazał rozbiórkę nadleśnictwu w Komańczy. Nadleśnictwo odwołało się od tej decyzji. – Niech nadzór budowlany szuka tych, co ten pomnik postawili. My krzyży nie będziemy niszczyć – mówi nadleśniczy z Komańczy Piotr Łański. (Józef Matusz: „Zniszczono pomnik UPA”; w: „Rzeczpospolita” z 18 kwietnia 2009).

Plotka głosiła, że postbanderowcy z Toronto obiecywali władzom samorządowym za zezwolenie i legalizację pomnika 125 tysięcy złotych. Deklarację nadleśniczego z Komańczy „my krzyży nie będziemy niszczyć” warto byłoby zweryfikować. Otóż na terenie nadleśnictwa Komańcza, z ręki „upamiętnionych żołnierzy UPA” zginęło około 500 osób narodowości polskiej, żołnierzy i ludności cywilnej, przy czym często ponosząc śmierć okrutną. Wystarczy postawić każdej z tych ofiar krzyż, w miejscu jej zamordowania. Czy wówczas także polscy leśnicy „krzyży nie będą niszczyć”? Tym bardziej, że postawione byłyby ofiarom, nie sprawcom.

Dwa dni później PAP podała za portalem ukraińskim zaxid.net, że: "Lwowska Rada Miejska domaga się oficjalnego protestu władz Ukrainy wobec zniszczenia pomnika Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) na bieszczadzkiej górze Chryszczata w województwie podkarpackim. Lwowscy radni zażądali od prezydenta Juszczenki i MSZ Ukrainy wystosowania noty protestacyjnej do MSZ Polski. Z kolei od konsula generalnego RP w ich mieście oczekują wyjaśnień w tej sprawie. Polscy dyplomaci na Ukrainie nie odnieśli się dotychczas do uchwały lwowskiej rady miejskiej, gdyż nie znają jej treści. W uchwalonym tego dnia apelu do prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki, ministerstwa spraw zagranicznych w Kijowie i konsulatu RP we Lwowie radni określili wydarzenia na Chryszczatej jako "akt wandalizmu". "Uważamy, że takie nieodpowiedzialne działania pewnych przedstawicieli sił antyukraińskich w Rzeczypospolitej Polskiej są próbą pogorszenia stosunków między Ukraińcami a Polakami oraz godzą we współpracę naszych państw we wspólnocie europejskiej".

Dla neofaszystów i wręcz rasistów ukraińskich nie jest wandalizmem nagminne łamanie prawa w Polsce przez Związek Ukraińców i nielegalne stawianie panteonów chwały ludobójcom cywilnej ludności polskiej.

„Lwowska Rada Obwodowa zażądała od władz obwodowych inwentaryzacji pomników i pozostałych miejsc pamięci zawierających „treści antyukraińskie i symbole militarne obcych państw”. Celem przewidzianej na mniej więcej trzy miesiące ewidencji jest ustalenie liczby wspomnianych pomników, które mają zostać następnie zdemontowane. Deputowani Lwowskiej Rady Obwodowej nie ukrywali, że podjęta uchwała jest odpowiedzią na zdewastowanie wiosną tego roku postawionego nielegalnie pomnika UPA, znajdującego się na bieszczadzkiej górze Chryszczata /.../ postawionego przez członków Związku Stowarzyszeń Deportowanych Ukraińców „Zakerzonie”, finansowanych przez ukraińską emigrację z USA. /.../ Radny nacjonalistycznej partii „Swoboda” Ołeh Pankewycz w rozmowie z PAP zaznaczył, iż przy braku współpracy strony polskiej zapewne w pierwszej kolejności „pójdzie pod młot” znajdujący się na lwowskim cmentarzu Orląt obelisk przedstawiający miecz Szczerbiec, który według legendy został wyszczerbiony przez Bolesława Chrobrego w momencie, kiedy król uderzył nim o kijowską Złotą Bramę. Ponadto ukraiński radny zapowiada zdemontowanie pomnika we wsi Huta Pieniacka.” (Marta Ziarnik: Szczerbiec pójdzie pod młot?; w: „Nasz Dziennik” z 25 czerwca 2009).

Na reakcję ukraińskich neofaszystów nie trzeba było długo czekać. Prawdopodobnie 8 maja 2009 roku zbezczeszczono we Lwowie znajdujący się na Wzgórzach Wuleckich pomnik poświęcony pamięci zamordowanych w lipcu 1941 roku przez ukraińskich żołdaków z batalionu „Nachtigall” profesorów lwowskich. Ukraińscy faszyści napisali na tablicy z nazwiskami zamordowanych czerwoną farbą „”Smert’ Lacham” oraz namalowali swastykę. Oczywiści sprawców nie wykryto, chociaż są powszechnie znani. 

Na s.413 Syrnyk pisze: „Oczywiście byłoby bezcelowe, a przede wszystkim w większości przypadków minimalnych choćby danych, gdyby chcieć analizować sieć relacji w zbyt krótkiej sekwencji czasu. Rozwiązanie przynosi tutaj założenie teorii ANT – podążanie za aktantami. Pojawienie się nowego aktanta albo uaktywnienie się aktanta ze stanu nieokreślonego lub neutralnego, czemu zazwyczaj towarzyszy swoisty „wysyp” źródeł, stanie się względnie niezawodnym sygnałem o potrzebie zawiązania w danym miejscu swoistego supła lub węzła i sprawdzenia kondycji pozostałych aktantów.” 

J, Syrnyk pozwala mi rozumieć, jak do tych zbrodni doszło. Winę ponoszą aktanty, które są zmienne. Dlatego trzeba podążać za nimi uważając, czy pojawił pojawił się nowy, czy uaktywnił stary ze stanu nieokreślonego lub neutralnego. Pozostaje jeszcze problem, czy zbyt krótką sekwencją czasu jest okres od września-października 1944 r, do połowy roku 1947, czyli trzech lat w stosunku do ośmiu lat konfliktu polsko-ukraińskiego trwającego w Bieszczadach, czyli w powiecie leski – bo wówczas działanie ”oczywiście byłoby bezcelowe”. Wątpliwości te rozwiązuje prof. Syrnyk pisząc dalej: „Zauważalnym elementem modelu staje się konieczność każdorazowego kalibrowania w zależności od poziomu akanta. Kalibrowanie nie jest tożsame z esencjalizowaniem,  można nawet próbować dostrzec w nim przeciwieństwo esencjalizowania. /.../ Kalibrowanie nie oznacza zróżnicowania akantów. Jest raczej odpowiednikiem, jakkolwiek fantastycznie to zabrzmi, zakrzywiania czasoprzestrzeni. Dzięki takiemu zabiegowi bardziej wyraźna staje się też swoista triada: natura – człowiek – kultura. W sensie najbardziej ogólnym taka powinna być też wymowa dokonanej w pracy analizy.” (s. 413 - 414)

Te głębokie naukowe dywagacje Syrnyk kończy sentencją: „Na podstawie przedstawionych w książce zdarzeń, ale także zastosowanej tu metody interpretacyjnej można np. dojść również do wniosku, że gdyby dysponentom przemocy chodziło w 1947 r. jedynie o eliminację ukraińskiego zbrojnego podziemia, to, uwzględniając niejednorodny stosunek mieszkańców do UPA, nie było potrzeby wysiedlania całej ludności, ani tym bardziej stosowania wobec niej środków pacyfikacyjnych. Jeśli zatem do tego doszło, to albo czynniki sprawcze nie miały pojęcia co robią, działały intuicyjnie, albo doskonale wiedziano, jaki cel chce się osiągnąć. Za tym ostatnim przemawiają teksty programowe polskich komunistów powstające w okresie wojny, w których uznano, że powojenna Polska będzie krajem jednonarodowym. W przełożeniu na praktykę ta inżynieria społeczna oznaczała zgodę na tragedię zwykłych ludzi”. (s. 417)  

Gdyby prof. J. Syrnykowi chodziło o zakpienie z teorii ANT, to z zadania wywiązał się znakomicie. Teoria ANT ujawniła mu, że „dysponentom przemocy” (Sowietom, WP , ale także OUN i UPA) chodziło jedynie o eliminację „ukraińskiego zbrojnego podziemia”, ale nie potrafiła już odpowiedzieć, czy działali oni bez świadomości, intuicyjne, czy też z premedytacją. Z tez Syrnyka wynika, że działali bez pojęcia co robią i poprzez wysiedlenia uratowanych zostały tysiące członków ukraińskiego zbrojnego podziemia (pozwolono na ucieczkę na Zachód części sił OUN - UPA  oraz wyjazd na Ziemie Odzyskane większości siatki cywilnej OUN oraz członków SKW). Oczywiście nie było potrzeby wysiedlenie całej ludności z Bieszczadów, aby zniszczyć „bandy UPA”. Gdyby nie przesiedlenia zostałyby zlikwidowane, chociaż jakiś czas jeszcze by to trwało i kosztowało życie wielu żołnierzy, MO, UB i ludności cywilnej. Na szczęście komuniści nie zastosowali w Bieszczadach metody UPA z Wołynia, a nawet w żadnym zamyśle taki plan nie powstał.

Efekty „niejednorodnego stosunku mieszkańców do UPA” są znane, aczkolwiek ich badaniem nie zajął się żaden historiograf ukraiński, nawet po to, aby „zweryfikować” ilość ofiar, które i tak znane są tylko fragmentarycznie, odnotowywane niejako na marginesie toczących się wydarzeń.

Na s. 422 Syrnyk podaje: „Z zachowanych wspomnień uczestników walki w szeregach UPA, materiałów źródłowych zachowanych w IPN, ale także z analizy statystycznej ofiar (ok. 60 osób narodowości ukraińskiej z powiatu leskiego, czyli ok. 12 proc. wszystkich wszystkich ofiar narodowości ukraińskiej utraciło życie w wyniku działań UPA, bojówek SB-OUN; liczba osób ukaranych w inny sposób „za niesubordynację” jest trudna do ustalenia) wyłania się jednak dość spora grupa osób w różny sposób nie popierająca lub nawet zwalczająca partyzantów UPA.”

Nacjonaliści ukraińscy zamordowali około 150 Ukraińców za szeroko pojętą „zdradę narodu ukraińskiego”. T.A. Olszański twierdzi, że połowa wszystkich strat ukraińskiej ludności cywilnej dotyczy mordów dokonanych przez nacjonalistów ukraińskich (przewodnik „Bieszczady” wydawnictw „Rewasz” i „Bosz”, Pruszków 1994 - oraz wydania następne). W Bieszczadach proporcje te są podobne – na około 250 ofiar ukraińskiej ludności cywilnej około 150 osób zginęło z rąk swoich rodaków (SB-OUN i UPA). Zastosowana przez Syrnyka metoda ANT doprowadziła nawet w tym przypadku do zafałszowania wyników badań. Zapewne winę za to ponoszą także takie aktanty jak góry, lasy i morza, bo chociaż morza w Bieszczadach nie było, ale brak jakiegoś aktanta jest także aktantem.

Poza tym istotna jest specyfikacja tego „niejednorodnego stosunku do UPA”, bo w jego definicję wchodził taki aktant jak np. posiadanie polskiego małżonka, a to oznaczało wyrok śmierci najczęściej dla całej rodziny. Ale próżno szukać analizy występowanie tego aktanta (skąd on się wziął, jakie spowodował skutki praktyczne w tejże „etycznej historiografii”, gdyż pominięcie opisu i analizy tego aktanta jest nieetyczne, ujawniające manipulowanie tąż  teorią. Kolejny aktant: ile osób zabiło SB-OUN za unikanie przymusowego poboru do UPA, a przecież  zjawisko to nie malałoby w perspektywie przedłużania się walk, ale rosło. Ograbianie własnej ludności z resztek żywności czy ubioru też konflikt nasilało, a więc i ofiary. Jednocześnie osoby współpracujące z UPA, w tym siatka cywilna OUN, narażały wsie na działania organów władzy komunistycznej i narastające ofiary, aczkolwiek po obu stronach konfliktu.

Gdyby więc komuniści z chłodną premedytacją chcieli zniszczyć UPA, łącznie ze wspierającym ją zapleczem, to nie powinni przeprowadzić Operacji „Wisła”, propagandowo nazwanej Akcją „Wisła”, tylko metodycznie likwidować ją do końca w Bieszczadach. W sumie więc, to polski „nacjonalista” powinien krytykować Akcję „Wisła”, która ocaliła dziesiątki tysięcy ludności ukraińskiej poprzez przesiedlenie jej z terenu „anarchii”. Tym bardziej, że ludność ta zaniosła ze sobą poczucie krzywdy do Państwa Polskiego (zrozumiałe emocje), ale także w ogóle do Polaków, którzy generalnie na te decyzje nie mieli żadnego wpływu. Natomiast brak jest w społeczności ukraińskiej włącznie z jej elitami i politykami świadomości, że gdyby nie działalność UPA ludność i ukraińska i polska  mieszkałaby do tej pory w swoich bieszczadzkich chatkach na pewno obecnie już zelektryfikowanych, posiadających kanalizację i dojazd drogą asfaltową, co od dawna posiadają na Ziemiach Odzyskanych.  Czyli komuniści niepotrzebnie brali pod uwagę, że zimna wojna może w krótkim czasie zamienić się w „wojnę gorącą”. Żadna teoria nie odpowie na pytanie, ile osób spośród tych, które zostały przesiedlone, poniosłoby śmierć w przypadku pozostawienia ich „w strefie walk” w Bieszczadach. Syrnyk nie wie, że komuniści obiecując Polskę jednonarodową propagandowo wykorzystywali rzeź wołyńską i  obiecywali przede wszystkim Kresowianom Polskę bezpieczną, bez band UPA. Obiecywali także swobody obywatelskie, demokrację, wolność słowa, itp.

Na s. 426 prof. Syrnyk przywołuje słowa, które napisał Keith Lowe: „Ci, którzy chcą zaprząc nienawiść i żal do własnych celów, próbują zachwiać równowagę historii. Wyjmują wydarzenia z kontekstu, próbują obwiniać jedną stronę i starają się nas przekonać, że zdarzenia historyczne są problemami dnia dzisiejszego. Jeśli mamy położyć kres temu cyklowi nienawiści i przemocy, musimy postępować dokładnie odwrotnie. Trzeba pokazywać, że konkurencyjne poglądy mogą współistnieć. Trzeba pokazywać, w jaki sposób dawne okrucieństwa wpisują się w historyczny kontekst oraz, że wina nie dotyczy tylko jednej grupy, lecz wielu.”

Klasyczne kłamstwo: nie zajmuj się fragmentem wydarzenia, ale jego całością. Dlaczego więc zajął się tylko wybranym wycinkiem „chaosu” w Bieszczadach?  Czy jest to możliwe z pozycji ofiary? Czy tezę tę przyjmą do swoich badań historycy Holokaustu? Jest to zachęta do stosowania np. kłamstwa oświęcimskiego, kłamstwa katyńskiego, czy też kłamstwa wołyńskiego. Z entuzjazmem przyjmą ją obrońcy i epigoni oprawców

W 1951 roku okazało się, że „etnograficzna granica” pomiędzy „plemionami ukraińskimi a polskimi” nie jest zgodna z granicą państwową pomiędzy Ukraińską Socjalistyczną Republiką Radziecką a Polską Rzeczpospolitą Ludową. Rządy, na Ukrainie posłuszne woli „rad”, a w Polsce woli „ludu” (jak to zapisano w nazwach państw) zadecydowały o naprawieniu tego błędu, popełnionego podczas wytyczania granicy według linii Curzona. Co prawda niektórzy Ukraińcy nadal szeptali o tym, że należy im się „etnograficznie” cała „Zacurzonia”, a Polacy, że należy im się cała Małopolska Wschodnia (jak sama nazwa wskazuje) i „zawsze wierny” Lwów, ale okazało się, że rządy nie zamierzają zamienić Bieszczadów na Lwów – co miałoby uzasadnienie „demograficzne”, gdyż w Bieszczadach do „ludobójczych” przesiedleń przeważała ludność... niech będzie, że ukraińska, a w województwie lwowskim i mieście Lwowie do czasu „repatriacji” ludność polska, i to pomimo pracowitego jej wyrzynania przez UPA. Okazało się, że „etnicznie polska” jest jeszcze większa część Bieszczadów, a „etnicznie ukraińskie” są okolice Sokala, Waręża, Uhnowa, Bełza, Ostrowa, Tartakowa, Żólkwi, Krystynopola.

Tym razem argumentem nie była „etniczności”. 15 lutego 1951 roku umowę zmieniającą przebieg granicy podpisał w Moskwie ze strony polskiej wicepremier Aleksander Zawadzki, a ze strony sowieckiej minister spraw zagranicznych Andriej Wyszyński, wcześniej stalinowski oprawca sądowy w roli prokuratora. Według oficjalnego komunikatu ogłoszonego trzy miesiące później, to rząd PRL zwrócił się do rządu ZSRR z prośbą o zamianę niewielkiego pogranicznego odcinka Polski na równorzędny mu odcinek pograniczny ZSRR „z powodów ekonomicznego ciążenia tych odcinków do przyległych regionów ZSRR i Polski”. Dobroduszny i hojny rząd ZSRR zgodził się  z prośbą rządu PRL w ramach „braterskiej pomocy”.  Po latach wyszło na jaw,  że przy okazji zagarniania bogatych pokładów węglowych leżących na terenach polskich „wymienianych” z ZSRR  co było prawdziwym powodem „transakcji”, Sowieci chcieli jeszcze znacznej dopłaty (”w złocie”) za „bieszczadzką naftę”.  Ponieważ na „dopłatę” polscy negocjatorzy nie zgodzili się, planowane do wymiany terytorium ZSRR zostało „okrojone” o miejscowości Niżankowice, Dobromil i Chyrów, przez co linia kolejowa Przemyśl – Ustrzyki Dolne nie mogła być przez Polskę wykorzystywana, a właśnie Krościenko i Ustrzyki Dolne „otrzymywała” Polska. Podobno tereny polskie i „sowieckie” były równoważne powierzchniowo i liczyły po około 480 km². Wymianę tę nazwano „Akcją HT”.

Polski sejm ratyfikował umowę w maju 1951 roku, w tym też miesiącu sowieci wysiedlili ludność z terenów, które mieli przekazać Polsce. Polacy zaczęli  wyjeżdżać z  Sokalszczyzny  w  październiku. Większość trafiła w Bieszczady, do Ustrzyk Dolnych, Krościenka, Czarnej, Żłobka, Lutowisk  (które w latach  1944 – 1955  nazywały  się  Szewczenkowo), Michniowca, Rabego, Lipia, Jasienia.

Na Sokalszczyźnie rozpoczęto niszczenie wszystkiego, co świadczyło o polskości tych ziem, w tym cenne zabytki. Ocalały te kościoły rzymskokatolickie, które zamieniono na cerkwie prawosławne (np. w Bełzie i Krystynopolu noszącym obecnie nazwę Czerwonograd).

W Bieszczadach rozebrana została jedna cerkiew, w Lutowiskach w 1980 roku, a materiał użyto na budowę kościoła w Dwerniku. Większość pozostałych cerkwi zamieniono na kościoły rzymskokatolickie (Żłobek, Czarna, Chmiel, Brzegi Dolne, Smolnik, Hoszów,, Hoszowczyk, Rabe, Jałowe, Moczary, Krościenko, Ustianowa, Równia, Michniowiec).

Sowieci wysiedlili miasto Ustrzyki Dolne, oraz Lutowiska  i kilkanaście wsi. Interesujący jest fakt, że podczas spisu narodowego w 1921 roku np. wszyscy mieszkańcy Żurawina i Krywki podali narodowość polską, w Lutowiskach narodowość polską podało 947 osób, żydowską 579 a ruską 559. W Smolniku na 520 mieszkańców aż 516 podało narodowość polską. Oczywiście w maju 1951 roku sowieci wszystkie osoby wywieźli w głąb ZSRR, także narodowości polskiej. Nie wiadomo, ilu Polaków uciekło przed terrorem UPA z tych terenów przed 1945 rokiem, ilu zostało przesiedlonych do Polski oraz ilu zginęło z rąk nacjonalistów ukraińskich oraz w wyniku represji sowieckich w czasie „przynależności”, a faktycznie okupacji tych terenów przez ZSRR, w latach 1944 – 1951. 

Dzisiaj można żałować, że polscy negocjatorzy nie „kupili” w 1951 roku Dobromila i Chyrowa. Wówczas i tak nie miałoby to większego wpływu na stan budżetu państwa, całkowicie kontrolowanego przez sowieckich namiestników w Polsce. Eksploatowali nasz kraj według własnego uznania i prawdopodobnie bardziej już by nie mogli, natomiast udałoby się uratować kilka cennych zabytków kultury polskiej.

Przejmujący obraz Bieszczadów z 1953 roku przedstawił Zygmunt Rygiel w książce Opowieści bieszczadzkiego leśnika (Krosno 1996). Jest to opis wyprawy leśników z Ustrzyk Dolnych w celu „dokonania lustracji terenów leśnych po lewej stronie Sanu – od Ustrzyk Górnych do Hulskiego”. Mosty na Sanie były poniszczone, drogi porastały młodą olchą i krzewami, wsie popalone. Ostatnie domy zamieszkałe przez przesiedleńców znajdowały się w Lutowiskach, placówka WOP dopiero się organizowała. Dalej była pustka, cisza, przy drodze sterczały resztki ruin wsi. W Ustrzykach Górnych, w rozpadających się barakach, znajdowała się placówka WOP. Jesienią tego roku została zlikwidowana, ale jeszcze w sierpniu (4 - 6) spędził tutaj trzy noce z grupą przyjaciół ksiądz Karol Wojtyła. Natomiast w kwietniu dowódca strażnicy WOP mówił do leśników: „Widzicie, panowie, po naszej stronie 40 km w kierunku Cisnej i 20 km na północ nie ma żywej duszy. Dookoła granica radziecka, dokładnie nadzorowana. Ciągle coś żołnierze znajdują, porzucone lub schowane w wypróchniałych drzewach karabiny, jakieś skrzynki z papierzyskami, narzędzia.”

I dziesięć lat później w Bieszczadach: „Wypalone, zburzone wioski zaczął porastać las. Sady zdziczały, poginęły zwierzęta domowe. Najlepiej dawały sobie radę koty, krzyżując się za żbikami. Ziemi przez przeszło dziesięć lat w ogóle nie uprawiano. Teraz, kiedy zalesienie wynosi 70 proc., trudno sobie wyobrazić, że przed wojną wynosiło tylko 30 proc.”  (http://zb.eco.pl/GH/1/histo_p.htm )

 

Stanisław Żurek

Literatura:

Akcja „Wisła” 1947, IPN, Warszawa – Kijów 2006.
Bata A., Bieszczady. Szlakiem walk z bandami UPA, Rzeszów 1984.
Bata A., Bieszczady w ogniu, Rzeszów 1987.
Bieszczady, przewodnik, Pruszków – Olszanica 1992,  oraz wydania następne.
„Bieszczady w Polsce Ludowej 1944 – 1989”; IPN Rzeszów 2009
Bilska M., Ognie nad Solinką, Warszawa 1981.  
Brygidyn A., Kryptonim „San”, Sanok 1992.
Daszkiewicz A., Ruch oporu w rejonie Beskidu Niskiego 1939 – 1944, Warszawa 1975.
Dmytryk I., Zapysky ukrajinśkoho powstancia (w lisach Łemkiwszczyzny), Lwów 1992.
Dominiczak H., Żołnierze granicznych dróg, Warszawa 1984. 
Gerard J., Łuny w Bieszczadach, Warszawa 1959. 
Grzywacz – Świtalski Ł., Z walk na Podkarpaciu, Warszawa 1971.
Jarnicki W., Spalona ziemia, Łódź 1984.
Jastrzębski J., Strzelał każdy dom i każde drzewo, Rzeszów 1986. 
Konieczny Z., Stosunki polsko-ukraińskie na ziemiach obecnej Polski w latach 1918 – 1944 – 1948, Wrocław 2006. 
Kryciński S., Bieszczady. Słownik historyczno-krajoznawczy. Część 2. Gmina Cisna, Warszawa  1996.
Kulińska Lucyna: Działalność terrorystyczna i sabotażowa nacjonalistycznych organizacji ukraińskich  w Polsce w latach 1922 – 1939; Kraków 2009.
Kurierskim szlakiem po Beskidzie Niskim, Brzozów 1989.
Litwin Henryk: Napływ szlachty polskiej na Ukrainę 1569-1648, Wydawnictwo Naukowe Semper. Warszawa 2000
Ludobójstwo OUN-UPA na Kresach Południowo-Wschodnich. Seria – tom 8, pod redakcją Witolda Listowskiego, Kędzierzyn-Koźle 2016.
Łysakowski J., Gorące wzgórze, Rzeszów 1984.
Marczak W., Ukrainiec w Polsce, Sanok 2000.
Michalak J., Na Bieszczadzkich Połoninach, Krosno 1997.
Misztal Stanisław: Wydarzyło się na Lubelszczyźnie; Gdańsk 2010.
Motyka G., Tak było w Bieszczadach, Warszawa 1999.
Motyka G., Ukraińska partyzantka 1942 – 1960, Warszawa 2006.
Motyka Grzegorz: Od rzezi wołyńskiej do akcji „Wisła”; Kraków 2011.  
Motyka Grzegorz: W kręgu Łun w Bieszczadach; Warszawa 2008
Myśliński S., Strzały pod Cisną, Warszawa 1978.
Nestor: Powieść minionych lat, tłum. F. Sielicki, Wrocław – Warszawa – Kraków 1999.
Pająk H., Za samostijną Ukrainę, Lublin 1992.
Pawłusiewicz J., Na dnie jeziora, Warszawa 1981.
Petrowicz T., Od Czarnohory do Białowieży, Lublin 1986.
Poliszczuk  W., Akcja „Wisła”, Toronto 1997.
Poliszczuk W., Fałszowanie historii najnowszej Ukrainy, Warszawa – Toronto 1999.
Poliszczuk W., Gorzka prawda. Cień bandery nad zbrodnią ludobójstwa, Warszawa 2006.
Poliszczuk W., Manowce historyków, uwagi o badaniach stosunków polsko-ukraińskich, Toronto 1999.
Potocki A., Bieszczadzkie losy. Bojkowie i Żydzi, Rzeszów – Krosno 2000.
Potocki A., Wokół bieszczadzkich zalewów, Krosno 2001.
Prus Edward: Operacja „Wisła”; wyd. IV, Wrocław 2006.
Przed Akcją „Wisła” był Wołyń, Warszawa 1997.
Rygiel Z., Opowieści bieszczadzkiego leśnika, Krosno 1996.
Siekierka Sz., Komański H., Bulzacki K., Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich  na  Polakach  w województwie  lwowskim  1939 – 1947,  Wrocław 2006. 
Siemaszko W. i E., Ludobójstwo dokonane  przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939 – 1945, Warszawa 2000. 
Sowa A. L., Stosunki polsko-ukraińskie 1939 – 1947, Kraków 1998.  
Stryjski K.J., Horynieccy, Łódź 1988.
Ziembolewski Z., Krwawe noce pogranicza, Przemyśl 2003.
Ziembolewski Z., W morzu nienawiści, Krosno 2001.
Żurek Stanisław: UPA w Bieszczadach; wyd. II, Wrocław 2010.
Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.