Jeden z Ukraińców był nauczycielem i zjeżdżał do Rogowca, gdyż mieszkała tutaj cała jego rodzina. Wszyscy ich znali, kto mógł przypuszczać, że sympatyzują, wręcz wspomagają banderowców. Mieli duże bogate gospodarstwo, wokół obsadzone drzewami, ogrodzone wysoką siatką. Okazało się, że pod tą siatką w kierunku rosnącego opodal zboża banderowcy mieli podkop i nim w razie niebezpieczeństwa przedostawali się na otwartą przestrzeń. Sowieci z Istriebitielnych Batalionów wytropili ten podkop. Strzelanina trwała, lecz mnie ciągle wydawało się, że jest daleko. Jadąc w kierunku Dolinki zauważyłam biegających po ukraińskim gospodarstwie obcych ludzi, natomiast Sowieci z psami pilnowali zapewne ukrytego wyjścia. Jeden z nich kazał mi natychmiast zawrócić. Zauważyłam, że z przeciwnej strony biegnie w moim kierunku ranny banderowiec. Konie zobaczyły biegnącego, spłoszone niemal stanęły w miejscu tak, że spadłam. Nie wiem jakim sposobem, chyba ze strachu udało mi się powtórnie wsiąść na kobyłę i galopem wracałam do swoich. Strzelano za uciekającym Ukraińcem, kilku banderowcom udało się zbiec, pozostałych wyłapano przy tajnym wyjściu. Mnie szczęśliwie udało się z końmi powrócić do sąsiada. Potem widziałam jak na furmance w kierunku Zbaraża wieziono dwóch zabitych banderowców, podobno było ich znacznie więcej, ale mnie utkwiły w pamięci sylwetki tych dwóch. Wyglądali jakby byli bliźniakami, czupryny mieli uczesane tak, jakby dopiero co zrobiono im trwałą ondulację.