Dzisiaj jest: 28 Marzec 2024        Imieniny: Aniela, Sykstus, Joanna

Deprecated: Required parameter $module follows optional parameter $dimensions in /home/bartexpo/public_html/ksiBTX/libraries/xef/utility.php on line 223
Moje Kresy – Anna  Muszczyńska cz.8 -ostatnia

Moje Kresy – Anna Muszczyńska cz.8 -ostatnia

W kilka dni później w niedzielę 20 lutego 1944 roku do Firlejowa zjechała liczna grupa niemieckiego wojska w granatowych mundurach, podjechali pod ukraińską cerkiew Zesłania Ducha Świętego. Wyprowadzili ludzi pod…

Readmore..

Wstyd mi za postawy moich ziomków, którzy powinni być sumieniem  narodu ukraińskiego.

Wstyd mi za postawy moich ziomków, którzy powinni być sumieniem narodu ukraińskiego.

/Elementarz "Bandera i ja" również tłumaczony na jęz. polski Miało być inaczej , jak zapowiadali Hołownia i Tusk, a jest jeszcze gorzej. W programie nauczania historii przygotowanym obecnie przez MEN,…

Readmore..

Plakaty upamiętniające ofiary ukraińskiego  ludobójstwa

Plakaty upamiętniające ofiary ukraińskiego ludobójstwa

Fundacja Wołyń Pamiętamy po raz kolejny przed 11 lipca w 2024 roku organizuje akcję wyklejania miejscowości plakatami upamiętniającymi Ofiary ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1939-1947.W…

Readmore..

ALEKSANDER SZUMAŃSKI  POLSKI POETA ZE LWOWA

ALEKSANDER SZUMAŃSKI POLSKI POETA ZE LWOWA

Autorzy Zbigniew Ringer,Jacek Trznadel, Bożena Rafalska "Lwowskie Spotkiania","Kurier Codzienny", Chicago, 'Radio Pomost" Arizona, "Wiadomości Polnijne" Johannesburg. WIERSZE PATRIOTYCZNE, MIŁOSNE, SATYRYCZNE, RELIGIJNE, , REFLEKSYJNE, BALLADY, TEKSTY PIOSENEK, STROFY O TEMATYCE LWOWSKIEJ…

Readmore..

Antypolska manifestacja w Lublinie – czytanie poezji  Tarasa Szewczenki

Antypolska manifestacja w Lublinie – czytanie poezji Tarasa Szewczenki

/ Członek Zarządu Fundacji Niepodległości Jan Fedirko Prezes Towarzystwa Ukraińskiego w Lublinie dr. Grzegorz Kuprianowicz oraz Andrij Saweneć sekretarz TU w dniu 9 marca 2024 r po raz kolejny zorganizowali…

Readmore..

Zmarł prof. Andrzej Lisowski urodzony w Lacku Wysokim na Grodzieńszczyźnie, żołnierz Armii Krajowej Okręgu Nowogródek.

Zmarł prof. Andrzej Lisowski urodzony w Lacku Wysokim na Grodzieńszczyźnie, żołnierz Armii Krajowej Okręgu Nowogródek.

/ Profesor Andrzej Lisowski, zdjęcie ze zbiorów syna Andrzeja Lisowskiego" Zmarł prof. Andrzej Lisowski urodzony w Lacku Wysokim na Grodzieńszczyźnie, żołnierz Armii Krajowej Okręgu Nowogródek, wybitny znawca górnictwa, wielki patriota.…

Readmore..

„Zbrodnia (wołyńska)  nie obciąża państwa  ukraińskiego!    Skandaliczna wypowiedź Kowala:”

„Zbrodnia (wołyńska) nie obciąża państwa ukraińskiego! Skandaliczna wypowiedź Kowala:”

Paweł Kowal, szef sejmowej komisji spraw zagranicznych w rozmowie z Interią powiedział, że: „zbrodnia (wołyńska) nie obciąża państwa ukraińskiego” i „państwo ukraińskie nie ma za wiele z rzezią wołyńską, bo…

Readmore..

MOJE ŻYCIE NIELEGALNE

MOJE ŻYCIE NIELEGALNE

Tytuł książki: "Moje życie nielegalne": Autor recenzji: Mirosław Szyłak-Szydłowski (2008-03-07) O księdzu Tadeuszu Isakowiczu-Zaleskim było ostatnimi czasy bardzo głośno ze względu na lustracyjne piekiełko, które zgotowali nam rządzący. Kuria bardzo…

Readmore..

Wierząc naiwnie, że pojednanie między narodami da się  zbudować na kłamstwie  i przemilczeniu

Wierząc naiwnie, że pojednanie między narodami da się zbudować na kłamstwie i przemilczeniu

Posłowie PiS zapowiadają wniosek o odwołanie Pawła Kowala z funkcji szefa sejmowej komisji spraw zagranicznych w związku z wypowiedzią nt. rzezi wołyńskiej –informuje dziennikarz Dorzeczy. Dlaczego tak późno. Paweł Kowal…

Readmore..

Pod wieżami Włodzimierza.  Ukraińcy 1943 – 1944

Pod wieżami Włodzimierza. Ukraińcy 1943 – 1944

Praca literacka i fotograficzna przy książce trwała kilka lat. Fotografie ze zbiorów bohaterów świadectw i ich rodzin pochodzą z całego XX wieku. Fotografie współczesne to efekt ponad czterdziestu podróży Autora…

Readmore..

230. rocznica Insurekcji  (powstania) kościuszkowskiego.

230. rocznica Insurekcji (powstania) kościuszkowskiego.

/ Autorstwa Franciszek Smuglewicz - www.mnp.art.pl, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=297290 Tadeusz Kościuszko, najwyższy Naczelnik Siły Zbrojnej Narodowej w czasie insurekcji kościuszkowskiej, generał lejtnant wojska Rzeczypospolitej Obojga Narodów, generał major komenderujący w…

Readmore..

Setki tysięcy rodzin polskich wywożonych w czterech masowych deportacjach:  10 lutego, 13 kwietnia i 20 czerwca 1940 roku  oraz 21 czerwca 1941 roku na syberyjska tajgę i stepy Kazachstanu

Setki tysięcy rodzin polskich wywożonych w czterech masowych deportacjach: 10 lutego, 13 kwietnia i 20 czerwca 1940 roku oraz 21 czerwca 1941 roku na syberyjska tajgę i stepy Kazachstanu

W XVII wieku Andrzej Potocki, hetman polny koronny, rozbudował miasto Stanisławów i założył Akademię. Było to jak na owe czasy coś tak niezwykłego, że przejeżdżający przez Stanisławów w 1772 roku…

Readmore..

Ludobójstwo w kolonii Władysławówka na ziemi swojczowskiej na Wołyniu

/foto: 28.07.2009 r. WAŁCZ Z REGINĄ SCHAB I SYNEM ZBYSZKIEM

Inwazja Niemiec hitlerowskich na Rosję sowiecką latem 1941 r. zmieniła wszystko w moim życiu, rozpoczęła się bowiem ciężka, dramatyczna okupacja niemiecka, brzemienna w skutkach dla Polaków na Wołyniu. Póki co przez rok czasu panował u nas względny spokój, Ukraińcy siedzieli cicho, było to jak przysłowiowa cisza przed burzą. Od połowy 1942 r. pojawiły się pierwsze sygnały, że Niemcy wyznaczają młodych Polaków do przymusowej pracy w Niemczech. Nie było to jeszcze poważnym obciążeniem, a zagrożona była najczęściej dorosła młodzież. W naszej okolicy nawet nie było znać ukraińskiej policji w służbie niemieckiej.

Latem 1942 r. Niemcy wysługując się Ukraińcami rozpoczęli również gwałtowną akcję wyniszczania Wołyńskich Żydów. Powszechnie było wiadomo, że zamykają ich w gettach, a potem systematycznie eksterminują. W naszej wiosce wielu gospodarzy polskich przechowywało wielu Żydów i nawet nasi sąsiedzi Nowaczyński Jan i Janina, ukrywali dwie Żydówki i małe dziecko. Ktoś to jednak przyuważył i dosniósł o tym policji ukraińskiej. Do dziś pamiętam jak do naszego domu wpadł wściekły Ukrainiec i krzyczał do mego ojca: „Ty masz Żydów, wydaj ich zaraz tu, bo jak sami znajdziemy, to zabijemy was wszystkich na miejscu!”. Ale nasz tata nikogo nie ukrywał, tak że nikogo nie znaleźli. Niestety u Nowaczyńskich znaleźli i zabrali ze sobą do lasu. Wiadomo co tam z nimi zrobili.
Wiem jednak, że pomimo wszystko, niektórym udało się do końca, do dnia rzezi w naszej kolonii, przechować niektórych Żydów. Dla przykładu Polak z Władysławówki, który mieszkał pod samym lasem, pan Strojwąs, zbudował schron na skraju lasu i tam ukrywał i żywił całą żydowską rodzinę, tak aż po dzień rzezi. Potem musieli uciekać, a jednak udało im się, podobnie i rodzina Strojwąsów przeżyła. Po wojnie osiadła w Hrubieszowskiem na Zamojszczyźnie. Skąd mi to wiadomo? Otóż po wojnie, może w 1964 lub 65 r., raz jeden z mężem odwiedziliśmy pana Strojwąsa i jego rodzinę w ich domu. Byliśmy ciekawi, co stało się z tą rodziną żydowską. O dziwo pomimo tak piekielnych trudności, przeżyli i przedostali się szczęśliwie do Izraela. Po wojnie nie zapomnieli swoich dobroczyńców, ale odnaleźli rodzinę pana Strojwąsa i przysłali specjalne podziękowanie za tak uratowane życie. Mówił nam o tym sam Strojwąs.
Właściwie do zimy 1942 r. było spokojnie i Ukraińcy jeszcze nie atakowali Polaków. Podobnie zima była jeszcze w miarę spokojna i nie znać było obaw przed Ukraińcami. Dopiero od marca 1943 r., tylko śnieg ustąpił, a już tata mówił w domu, że Ukraińcy poczynają mordować Polaków. Gdy przychodziła noc całą rodziną opuszczaliśmy dom i szliśmy spać do sąsiadów Ukraińców o nazwisku Kłosowski. Sytuacja z dnia na dzień stawała się coraz bardziej trudna, tak że co raz to jakaś rodzina potajemnie uciekała do miasta Włodzimierza Wołyńskiego. Właśnie Jan Nowaczyński zabrał swoją rodzinę i wszyscy uciekli do miasta, jeszcze przed zimą 1942 r. . Jego gospodarstwo zajęła ukraińska rodzina znad Buga o nazwisku Kłosowscy i to u nich właśnie czasami ukrywaliśmy się po nocach. Takich Ukraińców Niemcy osiedlili w naszej kolonii ze cztery rodziny.
Dużo więcej Ukraińców znad Buga, było na kolonii Ewin bowiem była to kolonia wcześniej w większości zamieszkana przez rodziny niemieckie. Było nawet 30 numerów – to była duża niemiecka kolonia, podobnie zresztą inna pobliska kolonia Wandywola. Z Polaków na Ewinie to byli właśnie Antoni Kaliniak i Józef Szklarski. Kiedy w 1940 r. Niemcy przez umowę państwową III Rzeszy Niemickiej z Sowietami, wyjechali do Raichu, Sowieci osiedlali na tych opuszczonych już gospodarstwach właśnie owych Ukraińców znad Buga.
Wracam do ciężkiej wiosny 1943 r., otóż w tym czasie często nocowaliśmy także w lesie i na polu. Czuliśmy się zastraszeni i bardzo cierpieliśmy. Nie pamiętam by ktoś na naszej kolonii organizował samoobronę, oddział partyzancki by się bronić, stawić opór w razie napadu. Nie potrafię tego dziś zrozumieć i widzę tę naszą społeczność, taką bezbronną, jak barnki na rzeź prowadzoną. Kiedy się nad tym zastanawiam to przypominam sobie, jak Ukraińcy sprytnie paraliżowali strachem polskie rodziny. Mianowicie przyjeżdżali uzbrojeni Ukraińcy wozami do Władysławówki, chodzili do domów i brali samych młodych mężczyzn, tłumacząc że będą tworzyć w lesie polską partyzantkę w Lesie Świnarzyńskim. To było około kwietnia 1943 r. .
Z naszej kolonii, szczególnie z drugiego końca od Lasu Kohyleńskiego, nabrali wielu chłopaków, razem było może nawet 10, a przy tym tylko 3 banderowców wartowników. Widać było, że samymi rękoma mogli tych Ukraińców podusić. Proste pytanie czemu tego nie zrobili można wyjaśnić jedynie tak, uwierzyli mianowicie w ukraińską zbrodniczą propagandę, o tworzeniu polskiej partyzantki. Pamiętam jaka byłam ciekawa i osobiście z innymi dziećmi pobiegłam na drogę, by poprzyglądać się tym chłopom. Głowy mieli pospuszczane i byli smutni. Tak ich zabrali i z tym dniem wszelki ślad po nich zaginął. Na pewno wszyscy zostali bestialsko pomordowani w lesie. Szkoda że dziś nie pamiętam ich nazwisk ale dwóch rozpoznałam, byli mi bowiem znajomi. Ludzie potem powszechnie mówili między sobą, że na pewno ich zamęczyli, a jednak nikt nie próbował dalej organizować samoobrony. Za to coraz częściej Polacy całymi rodzinami uciekali do miasta.
Dni grozy i noce pełne strachu
Na wiosnę 1943 r. zmarł mój dziadzio Marcin Kaliniak ale na pogrzeb pojechał tylko nasz tatuś Piotr Kaliniak i jego rodzony brat Antoni. Obowiązywał już wszystkich zakaz uczestniczenia w nabożeństwach w kościele w Swojczowie. Ukraińcy b. obawiali się tłumnych spotkań Polaków przy naszym kościele. Nawet w niedzielę nie chodziliśmy już do kościoła, nawet nasi rodzice. Dlatego też rok 1943 zapisał się w mojej pamięci, czasem bez mszy świętej, innym Polakom z kolonii Władysławówka podobnie. Mszę za dziadzia odprawił nasz proboszcz ks. Franciszek Jaworski, a jego ciało spoczęło na cmentarzu w Swojczowie. Tam też pochowano babcię Teklę, żonę Marcina, która zmarła wiele lat wcześniej.
Dodam jeszcze, że Niemców w 1940 r. w wielkie mrozy woził do granicy na Bugu swoim wozem dziadzio Józef Szklarski i tak się poważnie zaziębił, że po dwóch tygodniach leżenia w łóżku pomarł. Ks Jaworski pochował go także na cmentarzu w Swojczowie. Podobnie babcia Emilia zmarła rok przed wojną w 1938 r. . Osobiście brałam udział w tym pogrzebie i widziałam jeszcze, że mieli Szklarscy na cmentarzu ładny pomnik. Na tę uroczystość przyjechała nawet mama babci Emilii, a moja prababcia Kamińska z Bełżyc w Lubelskiem.
Od maja 1943 r. uzbrojeni Ukraińcy, nie kryjąc się wcale przejeżdżali przez naszą wieś i głośno śpiewali wrogie piosenki, dla przykładu: „Smert, smert Lachom......” . Szczególnie głośnym echem odbiło się w naszych stronach wymordowanie dwóch polskich rodzin: Rudnickich, a jakiś czas potem Romanowskich w sąsiedniej kolonii Augustów.
Prawdziwa tragedia naszej społeczności zaczęła się właściwie od Krwawej Niedzieli 11 lipca 1943 r., kiedy to lotem ptaka dowiedzieliśmy się, że Ukraińcy wymordowali wszystkich mieszkańców Dominopola. Dużej i starej wsi polskiej w naszej parafii. Z tej makabrycznej zbrodni wyratowały się tylko cudem, nieliczne jednostki, często pokaleczone i bliskie obłędu. A to co opowiadano sobie o przebiegu pogromu, mroziło krew w żyłach. Wiedzę o tej tragedii zawdzięczamy panu Nowaczyńskiemu, który cudem zdołał wydostać się z mordowanej i szczelnie pilnowanej przez banderowców wsi. Resztkami sił przedostał się do Władysławówki i schronił się u swojego rodzonego brata. W naszej kolonii wielu było Nowaczyńskich, ten był sąsiadem Ambrożego Schaba. Wieści które przekazywał w oka mgnieniu rozeszły się po naszej okolicy. Moj tata Piotr Kaliniak udał się tam osobiście i wysłuchał uważnie całej tej historii. Kiedy wrócił mówił naszej mamie w domu: „Działy się tam straszne rzeczy, Ukraińcy wymordowali podstępnie wszystkich mieszkańców Dominopola, a sam Nowaczyński wciaż nie może przyjść do siebie.”
Od tego dnia wielki strach padł na wszystkich mieszkańców naszej kolonii. Niemniej jednak nikt z nas nie widział jeszcze wtedy, że takie barbarzyńskie napady miały miejsce, tego dnia w bardzo wielu innych miejscowościach na Wołyniu. Pomimo wszystko u nas nic właściwie się nie zmieniło, ludzie nadal nocami ukrywali się gdzie kto mógł, a w dzień pracowali.
Tak przeszedł w naszych stronach niemal cały lipiec i sierpień i tylko czasami ludzie ze strachem opowiadali sobie, kolejne akty barbarzyństwa ukraińskiego. Pod wpływem tego co się działo mój tata Piotr oraz Ambroży Schab naradzali się wspónie, by zoorganizować ludzi w naszej kolonii i wspólnie uciekać do miasta Włodzimierz Wołyński. Po rozeznaniu sytuacji, przekonali się szybko, że ogół mieszkańców naszej kolonii sprzeciwia się takiej ucieczce. Nawet żona Ambrożego Paulina tłumaczyła, jak to kobieta: „Z czego my tam będziemy żyć w mieście, gdzie my się tam podziejemy?” Tak oto ani samoobrony, ani nawet wspólnej ucieczki, nie udało się w naszej kolonii zorganizować, a oczekiwano po prostu na to, co się dalej wydarzy. Był to poważny błąd bowiem w końcu stało się to, co najgorsze.
Banderowskie ludobójstwo na kolonii Władysławówka
Napad na naszą kolonię miał miejsce w sierpniu i na pewno w samą niedzielę. O ile dobrze pamiętam było to 21 sierpnia 1943 r., około 6.00 rano. Pamiętam, że tej nocy spaliśmy w polu i właśnie wróciliśmy do domu, rozkręcał się normalny dzień, zwykłe zajęcia przy gospodarstwie. Mama moja Adela Kaliniak z d. Szklarska udała się zwyczajnie do obory, aby wydoić krowy. Ja z siostrą byłyśmy właśnie na podwórku, gdy mama powiedziała do nas: „Słuchajcie co to jest, że ludzie tak krzyczą i ktoś strzela!”
A rzeczywiście gdzieś daleko czasami słychać było co chwilę krzyk i powtarzały się pojedyńcze strzały. Mój tato słysząc to powiedział do nas wszystkich: „Wyskoczę na Ewin do brata Antoniego i zobaczę co to się dzieje.” I zaraz pobiegł przez pola. A ja dalej patrzę i nasłuchuję, bo nasze zabudowania były od drogi kawałek. Na raz patrzę, że z drogi głównej jadą do naszego domu na furmance Ukraińcy, a był ich cały wóz pięciu może sześciu. Zaraz skaczę do mamy i krzyczę, że już z drogi skręcili i jadą na naszą posesję. Mama na to rzuciła wiadro z mlekiem, wyskoczyła z obory i od razu wszyscy pobiegliśmy do naszych sąsiadów Ukraińców o nazwisku Kłosowscy. Stali już na podwórku i byli nie mniej wystraszeni jak my, widać było, że też nie wiedzą co się dzieje. Kłosowski mówi do nas: „Jak Ukraińcy biją Polaków to my was przechowamy ale jak wasi biją naszych, to nas wtedy będziecie ratować.”
Natychmiast wskazał stodołę byśmy się tam mogli dobrze ukryć. Prędko chowamy się zatem, a ja patrzę przez szparę na nasze zabudowania. Widzę bandziorów wyraźnie jak bigają po całym naszym podwórku i bardzo przy tym krzyczą. Widać jak byli wściekli, że zdążyliśmy uciec. Wyskoczyli z podwórka na pole za stodołą, stały tam kopki zżętego zboża. Może dwóch albo i trzech rozrzucało te kopki, tak wściekle nas szukali, sądzili że tam się ukryliśmy. Z pół godziny nas tak szukali po przeróżnych zakamarkach. Nie mogli sobie podarować, że ta polska rodzina zdołała się ocalić. Następnie wsiedli na wóz i odjechali tak jak przyjechali, my jednak pozostawaliśmy w ukryciu przez cały dzień, aż po zmrok.
Tego koszmaru nigdy nie zapomnę, przez cały dzień słychać było strzały i rozpaczliwe krzyki okrutnie mordowanych ludzi. Specjalnie słychać było jęki kobiety, długo się męczyła, może nawet godzinę tak biedna konała, potem wszystko ucichło. Po jakimś czasie Kłosowski powiedział nam, że to Irena Schabowa tak bardzo cierpiała. Przyszedł do nas do stodoły, jeszcze podczas dnia i opowiadał co widział i słyszał. Mówił, że właśnie wrócił z naszej kolonii, chodził tam wraz z innymi cztoroma Ukraińcami. Nakrywali ciała prześcieradłami, a młodzież ukraińska kopała doły i tak oto zakopywali ciała pomordowanych Polaków. Gdy nastał wieczór i wszystko ucichło zobaczyliśmy z ukrycia, że pojawił się ich syn Wacek. Był bardzo zdenerowany, rzcił wprost rowerem i chwilę rozmawiał z rodzicami. Następnie razem przyszli do stodoły, a my opuściliśmy kryjówkę wychodząc do nich.
Zaraz Wacek powiedział do nas: „Musicie uciekać ponieważ my was nie ochronimy od bandytów Ukraińców, gdyż jutro będą szukać po wszystkich domach ukraińskich, czy aby ktoś tam się nie ukrywa.” Widzieliśmy, że całe jego rzeczy były mocno splamione krwią, nie trudno było się domyslić, że brał bezpośredni udział w rzezi na Polakach. Zaraz też rzekł Wacek do swojej matki: „Idźcie matko do domu Kaliniaków i wyjmijcie z ram Obraz Święty i przynieście tutaj.” A do nas tak oto dodał: „Jak was Matka Boża nie ochroni to was nic nie ochroni!”
I rzeczywiście Kłosowska poszła do naszej chaty, wyjęła Obraz z ram, przyniosła i dała naszej mamie. Następnie, nie zwlekając wyprowadził nas Wacek przez pola w stronę Ewina. Usilnie namawiał naszą mamę, by mnie zostawiła z nim ale mama nie zgodziła się. Powiedziała krótko: „Jak zginiemy to wszystkie razem!” Zatem Wacek wrócił się do Władysławówki, a my nocą przeszłyśmy przez kolonię Ewin i zatrzymałyśmy się przy domu Antoniego Kaliniaka. Szukałyśmy tam naszego ojca Piotra, na podwórku nawoływaliśmy, czy może się tam gdzieś ukrywa, może nas usłyszy ale nikt nie odpowiadał. Przeszliśmy więc przez gospodarstwo i skierowaliśmy się na Barbarów.
Jakiś czas potem okazało się, że stryjek Antoni słyszał nas tak nawołujących ale nie wychodził. Poważnie obawiał się, że to sami Ukraińcy zmusili nas do wołania, aby także i ich rodzinę wytropić i zlikwidować. Zatrzymaliśmy się w Barbarowie u Ukraińca o nazwisku Nachwatiuk, którego syn Piotr Nachwatiuk kilka lat wcześniej ożenił się z moją stryjeczną siostrą Antoniną z domu Kaliniak, córką Antoniego. Nachwatiuk poinformował nas, że z naszych nikt do niego jak na razie nie dotarł. Udałyśmy się do lasu, ponieważ mieszkał pod lasem i przeszliśmy około dwóch km, krótko po wejściu do lasu, usłszałyśmy tuż za nami krzyki i strzelaninę. Możliwe, że ktoś nas przyuważył i teraz nas ścigali, chcieli nas tam ponownie pozabijać. Mama na to ukryła nas w chaszczach i gęstwinie i tam nas zostawiła, a sama udała się do Józefa Ostapa. Było to bowiem wciąż niedaleko naszej kolonii Władysławówka.
Ostap był przyjacielem taty. Mama powiedziała mu wszystko i zaraz przyszła do nas jego córka, chyba miała na imię Ewa lat około 25. Zabrała nas do stodoły Ostapa i tam nas dobrze ukryła, przyniosła też rzeczy. Mama wytłumaczyła Józefowi gdzie są zakopane przy naszym domu rzeczy i on rzeczywiście poszedł, odkopał i przyniósł. Te rzeczy w których uciekaliśmy, były już bardzo zniszczone. Ostap poszukiwał i naszego taty Piotra ale bez powodzenia.
Po jakimś czasie dowiedzieliśmy, że nasz tatuś Piotr w tym krytycznym momencie rzezi nie zatrzymał się u brata Antoniego ale z jego podwórka udał się do kolonii Swoczówka, gdzie mieszkała siostra naszej mamy Stanisława Kuczek. Była to mała kolonia zamieszkana przez Polaków, rozłożona nad samym lasem Świnarzyńskim. Rodzina Kuczków posłyszała już strzały i wszyscy powychodzili na podwórko, gdyż do Władysławówki było może tylko 3 km. Naraz przed ich dom wpada nasz tata Piotr i krzyczy, by natychmiast uciekali: „Uciekajcie! Ukraińcy mordują Polaków! Zabili Adelę i jej dzieci!” W pierwszym odbiorze myśleli, że tatuś oszalał, a on widząc że wcale nie reagują na jego słowa, skoczył do lasu nic więcej nie mówiąc. W lesie chciał teraz nieco odpocząć, tymczasem na Świczówce właśnie zaczynał się napad banderowców. Kiedy rodzina Kuczków posłyszała strzały i krzyki mordowanych ludzi na ich kolonii zaraz wszyscy skoczyli do lasu i tam właśnie znowu spotkali tatusia Piotra. W lesie przeczekali całą noc, a rankiem ruszyli do miasta Włodzimierza Wołyńskiego.
Na leśnych drogach spotykali wielu Polaków z różnych miejscowości, wiele było takich rodzin, zapamiętałam dramat jednej z rodzin. Małżeństwo z trzy -  miesięcznym dzieckiem, otóż mąż domagał się natarczywie, by matka dziecko pozostawiła na pastwę losu, lecz ona nie chciała o tym słyszeć, więc zostawił ją z dzieckiem i odszedł sam. Potem okazało się, że z tą chwilą ślad po nim zaginął, a ona i dziecko szczęśliwie przeżyli.
Zanim jednak cała ta grupa uciekinierów trafiła do miasta, przez cały tydzień ukrywali się po leśnych krzakach. My tymczasem nie mieliśmy o tym wszystkim pojęcia. W stodole siedzieliśmy, aż zapadły ciemności. Nocą okazało się, że w jego zabudowaniach ukrytych było znacznie więcej takich osób jak my, kóre teraz powychodziły. Razem było nas 10 osób niedobitków. Pamiętam Polaka o nazwisku Buczek z Władysławówki, innych osób nie znałam bowiem byli z innych miejscowości, przeważnaie ze wsi Dojewa. Była to mała wieś polsko-ukraińska położona niedaleko od Władysławówki, właściwie to byli nasi sąsiedzi. Położona była na łąkach i było tam około 30 domów. Miałam tam jedną koleżankę.
Nas wszystkich jeszcze tej samej nocy przeprowadził sprawiedliwy Ukrainiec Józef Ostap swoimi, sobie tylko znanymi ścieżkami leśnymi, aż w okolice miasta Włodzimierza Wołyńskiego i tam już nas zostawił. Wytłumaczył nam dokładnie drogę do miasta, a sam spiesznie wrócił do domu, też obawiał się bowiem o życie własne i jego rodziny. Szliśmy teraz razem około 1 km, a już powolutku rozwidniało się. Nagle zobaczyłiśmy żołnierzy, którzy z bronią palną biegną w naszą stronę, może było ich trzech, może czterech. Mama kazała nam się przeżegnać, mówiła że to koniec. A mieli do nas 300 m, z tym że byliśmy na łąkach i nie było gdzie uciekać. A to była polska samoobrona. Powitanie było b. radosne, ludzie płakali ze szczęścia. Zaprowadzili nas do wioski, gdzie byli sami Polacy, było tam już dużo polskich partyzantów. Zaraz dali nam pić i mogliśmy odpocząć, a po godzinie szliśmy dalej do miasta, było już tam b. blisko.
[fragment wspomnień Reginy Schab z d. Kaliniak z kolonii Władysławówka na Ziemi Swojczowskiej na Wołyniu, wysłuchał, spisał i opracował S.T. Roch]