Logo

75. rocznica ludobójstwa lipiec 1943r. - Obszerne KALENDARIUM

  1 lipca 1943 roku:   
We wsi Bucharów pow. Zdołbunów Ukraińcy zamordowali 1 Polaka  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).
We wsi Bukowina pow. Biłgoraj policjanci i esesmani ukraińscy zamordowali 11 Polaków.  
W kol. Retowo pow. Łuck Ukrainiec Iwan Muzyczko zamordował Polaka Jana Pachlę, męża swojej siostry.  
We wsi Wilia pow. Zdołbunów zamordowali 1 Polaka  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Wyszatyce pow. Przemyśl policjanci ukraińscy zastrzelili Leona Radochońskiego, oficera WP, który uciekł z oflagu.  
W kol. Zawodnia pow. Równe Ukraińcy zamordowali 40-letnią Polkę Petronelę Rzewucką.

   2 lipca:   
W kol. Borszczówka pow. Równe upowcy zamordowali co najmniej 6 Polaków.
We wsi Długi Kąt pow. Biłgoraj esesmani ukraińscy razem z Niemcami zamordowali 7 Polaków, w tym rodziców z 2-letnim dzieckiem oraz wysiedlili pozostałych do obozu w Zwierzyńcu.
We wsi Eliaszówka pow. Zdołbunów zamordowali 14 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Hurby pow. Zdołbunów zamordowali 3 Polaków  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol. Kopytów pow. Równe Ukraińcy zamordowali 2 Polaków.
We wsi Maziarnia pow. Kamionka Strumiłowa: „02.07.1943 r. zamordowano 5 osób z rodziny Karst.” (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie...; w: Ludobójstwo OUN-UPA na Kresach Południowo-Wschodnich. Seria – tom 7, pod redakcją Witolda Listowskiego, Kędzierzyn-Koźle 2015.

We wsi Ujeźdźce pow. Dubno upowcy zamordowali 9-letnią dziewczynkę polską Krysię Szczotarską.
We wsi Werbeń pow. Dubno zamordowali 4 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).
We wsi Wołkowyje pow. Dubno zamordowali 2 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Zahajce Wielkie pow. Krzemieniec zamordowali 14 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).

   3 lipca:
We wsi Czajków pow. Sarny Ukraińcy zamordowali 25 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).   
W kol. Górna pow. Kostopol o godz. 10  kolonia została otoczona przez Ukraińców i wyrżnięta za pomocą siekier, wideł i noży, część ofiar spłonęła w zabudowaniach. Polacy byli wyłapywani, torturowani i zabijani przez cały dzień, noc i dzień następny..15-letniej Wandzie Korda obcięli uszy, język, wydłubali oczy i pokłuli całe ciało. Zabudowania obrabowali i spalili. Zginęło wg E. Siemaszko  92 Polaków, wg A. L. Sowy (Stosunki polsko-ukraińskie 1939 – 1947; s. 207 – 208) 180 Polaków; Józef Turowski w książce Pożoga na s. 127 pisze: „w czerwcu w Górnej Kolonii w jednej ze stodół znaleziono zwłoki 76 osób”.  Relacjonuje Piotr W. (ur. 1928): „Obawialiśmy się ataku i na noc kryliśmy się po polach. 3 lipca również zamierzaliśmy iść spać w pole. [...] Wszyscy byliśmy gotowi, chcieliśmy jeszcze tylko zjeść kolację (stała na stole) i czekaliśmy na brata Romualda, który lada moment miał przygonić krowy. Niemalże równo z zachodem słońca podniósł się krzyk i rozległy strzały. Matka podbiegła do okna, krzyknęła, że są już banderowcy i trzeba uciekać. Wyskoczyli z ojcem przez okno do ogródka kwiatowego i zaczęli uciekać drogą między zbożami, pod górkę. Matka nie zdążyła zabrać mojej małej siostry, czego ja początkowo nie spostrzegłem. Wyskoczyłem na podwórko, a tam było pełno Ukraińców. Biegali, krzyczeli, podpalali zabudowania, wynosili z obejść mienie. Prawdopodobnie wzięli mnie za Ukraińca, gdyż miałem na sobie kurtkę z pasem, podobną do wojskowej, a oni ubierali się podobnie. Kręciłem się po podwórku, szukając kryjówki i zobaczyłem, jak Ukrainiec położył się na drodze i zaczął strzelać w kierunku uciekających rodziców. [...] Matka upadła, pomyślałem, że została trafiona i nie żyje, ojciec pobiegł dalej. Zauważyłem też krowy, zatem gdzieś w pobliżu musiał być brat. W tym momencie podbiegła do mnie pięcioletnia siostra, złapała mnie za nogę i zaczęła płakać. Nakazałem jej milczeć i skoczyliśmy do pobliskiego ogródka warzywnego, gdzie położyliśmy się w wysokiej fasoli. Jednak któryś z myszkujących po obejściu lub mieszkaniu Ukraińców musiał coś zauważyć, gdyż dwóch lub trzech przybiegło do ogródka i odkryli nas. Twierdzili, że jestem Polakiem. Ja zaprzeczałem, na dowód zacząłem modlić się jak prawosławny. Jeden z Ukraińców uderzył mnie silnie kolbą karabinu w klatkę piersiową, straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, zmierzch przeszedł już w noc. Wszędzie pełno było gryzącego dymu. Zauważyłem, że brat ucieka z ogródka. Byłem mocno pobity i pokrwawiony, nie miałem siły, ale zarzuciłem siostrę na plecy i pobiegłem za bratem, w kierunku pobliskiego stawu dla gęsi i rozciągającego się za nim lasu. [...] Co chwila przystawałem dla odpoczynku lub przewracałem się pod ciężarem siostry. Dobiegłem do lasu, tam znowu się przewróciłem, zabrakło mi sił. […] Zamiast jednak ukryć się w tym lesie, przebiegłem go. Kiedy wyskoczyłem na szeroki szutrowy trakt na Ludwipol, podjechał Ukrainiec na koniu i czymś twardym uderzył mnie w głowę. Upadłem, a Ukrainiec pojechał dalej. Resztką sił zerwałem się i dobiegłem do lasu po drugiej stronie traktu. Tuż za mną przybiegła siostra, której już nie miałem siły dźwigać. Ukryliśmy się pod pniem zwalonego drzewa. Po pewnym czasie teren wokół zaczęli penetrować Ukraińcy. Nie znaleźli nas jednak i odeszli. Po chwili straciłem świadomość. Ocknąłem się, kiedy już było widno. Siostra leżała obok i, co dziwne, nie płakała. Postanowiłem pójść do wioski Hurby, odległej o parę kilometrów od Górnej, do domu siostry ojca [...]. Nikogo tam nie zastałem. Mieszkańcy, słysząc odgłosy napadu na naszą kolonię, pouciekali w las. Wziąłem chleb i mleko i zamierzałem wrócić do siostry, którą wcześniej ukryłem w lesie. Wtedy zawołał mnie brat, leżał w sianie w stodole. Okazało się, że noc przesiedział na drzewie w lesie. Brat powiedział, że widzi jakieś postacie w pobliskim domu. Podczołgałem się w zbożu w tamtym kierunku i spostrzegłem kilku mężczyzn z naszej kolonii. Powiedzieli mi, że matka żyje, natomiast ojciec został zabity. Furmankami zawieziono nas do Huty Starej, gdzie stacjonowały oddziały polskiej samoobrony.” ( Lato 1943 - „Karta” – 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus ).
We wsi Hłuboczek pow. Równe Ukraińcy zamordowali co najmniej 7 Polaków. Zginęła m.in. 40-letnia Polka Tyszkiewicz, której obcięli piersi i rozpłatali brzuch, oraz jej córka lat 13 i syn lat 16. Wszystkie domy polskie w Hłuboczku i w okolicy zostały obrabowane i spalone, a także kościół. Łuna pożarów była tak silna, że nocą było jasno jak w dzień, co umożliwiało upowcom jeżdżącym na koniach wykrycie i wymordowanie ukrywających się w łanach zbóż wielu Polaków.
W kolonii Klecka Mała pow. Równe zamordowali 6 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Klecka Mała pow. Równe zamordowali 23 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Korytnica pow. Horochów zamordowali w gajówce 22-letniego Polaka uprowadzonego z Mołyszowa, natomiast nie jest znany los Polaków ze wsi Korytnica, skąd zdołała uciec tylko jedna rodzina. Inni: „W Korytnicy, leśniczówce, położonej w pow. włodzimierskim, zatrudniony był Stanisław Rodziewicz. 3 lipca, napadnięto na niego, obrabowano i uprowadzono z domu w Skurczu, (pow. Łuck), wszelki ślad po nim zaginął”. (Stanisław Dłuski: “Fragment wielkiej zbrodni”; w: „Las Polski”, nr 10 z 1991 roku).    
We wsi Majdan Nowy pow. Biłgoraj esesmani ukraińscy z SS „Hałyczyna” oraz Niemcy dokonali pacyfikacji wsi mordując 69 Polaków (26 mężczyzn, 28 kobiet i 15 dzieci) oraz spalili 76 gospodarstw; mężczyzn powiązali powrozami za szyje i rozstrzelali esesmani ukraińscy, kobietom i dzieciom kazali uklęknąć i rozstrzelali seriami z karabinów maszynowych; następnie Ukraińcy zdemolowali i sprofanowali miejscowy kościół.
W kol. Rakowa Góra pow. Łuck Ukraińcy zamordowali 17 Polaków, w tym 6-osobową rodzinę: Jana Kostrzewę z żoną i 4 ich dzieci w wieku 3 – 17 lat.
W miasteczku Rożyszcze pow Łuck zamordowali 4 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol. Wólka Porska pow. Kowel zamordowali 21 Polaków.  
We wsi Zielony Dąb (Góra Wereszczyńskich) pow. Zdołbunów Ukraińcy zamordowali 62 Polaków. „W dniu 3 lipca 1943 r. około godz. 12 w południe uzbrojona w karabiny i noże banda ukraińskich nacjonalistów, podająca się za partyzantów radzieckich, okrążyła ze wszystkich stron wieś Zielony Dąb ([też:] Góra Wereszczyńskich) i pod przymusem doprowadziła wszystkich schwytanych Polaków na teren naszego podwórka. Na podwórzu gospodarstwa Wacława Wereszczyńskiego (naszego ojca) [we] wsi Zielony Dąb, gmina Zdołbunów, woj. Równe, w stodole dokonano wymordowania wszystkich zgromadzonych, za wyjątkiem mego brata Ambrożego, który sprytem wyślizgnął się z tego przeklętego kręgu. Ofiary napadu siłą wciągano do stodoły, zadając im okrutne męczarnie, zadając nożami w klatkę piersiową rany kłute, uśmiercając w ten sposób dorosłych. W pierwszej kolejności mężczyzn, na czele ojca Wacława Wereszczyńskiego, co jeszcze widział Ambroży, a następnie kobiety. W końcowej fazie dzieci wpędzono [do środka] i żywcem spalono w zamkniętej stodole. Pomordowanych w stodole osobiście chowałem wraz ze stryjem Stanisławem Wereszczyńskim i ciocią Antoniną Jasińską oraz stryjem Marcelem Wereszczyńskim, obecnie już nieżyjącymi. Zwłoki, opalone ogniem, dorosłych osób – ręcznie przenosili do dołu wyżej wymienieni mężczyźni, a ja z wyżej wymienioną ciocią – zwłoki bardzo zwęglonych dzieci. Zwłoki najmłodszych dzieci były tak doszczętnie spalone, że leżały tylko bardziej wysycone solami wapnia fragmenty szkieletów, które przy dotyku rozsypywały się na popiół. Zbieraliśmy je do wiadra (zachowane fragmenty tych szkieletów) i przenosiliśmy je do wspólnego grobu. Przyczyną masywnego spalenia była gruba warstwa słomy przy drewnianej ścianie, którą usiłowali pokonać przy próbie ucieczki.” (Jan Wereszczyński, w: Siemaszko..., s. 1144 – 1146).  
    4 lipca (niedziela):   
W kol. Adamów I pow. Łuck zamordowali 1 Polaka (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol Adamów II pow. Łuck liczba ofiar nie jest znana.
W kol. Aleksandria pow. Łuck liczba ofiar nie jest znana.
W zaścianku Armatniów pow. Łuck liczba ofiar nie jest znana.
We wsi Bodiaczów pow. Horochów Ukraińcy wymordowali wszystkich mieszkających w tej ukraińskiej wsi Polaków, ponad 20 osób (4 rodziny).  „W Bodiatyczach 16-letnią Zielińską Danutę, córkę polskiego pułkownika przebywającego obecnie w Londynie 5 zbirów, zamordowawszy uprzednio dziadków w piwnicy, w bestialski sposób niewinne dziewczę zeszpeciło, później w sposób krew mrożący w żyłach, odciąwszy piersi, ręce, uszy i nos, zamordowali ją” („Sprawozdanie z powiatu horochowskiego”; w: Lucyna Kulińska, Dzieje Komitetu Ziem Wschodnich..., t. 2, s. 703).
We wsi Czołnica Nowa pow. Łuck zamordowali 24 Polaków (kilka rodzin).  
W miasteczku Kołki pow. Łuck zamordowali 4-osobową rodzinę polską:  „Na przełomie maja, czerwca i lipca 1943 r., w czasie gdy bandy ukraińskich nacjonalistów zaatakowały wszystkie wsie i osiedla sąsiadujące z Przebrażem [gm. Trościaniec, pow. Łuck], w miasteczku Kołki, gdzie wówczas zamieszkiwałem razem z rodziną, zostaliśmy wówczas napadnięci w domu. W wyniku tego napadu śmierć ponieśli: 1. Ojciec Andrzej, lat ok. 55; 2. Matka Anastazja, lat ok. 50; 3. siostra Bolesława, lat ok. 15; 4. brat Ryszard, lat ok. 9. Dokładnej daty urodzenia ww. podać nie mogę, gdyż nie znam, a dokumentów na tę okoliczność nie posiadam. Mnie udało się zbiec, a raczej wyrwać się z rąk bandyty, który mnie zaatakował, gdyż wszcząłem z nim szamotaninę. W czasie, gdy doskoczyli do mnie, przystawiwszy mi karabin w piersi, odruchowo najprawdopodobniej z przerażenia, gdyż ze strachu wrzeszczałem okropnie, chwyciłem tego Ukraińca za lufę karabinu, starając się odchylić od siebie, w wypadku gdyby strzelił nie strzelił we mnie. Matka moja była wolna, gdyż Ukraińcy zaatakowali nas mężczyzn, tj. mniej i Ojca. Matka moja widząc, że się bronię, pospieszyła mi z pomocą. Dopadła Ukraińca z tyłu i chwyciła go za ramiona. Ten moment wykorzystałem i zbiegłem przez drzwi wiodące do przybudowanego do mieszkania chlewa, o którym Ukraińcy nie wiedzieli. Za mną wybiegła tym samym wyjściem moja siostra Bolesława, ale pobiegła w innym kierunku. Pamiętam, że było to w niedzielę wieczorem około godziny 21. Na dworze panował zmrok. Ponieważ napadu dokonano niespodziewanie, [a] ja przygotowywałem się do snu, znajdowałem się wyłącznie w koszuli i kalesonach, i boso. Gdy wyskoczyłem z domu i uciekając w wielkim przerażeniu i strachu - przesadzając kilkurzędowe ogrodzenie z drutu kolczastego, którym ogrodzone były przy domu ogródki, tak koszulę, jak i kalesony ze siebie zdarłem. Okropnie się pokaleczyłem i zostałem nagi. Gdy znajdowałem się od domu około 100-150 m usłyszałem głos Matki, która musiała wybiec za nami. Wołała "Matko Boska, gdzie moje dzieci". W tym czasie padły dwa strzały. Lament Matki ucichł. W tym czasie podpalono nasze mieszkanie. Ja dobiegłem do rzeki Styr, gdzie przebiegałem całą noc. O świcie, okrążając miasteczko, polami, zbożami przedostawałem się w kierunku Balarki  z myślą, że spotkam tam swoją siostrę. Przechodząc przez Hołodnicę (polska wieś) stwierdziłem, że domy są puste. Nie spotkałem żadnej żywej duszy. Opuszczając Hołodnicę, usłyszałem, że w kierunku, w którym podążałem, czyli w kierunku Balarki, rozgorzała jakaś bitwa. Strzelali z broni maszynowej i pojedynczej, z działek lub moździerzy. Ponieważ nie mogłem zlokalizować miejsca walki, omijając główne szlaki, szedłem dalej. Gdy następnego dnia znalazłem się we wsi Marianówka, stwierdziłem że domy są powypalane. Gdy wszedłem do jakiegoś sadu, by zerwać kilka niedojrzałych jabłuszek i posilić się nimi, gdyż byłem bardzo osłabiony, obok zgliszcz domu zauważyłem kilka zwęglonych ciał ludzkich. Mieli poopalane ręce i nogi. Wiem, że byli to mieszkańcy tego domu - Polacy, gdyż była to wyłącznie wieś polska. Ogarnięty panicznym strachem nie skorzystałem z planowanego posiłku - zbiegłem byle dalej i do przodu. Wówczas skojarzyłem, że strzelanina, którą słyszałem uprzednio musiała się rozgrywać w Marianówce i innych wsiach, przez które przechodziłem. Następnego dnia, idąc na przełaj lasami, łąkami i polami dotarłem do wsi, jeżeli nie mylę się, Dermanki. Tam też stwierdziłem zgliszcza i wypaleniska. W zasięgu wzroku naliczyłem chyba dwa ocalałe domki. Analizując sytuację, jaką spostrzegłem, doszedłem do wniosku, że ta sama sytuacja panuje we wszystkich naszych wsiach. Gdy zbliżyłem się do jednego z ocalałych domków i usiadłem sobie na płocie z żerdzi, aby ogrzać się w promieniu słońca, spostrzegłem, że kilka sztuk bydła wyszło z lasu i weszło w owies. Aby wypędzić bydło z tzw. szkody, z lasu wybiegła mała dziewczynka, lecz zauważywszy mnie podobnego do diabła, zbiegła. Za jakiś czas z lasu wyszedł mężczyzna, który też usiłował wypędzić te krowy. Gdy zbliżył się bliżej - rozpoznałem ob. Trybulskiego. Ten rozpoznał mnie również, zaprowadził mnie do lasu, gdzie koczowali  mieszkańcy tej wsi. Tam mnie przyodziano i nakarmiono.” (List Longina Kubryna, byłego mieszkańca miasteczka Kołki do Józefa Ostrowskiego, datowany 12 kwietnia 1985 r. W: Archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu-Instytutu Pamięci Narodowej: nr 638 księgi nabytków, sygn. AGK27WDAK, V/8).
We wsi Lachów pow. Zdołbunów zamordowali 38 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol. Palcze pow. Łuck  zamordowali 3 Polaków: 2 kobiety i 68-letniego mężczyznę spalili wraz z domem.
We wsi Siekierzyce pow. Łuck Ukraińcy zamordowali kilka rodzin polskich, znane są 24 ofiary.  
W kol. Zaturce gmina Kisielin pow. Horochów  został zamordowany w swojej kancelarii w czasie napadu uzbrojonych Ukraińców na leśniczówkę nadleśniczy Andrzej Kubryn. ur. 1888; jego żonę Anastazję zamordowano w ogrodzie, dzieci (Bolesława, Ryszard) zamordowano w czasie próby ucieczki. (Edward Orłowski, w: http://www.krosno.lasy.gov.pl/documents/149008/17558056/martyrologium+le%C5%9Bnik%C3%B3w+2013.pdf ).   
 4 lipca 1943 roku o godz. 23, 07 w Gibraltarze zginął Naczelny Wódz i Premier RP generał Władysław Sikorski, premier Rządu Polskiego w Londynie. Wiadomość ta obiegła świat i niewątpliwie przyśpieszyła i zintensyfikowała działania OUN-UPA zmierzające do całkowitej likwidacji ludności polskiej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.
4 lipca 1943 roku w Przemyślu greckokatolicki biskup Jozafat Kocyłowski w towarzystwie ks. Wasyla Hrynyka wziął udział w nabożeństwie dla ochotników do ukraińskiej dywizji SS Galizien, które odbyło się na miejskim stadionie sportowym przy obecnej ulicy Sanockiej.  
   W nocy z 4 na 5 lipca:   
W kol. Adamów I i II pow. Łuck Ukraińcy spalili 25 zagród polskich i wymordowali wszystkie rodziny polskie.
W kol. Balarka pow. Łuck spalili 17 zagród polskich i zamordowali 3 starszych  Polaków, w tym 2 kobiety, którzy nie chcieli opuścić swoich domów podczas wcześniejszej ewakuacji mieszkańców do Rafałówki.
W kol. Dobra pow. Łuck zamordowali co najmniej 6 Polaków w starszym wieku, którzy nie opuścili swoich gospodarstw.  
W kol. Nowa Ziemia pow. Łuck upowcy spalili wszystkie polskie gospodarstwa i wymordowali Polaków, imiennie znane są tylko 3 ofiary, uciekinierów z Wólki Kotowskiej.    
W kol. Osiecznik pow. Kowel: ”W nocy z 4 na 5 lipca 1943 r. upowcy zamordowali Sikorskiego” (Siemaszko..., s. 386). Inni: upowcy zamordowali Polaka o nazwisku Sikorski (Teofil Nadratowski; w: Leon Karłowicz, Leon Popek: Śladami ludobójstwa na Wołyniu. Okrutna przestroga, cz. II. Lublin 1998). Na Gibraltarze w zamachu ginie Naczelny Wódz i premier Rządu Polskiego w Londynie. Na Wołyniu z rąk rizunów Ukraińskiej Powstańczej Armii, być może o tej samej godzinie, ginie polski gospodarz na swojej ojcowiźnie, noszący takie same nazwisko.
W kol. Tworymierz pow. Łuck upowcy idący zlikwidować kolonię Przebraże obrabowali i spalili polskie zagrody oraz wymordowali około 30 Polaków, w tym całe rodziny.
W kol. Wincentówka pow. Łuck upowcy idący na Prebraże obrabowali i spalili polskie zagrody oraz wymordowali Polaków, imiennie znane jest tylko jedno małżeństwo.
We wsi Wólka Kotowska pow. Łuck  bojówki UPA z sąsiednich wsi Kotów i Moszczenica zamordowały 37 osób, a 11 zginęło w podjętej przez Polaków obronie. Inny świadek datuje napad na dzień 11 lipca 1943 r., niedziela, godz. 4oo rano. (Ze wspomnień Zofi Bamberskiej z domu Sewruk; tekst przysłał Marian Maksymiuk; w:  http://wolyn.ovh.org/opisy/wolka_kotowska-07.html).  
W kol. Zagajnik pow. Łuck upowcy zamordowali co najmniej 3 Polaków.
W kol. Żaszcze pow. Łuck oddziały UPA idące na Przebraże zamordowały nie ustaloną ilość Polaków. Polskie domy zostały obrabowane i spalone.
   4 i 5 lipca:  
We wsi Aleksandrów pow. Biłgoraj policjanci ukraińscy razem z Niemcami podczas pacyfikacji, łącznie z dniem 25 czerwca,  zamordowali 253 Polaków oraz wysiedlili 5155 Polaków; 9 lipca zasiedlili około 300 rodzin ukraińskich, które ograbiły dobytek i wyjechały stąd 1 listopada 1943 roku.
   5 lipca:   
We wsi Bogusze pow. Dubno zamordowali 3 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).
W kol. Chmielówka pow. Łuck upowcy siekierami i widłami zamordowali 2 Polki: matkę z 15-letnią córką o nazwisku Masztalerz. Inni: „W pierwszych dniach czerwca 1943 r. duży oddział samoobrony z Przebraża zorganizował transport dla ludności polskiej mieszkającej jeszcze w Kołkach i pobliskich koloniach. /.../ Z naszej kolonii prawie wszyscy dołączyli do transportu na Przebraże. Zostały tylko trzy rodziny, w tym nasza. Na drugi dzień rano, nasza jedyna sąsiadka Ukrainka przybiegła przerażona i ostrzegła nas abyśmy natychmiast uciekali, ponieważ w ich domu 15 banderowców szykuje się nas zamordować. Narażała życie, bo gdyby odkryli, ze poszła nas ostrzec, zabiliby ją i całą jej rodzinę. W ciągu kilku minut byliśmy gotowi do drogi. Tylko z tobołkami w dłoni i psem Żukiem na smyczy, uciekliśmy przez pobliski lasek, bocznymi ścieżkami na Chmielówkę. Była to polska kolonia w pobliżu Przebraża. Trzeba było tylko przejść przez las. Tam zamieszkaliśmy u naszego kuzyna Stanisława Drzewińskiego. Mieszkaliśmy tam kilka tygodni, gdy pewnej soboty wieczorem banderowcy napadli na Chmielówkę. Ledwie uszliśmy z życiem. Wszyscy uciekaliśmy na Przebraże. Chmielówkę całą obrabowali i spalili. Zginęło kilka osób ale dokładnie ile nie wiem. Wiem, że zginął teść naszej kuzynki Adam Rosiński. Był to starszy człowiek i chodził z laską. Na drugi dzień, mężczyźni z Przebraża poszli zobaczyć co się stało na Chmielówce i znaleźli Rosińskiego zamordowanego na ścieżce. Miał rozbitą głowę.” (Anna Kownacka Góral: Przeżyłam w Przebrażu; w: KSI nr 7 z 2013 r.).
W kol. Chołopiny pow. Łuck Ukraińcy zamordowali 19-letniego Tadeusza Galę.   
We wsi Dermanka pow. Łuck atak UPA i chłopów ukraińskich nastąpił o świcie, Polacy byli mordowani za pomocą wideł, pił, noży, kołków, siekier. Znanych jest imiennie 61 ofiar, prawie wyłącznie kobiety i dzieci.
W kol. Hermanówka pow. Łuck upowcy zamordowali 6 Polaków: 4-osobową rodzinę z 2 dzieci oraz małżeństwo.
W kol. Jaromelskie Budki pow. Łuck wymordowali większość mieszkańców tej polskiej kolonii.
W kol. Józefin pow. Łuck zamordowali co najmniej 6 Polaków, których  przybili rozkrzyżowanych do drewnianej kuźni i ją podpalili (w tym 23-letnią nieuleczalnie chorą Elżbietę Ostrowską uprowadzoną z kol. Dobra), oraz kilku Polaków w ich domach.   
We wsi Latacz  pow. Zaleszczyki: „05.07.1943 r. został zamordowany strażnik Polak NN”. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw., tom 7).
We wsi Łyczki pow. Łuck zamordowali 7 Polaków, w tym 5-osobową rodzinę Zawadzkich oraz Ukrainkę, żonę Polaka.
W kol. Majdan Jezierski pow. Łuck obrabowali i spalili gospodarstwa oraz wymordowali wszystkich mieszkańców tej polskiej kolonii.  
W kol. Marianówka pow. Łuck upowcy z sąsiedniego Horodyszcza obrabowali i spalili zagrody polskie oraz zamordowali 28 Polaków, z czego 14 osób pobili i zakłuli, osoby 2 zakatowali pałkami, 28-letniego Dominika Cybulskiego przebili żelazną sztabą, 11 osób zmaltretowali i spalili w zabudowaniach.
W miasteczku Mizocz pow. Zdołbunów Ukraińcy zamordowali 27-letnią Zofię Walerian.   
We wsi Mosty pow. Łuck zamordowali 5 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Myków pow. Łuck zamordowali 1 Polaka.
W kol. Przebraże pow. Łuck od ostrzału i w walce z UPA zginęło 10 Polaków. 6 lipca patrole z Przebraża naliczyły w okolicy co najmniej 550 zwłok pomordowanych Polaków. Ofiar było znacznie więcej, patrole nie miały czasu na poszukiwanie zwłok, ani miejsc, gdzie mogły być zakopane. Wiele ciał zostało spopielonych w spalonych zagrodach.. Natomiast relacje zbierane w 50 - 60 lat potem były szczątkowe, wielu świadków już nie żyło, do wielu świadków nie dotarto. Z wielu wsi, kolonii i futorów nie ocalał żaden świadek.
W kol. Siedliszcze pow. Łuck Ukraińcy zamordowali 5 Polaków, w tym 3-osobową rodzinę, a następnie Ukraińcy z Harajmówki wyłapali i utopili w bagnie następnych 9 Polaków.
W kol. Żabecznik pow. Łuck zamordowali 4 Polaków, którzy wrócili do swoich domów po żywność.
     6 lipca:
W kol. Cegielnia pow. Łuck upowcy podczas napadu zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, kolonię ograbili i spalili,  
We wsi Kuraż pow. Zdołbunów zamordowali 5 Polaków /lista niepełna/  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).
W okolicach miasteczka Rokitno pow. Sarny zamordowali 79-letniego Mariana Wojciechowskiego.   
 
  7 lipca:   
W majątku Chołopecze pow. Horochów zamordowali 2 Polaków  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol. Perełysianka pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali Witolda Grabowskiego, który wrócił do domu po żywność.  
7 lipca we wsi Huta Stara pow. Kostopol porwany został przez partyzantów sowieckich ze zgrupowania płk Dmitrija Miedwiediewa i zamordowany dowódca oddziału AK por. Leon Osiecki „Razem z nim został zastrzelony por. rez. Leon Sielecki – zawiadowca stacji kolejowej (wąskotorówki) w Moczulance, który udał się z Osieckim, jako tłumacz oraz Bagiński, który ich odwoził. W podobny sposób zginął również Bronisław Chodorowski, były właściciel kamieniołomu w Moczulance. Zaistniała sytuacja dla Polaków w tym rejonie zarysowała się wówczas katastrofalnie” (Czesław Piotrowski: Przez Wołyń i Polesie na Podlasie). Uchwały podjęte 22 czerwca 1943 roku w Moskwie przez KC Komunistycznej Partii Ukrainy nakazywały, aby „wszystkimi sposobami zwalczać oddziały i grupy nacjonalistyczne”, w tym kierowane przez „polskie burżuazyjne ośrodki”, gdyż tereny te zostały uznane za sowieckie.
   W nocy z 7 na 8 lipca:  
W kol. Rakowa Góra pow. Łuck upowcy zamordowali 11-osobową rodzinę polską.

   8 lipca:
We wsi Balarnia pow. Zdołbunów zamordowali 26 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Kudryń pow. Zdołbunów zamordowali 1 Polaka (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W majątku Poryck Stary pow. Włodzimierz Wołyński w nocy został uprowadzony w bieliźnie przez upowców zarządca majątku Adam Rudek i ślad po nim zaginął.  
We wsi Radów pow. Dubno Ukraińcy zamordowali 1 Polaka (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
   9 lipca:    
We wsi Budzyń koło Kraśnika 9 lipca 1943 roku do obozu przejściowego trafił Aleksander Zakościelny. Zeznał jako świadek: „Co pewien czas przez naszą salę przechodzili esesmani ukraińscy w czarnych mundurach i gestapo, przepędzali po kilka osób skutych kajdankami i wyprowadzali na zewnątrz budynku, gdzie były zarośla. Za grupami skutych pod konwojem esesmanów pędzono grupy mężczyzn z łopatami” („Jesteśmy świadkami”, s. 304).
W kol. Gregorówka koło Iwańczyc pow. Łuck od 8 maja do 9 lipca Polacy nocują w polu. Rodziny rozdzielają się, aby w przypadku schwytania przez Ukraińców, nie zginęła cała rodzina. Każdy rodzic ma przy sobie część dzieci. Po śmierci jednego dziecka, w dniu 9 lipca ruszył do Łucka kondukt pogrzebowy z wszystkimi mieszkańcami kolonii. Zmyliło to Ukraińców, którzy sądzili, że po pogrzebie Polacy wrócą na kolonię.
W kol. Hutwin pow. Kostopol Ukraińcy spalili 52 budynki należące do Polaków oraz zamordowali kilku starszych Polaków, którzy nie opuścili swoich gospodarstw.
W majątku Koniuchy pow. Horochów upowcy i miejscowi Ukraińcy wymordowali przed kościołem około 50 Polaków. Drewniany kościół z 1667 roku spalili w styczniu 1944 roku.
We wsi Koniuchy pow. Horochów Ukraińcy zamordowali Stanisława Okopniarka.
W majątku Rykowicze pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 7-osobową rodzinę polską zarządcy majątku.

   W nocy z 9 na 10 lipca:
We wsi Stadarnia pow. Krzemieniec: ks. Tadeusz Chrobak zapisuje: ”W Stadarni pod Kołodnem zamęczono siekierami 9/10.VII.1943: 1. Sienkiewicza Wawrzyńca (dwóch synów uciekło); 2. Sienkiewicza Wawrzyńca żonę; 3. Sienkiewiczówna Maria (24 lata); 4. N.(20 lat); 5. N.(16 lat); 6. Kazia (14 lat); 7. Atwinowskiego N.(żona i córka uciekły)” (Iwona Kopańska – Konon, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl oraz e-mail do autora). W. i E. Siemaszko  nie wymieniają w swojej książce tej wsi. „Podczas przeglądania ksiąg metrykalnych parafii Zbaraż natknęłam się na zapisy zabitej rodziny Sieniakiewicz z Kołodna. Występuje ona na Państwa stronie http://www.stankiewicze.com/ludobojstwo/ w dwóch miejscach, dane są jednak niepełne i zmienione:
- na liście ofiar woj. tarnopolskiego, jako rodzina z Nowego Rogowca, inna jest data mordu i wiek zabitych
- w miejscu zgłoszenia czytelników (wg relacji ojca Tadeusza Chrobaka), jako rodzina Sienkiewicz ze Stadarni pod Kołodnem.
Nie podane są imiona żony i dzieci. Według zapisu w Księdze Zgonów zabici 09.07.1943 w Kołodnie - Siedlisko (ocissus):
1. Wawrzyniec Sieniakiewicz, syn Józefa, lat 57
2. Michalina Sieniakiewicz, z domu Oleszczuk, córka Maksyma i Marii Stankiewicz, lat 55
3. Maria Sieniakiewicz, córka Wawrzyńca i Michaliny Oleszczuk, lat 24
4. Franciszka Sieniakiewicz, córka Wawrzyńca i Michaliny Oleszczuk, lat 22
5. Eugenia Sieniakiewicz, córka Wawrzyńca i Michaliny Oleszczuk, lat 18
6. Katarzyna Sieniakiewicz, córka Wawrzyńca i Michaliny Oleszczuk, lat 16
Wpisów dokonał ks. Krzysztof Polak, pogrzeb odbył się 12.07.1943. Możliwe, że rodzina zmarła w szpitalu w Zbarażu i stąd zapisy zgonów umieszczone w zbaraskich księgach. Proszę o dodanie tych informacji do już istniejących” (Anna Weryszko, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl; 03.01.2013).
   10 lipca:
We wsi Błozew Górna pow. Dobromil banderowcy zamordowali 14 Polaków z 3 rodzin. Ofiary miały po kilka – kilkanaście ran kłutych. 4-letnia Krystyna Grabowska miała złamaną szczękę i rozpruty brzuszek (Siekierka..., s. 149; lwowskie).
W miejscowościach: Dominipol, Jesionówka, Mikołajówka, Swojczów, Swojczówka, Turża (wszystkie w gminie Werba, pow. Włodzimierz Wołyński), Budy Ossowskie, Kowalówka – Marszałkówka, Kowalówka, Ossa (wszystkie w gminie Turzysk, pow. Kowel), Leżachów (gmina Kupiczów, pow. Kowel), Czosnówka lub Szczęsnówka, Kisielówka (gmina Kisielin, pow. Horochów) i w wielu innych, na wiosnę 1943 roku Ukraińcom ze sztabu UPA we wsi Wołczak udało się namówić około 90 młodych Polaków w wieku 15 – 20 lat do polskiej partyzantki, która rzekomo miała razem z partyzantką ukraińską walczyć z Niemcami na podstawie zawartego porozumienia polsko-ukraińskiego. Polacy broń na noc musieli zdawać do magazynu pilnowanego tylko przez upowców. “Od wiosny 1943 r. partyzanci ukraińscy kwaterowali także w szkole w Dominopolu oraz w prywatnych mieszkaniach wielu Polaków w naszej wsi. Ludzie miejscowi mówili, że te duże wojska ukraińskie przyjechały gdzieś od strony Lwowa. Pamiętam, że mówiono o 2 tysiącach wojaków, a może nawet więcej. Polskie rodziny karmiły ich, prały rzeczy i kwaterowały, były przy tym solennie zapewniane, że między nami będzie pokój i sojusz przeciw Niemcom. Opowiadano mi także, że już w lecie 1942 r. Ukraińcy ogłosili publicznie wezwanie, skierowane przede wszystkim do młodych, silnych Polaków zamieszkałych w naszej okolicy, aby chętnie wstępować do polsko-ukraińskiej partyzantki. Przyjeżdżali nawet osobiście furmankami do polskich domów i zabierali wybranych mężczyzn mówiąc: Będziemy razem wojować, nie pójdziemy tak jak Żydzi do dołu!”. /.../  A jednak doszło do najgorszego, zginęli nie tylko prawie wszyscy żołnierze ze wspomnianego oddziału, ich liczba miała dochodzić do 120. Wymordowana została także w bestialski sposób prawie cała moja wieś, w tym moi najbliżsi" (Kazimierz i Antonina Sidorowicz; w: www.stankiewicze.com/ludobójstwo.pl, relacje spisał Sławomir T. Roch). „Coraz częściej wzywano polskich gospodarzy, młodych, silnych, najczęściej po wojsku jako potrzebne im PODWODY. Niestety jak już ktoś do nich pojechał to już prawie nigdy do domu nie wrócił. Ludzie w naszej kolonii po cichu komentowali to jednoznacznie: „Ukraińcy skrytobójczo mordują naszych mężów i synów w lesie, dlatego wciąż nie wracają do swoich domów!”. W ten sposób zaginął bez wieści mój kuzyn Stanisław Hypś lat około 32 z naszej koloni Piński Most oraz wielu innych, przede wszystkim z Dominopola”. (Antoni Sienkiewicz, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl). „Mój brat Adam Turowski i jeszcze trzech innych gospodarzy z Dominopola, pewnego razu też pojechali wezwani przez Ukraińców, którzy po nich przyjechali do naszej wsi. Opowiadał mi o tym osobiście Marcel Mikulski. Od tej pory ślad po nich i koniach zaginął” (Kazimierz i Antonina Sidorowicz..., jw.). „Ukraińcy coraz częściej pojawiali się w polskich wsiach i koloniach i prowadzili ożywioną akcję propagandową. Namawiali młodych mężczyzn i chłopaków polskich, aby wstępowali do powstającego właśnie oddziału polskiej partyzantki w Dominipolu, który będzie walczył wspólnie z UPA przeciwko Niemcom. Znałem wielu chłopaków, którzy do tego wojska zgłosili się pod wpływem tej propagandy na ochotnika, służyli tam dla przykładu: Eugeniusz Buczko lat około 20. Pozostali chłopcy byli z wielu różnych miejscowości, w tym: Jesionówki. Ich kwaterą był budynek naszej dawnej szkoły podstawowej pod lasem, tam mieli swój wojskowy posterunek. Oddział młodych chłopaków, który stacjonował w szkole został przez Ukraińców wyprowadzony w las na jedną z polan, a tam był już ustawiony wcześniej strzelec ukraiński z karabinem maszynowym. Z tej jatki uratował się tylko jeden chłopak, który w chwili likwidacji oddziału mając przepustkę przebywał w swoim domu” (Antoni Sienkiewicz, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl). „Na kilka godzin przed krwawą niedzielą 11 lipca 1943 r., nocą kilku uzbrojonych Ukraińców przyjechało furmanką do polskiej wsi Ludmiłopol. Zajeżdżali do polskich rodzin i powoływali silnych, młodych mężczyzn do polsko-ukraińskiej partyzantki, która formowała się w Dominopolu. Zabrali w ten sposób ze sobą kilku Polaków i pojechali w stronę Dominopola. Do celu jednak nie dotarli. Jeszcze tej samej nocy, Ukraińcy dojeżdżając do pierwszych domów wsi Zarudle, tuż obok gospodarstwa Polaka Żukowskiego, nagle niespodziewanie się zatrzymali i kazali zsiąść Polakom z furmanki. Gdy Polacy znaleźli się na łące, Ukraińcy zdradziecko otworzyli do nich ogień i wszystkich wystrzelali. Zginęli wtedy: Feliksiak Józef lat ok. 30, Szymański Henryk lat ok. 30. Puzio Franciszek lat ok. 30, a pozostałych nazwisk nie pamiętam. Jest mi także wiadome, że z domu zabierał polskich mężczyzn Ukrainiec Ostapczuk Pieter, także pochodzący z Ludmiłpola i on także ich potem rozstrzelał. Mordercy albo wcale nie kryli się ze swoją zbrodnią, albo zostali czymś spłoszeni, bo nie zdążyli ukryć ciał pomordowanych, którzy zostali znalezieni nad ranem przy drodze, w miejscu ich rozstrzelania. Ofiary obrabowane zostały także częściowo z rzeczy, które miały na sobie. W miejsce mordu przychodziły potem żony ofiar i ich rodziny i dokonywali rozpoznania swoich chłopców. Wśród tych osób, była też żona Józefa Feliksiaka Antonina, która mi to wszystko później osobiście opowiedziała” (Kazimierz Sidorowicz..., jw.).
We wsi Kustycze pow. Kowel upowcy zamordowali pełnomocnika Delegata Rządu RP na Wołyń por. Zygmunta Rumla („Krzysztof Poręba”) oraz przedstawiciela AK por. Krzysztofa Markiewicza  i ich woźnicę Witolda Dobrowolskiego, którzy toczyli rozmowy z dowództwem UPA we wsi Wołczak pow. Włodzimierz Wołyński. Polskich parlamentariuszy banderowcy rozerwali końmi i ciała ich poćwiartowali na kawałki. “9 lipca 1943 roku wieczorem, w punkcie kontaktowym w Budach Ossowskich por. Zygmunt Rumel, ppor. Krzysztof Makiewicz, plutonowy podchorąży Wacław Kopczyński – mieszkaniec Bud Ossowskich, oraz Antoni Kazimierski – mieszkaniec kolonii Brodyszcze, ustalili, że w następnym dniu to jest 10 lipca, wymienieni oficerowie: Rumel i Markiewicz na polecenie delegata rządu w Londynie, Kazimierza Banacha „Linowskiego”, pojadą jako delegacja na pertraktacje z przedstawicielami strony ukraińskiej. Założony cel delegacji polskiej był otwarty i jednoznaczny – zaprzestanie i ustosunkowanie się do wykonywanych mordów i eksterminacji ludności polskiej przez OUN-UPA. Jak też rozważenie tematu uzgodnień i woli strony polskiej i ukraińskiej we wspólnej walce przeciw Niemcom hitlerowskim. Delegaci: Zygmunt Rumel i Krzysztof Markiewicz pojadą w pełnym umundurowaniu oficerów polskich na zaplanowane rozmowy do Kustycz. Powozić końmi będzie Witold Dobrowolski, mieszkaniec Kowalówki, sąsiadujący z Antonim Kazimierskim, u którego wymienieni oficerowie zatrzymają się na noc. W noc tę, z 9 na 10 lipca, oficerów będą ubezpieczać Antoni i Henryk Kata z bronią krótką. Zgodnie z tymi ustaleniami, ja z bratem Antkiem mieliśmy, toteż ubezpieczaliśmy oficerów – delegatów całą noc do 7 rano, do chwili wyjazdu z Witoldem Dobrowolskim. W tym dniu rano w sprawach organizacyjnych pojechał mój brat Władysław z Wacławem Kopczyńskim, ps. „Sokól”, do Włodzimierza Wołyńskiego i do Uściługa nad Bugiem. W Uściługu już w godzinach popołudniowych do punktu kontaktowego dotarła wiadomość, że dwaj oficerowie polscy i furman zostali bestialsko zamordowani w Kustyczach przez OUN-UPA. Byli to por. Rumel, ppor. Markiewicz i powożący końmi Witold Dobrowolski. Wiadomość o zabiciu naszej delegacji przez OUN-UPA w Kustyczach była szokująca, to było coś jak z okresu Dżyngis-Chana. Przestaliśmy mieć nawet nikłą nadzieję, że będziemy mogli połączyć się z Ukraińcami w jakąś wspólną walkę przeciw jednemu wrogowi, jakim był wówczas faszyzm, a jeśli już nie, to przynajmniej tolerować się, a nie wyniszczać, na co ręce zacierali zarówno faszyści, jak i komuniści.” (Fragment książki Henryka Katy "Wojenne Wichry" wydanej dzięki Urzędowi Miasta Otwocka w 2001 r. Nakład 200 egzemplarzy. Przepisany przez Bogusława Szarwiło, w: http://27wdpak.btx.pl/publikacje/435-woy-przed-qburzq ). Razem z Zygmuntem Rumlem pojechał Krzysztof Markiewicz, ponieważ znał osobiście z czasów szkolnych komendanta Służby Bezpieczeństwa UPA, którym w tym rejonie był Szabatura. Szabatura po wojnie, występując pod przybranym nazwiskiem, był szefem Urzędu Bezpieczeństwa w Szprotawie na Dolnym Śląsku.  
W kol. Ozerce pow. Łuck w zasadzce na Polaków jadących po żywność zginęło 12 osób. Ranni byli dobijani przez sąsiadów Ukraińców z Iwańczyc Starych, którzy następnie zrabowali 10 wozów i 8 par koni należących do ofiar.
We wsi Wołczak pow. Włodzimierz Wołyński: „Dwie polskie rodziny z Wołczaka – Mikulskich i Buczków wymordowano dzień wcześniej, czyli 10 lipca. Ocalał tylko nieobecny tego dnia Franio Mikulski, mój serdeczny kolega i przyjaciel z ławy szkolnej w Swojczowie”. (Henryk Kata: "Wojenne Wichry"..., jw.).  
Pomiędzy wsiami Wyrka i Police pow. Kostopol został złapany w zasadzce Antoni Kobylański, kiedy jechał wraz z córką Genowefą, Feliksą Kobylańską, Andrzejem Sochą i Józefem Zakrzewskim z Rafałówki i w bestialski sposób zamordowany (porżnięty żywcem na kawałki) przez Ukraińców. (http://wolyn.ovh.org/opisy/brzezina-09.html). Prawdopodobnie miało to miejsce koło kolonii Temne Stepańskie pow. Kostopol.
   W nocy z 10 na 11 lipca:
We wsi Białostok pow. Łuck Ukraińcy zamordowali około 50 Polaków. „Białostok - wieś ukraińska, oddalona o osiem kilometrów na południe od Torczyna, w tym trzy kilometry od kolonii Jamki, i ~25 km od Łucka. /../ Administracja niemiecka rozpoczynała organizować w Białostoku duże gospodarstwo „Liegenschaft”, z trzech gospodarstw (Dulskiego, Bujalskiego i Krutia), obok siebie położonych. A więc, poproszono (w przypadku odmowy wydadzą nakaz) nas na zmianę miejsca pobytu z Białostoku na Jamki. /.../ Polacy, przyszli pracownicy nowo powstającego gospodarstwa w Białostoku, po rozładowaniu swego sprzętu domowego, pomagali nam w transporcie naszego dobytku na Jamki. /.../ Polacy, którzy zamieszkali w naszym domu w Białostoku w 1943 r. zostali zamordowani i spaleni. Z ~ 50 osób uratowało się tylko dwoje dzieci: sześcioletni chłopiec i dziewczynka. Chłopiec wymknął się i schował w agreście. Następnego dnia, pracownicy gospodarstwa, zaopiekowali się dziećmi i odwieźli ich do Torczyna. Szczątki spalonych ciał wrzucono do piwnicy i tam nadal spoczywają. Obecnie w miejscu opisanej tragedii, pozostała studnia, a obok stoją skromne budynki, w których mieszkają Ukraińcy i udają, że nic nie wiedzą o tej tragedii.. Podświadomie jestem przekonany, że zorganizowane gospodarstwo „Liegenschaft” zmusiło nas do wysiłku, przy zmianie miejsca zamieszkania, ale ochroniło moją rodzinę przed tragedią i dlatego odczuwam niepokój przemilczenia tragicznej śmierci ~50 osób”. (Ryszard Bujalski, lipiec 2009, w:  http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/bialostok-ryszard_bujalski.html).  "Pani Irena (Piliszewska – przyp. S.Ż) opowiedziała o losie rodziny swego ojca. Ich dopadli noc wcześniej. Najmłodszy brat ojca, Ryszard, miał wtedy 16 lat. Był łącznikiem w polskich oddziałach samoobrony. Dużo czasu spędzał w lasach, często w nocy. Gdy nie było go dłużej w domu, jego ojciec kładł mu jedzenie pod krzakiem w pobliżu wsi. W nocy z 10 na 11 lipca: - Nagle stryj usłyszał przeraźliwy krzyk od strony wsi. Pobiegł tam, podszedł pod dom. W oknie stanął jego ojciec, zobaczył go. Już miał wyskoczyć przez to okno. Lecz w tym momencie dobiegł do niego z tyłu Ukrainiec, z całej siły wbił mu w plecy kosę. Na oczach stryja ciało jego ojca spadło na ziemię przed domem. Z innego pokoju dobiegł przeraźliwy krzyk jego siostry Stasi. Miała 25 lat. Błagała o życie. Nagle krzyk  umilkł. Później stryj trafił na mieszkankę wioski. Opowiedziała, że Stasia była dosłownie pocięta na kawałki. Jej głowę i głowy innych Polaków ponabijali na żerdzie i wystawili przy drodze biegnącej przez wieś. W sumie dwadzieścia dwie głowy”. (Damian Szymczak: „Czy żołnierze chodzą z tasakami”; w: „Gazeta Polska” z 23 lipca 2008). "W najbliższą niedzielę, gdy wierni opuszczali kościół w Torczynie, na placu przykościelnym stał wóz z dwoma skrzyniami – trumnami i dwóch mężczyzn. Jeden z nich powiedział: przywieźliśmy ludzi z majątku w Białostoku, którzy zostali zamordowani i spaleni. Domyślam się, że ofiary zostały pochowane na cmentarzu w Torczynie, który został po 1945 r. całkowicie zniszczony. Założono w tym miejscu park spacerowy z pomnikiem „Sława bohaterom 1941 - 1945”. A w 2006 r. postawiono na byłym cmentarzu kaplicę i tablice z nazwiskami mieszkańców parafii. Ocalał: Ryszard Piliszewski, syn Andrzeja ur. w 1927 r. - naoczny świadek torturowania siostry Stanisławy i ojca Andrzeja. „Mój ojciec Ryszard ocalał tylko dlatego ze nie było go wtedy w domu” - Grażyna Piliszewska -Niebylecka. Zamordowani: Andrzej Piliszewski, Albin Piliszewski lat 21, Mieczysław Piliszewski lat 31, Antoni Piliszewski lat 33, Stanisława Piliszewska lat 25.” (Ryszard Bujalski, jw.).
We wsi Dominipol pow. Włodzimierz Wołyński uprowadzili do lasu około 50 młodych Polaków, których wcześniej zwerbowali rzekomo do wspólnej walki z Niemcami, i tam ich wymordowali.
We wsi Rewuszki pow. Kowel Ukraińcy zamordowali 2 Polaków.  
We wsi Zawidów pow. Włodzimierz Wołyński miejscowi Ukraińcy zamordowali 3 Polaków z rodziny nauczyciela: jego 29-letnią żonę z 3-letnim synem oraz 36-letnią siostrę żony. Nauczyciel Tadeusz Kubit ukryty pod podłogą ocalał. Polacy sądzili, że Ukraińcy nie będą mordować kobiet i dzieci. Wcześniej z tymi Ukraińcami nauczyciel był w dobrych kontaktach.  
   11 lipca 1943 roku, tzw “Krwawa Niedziela”
W kol. Antonówka Sileńska pow. Łuck Ukraińcy zamordowali 4 Polki, w tym matkę z córką.  
W majątku Biskupicze Górne pow. Włodzimierz Wołyński 15-osobowa banda „ukraińskich partyzantów” pod dowództwem Stepana Stolaruka ogłosiła, że będzie dokonany spis ludności i zostaną wydane nowe dokumenty. Zamieszkałe w majątku rodziny – oddzielnie mężczyźni, oddzielnie kobiety z dziećmi – były kolejno przyprowadzane do jednego z domów i tam mordowane siekierami. Dom został następnie podpalony. Tak zamordowali 70 Polaków, po majątku obecnie nie ma śladu (Siemaszko..., s. 857).  
W kol. i wsi Biskupicze Górne pow. Włodzimierz Wołyński upowcy i chłopi ukraińscy spędzili Polaków do budynku szkolnego, gdzie ich wymordowali przy pomocy siekier, noży i innych narzędzi – co najmniej 20 osób, potem budynek szkolny z zabitymi i rannymi spalili. Na kolonii zamordowali 12 Polaków, we wsi 8 Polaków.
We wsi i w majątku Biskupicze Szlacheckie pow. Włodzimierz Wołyński wymordowali kilka mieszkających tutaj rodzin polskich oraz kilku pracowników majątku, liczby ofiar nie ustalono.
We wsi Bogudzięka pow. Włodzimierz Wołyński nie ustalono ilości wymordowanych Polaków.
W kolonii Boża Wola pow. Włodzimierz Wołyński "banderowcy żywcem wrzucili do studni Antoniego Stelmacha i dwunastu innych młodych chłopców, którzy ponieśli śmierć przez utonięcie bądź od kamieni wrzuconych do studni" (Feliks Budzisz; w:  http://w.kki.com.pl/piojar/polemiki/rubiez/niedziela/niedziela.html.) W. i E. Siemaszko na s. 914 stwiedzają, że w 1943 roku sąsiad Ukrainiec zabił żonę Antoniego Stelmacha z trojgiem dzieci oraz została zamordowana przez Ukraińców Maria Fornal z dwojgiem dzieci.  
W kol. Brzezina gmina Chotiaczów pow. Włodzimierz Wołyński 11 i 12 lipca 1943 roku Ukraińcy wymordowali Polaków, liczby ofiar nie ustalono.
W kol. Brzezina gmina Grzybowica pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy wymordowali Polaków w tej polskiej kolonii, tylko kilku osobom udało się uciec do Sokala, liczby ofiar nie ustalono.    
We wsi Bubnów pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 11 Polaków, w tym 5-osobową rodzinę Rutkowskich.
We wsi i kolonii Bubnów pow. Włodzimierz Wołyński nie jest znana liczba ofiar, wiadomo, że we wsi zamordowany został kowal.   
We wsi Bużanka pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali 14 Polaków (trzy  rodziny).
We wsi Chobułtowa pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, imiennie znana jest tylko 3-osobowa rodzina. „Kilka dni po pogromie ok. 15 lipca, do miasta przywieźli całą rodzinę z Chobułtowej. Ciała tych 7 osób widziałem osobiście, były wręcz nieludzko zmasakrowane, złożone na placu niedaleko stacji kolejowej wciąż przyciągały kolejnych ciekawskich. Moją uwagę od razu przykuły straszne cierpienia, jakie zadano tym ludziom: mieli poodcinane nosy, wydłubane oczy, a oczodoły zapchane sianem i słomą. Kobiety miały poodcinane piersi i porąbane nogi. Wywarło to na mnie niezatarte wrażenie, czułem wielki, piekący ból, przez kilka dni miałem nawet kłopoty z jedzeniem.” (Wspomnienia Romana Szymanek z wsi Kohylno w pow. Włodzimierz Wołyński na Wołyniu 1939 – 1944; spisał Sławomir Tomasz Roch; w:
http://wolyn.org/wolyn-wola-o-prawde/156-wspomnienia-romana-szymanka-ze-wsi-kohylno-w-pow-wodzimierz-woyski-na-woyniu-1939-1944.html).
W osadzie Chrynów pow. Włodzimierz Wołyński upowcy wymordowali w kościele i wokół  kościoła podczas ucieczki około 150 Polaków; w tym zastrzelili księdza Jana Kotwickiego. Wspomina Zygmunt Abramowski: „Dnia 11 lipca 1943 r. służyłem do mszy świętej o godz. 9.00. Ksiądz Jan Kotwicki zaniepokojony również wytworzoną sytuacją, bez kazania odprawił szybko mszę świętą i powrócił na plebanię. Ludność wyszła z kaplicy i niebawem zaczęła powracać strwożona, że posterunki banderowców nie pozwalają jej powrócić do domów, zawracając z powrotem do kaplicy. Dodatkowo zaczęła jeszcze przybywać następna ludność na sumę na godz. 11.00. /.../ Ksiądz rozpoczął sumę. Ja z moim kolegą Jankiem Żebrowskim, stanęliśmy za drzwiami kaplicy, które otwierały się do wewnątrz. W kaplicy, razem z ludnością zawróconą z poprzedniej mszy świętej, było około 200 osób, przeważnie kobiet i dzieci. Po podniesieniu zauważyłem, stojąc obok drzwi, podejrzany ruch. Zobaczyłem, że kilku banderowców ustawiło ręczny karabin maszynowy typu Diechtiarewa i poczęli strzelać do ludzi seriami i z pojedynczych karabinów; rzucono również dwa granaty, które jednak nie wybuchły. Schowałem się z kolegą za grube drzwi kapliczne. W świątyni zaś zaczął się popłoch i wrzask rannych. Ludzie zaczęli uciekać drzwiami bocznymi obok zakrystii i chóru. Kaplica jednak była otoczona szczelnie i bez przerwy rozlegały się strzały. W świątyni, bez przerwy ostrzeliwanej z rkm-u i broni pojedynczej, trwał krzyk, jęki i rozdzierający uszy wrzask dzieci. Ksiądz od ołtarza, w szatach liturgicznych, wraz z innymi kobietami uciekał przez zakrystię, ale na zewnątrz wszyscy zostali zabici. Ojciec mój, który był organistą, uciekał z ludźmi przez drzwi przy chórze. Banderowski bandyta podbiegł i czterokrotnie strzelał do ojca, na szczęście był to niewypał i ojciec zdołał uciec. Po jakimś czasie w kaplicy pozostali już tylko zabici i ranni. Banderowcy, widocznie czymś spłoszeni, wycofali się do lasu w pobliżu kaplicy.” ( Leon Karłowicz, Leon Popek: Śladami ludobójstwa na Wołyniu, Lublin 1998, str. 314-315; oraz: http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/447-masakra-wiernych-w-kaplicy-w-chrynowie.html ).  Zygmunt Maguza relacjonuje: „Gdy przybyłem do Włodzimierza, był on już cały zapchany uchodźcami. Przedstawiali straszliwy widok. Byli zakrwawieni, mieli odrąbane ręce, niektórzy wykłute oczy. Znajdowali się w szoku, a od tego, co mówili włosy stawały dęba. Zezwierzęcenie Ukraińców przerastało wszystkie ludzkie wyobrażenia. Dowiedziałem się nawet, co działo się w Chrynowie, do którego tego dnia, bo była to niedziela, wybierałem się do kościoła. Banderowcy napadli na kościół podczas Mszy św. Zabili księdza Jana Witwickiego (Kotwickiego – przypis S.Ż.) przy ołtarzu. Ich ofiarą padło też wiele moich koleżanek. Bestialsko zabito m.in. Elizę Kruczyńską. Ranna w rękę została Aniela Janusz. Janinę mieszkającą obok Mrozów banderowiec trafił najpierw w nogę, gdy uciekała w stronę lasu. Padła na plecy i banderowiec chciał ją dobić i trafił w oko. Oblaną krwią znalazł Mróz i zaniósł do rodziców. Ci wpadli w popłoch i uznali, że naprawdę trzeba uciekać do Włodzimierza”. (Marek A. Koprowski : Uciekajcie, mordują!,  25 kwietnia 2011; w: http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz%2Fuciekajcie-morduja ). „18-letni Henryk Maguza wstąpił potem do 27. dywizji wołyńskiej AK, jeszcze później z armią Berlinga dotarł do Berlina. Forsował Prypeć, gdy przełamywano front, i patrzył, jak innych pochłania rzeka. Widział śmierć na wojnie, koledzy umierali mu na rękach, sam wiele razy cudem ocalał. Opowiada o tym spokojnie. Nie może jednak powstrzymać łez, gdy mówi o rzezi w rodzinnym Chrynowie. – Była tam siedmioletnia dziewczynka. Mamusia ubrała ją w ładną sukienkę do kościoła, zaplotła warkoczyki i zawiązała kokardę. Ukrainiec zatłukł dziewczynkę kolbą karabinu przed kościołem. Po prawie 70 latach Maguza potrafi wyrecytować listę krewnych, którzy zginęli na Wołyniu. Jest ona długa, zawiera kilkadziesiąt nazwisk. Jest na niej zastrzelony drugi dziadek, Ignacy Girgilewicz, zarąbani siekierą rodzice chrzestni i ich troje dzieci wrzuconych do studni. Najmłodsza z ofiar ma zaledwie kilka miesięcy. – Dziecko rozerwano i położono na stole, na urągowisko Lachom. Matkę zostawiono z rozprutym brzuchem na podłodze. Ojciec był na polu, ocalał. Był ze mną potem w dywizji. Kiedy mówił o tym, co zobaczył w domu, miał nieprzytomne oczy, z ust leciała mu piana.” (Maja Narbutt: Warkoczyk zbryzgany krwią; w:  http://www.historia.uwazamrze.pl/artykul/911232 ).
W osadzie Czerniaków pow. Włodzimierz Wołyński upowcy wymordowali ludność polską, ilość ofiar nie została ustalona  
W kol. Dolinka pow. Włodzimierz Wołyński obrabowali i spalili polskie gospodarstwa oraz zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków. „Grzelak Adam - mój dziadek urodził się już chyba na Wołyniu, a jego ojciec przywędrował tu w latach 1870-1880 z powiatu tureckiego (nie znam miejscowości) w Wielkopolsce. Osiedlili sie w Gurowie, w gminie Grzybowica w powiecie  włodzimierskim, parafia Zabłoćce. Dziadek Adam ożenił się z Franciszką Piątek. Rodzice babci też pochodzili z Wielkopolski, z okolic Kalisza, ale urodziła się na Wołyniu w miejscowości Dolinka w gminie Poryck. Jej rodzicami byli Franciszek  Piątek i Katarzyna Grabowska. Mieli czworo dzieci. Niestety, oboje zginęli 11  lipca 1943 roku, zamordowani przez bandy UPA”. ( Marian Grzelak, 14.10.04; w:   http://forum.gazeta.pl/forum/w,76,12039249,,Szukam_osob_ktorych_rodziny_pochodza_z_Wolynia.html?v=2 ).   
We wsi Dominopol pow. Włodzimierz Wołyński nocą uzbrojona bojówka UPA z Wołczaka wraz z okolicznymi chłopami ukraińskimi dokonała rzezi ludności. Do każdego polskiego domu wpadali Ukraińcy z siekierami, nożami, bagnetami. Po wymordowaniu zastanych w mieszkaniu, przeszukiwali zabudowania gospodarcze. Uciekających zdradzały ślady widoczne po strąconej rosie na trawie. Wymordowali całą wieś, łącznie z dniem 12 lipca 253  Polaków. Domy polskie zajęli Ukraińcy (Siemaszko..., s. 950). Sławomir Tomasz Roch spisał relacje świadków.  Kazimierz Sidorowicz: "Od wiosny 1943 r. partyzanci ukraińscy kwaterowali w Dominopolu, w szkole i w wielu prywatnych mieszkaniach Polaków. Ukraińcy zapewniali wszystkich na lewo i prawo, że między nami będzie sojusz przeciw Niemcom, że będziemy razem walczyć, ramię w ramię o wspólną sprawę. Jak to potem wyglądało w rzeczywistości przekonaliśmy się 11 lipca w niedzielę. Mieszkańców Dominopola mordowali żołdaki ukraińskie spode Lwowa, chłopi z Kohylna i z Wołczaka.” Pani Antonina Sidorowicz z d. Turowska: "Mój sąsiad z Dominopola Marcel Mikulski, który mieszkał tuż obok nas, zaledwie przez drogę, opowiadał mi i mężowi w 1944 r. w Siedliskach pod Zamościem tragiczne losy mieszkańców Dominopola. Pamiętam, że po raz pierwszy opowiadał nam o tym już we Włodzimierzu w lipcu 1943 r., zaraz po pogromie, a potem jeszcze kilka razy po wojnie. Mówił tak: „Już twoja rodzina nie żyje, moje dzieci też już nie żyją, wszyscy zostali zamordowani przez Ukraińców.” Potem zaczął po kolei opowiadać przebieg wydarzeń. W nocy z 10 na 11 lipca cała rodzina Mikulskich była w domu. Była noc, matka Marcelego, która tej nocy z jakiegoś powodu nie spała zobaczyła na niebie czerwoną rakietę. Mocno zaniepokojona natychmiast obudziła swoje dzieci i wołała, aby wstawać i uciekać do stodoły, bo coś się zaczyna dziać. Marcel i jego żona Helena zdążyli uciec i schować się w stodole, z nimi ukryła się także matka. Tymczasem dzieci zostały w domu, bowiem rodzice nie chcieli budzić swoje pociechy. Wciąż nie wiedzieli co się naprawdę dzieje, dlatego nie zdawali sobie sprawy z powagi zagrożenia. Gdy tylko znaleźli się w stodole, zobaczyli biegających Ukraińców od domu do domu, którzy za chwilę trafili także na ich podwórko. Nie wiedzieli, że ich akcja jest obserwowana przez troje ludzi ukrytych w stodole i patrzących przez szpary. Ukraińcy zaczęli się gwałtownie dobijać do domu, krzyczeli przy tym: „Otwieraj bo i tak nie uciekniesz. Jak nie otworzysz porąbiemy drzwi.” Ponieważ nikt nie otwierał, włamali się do domu i bagnetami pokłuli dzieci Mikulskich. Zginęły wtedy: dwie dziewczynki lat około 12 i 10 oraz chłopiec lat około 8. Dzieci były pokłute w swoich łóżkach, widać stąd, że przerażone tą sytuacją, nawet nie próbowały uciekać tylko pochowały się głębiej w pościel. Odchodzący zbrodniarze zostawili na stole bagnet wbity w blat stołu. Siedzący w stodole drżeli w tym czasie o życie swoich dzieci, po chwili zobaczyli trzech Ukraińców jak opuszczają ich dom i udają się do domu sąsiadów. Na szczęście nie szukali w stodole i nie podpalili zabudowań gospodarczych, Mikulscy nie zauważyli też, aby Ukraińcy zabrali cokolwiek z domu. Marcel opowiadał dalej, że zaraz po odejściu bandytów matka Marcela poszła do domu i znalazła zakłute dzieci. Wróciła do stodoły i opowiedziała rodzicom co się wydarzyło. Po pewnym czasie Mikulscy opuścili stodołę i przenieśli się do ogrodu, gdzie ukryli się w grochu. Po pewnym czasie dostrzegli ponownie nadchodzących Ukraińców, którzy wykopali obok domu grób i wrzucili tam ciała dzieci. Marcel widział także, jak Ukraińcy zakopywali ciała ich sąsiadów Traczyńskich, też brutalnie pomordowanych wcześniej. Z ukrycia rozpoznał ciała Weroniki lat ok. 35 i Aleksandra lat ok. 40 Traczyńskich oraz dwie ich dorosłe córki: Eugenię lat ok. 16 oraz druga Felicja lat ok.14. Mikulscy siedzieli w grochu cały dzień 11 lipca, całą niedzielę. Marcel poinformował mnie także, że słyszał nad ranem ukryty w grochu, dwa strzały dochodzące z obory Turowskich. Jednak nic poza tym nie widział i także później nie słyszał o śmierci mojej najbliższej rodziny, także ja do dziś nie wiem właściwie jak ich zamordowano. Do dziś nie wiem także gdzie pochowano moich rodziców i rodzeństwo oraz innych. Dopiero w nocy z 11 na 12 lipca wycofali się przez położone tam „betony” drogowe do drugiej wioski. O ile pamiętam Marcel opowiadał chyba, że uciekali na Zarudle, a potem do Włodzimierza Wołyńskiego.” Antonina Sidorowicz: „Po wojnie spotkałam też pana Bronisława Kraszewskiego, który był moim bliskim sąsiadem w Dominopolu. Tej tragicznej nocy wracał ze wsi Wandywola i gdy już chciał przechodzić przez rzekę Turię, na moście stała bowiem warta ukraińska, z którą nie miał ochoty się widzieć, usłyszał strzały i mrożące krew w żyłach, straszne krzyki mordowanych ludzi. Powoli robiło się jasno, ukrył się więc w pobliskich zaroślach i obserwował uważnie wieś. Wtedy zobaczył, jak w gospodarstwie Ewy i Antoniego Turowskich, Ukraińcy wyprowadzają z domu do sadu rodziców: Ewę i Antoniego oraz ich troje dzieci. Następnie na jego oczach zaczęli ich po kolei mordować. Na początku zamordowali dzieci, a potem rodziców. Tak pobitych zostawili w sadzie.” Kazimierz i Antonina Sidorowiczowie: „Druga córka Wasilewskich, miała na imię Stanisława lat ok. 24, wyszła za mąż za Jana Szulkiewicza i mieszkali ok. 1 km od Dominopola, niedaleko ukraińskiej wioski Rewuszki. Marcel Mikulski opowiadał mi, że oni także zostali zamordowani, a było to tak: ‘W niedzielę 11 lipca w dzień, na podwórko Jana Szulakiewicza przyszli Ukraińcy i weszli do domu. Stanisława właśnie misiła ciasto, gdy Ukraińcy z miejsca zamordowali jej męża, wtedy ona postanowiła wyjść z domu na dwór. Jednak, gdy Ukraińcy zauważyli, że opuszcza dom zaczęli do niej strzelać i zabili ją w drzwiach jej domu. Marcel Mikulski mówił mi i mężowi, że przebieg tych wydarzeń wie od sąsiada, który był tego naocznym świadkiem.” Kazimierz Sidorowicz: „Leon Buczek, brat Kazimierza opowiadał mi po wojnie, że raniutko w poniedziałek na podwórko Bernackich przyjechało furmankami kilku uzbrojonych w automaty Ukraińców. W tym czasie Kazimierz Buczek siedział w stodole i wszystko widział przez szpary. Nocowali razem z żoną w stodole, gdyż bali się zostawać w domu. Raniutko, żona obudziła się, wstała i powiedziała do Kazika, że idzie zobaczyć, jak się dziatki w domu mają. Gdy była już na podwórku, właśnie nadjechali Ukraińcy i od razu, bez żadnego słowa zaczęli do niej strzelać, zabijając na miejscu. Kazimierz zauważył, że napastnicy mieli zamaskowane twarze chustami, aby nie można ich było rozpoznać. Tymczasem rodzice mocno zaniepokojeni tymi strzałami, wyszli z domu na dwór. Ukraińcy z kolei do nich otworzyli ogień i ich też zabili. Zginął wtedy dziadzio Bernacki lat ok. 50 i jego żona, babcia Bernacka lat ok. 50 oraz żona Kzimierza lat ok. 26 i chłopiec lat ok. 15. Syn Kazimierz Bernacki był po pierwszym ojcu i dlatego nazywał się Buczek. Gdy Kazimierz poznał, jak Ukraińcy obeszli się z jego najbliższą rodziną wyszedł na tyły stodoły i zaczął uciekać na łąki w krzaki, aby bliżej rzeki Turii. Jeden z bandytów dostrzegł go i zaczął gonić na koniu. Kazik uciekał co sił w nogach, Ukrainiec w swej gorliwości bezlitosnego mordowania Polaków chciał długim susem przeskoczyć przez rów. Tym razem jednak z woli Pana naszego przeliczył się i koń się zapadł, unieruchamiając jeźdźca na chwilę. Kazimierz to wykorzystał i przebił bandziora jego własnym bagnetem. Kazimierz opowiadał to później swojemu rodzonemu bratu Leonowi Buczek, a on opowiedział to mi.” Inny mieszkaniec Dominopola Jan Nowaczyński przeżył masakrę, bo zdążył ukryć się w schronie, w ogrodzie pod ziemią. Kazimierz i Antonina Sidorowiczowie: „Janek spotkał nas we Włodzimierzu niedługo po napadzie i zaczął opowiadać co się wydarzyło w Dominopolu, mówił tak: „Tej nocy kiedy był napad moja rodzina Nowaczyńskich wraz ze mną nocowała w schronie, który znajdował się w ich ogrodzie, niedaleko rzeki Turii. W nocy usłyszałem strzały i przeraźliwe krzyki mordowanych ludzi w nasze wsi. Ponieważ nasz schron był dobrze zamaskowany, rósł na nim posadzony groch bandyci ukraińscy nie zdołali nas wykryć. Ja i moja żona oraz nasz syn Henryk lat ok. 10 widzieliśmy nawet wyraźnie nogi szukających nas oprawców banderowskich. Przerażeni tym co się działo dookoła nas, przesiedzieliśmy w tym schronie cicho cały dzień, słysząc co jakiś czas krzyki dobijanych ludzi. Dopiero nocą, gdy zrobiło się już dość ciemno i cicho wyszliśmy za schronu i przeszliśmy przez rzekę Turię na drugi brzeg, udając się ostrożnie w stronę polskiej wioski Władysławówki. Jan miał tam rodziców i rodzonych braci, którzy udzielili nam natychmiastowej pomocy. Stamtąd uciekliśmy do Włodzimierza Wołyńskiego.” Właśnie wtedy, przebywając w mieście spotkali nas i wszystko nam opowiedzieli. Jest nam wiadomo, że ocalona rodzina Nowaczyńskich po wojnie osiadła w Gdańsku, tam żyła, pracowała i tam odeszła już na wieczną wartę.” Inny naoczny świadek tej strasznej tragedii Franciszek Mikulski, tak opowiadał mi i memu mężowi Kazimierzowi po wojnie, w naszym domu w Siedliskach koło Zamościa: „Jako młode i pełne życia chłopaki, ja Franciszek Mikulski, Jan Zawadzki i Sylwester Mokrecki bawiliśmy się w niedzielny wieczór na zabawie w Budkach Ossowskich. Kiedy po skończonej zabawie wracaliśmy nocą rowerami, już w poniedziałek 12 lipca do Dominopola, na drodze spotkaliśmy znajomego Ukraińca z Rzewuszek, który za pierwszej okupacji sowieckiej był znanym urzędnikiem sowieckim. Ostrzegł nas, abyśmy już nie wracali do swojej wsi, bowiem wszyscy mieszkańcy Dominopola zostali wymordowani z soboty na niedzielę przez Ukraińców. Powiedział do nas wtedy tak: „Nie jedzcie na Dominopol, bo tam już wszyscy zostali zamordowani.” Wtedy ja postanowiłem zawrócić z drogi i wróciłem z powrotem do swojej dziewczyny w Budkach Ossowskich, natomiast Mokrecki i Zawadzki nie dawali wiary słowom Ukraińca. Chcieli koniecznie zobaczyć, co tam właściwie się wydarzyło i pojechali dalej rowerami. Gdy przybliżyli się do wioski, spotkali Ukraińców, którzy ich zastrzelili. W jakiś czas później bandyci ukraińscy zamordowali także tego Ukraińca, który ostrzegł nas na drodze. Mord ten był zemstą, właśnie za ten dobry uczynek względem mnie i moich przyjaciół, tam na drodze. Banderowcy wymordowali także całą jego rodzinę, która mieszkała w Rzewuszkach.” Franciszek Mikulski był dobrym przyjacielem tego sowieckiego „Procedatiela” gdzieś się o tym mordzie, widocznie dowiedział.”(Sławomir Roch, Wspomnienia Kazimierza i Antoniny Sidorowicz z d. Turowska ze wsi Dominopol z Wołynia, Zamość 2003 r., s. 6-10). Wspomina była mieszkanka Swojczowa pani Władysława Główka z d. Bedychaj, obecnie zamieszkała w Zamościu: „Zanim jednak udała się do szpitala, osobiście opowiedziała mi i nam wszystkim w naszym domu, to co widziała na własne oczy i czego osobiście doświadczyła tam w Dominopolu, podczas straszliwej rzezi ludności tej miejscowości z 10 na 11 lipca, mówiła tak: „Tej nocy cała nasza rodzina spała w domu, nagle ktoś zastukał do drzwi naszego domu. Mój tatuś niczego się nie domyślając wstał z łóżka i spokojnie poszedł otworzyć drzwi. Gdy tylko otworzył drzwi Ukraińcy od razu, bez jednego słowa przebili tatę bagnetem, a on upadł w progu. Potem rzucili się na nas wszystkich i zaczęli mordować kogo popadło pierwszego. Ja też zostałam przebita bagnetem i natychmiast straciłam przytomność!! Na jak długo utraciłam świadomość nie wiem, jednak w pewnym momencie, ocknęłam się i poczułam, że jestem przygnieciona ciałami innych osób z mojej rodziny. Ukraińcy bowiem gdy już pomordowali wszystkich w moim domu, poskładali nasze trupy w mieszkaniu na jedną kupę. Zebrałam w sobie siły i udało mi się wydostać spod tych ciał. Widząc, ze w domu nikogo nie ma i panuje głęboka cisza, wyszłam z domu i instynktownie schowałam się w konopiach, które rosły tuż obok naszego domu. Tam siedziałam i bardzo się bałam, że mnie tu Ukraińcy znajdą i zabiją na miejscu . Po jakimś czasie, jeszcze tej samej krwawej nocy znów usłyszałam ukraińskie głosy, tuż obok naszego domu. Zaczęłam uważnie nasłuchiwać i nagle usłyszałam takie słowa: „Tu brak jednej osoby!” Bardzo się przestraszyłam, bo od razu domyśliłam się, że mówią o mnie, bałam się, bałam się, że zaraz zaczną mnie szukać po całej okolicy. Ale na szczęście nie zdecydowali się i po chwili gdzieś dalej odeszli, a ja długo jeszcze siedziałam w tych konopiach. W pewnym momencie usłyszałam, że ktoś jedzie na koniu, za chwilę zobaczyłam rzeczywiście, jak Ukrainiec jedzie na koniu, a za nim leci pies. Znów bardzo się wystraszyłam, serce biło mi jak oszalałe, bałam się, że mnie psisko wyczuje i koniec ze mną, na szczęście znów mi się udało!! Tu jednak dłużej nie mogłam zostać, postanowiłam więc uciekać z Dominopola i szukać ratunku u naszej rodziny w Swojczowie. Po drodze widziałam świeżo wykopane doły, przypuszczam, że dla pomordowanych członków naszych rodzin z naszej wsi Dominopol. Przeszłam przez rzekę Turię i dotarłam do mojej cioci Karoliny Rusieckiej, która zaraz się mną zaopiekowała i trochę mnie leczyła.” (Sławomir Roch, Wspomnienia Władysławy Główka z d. Bedychaj ze wsi Swojczów na Wołyniu...., s. 17-18).  
Antonina Sidorowicz: „Z mojej rodziny zginęli wtedy:
- Moi kochani rodzice Maria lat ok. 65 i Aleksander lat ok. 70 Turowscy, oraz moje rodzone siostry: Ewa lat ok. 40  i jej mąż Antoni Turowski lat ok. 42, ich dzieci: Ryszard lat ok. 13, Roman lat ok. 10  i Romualda lat ok. 4.
- Druga moja rodzona siostra Anna lat ok. 33 i jej mąż Franciszek Iwanicki lat ok. 35 oraz ich dzieci: Zbysław lat ok. 12 i Roman lat ok. 11.
- Trzecia moja rodzona siostra Stanisława lat ok. 35 oraz jej mąż Stanisław Iwanicki lat ok. 30 i jedna dziewczynka ok. 1,5 roczku, imienia nie pamiętam.
- Czwarta moja rodzona siostra Eugenia lat ok. 18, była jeszcze panną.
- Pierwszy rodzony brat Władysław Turowski lat ok. 30 i jego żona Weronika lat ok. 25  i ich dzieci: Alina lat ok. 3 oraz drugie dziecko - niemowlę około 1 roczku, wydaje mi się, że to był chłopczyk.
- Drugi rodzony brat Adam Turowski lat ok. 25 i jego żona Władysława lat ok. 20 oraz ich jedno dziecko - niemowlę 1 roczek, chłopczyk.
- Trzeci rodzony brat Edward lat ok. 16, był jeszcze kawalerem.
Razem z Władkiem i Weroniką mieszkała moja ciotka Katarzyna Majewska lat ok. 60. Wszyscy wyżej wymienieni, którzy należą do mojej najbliższej rodziny zostali prawdopodobnie bestialsko zamordowani wraz z innymi mieszkańcami Dominopola .Z całym prawdopodobieństwem ich szczątki do dziś spoczywają w obrębie naszego podwórka. Pragnę w tym miejscu wyrazić gorące pragnienie przeprowadzenia, jeśli to tylko możliwe, ekshumacji doczesnych szczątków byłych mieszkańców Dominopola i uroczystego przeniesienia ich na pobliski cmentarz. Byłabym bardzo szczęśliwa gdyby na grobach stanął symboliczny krzyż i mogło być odprawione nabożeństwo za zmarłych.
W Dominopolu zginęli także z mojej rodziny:
- Pierwszy mój stryj Adolf Turowski lat ok. 70 i jego żona Maria z domu Czyżewska lat ok. 65 oraz ich dzieci: syn Mikołaj lat ok. 40 i jego żona Dominika lat ok. 35 oraz ich troje malutkich dzieci, chłopcy i dziewczyny, imion niestety nie pamiętam. Mikołaj był gajowym w lesie Świnarzyńskim i mieszkał na skraju lasu.
- Córka Adolfa i Marii Adela Krawiec lat ok. 35 i jej mąż chyba Stanisław lat ok. 38 oraz ich dzieci: córka Bronisława lat ok. 25, druga córka Maria lat ok. 20 oraz syn lat ok. 13.

- Drugi mój stryj Julian Turowski lat ok. 60 i jego żona Maria lat ok. 55 oraz ich dzieci: córka Władysława lat ok. 30 i jej mąż Leon lat ok. 32, nie pamiętam ich nazwiska oraz ich dzieci: syn Antoni lat ok. 7.
-  Trzeci mój stryj Stanisław Turowski lat ok. 45 i jego żona lat ok. 35 oraz ich troje dzieci. Najstarszy syn pojechał do Niemiec na roboty, chyba to było w 1942 r.
- Moja cioteczna siostra Antonina Karagin lat ok. 23 i jej dwoje dzieci, imion nie pamiętam. Mąż Antoniny chyba Bolesław Karagin lat ok. 25, został przez Niemców zabrany na roboty jesienią 1942 r. Po wojnie wrócił jeszcze do Włodzimierza Wołyńskiego, ale co się z nim stało potem już nie wiem. W styczniu 2003 r. do moich rąk trafiła książka Władysława i Ewy Siemaszków.  Pragnę uzupełnić listę prawdopodobnych ofiar o tych, których jeszcze sobie przypominam.
1. Bernacki lat ok. 60 i jego żona lat ok. 55 i ich dzieci: chłopiec lat ok. 15 oraz żona syna Bernackiej po pierwszym mężu, Kazimierza Buczek lat ok. 25, żona pochodziła z Budek Osowskich. Rodzina Bernackich sąsiadowała przez miedzę z rodziną Szulakiewiczów. /.../
15. Pruchacki Władysław lat ok. 30 i jego żona Anna lat ok. 27 i ich troje małych dzieci: syn lat ok. 5 i dwie dziewczynki lat ok. 2 i 4. Pragnę potwierdzić, że w naszej wsi była rodzina o nazwisku Pruchacki, a nie Pluchacki, takich sobie nie przypominam. Władek był Czechem z Kupiczowa.
16. Rakowska Pelagia, wdowa lat ok. 64 i jej dzieci: córka Bożena Bielicka, wyjechała z mężem do Polski jeszcze przed wojną. Druga córka Maria wyszła za mąż do Turzyska i jej też nie było w wiosce w czasie pogromu. Trzecia córka Ewa lat ok. 22, wyszła za mąż za Stefana, nauczyciela w Dominopolu lat ok. 30, wydaje mi się, że dzieci jeszcze nie mieli. Ewa i Stefan zostali zamordowani w czasie rzezi.
17. Uleryk Władysław lat ok. 75 i jego żona lat ok. 70 i ich dzieci: dwóch synów: Stanisław lat ok. 30 i drugi lat ok. 25 oraz dwie córki, jeszcze panny lat ok. 19 i 17.
18. Uleryk lat ok. 65 i jego żona lat ok. 50 i ich dzieci: syn Stanisław Uleryk lat ok. 26 i jego żona Stanisława lat ok. 20 oraz ich jedno dziecko, chyba dziewczynka 1,5 roczku. Córka starych rodziców Uleryków Wiktoria lat 34 i jej mąż Andrys lat ok. 35 oraz ich małe dzieci, dziś już nie pamiętam ile i jak miały na imię.
19. Wasilewski lat ok. 55 i jego żona lat ok. 45 oraz ich dzieci: trzech synów oraz dwie córki. Pierwszy syn Feliks lat ok. 33 i jego żona Stanisława lat ok. 30, oni nie mieli dzieci. Drugi syn Antoni lat ok. 22, był jeszcze kawalerem. Trzeci syn Stanisław lat ok. 17, także kawaler. Pierwsza córka Ewa lat ok. 35 i jej mąż lat ok. 38. Ewa i jej mąż mieszkali w Budkach Osowskich, gm. Werba. Druga córka Wasilewskich, miała na imię Stanisława lat ok. 24 i jej mąż Jan Szulkiewicz.
20. Zawadzki lat ok. 50 i jego żona lat ok. 43 i ich dzieci: syn Jan lat ok. 25 i córka lat ok. 25, ona wyszła za mąż do Turzyska. Jeszcze były małe dzieci, ale imion nie pamiętam. Zawadzki przyjechał do Dominopola jeszcze przed wojną z Radomia i tu się chyba ożenił z jedną z naszych dziewczyn. Jan Zawadzki, kawaler został zastrzelony w poniedziałkowy ranek na drodze, gdy rowerem wracał z zabawy do wsi.
21. Zdończak Paweł lat ok. 50 i jego żona lat ok. 40 oraz ich dzieci: dwie córki Bogusława lat ok. 19 i Urszula lat ok. 15. To były panny. Tej niedzieli w dzień napadu, Bogusława miała wziąć ślub z Hipolitem Potockim. Zdończak przyjechał z Fajsławic w Chełmskiem.
22. W Dominopolu mieszkała też jedna rodzina cygańska: mąż lat ok. 25 i jego żona lat ok. 25 i ich dzieci, ale nie pamiętam jak mieli na imię i rodzice i dzieci. Wiem tylko, że Cygan był kowalem w naszej wsi. Oni też zostali zamordowani” (Antonina Sidorowicz i Kazimierz Sidorowicz, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl; relację spisał Sławomir T. Roch. S.T. Roch spisał bardzo cenne relacje kilkudziesięciu świadków zbrodni popełnionych przez Ukraińców na Polakach na Wołyniu, znakomicie uzupełniając opracowanie W. i E. Siemaszko). „Tej nocy cała nasza rodzina spała w domu, nagle ktoś zastukał do drzwi naszego domu. Mój tatuś niczego się nie domyślając wstał z łóżka i spokojnie poszedł otworzyć drzwi. Gdy tylko otworzył drzwi Ukraińcy od razu, bez jednego słowa przebili tatę bagnetem, a on upadł w progu. Potem rzucili się na nas wszystkich i zaczęli mordować kogo popadło pierwszego. Ja też zostałam przebita bagnetem i natychmiast straciłam przytomność!! Na jak długo utraciłam świadomość nie wiem, jednak w pewnym momencie, ocknęłam się i poczułam, że jestem przygnieciona ciałami innych osób z mojej rodziny. Ukraińcy bowiem gdy już pomordowali wszystkich w moim domu, poskładali nasze trupy w mieszkaniu na jedną kupę. Zebrałam w sobie siły i udało mi się wydostać spod tych ciał. Widząc, ze w domu nikogo nie ma i panuje głęboka cisza, wyszłam z domu i instynktownie schowałam się w konopiach, które rosły tuż obok naszego domu. Tam siedziałam i bardzo się bałam, że mnie tu Ukraińcy znajdą i zabiją na miejscu . Po jakimś czasie, jeszcze tej samej krwawej nocy znów usłyszałam ukraińskie głosy, tuż obok naszego domu. Zaczęłam uważnie nasłuchiwać i nagle usłyszałam takie słowa: „Tu brak jednej osoby!” Bardzo się przestraszyłam, bo od razu domyśliłam się, że mówią o mnie, bałam się, bałam się, że zaraz zaczną mnie szukać po całej okolicy. Ale na szczęście nie zdecydowali się i po chwili gdzieś dalej odeszli, a ja długo jeszcze siedziałam w tych konopiach. W pewnym momencie usłyszałam, że ktoś jedzie na koniu, za chwilę zobaczyłam rzeczywiście, jak Ukrainiec jedzie na koniu, a za nim leci pies. Znów bardzo się wystraszyłam, serce biło mi jak oszalałe, bałam się, że mnie psisko wyczuje i koniec ze mną, na szczęście znów mi się udało!! Tu jednak dłużej nie mogłam zostać, postanowiłam więc uciekać z Dominopola i szukać ratunku u naszej rodziny w Swojczowie. Po drodze widziałam świeżo wykopane doły, przypuszczam, że dla pomordowanych członków naszych rodzin z naszej wsi Dominopol. Przeszłam przez rzekę Turię i dotarłam do mojej cioci Karoliny Rusieckiej, która zaraz się mną zaopiekowała i trochę mnie leczyła.” (Sławomir Roch, Wspomnienia Władysławy Główka z d. Bedychaj ze wsi Swojczów na Wołyniu...., s. 17-18).  Petronela Władyga z d. Rusiecka : „Pamiętam pierwszą ogromną rzeź, jaka była w naszych stronach w dniu 11 lipca 1943 roku we wsi Dominopol, odległej tylko 4 km od Swojczowa. […] Zginął tam mój wujek Lipina Franciszek z całą rodziną, która składała się z 6-ciu osób. Ukraińcy opowiadali, że po zabiciu ojca, matki i starszego rodzeństwa, żył jeszcze najmłodszy ich syn, liczył zaledwie dwa latka. Dziecina nie rozumiała co się stało, zrozpaczona, głodna i wyziębiona szarpała zwłoki matki, ojca, brata i siostry, krzyczała przy tym przeraźliwie. Tymczasem ukraińscy zbrodniarze (dziś na Ukrainie – bohaterzy UPA), naśmiewali się z dziecka, tak przez cały dzień, potem to biedne dziecko zabili. Ukrainki opowiadały, że nie mogły przez dłuższy czas domyć podłogi z której wychodziła żywa krew, mówiły, że to kara Boża za znęcanie się nad „detyną” . [….] szesnastoletnia Antonina Uleryk córka, siostry mojej babci, która szczęśliwie zdołała przedostać się do Swojczowa, […] opowiedziała nam ze szczegółami przebieg masakry [….] W naszym domu wszyscy obudzili się od razu. Matka mając wtedy ponad pięćdziesiąt lat, otworzyła oprawcom drzwi. […] ..nie interesowało ich wcale, co mówiła moja matka, w ogóle nie słuchali, tylko jeden z nich uderzył ją kolbą karabinu, a gdy w następstwie silnego ciosu przewróciła się na ziemię, brutalnie zabił. W tym czasie drugi banderowiec zabił ojca, jeszcze w łóżku. Ja sama także zostałam ciężko ranna, byłam uderzona bagnetem w bok tak, że bagnet przeszedł na drugą stronę. Gdy rezun uderzył mnie bagnetem po raz drugi, przekłuł mi rękę na wylot i wtedy straciłam przytomność. Po odzyskaniu przytomności, usłyszałam tylko rzężenie konającego ojca, który leżał we krwi przy łóżku.” (http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/411-wspomnienia-petroneli-wadyga.html).
W majątku Drewinie pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 21 Polaków.  
We wsi Dziegciów pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 2 Polaków: matkę z małym dzieckiem, które uciekły ze wsi Smołowa podczas dokonywanej tam rzezi. (Siemaszko..., s 818; mord datuje na 12 lipca, ale w publikacji: Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx , podaje datę 11 lipca 1943). Inni:  Zygmunt Maguza relacjonuje: „O świcie wstałem i wyszedłem na drogę. Wieś była uśpiona. Wydawało się, że nic się nie dzieje. Znienacka słyszę jednak straszny, rozdzierający powietrze krzyk – uciekajcie, mordują! Patrzę na ulicę, a tam biegnie kobieta i znów krzyczy - uciekajcie, mordują! – Tak, jakby chciała ostrzec sąsiadów. Banderowcy mordowali w tym czasie rodzinę Chomczyńskich. Zaczęli od niej, bo liczyli na niezły łup. Uchodziła ona za zamożną, mającą sporo ukrytych kosztowności. Chomczyńscy ukryli się jednak w solidnej piwnicy, jak gdyby coś przeczuwając i nie dali się łatwo wykurzyć. Banderowcy chcąc ich zmusić do wyjścia, wytracili czas i nie zdążyli przyjść o świcie do Girgilewiczów. Natychmiast pobiegłem do wujostwa i mówię im, co się dzieje i też krzyczę, że trzeba uciekać. W progu spotkałem Władka, który też się obudził, ale on tylko wzruszył ramionami. Wpadłem do wujostwa krzycząc, że musimy uciekać! Wuj jednak tylko wzruszył ramionami i ofuknął mnie – czego ty się boisz? – Mnie Ukraińcy powiedzieli, że mogę spać spokojnie, bo jestem im potrzebny. Beze mnie nie będzie miał kto kuć im koni, wykonywać obręczy żelaznych na koła do wozów. Ja wtedy nie czekając na nic wsiadłem na konia i pognałem do Włodzimierza. Władek też zdecydował się zaprząc konia do wozu i z żoną i dzieckiem pogalopował za mną. W okolicy, gdzie banderowcy mordowali kolejne polskie rodziny rozległy się strzały i już nikt nie mógł mieć wątpliwości, że we wsi dzieje się coś złego... Gdy banda zbliżała się do domu Girgilewiczów, wujenka jakby coś przeczuwając uciekła w zboże. Była niewidoczna, ale mogła obserwować, co dzieje się na podwórku jej domostwa. Ukraińcy jak wpadli na nie, od razu zastrzelili wujka Girgilewicza. Zrobił to Ukrainiec o nazwisku Trofimiuk. Zbrodniarze rozbiegli się po całym obejściu, szukając pozostałych domowników, w tym mnie - Byli wściekli, że nikogo oprócz wujka Girgilewicza nie było. Wściekali się również, że na stole nie znaleźli wódki i śniadania, które ja miałem przygotować. Zbrodniarze chcieli zapewne „podsumować” mord w Dziegdziowie u wujostwa, a następnie wszystkich zabić.” (Marek A. Koprowski : Uciekajcie, mordują!,  25 kwietnia 2011; w: http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz%2Fuciekajcie-morduja ). Z relacji Zygmunta Maguzy wynika, że rzeż wsi  Dziekciów (wymienia ją jako Dziegdziów) miała miejsce 11 lipca 1943 roku i zamordowana została większa ilość Polaków.
W kol. Franopol pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy wymordowali Polaków, znane jest 9 ofiar.
We wsi Gnojno pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 12 Polaków.  
We wsi Grabina pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 5 Polaków.
We wsi Gruszów pow. Włodzimierz Wołyński wiadomo o zamordowaniu 8 Polaków.
We wsi Grzybowica pow. Włodzimierz Wołyński miejscowi upowcy wymordowali mieszkające  tutaj rodziny polskie, imiennie znane są tylko 34 ofiary.
W kol. Gucin pow. Włodzimierz Wołyński upowcy i chłopi ukraińscy otoczoną w nocy kolonię napadli o świcie i dokonali rzezi 146 Polaków, w tym 40 osób spalili żywcem w kuźni oraz około 15 rodzin w stodole. Ukraiński nauczyciel Peter Muzyka ukrył 18-letnią Polkę i nie chciał jej wydać, więc oprawcy zastrzelili go. Polaków wyłapywali i zabijali po całej kolonii i w jej okolicach. Wymordowali także kilka polskich rodzin przypędzonych tutaj z sąsiedniej wsi Myszów. Zwłoki zakopane zostały w 3 zbiorowych mogiłach, na których obecnie znajdują się pola kołchozowe. Jak wszędzie, tak i tutaj miały miejsce sadystyczne tortury i gwałty. Już po rzezi złapali ukrywające się 3 dzieci Jana Krzysztonia i utopili w studni. „Pada deszcz. Ojciec Józefa Ostrowskiego, nastoletniego chłopaka, nie obawia się partyzantów z UPA. Owszem jest Polakiem, jednak urodził się na Wołyniu i mieszka tu całe swoje życie. Nawet jego syn Józef nie umie poprawnie mówić po polsku. Ranek, banda Ukraińców napada na polską wieś Gucin. Wpadają do domu sąsiadów. Cała rodzina jeszcze śpi. Rodzice zostają zakłuci jeszcze w łóżku. Córka posiekana nożami. Wnętrzności wypływają na wierzch. Najmłodszy syn umiera przybity do podłogi drewnianym kołkiem w brzuch. Józefa budzi krzyk. Ojciec każe mu uciekać do pobliskiego lasu. Sam pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i szykuje się do ucieczki. Matka i młodsza siostra płaczą. Sąsiedzi z gospodarstwa obok kryją się w stodole. Mają dwójkę synów. Ze starszym Józef chodzi do szkoły. Młodszy ma zaledwie rok. Banderowcy przeszukują ich dom. Wybiegają na podwórko. Muszą znaleźć każdego Polaka bez wyjątku. Dziecko  zaczyna płakać. Matka próbuje je uciszyć. Za późno. Partyzanci zamykają stodołę i podkładają ogień. Józef jest już za domem. Czeka na rodzinę. Banderowcy przychodzą i po nich. Wyciągają jego ojca, matkę i siostrę z domu. Na ich podwórze przybiegają Ukraińscy sąsiedzi. Wstawiają się za jego ojcem. Józef ukrywa się w ogrodzie. Jego rodzina zostaje spalona żywcem. Sąsiadów przywiązują do drzew i obcinają kończyny” (Kazimierz Maciejewski; w: https://wzzw.wordpress.com/2010/01/25/wykosimy-wszystkich-lachow-po-warszawe/ ; 25 stycznia 2010 ). „Urodziłam się 26 lipca 1940 roku we wsi Gucin, położonej w gminie Grzybowica, w powiecie Włodzimierz, w województwie wołyńskim./.../  Kilka dni przed napaścią mój ojciec został upomniany, by zabrał rodzinę i opuścił ziemię, bo inaczej wszyscy zostaną wymordowani. Ale ojciec, widząc przed domem kołyszące się łany zboża, stwierdził, że tu jest jego miejsce na ziemi i że nie zamierza stąd odejść. Przyszła niedziela, 11 lipca 1943 roku zostaliśmy znienacka napadnięci przez Ukraińców, którzy w bestialski sposób zaczęli mordować mieszkańców wsi. Były siekiery, noże, sztylety, wszystko, co tylko się dało. Podobno jeden z napastników, dźgał ludzi, jadąc na koniu. Ja jako trzyletnie dziecko, zostałam uderzona siekierą w głowę na wysokości opony mózgowej. Dziadek Władysław, babcia Bronisława, moja siostrzyczka Wiesia oraz ciocia Janina i wujek Roman zostali spaleni żywcem w stodole. Natomiast ojciec Jan został przywiązany do studni i zadźgany sztyletami, a półtoraroczny braciszek Boguś przecięty na pół. Jako jedyna z całej rodziny przeżyłam Rzeź Wołyńską. Niestety nie wiem kim była osoba, która uratowała mi życie. Najprawdopodobniej był to człowiek z partyzantki, którego wysłano na zwiady. Rannych odwożono do szpitala, martwych chowano. Zalaną krwią i nieprzytomną odnalazł mnie wśród trupów. Wziął mnie na barana, by przedostać na wolniejszą strefę. Szliśmy nocą między krzakami, polami, bo tylko i wyłącznie nocą mógł się tam ze mną przedostać. Bał się, żeby i jego nie zbrodniarze nie dopadli. Trafiłam do 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej, leżałam przez dwa tygodnie szpitalu we Włodzimierzu Wołyńskim i zostałam zgłoszona do księdza jako sierota. Po tych wydarzeniach całkiem obcy ludzie wzięli mnie do siebie na wychowanie.” („Banderowcy wymordowali mi rodzinę" - wywiad z Anną Załęcką, świadkiem Rzezi Wołyńskiej. Wywiad przeprowadzili: Małgorzata Stasiak i Kamil Woźniak. W: http://twojradom.pl/artykul/banderowcy-wymordowali-mi-rodzine--wywiad-z-anna-zalecka-swiadkiem-rzezi-wolynskiej/54906 ).
W kol. Gurów (Górów) pow. Włodzimierz Wołyński polska kolonia otoczona została około północy przez bojówki UPA oraz chłopów ukraińskich ze wsi: Iwanicze, Bielicze, Myszków, Zabłoćce i Żdżary Duże. Około godz. 2.30 każdy polski dom zaatakowany został przez 1-2 uzbrojonych w broń palną upowców oraz kilku chłopów ukraińskich uzbrojonych w różne narzędzia. Domownicy byli torturowani, rąbani siekierami, kłuci widłami itp. Ciężko ranni, bestialsko okaleczeni, konali przez 2 – 3 dni, niektórzy lżej ranni zdołali uciec do powiatu sokalskiego w woj. lwowskim. „Dane dotyczące wsi Gurów, pow. Włodzimierz.
Dokładnie wedle naszych danych ze wsi tej uratowało się 132 ludzi (wykaz dokładny imienny – z podaniem wieku), reszta została wymordowana. Sporadyczne mordy zaczęły się już w okresie Bożego Narodzenia – nasilenie było już dość znaczne w lutym i marcu, od niedzieli Palmowej ludność już żyła w strachu ze względu na to, że masowy mord Polaków był zapowiedziany. Kryli się jednak tylko mężczyźni, bo tych nocami uprowadzano i mordowano w lesie. Kobiety i dzieci przebywały po chatach nie spodziewając się specjalnie niczego złego. Toteż gdy doszło do zorganizowanego napadu na ruskiego Piotra i Pawła tj. z 11 na 12 lipca mordercy zebrali obfity plon, właśnie wśród kobiet i dzieci, bo je głównie zastano w chatach. Mężczyźni leżąc w krzakach, w zbożu, bezsilnie przypatrywali się jak mordowano ich najbliższych. Reszta ludności rankiem zbiegła do Włodzimierza – wieś została doszczętnie spalona.
Zginęli następujący ludzie (dane podane przez naocznych świadków i podpisywane przez nich – sporządzony jest rodzaj metryk śmierci).
1. Ponińskie – Helena, Sabina, Wanda 10.VII.1943. 3 os.
2. Dołmat vel Dotman Jerzy – leśniczy, lat 29 – lasy hr. Czackiego, zamordowany sam w lesie 25.III.1943. 1.os.
3.cała rodzina wymordowana doszczętnie 11.VII.1943. 6 os.  Barszewski Bolesław, lat 62; żona Stanisława, lat 60; syn Zygmunt' synowa Wincentyna; wnuk Leszek; wnuk Wacek
4. Hublowa z córką Gizą  
5. Stankiewicz Regina, lat 29, córka Jagusia, lat 1,5
6. Witaszczyk Piotr, lat 48; żona Józefa, lat 48; córka Adela, lat 17; syn Bolesław, lat 12
7. Malinowski Jan 11.VII.1943. 6 os.
8. Malinowski Leon 11.VII.1943. 6 os.
9. Piątek Józef 11.VII.1943. 1 os.
10. Poniński Franciszek, lat 67. 4 os.; syn Teodor, lat 32; synowa Aniela, lat 32; wnuk (imię niezn.), lat 4  wymordowani u siebie w domu 11.VII.1943  
11. Poniński Władysław, lat 48 11.VII.1943. 3 os.; żona Malwina., lat 48; matka żony Serafińska Waleria, lat 70
12. Radzikowski Jan, lat 52; Maria, lat 52; Aniela, lat 30; Danusia, lat 12; Florian, lat 14 - 11.VII.1943. z 10-osobowej rodziny uratowało się tylko 3
13. Matwijczuk Paweł, lat 48 3 os. ; Antonia, lat 50 ; Domicela, lat 25
14. Szczęśniewski Zbigniew, lat 11, Danuta, lat 15 - dzieci wójta z Gurowa zamordowane u niego na podwórzu przez sąsiada z UPA
15. Szczęśniewski Stanisław, lat 25
16. Tenichiewicz Wiesława, lat 17 wychowanka wójta.
17. Jaruga Józef, lat 32 11.VII.1943. 2 os. żona Maria, lat 32
18. Jaruga Wincenty, lat 30; Michalina, lat 22; Danusia, lat 1,5; Stanisław, lat 70; Franciszka, lat 48 wymordowani w jednym domu 6 os.
19. Sadowski Franciszek, lat 67 3 osoby; Kazimiera, lat 36; Maria, lat 34
20. Szczawiński Jan, lat 67 4 osoby  Aleksander, lat 32  Helena, lat 20; dziecko (imię niezn.), lat 1
21. Szczawiński Paweł, lat 35 3 osoby Helena, lat 30; dziecko (imię niezn.), lat 4
22. Janas Ewa, lat 60 1 osoba
23. Grzelak Stefan, lat 11 3 osoby w jednym domu Bednarek Józefa (babka), lat 70; sługa, wołany Wołodka, lat 25
24. Szelepajło Teodor, lat 33 3 osoby Franciszka, lat 22; matka Gertruda, lat 60
25. Utracka Michalina, lat 60 11.VII.1943. 4 os. Józefa, lat 36; Stanisław, lat 13; Mieczysław, lat 17
26. Świątek Władysław, lat 41 10.VII.1943. 2 os.  żona Anna, lat 50
27. Poniński Ignacy, lat 40 10.VII.1943. 3 os.  Ballina, lat 30; Julian, lat 14
28. Cepowski Stanisław, lat 30 5 osób Rozalia, lat 30; córka (imię niezn.), lat 8; syn (imię niezn.), lat 6; syn (imię niezn.), lat 5
29. Koper Antoni, lat 58 4 osoby żona, lat 56; babka, lat 80; synowa Stanisława, lat 23 (syn na robotach w Niemczech)
30. Kaniecka Józefa, lat 60 3 osoby córka, lat 3; Witaszczyk Józefa (wychowanka), lat 27
31. Popiel Marian, lat 41 5 osób. Popiel Marian, z zawodu nauczyciel gimn. pochodził z m. Stryja, gdzie ma bliską rodzinę. W Gurowie osiedlił się czasowo; Zofia, lat 41; Janusz, lat 11; Zofia, lat 9; syn (imię niezn.), lat 1,5
32. Jarosz Wojciech, lat 47 5 osób Wiktoria, lat 47; Władysława, lat 17; córka, lat 12; syn, lat 11
33. Grzelak Adam, lat 60 5 osób Maria, lat 60; Kaczorowska Stanisława, lat 27 (córka); Katarzyna, lat 7 (wnuczka); (imię niezn.), lat 5 (wnuczka)
34. Milczarkowa Józefa, lat 80 1 osoba
35. Graczyk Jan, lat 43 2 osoby  Józefa, lat 70
36. Kaczorowski Michał, lat 70 4 osoby.  z nim 3 osoby z rodziny
37. Krysiak Jan, lat 60 3 osoby Wiktoria, lat 58; Maria, lat 25
38. Sas Wojciech, lat 70 1 osoba
39. Jaruga Feliksa, lat 40 4 osoby  z nią 3 osoby
40. Światek Józef, lat 43 5 osób Rozalia (niewiad.); z nimi 3 dzieci
41. Witaszczyk Anastazja, lat 48 1 osoba
42. Górski Józef, lat 36 5 osób Józefa, lat 36; z nimi 3 dzieci
43. Ponińska Aniela, lat 25 4 osoby Nowakowa (imię niezn.), lat 60; Z nimi 2 dzieci
44. Wojcieszek Józef, lat 58 5 osób z nim żona i 3 dzieci
45. Ponińska Feliksa i 2 dzieci 3 osoby
46. Wojcieszek Anna, lat 70 1 osoba
47. Kowalski Michał, lat 33 2 osoby Feliksa, lat 33
48. Kowalska Stanisława, lat 33 6 osób z matką Balliną i 4 dzieci.
49. Nazwisko męża świadek zapomniał 3 osoby; żona z domu nazywała się Kowalska Maria, lat 40 i 2 dzieci
(według zeznań świadków, którzy napływali w sierpniu dzieci Kowalskich zostały też wymordowane w ten sposób, że je żywcem porozdzierano, głowa Kowalskiej była odcięta siekierą).
50. Malinowska Józefa i 2 dzieci 3 osoby
Zeznaje mąż zamordowanej Piotr Malinowski.
Malinowska Józefa z dwojgiem dzieci przerąbana siekierą, mord miał miejsce 11.VII.1943. Nazwiska morderców – miejscowi Ukraińcy – Szakuła, Mykieta, Pyłypiuk, Kapryjan, Gnat, prócz tego było 2 ludzi nieznanych, zdaje się o charakterze prowodyrów, którzy przyszli i wymordowali, a później odeszli.
Zestawienie podawane według rozmieszczeń domu we wsi Gurowie –  łatwo przy wizji lokalnej będzie można odtworzyć obraz wypadków. Z tego zupełnie suchego zestawienia wynika, że zupełnie pewne dane istnieją co do śmierci 163 osób, w tym 61 dzieci poniżej 15 lat i 64 kobiet - mężczyzn powyżej 15 lat zginęło 38. Z tego wynika, że był to masowy mord kobiet i dzieci. Celem tego zupełne wytępienie ludności polskiej “aż do 7 pokolenia”, jak brzmiało hasło. Mordercami była ludność ukraińska miejscowa, przy dopływie elementów obcych z sąsiednich wsi – nadto kręcili się ludzie z Galicji, którzy spełniali rolę prowodyrów.
Na 480 Polaków uratowało się 132 (około 27%). Zupełnie pewne dane istnieją co do śmierci 163 osób (33,9%), nie wiadomo co się stało z resztą ludności polskiej tj. około185 osób. Na razie traktujemy je jako zaginione. Ale zasadniczo należy przyjąć jako pewnik, że ludzie ci w 90% nie żyją. Wskazuje na to fakt, że po 17.VII, prawie nikt z Gurowa już do Lwowa nie napłynął (8 osób, które później napłynęły stwierdzają, że wieś jest kompletnie spalona i absolutnie z Polaków nikogo nie ma). Ponieważ na podstawie obserwacji mogliśmy stwierdzić, że wsie o ile możliwe trzymają się razem i razem nawet na pobyt czasowy lubią się osiedlać, to niewątpliwie, gdyby reszta ocalała, przeszłaby przez Lwów dla połączenia się ze swoimi. Tymczasem już nikt z Gurowa nie napłynął. Właściwie już dziś jako pewnik możemy przyjąć, że 70% mieszkańców polskiej wsi Gurowa nie żyje – cyfra to raczej za niska. Wśród ocalałej ludności szereg wypadków ciężkiego poranienia, dane: szpital w Sokalu, szpital na Rappaporta i klinika we Lwowie.” (1943, lipiec – Wykaz uratowanych i ofiar oraz omówienie mordu dokonanego przez Ukraińców we wsi Gurów na Wołyniu; sporządzony w RGO we Lwowie. W: B. Ossol. 16722/2, s. 297- 307). „Grzelak Adam - mój dziadek urodził się już chyba na Wołyniu, a jego ojciec przywędrował tu w latach 1870-1880 z powiatu tureckiego (nie znam miejscowości) w Wielkopolsce. Osiedlili się w Gurowie, w gminie Grzybowica w powiecie  włodzimierskim, parafia Zabłoćce. Dziadek Adam ożenił się z Franciszką Piątek. Rodzice babci też pochodzili z Wielkopolski, z okolic Kalisza, ale urodziła się na Wołyniu w miejscowości Dolinka w gminie Poryck. Jej rodzicami byli Franciszek  Piątek i Katarzyna Grabowska. Mieli czworo dzieci. Niestety, oboje zginęli 11  lipca 1943 roku, zamordowani przez bandy UPA”. (Marian Grzelak, 14.10.04; w:   http://forum.gazeta.pl/forum/w,76,12039249,,Szukam_osob_ktorych_rodziny_pochodza_z_Wolynia.html?v=2 ). E. Siemaszko podaje liczbę 352 zamordowanych Polaków oraz 3 Żydów. Natomiast w Naszym Dzienniku (nr 4 z 5-6 stycznia 2002 r.) w rozmowie Wojciecha Wybranowskiego z prokuratorem Andrzejem Witkowskim, naczelnikiem Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN, znajduje się informacja: „Według ustaleń prokuratorów prowadzących śledztwo, z 480 mieszkańców Gurowa ocalało tylko 70 osób. – We wszystkich relacjach świadków tamtych wydarzeń znamienne jest okrucieństwo, z jakim działali sprawcy. Mordowano wszystkich: kobiety, dzieci, starców, osoby chore i niedołężne – opowiada prokurator Andrzej Witkowski”. Okazuje się, że ówczesne Raporty Komendy AK Lwów, podające liczbę 410 ofiar, były dokładne. (Archiwum Akt Nowych, sygn. 203/XV/42, k. 78 – 85).  Alina D.: „Tego wieczoru mama szyła mi sukienkę i z tego powodu nie poszła spać do kryjówki, co stale czyniono ze względu na nocne napady band UPA i urządzane przez Niemców łapanki na roboty do Niemiec. Gdy skończyła szyć, powiedziała, że na pewno banda dziś nie przyjdzie i położyła się spać ze mną. Los okazał się jednak nieubłagany i mordercy spod znaku OUN-UPA o północy załomotali do drzwi. Kiedy im otworzył dziadek Jan R., od razu zastrzelili go w progu mieszkania. Mama, słysząc strzał i jęk dziadka, wyskoczyła z łóżka i zaczęła krzyczeć. Ja również zerwałam się z łóżka, podbiegłam do mamy i trzymałam się jej spódnicy. Nagle obie upadłyśmy na podłogę, gdyż mama została trafiona kulą przez wybite okno. Kiedy ucichły strzały, zaczęłam wołać mamę i szarpać ją. Wtedy usłyszałam głos babci Marii R.: „Nie wołaj mamusi, mamusia jest zabita! Ciocia Danusia też jest zabita, popatrz!”. Był już ranek. Rozejrzałam się, zobaczyłam najmłodszą siostrę mojej mamy całą we krwi, leżącą obok warsztatu tkackiego, a babcię siedzącą na łóżku, również zakrwawioną. Babcia powiedziała: „Idź, Alinko, do wujostwa, tylko ostrożnie i powiedz im, co się u nas stało”. Wybiegłam z mieszkania i widząc, że nikogo nie ma, pobiegłam do wujostwa, na drugą stronę ulicy. Wujek M. leżał zabity w kuchni, ciocia Domicela martwa, siedziała oparta o kufer i ścianę, pokłuta bagnetami lub nożem. Jak się później dowiedziałam, ciocia spała ukryta w stodole, ale nad ranem wróciła do domu, sądząc, że nie będzie napadu i trafiła na morderców. Po obejrzeniu domu wujostwa, pobiegłam do P. Tam zobaczyłam młodą synową P. z niemowlęciem na ręku, oboje byli martwi. W pobliżu leżał jej martwy teść. Wróciłam do babci, opowiedziałam wszystko, co widziałam. Na jej prośbę przyniosłam z drugiego pokoju firankę, którą babcia owinęła swoje rany. Wzięłam poduszkę i blachę z upieczonymi poprzedniego dnia drożdżowymi bułkami i poszłyśmy ukryć się w zbożu za sadem. Po pewnym czasie przyszli do nas dwaj synowie babci, którzy spali na strychu nad stajnią, piętnastoletni Florek i nieco starszy od niego Czesiek. Babcia kazała im przynieść kożuch, aby mogli leżeć na ziemi. Pobiegli w kierunku domu, a za chwilę przebiegli obok nas, ścigani przez Ukraińców na koniach. Kiedy babcia to zobaczyła, powiedziała do mnie: „Uciekaj Alinko, i to szybko, biegnij do cioci Jadzi”. Ciocia mieszkała na kolonii Bogudzięka. Zdążyłam tylko zapytać: „Babciu, a ty, co z tobą?”. Zawahałam się, babcia powiedziała: „Uciekaj, ja tu zostanę z twoją mamą i dziadkiem” i upadła na poduszkę. Pobiegłam miedzą w innym kierunku niż moi wujkowie. Dobiegając do Bogudzięki musiałam przejść w pobliżu ukraińskiego gospodarstwa. Stała tam grupa kobiet i dzieci. Patrzyły na drogę, którą jechały wozy ze zrabowanym dobytkiem, a banda UPA pędziła stado krów. Niezauważona weszłam do domu cioci. Nie było w nim nikogo. Pobiegłam dalej do nie ukończonego domu cioci Wandy J. Tam zobaczyłam teścia cioci całego we krwi. Myślałam, że jest zabity, ale, jak się później okazało, był tylko ranny. Wystraszyłam się i pobiegłam do babci W. na Witoldówkę. […] Gdy biegłam przez pola, spostrzegł mnie wujek Czesiek, siedzący na czatach na polnym dębie. [...] W zbożach siedziała grupa Polaków, ocalałych z pogromu. Wśród nich również ciocia Wanda J. z dziećmi. W nocy wujek Czesiek poszedł pochować babcię, którą dobili Ukraińcy, i wujka Florka, zastrzelonego podczas ucieczki. Pogrzebał ich pod polną gruszą. [...] Dziadek, moja mama Aniela W. i ciocia Danusia R. nie zostali pochowani i nikt nie wie, gdzie spoczywają ich zwłoki. Wujek Czesiek zdobył konia i wóz, na który załadowała się nasza gromadka i w strugach deszczu, polnymi drogami i przez lasy ruszyliśmy w stronę Sokala.” (Lato 1943 - „Karta” – 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus). Natalia O. (ur. 1936):  „Kiedy 11 lipca o trzeciej nad ranem obudziłam się, w mieszkaniu znajdowało się sześciu bandytów ukraińskich. Wszystko było rozwalone, rzeczy powyrzucane na środek pokoju. Ukraińcy bez przerwy krzyczeli: „Gdzie jest gospodarz?”. Bili przy tym mamę, domagając się odpowiedzi. Mama uklękła i mówiła, że mąż nie wrócił z Romanówki. Wtedy jeden z bandytów zaczął do niej strzelać. Została trafiona siedmioma pociskami, skonała we krwi na podłodze. Babcia Stanisława B., która tej nocy u nas spała, również została zastrzelona. Obie z siostrą Alą, przerażone, błagałyśmy o darowanie życia. Zawinęłam się w pierzynę i cała skurczyłam. Oprawca strzelił. Kula musnęła mi lekko skroń i przeszyła lewe ramię. Dostałam jeszcze cios kolbą i straciłam przytomność. Ala krzyczała, zasłaniając się rękoma. Przestrzelono jej prawą dłoń, pobito kolbą, również straciła przytomność. Siedemnastomiesięczna Jadzia została zastrzelona. Nie wiem, jak długo trwała rzeź. Gdy się obudziłam, siedziała nade mną Ala, cała we krwi i w czerwonej pościeli. Wstałyśmy i poszłyśmy do domu naszego dziadka Bolesława B., mieszkającego jakieś 150 metrów dalej. Wokół słychać było strzelaninę. Na drodze zauważyłyśmy wóz, na którym siedział uzbrojony Ukrainiec. Na jego widok schroniłyśmy się w gęstym zagonie kwitnącego maku. Gdy wóz odjechał, weszłyśmy do mieszkania dziadka. Leżał zabity, a obok niego jego syn Zygmunt z żoną Wiktorią i ich synkami, Wackiem i Leszkiem. Zabite zostały również farmaceutka H. i jej córka Giza — Żydówki, które ukrywały się u dziadków. (Uciekł dziewięcioletni Hałek H., tułał się przez dwa tygodnie i został zastrzelony w pociągu przez Niemca.) Z domu dziadka poszłyśmy do mieszkania szewca W. Tam zobaczyłyśmy trupy: W., jego żony i dwójki dzieci, Bolka (8 lat) i Adeli (15 lat) [...]. Dalej nie mogłyśmy iść, bo zostałyśmy zauważone przez Ukraińca, który gonił młodego mężczyznę i strzelał za nim. Chyłkiem powróciłyśmy do domu, tam położyłyśmy się do łóżka. [...] Potem przyszły trzy kobiety z różańcami i zabrały nas.”  (Lato 1943 - „Karta” – 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus).  
We wsi Haliczany pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 3 Polaków.
W kol. Hirki pow. Kowel: „Nazywam się Jan Feliks Jakubiak, ur. się 02. 01. 1924 r. w kolonii Hirki, sołectwo Ossa, gm. Turzysk, powiat Kowel. /.../ Bardzo przeżyłem śmierć mojego dziadka Tomasza Pietruka. 11 lipca 1943 r. wracał on pieszo z Kościoła w Swojczowie (to była nasza parafia oddalona ok 10 km od Ossy). Szedł najkrótszą drogą: przez most na rzece Turia w polskiej, starej i b. dużej wsi Dominopol. Wartownik banderowski nie przepuścił go przez most, wobec czego dziadek postanowił, że przejdzie w innym miejscu, wpław przez rzekę. Wartownik zauważył i strzałami z karabinu zastrzelił tam dziadka. Sytuację tę obserwował Ukrainiec (NN), który prawdopodobnie wyciągnął ciało dziadka z rzeki i zakopał na łące, miejsca niestety nie znamy. Także 11 lipca 1943 r. we własnym domu został zamordowany mój wujek Piotr Obuchowski i pogrzebany we własnym ogrodzie.” (Sławomir Tomasz Roch: Wspomnienia Jana Jakubiaka; w: http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/119-wspomnienia-jana-jakubiak.html )
W osadzie Holendernia pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali 7-osobową rodzinę polską, rzeź pozostałych Polaków miała miejsce na drugi dzień.  
W powiecie Horochów woj. wołyńskie zamordowali 3 Polaków: w jednym z majątków Ledóchowskich starsze małżeństwo polskie oraz w jednym z nadleśnictw został  porąbany na części przez upowców  gajowy Hołdowaniecki, urzędnik nadleśnictwa  (Edward Orłowski…, jw.).
W kol. Iwanicze Nowe i wsi Iwanicze Stare pow. Włodzimierz Wołyński upowcy i chłopi ukraińscy zamordowali co najmniej 15 Polaków, w tym 9-osobową rodzinę Kalinowskich oraz wokół stacji kolejowej Iwanicze zginęli prawie wszyscy Polacy.
W majątku Janiewicze pow. Włodzimierz Wołyński nie ustalono liczby ofiar upowskiego napadu.
We wsi Janiewicze pow. Włodzimierz Wołyński obrabowali i spalili polskie gospodarstwa oraz zamordowali kilka rodzin polskich, imiennie znane są 22 ofiary, w tym spalili żywcem siostry-bliźniaczki  o  nazwisku Pieniążek, w wieku gimnazjalnym.  
W majątku Janin pow. Horochów o świcie Ukraińcy uzbrojeni w broń palną, siekiery, topory, bagnety, widły, drągi itp. wymordowali wszystkich Polaków, tj. około 50 osób oraz zrabowali ich dobytek.
W kol. Jerzyn pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali 63 Polaków, m.in. do studni wrzucili 5-osobową rodzinę Stanisława Woźniczka lat 42 z żoną Stefanią lat 38 i dziećmi: Zdzisławem lat 12, Krystyną lat 8 i Alicją lat 6.   
W kol. Karczunek pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali Józefa Garbatego, lat 45, któremu siekierą rozrąbali głowę (Kazimiera Kowalczyk, w: www.stankiewicze.com.ludobojstwo,pl ).
W miasteczku Kisielin pow. Horochów „ukraińscy powstańcy” zaatakowali Polaków w kościele, po zakończeniu mszy świętej. Spędzili do nawy głównej część Polaków, rozebrali do naga i rozstrzelali z karabinu maszynowego, rannych dobijali różnymi narzędziami, najczęściej zakłuwali bagnetami. Zginęło co najmniej 109 Polaków w kościele i wokół niego. Jedna grupa przez kilka godzin skutecznie broniła się m. in. rzucając w napastników cegłami. Relacja Anieli Dębskiej: „Dzień 11 lipca 1943 r. był pochmurny. Około godziny jedenastej zaczął padać deszcz. Ludzie szybko wchodzili do kościoła. Nabożeństwo odbyło się bez przeszkód, normalnie. Ja jak zwykle poszłam na chór, należałam bowiem do kościelnego chóru, który zawsze śpiewał podczas nabożeństw. Na koniec jak zwykle wykonaliśmy „Żegnaj Królowo”. Po mszy św. jako jedna z pierwszych wyszłam z kościoła, razem z mężczyznami, którzy jak zwykle spieszyli się na papierosa. Gdy stanęłam przed świątynią i spojrzałam w stronę ogrodu księdza, zobaczyłam idącą tyralierę. Obróciłam się w drugą stronę, gdzie znajdował się park hrabiowski i tam też zobaczyłam uzbrojonych Ukraińców. Jak zobaczyłam Ukraińców, idących w stronę kościoła, to nie miałam żadnych wątpliwości, że przyszli nas wymordować. Od razu, tak jak wszyscy, cofnęłam się do świątyni. Mój przyszły mąż, czyli Włodzimierz Sławosz Dębski, jako członek konspiracji też wiedział, co się święci i zaczął zamykać drzwi w kościele. Ludzie byli przerażeni. Niektórzy stali nieruchomo pod ścianami kościoła. Część pobiegła na chór, a nawet na strych. Po chwili rozległ się okrzyk: Otwórzcie drzwi, oni tylko kogoś szukają. Zabiorą go i pójdą sobie! Mnie wtedy zamroziło. Okazało się, że niektórzy Polacy, ratując swe życie, byli skłonni wydać na śmierć kogoś ze swoich sąsiadów. Jak zaobserwował to mój mąż, pierwszym człowiekiem, który wezwał do otwarcia drzwi był Tadeusz Różański, ochotnik w wojnie z bolszewikami z 1920 r. Miał on złudzenia, że Ukraińcy mają wobec Polaków dobre zamiary. Zaraz potem córka organisty, Bronisława Janaszkówna, zwróciła się do swojej stryjecznej siostry: Chodź Tereska! Otwórzmy! I poszły obie otwierać. Część ludzi, w tym ja, na komendę mojego przyszłego męża ruszyło przejściem z kościoła na piętro plebanii. Tam się zabarykadowaliśmy. Ukraińcy już wtedy zaczęli do nas strzelać. Celowali w okna w przejściu. Idący przede mną wysoki mężczyzna, którego zapamiętałam, bo bardzo ładnie śpiewał, dostał kulę i padł ranny. Nie wiem jak razem z siostrą zdołałyśmy go podnieść i zawlec na górę. Mój przyszły mąż wraz z innymi mężczyznami zabarykadował drzwi meblami, w rezultacie czego Ukraińcy nie mogli ich sforsować, mimo że kilkakrotnie ponawiali próby. Banderowcy w tym czasie wyprowadzali już z kościoła Polaków sądzących, że jak w nim zostaną, to ocalą życie. Wszyscy zostali później zamordowani. Ludzie zgromadzeni w kilku pokojach na piętrze plebani byli bardzo przerażeni. Dopiero zdecydowane komendy mojego męża postawiły ich na nogi. Obrona zaczęła samorzutnie ich porządkować. Przy każdym oknie stanęło po trzech, czterech mężczyzn. Napastnicy początkowo strzelali w okna bezładnie. Pociski trafiały w sufit. Ksiądz Kowalski, znajdujący się w jednym z pokoi, chciał zasłonić okno poduszką, wierząc, że kula nie przebije pierza, ale bandyta strzelił, gdy kładł poduszkę i dostał kulę. Pocisk przebił poduszkę i ranił księdza. Myślałam, że nie żyje, ale okazało się, że nie. Mój przyszły mąż kazał mi się nim zająć. To był nasz pierwszy ranny. Wcześniej, co trzeba podkreślić, ksiądz wszystkim udzielił ostatniego rozgrzeszenia i przygotował każdego z nas na śmierć! W którymś momencie zaczęły się ataki przez okna. Najpierw ostrzelali nas z broni palnej, aż tynk zaczął się sypać. Powstał wielki kurz, rozległo się dzikie Hurra! i jeden z napastników zaczął wchodzić po drabinie. Zaczęliśmy rzucać w niego cegłami, które wyjęliśmy z pieca. To poskutkowało, bandyta się cofnął. W kilki minut później ataki znowu się nasiliły. Nadal broniliśmy się, zrzucając na głowy napastników cegły i kafle z rozbieranych pieców. Powstało duże zagrożenie, gdy jeden z bandytów wlazł na dach obory, stojącej o kilka metrów od narożnika plebani. Usiadł okrakiem na kalenicy i zaczął nas ostrzeliwać. Widział nas bardzo dobrze. Gdyby jego ostrzał napastnicy skoordynowali z atakami z drabiny, to wdarliby się na górę. Na szczęście zaczęło lać i ten siedzący na dachu, porzucił swoje stanowisko. Kolejny bandzior pojawił się nagle na daszku letniego ołtarza, przylegającego do plebani. Strzelał z bliska wprost w nasze okna. Romuald Rodziewicz zaryzykował, wychylił się z okna i uderzył napastnika w tył głowy cegłówką. Ten runął w dół, machając rękami. Później upowcy wzmogli ataki od strony zabarykadowanych drzwi i zaczęli strzelać w drewniany sufit księżowskiej spiżarni kulami zapalającymi. Według mojego męża na pomysł ten wpadł pewnie Iwan Fediuk, który przed laty służył u księdza i dobrze znał ten budynek. Sufit się jednak nie zapalił. Przy obronie zabarykadowanych drzwi zginął Janek Krupiński. Dostał ukraińską kulę przez otwór wyrąbany w drzwiach. Umarł na rękach zrozpaczonej matki. Mój przyszły mąż został ranny w nogę odłamkiem granatu. Zajęłam się nim, wykonując tampon z grubo złożonych gazet i ciasno owinęłam, co zatamowało krwotok z przerwanej arterii. Ciężko ranny został też Władysław Kraszewski, który zmarł z upływu krwi. Upowcy, kontynuując atak, wrzucali do nas przez okna granaty, które staraliśmy się im odrzucać. Nie byli biegli w sztuce żołnierskiej i odbezpieczali granaty nieprawidłowo, dzięki czemu mieliśmy czas, by je odrzucać. Czyniąc to, wiele osób spośród nas otrzymało rany postrzałowe. Późnym wieczorem Ukraińcy rozsierdzeni naszą obroną podpalili stodołę, oborę księdza, a także parter plebani i wnętrze kościoła. Chcieli sobie oświetlić plac boju. Liczyli też, że ogień przeniesie się na dach plebani. Nie był jednak na tyle intensywny, żeby go ogarnąć. Byliśmy okropnie zmęczeni i wyczerpani, ale walczyliśmy dalej. Wśród obrońców pałeczkę po moim mężu przejęli mój przyszły szwagier Jerzy Dębski, który mimo ran zachowywał się bardzo dzielnie, a także bracia Chmielniccy, Romuald Rodziewicz i Józef Bagnecki. Mężczyzn odpierających ataki wspierały też dziewczęta. Jedną z nich była moja siostra Tumiła, a także Adela Ziółkowska, Teresa Świderska, Elzamina Romanowska i Teresa Masłowska. Wszyscy rzucali cegłami i czym popadnie w napastników, którzy ponownie zaczęli po drabinach wspinać się na zajmowane przez nas piętro. Pamiętam łapy bandziora, który chwycił za parapet okna, a także reakcję Bronka Kraszewskiego, który złapał z Janaszkiem maszynę do szycia i rzucili nią w napastnika. Zleciał w dół i został odniesiony przez swych kompanów na punkt zborny w pobliżu cerkwi. Tam, jak się później okazało, w jednym z domów na strychu siedział Stanisław Janaszek, bratanek organisty i przez szparę między deskami oglądał plac i rozpoznawał wszystkich Ukraińców, biorących udział w mordzie Polaków w kościele i w szturmie na piętro plebani. Gdy zapadła noc, napór Ukraińców na kościół słabł. Strzelanina ustawała. W końcu około północy ktoś zauważył, że bandyci ustawiają się na rynku w kolumnę i zbierają się do odejścia. Nie wiedzieliśmy, czy to nie jest podstęp. Czterech mężczyzn spuściło się po linie na dół, żeby udać się do Rudni, Zaturzec i Mańkowa w celu ściągnięcia pomocy. Żaden z nich jednak nie wrócił. Rozpłynęli się we mgle. Po nich na dół po linach zjechały dwie kobiety, które rozpoznały sytuację i kazały wszystkim zjeżdżać na dół. Ja z moim przyszłym mężem, jego bratem i jeszcze jednym chłopakiem zostaliśmy do rana na plebani. Przez całą noc co pewien czas musiałam luzować opaskę uciskową, żeby krew dopływała do nogi. Przyszły mąż miał uszkodzoną tętnicę pod kolanem, co powodowało, że przy każdym popuszczeniu opaski strasznie krwawił. Jakoś dotrwaliśmy do rana. Wtedy spuściliśmy Sławka na dół i ukryliśmy go w malinach. Następnie ogrodami zaczęłam przekradać się do naszego domu po konie. Szłam wolno, uważając, czy nie kręcą się w pobliżu jacyś upowcy. Gdy dotarłam do naszego domostwa, nie zastałam nikogo. Rodzice nie byli w kościele. Grupa upowców szła ich zamordować, ale ojciec w porę ich zobaczył i wraz z mamą zdążyli wyskoczyć przez okno i schronić się w zbożu, a później na cmentarzu żydowskim. Przesiedzieli w nim całe niedzielne popołudnie, noc i wyszli z ukrycia dopiero, gdy zaczęłam się kręcić po podwórku. Zwierzęta nie były nakarmione, krowy niewydojone. Ja zaprzęgłam konie do wozu i z tatusiem pojechaliśmy pod kościół. Tam już było kilku Ukraińców, przeciwników mordów. Pomogli nam przenieść mojego przyszłego męża na wóz. Przywieźliśmy go do nas do domu, a ja poszłam szukać Dębskich. Jak ich znalazłam, przyszli i zrobili synowi profesjonalny opatrunek. Na wieczór zawieźliśmy go do Ukraińca zaprzyjaźnionego z Dębskimi. Nazywał się Parfeniuk. Ukrył Sławka w swojej stodole. Tu był najbezpieczniejszy. Doglądali go tu razem ze mną ojciec i matka. Po dwóch dniach musiał zostać przewieziony do szpitala w Łokaczach. Mój ojciec dał konie, a Ukrainka Paraska Padlewska podjęła się zawiezienia go. Tu amputowano mu nogę. Później przetransportowano go do Włodzimierza i dzięki pomocy kolegów z konspiracji dostał się do szpitala. Moja rodzina ukrywała się u Ukraińca Sawy Kowtoniuka, który przechowywał nas w stodole i w zbożu. Nocami widać było łuny płonących, mordowanych przez upowców kolejnych polskich wsi. W dzień przez Kisielin bandyci pędzili stada krów zrabowane u polskich gospodarzy, które czując, że idą na rzeź, strasznie ryczały. Na trzeci dzień Sawa przyszedł rano do ojca i powiedział, że upowcy chcą z nim rozmawiać. On poszedł. Gdy wrócił, poinformował nas, że przekonywali go, że atak na kościół był nieporozumieniem, że to się już nie powtórzy. Sugerowali też ojcu, by z rodziną wracał do domu, bo nic jej nie grozi. Ojciec wahał się, ale Ukrainiec ostrzegł go, by nie wierzył w zapewnienia upowców. Jego zdaniem chcą oni wszystkich Polaków wymordować. 15 lipca 1944 r. przeprowadził nas do Zaturzec. Najpierw wziął kosę na plecy, poszedł przez swoje pole i łąkę do lasu i sprawdził, czy droga jest wolna. Po godzinie wrócił i powiedział, że można iść. Szybko ruszyliśmy do Zaturzec. Nie mieliśmy co zabierać z domu, bo wszystko zostało zrabowane. Tak jak my postąpiła większość mieszkańców Kisielina i okolicy. Dębscy zostali w Kisielinie. Ojciec mojego przyszłego męża, Leopold, nie chciał się nigdzie ruszać. Wierzył, że jako lekarz jest niezbędny dla Ukraińców i ci go nie ruszą. Upowcy zabrali go z domu w końcu lipca i powieźli drogą do Twerdyń. Więcej go nikt nie widział. Jego żona zginęła wraz z nim. Według Ukrainek, Anny Parfeniuk i Ahniji Sidłowskiej, gdy Ukraińcy zabierali Dębskiego, jego żonie powiedzieli: A ty idź, gdzie chcesz. Miała bowiem wpisaną w dowodzie narodowość ukraińską. Wpisał ją szef rejonu. Ona odpowiedziała, że miejsce żony jest przy mężu i razem z nim dobrowolnie poszła na śmierć. Ukraińcy zamordowali jeszcze Wincentego i Józefa Biesiagów, Rudolfa Nowickiego i Salomeę Ziółkowską. Jak po latach ustalił mój mąż, Ukraińcy zamordowali w kościele w Kisielinie 17 osób, pochodzących z Kisielina, dwie osoby z Kisielina Zielonej, dziewięć z Adamówki, jedną z Jachimówki, pięć z Janowca, trzy z Dunaju, dwie z Leonówki, jedną z Niedźwiedziej Jamy, osiem z Rudni, dwie z Trystaku, dwie z Twerdynia, dziesięć z Warszawki, pięć z Woronczyna, osiem z Zapustu, siedem z Żurawca. Łącznie zamordowali 82 osoby. Cztery osoby poległy w obronie świątyni. Dzięki obronie uratowało się zaś osiemdziesiąt osób. Mord w kościele był oczywiście dopiero początkiem czystki etnicznej, przeprowadzonej przez UPA w całej okolicy”. (Marek A. Koprowski: Dramat w Kisielinie; w:  http://www.replika.eu/index.php?k=ksi&id=462&fr=1 ). „Adamówka należała do parafii Kisielin. Z rodzinnego domu Henryka do kościoła w Kisielinie było ok. 7 km. W niedzielę 11 lipca 1943 r. na sumę na godzinę 11.00 od Pałków wybrali się ojciec Bolesław i córka Maria, która zresztą trochę się ociągała. Podczas śpiewu na wyjście, gdy przy ołtarzu był jeszcze celebrans otworzyły się drzwi i oddano starzał, który ranił p. Marka. Padł także rozkaz, aby wychodzić na zewnątrz czwórkami. Powstało zamieszanie, do Bolesława podbiegła córka z zapytaniem „Tato co robimy?” Na chwilę postanowiła podejść jeszcze do znajomych, aby poznać ich zamiary. Niestety Maria do ojca już nie wróciła. W atmosferze zastraszenia i niepewności jedni szukali kryjówek w zakamarkach kościoła, inni  zdecydowali się na opuszczenie budynku. Dużej części uczestników mszy udało się dostać na piętro plebani, która połączona była ze świątynią, gdzie zabarykadowali się i skutecznie bronili przez 11 godzin, aż do przerwania oblężenia i wycofania się Ukraińców. Wśród ocalonych był także Bolesław, który wrócił do Adamówki w poniedziałek rano i powiadomił rodzinę o śmierci Marii. Jej zabójstwo widział z ukrycia Władysław Czernienko. Maria otrzymała dwa ciosy nożem, jeden w mostek drugi w brzuch. Banderowcy przed wyprowadzeniem ofiar na miejsce kaźni przymuszali je do rozebrania się. Następnie ustawiali nad wykopem i zakłuwali lub podrzynali nożami. Wiele osób skonało po jakimś czasie, niektóre zadusiły się dopiero po zasypaniu dołu ziemią.”   (Henryk Pałka: Z Wołynia do Ziemi Iłżeckiej'; w: http://www.ilza.com.pl/aktualnosci,83,artykuly,5,1300,z_woynia_do_ziemi_ieckiej,20 ). „Z mojej rodziny bliższej i dalszej w kościele zamordowano w sumie 15 osób. Gdzie i jak została zamordowana nasza 17-letnia Czesia, nigdy nie udało się nam ustalić. Bardzo prawdopodobne, że odstawili ją na bok, żeby zgwałcić. Była ładną i niedostępną dziewczyną i wielu młodych Ukraińców wodziło za nią oczami. Inne dziewczyny, które Ukraińcy zamordowali i złożyli w płytkim masowym grobie, miały zdarte majtki, gdy je krewni potem odkopali. Świadczyłoby to o tym, że przed śmiercią były przez zwyrodnialców gwałcone. /.../ W zbrodniach tych uczestniczyli przede wszystkim młodzi Ukraińcy. Zdarzało się, jak później słyszałem, że wybierali oni z ofiar ładne dziewczęta, ładowali na wozy i zawozili do Moczułek, gdzie kwaterował sztab UPA, miały one służyć „kamandirom” do zabawy. ”. (Roman Witwicki: By nasz ból nie umarł razem z nami. W: Marek A. Koprowski: „Wołyń. Epopeja polskich losów 1939 – 2013. Akt III.”. Warszawa 2013, s. 373 – 374).
We wsi Kłopoczyn pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali w jednym domu 15 Polaków, w tym uciekinierów z Porycka.
We wsi Kohylno na osiedlach Zastawie, Barbarówka i Tartak pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali kilka rodzin polskich, wiadomo o co najmniej 13 ofiarach. „Około tygodnia po pogromie Michał i Bolesław Roch oraz Tadeusz albo Roman Roch poszli nocą w trzech na Zastawie, aby zobaczyć co się stało z naszą rodziną. Pamiętam, że wdowa Amelia była namawiana przez Michała Rocha do ucieczki, jednak mimo że jej dwaj synowie Tadeusz i Roman chcieli ona zdecydowała się zostać w domu. 11 lipca 1943 r. w nocy z soboty na niedzielę, na ich dom był napad podczas którego zamordowano wdowę Amelię lat ok. 60 oraz jej najmłodszą córeczkę Zosię lat ok. 14. Tej nocy Tadeusz Roch spał w swojej stodole, między słomą a ścianą, a jego rodzony brat Roman w ogrodzie w kapuście, niedaleko łąki. Romek Roch opowiadał mi osobiście, że nad ranem już robiła się „szarówka” posłyszał jakieś głosy, a w chwilę później jakieś głośne, przeraźliwe wręcz krzyki, dochodzące od domu Grzegorza Rocha. Jednak nie zdecydował się tam pobiec, gdyż na podstawie tego co słyszał, poznał, że są to krzyki mordowanych ludzi. Szybko ukrył się w pobliskich szuwarach i przesiedział tam cały dzień. Romek opowiadał mi także, że Tadek też obudził się w stodole, gdy Ukraińcy zaczęli dobijać się do drzwi domu Grzegorza. Widział przez szpary w ścianie stodoły, jak Ukraińcy wpuszczeni do domu, po chwili całą rodzinę wyprowadzili na podwórko. Przodem szły dzieci Grzegorza i jego żony. W tym momencie było jeszcze cicho i spokojnie, wszystko wskazywało na to, że gospodarze nie spodziewali się najgorszego. Na pewno mieli nadzieję, że to zwykłe najście, które zakończy się przesłuchaniem lub co najwyżej pobiciem i groźbami, tym razem było jednak inaczej. Gdy dzieci były już na dworze, Ukraińcy nagle uderzyli je siekierami w głowę, natychmiast zginęli wtedy: syn lat ok. 16 oraz dwie córki, starsza lat ok. 25 i młodsza lat ok. 20. Gdy matka zorientowała się, że dzieci zostały zaatakowane, dopiero wtedy zaczęła histerycznie krzyczeć i właśnie te krzyki słyszał Roman w ogrodzie. Możliwe, że któreś z dzieci też zdążyło krzyknąć przed samą śmiercią. Po zarąbaniu dzieci wyprowadzili Grzegorza i jego żonę, pierwsza porąbana została żona lat ok. 60. Wtedy bandyci zaczęli się zastanawiać jaką śmierć zadać gospodarzowi i wtedy Tadek usłyszał wyraźnie takie słowa jednego z Ukraińców do pozostałych: „Oo, uciekł nam do miasta i przyszedł z powrotem. Trza mu dać lekkie skonanie!” Zaraz potem Tadek zobaczył, jak za chwilę powiesili go na jabłonce, tuż obok ich domu rodzinnego. Tak skonał Grzegorz lat ok. 60. Tadeusz widział też, jak zginęła jego matka, opowiadał wszystkim, że ta sama grupa Ukraińców po wymordowaniu rodziny Grzegorza przeszła pod drzwi jego domu i zaczęła się dobijać do środka. W końcu udało im się wejść do środka i po chwili słyszał niewyraźnie jak matka prosiła kilku oprawców o darowanie jej życia. Potem wszystko ucichło, po chwili zobaczył jednak, że mężczyźni opuszczają dom i odchodzą. Tadek wspominał także, że rozpoznał jednego z napastników, ale dzisiaj już nie pamiętam, o kim mówił. Wiem zaś na pewno, że to był Ukrainiec z Kohylna. /.../ Michał, Bolek i jeszcze Romek albo Tadek Roch z Zastawia poszli na Barbarówkę, a potem wstąpili do Tartaku, gdzie też w ten sam dzień pogromu pomordowanych zostało wielu Polaków. W jednym z domów spotkali żywego Polaka, który opowiadał im nazwiska pomordowanych i wydarzenia jakie miały tu nie dawno miejsce. Gdy wrócili, opowiadali nam wszystkim, że tam na Tartaku Ukraińcy pomordowali dużo ludzi. Napad miał miejsce w tę samą niedzielę, co cały pogrom w okolicy. Z tartaku poszli jeszcze na Teresin, do którego nie było daleko. Michał Roch opowiadał mi także, że był po pogromie w Kohylnie, gdzie spotkał Ukraińca, który był sąsiadem Drabików. Czy to była ta sama wyprawa, czy inna, już nie pamiętam. Właśnie ten Ukrainiec opowiedział Michałowi jak została zamordowana cała ich rodzina. 11 lipca 1943 r., w niedzielny ranek przyszli do Drabików banderowcy i weszli do domu. Po chwili zaczęli mordować tych, którzy byli w domu. W chałupie zabili matkę i dwie córki, tymczasem dwaj synowie spali w stodole. Gdy Ukraińcy wykryli ich kryjówkę, jednego chłopca zabili na miejscu, a Józek rzucił się do ucieczki przez pola. Nie zdołał jednak uciec i gdy go dopadli to go też zabili.” (Wspomnienia Romana Szymanka ze wsi Kohylno w pow. Włodzimierz Wołyński na Wołyniu 1939 – 1944. Wspomnienia wysłuchał, spisał i opracował Sławomir Tomasz Roch, 2009 r  W:  http://wolyn.org/wolyn-wola-o-prawde/156-wspomnienia-romana-szymanka-ze-wsi-kohylno-w-pow-wodzimierz-woyski-na-woyniu-1939-1944.html ).
We wsi Kołonna pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali 17 Polaków. (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).
We wsi Koniuchy pow. Horochów 9 i 11 lipca 1943 Ukraińcy zamordowali 64 Polaków, w tym przed kościołem (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol. Korczunek pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali Polaków mieszkających w co najmniej 4 gospodarstwach, liczby ofiar nie ustalono. „Nazywam się Barbara Hypś. Jan Garbaty ur. 1899 lub 1900r. wymieniany w książce E.W. Siemaszko "Ludobójstwo..." był drugim mężem mojej babci Weroniki Bajek zd. Seliga. /.../ Według mojej cioci J. Garbaty został zamordowany przez Ukraińca o nazwisku Staruch, który był sąsiadem. Babcia mówiła, że został uderzony w głowę siekierą, natomiast ciocia twierdzi, że zastrzelony (strzał w głowę). Datę znalazłam na stronie internetowej 11.07 1943 r., ciocia pamięta, że był to ciepły dzień i w chwili morderstwa dzieci spały. Nie pamięta czy był to ranek, czy wieczór. Dziadek spożywał z babcią posiłek. /.../  Według relacji babci i cioci Niemcy pozwolili Polakom przez most przejść na drugą stronę Bugu dali na to godzinę. Ze sobą nie mogli zabrać nic cennego. Wozy były przeszukiwane przez Ukraińców natomiast Niemcy się tylko przyglądali. Babcia zamieszkała w domu żony wujka Karola, Zofii Stawickiej wioska Hosynne. Niestety Ukraińcy zamordowali ojca cioci Stawickiego oraz jej siostrę z małym dzieckiem.  /.../  Moja babcia miała siostrę Władysławę, braci Bolesława i Antoniego rodzicami ich byli Gabryjel Seliga i Franciszka zd. Długosz. Antoni według mojej cioci został zamordowany przez swoją żonę, która była Ukrainką.”(Barbara Basia; w: http://www.stankiewicze.com/ludobojstwo/zgloszenia.html).
W kol. Kowalówka pow. Kowel Ukraińcy zamordowali co najmniej 6 Polaków, w tym 3-osobową rodzinę z 16-letnią córką oraz 19-letniego chłopca.  Inni: „W naszej kolonii Kowalówka została zamordowana rodzina Piotrowskich – pięć osób, Mirosław Karaniewicz i cała wieś Dominopol, odległa od nas o około 4 kilometry”. (Henryk Kata: "Wojenne Wichry"..., jw.).
We wsi Koziatyn pow. Horochów zamordowali 19 Polaków, w tym całe rodziny. „W miejscowości Koziatyn pow. Horochów, gmina Podberezie mieszkali moi dziadkowie Bronisław oraz Jadwiga z d. Gołębiowska  Komarniccy. Mieli oni 4 córki Irenę, Marylę, Janinę oraz Mirosłwę. W tej samej miejscowości mieszkali brat Bronisława Władysław Komarnicki oraz jego żona Stanisława i ich 4 letni syn Edzio. W mordach  zginęli moi dziadkowie Bronisław i Jadwiga, oraz Stasia i jej syn Edzio. Moja mama Irena wraz z Janiną i Mirosławą w tym czasie były w Warszawie z obawy na ryzyko wywózki (wg relacji mojej mamy). Jedna z córek Maryla była w czasie mordów w Koziatynie i udało jej się uciec - schowała się w zbożu a nad ranem przeczołgała się do domu zobaczyła martwego ojca i uciekła (przynajmniej dwie rodziny ukraińskie pomogły jej w ucieczce).Posiadam dwa listy z tamtego okresu - jeden od Stasi (z dopiskiem małego Edzia) opisujące strach i ciągłe nocne "wizyty gości" po których np. brakowało szyb w części okien. W sąsiedniej miejscowości - w Laszkach mieszkała siostra dziadka Wanda, żona stryja Władysława Czerkawskiego - niestety nie posiadam informacji na temat ich losów” (Robert Kubiak, 25.05.08, Łódź; w:  www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl). W. i E. Siemaszko..., s. 179 – 180 podają, że 11 lipca 1943 roku upowcy zamordowali 16 Polaków. Nie wymieniają Jadwigi Komarnickiej z d. Gołębiowskiej (żony Bronisława), Stanisławy Komarnickiej (żony Władysława oraz jej 4-letniego syna Edwarda.
Koło wsi Koziatyn pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 5 Polaków; matkę z 2 dzieci i matkę z 8-letnim synem.
W kol. Kropiwszczyzna pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali ponad 20 Polaków.  
We wsi Krymno pow. Kowel upowcy zamordowali zgromadzonych w kaplicy na nabożeństwie około 40 Polaków.
We wsi Krzeszów pow. Włodzimierz Wołyński wymordowali kilka polskich rodzin.
W majątku i wsi Kwasów pow. Horochów wymordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
We majątku i wsi Lachów pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali co najmniej 21 Polaków, w tym 5 rodzin.
W majątku i wsi  Laszki pow. Horochów wymordowali wszystkich Polaków pracujących w majątku oraz mieszkających we wsi.      
We wsi Liniów pow. Horochów zamordowali około 70 Polaków. Genowefa Modrzejewska z d. Sobczyńska, wówczas 5-letnia, wspomina, jak matka, idąc na śmierć, kazała jej się schronić wraz z siostrą w psiej budzie. „W budzie Kruczka było ciasno i ciemno, strasznie. Nie pamiętam, jak długo byłyśmy w budzie. Pewnie ze strachu zasnęłam. Emilka też. Te chowania nauczyły nas być cicho, bo to nakazywała chwila. [...] Z budy zabrały nas Ukrainki. Za przechowanie polskich dzieci w tamtym czasie groziła śmierć. Ale one się nie bały wcale. Przekazały nas do innego domu. Do babci Julii i dziadka Pawła Sobczyńskich we wsi Kołbań”. (Siemaszko..., s. 190–191) .
We wsi Litowież pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali Polaka Konstantego Miaskowskiego, męża Ukrainki.
W miasteczku Łokacze pow. Horochów : „W niedzielę 11 lipca, najpierw rzucili się na bezbronne kościoły w Łokaczach, Kisielinie, Porycku. Tam wymordowali w Kisielinie 500 osób, a w Porycku 180 osób, a w Łokaczach jakoś się bronili z pałacu i niedużo padło osób” (Wspomnienia Józefy Wolf z domu Zawilskiej; w: http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/aleksandrowka-jozefa_wolf.html).  „Strup Józef, żona Stanisława z d. Wójcik, dzieci: Ryszard, Zbigniew 1939. Trzeci syn wraz z dziadkiem (Red.; chyba wraz z... ojcem?) zginęli w płomieniach w kościele. Stanisława z ocalałymi 2 synami uciekła do Krasnegostawu” (http://www.wolyn.ovh.org/opisy/lokacze-02.html).  W. i E. Siemaszko nie wymieniają napadu na kościół w Łokaczach (s. 142 – 143).  
We wsi Łysa Góra pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali 6 Polaków. (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Markostaw pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 44 Polaków  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.). Zginęło 11 rodzin polskich, spośród 13 rodzin mieszkających w tej kolonii.
W majątku Marysin pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy obrabowali i spalili polskie gospodarstwa oraz zamordowali kilkanaście rodzin polskich, fornali w majątku.
We wsi Męczyce pow. Włodzimierz Wołyński nie ustalono liczby ofiar napadu.
We wsi Michałówka pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali uciekającą ze wsi 3-osobową rodzinę polską: Stefana Zgodę, jego żonę Rozalię i ich syna Tadeusza.
We wsi i majątku Mikulicze pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali kilkanaście rodzin polskich, znanych jest 25 ofiar. „Przyjechał tam na ponad 80 furmankach oddział UPA (około 600 ludzi)… Kolejno mordowali ludzi w poszczególnych domach, bądź wyprowadzali całe rodziny do lasu i tam je zabijali. W ten sposób wymordowana została cała osada" (Feliks Budzisz: Najkrwawsza niedziela; w: Nasz Dziennik - nr 29/1998).  
We wsi Milatyn pow. Włodzimierz Wołyński wymordowali wszystkich Polaków, kilka rodzin, liczba ofiar nie została ustalona.
We wsi (majątku i gajówce?) Miryn pow. Kowel banderowcy zamordowali co najmniej 16 Polaków. „Bolesław Baraniecki z Miryna obok Mielnicy położonej na południowy wschód od Kowla: 10 lipca 1943 r.: Część rodziny była już w Mielnicy. Mój ojciec spał, razem z braćmi i innymi dziećmi rodziny, w stodole. Niektóre deski w ścianach obszernej stodoły były od strony gruntów ornych wybite. O świcie do majątku weszli banderowcy. Na podwórzu, przed wejściem do domu, ustawili armatę przeciwpancerną i zaczęli nawoływać do wyjścia z domu. Nie czekali długo. Wkrótce po pojawieniu się pierwszych mężczyzn na podwórzu zaczęli mordować. Pozostali członkowie rodziny ratowali życie, biegnąc w stronę lasu. Bandyci spod znaku UPA zastrzelili stryja Henryka Dobrowolskiego i wujka Ksawerego Dziadka. Tata nie uciekał. Stał przerażony za rogiem stodoły i modlił się o życie bliskich. Widział, jak wujek Tomasz Pietrzak, unikając banderowskich kul, przeskoczył wóz drabiniasty. Jednak on też nie zdołał uciec. To, co tata zobaczył w chwilę później, zapamiętał na całe życie. Mój dziadek upadł twarzą do ziemi, a spomiędzy palców zaciśniętych pięści wystawała zielona trawa. Po chwili przestał się ruszać. Dopiero wtedy ojciec pobiegł do lasu, gdzie odnalazł braci i innych ocalałych członków rodziny. Tam spędzili noc. Następnego dnia wszyscy ocaleni przybyli do Mielnicy. Wujek Dobrowolski opowiadał mi, że jeszcze wieczorem ktoś z rodziny pobiegł do pobliskiej gajówki, aby ostrzec mieszkających tam Polaków. Była tam rodzina z dziesięciorgiem dzieci. Znaleziono dwanaście głów na podwórzu. Banderowcy zastrzelili również Mykołę, ukraińskiego sąsiada, który próbował ostrzec moją rodzinę. Tego jednego dnia, 11 lipca 1943 roku, na całym Wołyniu w wyniku ludobójczych mordów zginęło kilkanaście tysięcy Polaków. W sąsiedztwie Miryna, w Podryżach, zamordowano 97 Polaków, w Wielicku 47, w kolonii Piaseczno 94” ( Z art. „Wspomnienie o Wołyniu”. Opublikowanym 12 lipiec 2013 r. w „Gońcu” wydawanym w Kanadzie, w: http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/866-pieko-na-ziemi--lipiec-1943-r-na-woyniu.html ;  podał Bogusław Szarwiło, 06 lipca 2015 ). W. i E. Siemaszko na s. 398 – 399 datują napad „pomiędzy 15 sierpnia a końcem września 1943 r.” oraz mord 10 Polaków.
W kol. Musin pow. Horochów obrabowali i spalili 9 polskich gospodarstw oraz zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
W majątku i wsi Niskienicze pow. Włodzimierz Wołyński wymordowali kilka rodzin polskich, liczby ofiar nie ustalono.
We wsiach Nowe i Stare Gaje pow. Kowel: „Najgorzej wspomina wydarzenia na Wołyniu w 1943 r. To wówczas doszło tam do okrutnej rzezi Polaków. - Pamiętam Kazika Kaczora, mieszkałam u nich. Miał 21 lat, zakochał się w Ukraince. Dopadli go. Zachciało ci się Ukrainki, to masz! - krzyczeli. I tłukli bagnetami. A potem przywiązali za nogi do furmanki i ciągnęli dwa kilometry, głową po ziemi. Przywieźli i rzucili pod bramę domu. Zemdlałam, jak go zobaczyłam. Przed oczami ma też widok okrutnej masakry we wsiach Stare Gaje i Nowe Gaje. To było 11 lipca, w niedzielę. Ukraińcy ogłosili, żeby po mszy ludzie zostali, bo odbędą się zebrania na ugodę z Polakami. Dość już kłótni, wystarczy Niemiec za wroga. Miała być zabawa. Zagrała orkiestra i zaczęła się rzeź. Banderowcy z UPA otoczyli budynek. - Jednemu z mężczyzn udało się uciec. Zawiadomił partyzantów. Pojechaliśmy tam następnego dnia, żeby pochować tych nieszczęśników - opowiada drżącym głosem. - Widok był straszny. Rozrzucone szczątki ciał, dzieci powbijane na sztachety, kobiety z porozcinanymi brzuchami. Zginęły wtedy 63 osoby. Spotkanie Wojna odcisnęła tragiczne piętno na całej rodzinie pani Barbary. Ojciec i siostra Janka zginęli prawdopodobnie w 1943 roku podczas rzezi wołyńskiej.” (Wspomnienia Barbary Waszkiewicz: „Rozrzucone szczątki ciał, kobiety z porozcinanymi brzuchami. Wołyń - rzeź Polaków w 1943 roku. Tego nie da się zapomnieć”, spisała  Alicja Zielińska. 20 września 2009; w: http://www.poranny.pl/magazyn/art/5246644,rozrzucone-szczatki-cial-kobiety-z-porozcinanymi-brzuchami-wolyn-rzez-polakow-w-1943-roku-tego-nie-da-sie-zapomniec,id,t.html ). W. i E. Siemaszko na s. 383 – 386 wymieniają kolonię Gaj pow. Kowel składającą się z dwóch części – Nowego i Starego Gaju, oraz dokumentują rzeż około 600 Polaków, dokonaną 30 sierpnia 1943 roku.
W kol. Nowiny pow. Włodzimierz Wołyński napad nastąpił o 8.oo rano. Na furmankach wjechali upowcy, wśród których byli Ukraińcy z Nowin i różnymi narzędziami gospodarskimi wymordowali 82 Polaków, na około 90-ciu mieszkających tutaj oraz obrabowali gospodarstwa.  
W kol. Nowojanka pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali nie ustaloną ilość Polaków, imiennie znane jest tylko 15 ofiar.
W kolonii Olin pow. Włodzimierz Wołyński chłopi ukraińscy zamordowali co najmniej 1 Polaka, staruszka. Świadek  Jan B. (Bławat – przypis S.Ż.) (ur. 1936):  „Mieszkaliśmy w leżącej cztery kilometry na południe od Porycka kolonii Olin. W niedzielę udaliśmy się furmanką do naszego kościoła parafialnego w Porycku. Jechało nas sześcioro: dziadek Józef B., ojciec Kazimierz, siostry Waleria (9 lat) i Genowefa (11 lat) oraz brat Józef (15 lat). Gdy dojechaliśmy, konie z wozem zostały przywiązane do drzewa obok parkanu na dziedzińcu przykościelnym, a sami weszliśmy do kościoła. Ksiądz proboszcz Bolesław Sz. (Szawłowski – przypis S.Ż) rozpoczął mszę. Nagle usłyszałem odgłos strzałów karabinu maszynowego, dolatujący od strony głównego wejścia. Tata błyskawicznie posadził mnie w niszy po zrabowanej przez Sowietów figurze Matki Boskiej. Sam uklęknął obok konfesjonału, ale wypatrzył go któryś z banderowców. Kula trafiła go w policzek. Skonał na moich oczach, nic nie mówiąc. Siedziałem skamieniały. Banderowcy rzucali granaty między ławki. Powodowały straszne spustoszenie, rozrywały ciała wiernych, wypływające wnętrzności wydzielały okropny zapach [...]. Posadzka między ławkami była cała zalana krwią. Ukraińcy nie mogąc dorzucić granatów na chór, ostrzelali go z karabinów. Polacy otworzyli główne drzwi i kto żyw biegł do wyjścia. Lecz przed kościołem ustawiony był karabin maszynowy. W ciągu minuty w przejściu powstała góra zabitych i rannych. Wyszedłem z wnęki i pobiegłem do dziadka, leżącego między ławkami. Był ranny w kolano, kazał mi uciekać do cioci Walerii W., która mieszkała nieopodal kościoła. Przedzierałem się przez stos zabitych w drzwiach głównych. Wychodząc na dziedziniec zamarłem, bo ujrzałem dwóch Ukraińców przy karabinie maszynowym. Nieoczekiwanie jeden powiedział do drugiego: „Puść, jego i tak wilki zjedzą”. Moje białe jeszcze rano ubranko nasiąkło krwią z ciał, po których musiałem się przedzierać, chcąc wyjść z kościoła. Pobiegłem do domu cioci, ale nie wszedłem do mieszkania, bo zaraz za progiem leżała kobieta z roztrzaskaną głową. Mozg i krew rozbryzgane były po całym przedsionku. Wycofałem się do drewutni. Rozpadał się ulewny deszcz. Banderowcy tymczasem opuścili teren przykościelny, zaczęli bić i rabować mieszkańców Porycka. Schowany za drzwiami drewutni, obserwowałem nasze konie i wóz, czekając, aż ktoś nadejdzie. Po jakimś czasie pojawił się mój brat Józek z sąsiadem. Przeżył schowany w grobowcu /katakumbach pod kościołem/. Wybiegłem do nich i zdałem relację, gdzie kto leży. Idąc do kościoła znaleźliśmy Tośka, syna cioci Walerii. Zanieśliśmy go na nasz wóz, który Ukraińcy porzucili, widząc dyszel złamany przez spłoszone konie. Sąsiad zadecydował, że taty nie zabierzemy, bo w każdej chwili mogą wrócić Ukraińcy, zabraliśmy więc tylko dziadka, po czym kazał nam prędko ruszać. Do wozu dobiegła jeszcze dziewczyna od A. z naszej kolonii. Józek usiadł na złamanym dyszlu i stamtąd powoził. My leżeliśmy na wozie plackiem, by wyglądało, że konie się spłoszyły. Tak pędząc przez pola i łąki dotarliśmy do domu. Domy w kolonii Olin stały opuszczone. Ktoś spóźniony na mszę cofnął się do osady i powiadomił o rzezi w Porycku. Nie zastaliśmy więc ani dziadków Sz., ani mamy z pozostałymi dziećmi. Uciekli w kierunku Sokala, bo tam Niemcy trzymali posterunek na Bugu. Spotkaliśmy za to naszych wujków /.../, którzy obserwowali wioskę i zaskoczeni naszym widokiem krzyknęli: „To wy żyjecie, a mówili, że rezuni wymordowali wszystkich w kościele!”. Wujek Kostek rozkazał zaraz zmienić opatrunki rannym. Józek miał pomóc przy zmianie dyszla, a mnie przypadło rozpalić w piecu, aby podgrzać wodę do obmycia ran. Jednakże ran nie zdołaliśmy już przemyć i opatrzyć. Na widok unoszącego się z komina dymu, hurma Ukraińców z sąsiedniej wioski ruszyła w naszą stronę. Wujek Kostek krzyknął: „Na wóz!”, a wujek Kuba przeniósł Tośka. Dziadek nie dał się zabrać. Powiedział, że jest już stary i ranny, to nic mu nie zrobią. Został w domu na łóżku. Józek kończył zmianę dyszla i poprawę uprzęży. Wujek Kostek wrzucił jeszcze na wóz worek grochu, przykrył nas sianem i kazał jechać do Sokala, ale tylko leśnymi drogami. Obaj wujkowie zostali, ukrywszy się w sadzie, aby obserwować losy zabudowań i mienia. Do lasu było niespełna 50 metrów, więc ukraińscy chłopi nie zdołali nas dogonić. Józek znając drogi leśne, którymi często chodził na zakupy do Sokala, szczęśliwie dowiózł nas do Bugu. Niemcy skierowali nas do punktu pomocy sanitarnej. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy zastaliśmy tam ciocię Walerię. Pokonała biegiem 22 kilometry, dzielące Poryck od Sokala. Uradowana, wzięła rannego syna na ręce i zaniosła do lekarzy. Ci widząc, że potrzebna jest operacja, gdyż w głowie Tośka utkwił odłamek granatu, skierowali go nazajutrz pierwszym pociągiem do odległego o 100 kilometrów Lwowa. Po operacji żył jeszcze miesiąc. Dwudniowa obecność odłamka wywołała zakażenie krwi. My z Józkiem czekaliśmy w okolicy klasztoru /bernardynów w Sokalu/, mając nadzieję, że któraś z /naszych/ sióstr jeszcze dotrze, gdyż żadnej nie widzieliśmy ani żywej, ani zabitej. Po dwóch dniach udaliśmy się do Waręża, gdzie mieszkał stryj Adam B. Zdaliśmy mu relację o rezunach. Kazał nam poczekać, a sam poszedł przekonać dwóch Niemców, by pojechali z nim do kolonii Olin. Udało mu się dogadać za odpowiednią opłatą. Stryj zastał w wiosce już tylko spalone domy i zabudowania, a w miejscu, gdzie stało łóżko, zwęglone kości dziadka”. (Lato 1943 - „Karta” – 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus)
W majątku Olin pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
W osadzie Orlęta pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali około 50 Polaków.  
W kol. Orzeszyn pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali co najmniej 308 Polaków, majątek zrabowali. Kolonia została otoczona, a Polacy spędzeni do jej środka pod krzyż. Śpiewali „Serdeczna Matko”, byli świadomi swojego losu. Spod krzyża, pod las „ukraińscy partyzanci” najpierw zaprowadzili jedną grupę mieszkańców i wymordowali. W tym czasie druga grupa czekała pod krzyżem i modliła się. Następnie wymordowali drugą grupę. Do każdej grupy najpierw strzelali, a następnie dobijali rannych. Znajdują się tam do dzisiaj 3 zbiorowe mogiły. Janinę Rosadę, ranną, pomimo jej próśb o dobicie, zakopali żywcem. Domy obrabowali, wyrwali nawet drzwi i okna, niektóre rozebrali i przenieśli do wsi ukraińskich, pozostałe później spalili (Siemaszko..., s. 892 – 895). „Wtedy dopędzono na skraj lasu pierwszą grupę kobiet i dzieci. Ustawiono ich na linii lasu, przed którym były gotowe doły/okopy. Dano sygnał - rozpoczęło się mordowanie. Poszły w ruch siekiery, łomy i noże. Przy próbie ucieczki - padały strzały. Pozostała część czekała na swoją kolej w środku wsi, pod krzyżem. Oni wszyscy słyszeli straszne krzyki, lament, jakby walił się w gruzy cały świat. Akcja była bardzo dobrze zorganizowana. Mieszkańcy całej wsi podzieleni byli na trzy grupy, na którymi było łatwiej zapanować. Moi rodzice byli w grupie, oczekującej pod krzyżem. Pilnujący ich Ukraińcy uzbrojeni byli w broń maszynową. Ludzie prosili - puśćcie nas, nigdy tu nie wrócimy. Banderowcy drwili - stamtąd dokąd pójdziecie, już nie powrócicie! Mordy przeniosły się ze skraju lasu na pole. Opowiadano mi, że mężczyźni wyrywali banderowcom łomy i siekiery i bronili siebie i dzieci. Wtedy Ukraińcy zaczęli strzelać. Kiedy wymordowali już pierwszą a następnie drugą grupę mieszkańców, zaczęli ściągać zwłoki do dołów. Do tych celów posłużyli się powrósłami wykonanymi z wyrwanego zboża. Zaplątywali je na nogach wymordowanych, żeby łatwiej było dociągnąć je do dołów. Zdarzały się osoby ciężko ranne. Ukraińcy nie dobijali ich, tylko stwierdzali, że i tak zdechną. Malutkie dzieci wrzucali banderowcy żywcem do dołów. Niejednokrotnie starsze dzieci uciekały im w zboże i do lasu. One później błąkały się i powracały do  obrabowanych domów, wyłapywali ich upowcy i mordowali. /../ Tę rzeź przeżyła jedna kobieta. Pochodziła z Orzeszyny, mieszkała w Horochowie. Wraz z mężem i córką przyjechała do rodziny w Orzeszynie na okres żniw. Zazwyczaj lato spędzała u matki. Tak było i teraz. Jej córka poszła na mszę do kaplicy. Ją z mężem, brata, dzieci - całą dużą rodzinę, popędzono do lasu. W czasie mordów najpierw upadł na nią mąż a później inni. Wiedziała, że wszystkich wymordowani, ale myśl, że córka jeszcze żyje, dodawała jej sił. Musi iść i ją ratować. Leżała cała we krwi i wszystko słyszała, znała ukraiński. Jej mąż był stolarzem, pracował w niedalekich Pieczychwostach, wsi ukraińskiej, w stolarni dworskiej. Znała wielu Ukraińców, także tych, którzy nieśli zagładę. Leżała na ziemi, na niej zwłoki. Upowcy ściągnęli już wiele ciał do rowów. Dotarli do niej. Najpierw obejrzeli jej buty, były przechodzone, zostawili. Zaczęli ciągnąć ją do dołu. Otworzyła oczy i... poznała młodych Ukraińców pochodzących z Pieczychwostów. Odezwała się po ukraińsku - " Ja żywa". Podleciał jeden z nich z łomem. - Ja ciebie zaraz zabiję! A ona wtedy - Ty mnie zabijesz? A ja jestem kuma wasza! Ty powinowaty! Na takie słowa młodzi Ukraińcy najpierw wrośli w ziemię, a potem ją podnieśli i dopytywali – co robiła w Orzeszynie. Odpowiedziała, że z Horochowa przyjechała po żywność. Wszystkich wyganiali i nikt jej nie chciał słuchać. Młodzi nakazali jej, aby poszła do Orzeszyny umyć się i przebrać, bo cała była we krwi. Uratowana kobieta z Horchowa widziała jak zabijali dorosłych i dzieci. Jeśli mężczyzna miał na nogach oficerki, a Ukraińcy nie mogli ich zdjąć, to obcinali nogi i zabierali z butami. /../ Kiedy ją puścili, skręciła w zboże. Tam odnalazła córkę i bratową. Wspólnie poszły na Józefkę. Ona pierwsza opowiedziała o tym, co wydarzyło się w Orzeszynie, tym, którzy przeżyli i schronili się w Sokalu”. (Zofia Szwal, wysłuchała Teresa Madej; 2008-08-07; w: http://www.zamosconline.pl/text.php?id=2426&rodz=kul). Zofia Janina S. (ur. 1930):  „W niedzielę rano przyszła grupa uzbrojonych Ukraińców, chodzili po domach i kazali mężczyznom pojechać furmankami do lasu. Mówili, że mają coś wozić dla partyzantów ukraińskich. /.../ Ode mnie z domu nikt nie pojechał, bo w tym dniu przyjechali do nas goście, małżeństwo K. z trzynastoletnim siostrzeńcem. Po godzinie jedenastej usłyszeliśmy strzały od strony Porycka. /…/ Sądziliśmy, że to ćwiczenia partyzantów. Wyszliśmy na chwilę przed dom i wróciliśmy do środka. Za moment drzwi otworzyły się i weszło kilku uzbrojonych mężczyzn. Jeden był w hełmie, pozostali mieli na głowach furażerki. Ten, który nosił hełm, miał przewieszony przez ramię karabin maszynowy. Powiedział, byśmy wyszli z domu. Na pytanie ojca - dlaczego, odparł, że od Gruszowa nadchodzą Niemcy, a oni będą nas bronić. Na co mój ojciec zapytał - przed kim. Wówczas mężczyzna zarepetował broń i powiedział, że jeśli nie wyjdziemy, będzie strzelał. Wyszliśmy przed dom. Na naszym podwórzu stali inni sąsiedzi, część stała na drodze. Pan K. podszedł do mężczyzny w hełmie i chwilę z nim rozmawiał. Domyślam się, że podał się za Ukraińca (nikt go w okolicy nie znał), bo po chwili ten w hełmie pozwolił mu zaprząc do wozu. Nakazał mu jechać do Samowoli, tam zatrzymać się i pójść do sołtysa. Kiedy nasz gość wsiadał na wóz, zabierając swoją żonę i siostrzeńca, mój ojciec podszedł do Ukraińca i poprosił, aby pozwolił zabrać na wóz mnie i brata. Ten przez chwilę zastanawiał się, po czym wyraził zgodę. Powiedział jeszcze do pana K., aby jadąc do Samowoli zatrzymał się przy figurze /przydrożnym krzyżu/ i tam nas zostawił. Mówił, że nasi rodzice tam przyjdą. Ruszyliśmy. Gdy dojechaliśmy do figury, poprosiłam pana K., by nas wysadził, ale on odpowiedział, że nigdzie nie będziemy wysiadać i żebyśmy w ogóle się nie odzywali. Gdy dojechaliśmy do pierwszego budynku za krzyżem (była to druga część Orzeszyna), z budynku wyszli Ukraińcy i otoczyli wóz. Pytali pana K., kim jest i dokąd jedzie. Odpowiedział, że jest Ukraińcem i jedzie do sołtysa do Samowoli. Wtedy zauważyłam od strony Samowoli idącą dużą grupę osób. Widziałam również, że ludzie z naszej części Orzeszyna byli gromadzeni w jednym miejscu. Nam Ukraińcy kazali wysiadać z wozu i wyprzęgać konie. Mówili, że muszą sprawdzić, kim jesteśmy. Cały czas nas pilnowali. Gdy ludzie idący od Samowoli zbliżyli się, dostrzegłam, że byli dokładnie strzeżeni przez uzbrojonych Ukraińców. Skręcili do lasu. Wówczas Ukraińcom, którzy nas pilnowali, zaczęło się spieszyć. Powiedzieli, żebyśmy jechali do Samowoli i tam czekali u sołtysa. Gdy odjechaliśmy kawałek, usłyszeliśmy z lasu strzały i straszne krzyki. Jechaliśmy szybko pustą już drogą. W pobliżu pól oddzielających Orzeszyn od Samowoli ze zboża wyszło dwóch uzbrojonych Ukraińców. Znowu nas zatrzymali i pytali, dokąd jedziemy. Pan K. odparł, że ich starszyzna kazała mu jechać do sołtysa do Samowoli i że wcześniej wszyscy nas przepuścili. Cały czas rozmawiał po ukraińsku. Kazali nam jechać, ale widziałam, że patrzyli za nami. Gdy dojechaliśmy do niewielkiego lasku, pan K. skręcił do Sokala. Po drodze spotykaliśmy ludzi, którzy uciekali z Wołynia, przeważnie kobiety i dzieci. Niektórzy byli ranni. Zabieraliśmy uciekinierów na wóz”.  (Lato 1943 - „Karta” – 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus).
W kol. Oseredek Nowy pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy uprowadzili z domu 2 Polaków: dziadka o nazwisku Smyl  z wnukiem, po których ślad zaginął.
We wsi Oszczów pow. Horochów zamordowali 3 Polaków.
We wsi Ozierany (Jezierzany) pow. Kowel upowcy ujęli uciekających z innych wsi 2 Polaków, wywieźli do wsi Suszybaba, gdzie jednego zamordowali.  
We wsi Oździutycze pow. Horochów zamordowali 14 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi i majątku Pawłówka pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali co najmniej 11 Polaków, w tym 2 mężczyzn, reszta ofiar to kobiety i dzieci.
W kol. Pelagin pow. Włodzimierz Wołyński wymordowali wszystkich Polaków, ustalono 22 ofiary.
We wsi Piatykory pow. Horochów zamordowali 4 Polaków, w tym dziadków z 4-letnim wnukiem, ich ciała wrzucili do studni.  
We wsi Pieczychwosty pow. Horochów zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, znana jest 1 ofiara.  
W kol. Piński Most pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 6 rodzin, ocalała jedna rodzina mieszkająca pod lasem, którą „ukraińscy powstańcy” wyrżnęli następnego dnia. Zginęło tutaj 36 Polaków. Uratowała się tylko jedna kobieta, która trzy dni bez jedzenia siedziała w krzakach, po czym przez całą noc szła do Włodzimierza Wołyńskiego polami, natrafiając na zwłoki pomordowanych.  Antonina i Kazimierz Sidrowicz podają: „ zamordowani zostali przez Ukraińców:                                     
1. Sienkiewicz Hipolit lat ok. 35 oraz jego rodzeni bracia: Kazimierz lat ok. 25  i Antoni lat ok. 20.
2. Zymon Stanisława lat ok. 20 i Konstancja lat ok. 21. Tam było 3 rodziny Zymonów, ale już nie pamiętam imion.
3. Hypś Stanisław lat ok. 40 i jego rodzony brat Eugeniusz lat ok. 25.
4. Żukowski Stanisław albo Antoni lat ok. 35 i jego żona Antonina lat ok. 35.
5. Dobrowolski, tam było 3 rodziny Dobrowolskich, pamiętam że to były liczne rodziny, ale już nie pamiętam imion tych ludzi, ani ich wieku.” (Antonina i Kazimierz Sidorowicz, w: jw.).
W miasteczku Poryck pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali około 220 Polaków. Pomimo, iż ksiądz odwołał sumę z godz. 11-tej, Polacy na nią przyszli. Zostali otoczeni w kościele i wymordowani, zginął też ksiądz proboszcz Bolesław Szawlowski. Ukraińcy chodzili po kościele i strzelali do zgromadzonych ludzi, głownie starców, kobiet i dzieci, dobijali rannych. Kościół obrabowali, wypili wino mszalne, śmieli się. W dole śmierci koło dzwonnicy zakopano ponad 100 ofiar. Po dokonaniu rzezi w kościele upowcy polowali na Polaków w całym miasteczku i w okolicach przez dwa dni. W mordach uczestniczyły kobiety i młodzież ukraińska (Siemaszko..., s. 896 – 899).  „Palinko był stryjecznym wujem mojego ojca, miał już koło 70 lat, od kiedy pamiętam, to od zawsze był kościelnym. Tego ranka 11 lipca 1943 roku, spotykając mojego ojca powiedział: – ale mamy ładną pogodę (nie było żadnej chmurki na niebie), będzie dużo ludzi w kościele, bo i to chyba ostatnia niedziela przed żniwami. I poszedł do kościoła. My z tatą i Tośkiem Gąsiorowskim poszliśmy na sumę (to tak na godzinę 11:00) do kościoła. Mama Tośka była w innej wsi u znajomych, a siostra (nie pamiętam jej imienia) poszła do kościoła z koleżanką. Jak zwykle my z Tośkiem stanęliśmy przed ołtarzem po lewej stronie, stało tam jeszcze kilku chłopaków. Dziewczyny stawały po prawej stronie ołtarza. Tata zawsze stawał przy oknie na korytarzu (kościół w Porycku miał krużganek wokół kościoła), patrząc prosto na ołtarz. W kościele, jak spostrzegłem, było dość dużo ludzi. Były tam całe rodziny, z małymi dziećmi na rękach. Wuj Palinko (kościelny) zadzwonił sygnaturką, a po chwili wszedł ksiądz Szawłowski z ministrantami, rozpoczęła się suma (nabożeństwo). Już nie pamiętam, w jakim momencie ktoś wszedł do kościoła i krzyknął: – Ukraińcy – upowcy są przed kościołem. Zrobiło się ogromne poruszenie, ludzie zaczęli biegać (do drzwi i z powrotem do ołtarza), dzieci płakały. Ale msza trwała nadal. Dopiero gdy otworzyły się główne drzwi i z nich zaczęto strzelać z karabinu maszynowego, zrobił się popłoch, ogromny krzyk i lament. Ludzie biegali tam i z powrotem, padali, klękali, modlili się i krzyczeli, a najwięcej było słychać krzyki małych dzieci. Nie pamiętam już jak, ale zgubiłem gdzieś w tumulcie i ścisku Tośka. Zacząłem uciekać do drzwi wejściowych bocznych, przy drzwiach powstał ścisk i zamieszanie. Jak potem zrozumiałem, to ojciec mój odwrotnie, po usłyszeniu strzałów wchodził z korytarza (krużganku) do kościoła, i jakimś cudem spotkaliśmy się tuż pod chórem (tam gdzie organista Zegarski grał do mszy na klawikordzie). Ojciec złapał mnie za rękę i pociągnął do wieży i schodami na chór. Karabin maszynowy cały czas strzelał, słychać było także pojedyncze strzały karabinowe. Tam już był pan Zegarski i jeszcze parę osób (nie pamiętam już ich nazwisk). Byli to znajomi mego ojca. Oprócz mnie było tam jeszcze kilkoro małych dzieci. Ojciec z Zegarskim pamiętali, że drzwi z wieży na poddasze krużganków zostały zamurowane tylko na płaską cegłę i to na glinę, bo nie było wówczas cementu. Ponieważ nie było żadnych narzędzi, tata z Zegarskim scyzorykami zaczęli wydłubywać glinę i cegły zaczęły się ruszać, tak jedną po drugiej, dłubiąc, usuwano. Zrobiono niewielki otwór i wszyscy obecni weszli na poddasze. Ktoś ostatni założył otwór cegłami. Było nas, jak pamiętam, kilkanaście, może z 15 osób, w tym małe dzieci. Biegliśmy poddaszem aż do drugiej wieży, w której (jak wiedzieliśmy), nie było schodów. W szybkim biegu przeszkadzały nam grube belki, podtrzymujące zadaszenie. Ale dzięki tym belkom mieliśmy się potem, później, za czym schować. Biegnąc, słyszeliśmy cały czas, jak strzelał karabin maszynowy i wtórowały mu pojedyncze wystrzały oraz wybuchy granatów. Nie zdawałem sobie sprawy, co się tam dzieje, ojciec ani znajomi nie zabierali głosu, byli wystraszeni nie mniej niż ja. Schowaliśmy się za ostatnią belką rusztowania i siedzieliśmy jak myszy, cicho i z zapartym tchem. Wokół nas było ciemno, gdyż – jak już wspominałem – nie było schodów na tej wieży. Wejście do wieży było zamurowane. Po jakimś czasie zobaczyliśmy w poświacie okna nad zakrystią dwie postacie idące w naszą stronę. Byli to mężczyźni z karabinami, szli w naszym kierunku. Zrobiło się małe poruszenie, ale tata powiedział: „siedźcie cicho, to może nas nie zauważą”. Wszyscy myśleli to samo, że może nas już odkryli. Dreszcz przeszedł chyba wszystkim po plecach. Jeszcze bardziej przylepiliśmy się do belek i czekaliśmy, co będzie dalej. Oni uszli jeszcze z parę metrów, przechodząc przez belki poddasza i stanęli nadsłuchując, a my wstrzymaliśmy oddech. Po paru minutach tak silnego napięcia odetchnęliśmy, zauważyliśmy, że oni (a byli to najpewniej mordercy z kościoła) zawrócili i odchodzą, a my odetchnęliśmy z ulgą. Zostaliśmy na razie uratowani przez grube belki poddasza. Ale za jakiś czas, może po pół godzinie, powietrzem targnął potężny wybuch, aż strop pod nami się zatrząsł, nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Za chwilę do wieży zaczął napływać czarny dym i swąd spalonej słomy. Tata domyślił się, że pewnie to upowcy wysadzili ołtarz lub katakumby hrabiów Czackich pod posadzką kościoła. Gdy byliśmy zajęci ostatnimi przeżyciami i podsłuchiwaniem, co dzieje się w kościele, niespodziewanie zaczęło grzmieć i błyskać. Spadł duży, ulewny deszcz, słyszeliśmy, jak dudnił o blachę dachu. Bardzo głośno grzmiało. Okazało się, że burza była gwałtowna i trwała krótko, ale to wystarczyło, żeby upowcy wynieśli się z kościoła. To już było około czwartej godziny po południu. Takie było nasze napięcie przez ten czas, że nie liczyliśmy, ile to wszystko trwało. Ktoś wszedł od zakrystii i powiedział nam, że Ukraińców już nie ma w kościele. Nie chcieliśmy uwierzyć. Pomalutku, z duszą na ramieniu, zaczęliśmy przechodzić przez belki w kierunku wyjścia, do naszej dziury w tamtej drugiej wieży. Schodząc na schody wieży zobaczyłem pierwszą ofiarę, była to zamordowana kobieta. Leżała na schodach, i jak pamiętam, głową w dół, nie żyła, a kałuża krwi ściekła aż na dół schodów do kościoła. Wychodząc z wieży do kościoła zobaczyliśmy, co się stało, ogarnęło nas przerażenie i strach. Na posadce kościoła leżała biała powłoka kurzu z wapiennego tynku i ludzie byli cali biali. Okazało się, że jak upowcy zapalili słomę, by zdetonować pocisk artyleryjski, który miał zniszczyć ołtarz, to posypał się tynk wapienny z sufitu i ścian kościoła. Wszystko było pokryte białym proszkiem i kawałkami tynku. Wybuch nie zdołał zniszczyć ołtarza. Tylko nadpalone zostały stopnie przed ołtarzem i dywany. Dużo ludzi leżało w kałużach krwi, inni klęczeli, jeszcze inni wołali o pomoc. Widziałem, jak jedni pomagali drugim, by się wydostać spod innych, martwych ciał. Jeszcze inni wynosili na rękach swoich zmarłych lub rannych. Ojciec, przerażony tym, co zobaczył, przypomniał sobie, że w kościele był także dziadek Józef Jezierski, zaczął go szukać, chodząc od jednych zwłok do innych, ale dziadka nie było, ani wśród żywych, ani zmarłych. Ojciec pociągnął mnie w kierunku zakrystii. Ale by tam dojść, musieliśmy przejść przez kałuże krwi, w której leżały trzy kobiety. Jak mi się zdawało, była to matka z córkami. Ojciec wziął mnie na ręce i przeniósł, by nie nadepnąć na leżące kobiety. Dziadka zobaczyliśmy, jak stał schowany za bocznymi drzwiami. Były to duże drzwi, którymi wchodziło się do kościoła i do zakrystii. Dziadek stał za tymi drzwiami, był jakby nieprzytomny, miał osmalone wąsy i nadpaloną marynarkę. Pamiętam, jak ojciec powiedział do dziadka: „niech tata idzie do domu i powie Gienkowi (to brat ojca, który mieszkał z dziadkami w Starym Porycku), by zabierał rodzinę i niech uciekają w kierunku Sokala”. (Sokal był poza granicą [dawna granica rosyjsko-austriacka], była to już Generalna Gubernia, tak to Niemcy nazywali). Dziadek zapytał ojca: „a gdzie wy idziecie”, ojciec odpowiedział, że w świat, i że do Sokala. Gdy rozmawialiśmy z dziadkiem, widziałem, jak ludzie wychodzili, uciekali z kościoła, nieśli ranne dzieci na rękach. Wszyscy byli bardzo wystraszeni, widziałem, że niektórzy byli zbroczeni krwią. Szli do domów z nadzieją, że tam znajdą schronienie, a tam (jak się potem okazało) już na nich czekali upowcy, by dalej mordować. Tych, co byli w domach, i tych wracających z kościoła. Tak wymordowano całą rodzinę Palinków. Po rozmowie z dziadkiem nie poszliśmy do Palinków (na szczęście), ani do naszego pokoju w baraku, chociaż był on po drodze. Poszliśmy w kierunku chutorów pod lasem, tam ojciec miał znajomego Ukraińca, dawnego sąsiada z Pawłówki, Mielniczuka Kiryka i na niego liczył, że nam pomoże. Biegliśmy opłotkami, unikając spotkania ludzi, tylko psy za nami szczekały. Po godzinie takiego biegu skryliśmy się w zagonie żyta (żyto było wysokie, bo to już krótko przed żniwami) i czekaliśmy, aż się ściemni, by pójść do Kiryka (to jest imię). Gdy tak cicho, trochę drzemiąc, siedzieliśmy, raptem usłyszeliśmy głosy Ukraińców, szli obok drogą. Opowiadali sobie, jak to „strilały do Lachów (strzelali do Polaków) w poryckim kościele”. Pochyliliśmy niżej głowy i czekaliśmy, aż przejdą. Aż tu nagle usłyszeliśmy ujadanie psa, zdrętwieliśmy ze strachu, ale prawdopodobnie był to jeszcze szczeniak. Gdyby to był stary pies, to już by było po nas. Zdaliśmy sobie z tego sprawę dopiero gdy Ukraińcy odeszli, a pies przestał ujadać. Prawdopodobnie pies biegał wokół idących, oszczekując swych panów. Kiryk nawet mocno się nie zdziwił, wysłuchał relacji ojca o tym, co się stało w kościele. Przyjął nas do swego domu, nakarmił i przenocował. Ja spałem z jego synem w łóżku, a tata w stogu z sianem, tak było bezpieczniej i dla Kiryka, i dla nas. Drugiego dnia (12 lipca) gospodarz na prośbę ojca pojechał do Palinków w Porycku i przywiózł nasze spakowane walizki. Jak mówił, nie jechał koło kościoła, bo się bał, że spotka upowców. Od sąsiadów Palinków dowiedział się, kogo z nich zamordowano w kościele (zamordowano dziadka Palinkę i jego wnuczkę, a księdza przy ołtarzu tylko raniono). Gdy ojciec szedł do kościoła, nie miał przy sobie dokumentów ani żadnych pieniędzy (ale wszystko było w walizce ojca). Jak Kiryk wrócił z Porycka, to powiedział nam, że upowcy po wyjściu z kościoła poszli mordować po domach. Żona Kiryka dała nam chleba na dalszą drogę. Poczekaliśmy, aż zrobiło się ciemno, bo mieliśmy przejść przez tory kolejowe, a to była droga Ukraińców, którędy jeździli do Porycka. Poczekaliśmy, aż zajdzie księżyc i przebiegliśmy tory. Po pewnym czasie spotkaliśmy znajomych i razem już śmielej szliśmy do granicy (była to granica pomiędzy Ukrainą a Reichem). Było już rano. Niemcy dopiero wychodzili na granicę, nie zatrzymali nas, tylko kazali iść prosto do Sokala. W Sokalu spotkaliśmy już kilkadziesiąt osób, takich jak i my, uciekinierów z okolic Porycka. Ale oni nic nie słyszeli o naszych dziadkach, stryju i stryjence z dziećmi ze Starego Porycka. Ale i w Sokalu nie było spokoju, pewnej nocy obudziły na pojedyncze strzały i kanonada karabinu maszynowego. Rano dowiedzieliśmy się, że to z komendy niemieckiej policji ukraińska policja uciekła w nocy do lasu z całą swoją bronią, stąd ta nocna strzelanina. Dalszy okres okupacji niemieckiej spędziliśmy w Karnkowie u dziadków Bańcerów. Mama już zmarła, a my z bratem i ojcem zamieszkaliśmy w Kwidzyniu. O zamordowaniu dziadków i całej rodziny Jezierskich dowiedzieliśmy się dopiero w latach 60-ych. Nasz znajomy Afanazy Hoszko, Ukrainiec, były pracownik warsztatu w Porycku, po wojnie zamieszkał na Śląsku. Pojechał w latach 60-ych do Porycka, aby odwiedzić rodzinę. Rozmawiał ze swoim bratem Siergiejem i on mu opowiedział, jak zamordowano naszych dziadków ze Starego Porycka. Otóż naszych dziadków: Józefa i Jadwigę Jezierskich, prababkę Ulanowską oraz stryja Gienka, jego żonę i dwoje nieletnich dzieci zamordowali sąsiedzi Ukraińcy. Przewodził im Ukrainiec Klim Matwiejczuk, sąsiad ze Starego Porycka. W domu dziadków była jeszcze rodzina żony stryja. Był tam dziadek i babka Zembrzyscy oraz ich starsza córka z dwojgiem dzieci w wieku 12-14 lat, i była tam jeszcze młodsza siostra stryjenki. Czyli razem w domu było 13 osób. Wszyscy zostali zamordowani na podwórku, a dzieci utopiono w studni. Stryj Gienek, ranny, z żoną próbował uciekać, upowcy dogonili ich na wale pomiędzy jeziorem a stawami i tam dobili. Dom został spalony, a ich cały dobytek zabrał główny morderca Matwiejczuk. Nazwisko Jezierskich, Eugeniusza i jego żony Marii, widnieje na płycie nagrobnej na cmentarzu w Pawliwce. Ten, kto opowiadał o tym okropnym mordzie, musiał tam być, lub dowiedział się od któregoś z morderców.” (Ryszard Jezierski: HISTORIA RODZINY JEZIERSKICH Z PORYCKA ' w: „Nad Odrą” , nr 6 – 8/ 2012). „Byłem świadkiem mordu dokonanego w dniu 11.07 1943 r. przez bandę „rezunów” UPA w kościele parafialnym w Porycku powiat Włodzimierz Wołyński. W owym czasie zamieszkiwaliśmy w leżącej 4 km na południe od Porycka Kolonii Olin. W niedzielę 11. 07.1943 r. udaliśmy się furmanką do naszego kościoła parafialnego w Porycku. Jechało nas sześcioro: mój dziadek Józef Bławat lat 66, ojciec Kazimierz Bławat lat 41, moje siostry Waleria i Genowefa, 9 i 11 lat, oraz brat Józef Bławat lat 15. Ja miałem wtedy nieco ponad 7 lat. Gdy dojechaliśmy do kościoła konie z wozem zostały przywiązane do drzewa przy parkanie na dziedzińcu przykościelnym od strony północno- wschodniej. Sami weszliśmy do kościoła. Dziadek udał się do czwartej ławki w prawym rzędzie, siadając na skraju od środkowej nawy. Siostry stanęły pod amboną bliżej balustrady i ołtarza. Brat został z tyłu za ławkami, a ojciec ze mną zatrzymał się obok znajdującego się nieopodal konfesjonału. Kościół zapełniał się powoli, ksiądz proboszcz Bolesław Szawłowski rozpoczął celebrować mszę świętą. Wsłuchani w Introitus nie przeczuwaliśmy nawet, że kościół otoczyła już banda Ukraińców UPA. Nagle usłyszałem odgłos strzałów z ciężkiego karabinu maszynowego dolatujący od strony głównego wejścia do kościoła. Tata błyskawicznie posadził mnie w niszy po zrabowanej w 1939 roku przez Sowietów figurze Matki Bożej. Padły pierwsze ofiary spośród wiernych stojących w środkowej nawie. Wówczas, aby zapobiec dalszej masakrze, a przy tym okupując to w większości własną śmiercią, stojący pod chórem ludzie zamknęli drzwi główne. Ksiądz Bolesław Szawłowski, widząc tylu rannych i zabitych, przerwał mszę świętą, wszedł na ambonę i udzielił ostatniego rozgrzeszenia zabitym, rannym oraz żywym klęczącym przed Bogiem w obliczu śmierci. Wypowiadając jeszcze ostatnie błogosławieństwo dodał słowa: "Bracia Polacy, giniemy za wiarę". W tym momencie banderowcy rozbili granatem drzwi od zakrystii i wdarli się na stopnie ołtarza, skąd rozpoczęli strzelać do wiernych. Jeden z karabinów maszynowych wycelował w księdza znajdującego się jeszcze na ambonie. Ksiądz Bolesław Szawłowski, trafiony w rękę i nogi, stoczył się po stopniach ambony padając na ciała swych parafian zabitych u stup ołtarza. Mój tata klęczał obok konfesjonału, ale i jego wypatrzył jeden z Ukraińców kula trafiła w policzek przechodząc pod okiem, skonał na moich oczach nic nie mówiąc. Siedziałem skamieniały chwilą niezacieralną jak wieczność. Następnie banderowcy rzucili granaty między ławki. Rzucone wiązki granatów powodowały straszne spustoszenie wśród wiernych: ciała były rozrywane na połowę, wnętrzności wypływające z rozerwanych ciał powodowały przykry fetor, ciała bez nóg w ostatnich impulsach podskakiwały na rękach. Posadzka między ławkami była cała zalana krwią. Nie mogąc dotrzeć do chóru, ostrzeliwali ogniem karabinów. Polacy otworzyli drzwi główne i, kto żył, biegł do wyjścia. Lecz tam, przed kościołem, ustawiony był ciężki karabin maszynowy typu talerzowego. W ciągu minuty w przejściu pozostała tylko góra ciał zabitych i rannych. W międzyczasie czterech "rezunów" wniosło dwa wielkie pociski artyleryjskie, które ułożyli na ołtarzu głównym, obłożyli słomą z sienników, po czym podpalili i odeszli mając nadzieję, że pociski zburzą kościół. Jednakże granat mający dopomóc detonacji, ułożony między pociskami, zdmuchnął płomienie, wyrywając jedynie otwór do grobowca pod ołtarzem. W kościele było pełno dymu. Wyszedłem z wnęki i pobiegłem do dziadka leżącego między ławkami. Ale dziadek, ranny ciężko w kolano, rozkazał mi samemu uciekać do cioci Walerii Walczak, która mieszkała nieopodal kościoła. Więc przedzierałem się przez stos zabitych na stopniach wejścia głównego. Przy wejściu na dziedziniec ujrzałem dwóch Ukraińców przy karabinie maszynowym, zamarłem. Wtedy nieoczekiwanie powiedział jeden z nich do drugiego: "Puskaj, jewo i tak wilki zjedzą" (moje białe ubranko nasiąkło krwią zabitych i rannych, po ciałach których musiałem się przedrzeć chcąc wyjść z kościoła). Ile mi sił starczyło pobiegłem do domu cioci Walerki, ale nie mogłem wejść do mieszkania: zaraz za progiem leżała kobieta z roztrzaskaną głową, mózg i krew rozbryzgane były po całym przedsionku. Wycofałem się więc do drewutni, gdyż zaczął padać ulewny deszcz. Banderowcy tymczasem opuścili tereny przykościelne, ruszając bić i rabować mieszkańców Porycka. Schowany za drzwiami drewutni obserwowałem nasze konie i wóz, czekając, czy ktoś nadejdzie. Po jakimś czasie pojawił się mój brat Józek, który przeżył schowany w grobowcu, wraz z sąsiadem. Uradowany wybiegłem do nich i zdałem relację, gdzie kto leży. Idąc do kościoła znaleźliśmy Tośka (brata ciotecznego, syna Walerii Walczak). Zanieśliśmy go na nasz wóz, który Ukraińcy porzucili widząc dyszel złamany przez spłoszone konie. Sąsiad osądził, że mojego taty już nie zabierzemy, bo nie będzie na to czasu i w każdej chwili mogli wrócić Ukraińcy zabraliśmy więc tylko dziadka po czym kazał nam prędko ruszyć. Do wozu dobiegła jeszcze od Aniołczyków z naszej kolonii. Józek usiadł na złamanym dyszlu i stamtąd kierował wozem oraz końmi. My leżeliśmy na wozie plackiem, by wyglądało, ze konie się spłoszyły, i tak pędząc przez pola i łąki dotarliśmy do domu. Tymczasem domy w kolonii Olin stały opuszczone przez mieszkańców ktoś spóźniony na mszę cofnął się do osady i powiadomił o rzezi w Porycku. Nie zastaliśmy więc ani moich dziadków Szczęchów, ani mojej mamy z pozostałymi dziećmi: jednoroczną Kazią i trzynastoletnim Tadeuszem. Wraz z wieloma innymi uciekli w stronę Sokala, bo tam Niemcy trzymali posterunek na Bugu. Spotkaliśmy za to naszych wujków Jakuba Szczęcha i Konstantego Furmagę, którzy obserwowali wioskę i zaskoczeni teraz naszym widokiem wykrzykiwali: "To wy żyjecie, a mówili, że wszystkich rezuni wymordowali w kościele". "Ano żyjemy"- zdołaliśmy odpowiedzieć. Wujek Kostek rozkazał zaraz "Kuba, zmienić opatrunki rannym!". Józek miał pomóc przy zmianie dyszla, a mnie przypadło rozpalić ogień w piecu, aby podgrzać wodę do obmycia ran. Jednakże ran nie zdążyliśmy już przemyć i opatrzyć. Na widok unoszącego się z komina dymu hurma Ukraińców z sąsiedniej wioski ruszyła w naszą stronę. Wujek Kostek krzyknął: "Na wóz!" a wujek Kuba ruszył przynieść Tośka. Dziadek nie dał się zabrać. Powiedział, że jest już stary i ranny, to mu nic nie zrobią. Został w domu leżąc na łóżku. Józek kończył zmianę dyszla i poprawę uprzęży. Wujek Kostek wrzucił jeszcze na wóz worek grochu, przykrył nas sianem i przykazał jechać do Sokala; "Ale tylko leśnymi drogami". Obaj wujkowie zostali, ukrywszy się w sadzie, by obserwować losy zabudowań i mienia. Do lasu było niespełna 50 metrów, więc ukraińscy chłopi nie zdołali nas dogonić. Józek znając drogi leśne, którymi często chodził na zakupy do Sokala, szczęśliwie dowiózł nas do granicy na Bugu. Niemcy, widząc rannego brata ciotecznego i nas wystraszonych chłopców, przepuścili przez granicę i skierowali do punktu pomocy sanitarnej, który mieścił się na dziedzińcu przyklasztornym. Punkt ten obsługiwany był przez szwedzki i polski Czerwony Krzyż z Kamionki Strumiłowej. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że ciocia Waleria Walczak była już tam na miejscu, pokonując biegiem ok.22 km dzielące Poryck od Sokala. Uradowana wzięła swego rannego syna na ręce i pobiegła do lekarzy. Ci widząc, że potrzebna jest operacja, gdyż odłamek granatu utkwił w głowie, skierowali go nazajutrz pierwszym transportem koleją do odległego o około 100 km Lwowa. Tam, po operacji, brat cioteczny żył jeszcze miesiąc. Zmarł w szpitalu lwowskim. Dwudniowa obecność odłamka wywołała zakażenie krwi. My z bratem Józkiem czekaliśmy w okolicy klasztoru, mając nadzieję, że któraś z sióstr jeszcze dotrze, gdyż żadnej z nich nie widzieliśmy ani żywej ani zabitej. Po dwóch dniach udaliśmy się do miejscowości Waręż gdzie mieszkał nasz stryj Adam Bławat. Zdaliśmy mu relację o „rezunach”. Kazał nam zatrzymać się i czekać w jego domu. Sam poszedł przekonać dwóch Niemców, by pojechali z nim do Kolonii OLIN. Umiał trochę mówić po niemiecku z austriacką melodią, bo jeszcze przed I wojną światową służył w CK Armii. Jakoś mu się udało dogadać „za odpowiednią opłatą” i pojechali z nim furmanką do naszej wioski. Tam zastał już tylko spalone domy i zabudowania, a na miejscu gdzie stało łóżko, zwęglone kości dziadka. Pochował więc  je, a z domu zabrał ukryte za kominowym popielnikiem dokumenty rodzinne. Udał się do Porycka, aby pochować tatę, lecz tam dowiedział się, że ofiary mordu zostały pochowane z rozkazu Niemców na dziedzińcu przed Kościołem we wspólnej mogile – 180 ofiar mordu. Księdza proboszcza pochowano na prośbę popa oddzielnie w pobliżu figury św. Anny po prawej stronie dziedzińca, gdyż pop uzasadniał, że „księdza nie godzi się chować w ziemi deptanej”. Kiedy wrócił, nalegaliśmy, aby zezwolił nam pojechać szukać mamy. Stryj zgodził się, choć nie bez wahania. Załadował nam worek kaszy, ziemniaków, parę bochenków chleba, trochę owsa dla koni, a na wierzch siana. Ruszyliśmy, oczywiście zawracając do Sokala, by sprawdzić, czy przypadkiem nie pojawiły się nasze siostry. Na transport kolejowy nie chciano nas zabrać, gdyż ładowano jedynie ludzi, bez furmanek i koni. Jechaliśmy więc około tygodnia naszym wozem aż do Przeworska na Podkarpaciu, wyposażeni w dokument wystawiony w języku niemieckim i polskim, zaświadczający, że jesteśmy uciekinierami zza Buga. Mieliśmy szczęście. Nasi zatrzymali się dokładnie w Przeworsku u gospodarza o nazwisku Kapusta, który użyczył uchodźcom swych czworaków. Radości było co niemiara. Matula nasza myślała, że wszyscy zginęliśmy. Opowiadać trzeba było po kilka razy, bo sąsiedzi się schodzili, ciekawi na wieści, „jak to rezuni po sąsiedzku dorabiali się na polskim dobytku żywym i martwym”.(Jan Bławat: Masakra w kościele parafialnym w Porycku 11.VII. 1943; w:  KSI nr 7 z 2013 r. Od redakcji; rozmawialiśmy z autorem wspomnień który powiedział, że w takiej wersji przedstawił wydarzenia na przesłuchaniu u prokuratora IPN w Gdańsku. Spisał je w 1995 roku.).  Krzysztof Filipowicz: „Miałem wtedy 15 lat.  W niedzielę 11 lipca 1943 r. poszedłem z rodziną do kościoła. Mszę święta o godz. 11 prowadził ks. Bolesław Szawłowski.  Kościół był pełen ludzi zarówno z Porycka jak i okolicy.  Nie służyłem do mszy, choć byłem ministrantem. Podczas nabożeństwa kościół został otoczony przez uzbrojone bandy ukraińskie. Rozpoczęła się strzelanina. Zgromadzonych w świątyni Polaków ogarnęło przerażenie. Niektórzy w panice próbowali uciec ze świątyni. Kule dosięgły ich na zewnątrz. Po jakimś czasie bandyci weszli do kościoła. – Widziałem jak upadł ksiądz Szawłowski – relacjonuje Filipowicz. – Widziałem jak oprawcy stanęli przy ołtarzu i zaczęli strzelać do ludzi. Ci, których nie dosięgły kule bandytów, zaczęli się chronić, gdzie tylko kto mógł: we wnękach, za filarami.  Ja z matką schroniłem się pod ścianą za filarem. W pewnym momencie bandyci zaczęli wnosić do kościoła słomę. Umieszczono w niej materiały wybuchowe. Byłem przekonany, że zginę tak jak inni. W gorącej modlitwie prosiłem Boga, bym zginął podczas ucieczki, trafiony w plecy. Gdy zapalono słomę, zaczęły wybuchać pociski. Ci, którzy jeszcze żyli zaczęli się dusić od dymu. Zacząłem błagać matkę, żeby uciekać z tego miejsca, by żywcem nie spłonąć. Wydaje mi się, że matka już wtedy była ranna, lecz nic mi nie mówiła. Usłuchała mej prośby i zaczęliśmy przesuwać się pomiędzy trupami w kierunku wyjścia. Gdy znaleźliśmy się na korytarzu, który otaczał główną nawę kościoła, poczułem silny przeciąg i gwizd kul. W tym czasie matka upadła zastrzelona. Biegłem dalej do wyjścia. W pewnym momencie zobaczyłem starszą siostrę, 18-letnią Józefę. Była ranna, leżała we krwi, błagała o pomoc. Usiłowałem ją podnieść, lecz nie dałem rady. Powiedziałem, że sprowadzę pomoc. Wtedy na wprost głównego wyjścia zobaczyłem bandytów. Strzelano do mnie. Upadłem i zacząłem z powrotem czołgać się do kościoła.
Wbiegł na schody prowadzące na wieżę świątyni. Szybko przypomniał sobie, że parę lat wcześniej ksiądz Szawłowski kazał zamurować drzwi prowadzące na strych nad korytarzem otaczającym główną nawę świątyni. Z kilkoma mężczyznami wybili otwór, przez który z trudem przedostali się na strych. „Tam przeleżałem kilka godzin. Zaczął padać deszcz. Woda bębniła w dach tuż nad moją głową. Płakałem i dzwoniłem ze strachu zębami”. Kryjówkę opuścił, gdy bandyci oddalili się z miejsca rzezi. W kałużach krwi leżały trupy. Gdzieniegdzie dochodził cichy jęk umierających. Siostra Józefa jeszcze żyła. Stanisław pobiegł do domu i opowiedział ojcu, co się stało w kościele. Najpierw przywieziona została starsza siostra. Na swoim łóżku skończyła życie. – Później ojciec przywiózł matkę, młodszą siostrę, czyli trzynastoletnią Genowefę, i pięcioletnią siostrzenicę – wspomina patrząc przez szybę samochodu het daleko. Wszystkie zginęły od kul ukraińskich bandytów. – Rano ojciec wraz ze znajomymi wykopali na cmentarzu mogiłę. Tam położono moją matkę, siostry i siostrzenicę. Umarłych zakryto deskami i zasypano ziemią. Odmówiliśmy modlitwę i wróciliśmy do domu.”  (Leszek Wójtowicz: Zmarł Krzysztof Filipowicz; w: http://www.kresy.pl/wydarzenia-?zobacz/zmarl-krzysztof-filipowicz ). Nikołaj Ohorodniczuk vel Kwiatkowski (dawny mieszkaniec Radowicz): „11 lipca 1943 r. rano, razem z grupą UPA liczącą około 20 ludzi, wszedłem w czasie mszy św. do kościoła w m. Pawłówka (Poryck) iwanickiego rejonu, gdzie w ciągu trzydziestu minut, wraz z innymi, zabiliśmy obywateli narodowości polskiej. W czasie akcji zabito 300 ludzi, wśród których były dzieci, kobiety i starcy. Po zabiciu ludzi w Pawłówce - udałem się z grupą do położonej w pobliżu wsi Radowicze oraz polskich kolonii Sadowa i Jeżyn, gdzie wziąłem udział w masowej likwidacji ludności polskiej. W wymienionych koloniach zabito 180 kobiet, dzieci i starców. Wszystkie domy spalono, a mienie i bydło rozgrabiono…” – zeznawał w 1981 r. przed sądem Ohorodniczuk. Wg. Aleksandry Hryciuk z Radowicz i Haliny Jucharemiwnej, które obserwowały pokazowy proces Ohorodniczuka w świetlicy cukrowni w Iwaniczach, sąd uznał, że to on kierował akcją w Porycku. W zbrodni uczestniczyli także oskarżeni wówczas Szpaczuk i Stasin. (Tygodnik Zamojski z 9 lipca 2003 r. str.17 art. „Mord w Kościele”).
We wsi i majątku Poryck Stary pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, co najmniej kilka rodzin; imiennie znane jest 5 ofiar: matka z 2 dzieci oraz małżeństwo.
Koło miasteczka Poryck pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 4 Polaków: 3-osobową rodzinę oraz męża Ukrainki.
We wsi i majątku Przesławice pow. Włodzimierz Wołyński upowcy obrabowali i spalili polskie gospodarstwa oraz zamordowali kilkanaście rodzin polskich.
We wsi Rewuszki pow. Kowel zamordowali 6 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kolonii Rogowicze pow. Horochów zamordowali Agnieszkę Lipowską, jej córkę Jadwigę, Aleksandra Lipowskiego (syna także Aleksandra), jego żonę Mariannę i ich 2- letnią córkę.  „Do lipca 1943 r, mieszkałem z rodziną w kolonii Rogowicze, gmina Chorów, pow. Horochów. Ojciec mój Aleksander oprócz gospodarstwa rolnego posiadał młyn, siostra Jadwiga, lat 25, panna, była nauczycielką w szkole powszechnej, starszy brat Aleksander, lat 35 był sekretarzem gminy, ja zaś miałem kuźnię. Z Ukraińcami żyliśmy w zgodzie i mimo iż docierały do nas informacje o mordowaniu rodzin polskich przez banderowców uwierzyliśmy zapewnieniom naszych ukraińskich sąsiadów, że nic nam nie grozi, mamy mocną pozycję,  przecież oni też korzystają z naszego młyna i kuźni, a brat Aleksander był przez nich ceniony za udzielanie porad agronomicznych. A jednak przyszli. Była to niedziela 11 lipca 1943 r. Wróciłem do domu z rodzicami Aleksandrem i Agnieszką z d. Bernat oraz siostrą Jadwigą po nabożeństwie z kościoła w Łokaczach. Przyszedł do nas brat Aleksander z żoną Marianną lat 28 i dwuletnią córeczką. Naradzaliśmy się, czy mamy pozostać w swoich domach, czy też jak inne polskie rodziny opuścić dom i przenieść się do Łokacz, gdzie został utworzony oddział samoobrony i czulibyśmy się bezpieczniejsi. Ojciec wyszedł w pole do krów, a matka smażyła jajecznicę na boczku. Widocznie przywiódł ich zapach jedzenia. Weszło ich trzech, nieznanych mi z widzenia, uzbrojonych w karabiny. Zapytali czy cała rodzina jest w domu, zażądali od nas dokumentów, zabrali z portfelami mówiąc, że nam już one nie będą potrzebne. Byliśmy odświętnie ubrani, więc polecili, abyśmy się rozebrali do bielizny. Krzyczeli: Polskie mordy to już koniec z wami, musicie zginąć, nie ma tu dla was miejsca. Matka prosiła ich, aby pozwolili nam pomodlić się przed śmiercią. Zagonili nas z kuchni do pokoju, a kiedy siostra Jadwiga nie uklękła jak inni i na ich krzyki odpowiedziała: my zginiemy, ale i wy zginiecie, nie zbudujecie Ukrainy na krwi niewinnej i bezbronnej ludności polskiej, a okryjecie siebie i naród ukraiński wieczną hańbą, jesteśmy solą tej ziemi, zamiast mordować uczcie się od nas jak żyć godnie i dostatnio – została uderzona przez bandytę lufą karabinu, zachwiała się i upadła na szafę. W tym zamieszaniu matka powiedziała do mnie, abym uciekał. Klęczałem najbliżej okna. Zerwałem się z klęczek i skoczyłem w okno wybijając łokciem szybę. Kiedy byłem za oknem widziałem jak do mnie strzela inny bandyta stojący na obstawie. Zaciął mu się karabin. Wbiegłem za stodołę, gdzie stał banderowiec z rkm a z drugiej strony dwóch z karabinami. Słyszałem strzały, ale na szczęście nie trafili we mnie. Biegłem w stronę Łokacz polami kryjąc się za dziesiątkami żyta. Na pastwisku pasły się konie. Schwyciłem jednego i na oklep pojechałem dalej. Z ukraińskiej wsi Markowicze wyjechała furmanka z 4-5 mężczyznami którzy strzelali w moim kierunku. Konno dojechałem do rzeki, po czym pozostawiłem konia i wpław przeprawiłem się przez rzekę. Tak dotarłem do Łokacz gdzie poinformowałem znajomych Polaków o napadzie. Zgłosiliśmy o tym Niemcom. Następnego dnia Niemcy za obiecane im krowę, jałówkę i świnię zgodzili się wysłać z Łokacz do mojego domu patrol policji niemieckiej, który będzie mnie i grupę moich znajomych ochraniał przy pochówku wymordowanej mojej rodziny. W pokoju podłoga była we krwi. Nie mogliśmy odnaleźć zwłok. Sąsiad-Ukrainiec powiedział, że ciała pomordowanych leżą w gnojowniku zamaskowane gnojem i słomą. Wszystkie ofiary miały rany postrzałowe z tyłu głowy i w plecach. Odnalazłem swojego ojca w polu, był zszokowany, stracił na bardzo długi czas mowę. Widział z oddali z pola jak banderowcy otaczają nasz dom, słyszał strzały, widział jak uciekam. Zabraliśmy ciała pomordowanych moich bliskich oraz odzież, którą przezornie zakopaliśmy wcześniej w skrzyni na polu i opuściłem na zawsze swoje gniazdo rodzinne”. (Eugeniusz Lipkowski: Musicie zginąć, nie ma tu dla was miejsca; w: http://www.martyrologiawsipolskich.pl/mwp/wirtualne-mauzoleum/modul-iv-kresy-ii-rp/kresy-wschodnie/relacje/2511,quotMusicie-zginac-nie-ma-tu-dla-was-miejscaquot-Lipcowa-rzez-w-kolonii-Rogowicz.html ). W. i E Siemaszko, na s. 144 podają, że w kolonii w lipcu 1943 roku zamordowany został sołtys Ukrainiec za pomoc Polakom oraz 4-osobowa rodzina Łebkowskich, których ciała zakopano w gnoju, zapewne więc chodzi o 5-osobową rodzinę Lipkowskich.
W kol. Romanówka pow. Włodzimierz Wołyński wymordowali kilkanaście rodzin polskich; imiennie znane jest 18 ofiar, w tym rodziny: 7-osobowa, 5-osobowa i dwie 3-osobowe zamordowane siekierami we własnych domach.
We wsi i majątku Rykowicze pow. Włodzimierz Wołyński upowcy obrabowali i spalili polskie gospodarstwa oraz zamordowali kilka rodzin polskich, liczba ofiar nie została ustalona.
We wsi Samowola pow. Włodzimierz Wołyński wymordowali kilkanaście rodzin polskich oraz nie znaną liczbę Polaków, uciekinierów ze wsi sąsiednich (mogiła ich znajdowała się na cmentarzu prawosławnym).
W kol. Sądowa pow. Włodzimierz Wołyński napad nastąpił po godz. 12-tej, po zerwaniu mostów na rzece Ług, aby Polakom odciąć drogę ucieczki do Włodzimierza. Upowcy uzbrojeni byli w bron maszynową, chłopi ukraińscy ze wsi Janiewicze w siekiery, łopaty, orczyki, kosy, widły. Szli od domu do domu torturując, gwałcąc, okaleczając i zabijając. Tropienie i ściganie uciekających trwało także przez cały następny dzień, oprawcy mieli czas na bestialskie znęcanie się nad ofiarami. Zginęło od 160 (Siemaszko), do 580 Polaków (Raport Komendy AK Lwów).
We wsi Sielec pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali 20 Polaków, w tym zarąbali siekierami na plebani gospodynię księdza. (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Sienkiewicze pow. Horochów zamordowali nie znaną liczbę Polaków, wiadomo o co najmniej 4 ofiarach. (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol. Stasin (wcześniej  i obecnie Kałusów) pow. Włodzimierz Wołyński napad nastąpił o świcie. Wśród napastników, pomimo zamaskowania, rozpoznano tutejszych Ukraińców uzbrojonych m. in. w siekiery i kosy nastawione na sztorc. Na każdym polskim domu wisiała tabliczka z wykazem wszystkich domowników. Polaków, którzy musieli wziąć ze sobą dowody osobiste, wypędzili na zbiórkę. Do jednej stodoły wpędzili mężczyzn, do drugiej kobiety z dziećmi. Zgromadzonym ogłosili, że Ukraińcy czekali dwadzieścia lat na tę chwilę, żeby wyrżnąć Polaków do dziesiątego pokolenia. Następnie wymordowali co najmniej 105 osób, wśród ofiar było np. niemowlę rozerwane na połowy i położone na stole. Zagrody zostały ograbione, a 14 lipca spalono całą kolonie, wyrąbano nawet sady. Dwa groby masowe do dzisiaj nie zostały oznakowane. Kolonia nosi obecnie nazwę Kałusów i jest nadal siedzibą ounowsko-upowskich szowinistów.  Zygmunt Maguza relacjonuje: „W innej wsi Kałusowie (dawna nazwa Stasina – przypis S. Ż,) banderowcy spędzili mieszkańców pod pozorem zebrania do dwóch stodół. Mężczyzn do stodoły Grabowskiego, a kobiety do stodoły Fila. Taka Adela zdołała uchylić deskę w ścianie stodoły i uciec w zboże. Pozostałych mieszkańców zamkniętych w stodołach zamordowano, strzelając do nich z broni maszynowej. Rannych dobijano siekierami, widłami, bagnetami. Łącznie Ukraińcy zamordowali w Kałusowie ponad sto osób. Z masakry uratował się m. in. Władysław Drożdżowski, któremu w trakcie spędzania mieszkańców wioski do stodół udało się ukryć. Przeżył także ranny Jan Sikora. Następnego dnia po mordzie zostali jednak odkryci przez penetrujących teren upowców i jeszcze raz padli ich ofiarą. Upowcy myśleli, że dobili ich już ostatecznie i pozostawili. Z postrzeloną, zmasakrowana twarzą Drożdżowski doczołgał się do studni, bo chciał napić się wody i wpadł do niej. Wyciągnął go jeszcze inny Polak Ignacy Łaniucha, który ranny wyczołgał się spod zwału trupów. Następnie umieścił go na furmance i zawiózł do Włodzimierza.”  (Marek A. Koprowski : Uciekajcie, mordują!,  25 kwietnia 2011; w: http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz%2Fuciekajcie-morduja ).  
We wsi Strzelcze pow. Horochów zamordowali 33 Polaków. (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W majątku Suchodoły pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali ponad 80 Polaków, w tym dzieci zabijano kolbami karabinów, bo „na szczenięta szkoda kul”.
We wsi Suchodoły pow. Włodzimierz Wołyński upowcy wymordowali kilka rodzin polskich, natomiast Ukraińcy ze wsi Dziegciów zamordowali 3 Polaków, w tym 62-letniego kowala.
We wsi Swojczów pow. Włodzimierz Wołyński: „Wieś polska Dominopol pod lasem Świnarzyn w nocy została okrążona przez partyzantów ukraińskich i ludność, tejże wsi wymordowana została doszczętnie, zaledwie 3 osoby ocalało, które cudem zdążyły wymknąć się: jedna dziewczyna i dwóch chłopców, dziewczyna została pokaleczona. /.../  W tym czasie, gdy w nocy wymordowali Dominopol, w dzień zabrali chłopców, najbliższych moich sąsiadów, których nazwiska podaję: Leon Mierzejewski, Zygmunt Rak, Władysław Bydychaj, Hipolit Majewski, Eugeniusz Buczko, wszyscy ze Swojczowa, którzy zostali zabrani przez ukraińskich banderowców i pomordowani. W innych koloniach i wioskach, też zabierano chłopców polskich i mordowano.” (Sławomir Tomasz Roch:  Wspomnienia z Wołynia 1939–44 i ukraińskie zbrodnie na Wołyniu. Wspomnienia Zdzisława Doleckiego ze wsi Swojczów; w:  http://3obieg.pl/wspomnienia-z-wolynia-i-ukrainskie-zbrodnie-na-wolyniu-1939-44 ).
We wsi Szczeniutyn Duży pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali mieszkające tutaj 2 rodziny polskie, zrabowali ich mienie a zagrody spalili.
We wsi Szczeniutyn Mały pow. Włodzimierz Wołyński obrabowali i spalili polskie gospodarstwa oraz zamordowali kilkanaście rodzin polskich.
We wsi Szpikołosy pow. Horochów zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
W kol. Szytnia pow. Równe porąbali na kawałki 48-letniego Ignacego Wójtowicza.
We wsi Świtaź pow. Luboml, świadek Irena Zając (ur. 1931 r. w Dymitrówce): „To był, pamiętam, ranek, o 10, może 11 [godzinie] nasi z naszej wsi szli do Kisielina do kościoła. Ukraińcy naszą wioskę jakoś lubili, tak pod lasem mieszkaliśmy, było dwadzieścia parę numerów, zawracali nas: „Dzisiaj nie idźcie do kościoła, nie trzeba iść dzisiaj do kościoła”. Więc niektórzy wracali, [a niektórzy myśleli] dlaczego on nam zabrania iść? – i poszli. O 12 straszny się zrobił krzyk, jęk, to było z 15 km przez las, ten kościół był. /.../  Oni w tym czasie, jak już kościół podpalili, tu [ludzi] wybili, to szli po mieszkaniach i zabijali – dzieci małe… Była u nas dziewczynka z drugiej wioski, tak niedaleko, jakieś 1,5 km. Ona u nas była, jak już zaczęło się, jak każdy zaczął uciekać. Zabiegła do domu, a jej bracia spali na wozie, to mieli poderżnięte kosą gardła, tak się jeszcze rzucali. Opowiadała [to] później – bo uciekła i wróciła z powrotem do jednej Ukrainki. Ta Ukrainka ją wychowała, to znaczy pilnowała i jakiś czas później odesłała do Polaków”. (Relacja z książki „Pojednanie przez trudną pamięć. Wołyń 1943”. 28 lipca 2012, Świtaź. Nagranie: Ołeksander Dokhnuk, Magdalena Kowalska).
W kolonii Teresin pow. Włodzimierz Wołyński:  Świadek Maria B.-Cz. (ur. 1923) datuje napad na 11 lipca 1943 roku:  „Na Wołyniu mieszkaliśmy od pokoleń. /.../ Byłam już mężatką i miałam roczną córeczkę Reginkę. Mieszkaliśmy z mężem w domu moich rodziców. Była z nami jeszcze Tamarka, ośmioletnia dziewczynka, którą porzucili Rosjanie w 1941, uciekając przed Niemcami. Nie znała swojego nazwiska. Przygarnęliśmy ją. Na początku 1943 roku zaczęły przenikać do Teresina ponure wieści. Nie chciano dać temu wiary, ale kiedy w cerkwi w Swojczowie Ukraińcy poświęcili kosy, siekiery, łopaty, widły, mieszkańców parafii Swojczów ogarnęła trwoga. W dzień pracowaliśmy na polu i w obejściu, noce spędzaliśmy w zbożu, w stogach siana, stodołach lub zbierając się po kilka rodzin i wystawiając warty, żeby nie dać się zaskoczyć bandytom. /…/11 lipca przyszli u schyłku nocy. Około trzeciej usłyszałam ostre szczekanie psów. Wybiegłam z mężem i ojcem na podwórze. Od strony ukraińskich wsi Gnojno i Mohylno szła szerokim łanem w stronę naszej osady jakby chmura ludzi. Słychać było dudnienie kroków. Cofnęliśmy się do domu. Chwyciłam córeczkę i ukryłam się z nią w piwnicy, pod podłogą kuchni, za rzędem beczek. W tym czasie Reginka była chora na koklusz i bardzo głośno kasłała; bałam się, że kaszel  zdradzi kryjówkę, ale dziecko wyczuło zagrożenie i siedziało cichutko. Słyszałam płacz i rozpaczliwe krzyki moich bliskich, których wywlekano z domu i zabijano na podwórzu. Słyszałam też krzyki oprawców. Nie padł ani jeden strzał -  zabijali siekierami, widłami. Struchlała, oczekiwałam na swoją kolej. Gdy płacz i prośby moich bliskich ustały, zobaczyłam, jak uchyla się właz do piwnicy i [usłyszałam] męski głos: „Ne maje nykogo”. Po jakimś czasie, gdy zupełnie ucichły głosy ukraińskich bandytów, wyjrzałam przez okno w kuchni. Oczom moim ukazał się potworny widok. Mama, ojciec, siostra, mąż, dzieci: Krysia i Tamarka - leżeli na podwórzu z odrąbanymi głowami w morzu krwi. Cofnęłam się do kryjówki. Przesiedziałam tam cały dzień. Gdy o zmierzchu wyjrzałam po raz drugi na podwórze, zwłok moich bliskich już nie było, zostały zakopane w obejściu. Cały nasz dobytek rozgrabiono. Nocą wymknęłam się z córeczką na ręku, jak stałam, w jednej sukience, bez kromki chleba na drogę. W jednej chwili straciłam wszystko - rodzinny dom, najbliższych. Czołgając się, oddaliłam się w stronę pól. Nocą szłam przez bagna, zwane rudowinami, w dzień siedziałam w łozach. Wiedziałam, że aby żyć, muszę pokonać 17 kilometrów drogi do Włodzimierza Wołyńskiego.” (Lato 1943 - „Karta” – 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus). Napad na kol. Teresin miał miejsce 29 sierpnia 1943 roku.  
We wsi i kol. Topieliszcze pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali kilka rodzin polskich, imiennie znane jest 18 ofiar.
We wsi Trościaniec pow. Łuck w ataku prewencyjnym na szkołę podoficerską upowców zginął dziewiętnastoletni żołnierz samoobrony z Przebraża Emeryk Korzeniowski. (Henryk Cybulski: Czerwone noce).
We wsi Trubki pow. Włodzimierz Wołyński nie oszacowano liczby ofiar, imiennie znany jest 1 zamordowany Polak.
We wsi Turopin (Turobin) pow. Włodzimierz Wołyński: „We wsi Turobin o mieszanej ludności polsko-ukraińskiej mieszkała moja kuzynka Antosia Uleryk z rodziną. Tylko ona przeżyła napad, w czasie którego wszyscy Polacy zostali wymordowani. Według jej relacji w niedzielę o świcie do mieszkania weszli Ukraińcy, część z nich w niemieckich mundurach i z karabinami, pozostali ubrani po cywilnemu uzbrojeni byli w siekiery, widły, noże i młotki. W czasie poszukiwania „broni" wymordowali wszystkich domowników - 8 osób. Antosia ciężko ranna zemdlała, a kiedy odzyskała przytomność zobaczyła jak rezuni dobijali rannych. Ją też dobijano parokrotnie bagnetem. Nie trafili jednak w serce lecz w rękę i cudem przeżyła. Półprzytomna z bólu i przerażenia usłyszała wołanie ojca, który ciężko ranny wymieniał kolejno domowników i błagał o ratunek. Kiedy upewniła się, że oprawcy wyszli, posadziła ojca pod ścianą, pozostawiła mieszkanie pełne trupów i krwi i wyszła aby zobaczyć co się dzieje u sąsiadów. Ujrzała zakrwawioną dziewczynę wracająca do mieszkania, aby ratować płaczące dziecko - siostrę. Antosia uczyniła to samo, ale gdy wróciła do domu ojciec już nie żył. Wtedy pożegnała swoich najbliższych i szybko ukryła się w ogrodzie, bo usłyszała tętent koni. To patrol ukraiński sprawdzał obejścia i dobijał jeszcze żyjących. Zabili dziewczynę z dzieckiem, do niej leżącej w konopiach i prawie martwej ze strachu dojechali po śladach. Wiele razy naprowadzali na nią konie, wreszcie jeden z jeźdźców stwierdził „tu padochła" i kiedy odjechali. Antosia postanowiła udać się do ciotki. W drodze natknęła się na kolejny uzbrojony patrol. Tym razem byli to dwaj znajomi Ukraińcy. Uklękła przed nimi i prosiła o darowanie życia. Tylko nie przyznawaj się do tego. Im zawdzięcza życie, gdyż pouczyli ją jak ma się dostać do szpitala we Włodzimierzu i poradzili poczekać do wieczora. Kiedy opuszczała na zawsze rodzinną wieś, żegnał ją makabryczny koncert – psy wyły, ryczały głodne nie wydojone krowy, rżały konie, ale harmonia grała, a pijani ukraińscy oprawcy śpiewali i bawili się. Do szpitala dotarła rano i po podleczeniu ran przybyła do Bielina do Samoobrony. Zamieszkała u Bolesława Kobulskieg, brata mojej babci. Tam poznałam jej smutną historię.” („Ze wspomnień Zofii Ziółkowskiej”; w: http://www.najigoche.kaszuby.pl/artykul/artykul=774,ze-wspomnien-zofii-ziolkowskiej/ ) ; W. i E. Siemaszko na s. 944 podają nazwę wsi „Turopin” i nie wymieniają powyższych zbrodni.
W kol. Turówka pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 52 Polaków, w tym 22 wrzucili do studni.  
We wsi Wandówka pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 16 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol. Witoldów pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 6 Polaków: matkę z 19-letnią córką, rodziców z 12-letnią córką oraz 12-letniego chłopca. Inni: „Obserwując tragedię Polaków szukających schronienia we Włodzimierzu, którzy cudem uratowali się z rąk ukraińskich zwyrodnialców 18-letni chłopak, jakim był wówczas Zygmunt Maguza musiał wykazać sporo hartu, żeby nie zwariować. Najgorsze było jednak dopiero przed nim. Po kilku dniach postanowił z kolegami pojechać bowiem do Witoldowa, żeby zobaczyć, co dzieje się u dziadków Stankiewiczów. To, co ujrzał, przerosło jego najgorsze oczekiwania. - Miałem nadzieję, że Ukraińcy ich nie ruszyli - wspomina Zygmunt Maguza.- Dziadek, gdy go o to pytałem, zawsze mnie uspokajał. Mówił, ja już starszy jestem, babcia też, a Weronika to jedenastoletnie dziecko, więc nas chyba nie zabiją, bo po co mieliby to robić. Wraz ze mną pojechał syn dziadków Julian Stankiewicz, Józef Palczyński, Tadeusz Nowicki. Zastaliśmy straszny widok. Gdy otworzyłem drzwi kuchni, na stole zobaczyłem kury dziobiące chleb, którego kilka bochenków napiekła babcia. Na podłodze w kuchni walały się też łuski amunicji. W pokoju na podłodze leżały trzy trupy dziadka, babci i małej Weroniki straszliwie zmasakrowane. Wszystko było we krwi. Z relacji sąsiadów, którzy przyjaźnili się z dziadkami udało nam się odtworzyć przebieg bestialskiego mordu. Okazało się, że dziadek wstał rano, zaprzągł konie i chciał wyjechać do jakiejś pracy. Bandyci zawrócili go i kazali się położyć na podłodze sypialni z prawej strony. Z lewej strony łóżka na podłodze w sypialni leżała babcia w nocnej koszuli, na której leżały porąbane zwłoki Weroniki. Ich córka, czyli siostrzyczka mamy widząc, że źle się dzieje, wyskoczyła przez okno i zaczęła uciekać. Ukrainiec strzelił jej w nogę. Wtedy upadła. Ukrainiec podbiegł do niej i za nogę przyciągnął do domu dziadków, pokonując kilkadziesiąt metrów. Rzucili ja na ciało babci, czyli jej mamy i tak ją zatłukli siekierą. Jak mi opowiadali sąsiedzi, ona strasznie krzyczała - nie zabijajcie! Słyszał to m.in. Ukrainiec Kościbroda, mieszkający obok, który w 1939 r. jako lojalny obywatel Rzeczpospolitej zgłosił się na mobilizację 23 Pułku Piechoty i walczył w obronie Warszawy. Z jego relacji, a także jego syna wiem, że w mordzie na rodzinie dziadków uczestniczyli: Władysław Prociuk, Matwiej Romaniuk i Petro Horbaczewski. Romaniuk był sąsiadem dziadków, znającym ich bardzo dobrze. Przyjechali oni furmanką rano. Podwiózł ich Grigorka Kuzibroda. Dziadek właśnie zaprzągł konie. Zaprowadzili go do pokoju i kazali się położyć na podłodze. Babci, która wstała w koszuli też kazali to uczynić, tyle, że po drugiej stronie łóżka. Weronika, widząc co się święci, usiłowała uciec, ale jak już mówiłem została przez jednego z oprawców przyciągnięta. Dziadka zbrodniarze najpierw zastrzelili. Babcię zabili siekierą, podobnie Weronikę. Mordowali ich uderzeniami w plecy, rąbiąc na kawałki. Dziadka po zastrzeleniu oprawca nie porąbał, ale obuchem siekiery wbił mu dosłownie głowę do płuc. Kiedy obróciliśmy dziadka na plecy, by wynieść na podwórko, żeby pochować i wziąłem go pod pachy, a Tadziu Nowicki za nogi, to mózg dziadka z krwią chlusnął mi na pierś. Było gorąco i krew nie zastygła. Coś jej jeszcze w dziadku zostało mimo, iż niemal cała podłoga pokoju była nią zalana, a do jego ścian były przylepione kawałki kości i mózgu, które rozprysły się we wszystkie strony, gdy bandyta walił w głowę siekierą.  Pan Zygmunt ma łzy w oczach, gdy opowiada swoje przeżycia w domu dziadków i widać, że mocno wryły mu się w pamięć. Nie ma się co dziwić, że poświęcił sporo czasu na zbadanie wszystkich jej okoliczności, a także innych morderstw popełnionych przez Ukraińców na Polakach w Witoldowie. - Gdy byłem w sanatorium w Lądku Zdroju, odnalazłem mieszkającego tam Czesława Staszczyka z Witoldowa, sąsiada dziadków, któremu cudem udało się przeżyć urządzoną przez Ukraińców masakrę - wspomina Zygmunt Maguza. Spisałem jego relację, żeby przetrwała dla potomności. Według niej zbrodniarze zaczęli mord od jego rodziny. Tylko on, widząc ich zdążył się ukryć. Zbytnio go nie szukali, bo spieszyli się do dziadków, gdzie spodziewali się, że znajdą większy łup. Liczyli, że zastaną u nich ich synów i mnie. Wcześniej jeszcze zastrzelili jego teściową panią Sochową i jej 18-letnią córkę Janinę, oraz żonę Czesława Staszczyka i 14-letniego chłopaka Zakrzywickiego, który przyjechał do swojej cioci w odwiedziny. Pani Sochowa zginęła pierwsza. Otworzyła bowiem zbrodniarzom drzwi, gdy ci zaczęli łomotać. Po niej zastrzelili Zakrzywickiego, który leżał na kozetce. Widząc to Janina Staszczyk moja koleżanka padła na kolana i zaczęła histerycznie krzyczeć – nie zabijajcie!!! Jeden z oprawców strzelił jej w czoło. Gdy zamordowali wszystkich w domu, przystąpili do szukania Czesława Staszczyka. Usiłowali wejść do stodoły i wtedy pies zaczął na nich ujadać. Któryś z nich wystrzelił do niego, ale nie trafił. Pies zaskowytał, podkulił ogon i schował się w budzie. Weszli do stodoły, rozejrzeli się i stwierdzili, że Staszczyk uciekł. – Ne maje joho, hdeto wtik - skomentował jeden i poszli. On zaś siedział w kryjówce i przez szpary wszystko widział. Dziadek Stankiewicz w tym czasie wyszedł przed dom ubrany w kożuch, bo ranek był zimny i wyprowadzał za grzywę dwa konie. Jak go zobaczyli, zabrali konie, a dziadka popędzili do domu, by go zamordować. Następnie wdarli się do sąsiadów dziadka Ukraińców Kozibrodów, krzycząc - hde Zygmunt, hde Julik, hde Felik? - Sądzili, że ci porządni ludzie nas ukryli. - Ci rozłożyli bezradnie ręce twierdząc - ne ma! – Was postrelajem - ostrzegli ich oprawcy i dawaj szukać. Później Kozibrodowie pokazywali, jak odsuwali łóżka, przetrząsali strych. Przybycie Zygmunta Maguzy wraz z kuzynem i kolegą nie uszło uwagi miejscowych Ukraińców, należących do Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Jeden oddał do nich kilka strzałów, ale nie trafił i uciekł. - My jak tylko ustawiliśmy, przygotowane przez Juliana Stankiewicza, krzyże na zasypanej mogile też wycofaliśmy się w pola, chowając się w bruzdach. Wcześniej mój drugi kuzyn Feliks Stankiewicz zdjął z nóg skarpety i założył zamordowanemu ojcu, którego złożyliśmy do grobu w kożuchu, w którym zamordowali go Ukraińcy. Gdy oddaliliśmy się nieco, obejście dziadków już płonęło.”  (Marek A. Koprowski : Uciekajcie, mordują!,  25 kwietnia 2011; w: http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz%2Fuciekajcie-morduja ).  Czesław S. (Staszczyk – przypis S.Ż)  (ur. 1918): "O trzeciej nad ranem byłem w swojej stodole, gdzie miałem urządzoną kryjówkę. Usłyszałem nadjeżdżającą furmankę. Przez szparę między deskami zobaczyłem dwóch mężczyzn z karabinami, którzy zeskoczyli z wozu w stronę domu. Trzeci siedział na wozie. Obok furmanki zauważyłem chłopca (16–17 lat) /…/ narodowości ukraińskiej, który mieszkał niedaleko mnie w Witoldowie. Mój pies zaczął strasznie ujadać, mordercy skierowali na niego lufy karabinów. Do mieszkania weszli przez niezamknięte drzwi. Strzelali z bliska w głowy. Mozg był na ścianach pokoju. Wszystkie osoby leżały na podłodze we krwi. Czesław Z. (Zakrzewski, lat 12 – przypis S.Ż.) został zabity na kanapie. Moja żona Janina klęczała z rozkrzyżowanymi rękami. Widocznie uklękła, prosząc o darowanie życia. Teściowa upadła pod stół, przewracając naczynia i butelki. Po wymordowaniu mojej rodziny w mieszkaniu, mordercy wpadli do stodoły, szukając mnie. „Nie ma joho, wtikł” (Nie ma go, uciekł) -  mówili. /.../ Usłyszałem odjazd furmanki zaprzężonej w dwa konie. Chciałem uciekać do sąsiada Konstantego S. (Stankiewicza – przypis S.Ż.), ale ponieważ mordercy pojechali w kierunku jego gospodarstwa, cofnąłem się. Zdążyłem zobaczyć, że S. wyprowadza dwa konie i rocznego źrebaka na łąkę obok sadu. /.../ Po kilku minutach zobaczyłem, jak mordercy łapią go przy koniach i prowadzą do domu. Przerażony wróciłem na własne podwórze i schowałem się do piwnicznej kryjówki obok stodoły, gdzie przesiedziałem do godziny dziesiątej. /.../ Potem widziałem pomordowanych S. (Stankiewiczów – przypis S.Ż), postrzelanych i porąbanych siekierami. Konstanty leżał na podłodze z roztrzaskaną głową /.../, obok leżała /.../ Balbina S. i ich córeczka Weronika (11 lat). Przez trzy dni po tragedii panowała cisza, nikogo nie widziałem. Ukrywając się w zbożu, od czasu do czasu wyglądając, co się dzieje wokół domu, udało mi się spotkać z sąsiadami Ukraińcami. Oni wykonali trumny z desek i wykopali dół na mogiłę. Pochowaliśmy trojkę pomordowanych obok domu, w sadzie, stawiając na mogile krzyż, który zrobili Ukraińcy. Ukrainka przyniosła mi bochenek chleba na drogę i rozpłakała się, mówiąc: „My wam nic nie winni, jak będziesz żył, to się dowiesz, kto mordował”. W dniu, w którym chowaliśmy w sadzie moją rodzinę, do gospodarstwa S. przyszli jacyś uzbrojeni osobnicy w kolejowych mundurach. Ukraińcy zostawili trumny i uciekli, obawiając się, że może ich spotkać coś złego. Słysząc, że faktycznie przyjechali Polacy, pobiegłem przywitać się i ze łzami w oczach zobaczyłem kolejarzy polskich z bronią, którzy przyjechali z Włodzimierza Wołyńskiego. Julian S. z bratem Feliksem /synowie zamordowanych S./, z siostrzeńcem Zygmuntem M., przygotowali mogiłę na podwórzu gospodarstwa, niedaleko studni. Ułożyli w niej trzy trumny i postawili trzy krzyże. Zaraz po tym pogrzebie i odejściu Polaków /.../, Ukraińcy biegali od jednego do drugiego polskiego gospodarstwa, wzniecając pożary. Pozostały zgliszcza i wypalone sady”.  (Lato 1943 - „Karta” – 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus).
W  kolonii Witoldówka pow. Włodzimierz Wołyński "nacjonaliści ukraińscy wymordowali kilkadziesiąt osób narodowości polskiej" (Feliks Budzisz; informacji tej nie potwierdzają Siemaszkowie na s, 903 – 904).  
We wsi Wolica pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 14 Polaków: trzy rodziny: 6-osobową i dwie 4-osobowe.
We wsi Wołczak pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali mieszkające tutaj 3 rodziny polskie (3 małżeństwa mające po 1 dziecku, w tym 17-letnią córkę), 9 Polaków. Ocalał jeden syn, który w czasie rzezi był w sąsiedniej wsi i został ostrzeżony.
We wsi Woszczatyn pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 4 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).    
We wsi Wydranka pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali co najmniej 51 Polaków.
W kol. Wygranka pow. Włodzimierz Wołyński około godz. 3-ciej nad ranem usłyszano odległe strzały i zauważono uciekających z Gurowa Polaków. Zaraz też nastąpił atak, wśród napastników rozpoznano znajomych Ukraińców z Wygrani i Gurowa, z którymi dotychczas „sąsiadowano” w zgodzie. Polaków torturowano, kobiety gwałcono, zabijano za pomocą siekier, wideł, noży itp. Po rzezi, po południu nastąpiła grabież dobytku. Zamordowano co najmniej 157 Polaków. Na drugi dzień przyjechali Niemcy z Sokala na inspekcję. W pierwszych domach natknęli się m. in. na dwuletnie dziecko nasadzone na widły i wstawione w okno, drugie miało wsadzoną w brzuch łopatę, którą podparto drzwi. Zrezygnowali z oględzin reszty zagród, porobili zdjęcia i odjechali. Trzy dni po napadzie Ukraińcy spalili kolonię, zwłoki spłonęły w zabudowaniach. Ciała pomordowanych poza domami rozniosły po polach zgłodniałe psy (Siemaszko..., s. 836 – 837).  Jerzy Krasowski wspomina: " W pierwszym zabudowaniu znaleźliśmy wstrząsający widok, obraz wbitego na ostry słup przy furtce kilkuletniego chłopca. Na parkanie był napis "Litak Sikorskoho" [samolot Sikorskiego]”. (Jerzy Krasowski "Wspomnienia Wołyniaka", bdw., s.84).  
W kol. Zabara pow. Równe Ukraińcy zamordowali 2 Polaków: 70-letnią kobietę i 87-letniego mężczyznę.
W majątku Zabłoćce pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 30 Polaków. (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).    
We wsi Zabłoćce pow. Włodzimierz Wołyński „ukraińscy powstańcy” ze zgrupowania UPA Martyniuka pod dowództwem Iwana Kici oraz miejscowi chłopi ukraińscy wtargnęli do kościoła podczas mszy.  Mordując 74-letniego księdza proboszcza Józefa Aleksandrowicza, byłego więźnia bolszewików, drwili: „Niech ciebie polski Bóg ratuje”. Na oczach wiernych skręcili mu kark oraz zamordowali co najmniej 78 Polaków. Chłopcu (Henryk Serwetowski) rozerwali usta, bo przed śmiercią krzyczał: ”Niech żyje Polska”. Barokowy kościół p.w. Św. Trójcy z lat 1760- 1773 zniszczyli, plebanię spalili. Po rzezi do cerkwi i stodół duchownego prawosławnego Ukraińcy zwozili zrabowane polskie mienie (Siemaszko...., s. 638).  
We wsi Zahorów Nowy pow. Horochów zamordowali 33 Polaków. (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi i majątku Zamlicze pow. Horochów po rzezi w majątku Janin napadu dokonali ci sami oprawcy. Polakom kazali kłaść się twarzami do podłogi i mordowali ich za pomocą różnych narzędzi. Trupy i poranionych wrzucali do dołów z obornikiem. Żartowali z wyglądu masakrowanych kobiet. Następnie dokonali rzezi Polaków w majątku. Zabitych i rannych ściągnęli do dworskiej obory i spalili. Zginęło 118 osób.
W kol. Zaszkiewicze Nowe pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali kilka rodzin polskich.  
We wsi Zaszkiewicze Stare pow. Włodzimierz Wołyński zarąbali siekierami 15 Polaków, w tym  dziewczynę oraz 4-osobową rodzinę (92-letnią babcię, jej 50-letniego syna, 16-letniego wnuka i 4-letnią wnuczkę) i zakopali za stodołą.
We wsi Zwiniacze pow. Horochów: „11 lipca zostały również zaatakowane Zwiniacze. Mieszkańcy tej wioski byli wyprowadzani z domów i mordowani w obrębie gospodarstw. Sprawcy używali narzędzi gospodarczych (siekier) i broni palnej.” (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).  
W kol. Zygmuntówka gmina Mikulicze  pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali ponad 50 Polaków.  
W kol. Zygmuntówka gmina Poryck pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali mieszkające tutaj 2 rodziny polskie oraz Polkę, której mąż był Czechem.  
W kol. Żdżary Duże pow. Włodzimierz Wołyński upowcy oraz miejscowi chłopi ukraińscy zamordowali 51 Polaków, a wg innych świadków 17 rodzin polskich.
We wsi Żdżary Duże pow. Włodzimierz Wołyński upowcy i miejscowi chłopi ukraińscy wymordowali mieszkających tutaj Polaków, 10 rodzin, liczby ofiar nie ustalono; pozostawiony sparaliżowany brat nauczyciela zmarł po dwóch tygodniach z głodu. Relacja Juliana Małkowicza: “Urodziłem się we wsi Żdżary gmina Grzybowica powiat Włodzimierz Wołyński. Naszymi sąsiadami byli Ukraińcy, o których mój ojciec Franciszek wypowiadał się pozytywnie np.: gdy spaliła się nam stodoła i dwa stogi zboża po zbiorach to sąsiedzi Ukraińcy dwoma wozami objechali całą wieś i nazbierali dla nas dużo produktów potrzebnych do życia jak zboże i ziemniaki. /…/ Od brata swojego Mariana Małkowicza – stryjecznego pochodzącego z Kolonii Żdżary i mieszkającego tam do 1943 roku dowiedziałem się, że tylko 4 osoby ze wsi Żdżary uratowało się, wśród których nazwisko dziewczyny Skrzypacz Eugenia, zam. po wojnie w USA, NY na „Posaiku”. Dziewczynka ta przeżyła mordowanie swojej rodziny. Nie chciała z moim bratem rozmawiać ani z nikim rozmawiać na ten temat. /…/  Z tego, co wiem to na wieś Żdżary mordowali miejscowi „Motyka” – tak nazywał się główny zbrodniarz, który wymordował mieszkańców wsi Żdżary. Ten mężczyzna mieszka do tej pory ma ponad osiemdziesiąt lat. Polacy zostali pochowani w mogile zbiorowej pod lasem. Ja byłem na pojednaniu polsko-ukraińskim w Porycku na Ukrainie wraz ze swoim bratem stryjecznym Marianem Małkowiczem. Podczas pobytu rozpytawszy się o Żdżary jeden z mężczyzn wskazał nam kobietę, która pochodziła ze Żdżar, a pracowała w sklepie. Rozpytaliśmy ją o nazwiska byłych mieszkańców, a po wymienieniu nazwiska „Motyka” – głównego prowodyra, ta kobieta powiedziała, że to jej dziadek. Na to ja odciągnąłem brata byśmy już z nią nie rozmawiali. Naszym zamiarem było odwiedzenie wsi i ufundowanie pomnika dla zamordowanych Polaków. Prowodyrami napaści byli Hryciuk Wasyl, Szyna i Sołowiej Jarosław. Po wymordowaniu wsi Żdżary poszli oni na teren lwowski i tarnopolski. Koło sklepu Proska był dół z I wojny światowej i tam pochowano Polaków...” (http://wolyn.ovh.org/opisy/zdzary_duze-10.html ).
   W nocy z 11 na 12 lipca:
W kol. Bakonówka pow. Horochów Ukraińcy zamordowali kilka rodzin polskich, zdołała uciec tylko jedna matka z dzieckiem. W jednej ze stodół spłonęło 21 Polaków, łączna ilość ofiar nie jest znana.
We wsi Mogilno (Mohylno) pow. Włodzimierz Wołyński: „banderowcy z UPA przyszli i zabrali z domu mojego Tatusia Franciszka Mroziuka, to samo spotkało Stanisława Juszczaka  i gajowego o nazwisku Tronow. Wszyscy trzej zostali uprowadzeni do lasu i tam zamordowani”  (Jadwiga Kozioł z d. Mroziuk, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl).  
We wsi Pustomyty pow. Horochów: „Jeden z Ukraińców złapał Wandę (Piliszczewską, lat 8 – przy. S.Ż), ta jednak po krótkiej szamotaninie zdołała się wyrwać. Wyskoczyła na dwór, nie pobiegła jednak, jak mama i siostra prosto, lecz skręciła w bok. Przy studni stojącej przed jedną z chałup zobaczyła Ukraińca  rozdzierającego dziecko. -  Małą dziewczynkę, leżała na ziemi. Przydepnął jej jedną nogę i z całej siły szarpał za drugą, właśnie po to, by dziecko rozedrzeć. Potem wrzucił ją do studni. Widząc to Wanda zaczęła biec tak szybko, że przegoniła nas i pierwsza wpadła do zabudowania Karawańskich. /.../ Kowalczykowa miała troje dzieci, dziewiętnastoletnią Stasię, siedemnastoletniego Tadzia oraz dwuletnią Basię. Gdy przyszli do ich domu, kazali im klękać. W stronę ołtarzyka. W jej domu był ołtarzyk, do kościoła ze wsi było daleko, znajdował się w Horochowie, jakieś dziesięć kilometrów. Dlatego mieszkańcy Pustomyt często chodzili modlić się właśnie do Kowalczykowej. Klęczała w środku, syn i córka po jej bokach, mała Basia stała w łóżeczku. Jeden z bandytów strzelił. Syn i córka Kowalczykowej upadli od razu, jej kula przestrzeliła dłonie. Też upadła, udała, że nie żyje. Basia zapłakała. Ukrainiec podszedł do niej, dziecko wyciągnęło ręce do srebrnego ostrza, tamten pchnął, zatopił je w jej piersi. Potem na środek chałupy pokładli drewniane meble, wypchane słomą sienniki, drewno, podpalili to i wybiegli na dwór. Wtedy Kowalczykowa złapała miskę, która stała w rogu chałupy. W misce była woda, wystarczająco dużo, by ugasić płomienie. Lecz zobaczył ją z dworu jeden z Ukraińców, wrócił do chałupy i zaczął tłuc kolbą karabinu po głowie tak długo, aż przestała się ruszać. Uznał, że nie żyje, wtedy wyszedł. Tym razem już domu nie próbowali podpalać. Kowalczykowa odzyskała przytomność. Zeszła na dół do piwniczki. Owinęła przedziurawione ręce szmatami, usiadła na taborecie. A z góry, przez szczeliny w podłodze, kapała na nią krew. Krew jej martwych dzieci, oblepiała ją od głowy do stóp. W końcu nie była w stanie tego znieść, wyszła po dwóch godzinach. Zawinęła ciała w prześcieradła, wykopała pod oknem dół i powkładała tam swoje martwe dzieci. Wcześniej straciła męża. Był leśniczym, na początku roku poszedł do lasu, nie wrócił, wszelki słuch po nim zaginął. Została sama.  /.../ Ukraińscy bandyci dopadli Tomasza Hołowańskiego, miał macochę Ukrainkę. Ją zabili w chałupie, martwe ciało posadzili przy piecu. Jego obwiązali pierzyną, podźgali kosą, rzucili na słomiany gnojownik i podpalili. Zdołał się z niego w tej pierzynie skulać, lecz był potwornie poparzony. /.../ Dowieźli go do szpitala, tam zmarł po kilku dniach.” (Damian Szymczak: „Czy żołnierze chodzą z tasakami”; w: „Gazeta Polska” z 23 lipca 2008). „Przypomniałam sobie, że w tych dniach napadu i morderstwa na Postomyckiej Kolonii k/Horochowa zabili leśniczego, żonę, córkę i małą dwuletnią córeczkę, a obok leśniczówki mieszkali tacy fajni Polacy nazwiska Hołdowańscy. Mieli wiele dzieci, a jednego mieli syna, takiego sportowca atletę, silnie zbudowanego. Podstępem go podeszli. Ukrainiec wszedł do nich do domu i mówi, że pan leśniczy go woła, żeby zaraz przyszedł, a on widzi, że to Ukrainiec, który u leśniczego pracuje. Uwierzył i pobiegł, a tam było pełno bandytów. Złapali go w taka pułapkę i zamordowali. Odrąbali ręce, wydłubali mu oczy, oderżnęli język, uszy i tak go strasznie umęczyli. Ale trzeba trafu, że żona leśniczego odżyła, bo była uderzona siekierą w plecy i upadła twarzą do ziemi, a po jakimś czasie ocuciła się i zobaczyła, że wszyscy nieżywi, a tylko Hołdowański skomlił, bo język miał odcięty i żył jeszcze jego tułów. Ona wyszła z domu, zobaczyła córkę zabitą w klombach kwiatów, polamentowała głośno i szła przez wieś Postomyte w kierunku Horochowai wołała: dobijcie mnie, zabijcie mnie, nie mam po co żyć. I tak szła przez wieś, prosiła o śmierć, ale nikogo nie spotkała i tak wyszła na drogę traktową, doszła już prawie pod Horochów. Na przedmieściu spotkał ją mój mąż jadąc z Janiny, uciekając też sam przed bandytami. Zszedł z wozu i wsadził ja na wóz ciężko ranną, zawiózł ja na plebanię, opowiedziała swoje przeżycia i zawieźli ją do szpitala i wyleczyła się i z nami razem mieszkała przeszło 7 miesięcy. A jak ona opowiedziała, że tam tak ciężko jęczał jeszcze żywy Tomek Hołdowański, że tak, a tak porąbany to pojechali Polacy uzbrojeni w biały dzień i nie mieli żadnej potyczki. Przywieźli ich zabitych do Horochowa, aby pochować na cmentarzu, a tego pana Hołdowańskiego przywieźli, zrobili Niemcy zdjęcia, że taki tułów jeszcze żyje, wsadzili w samochód i do Lwowa odwieźli to w szpitalu pofotografowali na różne strony i żył jeszcze dwa dni w szpitalu. Zmarł, to było 15 lipca 1943 roku.” (Wspomnienia Józefy Wolf z domu Zawilskiej; w: http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/aleksandrowka-jozefa_wolf.html ).  W. i E. Siemaszko, na s. 191 – 192 podają odnośnie kolonii Pustomyty: „10 czerwca 1943 r. upowcy uprowadzili z domu i zamordowali Władysława Filipiaka, s. Andrzeja i Agnieszki z d. Pierożek, lat 46; 12 lipca 1943 r. zagrody polskie były w kolonii palone, a Polacy  zostali doszczętnie wymordowani, tj. około 50 osób” -  oraz  na s. 192 podają odnośnie wsi Pustomyty: „W lipcu 1943 r., najprawdopodobniej 12 lipca, upowcy zamordowali wszystkich mieszkających we wsi Polaków, tj. co najmniej 40  osób. Nazwisk nie zdołano ustalić”.
We wsi Zahorów Nowy pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 46 Polaków, prawie wszystkich mieszkających tutaj. Dwoje dzieci: 11-letniego Edwarda Ślusarskiego oraz jego siostrę Manię w wieku przedszkolnym „ukraińscy partyzanci” żywcem zakopali w ziemi.   
We wsi Zahorów Nowy lub Zahorów Stary pow. Horochów: „Jakiś Ukrainiec, który pilnował, dwie rodziny Polaków dał znać do Horochowa, a to było 25 km od Horochowa i pojechali. Oni biedni, Baranowski Julek z rodziną, dwa tygodnie siedzieli w łodzi w trzcinach na jeziorze koło swego młyna i nikt nie wiedział, tylko ten ich młynarz przynosił chleb i mleko. W Horochowie mieli rodzinę, czterech braci. Jak pojechali do nich do Zahorowa i brat Baranowskiego, Tadzik, wołał ich dłuższą chwilę: Julek, Julek, wyjeżdżajcie łodzią, my po was przyjechaliśmy, ja Tadziu; przyjechaliśmy po was autem pancernym, wychodźcie. Chwile potrwało, zanim zrozumieli i po głosie poznali Tadzia i dopiero wyjechali z tej trzciny. Było osiem osób, trzy rodziny w takim strachu siedzieli w trzcinie, dwoje dzieci, a pani Baranowska spodziewała się dziecka drugiego, no i na tej łodzi zamarło w niej to dziecko. Prawie, że ona nie poszła za nim, bo przez dwa tygodnie nie odczuwała żadnych ruchów dziecka i jak tylko dowieźli ja do Horochowa, to od razu do szpitala i wywoływanie porodu.” (Wspomnienia Józefy Wolf z domu Zawilskiej; w: http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/aleksandrowka-jozefa_wolf.html)  

   W dniach 11 i  12 lipca:  
W kol. Brzezina gmina Chotiaczów pow. Włodzimierz Wołyński 11 i 12 lipca 1943 roku Ukraińcy wymordowali Polaków, liczby ofiar nie ustalono.
W kol. Sądowa pow. Włodzimierz Wołyński upowcy oraz chłopi ukraińscy ze wsi Janiewicze w drugim dniu rzezi wyłapywali ukrytych Polaków, torturowali ich i zabijali.  

   11 lub 12 lipca:
W osadzie Łysa Góra pow. Włodzimierz Wołyński upowcy i chłopi ukraińscy zamordowali 10 rodzin polskich, imiennie znana jest zamordowana 1 rodzina.
W osadzie Sienkiewicze pow. Horochów: “11 lub 12 lipca 1943 r. żyjący w osadzie Polacy  zostali doszczętnie wymordowani. Liczba ofiar nie ustalona” (Siemaszko..., s. 192).   
W kol. Strzelecka pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali w sposób okrutny około 60 Polaków.  
W kol. Wandówka pow. Włodzimierz Wołyński wymordowali prawie wszystkich Polaków w tej polskiej koloni, z kilkudziesięciu rodzin ocalały dwie, liczba ofiar nie została ustalona.

   12 lipca:  
We wsi Beresk pow. Horochów zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Biskupicze Małe pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, kilka rodzin.
We wsi i majątku Biskupicze Szlacheckie pow. Włodzimierz Wołyński wymordowali Polaków: kilka rodzin oraz pracowników majątku, liczba ofiar nie została ustalona.
We wsi Cewelicze Dolne pow. Horochów zamordowali 3 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Cewelicze Górne pow. Horochów zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Czarnokońce Małe pow. Kopyczyńce: „12.VII.1943. Czarnokońce Małe pow. Kopyczyńce. Ukraińcy: Kulczycki Piotr, Bardecki Piotr, Tudorów Fedor, zamordowali Polaka Jana Dąbrowskiego lat 20. Trupa znaleziono. Sprawców aresztowano” (AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 9, k. 170 – 174).
We wsi Czestny Krest pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy wymordowali przebijając widłami i rąbiąc siekierami 18 dzieci polskich w wieku 3 – 12 lat wyłapanych w zbożu podczas pogromu kol. Maria Wola i przywiezionych tutaj furmankami.
We wsi Doroginicze pow. Horochów zamordowali 11 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Dziegciów pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 2 Polaków: matkę z małym dzieckiem, które uciekły ze wsi Smołowa podczas dokonywanej tam rzezi. (Siemaszko..., s 818). Patrz: 11 lipca 1943.  
W kol. Fundum pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali kilka rodzin polskich oraz obrabowali i spalili ich domy.
W kol. Grabowiec pow. Łuck zabili „trzy rodziny Tarnawskich i dwie rodziny Romaniewiczów” (Zbigniew Starzyński „Senior”: Anastazy Ryszard Garcyński „Nadzieja” ; w: „Biuletyn informacyjny 27 DWAK” nr 4/2000). W. i E. Siemaszko podają, że w lipcu chłopi ukraińscy zamordowali tutaj 9 Polaków, w tym rodzinę 7-osobową z 5-giem dzieci.
W kol. Granatów pow. Horochów Ukraińcy zamordowali kilkanaście rodzin polskich (około 50 osób),
imiennie znane jest tylko 8 ofiar. „Pani L. ( panieńskie nazwisko Greniuk) poznałem w poczekalni przychodni medycznej w Poznaniu. /.../ W 1942 roku wg. słów Pani L. w lipcu ( być może pomyliła się i chodziło o 1943 rok) zginęli w osadzie Granatów od kul ukraińskich nacjonalistów brat najstarszy Mamy pani L. (nazwisko Kolek) liczący lat 40 i jedna z sióstr w wieku 22 lat. Stało się to tak: Rankiem zapukano do domu brata, kiedy otwierał drzwi od razu został zastrzelony bez słowa ani uprzedzenia, jego siostra uciekła tylnym oknem domostwa, Ukraińcy zorientowali się dość szybko i pobiegli na tyły domu nawołując się z dwóch stron. Rozpoczęli bezładną kanonadę z broni palnej, do uciekającej dziewczyny, która wpadła w łany zboża. Któraś z kul trafiła. Jeden lub kilku Ukraińców pobiegli dobić ją kolbami. Tak długo tłukli aż została zamiast głowy bezkształtna miazga.  Tak wspominała ciotka Pani L. opowiadając jej to straszne wydarzenie. Sama cudem przeżyła, ponieważ otrzymała „ciekawy postrzał” jak to określiła opowiadająca mi tą historię Pani L.; mianowicie kula przeszyła gardło i wyszła policzkiem. Ciotka padła nieprzytomna w ogromnej kałuży krwi. Ukraińcy uznali, że jest martwa i odeszli po dokonaniu zbrodni na jej rodzeństwie. Tymczasem ranna kobieta ocknęła się po kilkunastu może minutach, widziała palące się zabudowania, leżącego trupa swojego brata ze skrzyżowanymi na piersi motyką i grabiami zostawionymi przez Ukraińców, odnalazła też ciało swojej siostry, trafiając po wygniecionym zbożu do miejsca gdzie leżała…, zatamowała jakoś krwotok i uciekła. Dzień później dotarła do swojego domu gdzie zostawiła swoje młode dwie córeczki. Zastała tylko zgliszcza, już maiła poddać się rozpaczy, kiedy to z krzaków otaczających Miejsce gdzie stał dom, wychyliły przerażone twarzyczki jej dzieci. Okazało się, że kiedy nadeszli ukraińscy bandyci schowały się na strychu w kryjówce. Ukraińcy splądrowali dom kradnąc, co cenniejsze rzeczy, następnie podpalili dom i zabudowania kradnąc też cały żywy inwentarz. Na straży zostawili jednego Ukraińca z bronią w ręku na wypadek gdyby jednak ktoś uciekał z płonących zabudowań. Kiedy ogień doszedł do strychu dziewczynki wyskoczyły. Jak opowiadał później matce i kuzynce były pewne że Ukrainiec je widział – jednak nie zareagował. Udał że ich nie widzi… Ludzki odruch…?  Schowały się w przydomowych chaszczach drżąc o to, aby ogień nie przerzucił się na krzaki… Tak się jednak szczęśliwie nie stało.” (http://bezprzesady.com/tmkizk-im-juliusza-slowackiego-w-poznaniu/relacje ).
W osadzie Holendernia pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zgromadzili rodziny polskie w stodole, zaryglowali drzwi, oblali benzyną i podpalili; żywcem spalili około 50 Polaków.
W kol. Horochówka pow. Horochów na krotko przed napadem, Ukraińcy powiesili wszystkie psy w polskich zagrodach. Rankiem 12 lipca do wsi wkroczyli uzbrojeni w siekiery, widły i broń palną. Mężczyzn i chłopców zgromadzili w jednej zagrodzie i wymordowali. Następnie kobiety i dzieci wprowadzili do jednego domu, gdzie na podłodze już rozłożona była słoma, dom zamknęli i podpalili. Złapali uciekającą Anielę Golisz, związali drutem kolczastym i wrzucili do ognia. Nad zgliszczami latały białe gołębie, a Ukraińcy mówili, że są to dusze Polaków. Imiennie znanych jest 48 ofiar. Zboże zrabowane przez miejscowych Ukraińców zjadła w 1943 r. plaga myszy. W 1944 roku plony spustoszył front wojenny. W 1945 r. Horochówkę zniszczyła trąba powietrzna. Z rzezi ocalała tylko 1 Polka z 2 córkami, ekspatriowana w 1945 r. tuż przed trąbą powietrzną. (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).   
W kol. Jachimówka pow. Horochów zamordowali  15 Polaków /liczba niepełna/ (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
W kol. Janów /koło Oździutycz/ pow. Horochów zamordowali 15 Polaków. (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol. Jasionówka pow. Horochów zamordowali 14 Polaków; dwie osoby żywcem wrzucili do studni, dwie osoby powiesili na drucie kolczastym, 5 osób zatłukli drągami.  Następnego dnia podczas rabowania gospodarstw polskich wyłapali jeszcze i zamordowali kilka osób.
We wsi Korytnica pow. Horochów zamordowali Polaka uprowadzonego z innej wsi oraz kilka miejscowych rodzin polskich, liczba ofiar nie została ustalona.  
W kol. Krzemieniec pow. Horochów zamordowali 10 – 12 rodzin polskich, co najmniej 40 Polaków.
W osadzie Listopadówka pow. Horochów zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, było tutaj 20 gospodarstw polskich, imiennie znane jest tylko 5 ofiar.
We wsi Łukowicze pow. Horochów zamordowali 2 Polaków /liczba niepełna/ (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Majdan pow. Zdołbunów zamordowali 20 Polaków, kilka rodzin.  
We wsi Majdańska Huta pow. Zdołbunów Polacy mieli zagwarantowane bezpieczeństwo na mocy pisemnej umowy ze sztabem UPA stacjonującym w Antonowcach pow. Krzemieniec, pod warunkiem, że nie wyjadą do miasta i będą dawać świadczenia na rzecz UPA. Przez kilka miesięcy wieś świadczyła daninę: jaja, sery, mleko, zboże, świnie, konie, furmanki, deski na budowę schronów itp. 12 lipca o świcie upowcy spędzili większość mieszkańców do stodoły i spalili żywcem. Pozostali byli mordowani w różnych miejscach, zginęło co najmniej 184 Polaków. Ze wsi uratowało się 11 Polaków, gdyż przebywali poza domem.  
W kol. Maria Wola pow. Włodzimierz Wołyński upowcy oraz okoliczni chłopi ukraińscy dokonali rzezi 258 Polaków. 30 osób żywych wrzucili do studni i przywalili kamieniami, 13 powiązanych mężczyzn spalili żywcem w stodole, uciekających wyłapywali jeżdżąc na koniach, torturowali, okaleczali i zabijali. Głównymi narzędziami mordu były siekiery, noże, widły, drągi itp. Gwałty, pisk torturowanych dzieci, krzyk matek i ojców okaleczanych i zabijanych niósł się daleko od wsi. Wyłapane w zbożu 18-cioro dzieci w wieku 3 – 12 lat, w tym synów Reginy Futyma: 5-letniego Zbigniewa i 3-letniego Ryszarda, „ukraińscy partyzanci” załadowali na wóz drabiniasty i wywieźli do ukraińskiej wsi Czestny Krest, gdzie pomordowali ich przebijając widłami i rąbiąc siekierami. Zagrody ograbili i spalili, często z ciałami ofiar (Siemaszko..., s. 860 – 863; Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ). “Gdzieś w oddali dały się słyszeć pojedyncze wystrzały. I nagle na podwórze wbiegła wujenka Wasilewiczowa z krzykiem, że wieś się pali. Wybiegliśmy z ojcem na podwórze i zobaczyliśmy, że na chutorach sieleckich pali się jedyny Polski dom Kozłowskich, a w naszej kolonii dom Mikołaja Turewicza. Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia o tym, że jednocześnie mordują ludzi. O tych zbiorowych mordach nic nie słyszeliśmy, bo możliwość poruszania się była ograniczona do swojej wsi. Sąsiedzi Ukraińcy byli tak nastawieni, że jeżeli ktoś z Polaków wyszedł gdzieś poza wieś, to musieli meldować i w nocy też był zabrany i ginął. Z myślą, że tylko pożary postanowiliśmy ratować coś z dobytku. Tak więc krowy i konie były w polu na pastwisku – pasła je siostra Józia. Mama z Polą wynosiły z mieszkania co się dało, natomiast my z tatem poszliśmy do stodoły, żeby wyciągnąć młocarnię, wialnię, silnik spalinowy i sieczkarnię. Kiedy została do wyniesienia tylko sieczkarnia tato wyszedł ze stodoły przynieść drążek do podłożenia pod sieczkarnię, żeby łatwiej ją przenieść. I w tym momencie podjechała furmanka, a na niej furman i trzech uzbrojonych banderowców. Zobaczyli ojca, zeskoczyli z wozu i zawołali go do siebie jednocześnie repetując karabiny. Tato ruszył w ich stronę, ale po przejściu może dwóch kroków odwrócił się i szeptem powiedział do mnie: - Uciekaj. Ja cały czas nie pokazywałem się ze stodoły, a odległość od stodoły do drogi wynosiła może 10 – 15 metrów, bo stodoła była po drugiej stronie drogi w sośninie. Więc tato poszedł naprzód, a ci trzej za nim na podwórze. Co dalej się działo nie widziałem, bo tych dwóch i tato byli za mieszkaniem. Słyszałem tylko strzały i widziałem, jak jeden z nich strzelał z zapalających kul w strzechę domu, który po chwili zaczął się palić. Płonęły też pozostałe zabudowania. Obserwowałem to wszystko ze stodoły, ale gdy zaczęło się palić na dobre uciekłem ze stodoły w obawie, że mogą tu zaraz przyjść. Ze stodoły obiegłem poza zabudowaniami sąsiada Zwiernika i wbiegłem w innym miejscu do sośniny, przeskoczyłem przez drogę i znalazłem się w naszym zbożu, a był to spory zagon pszenicy. Skierowałem się w stronę małej dolinki z myślą, że tam będzie bezpieczniej. W tej dolince schroniła się też siostra Janina z Danusią. Siedziała na ziemi i zobaczyłem ją dopiero z odległości trzech kroków, aż się przestraszyłem. Powiedziała mi, że jak zobaczyła, że pali się od strony Sielca wzięła Danusię i ścieżką szła do nas. Dopiero w połowie drogi spojrzała i zobaczyła, że palą się nasze budynki, wtedy zawróciła i nie poszła z powrotem, tylko schroniła się w zbożu. Nie wiadomo było, co z siostra Józią, która w polu pasła krowy. Trochę chyłkiem, trochę, gdzie było gołe pole czołgając się dotarłem do niej. Siedziała przestraszona i zapłakana. Powiedziałem, żeby nie ruszała się z miejsca, że ja wrócę tu z siostrą Janiną. Po niedługim czasie przyszliśmy i już byliśmy razem, ale nie wiadomo było, co z rodzicami i siostra Polą, więc siostry zostały, a ja postanowiłem pójść na zwiady. I tak zbożami, a potem przez ogród czołgając się zbliżyłem się do pogorzeliska. Widok był straszny – budynki popalone, nie ma żadnej osłony, widać daleko. Sytuacja nie do zniesienia, jednym słowem zgroza. Zacząłem przybliżać się coraz bardziej nawołując rodziców, ale ani znaku życia. Kiedy byłem całkiem blisko zobaczyłem koło pogorzeliska coś czerwonego na ziemi. Wtedy podbiegłem i rzeczywiście była to czerwona bluzka siostry Poli. Siostra leżała martwa na ziemi, a tuż koło niej oboje rodzice. Wszyscy troje zginęli od kuli. Na ten widok zmartwiałem, zdrętwiałem, nie mogłem nawet zapłakać. Tak odrętwiały stałem jakiś czas, a potem strach wziął górę i uciekłem w pole do czekających sióstr. Kiedy powiedziałem im co się stało podniósł się wielki lament, ale już zbliżał się wieczór, więc ulokowaliśmy się na noc w życie. Dom siostry Janiny nie był jeszcze spalony, ale niebezpiecznie było tam się zbliżać w obawie przed zasadzką. Noc przesiedzieliśmy w życie, a raniutko ledwie się rozwidniało poszliśmy zobaczyć naszych drogich pomordowanych. Leżeli jak poprzednio. Pomodliliśmy się krótko i uciekliśmy z powrotem w zboże. Kłopot był z maleńką Danusią, bo nie było jak przegotować mleka, więc korzystając z tego, że krowy były w polu doiliśmy je i dziecko piło surowe mleko. Z piersi też nie mogło wyssać, bo mama nic nie jadła. Przed południem poszedłem do sąsiada Wasyla Hnatiuka z prośbą, żeby pochował rodziców i siostrę. Jego żona powiedziała mi, że za Bugiem Polacy mordują Ukraińców, więc oni mszczą się na Polakach, ale to była nieprawda. On niby poszedł do drugiego sąsiada, żeby mu pomógł, ale czekałem z godzinę i pomyślałem, żeby on czasem nie sprowadził banderowców, więc uszedłem z powrotem w zboże. Jednak ten sąsiad pochówku nie dokonał. Dopiero po kilku dniach rodziców pochował na miejscu drugi sąsiad z Czestnego Krestu Andrzej Nowosad z synem Wiktorem. My nadal siedzieliśmy w zbożu i od czasu do czasu podchodziłem w pobliże pogorzeliska, bo mieliśmy nadzieję, że wrócą brat Mieczysław i mąż Janiny – Antoni Jakubowski, którzy w dniu 12 lipca też byli na łące, tylko w innym miejscu. Niestety, nie doczekaliśmy ich, ani w dniu następnym, ani nigdy. Jak się później dowiedzieliśmy zostali zatrzymani na drodze, zamordowani i spaleni w stodole. W oczekiwaniu przesiedzieliśmy tak następną noc i dzień i trzeba było na trzecią noc też pozostać w zbożu. W nocy zaczął padać ulewny deszcz tak, że przemokliśmy do suchej nitki. Ale najgorzej było z Danusią, bo po surowym mleku miała rozstrój żołądka, a przy tym ten deszcz tak, że nie było suchej pieluszki, a więc i mokro i zimno. Gdy tylko zrobiło się szaro postanowiliśmy ratować się. /.../ I tak zakończyła się nasza bytność w Marii Woli. Straciliśmy co najdroższe – naszych rodziców, brata i siostrę, a Janina straciła męża. Straciliśmy dach nad głową, dorobek życia rodziców i po troszę nas – dzieci. Uciekliśmy tak, jak staliśmy i w tym co mieliśmy na grzbiecie - lichych codziennych ubraniach szczęśliwi, że unosimy życie, niepewni jutra, zdani na łaskę dobrych ludzi i stając przed wielką niewiadomą, co dalej. Straciliśmy dosłownie wszystko począwszy od chusteczki do nosa, poprzez bieliznę, pościel, ubrania i obuwie letnie i zimowe, naczynia, sprzęt domowy, meble, nakrycia stołowe i wszystko od najmniejszej rzeczy do zabudowań.” (Fragment wspomnień Wiktora Korniaka syna Józefa i Anieli z d. Wasiewicz mieszkańca kolonii Marii Wola gmina Mikulicze powiat Włodzimierz Wołyński spisanych w 2007r. w Kraśniku Dolnym. W: KSI nr 7 z 2013).
W kol. Oktawin pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy z sąsiednich wiosek zamordowali 7 Polaków, którzy nie wyjechali z kolonii. Świadek Apolonia Marel (ur. 1930 r. w Oktawinie): „W mojej rodzinnej wsi bardzo w zgodzie [z Ukraińcami] żyliśmy. Ale kto został, to [go] tragicznie wymordowali. Po sąsiedzku mieszkał gajowy, trochę komunista – bo już Sowieci byli. Mówił: „Mnie nie zaczepią”. Pięcioro dzieci, jedno malutkie, pięć latek, reszta już takie większe… Naszego mieszkania nie spalili, tylko rozebrali, a tak to się tam paliło dzień i noc. Oni mieli króle w piwnicy, króle hodowali, bo dzieci pięcioro. Porąbali ich i w te piwnice wszystko… To małe uciekało, opowiadał mi taki ksiądz greckokatolicki. To małe tak piszczało, a oni kogo dopadli [mordowali], i [tak] całą rodzinę... Tam, gdzie te króle… straszne. Jeszcze byli [ludzie] pod lasem, mój dziadek [tam] mieszkał też. Pozostali, biedni, to ich nie ruszą – ale skąd! W nocy pozabierali do lasu, kazali jamy wykopać. Moja koleżanka tam była. Strzelali i w te jamy [spychali]. Później drudzy przyszli ich zakopywać, ale to znajomi, wychowywali się blisko. Kto żywiej to niechaj wyłazi! [Kto żyw, niech wychodzi!] To był lipiec, już jej robaki się rzuciły w ranach. Była w moim wieku 13, 14 lat. Ojciec już był zabity, nie wyszedł z jamy. A ona z matką przeżyła. Ci Ukraińcy, co przyszli zasypywać, to nie dobili ich. Dużo ciał leżało w tej jamie. To wojsko było, niby te bulbowce [upowcy], wszystko zbrojne. Ona była mocno poraniona, ale przeżyła. Takie małe dziecko było, matkę ssało, matka nie żyła. Miało ręce przekute drutem. Byłam młoda, ale dużo widziałam pomordowanych. Na naszej wiosce to kto został, to wszystkich wymordowali. [Polacy] nie spodziewali się [tego wszystkiego]. Smert lacham [śmierć Polakom] pisali – oni tak chcieli Samostijną Ukrainę. Jak pomordowali [ludzi] za naszym kościołem, to mężczyźni w nocy wpadli i mówią: „Wy jeszcze siedzicie?”. Wszystkich spędzili do stodoły i podpalili. „Uciekajcie, póki jeszcze możecie, Ukraińcy-sąsiedzi – mówili – was nie zaczepią”. Ale nieprawda – jak byśmy zostali, to tak samo [by było]... (Relacja z książki „Pojednanie przez trudną pamięć. Wołyń 1943”. 2 września 2012, Ostrówki. Nagranie: Emil Majuk, Olga Wójtowicz). Wacław Wiciński: „Siostra ojca została zamordowana, podobny los spotkał naszego sąsiada, jego żonę i ich pięcioro dzieci. On był gajowym i myślał, że go nie ruszą, bo handlował drewnem. Myśmy uciekli w poniedziałek, a w środę wymordowali tych, co zostali. Wieś nazwali Oktawin, bo w oktawę Bożego Ciała tam osiedlali się Polacy. Cały Oktawin został spalony”. (Bogusław Szarwiło; w:   http://www.wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/134-jak-mali-koldnicy-dostali-od-ukraicow-po-gowie.html ).
W kol. Piłsudczyzna pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 6 Polaków, w tym 5-osobową rodzinę.
W kol. Piński Most pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali ostatnią mieszkającą tutaj 6-osobową rodzinę polską: 1 mężczyzna, 3 kobiety (żona i 2 jego siostry) oraz 2 dzieci lat 2 i 5. Inni: upowcy wymordowali Polaków ocalałych z rzezi dnia poprzedniego. Kazimierz Sidorowicz: „Mordy ukraińskie na ludności polskiej Dominopola słychać było w polsko-żydowskiej wsi Piński Most oddalonej tylko 1 km. Naocznym świadkiem tego był Polak Antoni Sienkiewicz, który po wojnie opowiadał mi osobiście, że w niedzielny poranek 11 lipca on i jego rodzina usłyszeli straszne, rozpaczliwe krzyki ludzkie dochodzące od Dominopola. Mówił mi: "Na podstawie głosów dochodzących od Dominopla, szybko domyśliliśmy się, że tam właśnie dzieję się coś strasznego, dlatego ja i mój brat Kazimierz chcieliśmy natychmiast uciekać do Włodzimierza Wołyńskiego. Od samego rana widzieliśmy konie chodzące samopas po ogrodach oraz rozpuszczone bezwładnie krowy i inne bydło. Poza tym nie było widać także żadnych dymów z kominów wsi Dominopol. Po przeprowadzeniu tych obserwacji około południa upewniliśmy się, że ludność Dominopola została dziś w nocy i nad ranem napadnięta i wymordowana. Tymczasem z tamtej strony wciąż dochodziły pojedyncze już strzały, w tym czasie dobijano tych którzy cudownie ocaleli z pierwszej najgwałtowniejszej fazy mordu. Gdy my wciąż z bratem nastawaliśmy na naszą rodzinę, aby uciekać porozumieliśmy się z nimi, że oni zostają natomiast ja z bratem uciekamy do miasta. W domu zostali wtedy mój tato i mama Sienkiewicze oraz nasza siostra Leokadia lat ok. 30. Lodzia została, ponieważ chciała namówić do ucieczki także rodziców. Niestety, następnego dnia 12 lipca Ukraińscy mordercy napadli na naszą wieś Piński Most i wymordowali wielu Polaków, w tym moją najbliższą rodzinę." (Sławomir Roch, Wspomnienia Kazimierza i Antoniny Sidorowicz z d. Turowska ze wsi Dominopol z Wołynia, Zamość 2003 r., s. 6-10).  „Moi rodzice i moja siostra zostali zamordowani na swoim podwórku zaraz po zakończeniu żniw. W naszej koloni zginęli chyba w sierpniu 1943 r także: Okapiec Maciej lat ok. 65 i jego żona lat ok. 60  i ich syn Jan lat ok. 13 oraz dziadek Zymon lat ok. 83 i jego synowie: Adolf lat ok. 40, Stanisław lat 35 i chyba Jan lat ok. 32. Ostateczna rozprawa z mieszkańcami naszej koloni została poprzedzona w lipcu 1943 r., innym aktem terroru, który jeszcze bardziej sparaliżował miejscową społeczność Polaków. Ukraińcy jednego dnia zabrali z drogi 5 polskich mężczyzn, w tym Antoniego Bydychaja, Eugeniusza Hypśa, Adolfa Burlińskiego, Władysława Wawrynowicza oraz Antoniego Hasiaka. Następnie osądzili ich wszystkich w Gnojnie, a potem dwóch uzbrojonych wartowników ukraińskich zawiozło 5 silnych, młodych Polaków do Lasu Świnarzyńskiego i od tej pory wszelki słuch po nich zaginął. Furmanka na której ich wieziono, należała do Ukraińca, który też powoził, on to właśnie mówił później do swoich sąsiadów tak: „Jakie durne chłopy, dali się pobić tylko dwóm rezunom!” (Antoni Sienkiewicz, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl).  
W kol. Poluchno pow. Horochów zamordowali około 40 Polaków, całe rodziny.
We wsi Poluchno pow. Horochów zamordowali co najmniej 49 Polaków. W jednej rodzinie zarąbali siekierą 6 dzieci w wieku poniżej 15 lat;  spalili żywcem w stodole 15 osób. „Do polskiej kolonii dopadł stary dziadzio Ukrainiec, Kolonia Poluchno 7 km od Horochowa. Przyszedł ten dziadek do naszej babci Kellerowej i mówi: Haniu, ratujcie się i to zaraz, bo moich chłopców zabrali bandyci na furmanki, pojechali na Zagaje mordować, a wy ratujcie się. Mówi Ukrainiec: ja mam 75 lat, mogą mnie zaraz zabić, ale ja będę szczęśliwy, jak was uratuję. To powiedział i poszedł zbożami. Mieli przestrogę, ale to póki dali znać, to tu, to tam, kto od razu z miejsca kopnął się do ucieczki, to ten przeszedł jeszcze front, a kto poplątał się koło domu, a to schować, a to krowom dać, ci już nie zdążyli uciec i front ich połapał w podwórku, bądź też w polu. Janek Keller uciekając z żoną i dzieckiem i swoją siostrą wołał: prędzej chodźcie. A sam myśląc, że jest wojskowym, że to chodzić będzie więcej o mężczyzn niż o kobiety. Wylecieli razem za stodołę, on chłopak po 30-ce, silny, pobiegł prędko wołając: za mną, za mną, prędzej. A kobiety słabsze popadały w zbożu i nie dały rady uciec do lasu, a Janek zdążył do lasu i położył się pod krzakiem i wypatruje za żoną Kazią i córeczką Irenką i siostrą Gienią. A ich nie ma i nie ma, a tu już słyszy jak front nadchodzi z krzykiem i podając komendę do bandytów, że nie strzelać tylko rąbać siekierą, bo szkoda kul na polskie mordy. Struchlał zrozpaczony, ale cóż, nic nie zrobi bez broni, bez niczego. A one w życie usiadły ze zmęczenia i siedzą, ten front doszedł, ale ich w życie nie zauważył. Przeszli, a ci bandyci na koniach zauważyli ich. Zeszli z koni i sztyletami zakłuli Kazię, Gienię i 20-letnią panienkę, a to dziecko 7-letnie nie ruszyli. Irenka się skuliła przy mamie i Ukrainiec ją kopnął nogą, ona się nie ruszyła i powiedział do tego drugiego bandyty, że ona już nieżywa i poszli sobie dalej. Irenka cały wieczór tuliła się do mamy, bo mama jeszcze żyła, ale krwi zeszło tak dużo, że w nocy mama umarła, a Irenka tuliła się koło matki. Jak błysnął dzień Irenka woła: mamusiu, mamusiu. I mamusia się nie odzywa, poszła do cioci Gieni, ale i ta się nie odzywa, więc zabrała się i poszła do Ukraińca, którego znała, a u tego Ukraińca cały sztab bandytów stał, a wtedy akurat wyjechali na mordowanie Polaków. Ten Ukrainiec się strwożył i zapytał: gdzie tato jest? Ona odpowiedziała, że mama zabita z ciocią Gienią, a tato uciekł. O, to Ukrainiec się głęboko zafrasował, że tata uciekł, wziął tę dziewczynkę za rękę i zaprowadził ja do stodoły i zawiązał ją w kul słomy takiej młóconej cepem, prostej słomy. Zawiązał ja i powiedział: siedź tu cicho, bo tu przyjdą bandyci, jak wyjdziesz, to cię zabiją, a jak będziesz cicho siedzieć to ja cię potem zawiozę do tatusia. I na noc poszła do niej, do stodoły, jego żona i z nią między kolanami spała. Tak przechowali ci Ukraińcy małą Irenkę dwa tygodnie. Po tym czasie dał znać do Horochowa, aby Janek przyszedł na cmentarz pod miastem, że przyprowadzi mu jego córeczkę, a już trochę wcześniej dał znać do Horochowa na plebanię, że Janka Kellera córka żyje. Ale Janek na to się nie zgodził, aby spotkać się na cmentarzu, tylko przekazał, że jeżeli masz córkę to przywieź mi ją tu na podwórko plebanii. Na drugi dzień Irenkę przyprowadził Ukrainiec na podwórko plebanii i wyszła nas grupa ludzi ze zbiegowiska na przywitanie tej dziewczynki ze łzami w oczach, że to dziecko jakoś Bóg zasłonił i żywa wróciła do ojca. Poszedł front przez Poluchno, nie zdążyło dużo osób uciec, pozapędzali 4 rodziny w taka dolinę i tam pozabijali sztyletami. Zginęła tam rodzina Abramowiczów, Skawińscy oboje, Wapińscy oboje i Ostrowscy. Zabili ich, poskładali na kupę i tak leżeli 6 tygodni. Po 6 tygodniach udało nam się tam pojechać, zobaczyć, to psy pojadły dużo osób z boku, podrapały ciała zębami. Hani Abramowiczów cały pośladek zjedzony, warkocz jasnych włosów leżał koło głowy, pod sercem trzymała córeczkę swoją 5-letnią, a pani Skawińska, co wzięła chleba bochenek ze sobą, a zostali oboje zabici, to ten bochenek chleba leżał 6 tygodni na przysypanej trochę ziemią mogile i psy tego chleba nie ruszyły. Poszliśmy trochę dalej do babci Kellerowej, co tam słychać, jak wygląda babcia? Babcia, jak ten Ukrainiec dał znać, to się ubrała w swoje szaty przygotowane na śmierć i nigdzie nie mogła od domu odejść, bo z tego strachu, czy pora przyszła, wnuczka zaczęła rodzić. To babcia mówi sobie: czyżby chcieli mnie zabić? Mam 96 lat, wszystkim naokoło pępki zawiązywałam, wszystkich ratowałam w chorobach, w nieszczęściach, czy krowa nie mogła się ocielić to babcia poszła, czy klacz, czy świnia, do wszystkich rzeczy babcia była potrzebna, to gdzieżby oni mieli mnie zabić? A tu jeszcze ta Józia rozbolała się z tym porodem, to naprawdę babcia nie mogła ruszyć się z domu. Wysłała Janka, męża Józi, że uciekaj, bo to może tylko mężczyzn zabijają, a on co wyjdzie za stodołę, to znowu wraca no i doczekał się, że okrążyli i zabili babcię. Józia urodziła, a to maleństwo głową o ścianę i tak leżało na podłodze wyschnięte jak kurczątko, a drugie 2-letnie leżało na łóżku i chcieli zapalić łóżko, ale zgasło, a Józia leżała w łóżku zabita i kołek z drewna jej wbili w brzuch. Jak my to wszystko oglądaliśmy, to konie wydrapały ziemię spod siebie, tak chrapały i strzygły uszami. Bezradnie wsiedliśmy na wóz, strach nas wielki ogarnął i pędem do domu do Horochowa, bo naprawdę stracha mieliśmy okropnego.”  (Wspomnienia Józefy Wolf z domu Zawilskiej; w: http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/aleksandrowka-jozefa_wolf.html).  
W miasteczku Poryck pow. Włodzimierz Wołyński w następnym dniu po rzezi 11 lipca upowcy dokonali ponownego napadu mordując co najmniej 100 Polaków.
W kol. Puhaczówka należącej do wsi Sadowo pow. Łuck w nocy 12 lipca upowcy zamordowali 16 Polaków. Relacjonuje Mieczysław Fligier: „Nocą 12 lipca 1943 r. kończy się także spokój w Puhaczówce. - Mnie to uratowała życie krowa - mówi pan Mieczysław. - W bieliźnie uciekłem do żyta. Goniły mnie wystrzały. Poszedłem do sąsiadów Ukraińców, nie wszyscy oni byli źli. Dostałem od nich ubranie. Jeden dał portki, drugi koszulę i jeszcze czapeczkę na głowę.” Przed podpaleniem zabudowań, Ukraińcy wypuścili na pola cały dobytek ze wszystkich we wsi, obór i chlewów. Udając pastucha, z zbłąkaną obcą krową wyrusza do Łucka. Po drodze spotyka ukraińskie patrole. Na potwierdzenie, że jest Ukraińcem nie wystarczy ukraińska mowa, sprawdzają, czy umie się przeżegnać w prawosławnym obrządku. W Łucku spotyka rodziców i całe rodzeństwo z najmłodszą sześcioletnia siostrą wyniesioną na rękach mamy w czasie nocnej obławy. Ukraińskie rzezie po sowieckich deportacjach pustoszą doszczętnie skrwawiony Wołyń. Łuna nad Puhaczówką oświetla szesnaście świeżych polskich grobów. (Paweł Bielinowicz: Chłopak spod Łucka. 13. 02. 2008; w: http://kurekmazurski.pl/chlopak-spod-lucka-2008021342138/). W. i E. Siemaszko na s. 642 wymieniają tylko jedną ofiarę: Ludwika Rutkowskiego zamordowanego i wrzuconego do studni przez upowców wiosną 1943 roku. Wieś Sadowo podają jako wieś Sadów, napad datują na 29 czerwca lub lipiec 1943 roku i wymieniają mord na kilkudziesięciu osobach (s. 642 – 643).  
W kol. Pustomyty pow. Horochów zamordowali około 50 Polaków. Patrz też: „W nocy z 11 na 12 lipca 1943 roku”.
We wsi Pustomyty pow. Horochów zamordowali około 40 Polaków. ”Zwracam się do państwa z pytaniem czy jest możliwość zamieszczenia informacji o mordzie dokonanym na rodzinie mojego dziadka - Kazimierza Sichowskiego pochodzącego z miejscowości Pustomyty w woj. wołyńskim” (Agnieszka Wolszczak, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.; w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl; nie zostało jednak podane czy mord miał miejsce na kolonii czy we wsi.).
W majątku Radowicze pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 2 rodziny polskie, w tym 5-miesięcznego chłopca  i 3 dzieci (inni: kilka rodzin polskich).
We wsi Rudnia pow. Horochów zamordowali 141 Polaków. „Antoni Sienkiewicz opowiedział mi także, jak Ukraińscy nacjonaliści napadli wcześniej na polską wioskę Rudnia koło Kisielina i mordowali tam Polaków. To było tak: gdy wpadli do domu Leokadii Dobrowolskiej, która mieszkała tam u swego męża, jej udało się ujść z życiem. Tymczasem jej męża i całą rodzinę Dobrowolskich okrutnie zamordowano. W tym napadzie, który miał miejsce około 3 dni przed napadem na Dominopol, zginęła większość mieszkańców polskiej wsi Rudnia. Było to więc albo 08 albo 09 lipca 1943 r.”  (Kazimierz i Antonina Sidorowicz, w: jw.). W i E Siemaszko na s. 166 – 168 datują napad na wieś Rudnia na 12 lipca, a wśród pomordowanych 141 Polaków podają także Leokadię Dobrowolską.  Już od kwietnia UPA rekwirowała tutaj żywność, miski, łyżki, ręczniki, itp. Część ofiar zabijano na miejscu stosując bestialskie tortury i gwałty, część spędzono pod kapliczkę i tam wyrżnięto za pomocą siekier, kos, noży, wideł itp. Wieś obrabowana i spalona przestała istnieć. „Gdy wyjechaliśmy z Wojnicy w odległości 2 km zobaczyliśmy straszny widok po prawej stronie szosy. Wielki pożar – pali się cała wieś Rudnia. Słychać jęki mordowanych ludzi, ryk bydła i szczekanie psów. Przerażający widok i wielki strach, bo i nasz transport mogą w każdej chwili okrążyć i wymordować. Po lewej stronie szosy, też do 2 km, wieś Róża - ten sam widok: pali się i bandyci ukraińscy mordują Polaków. Jedziemy w ciszy i wszyscy modlą się, aby szczęśliwie dojechać do miasta.”  (UCIECZKA Z WOŁYNIA. Wspomnienia Anieli Kuźmińskiej z domu Konsowicz, ur. 2 stycznia 1928, zm. 2 maja 2009, do 1943 roku zam. Wólka Markowicka, ostatnie zamieszkanie Brodzica k. Hrubieszowa Wspomnienia spisane własnoręcznie, opracowane przez jej siostrzeńca ks. Leszka Adamowicza – e-mail: adleszek(at)kul.pl; w: http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/wolka_markowiecka-kuzminska_aniela.html). Wieś Róża pow. Horochów nie została wymieniona w pracy Siemaszków. Z powyższej relacji wynika, że ludność polska została wymordowana tam 12 lipca 1943 roku, a zabudowania spalone.   
W kol. Smołowa pow. Włodzimierz Wołyński upowcy oraz miejscowi Ukraińcy zamordowali co najmniej 65 Polaków. W kuźni spalili żywcem około 40 osób, w tym kobiety i dzieci; przy gliniankach znaleziono 18-miesięcznego Leszka Bardygę, który ssał pierś zamordowanej matki (bliźniacza siostra Leszka, Alicja, także została zamordowana). Wargockiej będącej w ostatnim miesiącu ciąży rozpruli brzuch, aby „pomóc urodzić Lacha”; starcowi o nazwisku Prymas sąsiedzi Ukraińcy ścięli głowę kosą (Siemaszko..., s. 823).  Z tej wsi zdołała uciec do wsi Dziegciów matka z dzieckiem – i tam została zamordowana.  W Smołowej na początku lipca Ukrainiec, który miał odwieźć Polkę z synem lat 3 i jej siostrą lat 5 do Włodzimierza, zastrzelił ich tuż za wsią. „Miałam wtedy trzynasty rok. Moi rodzice mieszkali tam od pokoleń. My się bawiliśmy, to było wieczorem. I tak patrzę – pali się ktoś. I patrzyliśmy przez okno, wyszliśmy na dwór, a tu już blisko ogień, pali się wieś. Ale to była rzadka wieś, tak się ogień nie powinien [sam] przerzucać. Tato mówi: „Idziemy z mamą ratować dobytek (maszyna, młynek) do stodoły”. I poszli do stodoły, a my, dzieci, zostaliśmy w domu. Tato chciał z mamą uciekać, ale mama się nie zgodziła. Powiedziała, że woli zginąć, niż zostawić dzieci same. Jak wyszli na podwórze, to tamci już byli. Tato ich znał. Zaczął ich prosić: „Darujcie życie, przecież my razem narabiali, gościli się, co ja wam zawinił?”. Nazwisk ich nie pamiętam. Oni powiedzieli, że „Dosyć wam, Lachom, coście się na naszej zemli nażyli, krwi naszej napili!”. I my przyszli do mieszkania, poklękaliśmy przy stole, mama wzięła krzyżyk do ręki, a na drugiej ręce trzymała dziewięciomiesięcznego synka Edzia. Tato zaczął prosić: „Nie żałujcie na nas kul, wystrzelajcie nas, tylko nie mordujcie!”. I oni puścili serię, to mama upadła, ten krzyżyk tak trzymając w ręce, i poleciała na to dziecko – to nie wiem, czy było zabite, czy zaduszone. Wtedy zginęła mama, dwie młodsze siostry, sześcioletnia Halina i czteroletnia Krysia, i ten chłopaczek. Ta sześcioletnia skoczyła na łóżko i przykryła się, a on ją zaczął czymś bić. Ja w tym czasie z tego strachu zemdlałam. Ile leżałam, to nie wiem. Jak się ocknęłam, to pić mi się strasznie chciało, to pamiętam, że tę krew z podłogi ssałam. Oni nanieśli słomy i podpalili mieszkanie, okna już były powybijane. Podłoga zaczęła się tlić i zapadła się, ogień przygasł. Jak ja się przebudziłam, to pozalewałam ten ogień – woda była w domu. Podeszłam do mamy. Mama była martwa, a tato mówi, żebym uciekała, bo on nie da rady, bo jest ciężko ranny. Ja przez okno uciekłam do sadu, pod taki krzak jaśminu. Tu się wszędzie pali wieś, ogień wszędzie, psy wyją. A starsza o dwa lata siostra Gienia była gdzieś na sadzie, jak ją zaatakowali. Ona w tym czasie, jak przyszli, wyrzucała jakieś ubrania, zapasy z komory i tu ją musieli dopaść. Ja już po napadzie schowałam się [potem] w zbożu. W nocy nad ranem przebudziłam się, bo zrobiło się zimno. Ja miałam przestrzeloną lewą rękę, kula przeszła na wylot i lewy bok mnie bolał. Usłyszałam jęki, a to mój tato wyszedł z domu, miał wydarte mięśnie ramienia. Chciało mu się bardzo pić. Nabrałam wody, dałam ojcu. Jak wracałam, spotkałam siostrę leżącą w sadzie. Prosiła, żeby jej dać coś pod głowę i coś do przykrycia. Przyniosłam jej poduszkę i jakiś koc. Jak przyszłam w dzień koło południa, to już nie żyła. Widać jej było wnętrzności i głowa była pobita. W tym czasie ta, co miała sześć lat, jeszcze żyła, ale głowa była cała sina. Ta czteroletnia już nie żyła. W dzień [13 lipca] siedzieliśmy [z ojcem] w zbożu, ale była burza, na noc przyszliśmy do domu, spaliśmy w kuchni, a w pokoju leżeli pobici. Następny dzień [14 lipca] również spędziliśmy w zbożu, a na wieczór przyszedł szesnastoletni sąsiad Rutkowski, bo oni wszyscy wcześniej uciekli do Włodzimierza. On wrócił na swoje gospodarstwo, bo mieli zakopany kufer z odzieżą, ale już kufra nie było. Razem połapaliśmy konie, pomogłam mu zaprząc. Wsadziliśmy tatę na wóz i zaczęliśmy uciekać do Włodzimierza. To jest 12 km i przez ukraińskie wsie. Jak jechaliśmy przez las, to strzelali za nami, ale udało się przejechać. Tam [za lasem] już byli Niemcy, i Polacy czegoś szukali, jakiejś żywności. Niemcy nas zatrzymali, ale zobaczyli, jak jesteśmy pobici, to nas puścili. Na nas już czekali ciocia z mężem pochodzenia ukraińskiego, którzy mieszkali koło Włodzimierza na Białozowszczyźnie. Tatę wzięli do szpitala, gdzie leczył się przez sześć miesięcy. Za jakieś dwa miesiące pojechaliśmy [z wujkiem] z Niemcami, żeby zobaczyć to pogorzelisko. Okazało się, że bandyci drugi raz przyjechali, zaraz po naszym wyjeździe i drugi raz wszystko podpalili. Jak byśmy jeszcze trochę zostali, to z pewnością by nas też zabili. Siostra w sadzie leżała tam, gdzie umarła. Ktoś ją tylko lekko przykrył ziemią i darnią. Jak przyjechaliśmy, to pozbieraliśmy z pogorzeliska domu głowy, trochę kości i położyliśmy koło siostry. Wujek zbił taki krzyż z brzozy i tam postawił.” (Relacja Leokadii Janeczko z Wargackich, spisana przez Ewę Kędrę-Załogę w 2009 r.; za: http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/840-wystrzelajcie-nas-tylko-nie-mordujcie.html ; wyszukał i wstawił B. Szarwiło).
We wsi Stężarzyce pow. Włodzimierz Wołyński miejscowi bojówkarze UPA „Krwawego Potapa” uprowadzili do lasu 61-letniego ks. Karola Barana, gdzie przerżnęli go pilą w drewnianym korycie, a miejscowi Ukraińcy zamordowali 7 Polaków, w tym nauczyciela, wiążąc niektórym ręce drutem kolczastym i torturując. Do końca lipca zamordowali jeszcze 22 osoby, które przyjechały do swoich zagród po żywność.
We wsi Szelwów pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 17 Polaków, wśród ofiar był działacz Stronnictwa Ludowego Kazimierz Kolek „Socha”.
We wsi Trościaniec pow. Łuck w walce z UPA zginął 20-letni Polak z samoobrony w Przebrażu.
We wsi Tuliczów pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 5 rodzin polskich.
We wsi Turia pow. Włodzimierz Wołyński upowcy uprowadzili z domu lekarza, kpt. WP Jana Romanowskiego; dobrowolnie pojechała z nim żona z paromiesięcznym dzieckiem; wszyscy zostali zamordowani między wsią Turia a wsią Rewuszki. Zabili także Polkę z synem, gdy usiłowali uciec z Turii.
W majątku Twerdynie pow. Horochów zamordowali 10 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ). Wśród ofiar była rodzina zarządcy majątku Dzikowskiego: córka Stanisława, jej rodzice i bracia.
We wsi Twerdynie pow. Horochów na początku lipca:  „Ukraińcy ustawili duży dębowy krzyż na usypanym wcześniej kopcu. Na uroczystości poświęcenia kopca i krzyża ku czci „odniesionego i przyszłego zwycięstwa”, odprawionej przez czterech duchownych prawosławnych, w której licznie uczestniczyli upowcy, młodzież ze swym nauczycielem i okoliczna ludność ukraińska, została poświęcona broń palna, siekiery i widły itp. narzędzia, a jeden z popów agitował do wytępienia „Lachów” i komunistów” (Siemaszko..., s. 170). Bron i narzędzia posłużyły do rzezi Polaków już 12 lipca. Okaleczano, torturowano i gwałcono nawet 15-letnie dziewczęta. Zginęło co najmniej 70 Polaków.
W osadzie Ułanówka pow. Włodzimierz Wołyński upowcy z sąsiednich wsi zamordowali ponad 30 Polaków, których ciała spalili w stodole; 80-letniej Nowakowskiej wyciągniętej z domu odrąbali głowę na pieńku. Leokadia P. (ur. 1935): „Tego dnia z babcią i siostrą Teresą pasłam krowy. Babcia zauważyła z oddali pożar i powiedziała, że trzeba iść do domu i dowiedzieć się, co się dzieje. Mama w tym czasie wynosiła co najpotrzebniejsze /rzeczy/ z domu w pole. Zabrała mnie i Teresę. Położyłyśmy się na miedzy, pomiędzy łanami żyta, i obserwowałyśmy dom. Po chwili usłyszałyśmy strzał, a mama krzyknęła: „Dzieci, uciekajcie, bo ja już jestem ranna”. Podniosłyśmy się i spostrzegłyśmy stojącego w odległości kilkudziesięciu metrów mężczyznę w mundurze wojskowym i butach oficerkach. W rękach trzymał karabin i mierzył w naszym kierunku. Uciekłyśmy w żyto. Mężczyzna zaczął strzelać za nami.  Usłyszałam, że babcia, ukrywająca się niedaleko, zaczęła charczeć, chyba została ranna. My dalej siedziałyśmy cicho, a kule padały obok nas. Po chwili usłyszałyśmy kroki, a potem z miejsca, gdzie leżała mama, tępy odgłos uderzenia. Domyśliłyśmy się, że ten mężczyzna dobił mamę. Potem odszedł. Zaległa cisza. Starsza siostra Krysia zaczęła krzyczeć: „Mamo, mamo!” i wybiegła na miedzę. Wybiegłyśmy za nią z Teresą, zauważyłyśmy, że mama ma rozbitą głowę. Już nie żyła. Przeczekałyśmy na polu, aż się ściemniło. Krysia zaprowadziła nas do P. /Ukraińców mieszkających w wiosce/. Po chwili /przyjechali/ Ukraińcy na koniach, zaczęli krzyczeć, żeby wszyscy wychodzili przed dom z dokumentami. Ukrainka P. powiedziała, że może ukryć tylko Krysię. Mnie i Teresę kazała zaprowadzić starszej siostrze w pole. Po jakimś czasie dwóch Ukraińców na koniach znalazło nas w życie. Prowadzili nas obok domu P. i pytali, czyje to dzieci. Nagle znalazł się nasz ojciec i krzyknął, że jego. Wtedy Ukraińcy zaczęli ojca kopać i bić. Kazali mu szybko iść przed nimi. Ojciec krzyczał, że my nie możemy nadążyć. Zaprowadzili nas na podwórko gospodarstwa N. Była tam cała banda Ukraińców z kosami, siekierami i widłami. Widziałam, jak z piwnicy Ukraińcy wywlekli babcię N. Była to staruszka ponad 80-letnia, nie chodziła, Ukraińcy wlekli ją po ziemi. Położyli jej głowę na pieńku i odrąbali siekierą. Przeraziłam się. Ojca zabrali do stajni. Jeden z Ukraińców podszedł do nas. Rozpoznałam w nim znajomego rodziców /.../. Prosiłam go, żeby nas nie zabijali. Spojrzał na nas i zwrócił się do dowódcy bandy: „Nie zabijajmy ich, kto inny je złapie, to zabije”. Dowódca kazał mu zapytać nas, czy my Polki, czy Ukrainki. Odpowiedziałyśmy, że Polki. Wtedy krzyknął: „To bierz je!”. Znajomy zaprowadził Teresę do stajni, a potem wrócił po mnie. Weszłam do stajni i zobaczyłam stos trupów, kilkadziesiąt zwłok. Uderzono mnie w głowę, straciłam przytomność. Ocknęłam się w chwili, kiedy stajnia zaczęła się palić. Zaczęłam krzyczeć: „Tato! Tereniu!”. Ojciec nie odzywał się. Odezwała się Tereska, powiedziała, że jest przerąbana siekierą przez krzyż i nie może uciekać. Krzyczała do mnie: „Uciekaj sama, Lodziu!”. Wywlokłam się na kolanach, wszystko się paliło. Podczołgałam się do ogródka i tam zasnęłam. Rano pobiegłam do P. /.../ Starsza siostra zaopiekowała się mną”. (Lato 1943 - „Karta” – 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus). Kazimierz Kobylarz (ur. w 1928 roku) 12 lipca 1943 roku zapamiętał bardzo dokładnie – miał wtedy piętnaście lat. „Zaczęła się palić okoliczna wioska Maria Wola, graniczyła z Ułanówką. Poszła tam moja siostra z koleżanką Martykówną do krawcowej przymierzyć jakieś tam kostiumy. Ale już nie wróciła. […] Uciekliśmy razem z gospodarstwa: ojciec, matka, bratanek, ja i starszy brat Tadzik i brat Staszek. Uciekliśmy na dół w zboża. Tam żeśmy się ukryli”. Po pewnym czasie ojciec Kazimierza Kobylarza postanowił wrócić z matką i bratankiem do domu. Po drodze zostali zatrzymani przez Ukraińca z karabinem i ukraińskiego sąsiada Kulisza. Kazimierz wraz z braćmi podczołgali się pod niemiecki cmentarz, położony niedaleko ich domu. „Naraz słyszymy krzyk ojca: »O Jezus Maria!!!«. I chyba tak z dwa razy krzyknął i cisza. Strzału nie było. Za chwileczkę słyszymy, jakby głos ukraiński: »I dawszczob wona perekynułas’«. Coś takiego. I był strzał. O bratanku nie słyszeliśmy. Więc jak już był ten strzał i ojciec krzyknął, to my spod tego cmentarza niemieckiego czołgaliśmy się, żeby ewentualnie pomóc ojcu. W międzyczasie przechodzimy drogą, co koło Kulisza idzie. […] I słyszymy rechotanie szprych jezdnych, konnych i jedzie ich cała kawalkada. Myśmy się w tym zbożu zatrzymali od tej drogi w odległości trzech, pięciu metrów. Padliśmy, brat nakazał, żeby nawet nie oddychać głośno. Przejeżdżali i widać było, jak siedzą na furmankach, mieli karabiny, pepesze, było te lufy widać. […] jak oni przejechali, to myśmy się przez tę drogę przeczołgali i poszliśmy pod górkę na gospodarstwo. […] Brat zauważył, że ojciec leży zamordowany. […] Szukamy matki. Matka leżała przed domem, prawdopodobnie schowała się, i wyszła, kiedy usłyszała, jak krzyczał, widocznie chciała mu pomóc. No i dostała. Tu była kula [pokazuje na prawy policzek] i w tym gdzieś miejscu jej wyszła [lewą rękę unosi na wysokość lewego ucha]. Leżała na wznak. Bratanka nie znaleźliśmy, szukaliśmy go. Prawdopodobnie uciekł do zboża, miał dziewięć lat”. Zagrożenie narastało, po chwili rozpoczęły się wystrzały. Kazimierz wraz z braćmi musiał ponownie uciekać. O miejscu pochówku rodziców i losie bratanka dowiedział się dopiero po latach: „Opowiadała mi Sikorska [sąsiadka], jak ściągała z Kalinowskim moich rodziców, że chowali ich tak, jak mogli: wykopali dół, włożyli w prześcieradło. I mówi: »Tego Bolusia« – mojego bratanka – »to znalazłam w zbożu. Miał postrzał w kostkę. I jak zmarł, to trzymał w ręku zboże«. Zmarł chyba z wycieńczenia, z upływu krwi”. („Bery kosu, bery niż i na Lacha…”– relacje ocalałych z rzezi wołyńskiej; w: http://www.zbrodniawolynska.pl/swiadkowie-mowia/beru ). „Po chwili zobaczyła znajomego Ukraińca, jeszcze z Izowa nad Bugiem, obecnie również zamieszkałego w Ułanówce Kulisza. Szedł drogą przez naszą kolonię i prowadził ze sobą Polaków: starego Kobylarza, jego żonę oraz ich wnuczka Bolesława lat ok. 7. /.../ Gdy tylko zeszli z głównego traktu na drogę prowadzącą do ich domu, Kulisz zdradziecko rzucił się na starego Kobylarza i począł gwałtownie wykręcać, a nawet łamać mu ręce. Potem zaczął też łamać mu nogi, gdy Kobylarz usiłował się wyrwać oprawcom, drugi Ukrainiec o nazwisku Taszak, sąsiad Kobylarza, uderzył go mocno siekierą w głowę rozcinając ją niemal na pół. Jedna połowa głowy wraz z mózgiem, padła od razu na drogę, z drugą konający Kobylarz lat ok. 75, zdołał jeszcze przebiec 14 rzędów kartofli zanim upadł na ziemię. /…/ Na dwie godziny przed napadem na naszą kolonię, oprawcy ukraińscy wymordowali prawie całą polską rodzinę o nazwisku Adwent, która mieszkała kawałek od nas, właściwie już pod samym lasem. Bandyci napadli na ich dom w samo południe, kiedy wszyscy razem jedli właśnie obiad. Niespodziewanie i gwałtownie wdarli się do domu i obstawili całą rodzinę przy stole, następnie brali po kolei od stołu i stawiali pojedynczo pod ścianą, zabijając strzałami. Najpierw wystrzelali w ten sposób 7 sióstr, a potem ich rodziców. Po rzezi, wychodząc z domu podpalili dom i zabudowania gospodarcze. Gryzący dym płonącego domu, ocucił jedną z postrzelonych sióstr, choć była strzelana pierwsza z wszystkich, cudem przeżyła te masakrę pod ciałami pozostałych, którzy strzelani padali potem na nią. Będąc ciężko ranna, resztkami sił, wygramoliła się i uciekła do lasu, który znajdował się zaraz koło ich domu.” (Marian Sikorski, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl; relację spisał Sławomir Tomasz Roch).   
We wsi Werchnów (Wierzchnów) pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali 3-osobową rodzinę polską: Michałkiewicza i jego 2 córki do lat 8, które nadziali na bagnet i śmiali się, że to „polski samolot” (Siemaszko..., s. 824).
We wsi Wiktorówka pow. Horochów zamordowali 5 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Wojnin pow. Horochów Ukraińcy zarąbali siekierami 12 Polaków: 2 rodziny z dziećmi, małżeństwo, 24-letnią matkę z malutkim dzieckiem oraz 18-letnią dziewczynę.
We wsi Woszczutyn pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 3 Polki: matkę z córką i 35-letnią kobietę, oraz małżeństwo polsko-ukraińskie.
We wsi Wólka Sadowska pow. Horochów Ukraińcy z sąsiednich wsi zamordowali 80 Polaków. Bestialska rzeź miała miejsce w domach, w ogrodach, na podwórzach i pobliskich polach. Zwłoki były przeważnie bez odzieży, nieprawdopodobnie okaleczone i zmasakrowane, ze śladami gwałtów, tortur, cięcia nożami i kosami, kłucia bagnetami i widłami, rąbania siekierami. Trupy znajdowano w zbożu jeszcze podczas żniw, rozkładające się, nie do rozpoznania. W obejściach pełno było zwęglonych szczątków ludzi, koni, bydła, świń. M.in. „partyzanci ukraińscy’ zamordowali 5-osobową rodzinę Lachiewiczów z 3 dzieci: 10-letnim Waldemarem, 9-letnią Danutą i 5-letnią Zofią - „dziewczynki miały połamane ręce, powykręcane nogi i inne ślady znęcania się”. 40-letniego cieślę Mieczysława Romanowskiego oraz jego 43-letnią siostrę Marię pocięli kosą, a  43-letnią bratową Mieczysława Emilię zakłuli bagnetem. 5-osobową rodzinę Ludwika Tuńskiego z dziećmi lat 13, 9 i 3 spalili żywcem. (Siemaszko..., s. 173).
We wsi Wyrka pow. Kostopol zamordowali 2 Polaków: Felicjana Felińskiego, lat 40 i Stanisława Krasinkiewicza, lat 35.
We wsi Zagaje pow. Horochów o godz. 13-tej na parokonnych furmankach wjechało około 100 upowców z okolicznych wsi uzbrojonych w szpadle, siekiery, widły, kosy, noże, sznury oraz część w broń palną. Jeden z dowódców UPA, Iwan Żuk z Wygranki, był ze swoim 14-letnim synem. Podczas rzezi większość ofiar torturowano, okaleczano, masowo gwałcono kobiety. Dzieci były przywiązywane za rączki do drzew i rozrywane, wrzucane żywcem do studni itp. Zakopywano rannych, jeszcze żywych. Ustalono 260 ofiar. Wieś została obrabowana i spalona, włącznie z kaplicą. „Był poniedziałek – 12 lipca 1943 roku. Z samego rana gruchnęła wieść, że dzień wcześniej w Porycku oraz Kisielinie wymordowano wszystkich Polaków, w tym wiernych zgromadzonych w kościołach, na niedzielnych nabożeństwach. Zrobiło się bardzo nerwowo, powszechnie przeczuwano nadchodzącą tragedię. W większości domów naradzano się co robić dalej, co począć. Około południa do wioski zaczęły wjeżdżać wozy, na których siedzieli, ubrani po cywilnemu, uzbrojeni Ukraińcy. Gdzieniegdzie pocieszano się jeszcze i uspokajano, że oni tylko przejeżdżają przez Zagaje. Niestety, mylono się. Wkrótce bowiem rozległy się strzały, a na obu krańcach wsi podpalono domy. Jak się miało okazać osada została okrążona przez Ukraińców z sąsiednich miejscowości. W pierwszej linii szli chłopi uzbrojeni w szpadle i siekiery. W drugiej linii posuwali się do przodu zbrojni w kosy, widły i noże. Trzecią linię tworzyli jeźdźcy na koniach, trzymając karabiny gotowe do strzału. Pierwsza i druga linia mordowała w straszny sposób. Jeżeli komukolwiek udało się przedrzeć, na trzeciej trafiały go kule lub dopędzony przez jeźdźca ginął uduszony sznurem. O okrucieństwie napastników niech świadczy fakt, że jednemu z mieszkańców wioski, który pasł konie, po złapaniu wycięto język i wykłuto oczy, a potem szyderczo pytano, czy wie, kto to zrobił. Ukraińscy zbrodniarze zostawili go w kałuży krwi, by konał w męczarniach i odjechali. Mieszkańcy wioski wpadli w panikę i zaczęli uciekać gdzie bądź. W tym czasie Jadwiga Bracław wraz z mężem Józefem kręcili na podwórzu powrozy, zaś dzieci (Miecio – 6 lat i Kazia – 2 latka) przebywały w domu Szubertów. Zorientowawszy się co się dzieje, również przedostali się do domu Szubertów, gdzie ukryli się w piwnicznym schowku. Wcześniej Jadwiga próbowała ratować swoich teściów Władysława Bracława i jego żonę Zofię (z d. Szubert), namawiając ich, by i oni ukryli się w piwnicy u sąsiadów. Władysław Bracław oświadczył jednak stanowczo, iż nigdy nie zrobił nikomu nic złego, nikomu nie wyrządził krzywdy, w związku z czym nie ma najmniejszego powodu do lęku i jest spokojny o swój i żony los. Oboje zostali bestialsko zamordowani i pochowani (przysypani cienką warstewką piasku) we własnym obejściu. Tymczasem w piwnicy Szubertów schroniło się grubo ponad 30 osób. Pech chciał, że wśród napastników był czeladnik stolarski, niejaki Miszka, który wcześniej pracował u Stanisława Szuberta, i między innymi pomagał kopać oraz budować ów piwniczny schowek. Bandyta ten, doskonale zorientowany w rozkładzie domu Szubertów, podniósł wieko przykrywające wejście, a kiedy wpadające do piwnicy światło zwabiło czteroletniego chłopczyka, który jako pierwszy wszedł na szczebel drabiny, zastrzelił go z zimną krwią. Zgromadzeni w piwnicy ludzie wpadli w popłoch i, panicznie walcząc o życie, zaczęli wydostawać się na zewnątrz przez malutkie okienko, służące do wsypywania ziemniaków. Wszyscy oni zginęli od kos, noży, wideł i siekier lub od kul bandytów z UPA. W piwnicy pozostało zaledwie osiem osób. Mordercy, będąc pewni, że wszyscy przebywający w lochu uciekli, oddali kilka strzałów w jego głąb, po czym oddalili się, by kontynuować swój zbrodniczy proceder. Napad trwał ok. 3 godzin. Przez cały ten czas schowani w piwnicy domu Szubertów słyszeli błagania i jęki mordowanych, kłótnie morderców podczas rabunku mienia Polaków (zasada była prosta: kto najwięcej ludzi wymordował, ten najwięcej ich rzeczy zabierał), pospieszne grzebanie ofiar we wspólnym dole, pijackie przechwałki, kto i w jaki sposób zabił najwięcej Polaków oraz podpalanie domów, chlewów i stodół. Wiele z tych głosów należało do znajomych, niekiedy nawet zaprzyjaźnionych, Ukraińców. Po wielu godzinach dręczącej niepewności, głęboką nocą, korzystając z faktu, iż rozpętała się burza, ukryci w piwnicy postanowili opuścić swój azyl i, poprzez ogród, przedostać się w pobliską pszenicę i konopie. Jako pierwsi wyszli Stanisław Szubert z zięciem Jankiem Bracławem. Po nich, w chwilowym zamieszaniu, z kryjówki wyszedł 6-letni Miecio Bracław. Jako następni piwnicę opuścili kolejni mężczyźni, wśród nich Józef Bracław – mąż Jadwigi, ojciec Mieczysława. Jadwiga Bracław z dwuletnią córeczką Kazią opuściły kryjówkę jako ostatnie. Wszyscy, po kolei, przedostawali się w pobliskie zboże, gdzie niestety pogubili się. Wędrując polami, często na kolanach lub nawet czołgając się, nieustannie uważając na ukraińskie patrole, które z lubością mordowały uciekających Polaków, po wielu perypetiach, matka z córeczką doszły do oddalonego o 15 km Stojanowa. Stamtąd, po mniej więcej tygodniowym pobycie, Jadwiga z Kazią przedostały się do Lwowa, gdzie czekał już na nie Józef Bracław. Niestety, Miecia nigdzie nie było. /.../ Kiedy więc we wrześniu 1943 roku w Zagajach i okolicznych miejscowościach pojawiło się wojsko niemieckie, czworo uciekinierów – wśród nich Jadwiga Bracław – postanowiło wrócić do rodzinnej wioski i rozejrzeć się. Krajobraz po bitwie, a właściwie – nazywając rzecz po imieniu – po ludobójstwie. 12 lipca 1943 roku, w przeciągu kilku zaledwie godzin, banderowcy, w niezwykle okrutny sposób, wymordowali ok. 260 mieszkańców wsi Zagaje. Między innymi zginęło 19 osób z rodziny Ziemiańskich (najmłodsza Albina miała 2 latka, najstarsza Zofia – 83), 16 Bracławów (wśród nich siedmiomiesięczny Józio!) i aż 58 Szubertów (w tym zaledwie trzydniowy noworodek!!!) Wioska zmieniła się nie do poznania. Po kwitnącej osadzie zostały tylko ruiny i zgliszcza, wielkie pogorzelisko, morze krwi i łez, jeden ogromny cmentarz! Wszystkie studnie zapełnione były ciałami dzieci (zgodnie z logiką upowskich bandytów na dziecko szkoda było kuli!). Część ofiar została pochowana w masowym dole za stodołą Szubertów, niektóre ciała leżały tam, gdzie pozostawili je mordercy, przykryte jedynie cienką warstwą piachu, szczątki jeszcze innych zostały rozwleczone przez wygłodniałe psy. Najbardziej bolesna była identyfikacja ciał najbliższych krewnych. Ziemiański rozpoznał w studni sąsiadów dwie swoje córeczki po... sukienkach. Paradoksem było, że 19 młodych mieszkańców Zagajów przeżyło wojnę tylko dzięki temu, iż zostali wywiezieni na roboty do Niemiec. Wypędzeni mieszkańcy połapali pasące się gęsi i konie, zabrali resztki żywności oraz dobytku, wymłócili trochę zboża, po czym załadowali to wszystko na wozy i zawieźli do Stojanowa, a stamtąd dalej, do Lwowa. Ciała swojego synka Miecia Jadwiga Bracław nie znalazła. Z jednej strony fakt ten nieco ją uspokoił, z drugiej jednak niepokoił i przeraźliwie dręczył, no bo skoro nie zabili go bandyci spod znaku UPA, to gdzie się właściwie ukochany synek podział?! Wtedy Jadwiga Bracław jeszcze nie wiedziała, że myśl ta będzie prześladować ją do końca życia.”  (Zbyszek Beling: Rzeź wołyńska. Zagaje – historia prawdziwa;16 grudzień 2013; w:  http://www.piastowskakorona.pl/news.php?readmore=602 ). „Nagle rozległy się ze wszystkich stron strzały, na furmankach nikogo już nie było, ludzie zaczęli krzyczeć. Na podwórze wbiegł mój ojciec, krzyknął do mamy „Uciekaj za mną z dziećmi” (było nas pięcioro rodzeństwa). Ja zaczęłam biec za ojcem w pole, nie wiedząc, że mama z rodzeństwem została na podwórzu. Ojciec po przebiegnięciu z dwieście metrów zawrócił i wziął mnie na ręce, mówiąc „Nie możemy biec dalej, bo wioska jest okrążona przez Ukraińców uzbrojonych w widły, kosy i łopaty”. Weszliśmy w zboże, które nie było na szczęście jeszcze skoszone, dało ono schronienie kilkunastu osobom. W zbożu siedzieliśmy do zmroku, słyszeliśmy krzyki, jęki, strzelaninę, wioska częściowo płonęła. Pod osłoną nocy, ojciec wziął mnie na ręce, wyszliśmy ze zboża i szliśmy w kierunku Stojanowa [pow. Radziechów, woj. tarnopolskie], 10 km od naszej wioski. Szliśmy tylko polami, bo po drogach jeździli Ukraińcy na koniach lub furmankami. Do Stojanowa weszliśmy skoro świt, tam już czuliśmy się bezpieczni. Byłam cała mokra od rosy, a nogi, bose, miałam strasznie pokaleczone. Weszliśmy na drogę i ojciec powiedział „Zostaliśmy sami, wszyscy nie żyją” i bardzo się rozpłakał, ja również przez całą drogę płakałam. Pierwsze kroki ojciec skierował do kościoła, na plebanię, obudził księdza, opowiedział, co się stało. Ksiądz narzucił na siebie płaszcz, wszedł na dzwonnicę i zaczął bić w dzwony, zaczęli się zbiegać ludzie, pytając, co się stało. Ksiądz oznajmił, że w Zagajach banderowcy wszystkich wymordowali. Prosił ludzi by weszli do kościoła, bo będzie odprawiał nabożeństwo za pomordowanych. Wszyscy weszli do kościoła i my również z nimi, ja ciągle płakałam, bo było mi zimno, byłam cała mokra i miałam bardzo pokaleczone nogi. Podeszła do mnie jakaś kobieta i okryła mnie dużą chustką. Jak się trochę ogrzałam, to zasnęłam. Nie pamiętam, kiedy mnie wynieśli z kościoła, obudziłam się będąc w łóżku, przebrana i sucha. Było już chyba koło południa, wyszłam na ulicę i zobaczyłam mojego ojca. Stał z mężem kuzynki Antonim Szubertem, który też sam uciekł, kuzynka została zamordowana. Dwie swoje córki odnalazł po dwóch tygodniach we Lwowie, uciekły z ciocią i babcią. Po pewnym czasie zaczęli nadchodzić inni niedobitkowie, przyszła pani Pikotowska z trzema synami i malutkim czteroletnim synkiem swojego brata Zygmunta Madury. Oboje rodzice małego zostali zamordowani, pani Pikotowskiej rodzice i dziewiętnastoletnia córka Weronika, również została zamordowana. Powstał wielki płacz, gdzie iść i co robić? Po trzech dniach, my z ojcem wyjechaliśmy do Lwowa, a dokładnie do Sichowa [wieś i majątek, gm. Sichów, pow. Lwów] koło Lwowa. Tam mieszkał młody chłopiec z rodzicami, miał na imię Mietek, on u nas nocował, jak przychodził do Zagaj po żywność. Po dwóch tygodniach we Lwowie ojciec odnalazł swojego brata Stanisława Ziemiańskiego z żoną i synem, siostrę Katarzynę Szubert z mężem i jednym synem, bo drugi był wywieziony na roboty do Niemiec w 1942 r. Ze strony mamy z całej rodziny nikt się nie uratował, wszyscy zginęli. Po dwóch miesiącach mój ojciec ze swoim bratem i szwagrem oraz jeszcze paru mężczyzn, pojechali do Horochowa, a stamtąd do Zagaj. To co zapamiętałam, jak opowiadał ojciec, to było straszne – wioska częściowo była spalona, studnie wszystkie zapełnione dziećmi, moje dwie siostry były wrzucone do studni u sąsiadów, ojciec poznał je po sukienkach. /.../ Po 51 latach stanęłam ponownie na mojej rodzinnej ziemi. Uciekałam jako 8-letnie dziecko, a wróciłam 59-letnią kobietą, zmęczoną życiem, strasznymi przeżyciami i nieszczęściami. Z mojej wsi Zagaje nic nie pozostało, po jednej stronie drogi rosły buraki, a po drugiej – skoszona trawa. Była to wioska z pięknymi sadami, 50 gospodarstw zniknęło. Na ten widok dostałam szoku, szłam tą drogą, zapalałam znicze co kilka metrów po jednej i po drugiej stronie, krzyczałam z rozpaczy i bólu, dlaczego to się stało? i za co takie okrucieństwo? co winne te dzieci, kobiety, starcy? /.../ Ukraino, oskarżam cię o ludobójstwo, nigdy nie będziesz szczęśliwym narodem, z tą hańbą będziesz żyć na wieki”  (Stanisława Mogielnicka z d. Ziemiańska; w: Siemaszko..., s. 1125).  „Gdzie kto mógł to przyjmował do siebie i wspomagał, czym kto mógł, tych parę osób z Poluchna, a z Zagaj uciekali do Druszkopola do placówki niemieckiej, a stamtąd do Lwowa, kto tylko uciekł żywy. Napadli ich w biały dzień, całą noc wartowali się, a Ukraińcy ich wypatrzyli, że w dzień, to każdy zarobiony jest, to kosi, to w polu przy ziemniakach, to przy sianie. I tym całym frontem napadli w dzień o 12, a jak to w gospodarstwie, to krowy doją, to chleb pieką, to piorą. Ci śpią, co w nocy wartowali i tak zastali ich prawie bezbronnych. Kto zdążył chwycić za broń to odstrzeliwał się dobiegając do szkoły, bo tylko jedna szkoła była murowana, a ta reszta 120 budynków pod słomą, część pod blachą. Bandyci zaczęli mordować, palić, kto mógł, to do szkoły doleciał a tam było dwóch nauczycieli z rodzinami. Mieli broni dużo, ale na tyle, żeby obronić się to zabrakło. Siekli oni z tego murowanego budynku, ale cóż, jak się do nich dostali, to nikt żywy nie uciekł i taka liczba ludzi z Zagaj wyszła, że kto był w polu, to się uratował od strony lasu. Jak opowiadał Dominik Brocłow, że oni z żoną byli przy sianie jak posłyszeli strzały to od razu uciekli do lasu, a czworo dzieci w domu było i Ukraińcy zamordowali. Nikt nie spodziewał się, że taką niewinną krwią dzieci będą zdobywać Ukrainę. Siedzieli w lesie przez dzień, a w nocy do Druszkopola doszli i tam stała placówka niemiecka i ich przywiozła do Horochowa.  Z Zagaj z 360 osób to 40 uratowało się, a reszta zginęła w strasznych mękach. Siekierami ukraińskimi rąbani byli ludzie na kawałki, a małe dzieciątka to za nogi i o ścianę, aż mózg wytrysnął, w taki okropny sposób mordowali. Jedni państwo mieli akurat malutkie bliźniaczki, jak weszli bandyci to mówią, że jednym rady nie mogą dać, a tu po dwoje jeszcze rodzą i za nóżki i o ścianę główką, aż główka pękła. Tak bestialsko mordowali na oczach żony męża i dzieci, a na końcu ją zgwałcili i zamordowali.”  (Wspomnienia Józefy Wolf z domu Zawilskiej. Opracowanie komputerowe - córka Gabriela Sadzińska, Ciechocinek 2012; w: http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/aleksandrowka-jozefa_wolf.html ). We wsi znajdowała się kaplica z 1910 roku należąca do parafii Drużkopol. Została ona zaatakowana przez upowców podczas nabożeństwa a następnie spalona. Liczba Polaków zamordowanych w kaplicy nie została ustalona (za: www.wikipedia.org/w/index.hp?title=Wikipedystka:Loraine/brudnopis4&oldid=24260048 ).
Mordu w kaplicy nie odnotowali W. i E. Siemaszko.  
We wsi Zahorów Stary pow. Horochów Ukraińcy zamordowali ponad 70 Polaków, kilkanaście rodzin.
We wsi Zajęczyce pow. Horochów wyrąbali siekierami kilka rodzin polskich, około 25 osób.
W kolonii Zapust pow. Horochów zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków. Wiadomo o 33 ofiarach /liczba niepełna/ (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.). „Zobaczyłam, że poszli wszyscy za stodołę. Tam zobaczyliśmy widok nie do opowiedzenia. Był to poniedziałek 12 lipca 1943 roku. Palą się gospodarstwa polskie w kolonii o nazwie Zapust. Od naszej Wólki było to półtora kilometra. Pomiędzy Zapustem, a naszą wioską była mała wioska Krzemieniec – tam mieszkali Ukraińcy – tam była cisza. Najpierw myśleliśmy, że ogień jest przenoszony przez wiatr, ale po małej chwili zobaczyliśmy, że zapalają się zabudowania pod wiatr i słychać krzyk ludzi, ryk bydła i okropne szczekanie psów, do tego pojedyncze strzały. Tato i stryj powiedzieli jednocześnie: „Mordują Polaków, co robić, za parę minut przyjdą nas mordować. Chodźmy do pana Kowalczuka - tam się czegoś dowiemy”. Izydor Kowalczuk był Ukraińcem, ale to człowiek bardzo mądry, wykształcony, bogaty, więcej przebywał z Polakami. Z Ukraińcami nie miał żadnego towarzystwa. Był przed wojną 1939 roku wójtem w naszej gminie Chorów. Kiedy zobaczył na swoim podwórku Ojca i Stryja, z przerażeniem powiedział: „Panowie Konsowicze, uciekajcie, ładujcie na wozy co możecie, najpotrzebniejsze rzeczy i uciekajcie. Banda banderowców morduje wszystkich bez wyjątku. Ja też wyjeżdżam.” Mieszkał on w wiosce ukraińskiej, ale pierwsze zabudowania od naszej wioski dzieliła tylko droga, łatwo było do niego dojść. Jak Ojciec i Stryj wracali z powrotem, wszystkim sąsiadom mówili, że wyjeżdżamy. Zaczęliśmy ładować na wozy. Mieliśmy dwa wozy, trzy konie i dwa źrebaki 6-miesięczne, trzy krowy i roczną jałówkę, świnie, owce, kury, psy. Wszystko to zostało bez opieki. Zapas zboża – niewiele brakowało do stu kwintali, wszystkie narzędzia rolnicze: żniwiarka, młockarnia, wialnie do zboża, saszki do ciężaru, meble, naczynia – wszystko to zabrali Ukraińcy. /.../ Cała wieś, wszystkie wozy stały na drodze gotowe do odjazdu. Wartownicy zobaczyli, że ktoś biegnie od tej strony, gdzie się pali. Myśleli, że to bandyci. Po paru minutach zorientowali się, że to ktoś ucieka. I rzeczywiście, był to młody chłopak, 18 lat, Tadeusz Kicki. Bandyci zamordowali jego rodziców i siostrę. On ukrył się w zbożu, biegnąc do naszej wioski zwichnął nogę i tak o kiju jakoś do nas doszedł. Mama jeszcze raz weszła do mieszkania, zdjęła Krzyż ze ściany, wyszła na drogę, przeżegnała Krzyżem cały transport, usiadła na wóz i ruszyliśmy w drogę.” (Ucieczka z Wołynia ; w: http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/wolka_markowiecka-kuzminska_aniela.html . Wspomnienia Anieli Kuźmińskiej z domu Konsowicz, ur. 2 stycznia 1928, zm. 2 maja 2009, do 1943 roku zam. Wólka Markowicka, ostatnie zamieszkanie Brodzica k. Hrubieszowa. Wspomnienia spisane własnoręcznie, opracowane przez jej siostrzeńca ks. Leszka Adamowicza – e-mail: adleszek(at)kul.pl). „Z Zapustu uciekli wszyscy Polacy za wyjątkiem Mariana i Stefanii Kuźmińskich, mających sześcioro dzieci, z których najstarsze miało 13 lat. Na noc dzieci prowadzili do znajomych Ukraińców, a sami spali w zbożu. Gdy rano poszli po dzieci, w domu Ukraińców nie zastali nikogo, ani ich, ani dzieci. Najprawdopodobniej ktoś doniósł, że Ukraińcy ukrywają polskie dzieci i wraz z nimi zostali zamordowani. Najprawdopodobniej wywieziono ich pod kościół w Kisielinie i tam zamordowano. Była to bardzo częsta praktyka stosowana wtedy przez bandziorów z UPA, którzy pewnie nie mogli ścierpieć, że w Kisielińskiej świątyni nie udało im się wymordować wszystkich Polaków, a ich część obroniła się w plebanii. Kuźmińscy, jak nie znaleźli swoich dzieci, to przyszli do Zaturzec. Rwali sobie włosy z głowy”.  (Roman Witwicki: By nasz ból nie umarł razem z nami. W: Marek A. Koprowski: „Wołyń. Epopeja polskich losów 1939 – 2013. Akt III.”. Warszawa 2013, s. 376).  W. i E. Siemaszko na s. 149 podają, że w kol. Zapust w lipcu 1943 roku upowcy zarąbali siekierami Wacławę Markowską, lat 35, żonę kowala Józefa i ich dwoje dzieci w wieku przedszkolnym. Markowski uratował się, podwiesiwszy się na belkach stropowych piwnicy, dzięki czemu nie został zauważony przez morderców.
We wsi Zaszczytów pow. Horochów zamordowali 4 Polaków.
W kol. Złoczowiecka pow. Dubno zamordowali po torturach 15 Polaków. Ukraińcy z sąsiedniej wsi Złoczówka podpalili polskie zagrody. Uciekających Polaków chwytali i torturowali, ucinając różne części ciała, pozbawiając oczu, a potem okaleczonych wrzucali do płonących domów, m.in. 5-osobową rodzinę Klimowiczów z 2 synami i córką. Krzykom mordowanych towarzyszyło bicie w bębny, dźwięki piszczałek i skrzypiec, na których grali przyglądający się ukraińscy chłopi.
We wsi Złoczówka pow. Dubno zamordowali 38 Polaków (w tym całe rodziny), który po ucieczce po rzezi w maju, wrócili po żywność oraz 1 Ukraińca.
We wsi  Żurawiec pow. Horochów upowcy od maja rekwirują żywność. 12 lipca 8 Polaków wywieźli do lasu, rozebrali do naga i wymordowali, w tym dwoje małych dzieci. W następnych dniach dokonują kolejnych morderstw.
   Przed 13 lipcem:
Na drodze między wsiami Maślanka i Użyniec pow. Dubno upowcy zamordowali 2 Polki: matkę z córką.  
   W nocy z 12 na 13 lipca:
We wsi Dominopol pow. Włodzimierz Wołyński upowcy wyłapali kilkudziesięciu uciekających z tej wsi i wsi okolicznych Polaków przywożąc ich z lewego brzegu rzeki Turia i tutaj wymordowali. „Noc z 12 na 13 lipca ja i mój brat Kazimierz spędziliśmy w zbożu, w wysokim życie, które w tym roku wyjątkowo pięknie obrodziło. W środku nocy, znowu posłyszeliśmy jadących w stronę Dominopola, tym razem na własne oczy zobaczyłem ludzi wiezionych w stronę wybitej wsi. Tym razem to była bardzo znana i lubiana w naszych stronach grupa polskich muzykantów, którzy w większości wywodzili się z jednej rodziny polskiej, o nazwisku Struś. Ukraińcy gdzieś ich dorwali, wsadzili na furmankę i kazali sobie grać po drodze do Lasu Świnarzyńskiego. Od tej chwili wszelki słuch po nich zaginął, jestem prawie pewien, że zostali skrytobójczo i okrutnie zamordowani, może nawet jeszcze tej samej nocy (Antoni Sienkiewicz, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl).
W kol. Zofiówka pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali 7 Polaków,  którzy nie wyjechali stąd wcześniej. w tym ojca z 16-letnią córką a jego teściów spalili w stodole.
   13 lipca:
W kol. Czestny Krest pow. Włodzimierz Wołyński upowcy siekierami i innymi narzędziami zamordowali co najmniej 16 Polaków.
W kol. Dmitrówka pow. Horochów zamordowali co najmniej 6 Polaków, w tym 5-osobową rodzinę: Józefa Figurę z córkami  lat 18 i 20 oraz jego rodziców. Losy pozostałych Polaków nie są znane, kolonia została spalona.
W kolonii Fundum pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali kilka rodzin polskich
W osadzie Fundum pow. Włodzimierz Wołyński wymordowali osadników polskich, których Sowieci nie deportowali na Sybir, znana jest imiennie tylko 3-osobowa rodzina Jana i Amelii Sokół z synem Zbigniewem, która została zamordowana i spalona.
W kol. Horochówka pow. Horochów w drugim dniu napadów Ukraińcy zamordowali około 20 Polaków, głownie starców i dzieci.
W kol. Jasionówka pow. Horochów w drugim dniu napadów zamordowali kilku Polaków.  
W kol. Józefin pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali ponad 20 Polaków, którzy nie uciekli wcześniej, od 2-miesięcznej dziewczynki po starców. Franciszka B.-Dz. (ur. 1921):  „W Józefinie mieszkaliśmy z mężem, trojgiem dzieci: Halinką (4 lata), Henią (2 lata) i urodzoną w maju 1943 Aldoną. Mieszkała także z nami teściowa Maria N. (70 lat). W lipcu 1943 postanowiłam odwiedzić swojego ojca w Kalinówce; matka już nie żyła. W niedzielę nie pojechaliśmy, bo bardzo padało. W poniedziałek powiedziałam mężowi, że po takim deszczu nie pójdzie w pole i żeby pojechać do ojca. Wzięłam opiekunkę do dzieci i pojechaliśmy. Przez całą drogę, około 20 kilometrów, wszystkie miejscowości, przez które przejeżdżaliśmy, wyglądały na wymarłe, nie widzieliśmy żadnych ludzi. Dojechaliśmy do Bielina, gdzie mieszkała moja najstarsza siostra Maria K., podjechaliśmy pod jej dom. Wybiegła do nas, powiedziała, że całe szczęście, że nie przyjechaliśmy dzień wcześniej, bo wczoraj Bielin został napadnięty przez Ukraińców /.../  Wszystkie polskie domy zostały obstawione. Gdy po jakimś czasie Ukraińcy odstąpili, okazało się, że tego dnia nikogo nie zabili, ale obrabowali prawie całą wieś. Przyjechali wozami i brali, co im się podobało. Gdy zabrakło im wozów, zmusili część polskich gospodarzy, aby swoimi wozami przewieźli im zrabowane rzeczy. /…/ Postanowiliśmy z mężem wracać do domu. W mijanych miejscowościach, jak poprzednio, ani żywej duszy. Dopiero jakiś kilometr od domu zobaczyliśmy furmankę. Na wozie jechali Ukraińcy, chłop z przodu, kobieta z tyłu. Jednocześnie dostrzegliśmy łunę nad Józefinem i straszny pożar dalej na widnokręgu. Mąż zapytał Ukraińca, co się tak pali. Chłop opuścił głowę i nie odezwał się, natomiast kobieta złożyła ręce i powiedziała: „Oj, bida, panoczku” - i pojechali. Przyjechaliśmy na podwórko. Akurat był tam brat męża Franciszek. Pokazał na łunę i powiedział, że tam już płoną polskie wsie. /…/ Stwierdził, że może tej nocy jeszcze do nas nie dojdą, ale trzeba wystawić wartę. Mąż z bratem umówili się, że będą pilnować w nocy, a kobiety i dzieci będą spać. Brat poszedł do domu. Po kolacji położyłam dzieci spać, a mąż wyszedł na podwórko pilnować. Nad ranem przyszedł do mieszkania, usiadł przy stole, zapalił papierosa i stwierdził, że robi się dzień, to już chyba nic nie będzie. Rozbudziłam się, zaczęliśmy rozmawiać. Nagle otworzyły się drzwi i do domu wpadło kilku Ukraińców. Któryś krzyknął: „Najsampierw gospodarza”. Chwycili męża, wykręcili mu ręce i dwóch zabrało go na dwór. Dwóch innych podeszło do teściowej, która leżała na łóżku. Uderzyli ją kolbą i wywlekli na dwór. Przy mnie został jeden chłopak, około dwudziestoletni [...]. Zaczęliśmy rozmawiać po polsku, był grzeczny. Powiedział, żebym prędzej wychodziła z dziećmi. Zaczęłam je ubierać. Widząc, że nie daję rady, krzyknął do swoich, aby przyprowadzili teściową. Teściowa wzięła Henię, ja najmłodszą córkę okręciłam w becik i wzięłam na lewą rękę, a Halinkę wzięłam za rączkę. Halinka kucnęła i nie chciała iść. Powiedziałam jej: „Chodź, bo tam został tatuś”. Na zewnątrz zobaczyłam męża, odwróconego twarzą do ściany domu. Przy nim stał Ukrainiec /.../ i trzymał wycelowaną pepeszę. Gdy wyszłyśmy, uwolnił męża, który podszedł do nas i wziął Halinkę na ręce. Wtedy spostrzegłam, że Ukraińców jest kilku. Byli po cywilnemu, nie mieli mundurów ani widocznych oznaczeń wojskowych. Część przeszukiwała budynki. Domyślam się, że od razu chcieli nas wymordować, tylko nie wiedzieli gdzie. Mieszkania, stodoły i stajni było im szkoda. Po chwili jeden, który buszował po gospodarstwie, wskazując na szopę, powiedział: „Tam nie ma niczego”. Zaczęli nas popychać do szopy. Spieszyli się, byli nerwowi, ponieważ wstawał już dzień. W szopie znajdowała się pryzma cegieł. Przed wojną planowaliśmy wybudować cegielnię. Stanęliśmy przy tej ścianie z cegieł, po mojej prawej stronie mąż, po drugiej teściowa. Do tej chwili byłam przekonana, że Ukraińcy chcą tylko przeprowadzić u nas rewizję, teraz zrozumiałam, że to koniec. W ostatniej sekundzie pomyślałam, że dowiem się, jak jest na tamtym świecie i zobaczyłam, że ów grzeczny młody Ukrainiec, który stał przy mnie w domu, wycelował do nas z pepeszy i zaczął strzelać. Mąż zginął chyba od razu, razem z Halinką. Ja trzymałam dziecko na lewej ręce. Kula przeszyła mi rękę jakieś 15 centymetrów od nadgarstka. /.../ Pocisk, który przebił rękę, spowodował znacznie większą ranę w miejscu wylotu niż wlotu. Następnie prawdopodobnie przebił ciało mojej córeczki, po czym powierzchownie rozerwał mi mięsień nad prawą piersią. Musiałam zemdleć po strzale. Gdy się ocknęłam, zupełnie nie pamiętałam, co się wydarzyło, zobaczyłam tylko ogień. Szopa płonęła. /.../ Na czworakach zaczęłam przesuwać się dalej od ognia. Szopa była nieszczelna i znalazłam otwór, przez który wydostałam się do ogrodu. Nie miałam orientacji, co robię. Wpadłam w wielki dół, w którym trzymaliśmy w zimie wytłoki dla inwentarza. W dole uświadomiłam sobie, że coś miałam na ręku, po chwili dotarło do mnie, że trzymałam córkę. Błyskawicznie wszystko mi się przypomniało i w tej chwili z ręki wytrysnęła mi krew. Obcisnęłam sobie ranę narzutką. Pomyślałam, że jeżeli moje dzieci żyją, będą piszczeć, ale szopa spaliła się, a ja żadnych dźwięków nie usłyszałam. /…/ Usłyszałam rozmowę na podwórku; myślałam, że wrócili bandyci, ale rozpoznałam głos sąsiada P. Na nasze podwórko zaczęli schodzić się nieliczni ocaleni. Poprosiłam ludzi o odszukanie w zgliszczach zwłok moich bliskich. Teściowa, mąż i najmłodsze dziecko byli zupełnie spaleni. Z dwumiesięcznej Aldonki znaleźliśmy tyle ciałka, co na mojej dłoni. Starsze dziewczynki były calutkie, miały nie spalone włosy, skórę. Widziałam miejsca, gdzie zostały postrzelone — średnia w buzię, a Halinka, już nie pamiętam, pamiętam tylko, że z buzi wystawał jej języczek. Zwłoki ułożyliśmy w skrzyni ze spiżarni, a skrzynię postawiliśmy w ogrodzie. P. zaprzągł nasze konie - chciał uciekać z rodziną i wziąć mnie. Weszłam jeszcze do domu, gdzie w otwartej szafie zobaczyłam ubranka dzieci. Nie byłam w stanie niczego zabrać. /…/ Tej nocy Ukraińcy wymordowali prawie całą polską ludność Józefina i przylegającego do niego Fundumu. Zostały tylko niedobitki, jak ja. /…/ Ukraińcy, gdy nie zdołali zabić gospodarzy, palili ich budynki, natomiast gdy zabili całą rodzinę, nie podpalali, gdyż planowali, że to będzie ich. Naszego gospodarstwa, oprócz szopy, nie spalili.”  (Lato 1943 - „Karta” – 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus)
We wsi Koniuchy pow. Horochów został podstępnie wywołany z domu i zamordowany przez banderowców gajowy Paweł Wagner ur. 1905 r. Pracował w lasach Tadeusza hr. Czackiego. Przed pogromem UPA schronił się u rodziny we wsi lub w majątku Białopol pow. Horochów.  Pochowany w Koniuchach.  (Edward Orłowski...,  jw.).
W kol. Ludwikówka pow. Dubno Ukraińcy nie mogąc zniszczyć tej polskiej kolonii donieśli  Niemcom, że są tu Żydzi i partyzanci sowieccy, w wyniku czego nastąpiła pacyfikacja kolonii z udziałem Niemców (SS i własowcy) i policji ukraińskiej, w której zginęło 172 Polaków, w tym 75 chłopców i mężczyzn spalonych żywcem. „Proszę o zgłoszenie do listy ofiar egzekucji w kolonii Ludwikówka 13.07.1943 brata mojej mamy - Feliksa Kucharskiego, mieszkańca miejscowości Młynów, powiat Dubno. W chwili śmierci miał on 26 lat. W dniu pacyfikacji przyjechał do Ludwikówki wozem konnym, wysłany tam w celu przewiezienia robotników z Młynowa do Ludwikówki na polecenie niemieckiego gospodarza, u którego był zmuszony pracować. Na miejscu trwało już spędzanie ofiar, Mimo iż wujek posiadał dokumenty stwierdzające tożsamość, nie pozwolono mu odjechać, uznając za prawdę słowa nieznanego nam z nazwiska Ukraińca, który utrzymywał, iż Feliks jest inną osobą, i wskazał przypadkowego człowieka. Wujek zamordowany został 13 lipca 1943 r. wraz z innymi ofiarami i spalony w stodole. Do Młynowa zamiast Feliksa Kucharskiego powrócił wozem inny człowiek. Ktoś z Ludwikówki przypadkowo przeżył. Rodzina Feliksa - ojciec, matka i siostra rozpoznali konie oraz wóz. Podnieśli alarm, że zamiast Feliksa wrócił ktoś inny. Niemiec - gospodarz również poświadczył, że osoba, która wróciła z Ludwikówki, nie jest Feliksem Kucharskim. Ojciec zamordowanego Feliksa, a mój dziadek Stanisław Kucharski, udał się do Ludwikówki, aby odszukać syna wśród ofiar. Znalazł jego nadpalone zwłoki wśród innych na zgliszczach stodoły. Rozpoznał go po ocalałym fragmencie chusteczki do nosa z inicjałami FK, którą Feliks miał w kieszeni, w chwili śmierci leżał na boku. Wujek pochowany został wraz z ludźmi, z którymi zginął we wspólnej mogile. Feliks Kucharski służbę wojskową odbył w Pułku Ułanów Wołyńskich (niestety, nie znam numeru pułku). W relacji rodziny zapamiętany został, jako człowiek szlachetny i dobry. Był miłośnikiem i znawcą koni. Osierocił córeczkę Irenę Kucharską, która niedługo potem zmarła na zapalenie płuc. Żona jego Anastazja, z pochodzenia Ukrainka, po śmierci męża przestała utrzymywać kontakt z naszą rodziną. Feliks Kucharski był synem Stanisława Kucharskiego oraz Marianny Kucharskiej z domu Sierpina, mieszkającymi przed repatriacją w Młynowie. Żyjącymi krewnymi zmarłego w linii prostej jesteśmy: ja oraz siostra Elżbieta, córki młodszej siostry Feliksa - Stanisławy Michałek z domu Kucharskiej”. (Mirosława Socha; w: http://www.stankiewicze.com/ludobojstwo/czytelnicy_2.html ).
We wsi Łudzin pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali 11 Polaków, w tym 5-osobową rodzinę Górskich, a także 4-osobową rodzinę polsko-ukraińską Semczuka.
We wsi i kol. Malin pow. Dubno policjanci ukraińscy z oddziałem esesmanów dokonali pacyfikacji wsi za pobyt sowieckich partyzantów gen. Sidora Kowpaka; żywcem spalili 378 Czechów i 26 Polaków oraz rozstrzelali 132 Ukraińców.
We wsi Moniatycze pow. Hrubieszów miejscowi policjanci ukraińscy zamordowali 22-letniego Polaka, uciekiniera z Wołynia. Oraz: „Dnia 13 lipca 1943 r. w Moniatyczach ukraińscy nacjonaliści w służbie policji niemieckiej uśmiercili trzech mieszkańców wsi: Bolesława Łepika (lat 24), Feliksa Rudzińskiego (44) i Bogdana Rudzińskiego (17).” (Dr Szymon Solak: Rola Ukraińców w niemieckich planach przesiedleńczych na terenie powiatów hrubieszowskiego, biłgorajskiego i zamojskiego, w latach 1941 – 1943, w świetle dokumentów SS i polskiego zbrojnego podziemia; w:  kresykedzierzynkozle.pl/wp-content/uploads/2017/05/dr-Szymon-Solak-referat.pdf ).
We wsi Nowy Oseredek pow. Włodzimierz Wołyński: „Stanisław Burliński lat ok. 26,  brał udział w Kampanii Wrześniowej 1939 r. i jako żołnierz polski dostał się do niemieckiej niewoli. Po pewnym czasie jakiś niemiecki Bawor zabrał go do siebie na gospodarstwo, aby pracował niewolniczo dla III Rzeszy. Ponieważ dobrze się sprawował Niemiec wystawił przepustkę, aby mógł na krótki czas wyjechać na Wołyń, na taki urlop do swojego domu. Tak więc od pewnego czasu przebywał już w swoim rodzinnym domu. I właśnie tego samego dnia 13 lipca, kiedy my przyjechaliśmy do naszego brata, po niego przyszli do domu Ukraińcy i zabrali go przemocą ze sobą do lasu. Od tej pory jak zwykle wszelki słuch już po nim zaginął, kolejna bardzo prawdopodobna ofiara banderowskich zbrodniarzy” (Antoni Sienkiewicz, w: jw.). W. i E. Siemaszko na s. 929 piszą, że w marcu 1943 roku „został uprowadzony i zamordowany w lesie Stanisław Barliński (Borliński?), lat 32”.
W majątku Radowicze pow. Włodzimierz Wołyński Ukrainiec Petro Szpaczuk zamordował 70-letniego Polaka  Stanisława Dudzisza, a jego zwłoki zakopane zostały w parku.
We wsi Radowicze pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali 6-osobową rodzinę Zakrzewskich: matkę z 5 dzieci od 6-miesięcznego do lat 19.
We wsi Rzeczki pow. Równe “ukraińscy powstańcy” zamordowali 4-letniego polskiego chłopca Zygmunta Mendaluka, którego dwóch braci 3-letniego Franciszka i 5-letniego Bronisława zamordowali już 30 czerwca 1943 roku.  
We wsi Serniczki pow. Horochów zamordowali 1 Polaka (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).
We wsi Sielec pow. Włodzimierz Wołyński upowcy z okolicznych wsi zamordowali od 16 do 40 Polaków, m.in. Ukrainiec zamordował Polkę-akuszerkę, która odbierała go przy porodzie. Ofiarom  zabrali dokumenty, którymi po wojnie posługiwali się w Polsce; zniszczyli też barokowy kościół z 1668 roku. Podczas napadu rodzinę Styczyńskich uratował Ukrainiec Juchno, a w tym czasie jego syn mordował w tejże wsi Polaków (Siemaszko..., s. 866 – 867). Kto jest bohaterem obecnej „samostijnej” Ukrainy – stary Ukrainiec Juchno ratujący rodzinę polską, czy jego syn, młody Juchno mordujący bezbronną ludność polską, w tym kobiety i dzieci?
W kol. Trystak pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 33 Polaków, w tym 14-osobową rodzinę Jerzaków, 7-osobową Swatków, dwie 4-osobowe i kobietę.
Koło osady wojskowej Wola Wilsona (Kniażyna) pow. Krzemieniec: „13.VII.43. Pod Wilsonową Wolą (=Kniażyniem) padł postrzelony ks. kanonik Murawiec prob. w Wisznowcu, w drodze do Netreby?”  (Andrzej Biernat 23.11.2009 na podstawie zeszytów o. Tadeusza Chrobaka; w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl). W. i E. Siemaszko, na s. 438 – 439 opisując Wolę Wilsona nie wymieniają tego mordu.  
We wsi Wyszatyce pow. Przemyśl policjanci ukraińscy zamordowali 2 Polaków, którzy uciekli z transportu do Oświęcimia.
We wsi Zaturze pow. Horochów  następuje mord 5 rodzin polskich mieszkających na obrzeżach wsi, 33 Polaków. Od 11 lipca ściągają tutaj niedobitki z rzezi okolicznych wsi, furmankami, pieszo, często ludzie są półnadzy. Zaczyna brakować żywności i wody. 15 i 28 lipca upowcy zamordowali tutaj dwie 22-letnie polskie dziewczyny.  
   14 lipca:
W futorze Babie pow. Krzemieniec ukraińscy “powstańcy” zamordowali pod lasem 6-osobową rodzinę polsko-ukraińską Sieniakiewiczów, w tym córki lat: 13, 16, 18 i 23.
We wsi Batorówka pow. Horochów tego dnia oraz w ciągu 2 dni następnych Ukraińcy zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Błażenik pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 30 Polaków.
W kol. Horochówka pow. Horochów w trzecim dniu obław i polowań na polską ludność zamordowali co najmniej 15 Polaków.
We wsi Kołodno (Kołodno Lisowszczyzna i Kołodno Siedlisko) pow. Krzemieniec około godz. 14 do wsi wjechało 300 ukraińskich “powstańców” na 50 furmankach i dokonało rzezi co najmniej 516 Polaków. Przez parę godzin dom po domu torturowali, gwałcili i rąbali ofiary siekierami „od niemowlęcia po starca” w tym „konflikcie polsko-ukraińskim”. Ciała wrzucali do studni bądź grzebali na miejscu zbrodni. Kowalowi ścięli głowę kosą, jego żonie (lat 31) ucięli język i piersi, ich córkę 5-letnią rozdarli na pół.  Jedna grupa Polaków, w której była Janina Sadowska, szła do Zbaraża nocą na czworakach. Ukraińcy świętowali rzeź, śpiewali, sypali pamiątkowy kopiec. Do rzezi zachęcał pop prawosławny, a jego syn dowodził jedną z band UPA. Ukraińcy zniszczyli pałac i kościół sprzed 1789 roku. Wśród napastników rozpoznano braci Michała i Antoniego Adamczuków, mieszkających po wojnie w Polsce. Mieszkała tutaj także łączniczka UPA Katarzyna Adamczuk. Świadek Stanisław Kazimierów: „Trwało to kilka minut. Mama poszła do domu po wiadro do dojenia i szliśmy razem do obory. Nagle zauważyliśmy na drodze pięciu mężczyzn, czterech z nich byli z bronią, dwóch było ubranych w niemieckich mundurach, dwóch w radzieckich, na rękawach mieli opaski z tryzubami i tak samo na czapkach, jeden z nich był w cywilnym ubraniu, który mówił, jak słyszałem, do pozostałych bandytów, wskazując ręką: „Oto lachy.” Tym, który wskazywał, był [to] mieszkaniec Kołodna, którego osobiście rozpoznałem – nazywał się Safon Metro, Ukrainiec, pozostałych nie rozpoznałem. W tym czasie zostaliśmy zatrzymani i kazano nam iść do mieszkania. W tym czasie słońce już zachodziło i było bardzo czerwone. Po wejściu do mieszkania, kazano nam kłaść się twarzą do ziemi, ponieważ oni będą przeprowadzać rewizję w mieszkaniu, żebyśmy im nie przeszkadzali. W tym czasie moja mama już wiedziała, w jakim celu trzeba się kłaść. Zaczęła błagać tych bandytów, mówiąc do nich: „Za co wy chcecie nas mordować, co ja stara kobieta wam winna z tym małym chłopcem”, [ale to] nie dawało żadnego efektu. Zaczęli nam grozić, że dostaniemy bagnetem. W tym czasie ja dostałem kolbą w plecy i musiałem się kłaść jako pierwszy, co uczyniłem. Ale kiedy kładłem się, popatrzyłem się jeszcze przez okno na zachodzące słońce i nie miałem żadnych nadziei, że już kiedykolwiek będę mógł zobaczyć to zachodzące słońce. Tego momentu przeżycia przed świadomą śmiercią dokładnie opisać nie można, ale strasznie było mnie żegnać się z tym światem, po czym położyłem się. Mama moja jeszcze błagała o darowanie życia, ale najprawdopodobniej otrzymała uderzenie kolbą, czego nie widziałem, ponieważ leżałem twarzą do ziemi (ponieważ rzadkością była w mieszkaniu podłoga). Po czym moja mama położyła się, kładąc swoją głowę na moje nogi. Po tym momencie pozostało czekać już na śmierć, kiedy nastąpi strzał. A ja w tym czasie jeszcze proszę Pana Boga o lekką śmierć, i żebym został celnie trafiony, żebym później nie męczył [się], najgorzej bałem się, że może będziemy zabijani bagnetami albo siekierami, ponieważ jeden z tych [Ukraińców] miał siekierę za pasem. Nie wiedziałem do kogo zostaną oddane pierwsze strzały. Wreszcie nastąpił strzał, po którym ja odwróciłem głowę, patrząc jak ten bandyta ładuje karabin, i zrobił [on] ruch do mnie bagnetem, krzycząc „Ty sukinsyn, czego patrzysz”. Po czym padł drugi strzał, a ja ciągle mam takie odczucie, że żyję, pada trzeci strzał, ja nadal żyję, ale już się nie ruszam. Pada czwarty strzał, po czym w głowie zrobił się bardzo silny huk, a ja nadal żyję, w co w ogóle nie wierzę, ponieważ strzały były oddawane na odległość nie większą jak 2 metry. (…) Bardzo dobrze zapamiętałem, że w czasie oddawania strzałów w mieszkaniu było dwóch bandytów, a strzałów oddanych zostało 4, czyli do każdego z nas oddali po 2 strzały. Jak długo wówczas leżałem po tej strzelaninie, to nie mogę tego określić, ale cały ten czas jak leżałem, miałem takie odczucie, że nie zostałem zastrzelony, ponieważ czułem jak strasznie biło moje serce i jak bym oddychał. Po pewnym czasie miałem już takie odczucie, że jestem żywy, ale nie robiłem żadnych odruchów ciałem, ponieważ nie miałem żadnej pewności, że ci bandyci opuściły mieszkanie. Ale ja nadal jeszcze nie wierzę, że naprawdę żyję... .Z mojej najbliższej rodziny zginęło 6 osób: moja mama Maria Kazimierów, babcia Tekla Bielińska, kuzyn Jan Bieliński, jego żona Wiktoria Bielińska, [ich] syn Jan, lat 3, syn Adam, lat 2.” (Siemaszko..., , s. 1151-1155).  Jan Białowąs; Kołodno w powiecie krzemienieckim to duża wieś, w której Polacy stanowili 60 proc. ludności. Dzieliła się ona na Kołodno Lisowszczyznę i Kołodno Siedlisko. Granicę między nimi stanowił zespół pałacowo-parkowy Zygmunta hr. Grocholskiego. Pierwsze morderstwa na Polakach popełniono tu jesienią 1942 r. Uprowadzonym do lasu mężczyznom bandyci z UPA zadawali okrutną śmierć, m.in. rozrywali usta i wkładali kartki z napisem „Polska od morza do morza”. W czerwcu 1943 r. została zamordowana przez upowców pani Gorzkowska z 17 letnią córką. Bandyci poobcinali im piersi i nimi na ścianie ich mieszkania napisali: „Smert’ Lacham”.14 lipca 1943 r. między godziną 14 a 15 na obie wsie napadły uzbrojone bojówki UPA. Mordercy w grupkach po 2 - 3 osoby chodzili po polskich zagrodach, najpierw pytając o gospodarza. Kiedy go znajdowano, kazano wszystkim wchodzić do domów. Tam ich zabijano strzałami z bliskiej odległości albo siekierami. Najpierw rodziców, potem dzieci i starców. Tak samo rozprawiali się z uciekającymi. Nie strzelano na zewnątrz budynków, ażeby ludność polska nie została od razu zaalarmowana i nie rzuciła się do ucieczki. Z tego powodu sąsiedzi nie wiedzieli, co się dzieje na posesjach obok. Napastnicy metodycznie rozprawiali się z każdą polską rodziną. Wskazówek, gdzie mieszkają Polacy, udzielali miejscowi Ukraińcy. Rzeź Polaków trwała około 3 godziny. Uratowali się tylko ci, którzy zdołali uciec i ukryć się w zbożach lub przebywali poza domem, w polu czy na pastwisku. Zabudowania rodzin polskich palono. Pomordowanych Polaków grzebano gdzie popadło, w rowach, piwnicach, sadach, przeważnie w miejscu zbrodni lub w pobliżu. Powstały także zbiorowe mogiły. Jedna z nich, w Kołodnie - Siedlisku ,skryła 95 pomordowanych. Ofiary wrzucano i to dość często do studzien. Do mordów podburzał miejscowy duchowny prawosławny. Łączniczką w UPA była Katarzyna Adamczuk z Kołodna, która po wojnie zamieszkała w Polsce. Liczba Polaków zamordowanych jednego tylko dnia, 14 lipca 1943 r., w obu wsiach, waha się od 320 do 500 osób. Polacy z Kołodna żyjący obecnie w Korfantowie podają liczbę 496 ofiar. Całkowicie wymordowano 22 rodziny w Kołodnie Lisowszczyźnie i 12 rodzin w Kołodnie Siedlisku. Terror UPA nie odebrał wszystkim Ukraińcom ludzkich uczuć. Niektórzy ratowali Polaków ukrywając ich w swoich gospodarstwach. Po morderczej „robocie” zlikwidowania wszystkich Polaków w Kołodnie, upowcy od wieczora do rana następnego dnia sypali kopiec koło kościoła katolickiego dla upamiętnienia swego „zwycięstwa”. W swoim pamiętniku Piotr Rozwadowski napisał: „Słyszałem z ukrycia okrzyki radości banderowców z odniesionych sukcesów. Na zakończenie odśpiewali hymn „Szcze ne umerła Ukraina” (Jan Białowąs; http://www.irekw.internetdsl.pl/bialowas/m.html). Stanisław K. (ur. 1931):  „Po południu pasłem pod wsią bydło na łące i zobaczyłem, że ludzie w wiosce uciekają w rożnych kierunkach. Myślałem, że to Niemcy robią łapankę na roboty, bo tak wcześniej bywało. Gdy pędziłem bydło do domu i szedłem koło zabudowań ukraińskich, zaczęły do mnie dochodzić odgłosy jakby wystrzałów, ale na ulicy niczego nie było widać. Gdy wszedłem z bydłem na podwórze, dobiegł Polak, nie pamiętam, jak się nazywał i powiedział: „Uciekajcie, Ukraińcy mordują!”. /.../ Brat Antoni uciekł do ogrodu i ukrył się, ale mama powiedziała, że jest stara i nie będzie uciekać. Żona brata, Katarzyna, była narodowości ukraińskiej – uciekła z dzieckiem do swej rodziny. Ja zostałem z mamą. Gdy szliśmy doić krowy, na podwórze weszło trzech uzbrojonych banderowców po cywilnemu, z opaskami i tryzubami, i jeden Ukrainiec z naszej wioski, który pokazał na nas palcem: „To Lachy”. Wówczas ci trzej kazali nam wejść do mieszkania, ponieważ, jak powiedzieli, chcą zrobić u nas rewizję. Gdy weszliśmy, od razu jeden z tych trzech kazał się mamie położyć na ziemi. Mama zaczęła prosić, żeby nas nie mordowali. Drugi powiedział do mnie, abym też się kładł. Chciałem złapać mamę za rękę, ale on odtrącił mnie kolbą. Położyłem się pierwszy, a mama dalej prosiła. Wtedy jeden z trojki dźgnął mamę w pierś bagnetem, następnie usłyszałem cztery strzały z karabinu. Nie widziałem, kto strzelał, bo ze strachu leżałem twarzą do ziemi. Prosiłem Boga, żebym się nie męczył. Miałem twarz zakrytą rękami i w czasie strzałów nic nie czułem. Gdy Ukraińcy wyszli z domu, wstałem i wziąłem mamę za głowę. Zobaczyłem masę krwi i dziurę wielkości pięści. Ciało było jeszcze w konwulsjach. Zauważyłem też, że mam całe spodnie zakrwawione, myślałem, że to krew mamy. Wyszedłem na strych, żeby się ukryć. Słyszałem jęki sąsiada, mieszkającego 30 metrów od nas, konał na swoim podwórzu chyba z pół godziny. Nagle zobaczyłem, że z lewej nogi sika mi krew i zaczęło mi się robić słabo, a jednocześnie pomyślałem, że mogą spalić dom. Zszedłem ze strychu i gdy już byłem w korytarzu, utraciłem siły w nogach. Udało mi się jedynie wyjść z mieszkania i na drodze straciłem przytomność. Znalazł mnie sąsiad Ukrainiec Antoni G. i wziął do domu. Jego rodzina ukryła mnie w pokrzywach za domem i powiedziała o mnie mojemu bratu, który po napadzie też przyszedł do tego sąsiada. Brat poszedł do wioski Netreba, już w galicyjskiej części Wołynia, zorganizować transport. Poprosił Ukraińca o imieniu Jarsen, u którego miał dług wdzięczności, żeby przywiózł mnie wozem konnym. On faktycznie przyszedł i wziął wóz od Antoniego G., ponadto Antoni G. dał swojego syna do powożenia. Na drodze złapali nas Ukraińcy. Odgrzebali mnie w słomie i chcieli zastrzelić. Słyszałem, jak Jarsen targował się o moje życie. W końcu puścili nas i zawieziono mnie do Netreby, a następnie do szpitala w Zbarażu. Lekarz, który mnie opatrywał, stwierdził na mojej głowie dwie smugi po pociskach, stąd wiem, że dwa strzały były przeznaczone dla mnie. /…/  Syn Antoniego G., który mnie wiózł do Netreby, stanął za to przed banderowskim sądem i został skazany na karę śmierci, ale im uciekł i ukrywał się nawet po wojnie”.  (Lato 1943 - „Karta” – 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus)
We wsi Ławrów pow. Łuck zamordowali bagnetami 9 Polaków, a ciała wrzucili do studni, w tym 7-osobową rodzinę z 5 dzieci w wieku od 5-miesięcznego do lat 12. Stanisław M. (ur. 1935): „Pan B., który przyjaźnił się z sąsiadem, gospodarzem ukraińskim I.S., powiedział mi, że całą rodziną musimy wyjeżdżać, bo I.S. ostrzegł go, że Ukraińcy będą mordować w Ławrowie. B. zabrali na wóz konny trochę ubrania i jedzenia i wyjechali z córką do Łucka. Ja nie pojechałem, bo miałem króliki i gołębie, poza tym w Ławrowie została babcia B. z córką kaleką. Tak mieszkaliśmy jeszcze miesiąc. Do domu wprowadziła się pani J. z mężem i siedmiorgiem dzieci. Było nas dwanaście osób w gospodarstwie. 14 lipca zaczęliśmy żniwa. Kosa była tępa i pan J. poszedł do I.S. ją wyklepać. Ja siedziałem na drzewie i rwałem czereśnie. Zobaczyłem, że jakieś wojsko niemieckie -  tak mi się wydawało, bo widziałem ludzi w mundurach niemieckich -  idzie do naszego gospodarstwa. Było ich chyba szesnastu. Antek, syn J., mówił, że może idą po ojca, żeby jechał do Łucka. Ja powiedziałem, że to są chyba ukraińscy bandyci i lepiej będzie, jak się ukryjemy. Gdy ci żołnierze zbliżyli się, zawołali Antka, żeby przyprowadził ojca. Antek poszedł do I.S., ja zaś pobiegłem do domu ukryć się. Poznałem, że dwaj przebrani w niemieckie mundury mężczyźni to nasi sąsiedzi, synowie gospodarza czeskiego. Mieli po około 25 lat i wiedziałem, że przystąpili do ukraińskich band. Nie dołączył się do bandy I.S., bo sobie przestrzelił nogę, był kulawy i go nie wzięli. /…/ Babcia, jej kaleka córka, J. i jej dzieci - wszyscy byli w domu. Wszedłem i powiedziałem, że trzeba się ukryć, bo przyszli Ukraińcy. Wcisnąłem się za pryczę stojącą w kuchni, na której był siennik ze słomy, i schowałem się za drewnianym szaflikiem. Ze mną ukryła się Kazia, jedna z córek J. Wszystko odbyło się bardzo szybko. Cały dom został otoczony przez Ukraińców. Do środka weszło dwóch [...], mówili po polsku, pytali, kto jest Polakiem, zaczęli bić i kazali wszystkim kłaść się na podłodze w kuchni. Zaczął się lament. Ukraińcy mieli karabiny z bagnetami. Pierwszą przebili babcię B. i panią J. Dzieci biegały po kuchni, chciały się gdzieś schować, był pisk, krzyk, płacz, ale żadnych szans ucieczki. Ukraińcy wszystkie dzieci przebili bagnetami, wielokrotnie. Potem kłuli bagnetami pod łóżkiem, gdzie siedzieliśmy z Kazią. Uciekły tam jeszcze jej trzy młodsze siostry. Widzieli to Ukraińcy i jeden schylił się /.../, uderzył kilka razy bagnetem i te dzieci przebił. Kazia miała pokłute ręce, nogi i klatkę piersiową, leciała jej krew, ale nie były to groźne rany. Mnie bagnet nie trafił, bo byłem osłonięty szaflikiem. /…/ Gdy Ukraińcy odeszli i zrobiło się cicho, wyszliśmy z Kazią z kryjówki. /…/ Na podwórku zobaczyłem przy pniaku zwłoki pana J. i Antka, którym bandyci obcięli głowy siekierami. Leżały obok pniaka. Ukryliśmy się w zbożu i postanowiliśmy uciekać przez pola. Zapadła noc, weszliśmy do jakiegoś domu, w którym paliło się światło. Okazało się, że banderowcy mają w nim zebranie. Obok przenocowaliśmy. Kazia była ranna, więc została, a ja rano wróciłem polami do naszego gospodarstwa. Z ukrycia zobaczyłem, że jacyś ludzie w cywilnych ubraniach załadowali na furmankę ciała zabitych i odjechali. Polami szedłem za nimi. Dojechali do wsi Kościuszków, gdzie poprzednio mieszkali J., tam wrzucili zabitych do studni na podwórku J. Wróciłem do Ławrowa i spotkałem pana B., który przyjechał zobaczyć, co się dzieje w gospodarstwie. Razem pojechaliśmy po Kazię. Po drodze zatrzymali nas Niemcy z oddziału walczącego z Ukraińcami i pomagającego uciekać Polakom. Wyjaśniliśmy, gdzie i po co jedziemy. Niemiec kazał otoczyć dom, w którym była Kazia; została zabrana. Niemcy znaleźli w tym domu broń, a Ukraińcy, którzy się tam skryli, zaczęli strzelać. Wówczas żołnierze niemieccy podpalili dom, wrzucili granaty do środka i nikt się z niego nie uratował.”  (Lato 1943 - „Karta” – 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus)  
W kol. Niedźwiedzie Jamy pow. Horochów zamordowali 2 Polaków: matkę o nazwisku Szyszko z dzieckiem.
We wsi Pańska Dolina pow. Dubno zamordowali 2 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).
We wsi Rzeszniówka pow. Krzemieniec wymordowali ludność polską, kilkanaście rodzin.
We wsi Wiktorówka pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali kilka rodzin polskich, wiadomo o 2 rodzinach 5-osobowych (2 mężczyzn, 2 kobiety, 6 dzieci).
We wsi Zarudzie pow. Krzemieniec zamordowali kilka rodzin polskich, co najmniej 25 Polaków. „Zarudzie koło Matwiejowiec – Felka Pawłowskiego końmi rozerwano” (AAN, DR, sygn. 202/III/200, k. 32 – 35).
We wsi Zaturce pow. Horochów zamordowali Jana Jączko-Jączkowskiego.
We wsi Zboryszów Nowy pow. Horochów tego dnia oraz w ciągu 2 dni następnych zamordowali 20 Polaków /liczba niepełna/ (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Zboryszów Stary pow. Horochów tego dnia oraz w ciągu 3 dni następnych zamordowali 21 Polaków /liczba niepełna/ (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
   15 lipca:
We wsi Aleksandrówka pow. Kowel ukraińscy “partyzanci”, w tym miejscowi, dokonali rzezi kilkunastu rodzin polskich, 92 osoby. „Szczególnie pastwiono się nad dziećmi – najmniejsze utopiono w studniach, pozostałe wrzucono do lochu po ziemniakach i zasypano ziemią, część zabito kolbami karabinów.” (Siemaszko..., s. 338 – 339). „Konstanty Jeżyński, 17-letni chłopak, mieszka z rodziną we wsi Aleksandrówka. Do szkoły chodzi razem z kolegami Ukraińcami. Pewnego razu Konstanty stoi z kolegami w cerkwi. Słucha przemówienia popa. „Bracia chrystijany Ukraińcy, waszym obowiązkiem jest rżnąć Polaków, a będzie niepodległa Ukraina. I na tę rzeź was błogosławię”, słyszy. Biegnie do domu. Opowiada o wszystkim rodzicom i sąsiadom. We wsi nastaje poruszenie. 15 lipca 1943 roku członkowie UPA wyżynają całe wsie polskie w okolicach Łucka. „Bratu mojemu zawiązali drut kolczasty wokół szyi, przywiązali do siodła końskiego i tak powlekli do pobliskiego lasu”, opowiada. Sąsiadka Konstantego zostaje zamordowana przez swojego męża Ukraińca, a wraz z nią ich dzieci. Tylko dlatego, że była Polką” (www.stankiewicze.com/ludobójstwo.pl). „W kolonii Aleksandrówka Ukraińcy kazali ludności zebrać się pod jedną chatą. Potem w ten tłum zaczęli strzelać. Małe dzieci wrzucali do studni. Starsze zgromadzili w piwnicy i wrzucili do niej granat. Stryj Teresy Radziszewskiej obserwował ich schowany w żywopłocie. Opowiadał potem, jak jeden z banderowców wyrwał matce z rąk dziecko i roztrzaskał mu głowę o kant chałupy. Matkę przebił widłami. Tego dnia UPA zabiła w Aleksandrówce 92 osoby. - Nasza rodzina uszła wtedy z życiem, bo nie poszliśmy na zbiórkę pod chatę” - opowiada Teresa Radziszewska.”  (http://www.nawolyniu.pl/artykuly/mord.htm). „W 1943 r. (miałam wówczas dziesięć lat) nasza wieś Aleksandrówka na Wołyniu boleśnie doświadczyła kilku napadów rezunów ukraińskich wywodzących się z naszych i sąsiednich wiosek. Najtragiczniejszy z nich miał miejsce 15 lipca około godziny 9 wieczorem./…/ Pamiętam dokładnie, jak moi rodzice podeszli do nas, do czwórki dzieci, mówiąc, że banda jest bardzo blisko i musimy uciekać z wioski. Zrozpaczeni, w pośpiechu pożegnali się z nami. Ojciec do przygotowanych przez mamę węzełków włożył nam na drogę /zamiast pieniędzy, którym w domu ograbionym przez wojnę nie było/ po butelce bimbru mówiąc, że gdy będziemy głodne, to ktoś da nam za niego kromkę chleba, lub talerz gorącej strawy. Rozbiegliśmy się w różne strony. Gdy dobiegłam do pszenicznego zagonu, padł strzał i poczułam straszny ból w nodze. Karabinowa kula przeszła przez stopę. Porażona postrzałem upadłam i zaczęłam się czołgać przez zboże do najbliższej wysokiej miedzy, pod którą wygrzebałam jamę i w niej przeleżałam do świtu. Do poranka słychać było odgłosy strzelaniny i przerażające krzyki męczonych i mordowanych ludzi. Noga coraz gorzej bolała. Byłam bliska omdlenia. Wtedy przypomniałam sobie o wódce w węzełku. Z koszuli, nasączonej alkoholem, zrobiłam sobie opatrunek. Ziemię, która leżała obok wygrzebanej jamy rozsypałam garściami po zbożu, aby nikt nie mógł domyśleć się, że pod miedzą ktoś jest. Mijały dzień po dniu, wyczerpał się skromny zapas żywności i głód oraz pragnienie zaczęły mi coraz bardziej dokuczać. Za napój służył mi bimber, a jedzeniem były ziarna wyłuskane z kłosów zbóż. Po tygodniu, w niedziele czy poniedziałek - nie pamiętam dokładnie - usłyszałam we wsi jakieś odgłosy. Po chwili rozpoznałam głos Ukrainki - Ulany Sidor, naszej sąsiadki, z którą rodzice moi dobrze żyli, a ja nawet nazywałam "ciocią". Głodna i obolała odważyłam się pójść do niej, ale nie mogłam stanąć na zranioną nogę, która mocno spuchła i bardzo mnie bolała. Z trudem doczołgałam się na pobliskie podwórze, na którym była owa "ciocia" i ze łzami w oczach zaczęłam ją prosić o kawałek chleba. Ona groźnie popatrzyła na mnie i z nienawiścią w oczach na cały głos wyrzuciła z siebie: "Ty, polska mordo, jeszcze żyjesz?!” Następnie chwyciła za stojącą przy ścianie motykę. Ze strachu nie czułam bólu okaleczonej nogi, tylko poderwałam się i zaczęłam uciekać. Mściwa Ukrainka, goniąc za mną, zgubiła mój ślad. Chyba myślała, że uciekłam na drogę, a ja, klucząc między zabudowaniami, powróciłam do swojej kryjówki w zbożu pod miedzą. Noga bardzo opuchła i tak bolała, że nie mogłam się ruszyć. Pod opuchlizną w ogóle nie było widać stopy. Żywiłam się tylko ziarnami zboża i - stale się modląc tak, jak nauczyła mnie mama - coraz częściej myślałam o śmierci. Najprawdopodobniej po jedenastu dniach Ukraińcy postanowili zrobić porządek po tym napadzie, gdyż dookoła unosił się niesamowity fetor rozkładających się ciał. Szli więc od podwórza do podwórza, dróżkami i po zbożach, a gdy znaleźli jakiegoś nieboszczyka, to go zakopywali na miejscu. Prześladowcy byli coraz bliżej mnie, a ja przerażona nie wiedziałam co mam robić i w tym momencie usłyszałam nad sobą głos jednego z Ukraińców, z którym moi rodzice też zawsze żyli w sąsiedzkiej zgodzie. Nazywał się on Harasym Łukajczuk. Szedł wolno i dyskretnie mówił do mnie: "Nie ruszaj się stąd, może cię nie zauważą. Wieczorem przyjdę po ciebie. Twój brat jest już u mnie." Poszedł dalej, a ja miałam szczęście, bo nikt więcej nie zbliżał się do mojej kryjówki. Wieczorem Łukajczuk, tak jak obiecał, przyszedł do mnie. Wsadził mnie w worek, zarzucił na plecy i zaniósł do swojego domu. W izbie obejrzał postrzeloną nogę. Była bardzo opuchnięta i cała czerwona. Po namyśle orzekł, że nie można zwlekać, tylko trzeba jechać do szpitala, do Kowla. Ukrainiec Łukajczuk obwiązał mi twarz chustką i włożył mnie do tzw. maniaka, z którego karmi się konie w czasie postoju. Następnie przysypał mnie obrokiem i położył na wóz. Natomiast mego ukrywanego brata Stanisława, który był ranny w brodę w czasie ucieczki przed rezunami, posadził obok siebie i ruszyliśmy w drogę. Gdy dojechaliśmy do Lasu Świniarzyńskiego, wyskoczyli z zarośli bandyci i zaczęli wypytywać woźnicę, gdzie i po co jedzie. Nasz wybawca, Harasym Łukajczuk wytłumaczył im, że wiezie bardzo chorego syna do lekarza i wskazał na mojego brata. Rezuni dali mu wiarę i pozwolili nam odjechać. Tak dotarliśmy szczęśliwie do Kowla, gdzie przyjęto nas do zatłoczonego szpitala, a mnie zrobiono operację. Brat wyzdrowiał wcześniej i wypisano go z leczenia, ja zostałam dłużej. Po około 20 dniach przyszła do mnie w odwiedziny mama, o której od dawna nic nie wiedziałam. Niestety, mama nie mogła być przy mnie dłużej, bo zostawiła ojca i rodzeństwo ukryte w lesie, w pobliżu naszego domu. Pewnego dnia lekarz oznajmił, że z nogi nic nie będzie, bo się nie goi i trzeba będzie ją uciąć. Strasznie się rozpłakałam, ale cóż mogłam zrobić. Tego samego dnia przyszedł do szpitala mój wybawca - Łukajczuk. Wiadomość, którą mi przekazał, całkiem mnie dobiła. Moi rodzice oraz brat i siostra zostali w sposób bestialski zamordowani. Rodzice świadomi faktu, że ze wszystkimi Ukraińcami zawsze żyli w wyjątkowej zgodzie i z nikim nie mieli żadnych zatargów, opuścili las i wrócili do wioski. Jeszcze tego samego dnia (29 sierpnia 1943 –  S. Ż.) miejscowi rezuni otoczyli nasz dom, włamali się do środka i najpierw bagnetami zakłuli moją 11-letnią siostrę Irenę. Później zaczęli znęcać się nad mamą. Ojciec wyrwał się z łap oprawców i stanął w jej obronie. Wówczas jeden z Ukraińców zastrzelił go. Następnie długo pastwili się nad 13-letnim bratem Henrykiem, zanim wyzionął ducha. Wszystkich pochowano na kukurzysku po spalonej stodole”. (Leokadia Skowrońska; relację spisał i opracował Paweł Wira - "Biuletyn" Nr 5).     
W kol. Apolonia pow. Łuck upowcy zabili 5-osobową rodzinę Kulinów i spalili jej gospodarstwo.  
We wsi Bodiaki pow. Krzemieniec zamordowali około 30 Polaków.
We wsi Czajczyńce pow. Krzemieniec zamordowali 60 Polaków, większość zwłok spalili z domami.
W kol. Dąbrowa koło Woronczyna pow. Horochów zamordowali kilka polskich rodzin.
W osadzie Ferma pow. Horochów zamordowali 9 polskich rodzin.
W kol. Hirki pow. Kowel: „Nazywam się Jan Feliks Jakubiak, ur. się 02. 01. 1924 r. w kolonii Hirki, sołectwo Ossa, gm. Turzysk, powiat Kowel. /.../ Początkowo, w naszej okolicy upowcy mordowali Polaków wybiórczo. Około 15 lipca 1943 r. została zamordowana w czasie ucieczki, moja ciocia Katarzyna Obuchowska. Uciekała z małym 3-letnim dzieckiem Heleną Obuchowską. Kiedy matka Katarzyna, po śmiertelnym strzale upadła, to i tuż obok upadło dziecko, oblane krwią matki. Przestraszone dziecko leżało bez ruchu. Banderowcy byli przekonani, że dziecko nie żyje i tak już ofiary zostawili na pastwę losu. Można powiedzieć, że Helena cudem ocalała. Dziecko znalazła sąsiadka Ukrainka (NN), która przechowała niemowlę kilka dni, a następnie przekazała ukrywającej się drugiej cioci Dominice Kwarcianej. Ciocia Kwarciana opiekowała się dzieckiem do 1946 r., a następnie moja mama Janina. (Sławomir Tomasz Roch: Wspomnienia Jana Jakubiaka; w: http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/119-wspomnienia-jana-jakubiak.html )
W kol. Janina pow. Horochów zamordowali kilka rodzin polskich, imiennie znane są 2 rodziny liczące 8 osób.
We wsi Julianówka pow. Dubno zamordowali 2 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W osadzie (kolonii) Kielecka pow. Horochów upowcy oraz miejscowi Ukraińcy zamordowali 66 Polaków. Po gwałtach i torturach, ofiary zabijali widłami, siekierami, bagnetami. Stefanowi Urbańczykowi wbili w usta pręt i dobili kolbą karabinu. Kowala Czesława Deca, który usiłował nie dopuścić do zgwałcenia córki, zakłuli w kuźni rozpalonymi prętami i bagnetami, jego żonę i dwie córki także zamordowali. Rodzinę Pożogów z synami lat 12 i 14 zarąbali siekierami (Siemaszko..., s. 159; oraz: Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).
We wsi Kowbań pow. Horochów upowcy zamordowali ponad 70 Polaków. Na początku lipca Polacy chcieli uciekać, ale Ukraińcy uspokajali ich „was nichto ne trone”. 15 lipca o godz. 16 otoczyli wieś. Polacy pobiegli pod figurę - krzyż modlić się. Tam zostali ostrzelani, rannych dobijano kolbami karabinów i siekierami. Wśród ofiar był dr Będkowski, który przez 20 lat bezpłatnie leczył okoliczną ludność ukraińską.
W kol. Kurhan pow. Łuck podczas napadu upowcy zamordowali nie ustaloną liczbę osób, była to kolonia polska. Rodzinę Soroczyńskich ukrył Ukrainiec Hryć Kuczeruk i przeprowadził do wsi Berezołupy. Jego syn Bartosz i córka Nina brali w tym czasie udział w mordowaniu ludności polskiej w osadzie Kielecka.
W majątku Łobaczówka pow. Horochów zamordowali 34 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Maniów pow. Krzemieniec zamordowali 60 Polaków.
We wsi Markowicze, gmina Chorów, pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 6-osobową rodzinę: Kazimierza Piotrowskiego z żoną i 4 dzieci.  
We wsi Prybeń pow. Przemyślany: „Dnia 15.07.1943 r. został zam. Borkusz Franciszek l. 30.”  (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw. tom 8).
We wsi Smyków pow. Dubno zamordowali 3-osobową rodzinę: Mikołaja Stelmachowicza z żoną i 10-letnim synem.
W mieście Stary Skałat woj. tarnopolskie: ”15.VII.1943. Stary Skałat. Banda ukr. napadła na szkołę polską skąd uprowadziła w pole nauczyciela Kapuścińskiego, który zaginął bez śladu” (AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 9, k.170 – 174).  
W kol. Wielick pow. Kowel Ukraińcy zamordowali około 15 Polaków oraz rodzinę żydowską, którą ukrywali Polacy.
We wsi Woronczyn pow. Horochów zamordowali kilka rodzin polskich, imienne znanych jest tylko 13 ofiar. „Nadszedł dzień 15 lipca 1943. Był to dzień bardzo piękny. Słoneczko przygrzewało dość mocno. Mama (Marianna Zdzymira) piekła chleb, Tata (Wincenty Zdzymira) poszedł do szewca po buty. Sąsiad Ukrainiec przyszedł pożyczyć konia. Uwiązał go przy swoim płocie. Nic nim nie robił. Pożyczył go po to, abyśmy nie mogli wyjechać ze wsi. Ja z dziadkiem poszłam do gospodarstwa stryjka (Władysława Zdzymiry), aby wydoić krowy. Tego dnia rano stryjek z rodziną wyjechał. To właśnie podczas dojenia usłyszeliśmy pierwsze strzały. Było to około godziny 13-14-tej. Dziadek  zawołał: „Uciekajmy, bo nas zabiją!”. Uciekliśmy w zboże, ale i tak byliśmy zbyt blisko wsi i domu. Dziadek się obawiał, że jak podpalą dom, „to nas upieką”. Poszliśmy zatem dalej w żyto sąsiada, który nazywał się Mańko. Kiedy my, przestraszeni siedzieliśmy w życie, we wsi rozpętało się piekło. Żadne słowa nie opowiedzą i nie oddadzą grozy tamtych godzin. Strzelanina była straszna. Towarzyszyło jej ryczenie krów, beczenie owiec, psy przejmująco wyły, kury, kaczki robiły przeraźliwy hałas. Jednak przez ten jazgot przebijały się najwyraźniej strzały. Kiedy padał kolejny żegnaliśmy z dziadkiem Kogoś, kogo dopadła kula. Mógł to być Każdy kogo znaliśmy. We wsi została przecież moja mama i rodzeństwo. Bałam się okropnie. Siedzieliśmy skuleni, aż tu nagle słychać rozmowę. Powolutku podniosłam głowę. Zobaczyłam białego konia, na którym siedział Ukrainiec. Przez pierś miał przewieszony karabin. Prowadził przywiązaną do siodła kobietę (podkr. – S.Ż.). Była to nasza sąsiadka Krzeszczykowa” (Stanisława Jędrzejczak; w: Biuletyn Informacyjny 27 Dywizji Wołyńskiej AK, nr 1 z 2000 r.). Nie mniej tragiczne są dalsze przeżycia autorki, mającej wówczas 15 lat. Losu uprowadzonej „w jasyr” polskiej kobiety można domyśleć się, był gorszy od losu branek tatarskich, a działo się to w połowie XX wieku.
We wsi Zaborol pow. Łuck  upowcy zaatakowali konwój uciekających Polaków z Antonówki Szepelskiej do Łucka: 15 wozów z 64 osobami, głównie kobietami i dziećmi. Zamordowali 54 osoby, w walce zginęło 2 członków samoobrony z Antonówki przybyłej na pomoc a 10 zostało rannych. Ciała pocięte były nożami, zmasakrowane, z wyłupanymi oczami, powiązane drutem kolczastym. Na terenie wsi zamordowali 14-letniego chłopca i 16-letnią dziewczynę. Relacja Konstantego Jeżyńskiego: „Ryzuny ukraińskie zorientowały się, że obrońcy placówki Antonówka dowożą żywność do miasta dla swoich dzieci i żon wozami konnymi i zaraz zaczęły tez rzezać Polaków pojedynczo. I tak stała się rzecz straszna. Dnia 15 lipca 1943 r. mój rodzony brat najstarszy, Kazik Urbański (nazwisko panieńskie matki), jadąc do Łucka z żywnością dla dzieci i żony, grupowo taborem wozów konnych z naszej wsi, został napadnięty i w bestialski sposób zamordowany w miejscowości Zaborol [gm. Kniahininek] koło Łucka. Bratu mojemu ryzuny wydłubali jedno oko i kazali uciekać, następnie na koniec ryzun dogonił koniem, zawiązał drut kolczasty wokół szyi, przywiązał do siodła końskiego i tak powlókł do pobliskiego lasu. /.../  We wsi Zaborol, tam gdzie zginął brat Kazik, przed 1939 r. mieszkało małżeństwo mieszane. Zona Ukrainka, jej mąż Polak policjant, to żona tego policjanta była naocznym światkiem mordu mego brata, to ona zeznała nam, że brat jest zakopany pod płotem we wsi Zaborol koło Łucka w gospodarstwie Ukraińca o nazwisku Staniszewski. (…) Z naszej wsi został zabity Czerniak Bolesław, też przewożący żywność dla najbliższych, też w Zaborolu przybity do ziemi kołkiem drewnianym w brzuch. Zginął Kuczyński Bronisław, nasz sąsiad, też w Zaborolu, który ubezpieczał konwój w dowozie żywności do miasta dla zagłodzonych rodzin. Został zabity Dąbrowski Albin, nasz sąsiad, (...) jadąc wozem do zięcia po proso - koło Torczyna [gm. Torczyn, pow. Łuck]; koń z wozem przyszedł sam do domu. Nowakowski, który mieszkał na Aleksandrówce, został zamordowany w Budkach Usickich [gm. Torczyn] koło Torczyna. W mojej wsi Aleksandrówka pod lasem mieszkał pan Galewski, córka jego Janina wyszła za mąż za Ukraińca, ten zamordował swą żonę Janinę i uciekł do ryzunów, pozostawiając list, że musiał to uczynić, ponieważ władze ukraińskie dokonałyby na nim wyroku. Siostra rodzona mojej matki Aniela, z męża Łącka, mieszkała koło Zdołbunowa we wsi Marianówka, gmina i powiat Tajkury. Poszła odwiedzić znajomych sąsiadów Ukraińców, została schwytana przez ryzunów i powieszona żywcem za piersi w pobliskim lesie na drzewie, [zamordowana] w bestialski sposób.” (Relacja Konstantego Jeżyńskiego, byłego mieszkańca kolonii Aleksandrówka, gm. Kniahininek, pow. Łuck. W: Archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu-Instytutu Pamięci Narodowej: nr 638 księgi nabytków, sygn. AGK27WDAK, Vl53. Relacja wpłynęła do Środowiska Żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK w 1985 r.).  
We wsi Zastawie pow. Horochów zamordowali 7 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Zaturce pow. Horochów zamordowali 22-letnią Weronikę Pawlakiewicz.
W kol. Żurawiec pow. Horochów zamordowali 29 Polaków, w tym 25 osób spalili żywcem w stodole, całe rodziny. „Banderowcy, na drugi dzień po mordzie w kościele napadli na Rudnię, a następnie, trzy dni później, dokonali potwornej zbrodni w Żurawcu, leżącym niedaleko Zapustu. U Zdeba w stodole spalili żywcem 25 osób, w tym 6 z rodziny Siutów. Widziałem to na własne oczy, jak tych biedaków pędzili do tej stodoły. Jakie straszne jęki i wycie wydobywały się z tej stodoły! Do końca życia ich nie zapomnę. /.../  Z rodziny Siutów ocalał tylko Władysław, który był później w 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK.”  (Roman Witwicki: By nasz ból nie umarł razem z nami. W: Marek A. Koprowski: „Wołyń. Epopeja polskich losów 1939 – 2013. Akt III.”. Warszawa 2013, s. 374 – 375).
We wsi Żurawiec pow. Horochów zamordowali 2 Polaków.
   W nocy z 15 na 16 lipca:   
W majątku Pułhany pow. Horochów zamordowali około 15 Polaków. Po grabieży majątek spalili.
We wsi Pułhany pow. Horochów upowcy oraz miejscowi i okoliczni Ukraińcy zamordowali co najmniej 102 Polaków za pomocą różnych narzędzi, po torturach. W następnych dniach zamordowali jeszcze kilku Polaków, którym podczas rzezi udało się ukryć. Wcześniej Ukraińcy zabronili Polakom opuszczać wieś. Od początku lipca mają miejsce pojedyncze mordy, m.in. uprowadzona została i zamęczona 26-letnia dziewczyna. „Wartę” nad Polakami pełnili miejscowi młodzi Ukraińcy. 15 lipca do wsi weszły dwie upowskie bandy i na wystrzał dowódcy zaczęła się rzeź. Bestialskie gwałty i tortury trwały całą noc i cały następny dzień. „Ukraiński partyzant” zabił Stanisława Kolana i sześcioro jego wnucząt, dzieci Aleksandra, które najpierw zabijał nożem, a potem rozbijał główki siekierą. Z kolei Władysława Kolmana z żoną Heleną i pięciorgiem ich dzieci zamordowali sąsiedzi – Ukraińcy. „Zamordowanych i żyjących jeszcze ciężko rannych, którzy nie mogli uciec, grzebali na miejscu zbrodni miejscowi młodzi Ukraińcy” (Siemaszko..., s. 133).
   W pierwszej połowie lipca:
We wsi i kolonii Antonówka pow. Horochów upowcy zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków; we wsi mieszkało kilka rodzin polskich, natomiast w kolonii w większości rodziny polskie.
We wsi i majątku Fusów pow. Horochów podczas napadu wymordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
We wsi Holatyn Dolny pow. Horochów podczas napadu zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, w tej ukraińskiej wsi mieszkało kilka lub kilkanaście rodzin polskich.
We wsi Jankiewicze pow. Kostopol podczas napadu zamordowali nieznaną liczbę Polaków.
W kol. Janówka (Iwanówka) pow. Horochów podczas napadu zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków. Wiadomo, że spalili żywcem trójkę dzieci Antoniego Szczepańskiego. Mieszkało tutaj kilkanaście rodzin polskich; ich domy zostały spalone.
W kol. Jasnobór pow. Kostopol wymordowali prawie wszystkie polskie rodziny, ilości ofiar nie ustalono.
W kol. Kołmaczówka pow. Horochów zamordowali bestialsko 35 Polaków. Ofiary miały poucinane nosy, języki, uszy, pozdzieraną skórę, rozprute brzuchy. Niemowlę z rozdeptaną główką, rączkami i nóżkami wyrwanymi i rozczapierzonymi, miało przypięty napis: „polski orzeł”. (Siemaszko..., s. 123).
We wsi Laszki pow. Horochów: „W pierwszej połowie lipca 1943 r. upowcy mordowali Polaków mieszkających we wsi i Polaków mieszkających i pracujących w majątku, których liczba jest nieznana. Prawdopodobnie zginęli wówczas m.in.: Władysław Czerkawski (Czerkaski ?) z żoną Wandą, z d. Komarnicka.” (Siemaszko...,  s. 180).
We  wsi Lipa pow. Horochów upowcy podczas napadu zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
W kolonii Lipszczyzna pow. Horochów zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
W kolonii Mytnica pow. Dubno podczas napadu zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.   
We wsi Mytnica pow. Dubno podczas napadu zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków,  znane jest tylko 9 ofiar, w tym rodzice z 2 córkami oraz ojciec z 3 dzieci.  
We wsi Ostrów pow. Dubno podczas napadu zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
We wsi Pieczychwosty pow. Horochów zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
We wsi Szpikołosy pow. Horochów zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
We wsi Tesłuhów pow. Dubno podczas napadu zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
   W połowie lipca:  
W kol. Buda Hruszewska pow. Równe upowcy zamordowali 17 Polaków: 12 mężczyzn wpędzili do stodoły, powiązali im ręce i nogi drutem kolczastym i żywcem spalili, Annę Bagińską z córką zamordowali na progu domu, jej dwie córki: Bronisławę, lat 16, oraz Helenę, lat 24, w zaawansowanej ciąży wrzucili do studni, zamordowali też 2-letniego syna Heleny, Jana.   
W kol. Dębowa Góra pow. Sarny Ukraińcy zamordowali 65-letniego Majewskiego.
We wsi Kołodeże pow. Łuck zgromadzili kilka polskich rodzin przy studni w pobliżu drogi i dosłownie wyrżnęli je kosami i sierpami. Uratowała się Bogacka, która zdążyła uskoczyć w sad i na wpół oszalała w ciągu dnia i nocy przybiegła do Łucka.
W kol. Mirosławka pow. Łuck podczas nocnego napadu upowcy zamordowali co najmniej 34 Polaków, uratowało się tylko 16 ciężko rannych osób, nie wiadomo ile spłonęło w zagrodach.  
   Tuż przed 16 lipca:
W lasach koło wsi Mydzk pow. Kostopol upowcy bestialsko zamordowali 5-osobową rodzinę leśniczego Matuszaka z żoną Weroniką i 3 dzieci w wieku przedszkolnym.
   16 lipca:
W kol. Adamówka koło Ośmigowicz pow. Kowel liczącej 66 gospodarstw polskich i 3 ukraińskie, napad nastąpił w godzinach porannych. Polacy mordowani byli w mieszkaniach, w obejściach, na podwórzach i tam, gdzie dopadnięto uciekających. Wśród morderców byli miejscowi Ukraińcy oraz z sąsiednich Ośmigowicz. Większość ofiar zginęła od siekier, kos, bagnetów, noży, wideł itp. 13 osób półżywych, pokłutych bagnetami, spalono w zagrodzie Korpackich, w tym Józefę Szostak w ciąży. Imiennie znane są 64 ofiary. Polska kolonia z XVIII wieku ograbiona i spalona przestała istnieć. Zamordowani zostali m.in.: Stanisław Badio i jego żona Anna (ich ciała w dużym stopniu spalone leżały w stodole obok siebie, wg przekazu rodzinnego Stanisław miał być przerzynany piłą po brzuchu) oraz ich córka Maria. Bolesław Jędruszczak, jego żona Helena i ich dzieci: Zygmunt i Bolesława - Danuta. Mieczysław Jędruszczak, jego matka Franciszka i siostra Maria Kliszczak. Kazimiera Maria Kamida i jej dzieci: Teresa i Henryk. Józef Kamida, jego matka Maria  i  żona Honorata (kobiety zostały spalone żywcem 11 lipca 1943 roku w kościele w Kisielinie). Ich syn Roman Kamida po tragedii zaciągnął się do AK i poległ 24 grudnia 1943 roku  w Radomlu. Świadkowie twierdzili, że postrzelony przez UPA, konając napisał jeszcze własną krwią na śniegu: "Mamo jak dobrze umierać za Cie" (nie dokończył). (http://wolyn.ovh.org/opisy/adamowka_kupiczow-04.html). „Rodziny ostrzeżone przez Badziów w pośpiechu opuszczały swoje gospodarstwa. Sami Badziowie nie chcieli uciekać twierdząc, że nie mają już dla kogo żyć. Wraz z nimi zginęła ich córka, która przekonywała rodziców do ukrycia się. Ukraińcy schwytali także Królów. Pałkowie mieli więcej szczęścia choć stracili  nestora rodu Pawła. Swoją niefrasobliwość przypłacił życiem, gdyż będąc już ukryty wśród zbóż zauważył, że nie zabrał z domu tytoniu i wrócił się. Wraz z innymi schwytanymi zapędzony został przez oprawców do stodoły Dubiela i spalony żywcem. Gdy Polacy zorientowali się, że bandyci opuścili wioskę, niektórzy z nich zaczęli wychodzić z kryjówek i powracać do domostw, czy też do tego co po nich pozostało. Stanisław Mitura, ojciec chrzestny Henryka widział w pogorzelisku stodoły Dubiela spalone ciała powiązane drutem kolczastym.”  (Henryk Pałka: Z Wołynia do Ziemi Iłżeckiej' w: http://www.ilza.com.pl/aktualnosci,83,artykuly,5,1300,z_woynia_do_ziemi_ieckiej,20 ).  Inni: „Atak na Adamówkę nastąpił dwa dni po masakrze w Kisielinie, we wtorek, 13 lipca, między godz. 8.oo a 9.oo. Pan Henryk opowiada, że banderowcy jechali z góry od pobliskich Twerdyń na taczankach, czyli lekkich, czterokołowych, zaprzężonych w konie wozach. Wzdłuż wozu, oparta o przednią i tylną oś, leżała szeroka, elastyczna deska, na której siedzieli okrakiem”bojcy”. Karabiny trzymali zwrócone w obie strony. Jeden obserwował okolicę przez lornetkę. Było ich kilkunastu, bo tylu wystarczyło na bezbronną wieś. Ponieważ zjeżdżali z góry, dokładnie widzieli, jak ludzie chowają się, gdzie kto mógł, w trawę, w kapustę czy w kartofle. Powyciągali ich stamtąd i zgromadzili po kilkunastu w kilku chałupach i stodołach, które podpalili. - Tego dnia zginął mój dziadek, mama i młodszy brat – mówi cicho, ze smutkiem w głosie pan Henryk. - Przeżyłem, bo pasłem krowy z dala od domu. Miałem wtedy 9 lat. /.../ Spalona w stodole rodzina Henryka Malinowskiego została rozpoznana przez ocalałe z masakry jego ciocię i babcię po zachowanych fragmentach ubrań. Ciał nie można było zidentyfikować, ale nasiąknięte krwią ubrania nie spaliły się doszczętnie. - I potem ludzie to rozgrzebywali, każdy swoje szmatki poznawał i gromadził do tych szmatek przynależne kości – wyjaśnia pan Henryk.” (Adam Kruczek: Kisielińska epopeja; w: „Nasz Dziennik”  z 10 sierpnia 2009).
W kol. Borsuki pow. Kostopol upowcy zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
We wsi Brykula Nowa pow. Trembowla: „16.VII.1943. Waniewicz, kierownik folwarku w Brykuli Nowej, przed wojną dziedzic Brykuli – zamordowany. Jabłońska Irena, lat 17, uczennica, buchalterka folw. w Brykuli Nowej, zamordowana w straszliwy sposób razem z Waniewiczem. Kowalewski, absolwent gim. – zamordowany.” (AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 28, k. 73 – 90; Komański .... na s. 393 omyłkowo mord datują na kwiecień 1944).
W kol. Czerwona pow. Horochów upowcy oraz miejscowi Ukraińcy zamordowali kilkanaście polskich rodzin, prawdopodobnie nikt nie ocalał.
W kol. Hały pow. Sarny upowcy oraz okoliczni chłopi ukraińscy zamordowali około 60 Polaków i spalili ponad 74 gospodarstw polskich. Atak nastąpił o godz. 23-ciej, kolonia została otoczona szczelnym pierścieniem: w pierwszej linii szła bojówka UPA uzbrojona w broń palną, w drugiej linii maszerowali chłopi ukraińscy uzbrojeni w siekiery, widły, noże i inne narzędzia, za nimi szły kobiety, wyrostki i dzieci ukraińskie rabując polskie mienie i ładując na furmanki oraz pędząc bydło do swoich wsi, po podpaleniu polskich zagród.
We wsi Huta Stepańska pow. Kostopol podczas ataku upowców zginęło podczas obrony bądź zostało zamordowanych około 100 Polaków. Atak na Hutę Stepańską rozpoczął się 16 lipca o godz. 23-ciej. Bierze w nim udział około 2 tysięcy upowców uzbrojonych w broń palną oraz około 4 tysięcy chłopów ukraińskich uzbrojonych w siekiery, widły, kosy itp. Płoną polskie zagrody we wszystkich okolicznych miejscowościach a Polacy są mordowani, część uciekinierów dociera w samej bieliźnie. Pomimo olbrzymiej przewagi Ukraińców udaje się Polakom powstrzymać panikę kobiet i dzieci i podjąć obronę. „W szkole i w schronach zgromadzono wszystkie dzieci z matkami, chorych i starców. Reszta ludności brała udział w obronie. W wyznaczonych rejonach stały przygotowane zaprzężone w konie furmanki do ewentualnej ewakuacji. Z rejonu uzdrowiska Słone Błota strzelano do Huty z granatników. Upadające pociski wzniecały pożary, zabijały ludność, rozbijały furmanki i konie. Mama moja z bratem i siostrą była w szkole, ja z drewnianym „karabinem” i nasadzonym na nim bagnetem byłem w bunkrze. Słychać było straszliwe krzyki ludzi, pomieszane z wybuchami granatów i kanonadą strzałów. Pierwsze wrażenie było straszne. Napór Ukraińców od stron północnej i wschodniej był tak silny, że rozkazano nam kilkakrotnie w ciągu tego napadu wybiegać z bunkra i krzycząc „hurra!” biec do walki na bagnety. To zatrzymywało Ukraińców. Na polu przed naszymi bunkrami leżała duża ilość zabitych bandytów i Polaków.” (Włodzimierz Drohomirecki: „Oczami dziecka”;  w książce „Świadkowie mówią”). Czesław Piotrowski szacował, że w wyniku pierwszego uderzenia UPA zginęło około 300 osób, głównie z Perespy, Wyrki, Hał, Soszników, Tura i Użania, oraz około 50 osób w Omelance.  “W dniu 16 lipca 1943 r. z kierunku Omelanki i Siedliska banderowcy przerwali nasza obronę, weszli przez wieś, paląc po drodze i zabijając uciekinierów, którzy uciekli do szkoły, gdzie mieściła się główna siła samoobrony. Ja w tym czasie, wraz z siostrą, mamą i babcią, skierowaliśmy się do schronu, który sam przez tydzień kopałem a znajdował się w sadzie. Gdy koło 12-tej w nocy walki się nasiliły, baliśmy się siedzieć sami w tej jamie, uciekliśmy w kierunku młyna Szmytkowego na łąki, pod gradem kul zapalających. Na odkrytym terenie przebywaliśmy przez całą noc, wraz z dużą gromadą uciekinierów leżąc plackiem. Gdy nad ranem ucichło, powróciliśmy do domu, zabierając płaszcze i inne drobne rzeczy, a najważniejsze suchary i to wszystko, co mogliśmy w ręku unieść. Było bezcelowe w dalszym ciągu przebywać w mieszkaniu, w każdej chwili groziło ponowienie ataku ze strony banderowców, a we wsi prawie nie było nikogo, wszyscy udali się do szkoły pod opiekę samoobrony. Gdy wracaliśmy przez wieś, gdzie w nocy banderowcy przerwali pierścień samoobrony, zgroza i przerażenie mnie obleciało na widok tylu zabitych i dopalających się domów. A gdy przechodziłem koło Domu Ludowego, wszedłem tam do środka, myślałem, ze zemdleję na widok tylu trupów ułożonych jeden przy drugim, dzieci, kobiety, mężczyźni. W południe 17-go lipca 1943 r. wykopano zbiorowy grób na boisku sportowym, gdzie na dnie ułożono ciała, owinięte w prześcieradła, koce i inne narzuty, bo trumien nie było czasu robić gdyż w każdej chwili spodziewano się ponownego ataku. Jak pamiętam w czasie pogrzebu było trzech księży z pobliskich miejscowości spalonych przez banderowców. Podczas tej smutnej ceremonii rozpacz i płacz ogarnął nas wszystkich zgromadzonych na miejscowym boisku sportowym. Po pogrzebie przybyliśmy pod szkołę, bo do szkoły nie mogliśmy się dostać, bo była zapełniona ludźmi i tylko udało nam się dostać do schronu, gdzie na boisku szkolnym kilkanaście było już wykopanych, z myślą o obronie ludności zgromadzonej we wsi. Wszystkie były zapełnione do ostatniego miejsca, całe rodziny i ci co byli nie zdolni do walki (obrony), bo mężczyźni byli na stanowiskach by bronić swych dzieci, żon i matek. Uzbrojenie samoobrony, było słabe, mało kto miał karabin, a w większość stanowili „kosynierzy” z kosami na kiju, brat który miał 16 lat także zaliczał się do nich. Spokój był do wieczora, ja w tym czasie wraz z kuzynem Stanisławem Włoszczyńskim chodziłem po zgliszczach spalonego domu, który znajdował się w pobliżu szkoły, został spalony w nocy po przerwaniu pierścienia samoobrony. Grzebiąc w popiele i dopalającym się drewnie nazbieraliśmy pełne kieszenie spalonych gwoździ i z tym „skarbem” wróciliśmy do okopów, gdzie odbywały się głośne modlitwy proszące pana Boga o życie, o przetrwanie a także o lekką śmierć, gdyż słaba była nadzieja, aby wszyscy wyszli z tego cało. Ludności było około 5 tys. dzieci, matek i starców, a sprawnych do obrony około 800-900 osób i to co 4-ty miał broń, a ze strony banderowców, przewaga pięciokrotna, mocno uzbrojona w broń maszynową a także i w moździerze, siejąc postrach wśród ludności w okopach i poza obszarem szkoły. Spokój był do zmierzchu. Samoobroną dowodził por. Kochański, który przedostał się tu po rozbiciu samoobrony w Wyrce. W późnych godzinach wieczornych, rozpoczął się atak generalny. Najpierw zaczęto ostrzeliwać z moździerzy, stanowisko w szkole, kościele, cmentarzu. Po tych zastraszających wystrzałach, które trwały kilka godzin, nastąpił atak banderowców ze wszystkich stron, paląc i zabijając naokoło Huty. W tym czasie, dzwon kościelny dzwonił na trwogę, mieszając się z wystrzałami, nacierających i obrońców Huty Stepańskiej. Ja wraz z mamą, babcią i siostrą, oraz z pozostałymi osobami, modliliśmy się o powstrzymanie przez obrońców atakujących banderowców. Była to zażarta walka o swoje i rodzin życie, ginęli nasi obrońcy na stanowiskach, broniąc, swych najbliższych, nie cofając się ani kroku do tyłu, bo za plecami były ich dzieci, matki i dziadki. Późno po północy Bóg wysłuchał modlitwy niewinnych ludzi, zrobiło się cicho, nadeszła duża mgła, obrońcy utrzymali się na swoich stanowiskach, banderowcy zaniechali ataku przy słabej widoczności, a także poniesionych dużych stratach w ludziach i sprzęcie. Korzystając z okazji, ze banderowcy zaprzestali ataku i dużej mgły, dowództwo samoobrony poinformowało ludzi, ze dalsza obrona jest beznadziejna, ponieważ amunicja jest na wyczerpaniu, a miejscowości samoobrony blisko Huty padły m.in. Siedlisko, Wyrka, Hały, a przy takim skupisku ludzi, obrońcy nie gwarantują bezpieczeństwa. Samoobrona radzi, aby przynajmniej połowa ludności, a najbardziej po za szkołą wycofała się w kierunku Wyrki i Hały do miejscowości kolejowych Rafałówki i Grabiny, gdzie stacjonują duże garnizony niemieckie. My z tej okazji także skorzystaliśmy, podążyliśmy pieszo, wraz z około 3-ma tys. ludzi, a było to w nocnej porze z 17 na 18 lipca 1943 r. Większość gospodarzy miała wozy, które w długim ogonie opuszczały swoja ojcowiznę raz na zawsze, na nieznaną poniewierkę. Ja z kolei wraz z rodziną pozostawiając cały dobytek, krowy, kury, mając jedynie niewielki zapas sucharów i płaszcze na sobie, uciekaliśmy przed śmiercią, jaka groziła nam ze strony banderowców. Gdy w nocy kolumna wozów i pieszych, posuwała się w kierunku Siedliska i Wyrki, na tył wozów padły strzały, nie zrobiło to większej szkody, ponieważ odległość była duża, a jedynie niepokój wzrósł wśród uciekinierów, że w każdej chwili ponownie mogliśmy być zaatakowani. Ja wraz z całą rodziną pospieszyliśmy się z końca kolumny do przodu, łatwiej nam było, ponieważ byliśmy pieszo, a furmanki wypełnione dobytkiem wlokły się wolniej, a przy niektórych wozach prowadzono krowy. I tak wędrowaliśmy przez całą noc, bez większych zakłóceń, dopiero gdy kolumna wozów i ludzi wkroczyła do Wyrki, ujrzeliśmy sterczące kominy spalonych domów, gdy dochodziliśmy do mostu drewnianego, po lewej stronie tlił się ogień a przy nim leżeli pomordowani, zwłoki całej rodziny, dzieci, kobiety, mężczyźni. Widok ten mnie bardzo przeraził, a po prawej stronie dopalał się młyn, jakby przed godziną specjalnie podpalony, aby była dobra widoczność na posuwających się uciekinierów. Na wyniki nie trzeba było długo czekać, gdy dochodziliśmy do mostu, posypał się grad kul z karabinu maszynowego, ci co byli w czołówce karabin skosił, konie pokaleczone i ranni ludzie, tworzyli jedno wielkie kłębowisko, krzyk wołających o pomoc rannych ludzi, tarasujących most. Furmanki i ludzie w popłochu zjeżdżali z drogi na lewo i prawo. Ja z kolei stoczyłem się z drogi i wpadłem do rzeczki i zacząłem niemiłosiernie wrzeszczeć i wołać na cały głos „ mamusiu nie zostawiaj mnie”. W tym czasie wszyscy byli w szoku, nie wiedzieliśmy, co się dzieje, przy tym jęku, jazgocie, krzyku, nie wiedzieliśmy gdzie uciekać, gdzie się schronić. Na ten mój krzyk, mama oprzytomniała, złapała mnie za rękę i wraz z siostrą schroniliśmy się pod mostem, przy nas kłębowisko ludzi uciekających z zagrożonej drogi. Po pół godziny czasu tej strzelaniny nasi obrońcy z samoobrony zaczęli strzelać w kierunku, skąd padły strzały ze strony banderowców. Dzięki bohaterskiej samoobronie i niesamowitej mgle, banderowcy nie podjęli dalszej walki. Ludność rozproszona wokoło zaczęła się skupiać i podążać do wsi Hały, a tam już blisko było do stacji kolejowej Grabina, w której stacjonował silny oddział niemiecki. W czasie ucieczki, gorąco i ciężko nam było, pozostawiliśmy jedynie ciepłe palta, a suchary dawno już przy moście w tej zawierusze zgubiliśmy, odbiło się to na dalszym naszym losie, gdyż przez około dwa dni nie mieliśmy co jeść, bo zanim dostaliśmy się do pracy w Niemczech przez dwa miesiące spaliśmy w lagrach na gołych deskach, gdzie nie było się czym przykryć. W czasie ucieczki noga moja bardzo mocno krwawiła, ale ja nic nie czułem. Gdy to mamusia zobaczyła myślała, że jestem ranny, podczas oględzin spostrzegła gwoździe wydobywające się z kieszeni, które kaleczyły mi nogę, natychmiast pozbyliśmy się ich, mój „skarb” znaleziony na pogorzelisku w Hucie Stepańskiej. Gdy przechodziliśmy przez wioskę Hały, która była spalona wraz z dobytkiem, zobaczyliśmy w niektórych miejscach rozkładające się trupy. Po przejściu tej wioski bez przeszkód dotarliśmy do stacji kolejowej Grabina. Wagony towarowe były już podstawione i po paru godzinach Niemcy wywieźli nas do Kostopola, skąd ruszyliśmy w dalszą drogę na roboty do Niemiec, na dalszą poniewierkę, uciekając od jednych bandytów szliśmy pod skrzydła drugich, innego wyjścia nie było, ale przynajmniej była nadzieja przetrwania”. (Władysław Włoszczyński: Moje wspomnienia z Huty Stepańskiej; w: KSI nr 7 z 2013 r.).  
We wsi Jabłonowszczyzna pow. Dubno zamordowali 7 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
Koło miasteczka Kiwerce pow. Łuck w zasadzce UPA zginął 1 członek samoobrony z Przebraża, a kilku zostało rannych, w tym ciężko dwóch, którzy pełnili poważne funkcje w samoobronie.(Henryk Cybulski: Czerwone noce).
We wsi Korzyść pow. Równe zamordowali 2 Polki: 26-letnią Paulinę Galińską i 38-letnią Marię Galińską.
We wsi Kupowalce pow. Horochów Polakom tej starej polskiej wsi, z rodowodami szlacheckimi, Ukraińcy gwarantowali bezpieczeństwo w zamian za dostarczanie żywności dla UPA. Atak nastąpił w południe, równolegle z napadem na sąsiednie wsie Szeroka i Lulówka. Pod każdy polski dom podjechała furmanka z „ukraińskimi powstańcami” i następowała rzeź „od niemowlęcia po starca” za pomocą siekier, noży, bagnetów i innych narzędzi mordu własnej produkcji. Miały miejsce potworne gwałty na dziewczętach i kobietach, okaleczanie i bestialskie tortury. Rzeź trwała cały dzień, a następnego dnia przeszła „druga fala” wyłapując ukrywających się i dobijając rannych. Całe rodziny były wiązane drutem kolczastym i palone żywcem, bądź wrzucane do studni. Siekierami odrąbywano głowy nawet kobietom, które następnie oprawcy obnosili chwaląc się swoim „heroizmem” w tym „konflikcie polsko-ukraińskim”. Prawie wszystkie kobiety po gwałtach miały obcinane piersi, wyłupywane oczy, rozpruwane brzuchy. Tak „ukraińscy powstańcy” wyrżnęli 160 Polaków. Ograbiona i spalona wieś stała się jednym wielkim cmentarzem, po którym obecnie nie ma ani śladu (Siemaszko..., s. 129 – 130). Edmund Żukowski zeznaje: „Po pewnej chwili zajechało pod dom kilka furmanek, wpadli na podwórze, wyciągnęli z domu panią Rabczyńską i przyciągnęli do pnia, który stał na podwórku. Trzech trzymało za ręce i nogi, a czwarty za włosy. Położyli na pniu i toporem obcięli głowę, którą potem trzymali do góry, pokazując. W ukryciu przesiedzieliśmy do nocy. Był to straszny widok, cały widnokrąg w ogniu, ryk bydła, wycie psów, krzyki, sądny dzień. /.../ Tam też znalazłem babcię Żukowską. Miała porżniętą pierś nożem i poderżniętą szyję, którą zawinęła chustką i przez dwa dni jeszcze żyła, po przewiezieniu do Horochowa zmarła. /.../ Na podwórzu był wujek Łazowski, ciotka Pelagia, synowa z 4-letnią córeczką oraz syn Henryk. Ukraińcy otoczyli zabudowania. Synowi Henrykowi udało się uciec. Pozostałych z rodziny powiązano drutami, zamknięto w stodole i podpalono. Spłonęli żywcem” (Siemaszko..., s. 1127). „Samoobrona pojechała na wypad, kierunek Kupowalce, aby zobaczyć, co, gdzie i jak wyglądają ci pomordowani, bo Ukraińcy wybrani donosili, że leżą i nikt nie pochował ich. Pojechali, a było trzy tygodnie po napadzie, tym morderczym. Zeszli z wozów i szli pieszo, i o dziwo kopica siana poruszyła się. Przerażeni patrzą, a w tej kopie siana siedziała kobieta, 55 lat, pani Szuryńska, która siekierą miała przerąbany obojczyk prawy. Upadła i Ukrainiec myślał, że zabita, a ona ocuciła się i doszła do kopicy siana i tam się żywiła. Tarła kłosy ze zboża: żyta, pszenicy i tak żyła trzy tygodnie. Przywieźli ja do Horochowa, opatrzyli w szpitalu, ale rana była tak wielka, że zaraz ja odwieźli do Lwowa do szpitala.” (Wspomnienia Józefy Wolf z domu Zawilskiej; w: http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/aleksandrowka-jozefa_wolf.html). “Wobec przerażających doniesień o dokonywanych przez Ukraińców mordach bezbronnej ludności, ważyliśmy decyzję opuszczenia Kupowalec. I taką decyzję podjęliśmy bodajże 14 lipca 1943 roku. Zaczęły się przygotowania. Mama tego dnia wywiozła do miasta powiatowego Horochowa moją najmłodszą siostrę Alicję, zostawiając ją u księdza z naszej parafii Kobylińskiego, który w Horochowie schronił się już wcześniej. 16 lipca, z rana, ojciec pojechał do kowala, by poprawić coś przy wozie. Czuło się już najwyraźniej atmosferę niepokoju i wielu mieszkańców Kupowalec i pobliskich miejscowości rozważało możliwość opuszczenia swych domów. Zaraz po południu udałem się do Łazowskich. Gdy tam trafiłem, rodziców Heńka nie było, gdyż około południa pojechali wozem na znajdującą się w odległości ok. 1,5 km, nowo kupioną od legionisty, pułkownika Wróblewskiego działkę, grabić uprzednio wykoszoną mieszankę paszową. Heniek i jego siostra Pelagia udawali się tam również. Szedłem z nimi pieszo kawałek, a następnie skręciłem do domu pod szopę, gdzie mama przynosiła mi obiad. Jadłem obiad z mamą, bratem Alfredem i siostrą Moniką. Ojciec był u kowala a brat Zygmunt u dziadka. Ledwo skończyliśmy jeść, zobaczyliśmy, jak drogą maszeruje ogromna, licząca ze stu ludzi gromada. Na czele szedł człowiek z harmonią, i posłyszeliśmy, że gra melodię piosenki „Smert, smert Lacham”. Była to jedna z grup ukraińskich bandytów otaczających miejsca zamieszkania Polaków. Byliśmy bezbronni, bo w ciągu dnia jedyny karabin, jakim dysponowaliśmy, znajdował się w schowku. Siostrze i bratu kazałem natychmiast uciekać w zboże. Kolumna przeszła obok, więc jeszcze nie byliśmy zorientowani w ich zamiarach, ale za chwilę dostrzegłem, że kilku z nich za sadem ustawia karabin maszynowy nazywany przez sowietów „diechtiariowem”. Zostało przy nim trzech bandytów. Pokazałem ich mamie i już wiedzieliśmy, co to oznacza. Prosiłem mamę, by uciekała, ale ona uparła się, by iść do obory i wypuścić krowy. Ja ukryłem się i widziałem, jak krowy wychodzą, w tym jednak momencie na podwórko weszło trzech bandziorów. Skierowali się do obory a ja dosłyszałem ich słowa: „chto u was jest w chati?”. Nie słyszałem odpowiedzi, bo rzuciłem się do ucieczki, jednocześnie rozglądając się, czy gdzieś nie widać siostry i brata. W tym czasie oprawcy zawlekli mamę do mieszkania, gdzie w okrutny sposób ją zamordowali (zakłuta została nożami). Dziadek Kuźmy Niżnika, który żył w przyjaźni z moim dziadkiem Walerym Sawickim, opowiadał później mojemu bratu Zenkowi (w szpitalu), że moja mama i brat Alfred byli bardzo zmasakrowani. Mój ojciec w pierwszej chwili skrył się w zbożu i siedział tam aż do nocy. W nocy udał się do naszego sąsiada Nikoły Kowalczuka, który przechowywał go przez kilka dni. Uciekałem wprost przed siebie i doleciałem do rosnącej na środku pola niewysokiej czereśni. Wdrapałem się na nią i zacząłem rozglądać dookoła. Zobaczyłem, że bandyci rozciągają się w tyralierę i po kilku kierują się do zabudowań. Wkrótce zostałem zauważony i w moim kierunku posłano serię z karabinu maszynowego. Zaszeleściły liście, ale nie zostałem trafiony. Prawie natychmiast zeskoczyłem i najprawdopodobniej Ukraińcy uznali, że zostałem zestrzelony, bo już więcej nie próbowali strzelać. Ja zaszyłem się w zboża, zająłem pozycję na wzniesieniu i czekałem, co będzie dalej. Dobrze widziałem odcinek drogi, która prowadziła ze Stojanowa do Beresteczka. Po drugiej stronie tej drogi było kilka domów odległych ode mnie o jakieś 250 m. Mieszkała tam między innymi rodzina Gadawów. W tym czasie, niczego nie podejrzewając, pracowali w ogrodzie. Była tam matka wdowa z trójką dzieci, a najstarszy syn miał 14 lat. Był z nimi również przechowywany i ukrywany przez tę rodzinę żołnierz sowiecki, który uciekł z obozu jenieckiego. Widziałem, jak skierowało się tam czterech bandytów. Wszystkich mieszkańców bandyci zagonili do domu. Tam matkę, jej trójkę dzieci i żołnierza, w okrutny sposób zamordowali. Właśnie za tym domem pracowała przy sianie rodzina moich sąsiadów -  Łazowskich. Gdy bandyci skończyli z Gadawami, wyszli na zewnątrz, a jeden z nich przyklęknął i strzelił w kierunku Łazowskich. Po tym strzale Heniek Łazowski rzucił widły i zaczął uciekać w kierunku Szerokiej. Gdy dobiegał do łanu zboża, z tego zboża wyskoczył bandzior z karabinem, chciał Heńka zatrzymać, ale nie udało się to, bo Heniek biegł bardzo szybko. Ukrainiec zaczął go gonić i strzelać z karabinu. Strzały nie były celne. Biegnąc Heniek wpadał do domów i wołał: „uciekajcie bo mordują!”. W pierwszym domu na Szerokiej goniący Heńka Ukrainiec dopadł matkę i córkę Drewnowskie, które zastrzelił. Heniek pędził dalej i wpadł do domu rodziny Gilewiczów (Aleksandra Gilewicza). Zaalarmował ich, po czym wszyscy rzucili się do ucieczki. Nie zdążył tylko dziadek Gilewicz, którego dopadł Ukrainiec i zastrzelił. Heniek biegł dalej przez Kupowalce i alarmował innych mieszkańców. Dzięki niemu wiele osób zdołało uciec, przede wszystkim w zboża, i uniknąć śmierci. Kiedy Heniek Łazowski zaczął uciekać przed bandytami, jego bliscy, pracujący przy sianie, zaczęli uciekać w kierunku wozu. Zobaczyli jednak, że w zbożu są Ukraińcy i myśleli, że Heniek został zabity. Byli zdezorientowani. Ale niedaleko mieszkała rodzina niemiecka, więc postanowili tam się ukryć. Schowali się w stodole. Nie udało im się jednak uciec przed pogonią. Bandyci ich dopadli. Mieszkająca tam Niemka Hapko opowiadała, że początkowo ją i Łazowskich zgonili razem do stodoły, gdy jednak dowiedzieli się, że jest Niemką puścili wolno. Widziała, jak matka Łazowska klęknęła przed bandziorami i prosiła, aby ją i ojca Łazowskiego zabili, a darowali życie córce Pelagii, synowej Antoninie i jej czteroletniej córeczce Inezie. Ukraińcy zabili jednak z premedytacją naprzód małą Inezę, potem Pelagię, dalej Antoninę a na końcu widzących to wszystko rodziców Heńka Romanę i Aleksandra. Potem stodołę podpalili. Nie wiadomo nawet, czy w momencie podpalenia wszyscy byli już martwi. Wcześniej w domu Łazowskich Ukraińcy zamordowali babcię Łazowską-Bogacką. Tak zginęła rodzina Łazowskich. Moją rodzinę spotkał łagodniejszy los. Siostra Monika ukryła się dobrze w zbożu i przeżyła. Brata Alfreda, który miał wtedy 14 lat, Ukraińcy złapali, zaciągnęli do mieszkania i w okrutny sposób zamordowali. Ojciec zaś, który był u kowala w Kupowalcach, jak już pisałem, zdołał się uratować. Ja przez jakiś czas siedziałem w zbożu, przez które przeszła w kierunku Kupowalec wspominana tyraliera bandytów. Zauważyłem jednak, że od strony Lulówki zbliża się następna tyraliera i bandyci idą gęsto, więc wiedziałem, że nie mam szans, i że nie było na co czekać. Ruszyłem zbożami w kierunku Haliczan. Była to wieś czysto ukraińska i liczyłem na to, że tam bandyci nie będą szukać, i można będzie bardziej bezpiecznie ukryć się w zbożach. Tak też zrobiłem. Znalazłem sobie dobrą kryjówkę i przesiedziałem w niej do nocy. Stamtąd też obserwowałem co się dzieje. Widziałem jak Ukraińcy plądrowali i rabowali wszystko, co było w zabudowaniach, słyszałem krzyki i wołania o ratunek mordowanych Polaków. Widziałem jak czesali zboże i mordowali wyciąganych z niego niedobitków. A gdy już zakończyli polowanie na ludzi i zrabowali co się dało, zaczęli palić Kupowalce. Wysadzili w powietrze szkołę i kościół. Spalone zostały całe Kupowalce i część Szerokiej. Część zabudowań pod lasem nie była tego dnia spalona, ale później została rozebrana. Gdy nastała noc, spod Haliczan wyruszyłem w kierunku stacji kolejowej Horochów 2, obsadzonej przez uzbrojoną placówkę niemiecką. Aby tam się dostać, trzeba było naprzód przejść przez dobrze pilnowaną przez bandytów szosę Horochów-Beresteczko. Noc była bardzo jasna. Widać było, że co kawałek stoją posterunki bandytów i likwidują wszystkich, którzy przez tą szosę zamierzali przejść. W miejscu, w którym się znalazłem, po drugiej stronie szosy był mały wiśniowy sad. Pomyślałem, że mogę przeskoczyć przez drogę i się w nim schować. Długo obserwowałem otoczenie i nie zauważyłem nic podejrzanego. Więc zaryzykowałem. Kilka skoków i byłem po drugiej stronie. Wpadłem między wiśnie, ale ku memu przerażeniu wprost na stojących tam dwóch uzbrojonych bandziorów. Znalazłem się przed nimi nie więcej jak o jeden metr. Całe szczęście, że i oni przestraszyli się podobnie jak ja – krzyknęli wprawdzie kto idzie, ale zanim zdołali zareagować, wykonałem zwrot i przeskoczyłem z powrotem na drugą stronę. Zaczęli mnie wprawdzie gonić i strzelać, ale w nocy miałem nad nimi przewagę i zdołałem uciec. Udałem się więc w stronę Kupowalec. Tam była inna sytuacja, bo teren był zasnuty gęstymi dymami a widoczność bardzo mała. Jednakże ja znałem go bardzo dobrze, w związku z czym mogłem przekroczyć drogę w miarę bezpiecznie. I jeszcze jedna przeszkoda – rzeka Gniła Lipa, przez którą udało mi się przeprawić i znaleźć przy torach, prowadzących do stacji. I tak dotarłem do stacji Horochów 2, gdzie było już bezpiecznie i gdzie znajdowali się pierwsi uciekinierzy a ciągle przybywali nowi. Był to już wczesny ranek, 17 lipca 1943 roku. Niemcy dali nam ochronę, zaś wszystkich zdrowych i sprawnych, a przede wszystkim młodych przewieźli do Horochowa, tam podzielili na grupy – jedną samotnych, drugą żonatych z rodzinami jak też osobno całe rodziny i zakwaterowano gdzie to było możliwe - w domach pożydowskich, bądź u dobrych ludzi. Znalazłem się w pierwszej grupie, która składała się z ludzi najsprawniejszych, w większości młodych, nie obarczonych koniecznością opieki nad bliskimi. Ustawiono nas w czwórki i zaprowadzono do gimnazjum, znajdującego się obok budynku żandarmerii niemieckiej. Tam nas uzbrojono. Mieli tam dużo broni sowieckiej, którą mogli przekazać bez specjalnych formalności. Komendę nad oddziałem przejął przedwojenny komendant Związku Strzeleckiego z Poluchna - Muciewicz. Ze strony niemieckiej, niejako zwierzchnikiem, został oficer niemiecki, z pochodzenia Czech, który dosyć dobrze mówił po polsku. Tak została stworzona legalna samoobrona, która miała na celu dać odpór bandom, mordującym nie tylko Polaków, ale i Niemców. Odtąd zaczęła się nasza zorganizowana służba, którą pełnili w zdecydowanej większości ludzie tragicznie doświadczeni, z których niemal każdy przeżył utratę swoich najbliższych. Działania nasze miały przede wszystkim na celu ratowanie niedobitków, znajdujących się w okolicznych zbożach i innych kryjówkach. Po paru dniach zaczęliśmy przeszukiwać teren Kupowalec. Znaleźliśmy tam wielu żyjących jeszcze mieszkańców, na przykład ukrywającą się w zbożu przez 10 dni rodzinę Kazimierza Gilewicza z dwójką małych dzieci (rzecz jasna nie wiedzieliśmy wtedy, iż ratując niespełna trzyletniego Krzysia, ratujemy obecnego redaktora naczelnego „Gazety Łańcuckiej” – Krzysztofa Gilewicza), mego ojca Michała Sawickiego, który jak wspominałem w czasie mordu był u kowala oraz bardzo wielu innych mieszkańców Kupowalec i pobliskich miejscowości”. (Relacja Czesława Sawickiego, urodzonego 24.04.1923 roku w Kupowalcach, spisana w czerwcu 2000 roku, uzupełniona, poprawiona i autoryzowana w dniu 8 lipca 2003 roku, zamieszczona w II części książki Krzysztofa Gilewicza „Krzyż Wołynia”; za: Czesław Sawicki: Uciekałem wprost przed siebie; w: http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/868-uciekaem-wprost-przed-siebie.html ). Roman Witkowski: “W Kupowalcach mieszkała tylko jedna rodzina o nazwisku Witkowscy. Jestem jedynym członkiem tej rodziny, który przeżył tragedię wołyńską. W dniu napadu miałem 10 lat i 10 miesięcy. /.../ Napad bandytów ukraińskich w Kupowalcach rozpoczął się po południu 16 lipca 1943 roku. Zawiadomił nas o tym Heniek Łazowski z Lulówki, który przybiegł do Kupowalec i nawoływał do ucieczki. Pamiętam, że Irka Jasińska akurat wygoniła krowy, by je paść na łące. Heniek wołał do niej: ”Irka, uciekaj, bo mordują! Już moi rodzice nie żyją!” Pobiegli, już ich więcej nie widziałem. Moi rodzice byli wówczas na łące, składali tam siano, ale w tej sytuacji wrócili szybko do domu. Mój ojciec rozmawiał z sąsiadem - Janem Żukowskim. Nie wiedzieli, co o tym myśleć, bo wcześniej Ukraińcy mówili, że Polaków, mieszkających w tej miejscowości od dziesiątków czy nawet setek lat, mordować nie będą. Postanowili więc, że pójdą dowiedzieć się, co się dzieje. Udali się w stronę Boroczyc. Koło domu Ukrainki zwanej Kowalichą zostali, wraz z innymi sąsiadami, napadnięci przez bandytów, którzy egzekucji dokonali w sadzie Kowalichy. Większość zamordowano na miejscu (napadnięci zostali: Jan Żukowski, Antoni Witkowski, Stanisław Konopko, Kazimierz Konopko i najprawdopodobniej Mikołaj Konopko; w tym miejscu zginęło prawdopodobnie 9 osób, pozostali byli krewnymi żony Józefa Konopki). Ojciec, ranny w szyję, padł jak zabity, był nieprzytomny, ale jeszcze żył. Odzyskał przytomność następnego dnia i dowlókł się do jakiegoś sąsiada Ukraińca, prosząc, by go opatrzył, a ten, podobno, dał mu jakieś brudne szmaty. Potem tato przepłynął rzekę, bo była w tym miejscu niezbyt szeroka, a za nią był już bezpieczniejszy. Tam zaopiekowali się nim Polacy, jednak jego stan był krytyczny z powodu dużego upływu krwi i zakażenia. Został odtransportowany do Horochowa, ale możliwości uratowania życia już nie było i zmarł. Kiedy tato wyszedł, byłem jeszcze w domu. Widziałem, że ludzie biegli na łąki w stronę rzeki. Powiedziałem mamusi: „Ja uciekam!”. Mama naprędce przygotowała mi jakąś odzież, która wziąłem na rękę, pobiegłem. Biegłem szosą w kierunku zabudowań Bronisława Gilewicza, potem skręciłem w prawo, ale koło mnie gwizdały już kule. Skręciłem w podwórko i przez jakąś miedzę dotarłem do stojącego w polu stogu z sianem. Pod nim siedziały dwie kobiety – jedna, jeśli dobrze pamiętam, była to Ukrainka Pograniczna. Kiedy mnie spostrzegła, zaczęła krzyczeć, żebym uciekał, bo jeszcze przyjdą banderowcy i je również zamordują. Dobiegłem do łąk i spostrzegłem, że od strony Haliczan ucieka bardzo dużo ludzi. Ktoś spośród nich miał mocno zakrwawioną koszulę – był to Franciszek Wójcicki. Dołączyłem do nich. W tej grupie był też Bronisław Gilewicz z rodziną. Powiedział, że pójdziemy do olszyny, gdzie rzeka jest najwęższa i może uda się przez nią przedostać. Kiedy tam dotarliśmy, z drugiej strony rzeki wyszedł z lasku na brzeg jakiś człowiek, pewnie ukraiński oficer, w zielonym mundurze, wysokich butach i takiej charakterystycznej wysokiej czapce, obok niego mężczyzna w kombinezonie i jeszcze ktoś trzeci. Ten oficer, widząc tylu ludzi, zaczął krzyczeć, żebyśmy uciekali, bo tu nie ma przejścia. Kiedy udało nam się odskoczyć, wystrzelił w górę czerwoną rakietę (zapewne był to sygnał do niszczenia naszej wsi). A my, zamiast w stronę Boroczyc, zaczęliśmy uciekać w stronę Haliczan. Rósł tam folwarczny owies i w nim się zatrzymaliśmy. Zaraz po tym zobaczyliśmy, że bandyci zaczynają palić Kupowalce. Z czymś takim nigdy się nie spotkałem – był to przerażający szum impetu rozgrzanego powietrza, połączony z ludzkim krzykiem i odgłosami wystrzałów. A potem widzieliśmy, jak Ukraińcy rabowali nasze mienie, ładowali wszystko na wozy i wywozili w stronę Szerokiej i Haliczan. Świnie kwiczały, bo Ukraińcy brali je na wozy, słyszeliśmy, jak Ukraińcy i Ukrainki krzyczeli do siebie. A później żadnych zwierząt błąkających się po Kupowalcach już nie było widać. Pamiętam łuny i słupy ognia, które nad Kupowalcami utrzymywały się przez całą noc. Tak ginęła nasza miejscowość, z którą związane były lata mojego dzieciństwa. Czego Ukraińcy nie zrabowali – zniszczyli i spalili. Palili domy i budynki gospodarcze nie tylko pomordowanych, ale też żyjących Polaków i żywy inwentarz, np. u sąsiada Żukowskiego spalili żywcem jego dwa piękne konie. W okolicznych zbożach ukryło się wtedy sporo mieszkańców Kupowalec. Pamiętam dobrze, że była tam też rodzina Kazimierza Gilewicza, chociaż dla bezpieczeństwa byliśmy w mniejszych grupkach, możliwie daleko od siebie. Wydaje mi się, że w tych zbożach ukrywaliśmy się niecałe dwa tygodnie. Napad rozpoczął się w piątek po południu, a chyba w niedzielę starsi zadecydowali, że pójdziemy tam, gdzie mieszkali Maria i Bronisław Gilewiczowie; przez ich podwórko, na którym była jeszcze niezniszczona studnia, przedostaniemy się w wysokie, dorodne zboża. Gilewicz i Jasiński chcieli też zorientować się, czy nie uda się znaleźć czegoś do jedzenia. Kiedy przeszliśmy przez szosę i weszli w te zboża, Bronisław Gilewicz powiedział do swojej żony Marii, że koło Pogranicznego leżą zamordowani: Antonina Witkowska (moja mama) z dzieckiem (moim pięcioletnim braciszkiem Januszkiem, urodzonym w 1938 roku) oraz stary Sawicki nazywany „Bogaczem”. Wtedy zacząłem bardzo mocno płakać, a pani Gilewiczowa powiedziała: ”Nie płacz, bo się jeszcze rozchorujesz i co my z tobą zrobimy?!” Pewnego dnia, to chyba była niedziela, kiedy siedzieliśmy w tych zbożach Bronisława Gilewicza, usłyszeliśmy, że turkocze jakiś wóz, który skręcił w prawo na Szeroką. Zaraz potem rozległy się dwa wystrzały. Okazało się, że Ukrainiec zabił wtedy Stanisława Żukowskiego, którego nazywano „Palestyną”. Wcześniej Stanisław wpadł na swoje podwórze i wziął bańkę z mlekiem, niestety, nie była szczelna i pozostał ślad. Dostrzegł to Ukrainiec, poszedł za nim i Stanisława zastrzelił. Dosyć długo ukrywaliśmy się w tym zbożu, więc nie było już prawie nic do jedzenia. Poza tym zaczęło tam przychodzić błąkające się po okolicy bydło, co groziło zdekonspirowaniem naszego miejsca ukrycia. Starsi zadecydowali więc, że przejdziemy pod Nowe Gniezno, koło gospodarstw Galiców, gdzie po ich wywiezieniu na Sybir mieszkali nasiedleni Ukraińcy. Starsi nawiązali z nimi kontakt i w końcu zamieszkaliśmy w jakiejś stodole. Nie pamiętam, kto był jej aktualnym użytkownikiem, ale na pewno był to Ukrainiec, jego rodzina żywiła nas, kiedy tam przebywaliśmy. Krążyła tam pogłoska, że pop w Haliczanach może dać zaświadczenia, że jesteśmy prawosławni, ale nikt nie wierzył, że to może nam pomóc. Dziś już nie pamiętam, po co poszedłem z Bronisławem Gilewiczem do Sołonynki (podobno ukraiński bandyta), prawdopodobnie to on dał memu ojcu brudne szmaty na obandażowanie rany. Z tego spotkania zapamiętałem baczne spojrzenie Sołonynki, które napełniało mnie strachem i przerażeniem, i smak jajecznicy ze skwarkami, którą zostaliśmy poczęstowani. Gdy wracaliśmy do Kupowalec, dostrzegliśmy furmanki jadące od strony Horochowa. Rozpoznaliśmy znajome twarze. Byli to ludzie z samoobrony, którzy szybko rozeszli się po zgliszczach swych gospodarstw, wykopywali, co udało się ocalić (jeśli „sąsiedzi” ich nie uprzedzili). Wszyscy przygotowywali się do wyjazdu do Horochowa. Usiadłem na wozie i zapłakałem. Podszedł do mnie młody jeszcze mężczyzna i zapytał, dlaczego płaczę. Powiedziałem, że nie mam do kogo wracać. Pocieszył mnie, mówiąc: ”Nie płacz, mam trzech synów, jak będzie trzeba, znajdzie się miejsce i dla ciebie”. Kiedy dojechałem do Cechowa, zauważyłem, że u Rajchów i Strutyńskich jest ktoś w domu. Poszedłem do nich i razem pojechaliśmy do Horochowa. Zostałem z Rajchami do kwietnia 1945 roku. W Horochowie słyszałem, jak Hałas opowiadał o losie swojej rodziny. Historia ta bardzo nami wstrząsnęła, bo wiedzieliśmy, że Hałasowa była w ciąży. Dowiedzieliśmy się, że w czasie ucieczki urodziła dziecko gdzieś w polu i oboje zaraz zostali zamordowani przez Ukraińców. Hałas uciekał ze starszą córką (w wieku mojego brata Januszka), ale, ponieważ gonił go Ukrainiec, wiedział, że nie zdoła uciec, więc odrzucił dziecko gdzieś w bok i sam się uratował. Później, po wojnie, nie mógł sobie tego darować i jak mówił, przez całe życie słyszał głos córeczki: „Tatusiu, nie zostawiaj mnie!”. Przypomniałem sobie, że kiedy siedzieliśmy w tej stodole, Gilewicz i Jasiński przynieśli wiadomość, że pod lipą u Stanisława Sawickiego (zwanego „Sekretarzem”) zakopane są czyjeś zwłoki, bo spod ziemi wystają jasne włosy. Wtedy, kiedy to wszystko się działo, nic nie wiedziałem o okolicznościach, w jakich zostali zamordowani moja mama Antonina i brat Janusz. Dopiero w roku 1975, kiedy pojechałem po raz pierwszy po wojnie w rodzinne strony, dowiedziałem się o niektórych szczegółach. Zatrzymaliśmy się koło posesji Józefa Pogranicznego (to rodzina Ukraińców, o których wiedziałem, że niektórzy byli aktywnymi członkami band, ale przed wojną żyli z Polakami w zgodzie), przy drodze Horochów – Beresteczko. Był tam mały kopczyk, najprawdopodobniej mogiła pomordowanych: mojej mamusi, brata i Sawickiego. Zebrało się tam sporo ludzi, pytali, kim jestem. Okazało się, że niektórzy pamiętali rodziny Witkowskich i Łazowskich. Zapytałem Pogranicznego, czy zna rodzinę Witkowskich. Odpowiedział, że tak. Zapytany, co wie o ich losach, odparł, że Witkowska jest z dziećmi w Polsce, a jej mąż zginął. Kiedy znajomy Ukrainiec, z którym przyjechałem, powiedział, że to młody Witkowski, „przypomniał” sobie, że pochował Witkowską, dziecko i Sawickiego. Znajomy zapytał, w jaki sposób zginęli. Odpowiedział, że zostali przyprowadzeni w to miejsce i rozstrzelani przez dwóch goniących ich bandytów. Pograniczny powiedział mi, że osobiście grzebał moją matkę, brata i Sawickiego. Nie wszystkie relacje, które słyszałem, były dokładne i zgodne, ale z tego, co mi mówiono, wnioskuję, że mama wraz z Januszkiem i Sawickim uciekali wozem, gdy nagle zaczęły padać strzały. Ukraińcy najpierw trafili i ranili konia. Wtedy wszyscy zeszli z wozu i zaczęli uciekać pieszo. Nie uciekli. Zostali zamordowani przez bandytów”. (Roman Witkowski "Tego nie można zapomnieć"; w:  Rocznik Międzyrzecki, tom XLI z 2011 r., Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Międzyrzecu Podlaskim; za: http://miedzyrzec.info/artykuly/pamietaja-o-pomordowanych-na-kresach/ ; oraz:  KSI nr 7 z 2013 r). Krzysztof Gilewicz: Niemal każda rodzina przygotowana była na ucieczkę, czekały kosze i tobołki z najpotrzebniejszymi rzeczami, w nocy wystawiano czujki, a w miesiącach i dniach cieplejszych nocowano w bezpieczniejszych miejscach – stogach, stodołach, w lesie, nawet w zbożu. Złe informacje przychodziły coraz częściej, a nasiliły się w początkach lipca. I tak było do pamiętnego dnia 16 lipca 1943 roku. Tego dnia, po obiedzie, moja Mama ułożyła mnie i moją siostrę do poobiedniej drzemki, którą gdzieś ok. godz. 15-tej gwałtownie przerwał mój Ojciec. Dookoła byli już banderowcy. Otoczyli Lulówkę, Szeroką, Nowe Gniezno i Kupowalce podkową, którą zamykała niezbyt szeroka, ale głęboka rzeka Gniła Lipa. Ten pochód śmierci zacieśniał się w kierunku rzeki i niszczył wszystko co polskie, pastwiąc się nad bezbronnymi ludźmi i bezwzględnie wszystkich zabijając. Polacy byli zaskoczeni, bo nie spodziewali się napadu za dnia. Tym niemniej dwóch mężczyzn, Henryk Łazowski i mój Ojciec, na czas zdążyło powiadomić o sytuacji sąsiadów, dzięki czemu wielu zdążyło uciec (szczególnie z najbliższych rzece Kupowalec) i ukryć się w zbożach, w lesie, a także (mimo zerwanych wcześniej przez banderowców mostów), przedostać się na drugi brzeg Gniłej Lipy. Trzeba tu wyjaśnić, że na drugim brzegu rzeki, w odległości ponad kilometra, znajdowała się stacja kolejowa Horochów 2 – Boroczyce, w której Niemcy utrzymywali dobrze uzbrojony oddział i komu udało się tam dotrzeć – był uratowany. Toteż uciekinierzy kierowali się bądź to na tę stację, bądź do nieco dalej położonej miejscowości Chołoniów, gdzie również stacjonował dobrze uzbrojony oddział niemiecki. Chichot historii - to Niemcy ratowali nam życie i zapewniali bezpieczeństwo, a bracia Słowianie nieśli okrutną śmierć. Moja najbliższa rodzina znalazła się wśród tych, którym się udało. Na sygnał Ojca Mama z nianią Ukrainką porwały mnie, Ojciec moją siostrę i zaczęli wszyscy uciekać w zboża, piękne dorodne łany, ponad półtorametrowej wysokości. Mama Ukrainkę zwolniła i kazała iść do swoich, biegnąc już sama ze mną na ręku i udało się jej niepostrzeżenie wtopić w zbożowy łan. Inaczej było z Ojcem. Dostrzegł go jeden z bandytów i zaczął gonić, cały czas strzelając. Gdyby nie to, że Ojciec gdzieś między łanami zbóż również niepostrzeżenie wrzucił moją 4-letnią siostrę daleko w zboże, byłby bez szans. Banderowiec gonił go jeszcze około kilometra, ale z kolei strzelając cały czas z karabinu szanse miał już mniejsze, tym bardziej, że mój Ojciec był wtedy bardzo sprawnym młodym człowiekiem. W naszym domu mieszkała jeszcze moja ciocia Michalina Łaszczewska i dwie panie Jaroszyńskie, uciekinierki z Haliczan. Wszystkie trzy zostały zatrzymane przez banderowca. Po sprawdzeniu kim są, ustawił je do egzekucji. Bandyta zaczął od pań Jaroszyńskich. W tym czasie, kiedy je rozstrzeliwał, moja ciocia, osoba dosyć niska, czmychnęła w zboża, w efekcie czego zdołała się uratować. Ukrainiec strzelał kulkami rozrywającymi dum-dum i Ojciec, który widział panie Jaroszyńskie po śmierci mówił, że jedna otrzymała kulę w głowę (nastąpiło jej roztrzaskanie) druga zaś w pierś (klatka piersiowa została rozerwana). Kiedy już trochę uspokoiło się, zaczęliśmy szukać się w zbożu. Mamie udało się odnaleźć siostrę, a potem naszą trójkę odnalazła ciocia. Dopiero w nocy dołączył do nas Ojciec. Te chwile, kiedy kolejno wpadaliśmy sobie w ramiona zapamiętałem. Zapamiętałem też czerwone niebo i swąd, na co zostałem uczulony na całe życie. Bo wokół było piekło. Do końca dnia i w nocy słyszeliśmy krzyki rozpaczy ludzi, kwiczenie świń, ryki krów i szczekanie, a raczej wycie psów. Kogo Ukraińcy dorwali – mordowali, potem rabowali wszystko, co miało jakąś wartość, a na końcu to co pozostało po Polakach palili i niszczyli. Słupy ognia i dymu utrzymywały się do końca dnia i przez całą noc. Tylko, że w nocy było niemal tak jasno jak w dzień, a niebo miało kolor krwi. Podczas tego napadu banderowcy zabili ponad 200 Polaków. W dużej części te osoby, które na ratunek miały niewielkie szanse, tj. osoby starsze, chore i dzieci. Z mojej rodziny banderowcy zabili brata mego dziadka, bratową i dwoje bawiących się na podwórzu dzieci. Zabili sąsiadów Antoninę Witkowską z synkiem Januszkiem na ręku, kilkoro dzieci Tolwajów, Ukrainiec Stachu Sołonyna zadźgał łopatą dwoje dzieci - rodzeństwo Cwinarewiczów, itd., itd. Były też przypadki cudownego ocalenia, np. banderowcy wymordowali w mieszkaniu całą rodzinę Markowskich. Ale miejscowy Ukrainiec Wojtowicz, który przyszedł grzebać zwłoki zauważył, że podźgana bagnetem kilkuletnia Ola, daje jeszcze oznaki życia. W tajemnicy zabrał ją do swego domu i wyleczył. Wkrótce jednak po tym, został przez pobratymców zamordowany. Natomiast Ola żyje do dzisiaj. Siedzieliśmy w zbożu przez 10 dni. Gdyby nie przyjaźni nam miejscowi Ukraińcy (Czepiukowie), którzy z narażeniem życia donosili wodę i podstawowe produkty spożywcze, pewnie nie udało by nam się przeżyć. Dziesiątego dnia drabiniastymi wozami przyjechał patrol utworzonej z uciekinierów „Samoobrony”, wyposażony przez Niemców w broń. To było nasze ocalenie”. (Krzysztof Gilewicz: „Banderowscy bandyci: Moje 67 lat temu”; w: http://wiadomosci.onet.pl/waszymzdaniem/49464,banderowscy_bandyci_moje_67_lat_temu,1,artykul.html „Od czasu, jak zaczęły się te morderstwa jeszcze z wiosny, Ukraińcy, aby zjednać sobie niektóre wioski czy kolonie polskie, kazali dać na ich rzecz woły, kożuchy, masło. To wszystko szło na bandy do lasu i takie były kolonie koło Horochowa, co były zapewnione, że im włos z głowy nie spadnie. Kupowalce, bogata wioska licząca ze 40 gospodarzy i inne wioski, jak Buroczyce, Chołoniów, Musin, Lilówka pełno Polaków zamieszkiwało w tych miejscowościach. I z Kupowalec przyjeżdżają bryczką do Horochowa, do Chrztu Św. przywieźli dziecko, jeszcze z taką paradą i mówią, że u nich spokój. Dają Ukraińcom daninę i oni im zapewniają ochronę i każą, żeby nigdzie się nie ruszali. A my tu akurat jesteśmy na plebanii i wszyscy do nich mówimy, że Poluchno, Zagaje są wymordowane i spalone, że tylu przyleciało rozbitków do Horochowa. Wszystko im opowiedzieliśmy i nakazujemy im, że jak pojedziecie to po drodze powiedzcie wszystkim, aby uciekali i to zaraz, nie zwlekajcie, bo jak rozprawili się z Zagajami i Poluchnem, to do was przyjdą i to jeszcze tej nocy, albo w dzień i mówimy im, że w Porycku w kościele zamordowali 180 osób, abyście nie zwlekali, tylko nocą jeszcze dziś uciekali. Wysłuchali strwożeni i pojechali. Zajechali do Buroczyc do dobrze znanego gospodarza Konopki i do tego, który jest pośrednikiem między nimi, a bandytami. Opowiedzieli mu, co widzieli i słyszeli i koniecznie nakazali mu, aby po Buroczycach dał znać wszystkim, aby uciekali i to dziś w nocy, a on mówi: czekajcie ja pójdę do nich do lasu i porozmawiam. Oni błagają go i mówią, że proszę tego nie robić, a on jednak poszedł do bandytów do lasu i powiedział im, co słyszał. Co to znaczy, że wy obiecujecie nam spokój, a czego na Zagajach i Poluchnie takie nieszczęście się zrobiło, że tyle zamordowanych Polaków i niewinnych dzieci, co to ma znaczyć? Bandyci wiele nie tłumaczyli się, powiedzieli na odczepnego, że to nie prawda i kazali mu iść do domu i nigdzie się nie ruszać i poszedł do domu. Zanim przyszedł z lasu do domu, to już była cała wieś okrążona, no i wtedy Konopko zobaczył swój ogromny błąd, że zgubił tylu ludzi. Bardzo dużo tamci uratowali, co z chrztem byli, bo oznajmili po drodze jadąc, każdemu po cichu mówili, że zaraz uciekajcie i dalej powiedzcie wszystkim, aby uciekali z Kupowalec. Na 50 gospodarzy połowa uciekła, a połowę zamordowali. Z Lilówki parę osób uciekło do Beresteczka, a Konopkę puścili Ukraińcy żywego, ale on rozpaczał, że przez niego tyle ludzi zginęło i sam niedługo zmarł. Jeszcze puścili famę do swoich rodzin, że Kupowalce są bezpieczne, to dużo tam przyjechało do nich krewnych, córek, które wyszły za mąż do innych miejscowości, że tu spokojnie to u swoich rodziców można jakoś przeżyć. Tak wszyscy bali się miasta, a miasta puste, po Żydach domy puste. Jaki to wielki błąd Polacy popełnili, że zawczasu do miast nie pouciekali i tak nikt nie korzystał z tych żniw, ani owoców. Wszystko przepadło i ludzie przepadli na zawsze i nawet nie zostali pochowani, tylko psy pojadły.” (Wspomnienia Józefy Wolf z domu Zawilskiej; w: http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/aleksandrowka-jozefa_wolf.html ).    
W kol. Lulówka Węgierszczyzna pow. Horochów upowcy oraz sąsiedzi Ukraińcy za pomocą różnych narzędzi i stosując tortury zamordowali 111 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Łomy pow. Kostopol liczba ofiar nie jest znana.
We wsi Łowiszcze pow. Kowel wymordowali mieszkających tutaj Polaków, ponad 20 osób.
W osadzie wojskowej Nowe Gniezno pow. Horochów Ukraińcy zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, imiennie znane jest 6 ofiar  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
W kol. Michałówka pow. Kowel upowcy oraz chłopi ukraińscy za pomocą siekier, wideł, łopat, motyk i innych narzędzi zamordowali 58 Polaków. „Szwagier uciekał, to go zastrzelili, syn jego miał 18 lat, rozłożył ręce i prosił „ludzie kochani ja Wam nic nie zrobiłem, jestem niewinny”, to zarzucili mu powróz na szyję, a z tyłu kłuli widłami aż padł. Teście moi zginęli śmiercią męczeńską. Teścia zabili kosą, a teściowej poderżnęli sierpem szyję. Siostrze męża z dwiema córkami i z dwoma chłopakami sąsiada jakoś udało się uciec, jeden dostał siekiera w głowę, stracił przytomność i leżał między trupami dwa dni, znaleźli go jak przyszli zasypywać zwłoki. Polacy ratowali się jak mogli, ratowali tylko życie, nie było czasu myśleć o jakimkolwiek majątku, wielu i to się nie udało, ginęli jak muchy. Kwiatkowski Andrzej, uciekł do Kowla. Jego syn Franek mimo, że miał 16 lat wstąpił do Armii Krajowej, natomiast żona Andrzeja i drugi syn zginęli z rąk Ukraińców  - 2 osoby. Kurz, jego żona i sześcioro dzieci, zabici  -  8 osób. Mroczkowska i jej syn zabici  -  2 osoby. Jacek Teodór, jego żona i dwoje dzieci zabici, 3 dzieci uciekło do Kowla   -   4 osoby. Kwiatkowski Jan i jego syn Józef zabici  -  2 osoby. Skałuba Anastazja i Jan zabici  -  2 osoby. Kwiatkowska Ewa z dwiema córkami 10 i 13 lat oraz od sąsiada chłopcy 9 i 11 lat, uciekli, 6 km gonili ich Ukraińcy strzelając za nimi. Udało im się dobiec do lasu. Żyła jeszcze parę lat, gdyż rozchorowała się psychicznie. Kwiatkowski Piotr z żoną, córka Helena 16 lat, syn Mieczysław 20 lat i mały Stasio zginęli  -  5 osób. Januszewska Eugenia i jej dwoje małych dzieci 5 lat a 2-gie jeszcze pierś ssało w bestialski sposób zabici, szpadlem im głowy odrąbali, maleństwo zostawili żywe, jeszcze dwa dni leżało przy niej i ssało pierś. Za dwa dni jak zakopywali zwłoki, rzucili żywe do dołu razem z martwą matką i zakopali  -  3 osoby.”  (Janina Skałuba:  „Wspomnienia z wydarzeń w 1943 roku w kolonii Michałowka pow. Kowel”,  „Niedrzwica Duża, dn. 02.03.2003 r.” –  w zbiorach autora).
We wsi Ostrówki pow. Kostopol: „Ostrówki k. Wyrki: Fotoreportaż dzisiejszy poświęcam pamięci śp. pułkownika Stefana Wawrzynowicza rodem z Wyrki, który na Ostrówkach trzymał wartę w noc ataku. Opowiedział mi też o tej kolonii. Ukraińcy których było tam kilka rodzin zajęli różne postawy wobec Polaków. Hryszczenki, trzech z czterech braci, stali się bardzo aktywnymi nacjonalistami. Odpowiadali za śmierć por. Jana Skiby, komendanta samoobrony Wyrki. Fiodor został schwytany przez  hucian, osadzony i rozstrzelany. Druga znacząca rodzina Zahorujków, przyjęła postawę neutralną, wprawdzie poszli do UPA, nie mając wyjścia, ale biernie tam służyli. Posiadam w swoich zbiorach relację, jak jeden z Zahorujków w czasie zaczystki Ostrówek ocalił schowanych w dole po lnie, sąsiadów. Staną nad dołem z karabinem i wołał: „nikogo tu nie ma”, zaczystka (obława) poszła dalej. Inny z Zahorujków, Sierioża ożenił się za Jadzię Mokrzycką z Wyrki i razem z Nią został zabity, nie wyparł się żony. Był wysoki, bardzo silny, odważny, służył w szucmanszafcie, Polacy wspominają go jako dobrego człowieka. Sprawy te w długim wywiadzie, detalicznie, wyjaśnił mi wspominany przy ” Białym Krzyżu” Mikołaj Zahorujk, jeden z członków tej rodziny. Ostrówki przestały istnieć w nocy z 16 na 17 VII 1943 r.” (Szlakiem Wołyńskich Krzyży, wokół Huty Stepańskiej z Januszem Horoszkiewiczem; w: http://isakowicz.pl/krzyze-w-siedlisku-i-ostrowkach-k-wyrki-na-wolyniu/ ).
W kol. Perespa  pow. Kostopol upowcy oraz okoliczni Ukraińcy zamordowali około 50 Polaków.
We wsi Podhajczyki pow. Trembowla: „16.VII.1943. Stefanicki – absolwent gimnazjalny – zamordowany” (AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 28, k. 73 – 90). Inni: We wsi Podhajczyki Justynowe pow. Trembowla: „16.07.1943 r. został zam. Stefanicki, absolwent gimnazjum” (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw.). Oraz: W mieście powiatowym Trembowla  „16.07.1943 r. został zamordowany Stefanicki, absolwent gimnazjum”. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie...,jw.).
W kol. Popiełówka pow. Kowel Ukraińcy zamordowali Polaka, z zawodu matematyka, ożenionego z Ukrainką i ich 2 synów oraz Polaka z drugiej rodziny, którego przerżnęli piłą.  
W kol. Przebraże pow. Łuck w zasadzce UPA zginął 18-letni Kazimierz Lejman z samoobrony a 2 zostało rannych
W kol. Siedlisko pow. Kostopol upowcy i okoliczni Ukraińcy zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, kilka lub kilkanaście rodzin, znane jest 21 ofiar, oraz spalili całą polską kolonię liczącą 52 zagrody. Kazimierz Sidorowicz: „Ojciec Stanisława Nalepko był mieszkańcem naszej koloni Siedliska, już nie żyje. Po wojnie opowiadał mi swoje przeżycia z Wołynia. Ich rodzina mieszkała aż koło Równego. Razu pewnego Nalepko jechał furmanką i wtedy spotkał go znajomy Ukrainiec, który ostrzegł w następujący sposób: „Uciekajcie wszyscy ze wsi do miasta, bo ma być napad na Polaków i mają was wszystkich wybić!” Nalepko zaraz zabrał swoją rodzinę i jeszcze tego samego dnia uciekli wszyscy do Równego. Tymczasem jeszcze tej samej nocy, zaraz po ich wyjeździe Ukraińcy napadli na ich wieś i wszystkich mieszkańców pomordowali, a budynki spalili.” Pan Kazimierz: „Mieczysław Pilczuk mieszkaniec Siedlisk, opowiadał mi w naszej wsi, w kwietniu 2003 r., że widział studnię na Wołyniu, całą napełnioną dziećmi pomordowanymi przez Ukraińców w czasie krwawych wydarzeń!” (Sławomir T. Roch: Wspomnienia Kazimierza i Antoniny Sidorowicz z d. Turowska ze wsi Dominopol w pow. Włodzimierz Wołyński na Wołyniu 1930 – 1944). „Wieś pomiędzy Hutą Stepańską, a Wyrką, liczyła około 70 gospodarstw. Napadnięta w nocy z 16 na 17 VII 1943 r. przestała istnieć całkowicie. Po wojnie została zaorana, sady wycięte, drogi stare zlikwidowane, dęby wycięte, rzeczka Czapelka wyprostowana, a bagna zmeliorowane. Ostał się jedynie staw który był przy domu Minkiewiczów i ” Biały Krzyż” na końcu wsi. Mikołaj Fedorowicz Zchorujko, pierwszy po wojnie sielgołowa Huty Stepańskiej. On to odnajdywane w latach pięćdziesiątych, po zaroślach i krzakach, szkielety Polaków kazał zbierać i po kryjomu zanosić na cmentarz do Wyrki. Opowiadał mi to osobiście, na moje pytanie: a co mieliście robić? Odpowiedział:  „zakopać głębiej niż pługi orają”. Czy było dużo tych kości? odpowiedział „oj, było”, więcej nie pytałem. Mikołaj dożywa swoich sędziwych lat w Hucie Stepańskiej.” (Szlakiem Wołyńskich Krzyży, wokół Huty Stepańskiej z Januszem Horoszkiewiczem; w: http://isakowicz.pl/krzyze-w-siedlisku-i-ostrowkach-k-wyrki-na-wolyniu/ ). „Pozorny spokój trwał do 16. 07. 1943 r. Około północy dzwony kościelne ogłosiły alarm, żeby natychmiast opuszczać swoje domostwa i kierować się w kierunku Huty Stepańskiej. Paliły się już pobliskie wsie jak: Soszniki, Wyrka, Ostrówki, początek Siedliska. Ponieważ w ciągu dnia było „niespokojnie”, więc każdy był przygotowany do natychmiastowego wyjazdu, gdzie była silniejsza samoobrona i liczono na to, że tam przetrwamy. Ojciec szybko nas zabrał na furmankę łącznie z zapasami żywności i inwentarzem żywym, skierował się w kierunku Huty. Nam było łatwiej przedostać się na drogę, gdyż mieszkaliśmy za „rzeką” i nie musieliśmy przejeżdżać mostów. Niektórym się nie udało jak rodzinie Onuchowskich. Z naszej rodziny we wsi pozostała babcia Teofila Rosińska z d. Sawicka żona Adama Rosińskiego, która była chora i chciała pozostać na miejscu w pobliżu swojej zagrody, prosząc wnuków, żeby ją wynieśli z łóżkiem w zboże i tam ją ukryli, jeszcze nie wierząc, że może być zamordowana. My szczęśliwie już bez większych przeszkód dojechaliśmy do Huty, słysząc za sobą ciągłe strzały. /.../ O losach mojej babci Teofilii Rosińskiej i jej rodziny dowiedzieliśmy się już po wojnie, kiedy to rodziny zaczęły się odnajdywać i odwiedzać, wracając do przeżyć z 1943 r. W roku 1955 mając 19 lat odwiedziłam wujka /brata mojej mamy/ Jana Rosińskiego w Godkowie - województwo zachodnio--pomorskie i mieszkających z nimi syna Czesława i synową Genowefę z d. Brzozowska. Opowiedzieli mi swoją historię jak przeżyli ten koszmar: „Otóż był rozkaz wyjazdu z Huty Stepańskiej do Rafałówki dn.17/18. 07. 43 r. w nocy, wszyscy jeszcze byli razem tj. Jan Rosiński z żoną Heleną i synowie: Eugeniusz, Czesław, Konstanty. Szczepan był z żoną Genowefą z 1-roczną córeczką Zuzanną. W Hucie byli też rodzice Genowefy z rodzeństwem, Gracjan Brzozowski z żoną Filipiną i synami: Piotrem, Ignacym /nie ujęty w spisie zaginionych/, a starsi, gdzieś się „zawieruszyli”. Przechodząc przez Siedlisko w czasie ogólnego zamieszania jak Ukraińcy zaczęli strzelać, wtedy zniknął Jan Rosiński i Szczepan, a Helena żona Jana z synem Czesławem i synową ukryli się w krzakach, niedaleko swojej zagrody. Jak się trochę uspokoiło i Ukraińcy wyszli już z Siedliska, poszli zobaczyć co dzieje się z babcią Teofilą, która została w Siedlisku schowana w zbożu. 18.07.- babcia jeszcze żyła. Opowiedziała im, że Ukraińcy ją znaleźli, ale nie zabili, twierdząc, że i tak ona umrze z głodu. /była chora, nie chodziła/ Powiedzieli to bardzo ironicznie, że „padochnie”. Synowa z wnukami donieśli jej jedzenie i tam ją zostawili. Genowefa niespokojna o swego męża Szczepana, razem z Czesławem /bratem Szczepana/ poszli go szukać. Idąc obok cmentarza w Wyrce, przy tzw. Pawłowej Górce, natknęła się na zwłoki swoich rodziców Gracjana i Filipinę Brzozowskich z synami Piotrem i Ignacym. Wyglądali makabrycznie, pocięci szablą. Prawdopodobnie chcieli na obrzeżach Siedliska zaczekać na swoich starszych synów i tam ich Ukraińcy dopadli. Szczepana nie odnaleźli. Ponieważ byli już zmęczeni tymi wszystkimi przeżyciami i zrozpaczeni po stracie bliskich, postanowili zostać jeszcze na noc, czyli z 18/19. 07. Po nocy poszli w pola odwiedzić babcię, zabierając dla niej jedzenie, ale babcia już była zamordowana. /nie ujęta w spisie zaginionych/ Trudno im było stamtąd odejść, zostawiając tyle trupów, więc postanowili jeszcze pozostać do następnego dnia. Ukraińcy penetrując teren, odkryli ich kryjówkę /zdradził ich pies/ i zamordowali: Helenę Rosińską żonę Jana z synem Konstantym. Czesław z Genowefą i dzieckiem byli w innym miejscu i dzięki temu zostali przy życiu. Ponieważ Ukraińcy codziennie penetrowali teren, więc bali się oni wychodzić ze swoich kryjówek i w tych zbożach, krzakach, przesiedzieli ok. 1 miesiąca. Aż któregoś dnia już skrajnie wyczerpani fizycznie i psychicznie, słysząc nadjeżdżający samochód, postanowili wyjść na drogę. Okazało się, że byli to Niemcy z Polakami sprawdzający teren, czy jeszcze ktoś żyje. Zabrali ich ze sobą. Od Polaków dowiedzieli się o losie Jana Rosińskiego, ojca Czesława, a teścia Genowefy. Wujek Janek po zamieszaniu jakie wytworzyło się na przejściu w Sosznikach, stracił z oczu swoją rodzinę i uciekał w kierunku Rafałówki, bo to był docelowy przystanek dla uciekinierów. Jak się zorientował, że w Rafałówce nie ma jego rodziny, wrócił na poszukiwanie w kierunku Siedliska wraz z jeszcze kilkoma osobami poszukującymi swoich rodzin. Pod Policami Ukraińcy ich złapali, tamtych zastrzelili, a ze on nie zginął od kuli, to pokłuli go bagnetami 18 razy. Stracił przytomność, więc Ukraińcy myśleli, że on nie żyje i go tam zostawili. Po odzyskaniu przytomności, jakiś /?/ Polak, który go znalazł, odwiózł do Rafałówki, a później odwieziono go do szpitala w Sarnach, gdzie przebywał 2- miesiące, lecząc się z zadanych ran. Czesław z bratową Genowefą postanowili pozostać w Sarnach i tam czekać na jego wyzdrowienie.” W Siedlisku zginęła również Bronisława Kaszuba, teściowa Stefana Bitnera, nie wiem w jakich okolicznościach. Wiadomość uzyskałam od Barbary i Leokadii Bitner /mieszkają poza granicami Polski/ Nie ujęta w spisie zaginionych”. Kwiecień 2013 r. Łódź. Halina Poros z d. Gutkowska była mieszkanka Siedliska. „Mieszkaliśmy na końcu wsi. Jak paliła się Wyrka, to wszyscy mieszkańcy Wyrki i Siedliska skupili się na drodze, która prowadziła do Huty Stepańskiej. Drogi były zatłoczone, mnóstwo wozów, mosty mało przejezdne, więc rodzice zabierając mnie i moją młodszą siostrę Jadzię na furmankę /starsze rodzeństwo: Marian i Alina, uciekało z grupą AK/ zdecydowali, że przekroczą most /były dwa mosty, którymi można było dojechać do głównej drogi w kierunku Huty Stepańskiej/ od strony Stanisława Gutkowskiego. Z trudem dotarliśmy tam, ale jak Ukraińcy zaczęli palić pierwsze domy w Siedlisku i strzelać do nas, to nasz wóz z końmi zostawiliśmy za mostem i uciekliśmy pieszo przez bród w kierunku Styrki. Tam ukryliśmy się w zaroślach i postanowiliśmy przeczekać noc. Siedlisko się paliło. O świcie wyszliśmy z tych zarośli i zobaczyliśmy, że dom Stanisława Gutkowskiego nie spalony, a nasz wóz stoi po drugiej stronie rzeki. Wtedy Rodzice zdecydowali, że pójdziemy po nasz wóz i dalej będziemy uciekać furmanką. Okazało się, że w waszym domu Ukraińcy zrobili sobie miejsce chwilowego „odpoczynku” po masakrach jakich dokonali. Jak już wyszliśmy z naszej kryjówki i byliśmy w połowie drogi do mostu, Ukraińcy zobaczyli nas i na koniach zaczęli nas gonić. Mnie i mojej siostrze udało się uciec i schować w pobliskie kartofliska, a rodziców złapali i na tym polu zamordowali.” ( Relacja Wacława Onuchowskiego s. Franciszki z d. Rozalska i Jana Onuchowskiego mieszkańca Siedliska z jego przeżyć w dniach 16-17. 07.1943 r. Wysłuchała i spisała; Halina Poros z d. Gutkowska w marcu 2011 r. „O szczegóły nie pytałam. Wyczułam, że wolałby do tego nie wracać i należy to uszanować. Przecież jako dzieci byli naocznymi świadkami jak zginęli ich rodzice”. Halina Poros: Wspomnienia z Wołynia z lat 1938 – 1943 cz. II; w: KSI nr 7 z 2013).
We wsi Sieniawka pow. Kowel wymordowali mieszkających tutaj Polaków, ponad 20 osób.
We wsi Skałat Stary pow. Skałat: „16.VII.1943. Stary Skałat. Banda ukr. napadła na szkołę polską skąd uprowadziła w pole nauczyciela, Polaka Kapuścińskiego, który zaginął bez śladu” („Meldunek Komendy okręgu Tarnopol Obszaru Lwów z 14.IX.1943”; AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 9, k. 170 – 174).  
We wsi Stawiska pow. Horochów zamordowali 2 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Swinarzyn pow. Kowel: Zamordowany gajowy Rutkowski z córką Stanisławą i innymi osobami przez Ukraińców sprowadzonych po małżeńskiej sprzeczce sprowokowanej przez żonę Ukrainkę. Wśród ofiar był nadleśniczy Stefan Lipiński lat 51, przedwojenny podłowczy wojewódzki, w czasie wojny członek ZWZ-AK. Zmasakrowany syn Zbigniew, przeżył, był leczony w szpitalu w Kowlu. (Edward Orłowski...,  jw.). Ponadto Ukraińcy zamordowali kilkunastu Polaków wyłapanych w okolicy, gdy próbowali uciec do Kowla. Pod koniec lipca dokonują rzezi kilku polskich rodzin. M.in. Polce przybitej gwoździami do drzwi kuchennych obcięli piersi i wypruli z łona wnętrzności. Jej małego synka przybili do stołu za język. Inna cała rodzina została poćwiartowana. Tak zginęło tutaj co najmniej 36 Polaków, ich zagrody zostały obrabowane i spalone. „W czasie ataku na Świniarzyn , gdzie mieszkali Bartoszewscy, bandyci z UPA zabili drugą ich babcię, tę ze strony ojca. - Gdy był napad nie miała siły uciekać ze wszystkimi i żywcem ją spalili – mówi pan Andrzej Bartoszewski. /.../ Rodzina Bartoszewskich straciła wszystko – wiatrak, 6 hektarów ziemi, cały dobytek. Ale i tak mieli więcej szczęścia niż skoligacona z nimi rodzina młynarzy Lipskich ze Świniarzyna, też tak jak oni posiadająca wiatrak. Zwyrodnialcy z UPA przybili Lipską gwoździami do drzwi kuchennych, a następnie odcięli jej piersi. Nad kilkuletnim synkiem pastwili się, przybijając mu język do stołu.” ( Adam Kruczek: Kisielińska epopeja; w: „Nasz Dziennik” z 10 sierpnia 2009).
W kol. Szeroka pow. Horochów od wiosny uprowadzani są pojedynczo Polacy, po których ślad ginie. Polscy gospodarze muszą żywić sotnię upowską kwaterującą w lesie. Sąsiedzi Ukraińcy pilnują, aby Polacy nie uciekli ze wsi, uspokajają. 16 lipca każą im zgromadzić się na polanie leśnej, aby „uchronić” ich przed pacyfikacją niemiecką. Polacy odśpiewali „Pod Twoją obronę” i zostali przez „ukraińskich partyzantów” wymordowani. Obok mordowana była druga grupa Polaków przyprowadzona z Boroszyc. Przez następne dni trwa polowanie na ukrywających się Polaków, schwytanych torturowali i zabijali. Wiadomo o co najmniej 52 ofiarach.   
W kol. Użanie pow. Sarny upowcy i okoliczni chłopi ukraińscy zamordowali co najmniej 40 Polaków i spalili 35 polskich zagród.
We wsi Wieniawka pow. Trembowla: „16.07.1943 r. zostali zamordowani: 1. Gołońska Irena l. 16; 2. Waniewicz Zygmunt l. 54”. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw., tom 7).  
W kol. Wiktorówka pow. Kowel upowcy i chłopi ukraińscy zamordowali około 100 Polaków, prawie wszystkich mieszkających tutaj.
We wsi Wyrka pow. Kostopol upowcy oraz okoliczni chłopi ukraińscy zamordowali około 50 Polaków. 16 lipca 1943 roku, około godziny 23 wieś została jednocześnie z trzech stron podpalona i ostrzelana z okrzykami hurra, rizat' lachiw. W tym samym czasie, na umówiony sygnał, nastąpił zmasowany atak okrężny przeważających sił ukraińskich na inne osiedla skupione w samoobronie rejonu Wyrki i Huty Stepańskiej.
Napastnicy podpalali zabudowania i mordowali napotkanych ludzi. Mimo zdecydowanego oporu obrońców nie zdołano odeprzeć ani powstrzymać ataku przeciwnika, a skupiona tam ludność polska została zmuszona, pod ogniem napastników, przez noc do rana 17 lipca wycofać się w większości do Huty Stepańskiej, ponosząc znaczne straty w zabitych, zaginionych - szacuje się, że około 50 osób (łącznie w miejscowości Wyrka i Perespa w gm. Stepań oraz w miejscowościach przyległego powiatu sarneńskiego: Hały, Soszniki, Tur, Użanie - około 300 osób) i rannych. W panicznej ucieczce ludzie ginęli rażeni ogniem z broni, a pozostawieni ranni oraz niedołężni starcy i kobiety z dziećmi byli potem mordowani w straszliwy sposób.
Podczas odpierania ataku w nocy z 16 na 17 lipca 1943 r. zginął Bronisław Pietrołaj, lat 43, aktywny członek kierownictwa samoobrony Wyrki. Zamordowani zostali także m.in.: kaleka Helena Felińska, lat ok. 38 z dwiema córkami w wieku 6 i 3 lata (mieszkanki Siedliska, gm. Stepań); babcia Janiny Mokrzyckiej (spalona żywcem); Józef Libera, lat ok.65, któremu wykłuto oczy i pokłuto bagnetami; Bronisław Piotrowski, s. Piotra i Józefy z Bankowskich, lat. 43; Dioniza Wawrzynowicz, lat 51, żona Anastazego (zakłuta bagnetem). Podczas tej ewakuacji została śmiertelnie trafiona kulą Franciszka Dziekańska, lat 50 z Wyrki, niosąca swoją 6-letnią córkę Jadzię, sama kula równocześnie raniła w nogę dziecko. Przez 10 dni dziecko przetrwało przy zabitej matce, żywiąc się kłosami zbóż i pijąc wodę z kałuży. Odnalazł ją Ukrainiec ze wsi Werbcze, który przyjechał kosić zboże z pozostawionych polskich pól, i zabrał do siebie. W lipcu rada wsi Werbcze uchwaliła, by Jadzię zabić. Od wykonania wyroku uchroniła ją rodzina owego Ukraińca oraz miejscowy nauczyciel, również Ukrainiec, który wziął ją na wychowanie. W 1944 roku dziecko trafiło do Kazimierza Karpińskiego, nauczyciela w Wyrce i później zostało oddane ojcu, który powrócił z niewoli niemieckiej (Siemaszko..., s. 303, 305). Halina Gidel: To kilkuletnie dziecko, ranne w nogę, które kilka dni trwało przy martwej mamie - to moja Ciocia Jadzia, zd. Dziekańska kuzynka mojej Mamy. Przeżyła wojnę, założyła rodzinę. Ma 2 wspaniałe córki i wnuki. „Kościół został podpalony 17 VII 1943 r. Kiedy następnego dnia o świcie, cześć ludności uciekała z Huty Stepańskiej, zobaczyła dach blaszany po kościele, który wyglądał jak koszmarny, dymiący namiot. Poszukujący swoich bliskich wchodzili pod tą blachę, w pogorzelisko, sprawdzając czy czasem Ich tam nie ma.” (http://isakowicz.pl/wyrka-na-wolyniu-miejsce-po-kosciele/ ).  
We wsi Załawie pow. Trembowla: „16.07.1943 r. został zam. Słonecki i.n. l. 35”. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw., tom 7).   
We wsi Zuhów pow. Trembowla banderowcy z sąsiedniej wsi zamordowali Ludwika Stefanickiego.
   Kilka dni po 11 lipca:
W kol. Marynków pow. Horochów upowcy zamordowali 7 Polaków, dwie rodziny.
   W nocy z 16 na 17 lipca:   
W futorze Berezówka pow. Sarny upowcy spalili futor i zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
W kol. Borek pow. Kostopol zapamiętano 6 ofiar mordu, kolonia została spalona. Ojciec z 7-letnim synem ukrywali się do późnej jesieni w lesie żywiąc się najpierw jagodami, potem ziemniakami podbieranymi z pól. Wyczerpany fizycznie i psychicznie chciał zabić syna i siebie, lecz uległ woli życia syna. W ciężkim stanie odnalazł ich Ukrainiec i przechował. W tę noc banderowcy i czerń podpalili wsie na obszarze prostokąta ok. 15 na 7 kilometrów, zaczynają od Hał na północy do Omelanki na południu.
W futorze Długie Pole pow. Sarny spalonym tej nocy przez upowców nie ustalono liczy ofiar.
W kol. Grabina pow. Łuck nie jest znana liczba ofiar napadu na kolonię, która została tej nocy spalona.
W okolicach uroczyska Hołe Bołoto, pomiędzy Mielnicą Małą a Stepaniem pow. Kostopol  upowcy zastrzelili 20-letniego Wacława Kępę, który jechał prosić Niemców o obronę przed atakującą Mielnicę bandą UPA.
W futorze Hrada pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali 4 Polaków: Genowefę Skrzybalską z córką i 1-rocznym wnukiem oraz 4-letniego chłopca.
W kol. Kamionka Nowa pow. Kostopol upowcy spalili polską kolonie i zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, kilka lub kilkanaście rodzin, znane są 22 ofiary.
W kol. Kamionka Stara pow. Kostopol zamordowali ponad 20 Polaków z 5 rodzi, w tym 99-letnią staruszkę Maszkowską oraz 60-letnią wdowę Magdalenę Kołodyńską, którą „ukraińscy powstańcy” udusili pętem do pętania koni.  „O ucieczce do Huty Stepańskiej opowiada Andrzej Bukowski z Wrocławia, opierając się na wspomnieniach swoich dziadków oraz stryjka Zygmunta: – Bukowscy żyli w niewielkiej (42 gospodarstwa) polskiej wiosce Stara Kamionka. Byli przygotowani, że w przypadku banderowskiego ataku uciekną do oddalonej o 3 kilometry Huty Stepańskiej. Na furmance mieli spakowane najważniejsze rzeczy niezbędne do przeżycia. Na sygnał wioskowej nocnej warty o rozpoczynającym się ataku banderowskim, rodzina Bukowskich z załadowaną furmanką rzuciła się do ucieczki. Niestety, podczas przejeżdżania w bród przez rzeczkę Gołubicę, obciążony wóz ugrzązł. Trzeba było wyprząc konie i uciekać bez niczego. Szczęśliwie schroniwszy się w Hucie, już w trakcie oblężenia następnej nocy, dziadek Bukowski zaryzykował i wyprawił się do pozostawionej furmanki, z której udało mu się przynieść nieco żywności i tytoń. W Hucie, nie mając broni palnej, trafił do oddziału tzw. kosynierów, uzbrojonych we własnej roboty piki, dzidy i kosy przekute na sztorc. Dzięki czujności nocnej warty i wcześniejszym przygotowaniom do ucieczki, większości mieszkańców Starej Kamionki udało się zbiec do Huty Stepańskiej – zginęło 11 osób. Pomnik-krzyż na miejscu nieistniejącej wioski Stara Kamionka stanął w 2010 roku. Ufundowała go rodzina Bukowskich, a postawił Janusz Horoszkiewicz.” ( Jacek Borzęcki: Obrona Huty Stepańskiej; w: Kurier Galicyjski, nr 13–14 z 16 lipca – 15 sierpnia 2013; za: http://www.kuriergalicyjski.com/historia/upamietnienia/2434-obrona-huty-stepaskiej?showall=1&limitstart= ).
W kol. Lady pow. Kostopol zamordowali kilku starców, którzy nie chcieli opuścić swoich zagród podczas ucieczki do Huty Stepańskiej.
W kol. Mielnica Duża pow. Kostopol schronili się także Polacy z Mielnicy Małej, podczas napadu większości udało się uciec, wiadomo o spaleniu żywcem wraz z domem obłożnie chorego Stefana Serbina, lat ok. 50.   
W kol. Mielnica Mała pow. Kostopol zamordowali 11 Polaków, w tym rodzinę Zarembów, która w związku z porodem trzeciego dziecka nie mogła uciekać, lecz skryła się w zbożu, gdzie odbył się poród. Tam została wykryta przez „ukraińskich partyzantów” i zamordowana: Genowefa Zaremba, lat ponad 20, jej dwie córeczki w wielu przedszkolnym i nowonarodzony synek oraz jej matka.
W kol. Mielniki pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali kilkunastu uciekających Polaków.
W kol. Mielnikowo pow. Kostopol ludność polska schroniła się w okolicznych lasach i bagnach wraz z Polakami z innych wsi i tam dotrwali aż do końca września 1943 r.
W futorze Mutwica pow. Kostopol zamordowali 11 Polaków, w tym 2 rodziny i 2 małżeństwa.
We wsi Omelanka pow. Kostopol zamordowali co najmniej 55 Polaków, ale polowanie na ukrywających się w lesie trwa jeszcze we wrześniu. „W okresie śmiertelnego zagrożenia w całej okolicy Polacy stawiali krzyże, miały za wstawiennictwem Bożym uchronić ludność od nieszczęść. Krzyże te od napisu na belkach poprzecznych nazywano Jezu Ratuj Nas. Wokół Huty Stepańskiej postawiono ich trzy, pozostał tylko jeden w pobliżu uzdrowiska Słone Błoto. Ten krzyż to naoczny świadek zagłady Huty Stepańskiej. Atakujący banderowcy od strony Rudni szli prosto na krzyż, wbijając klin pomiędzy Hutę Stepańską, a Omelankę. Pod ogniem obrońców atak załamał się pod samym krzyżem, dalej nie zaszli, co umożliwiło ludność Omelanki przedostać się do Huty Stepańskiej. Na zajętym terenie złapali jednak żonę byłego komendanta samoobrony Hieronima Konwerskiego, Stanisławę i dwie córki Janinę 18 l. i Wandę 16 l. Trzecia córka Leokadia 11 l. była nieco dalej i wszystko obserwowała, mimo nocy było jasno, łuny pożarów rozświetlały teren. Najpierw pastwili się nad matką, kiedy sądzili że Ją zamęczyli, zajęli się siostrą Janiną, przed samą śmiercią obcięli Jej piersi. Kiedy przyszła kolej na Wandę, ta prosiła jedynie żeby jej piersi nie obcinali, a zastrzelili. Wołała po imieniu do oprawców, padł strzał, może jeden z kolegów szkolnych się zlitował. Stanisława z córką Leokadią po wojnie zamieszkały w Lublinie i do dziś Ich potomkowie tam żyją. Opowiadali mi starzy kołchoźnicy jak namawiano Ich do usunięcia krzyża, nikt się jednak nie odważył. Komuniści i ateiści, nie byli pewni swoich przekonań, umierając prosili świaszczennika ( popa ) żeby ich trumnę w sekrecie pokropił. A potem nikt się losem krzyża nie interesował, był Polski więc niewygodny, ale i Boski, to jak Go ruszyć”. (Wokół Huty Stepańskiej z Januszem Horoszkiewiczem; w: .http://isakowicz.pl/szlakiem-wolynskich-krzyzy-krzyz-jezu-ratuj-nas-w-hucie-stepanskiej/ ).
W kol. Ostrówki pow. Kostopol podczas napadu ludność polska uciekła do Huty Stepańskiej, brak jest informacji o ofiarach. Zagrody polskie zostały obrabowane i spalone – tak jak we wszystkich wsiach i koloniach położonych wokół Huty Stepańskiej. „Posiadam w swoich zbiorach relację, jak jeden z Zahorujków w czasie zaczystki Ostrówek ocalił schowanych w dole po lnie, sąsiadów. Stanął nad dołem z karabinem i wołał: „nikogo tu nie ma”, zaczystka (obława) poszła dalej. Inny z Zahorujków, Sierioża ożenił się za Jadzię Mokrzycką z Wyrki i razem z Nią został zabity, nie wyparł się żony. Był wysoki, bardzo silny, odważny, służył w szucmanszafcie, Polacy wspominają go jako dobrego człowieka. Sprawy te w długim wywiadzie, detalicznie, wyjaśnił mi wspominany przy ” Białym Krzyżu” Mikołaj Zahorujk, jeden z członków tej rodziny. Ostrówki przestały istnieć w nocy z 16 na 17 VII 1943 r.” (Szlakiem Wołyńskich Krzyży, wokół Huty Stepańskiej z Januszem Horoszkiewiczem; w: http://isakowicz.pl/krzyze-w-siedlisku-i-ostrowkach-k-wyrki-na-wolyniu/ ).
W futorze Osy Bród pow. Sarny Ukraińcy zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków i spalili futor.
W kol. Ożgów pow. Kostopol podczas napadu ludność polska kryła się w schronach lub uciekała do lasu i na bagna. Wiadomo o kilkunastu ofiarach, ale następnie Polacy wyłapywani byli i mordowani w ciągłych obławach („Wysoka Góra” i „Grząskie Bagno”). Łącznie zginęło ponad 60 Polaków.
W kol. Polany oraz w kol. Półbieda pow. Kostopol upowcy spalili zagrody polskie, ludność polska uciekła wcześniej, brak jest informacji o ofiarach.
W kol. Romaszkowo pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali 70-letnią Teklę Dawidowicz.
W kol. Soszniki pow. Sarny upowcy zamordowali około 50 Polaków.
W kol. Szymanisko pow. Sarny zamordowali około 50 Polaków i spalili 12 zagród.  
W kol. Tchory pow. Kostopol podczas napadu ludność polska podjęła ucieczkę do lasu, gdzie była mordowana podczas obław, wiadomo o 9 ofiarach.
W kol. Temne Rządowe oraz w kol. Temne Stepańskie pow. Kostopol podczas ataku ludność polska podjęła ucieczkę osłaniana przez samoobronę, brak jest informacji o ofiarach.
W kol. Tur pow. Sarny upowcy zamordowali około 50 Polaków.  
W kol. Wyrobki pow. Sarny zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, imiennie znane są 2 ofiary oraz spalili 42 zagrody polskie.
W futorze Zakuście pow. Kostopol spalili futor i zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, w tym 1 kobietę wbijając jej nóż w pierś.
W kol. Ziwka Stara pow. Kostopol zamordowali 16 Polaków.  
     17 lipca:
W kol. Antonówka koło Bielina pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zakłuli bagnetami chorego 24-letniego Polaka.  
We wsi Boroczyce pow. Horochów upowcy oraz miejscowi Ukraińcy wymordowali mieszkających tutaj 31 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Brykuła Stara pow. Trembowla: „17.VII.1943. Brykuła Stara pow. Trembowla. Ukraińcy zamordowali troje pracowników Liegemschawtaverwaltung, zarządcę, sekretarkę i pomocnika gosp., Polaków” (AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 9, k. 170 – 174).
We wsi Huta Stepańska pow. Kostopol cały dzień trwała obrona Polaków przed atakami upowców.  ”W przerwach między atakami zbierano znalezionych pomordowanych Polaków i układano pokotem najpierw w domu ludowym a potem pochowano na nowo wyświęconym cmentarzu./.../ Pogrzebano tylko około 120 osób. Pozostałych zamordowanych nie odnaleziono i nie pochowano. /.../ Generalny atak na Hutę trwał i nasilał się to z jednej to z drugiej strony. Wydawało się, że obrona stawała się beznadziejna, i że tym razem dojdzie do straszliwej ogólnej rzezi. Wtedy to na zewnątrz szkoły dał się słyszeć potężny ze wszystkich gardeł okrzyk „hura” i powtarzający się wielokrotnie niósł się aż na krańce wsi. To zdesperowani mieszkańcy z okrzykiem „hura” ruszyli w stronę napastników. Nawet kobiety będące bliżej wyjścia, a zwłaszcza wszyscy ci, którzy nie pomieścili się w szkole, nagle wyskoczyli z ukrycia z kijami, ręcznymi narzędziami rolniczymi”. (Julian Libner: Wspomnienia z Huty Stepańskiej;  w: „Biuletyn Informacyjny 27 DWAK nr 3 i 4 z 1998 r.). „W okresie śmiertelnego zagrożenia w całej okolicy Polacy stawiali krzyże, miały za wstawiennictwem Bożym uchronić ludność od nieszczęść. Krzyże te od napisu na belkach poprzecznych nazywano Jezu Ratuj Nas. Wokół Huty Stepańskiej postawiono ich trzy, pozostał tylko jeden w pobliżu uzdrowiska Słone Błoto. Ten krzyż to naoczny świadek zagłady Huty Stepańskiej. Atakujący banderowcy od strony Rudni szli prosto krzyż, wbijając klin pomiędzy Hutę Stepańską, a Omelankę. Pod ogniem obrońców atak załamał się pod samym krzyżem, dalej nie zaszli, co umożliwiło ludność Omelanki przedostać się do Huty Stepańskiej. Na zajętym terenie złapali jednak żonę byłego komendanta samoobrony Hieronima Konwerskiego, Stanisławę i dwie córki Janinę 18 l. i Wandę 16 l. Trzecia córka Leokadia 11 l. była nieco dalej i wszystko obserwowała, mimo nocy było jasno, łuny pożarów rozświetlały teren. Najpierw pastwili się nad matką, kiedy sądzili że Ją zamęczyli, zajęli się siostrą Janiną, przed samą śmiercią obcięli Jej piersi. Kiedy przyszła kolej na Wandę, ta prosiła jedynie żeby jej piersi nie obcinali, a zastrzelili. Wołała po imieniu do oprawców, padł strzał, może jeden z kolegów szkolnych się zlitował. Stanisława z córką Leokadią po wojnie zamieszkały w Lublinie i do dziś Ich potomkowie tam żyją. Opowiadali mi starzy kołchoźnicy jak namawiano Ich do usunięcia krzyża, nikt się jednak nie odważył. Komuniści i ateiści, nie byli pewni swoich przekonań, umierając prosili świaszczennika ( popa ) żeby ich trumnę w sekrecie pokropił. A potem nikt się losem krzyża nie interesował, był Polski więc niewygodny, ale i Boski, to jak Go ruszyć”. (Wokół Huty Stepańskiej z Januszem Horoszkiewiczem; w: .http://isakowicz.pl/szlakiem-wolynskich-krzyzy-krzyz-jezu-ratuj-nas-w-hucie-stepanskiej/ ).
W kol. Podsielecze pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali 3 Polaków; starszemu małżeństwu Antoniemu Konopackiemu, lat 73, z żoną Zofią, lat 65 odrąbali głowy oraz Rozalię Brzozowską z Hutwina.   
W kol. Rulikówka pow. Sokal banderowcy zamordowali 21 Polaków.
W kol. Sądowa pow. Włodzimierz Wołyński upowcy pojmali i bestialsko zamordowali 20-letniego Tadeusza Kaczyńskiego z samoobrony w Iwaniczach.
We wsi Suraż pow. Krzemieniec upowcy zamordowali 5 Polaków, w tym spalili żywcem z domem żonę Wieczorka z 3 dzieci.
We wsi Torskie pow. Zaleszczyki:  „Należy przy tym również podkreślić, iż coraz częściej zdarzają się wypadki  /.../ mordowanie Polaków urzędników – bezpośrednio w budynku służbowym jak Burakowskiego Juliana, naczelnika poczty w Torskiem w dniu 17 lipca br.” (1943, 7 sierpnia – Pismo PolKO w Czortkowie do władz niemieckich w związku z falą napadów ukraińskich w powiecie czortkowskim. W: B. Ossol. 16722/1, s. 7-12).
W gajówce Wilcze Brody pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 56-letniego Wincentego Onuszkiewicza uprowadzonego z kol. Wydranka.
W futorze Wychody pow. Kostopol spalili 5 zagród polskich, liczba ofiar nie jest znana. .
We wsi Wyrka pow. Kostopol grupa Polaków, którzy poprzedniego dnia uciekli do Huty Stepańskiej, przyszła do swoich gospodarstw po żywność i została zaatakowana przez Ukraińców. Kilkunastu Polaków zostało zamordowanych; kilku uciekło. Zanim grupę tę zaatakowali upowcy:  „/.../ zobaczono rozmiary bestialstwa. We wsi leżeli ludzie z odrąbanymi rękami, wyłupionymi oczami, które penetrowały mrówki, przybici do ziemi (także dzieci) kołkami przez brzuch. Jeszcze żywi, błagali, żeby ich dobić, zanim nadejdą Ukraińcy i będą dalej się znęcać. Tę prośbę spełnił jeden z członków samoobrony, strzelając” (Siemaszko..., s. 305). Łącznie we wsi zginęło co najmniej 161 Polaków. „Ten fotoreportaż poświęcam poległemu w obronie Wyrki Bronisławowi Piotrowskiemu zw. Pietrołaj, którego nikt nie pochował. Kościół wybudowano staraniem ludności w 1934 r. W 1939 r. sowieci wypędzili Księdza Jana Szarka i urządzili sielradę, za Niemców urzędowali tam jeszcze szucmani. Kościół został podpalony 17 VII 1943 r. Kiedy następnego dnia o świcie, cześć ludności uciekała z Huty Stepańskiej, zobaczyła dach blaszany po kościele, który wyglądał jak koszmarny, dymiący namiot. Poszukujący swoich bliskich wchodzili pod tą blachę, w pogorzelisko, sprawdzając czy czasem Ich tam nie ma.” (Wyrka miejsce kościoła pw. Podwyższenia krzyża Świętego; w: http://isakowicz.pl/wyrka-na-wolyniu-miejsce-po-kosciele/).
   W nocy z 17 na 18 lipca:  
W majątku Koniuchy pow. Horochów w walce z upowcami zginęło 2 Polaków z samoobrony
    W dniach 16 – 18 lipca:
Wieś Czechów pow. Kostopol była jedną z wyjątkowych miejscowości na Wołyniu, gdzie Polacy zostali ostrzeżeni przez sąsiada Ukraińca o mającym nastąpić napadzie i zdążyli uciec albo ukryć się. Dlatego w napadzie UPA 17 lipca nikt nie zginął, zostały tylko ograbione i spalone domy polskie.  
We wsiach Ilnik Duży i Mały pow. Kostopol, w futorach: Konotopy, Laski, Łosiowe Kubło oraz w kol. Wyszka pow. Kostopol upowcy dokonują mordów ludności polskiej, ilość ofiar nie jest znana.
W futorze Konotopy pow. Kostopol spalili 6 polskich gospodarstw i zamordowali 72-letnią Rozalię Garbowską.
We wsi Laski pow. Kostopol zamordowali nie znaną ilość Polaków.
We wsi Łosiowe Kubło pow. Kostopol zamordowali nie znaną liczbę Polaków.
W kol. Ożgowo pow. Kostopol zamordowali 9 Polaków: 6-osobową rodzinę Antoniego Konopackiego z żoną Marianną i 4 dzieci; Józefę Basińską i Antoninę Sulikowską z córką Ewą.  
W kol. Siedlisko pow. Kostopol zamordowali 21 Polaków /lista niepełna/.
W kolonii Tchory pow. Kostopol w dniach 16 – 18 lipca 1943 roku podczas oblężenia przez UPA Huty Stepańskiej ludność polska uciekła do lasu, gdzie ginęła podczas obław. Malczewska (imię nieznane), żona kowala oraz ich córka Zosia ur. 1937 zostały zamordowane podczas ucieczki. Bronisława Sulikowska ur 1920 (córka Ludwika i Walentyny) i Janina Sulikowska (z domu Kopij z Nierucznego, druga żona Franciszka) uciekły do lasu, ukrywali się w szałasie. Tam też zostały zamordowane. Sulikowski Aleksander i żona Maria Grochowska, mieli dwoje dzieci w wieku 3 i 5 lat, które uciekając w panice pozostawili w lesie, ich los jest nieznany.  „Grochowscy ukrywali się w lesie, kiedy banderowcy przeszukiwali las, uciekli w popłochu. W ich szałasie pozostało 9 miesięczne dziecko, po powrocie znaleźli Je pokłute bagnetami. Miało 9 ran, dziecko przeżyło jeszcze trzy dni, zostało zagrzebane w lesie” (http://wolyn.freehost.pl/ogloszenia/tchory.pdf  ). Także wówczas pod Tchorami upowcy zamordowali 9-osobową rodzinę Kobylańskich z kolonii Podsielecze: Hipolita lat 75, jego syna Cezarego lat 40 z żoną Malwiną lat 36 i ich dziećmi Katarzyną lat 12, Stefanią lat 10, Marcelim lat 8, Romanem lat 6, Mieczysławem lat 4 i jednorocznym Stanisławem. Łączna ilość ofiar nie jest znana.  
We wsi Zakuście pow. Kostopol wiadomo o zamordowaniu 1 Polaka. (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
   18 lipca (niedziela):  
We wsi Bolizuby pow. Krzemieniec: „We wsi Boliizuby koło Kołodna zabito 18.VII.1943: 1. Franciszkę Kalencha (wdowa), 50 lat; 2. Maria Kalencha (córka Franciszki), żona Ładyszczuka Aleksandra (Ukraińca)
3. Henryka, syna Marii, 2 lata; 4. N. syna Marii (2 miesiące)” (Opracował: Andrzej Biernat, 23.11.2009, na podstawie zeszytów o. Tadeusza Chrobaka wybrała Iwona Kopańska – Konon; w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl).   W. i E. Siemaszko, na s. 439 podają, że z tej wsi nie mają żadnych informacji na temat losu mieszkających tam Polaków.
Koło wsi Chrynów pow. Włodzimierz Wołyński: Relacjonuje Wiesław Witold G. (ur. 1937): „Polacy jeździli z bronią na wypady do swoich gospodarstw po żywność i inne rzeczy. Kiedyś udało mi się wśliznąć na wóz, którym na wypad jechał mój ojciec. Poza nim jechało wtedy osiem–dziesięć wozów sąsiadów. W wiosce [w pobliżu Chrynowa] wszystkie zabudowania jeszcze stały, nie były spalone. Zajechaliśmy do gospodarstwa M., bo wiedzieliśmy, że nie uciekli. Obok domu, który nie był podpiwniczony, stał tzw. loch ziemny. W nim znaleźliśmy małżeństwo. Ojciec mnie nie puszczał, żeby to oglądać, ale widziałem, jak wyciągali zwłoki. Oboje byli porąbani siekierami. Na polu przy gospodarstwie został znaleziony nasz bliski sąsiad B. Z dwóch stron obłożono go deskami, w których [tkwiły] gwoździe, a deski obwiązano drutem kolczastym. Jego ciało zostało nabite na gwoździe, widziałem go w tym stanie. Wiem, że po polach i obejściach znaleziono kilka osób z rozciętymi brzuchami. Już we Włodzimierzu, byłem z rodzicami w kościele farnym o jedenastej. W czasie mszy wpadła do kościoła może dwunastoletnia dziewczyna. Miała obciętą przy ramieniu prawą rękę. Wbiegła przed ołtarz główny i krzyczała: „Matuchno Najświętsza, dziękuję ci, że pozwoliłaś mi się uratować”. Później dowiedziałem się, że zamordowano jej całą rodzinę, ona jedna się uratowała i biegła 10 kilometrów przez las”.  (Lato 1943 - „Karta” – 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus)  
W Kolonii Hały pow. Sarny został zamordowany z rodziną przez bandę UPA „leśnik” Stefan Szarabara  (Edward Orłowski...,  jw.).
W kol. Helenów pow. Horochów Ukraińcy zamordowali kilka rodzin polskich, imiennie znane jest tylko 8 nazwisk ofiar. W 3 dni po rzezi znaleziono m. in. matkę z rozprutym brzuchem i jej 10-letniego syna podźganego nożami przez jego ukraińskich rówieśników, kolegów szkolnych.
We wsi Huta Stepańska pow. Kostopol w trzecim dniu obrony przed atakami UPA zginęło około 50 Polaków, zapada decyzja o ewakuacji ludności, nocą wyruszył konwój długości 3 km. Kolumna ewakuacyjna, która opuściła Hutę Stepańską 18 lipca o godz. 15-tej, liczyła około 3 tysięcy osób i zdołała dotrzeć do miejscowości, gdzie istniała polska samoobrona. Rozbita i zmasakrowana została pierwsza grupa uciekinierów, która samowolnie opuściła Hutę w godzinach porannych tego dnia. Władysław Kobylański „Jerzyk” w książce „W szponach trzech wrogów” ocenia, że podczas ataku na Hutę Stepańską zginęło od 1800 do 2 tysięcy Polaków. Władysław i Ewa Siemaszko podają liczbę „ofiar zbrodni nacjonalistów ukraińskich: ~ 155 + ? Polaków, 11 Żydów” oraz liczbę „poległych w walce: ? Polaków, 6 Ukraińców”. Ogólne straty polskie w czasie ataku na Hutę oceniają na około 600 osób zamordowanych bądź zabitych w walce. „W godzinach przedpołudniowych, korzystając z przerwy w napadach, zebrano ludność na placu przed szkołą. Ksiądz Drzepecki i dwóch młodych księży odprawili Mszę Świętą, rozdali wszystkie posiadane komunikanty wiernym oraz udzielili wszystkim w obliczu bezpośredniego zagrożenia życia zupełnego odpustu i błogosławieństwa Bożego. /.../ Na furmankach mogły znajdować się tylko i wyłącznie małe dzieci oraz chorzy, ranni i starzy. Reszta ludności musiała iść na piechotę. O godz. 15-tej, tj. o godzinie miłosierdzia Bożego ruszyły pierwsze furmanki./.../ Kolumna ciągnęła się na kilka kilometrów. Wszyscy modliliśmy się o szczęśliwe wydostanie się z tego piekła. Po opuszczeniu Huty spotkała nas olbrzymia burza, deszcz lał strumieniami,, niebo błyskało piorunami, Bóg wysłuchał naszych modlitw. Mówili ludzie – jest to cud. Bóg zaciera ślady wozów i pieszych, umęczonych wygnańców z własnego domu i własnej ziemi”.  (Włodzimierz Drohomirecki: „Oczami dziecka”;  w książce „Świadkowie mówią”). Opowiada Stanisława Guzowska: „Siedzieliśmy z młodszym o 4 lata bratem na naszym eleganckim, dużym wozie, zaprzężonym w parę pięknych koni. Kolumnę żegnał – z przyniesionym z kościoła Najświętszym Sakramentem – ksiądz proboszcz Drzepecki, który błogosławił nas i mówił: Kochane dzieci, może wy jesteście godne u Pana Boga, módlcie się. I zaintonował „Pod Twoją obronę”. Ale to nie był śpiew, tylko jeden wielki szloch. Wszyscy płakali. Mój dziadek Krawczyński, który nie chciał jechać, powiedział do mojej mamy: „Franiu, ty jedź z dziećmi a ja tu zostanę, trudno, zginę to zginę”. No i mamusia zostawiła nas na tym wozie z ludźmi i pobiegła na chwilę do dziadka. Miała zaraz wrócić, ale tymczasem czołówka dała rozkaz do wyjazdu w kierunku na Wyrkę i cała kolumna ruszyła. Mama już nie zdążyła wrócić. A wozy jechały i jechały, bo to przecież były tłumy, chyba tysiące ludzi. Mgła była niesamowita. Gdy dojeżdżaliśmy do Wyrki, banderowcy, przepuściwszy czoło kolumny, zaczęli strzelać z karabinu maszynowego. I te ich okropne krzyki: „Hurra! Bić Lachiw! Rezać lachiw! Hurra!”. W tym momencie mój 10-letni brat, który zawsze na boisku szkolnym bawił się z chłopakami w strzelców, krzyknął do mnie: skaczemy z wozu! I niczym mały dowódca, rozkazującym głosem mówił: czołgaj się, czołgaj!. Czołgając się, uciekałam od tych strzałów. Do dzisiaj mam na kolanie szramę od drutu kolczastego. Nie znałam Wyrki. Wydawało mi się, że jestem wśród zbóż. I tylko ten straszliwy obraz: wozy poprzewracane, porozrzucane pierzyny, konie pobite. Ludzie leżący tu i tam – jedni martwi, inni ranni. Krowy chodzące dookoła i ryczące, bo nie były dojone. Zauważyłam spaloną blachę i zorientowałam się, że to resztki spalonego kościoła. Zaczęłam uciekać taką dróżką pomiędzy zbożami, a zboża były piękne tamtego roku. Nagle usłyszałam za sobą tętent konia. Pomyślałam: to na pewno banderowiec. A więc to już koniec! Zaraz zarąbie mnie siekierą albo zakłuje widłami. Zrezygnowana, nawet nie oglądając się, stanęłam przy stojącej tam małej kapliczce i zaczęłam się gorąco modlić. Nagle, w jednym momencie, jakby lotem błyskawicy, znalazłam się na grzbiecie konia. Na moje szczęście, to galopował jeden z naszych zwiadowców z czoła kolumny. Wspaniały młody mężczyzna. Bez zatrzymywania się, w pełnym biegu chwycił mnie za sukienkę i jednocześnie podniósł sprawnym ruchem nogi. Strzelano za nami z karabinu maszynowego, ale szczęśliwie omijały nas kule. Zajechaliśmy do lasu, gdzie była duża grupa rozbitków z czoła kolumny. Mój wybawca tam mnie zostawił mówiąc: to jest polska dziewczynka. Byłam uratowana, choć bosa i w porwanej sukience. Czułam się, jakby podarowano mi drugie życie. Z tymi rozbitkami dotarliśmy bezpiecznie do stacji kolejowej w Grabinie. Tam Niemcy podstawili wagony, bydlęce wagony, aby zawieść nas do Sarn. Weszłam do wagonu, podniosłam głowę, spojrzałam – a tam stał mój brat! Rzuciliśmy się sobie w objęcia z wielkim płaczem, bo ludzie mówili, że Huta Stepańska już nie istnieje, że została wysadzona w powietrze. Nie wiedzieliśmy, co stało się z naszymi rodzicami i dziadkami”. Gdy Stasia Romanówna, uratowana przez bohaterskiego zwiadowcę, wędrowała z grupą rozbitków z czoła kolumny w kierunku linii kolejowej, reszta furmanek wracała w popłochu do Huty Stepańskiej. Obrońcy, po zebraniu informacji co do rozstawienia sił banderowskich w okolicy, przeprowadzili taktyczny atak na pozycje banderowców w okolicy Słonych Błot, po czym por. Kochański zarządził ewakuację. Wszyscy Polacy opuścili Hutę Stepańską w uporządkowanej, kilkukilometrowej kolumnie furmanek, osłanianej przez uzbrojonych obrońców, a dodatkowo także przez gwałtowną popołudniową burzę. Przed nocą dotarli do kolonii Hały, gdzie – po stoczeniu zwycięskiego boju z niewielkim oddziałem banderowców – urządzili warowny obóz i tam przenocowali.”. ( Jacek Borzęcki: Obrona Huty Stepańskiej; w: Kurier Galicyjski, nr 13–14 z 16 lipca – 15 sierpnia 2013; za: http://www.kuriergalicyjski.com/historia/upamietnienia/2434-obrona-huty-stepaskiej?showall=1&limitstart= ).  Jadwiga Majewska (ur. w 1933 roku) w lipcu 1943 roku miała niespełna dziesięć lat. Była świadkiem tragedii w Hucie Stepańskiej. „Byliśmy tam do 18 lipca, a potem wyszedł rozkaz, żeby się wycofać do Sarn, bliżej kolei, tam, gdzie byli Niemcy. […] Szybko wróciliśmy do domu, każdy co mógł, to wziął. Tylko ja nie zdążyłam wejść na furmankę, bo postanowiłam jeszcze wrócić do domu po mój obrazek, który dostałam na Pierwszą Komunię. Biegłam za furmanką, ale było bardzo dużo ludzi. […] Mama krzyczała i wyciągała ręce, żeby mnie wciągnąć na ten wóz, ale nie zdążyłam. Widziałam bardzo dużo pomordowanych. Pamiętam, że napadnięto na nas w trakcie tego wycofywania się. Jak słyszałam te krzyki i strzały banderowców: »Urra, urra, rezać Lachy«, to ja ze strachu przeskoczyłam przez rów, bo zobaczyłam, że niektórzy uciekają do lasu. […] Tam zgubiłam but i ten obrazek. Uciekałam w sukieneczce, w której byłam przyjęta do Pierwszej Komunii, tylko przefarbowanej na niebiesko. […] Zobaczyłam wtedy kobietę z rozciętym brzuchem, nieżywą, przy niej dziecko siedziało, płakało. Widziałam też innych martwych ludzi. Gdy biegłam do lasu, zobaczyłam mojego wujka, brata ojca, który biegł z narzeczoną – złapała mnie za rękę i tak żeśmy szli dzień, noc i jeszcze dzień, aż do Sarn”. („Bery kosu, bery niż i na Lacha…”– relacje ocalałych z rzezi wołyńskiej; w: http://www.zbrodniawolynska.pl/swiadkowie-mowia/beru ).
We wsi Połupanówka pow. Skalat: „18.VII.1943. Połupanówka pow. Skalat. Zamordowany został przez Ukraińców nauczyciel Morzol Stanisław, b. komendant Z.S. i działacz społeczny” (AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 9, k. 170 – 174).
We wsi Suszybaba pow. Kowel upowcy zamordowali 7 ujętych partyzantów AK „Jastrzębia”.
W kol. Szeroka pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 3 Polaków. Ukrainiec Stachu Sołynynka zabił łopatą uratowane z napadu 16 lipca dwoje dzieci Jana Cwinarowicza: 15-letnią Marię i 10-letniego Czesława, którego waląc łopatą 5 razy w głowę rzekł „twerdy lach” (Siemaszko..., s. 135). Ponadto zastrzelili 1 mężczyznę.
We wsi Torskie pow. Zaleszczyki banderowcy zamordowali 11 Polaków, w tym 10-osobową rodzinę Franciszka Markiewicza.
W osadzie Ułanówka pow. Włodzimierz Wołyński zarąbali siekierą 56-letniego Andrzeja Centnera.
We wsi Werbcze Duże pow. Kostopol upowcy wyłapali uciekających Polaków z Huty Stepańskiej i zrobili nad nimi „sąd”, po czym bestialsko wszystkich wymordowali, łącznie 60 Polaków.
We wsi Wyrka pow. Kostopol zaatakowali kolumnę uciekinierów z Huty Stepańskiej i wymordowali ponad 100 Polaków. W dniu 18 lipca z rana jedna z kolumn uchodźców, podczas wycofywania się z Huty Stepańskiej, została zaatakowana przez uzbrojonych Ukraińców w Wyrce w rejonie mostu. Było tam ponad 100 zabitych i wielu rannych. Zginął min. Zbigniew Libera. Część ludzi rzuciła się do ucieczki, zostawiając wozy i pojedynczo przebijała się w kierunku linii kolejowej Kowel-Sarny poprzez lasy i bagna (podczas tej ucieczki utopiło się w bagnie dziecko), a pozostała część kolumny natychmiast zawróciła do Huty Stepańskiej. W tym też czasie grupa około 60 uciekinierów, przeważnie kobiet i dzieci oraz ludzi starszych wiekiem, została schwytana i uprowadzona przez bojówkę ukraińską do pobliskiej wsi ukraińskiej Werbcze. Nie pogrzebane zwłoki zamordowanych w Wyrce pozostały na miejscu, m.in. w dużej liczbie koło kościoła i nad rzeczką Wyrka. „Doszliśmy do Wyrki, pali się młyn. Znajomy mówi do Mamy, [że] to jest zły znak, że to będzie jeszcze masakra. Podeszliśmy jeszcze paręset metrów, strzał z przodu, tak że cała kolumna zatrzymała się. A byliśmy na drodze, z jednej strony krzaki, łąka, z drugiej było zboże, żyto. Jak zaczęli strzelać, krzyczeć „ryzat Lachów”, niesamowity zrobił się krzyk i jęk rannych. Ta cała banda szła na Hutę, ale jak posłyszeli, że idą Polacy, to zrobili zasiadkę, z tyłu zaczęli strzelać, żeby szybciej mieć w swoich rękach tych bezbronnych ludzi. To my z Mamą weszliśmy do tego żyta, był mały kawałek. Pokładliśmy się w bruździe i leżymy. Wokół nas słychać ukraińską mowę, było słychać „rubaj, derżyj Lachów”. Jakie było szczęście, że oni nie weszli do tego żyta. To my tak doleżeliśmy do nocy, ta banda poszła do Huty, było słychać jęki rannych, ludzi i zwierząt.” (Edward Szprigiel: Bóg nas uratował. W: http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/842-bog-nas-uratowa.html ).
W kol. Zabara pow. Horochów zamordowali 25 Polaków (całe rodziny) i doszczętnie obrabowali ich gospodarstwa; z domu Gniotów zabrali nawet garnek z gotującą się na rosół kurą.  Sołtys wsi, Ukrainiec, ze swoim synem urządzili polowanie na dzieci pasące krowy na pastwisku, które po złapaniu były zabijane; z kolei inny „partyzant ukraiński” zabił niemowlę kopnięciem w główkę. (Siemaszko..., s. 174).
    18 lub 19 lipca:  
W kol. Podsielecze pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali 2 Polaków: Michała Krowickiego z 13-letnim wnukiem Zdzisławem.   
We wsi Zwiniacze pow. Horochów miejscowi Ukraińcy mordują uciekinierki ocalałe z pogromu Kowbani, które nocami szły do Horochowa: Paulinę Madurę z córkami lat 17, 22 i 25 (która już w Kowbanii została ranna). Nie uciekły więc daleko.
   19 lipca:
W kolonii Biełczakowska pow. Kostopol zamordowali 10 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol. Dąbrowa /koło Mańkowa/ pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 7 Polaków.
We wsi Dębina pow. Trembowla: „19.07.1943 r. został zamordowany Muszyński i.n. – gospodarz”. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw., tom 7).
W kol. Dykta pow. Borszczów: „Celem tych band jest, drogą powszechnych mordów, usuniecie z tych stron Polaków i stworzenie w ten sposób tutaj zupełnej, 100%-wej supremacji żywiołu ukraińskiego, jako pewny i silny substrakt, mającej w przyszłości najbliższej na tych ziemiach powstać, drogą akcji zbrojnej, wojskowej organizacji ukraińskiej, wolnej, suwerennej Ukrainy rządzonej wyłącznie przez niezależny ukraiński rząd. Powyższe twierdzenia są oparte na faktach notoryjnie znanych. Ukraińcy bowiem po wsiach ze swoimi zamiarami wcale się nie kryją i wprost otwarcie, publicznie je na każdym kroku manifestują. Wystarczy dla ilustracji podać wnioski i dyrektywy uchwalone między innymi na zebraniu publicznym Ukraińców w Oryszkowcach (Bezirk Kopyczyńce), jakie miało miejsce w dniu 27 czerwca 1943 r., a na którym dyrektor szkoły ukraińskiej niejaki Fedorów nawoływał zebranych Ukraińców do zrobienia natychmiastowego porządku z Polakami. Bezpośrednim rezultatem tego zebrania był zbrojny napad na zagrodę gospodarza w Korczakowej, Polaka Ignacego Zabrockiego. Przebieg tego zajścia jest dokładnie opisany w protokole jego zeznań Nr.832/43/W.P., dołączonym do niniejszego pisma jako załącznik 1; oraz mordowanie Polaków na dalszych terenach Kreisu czortkowskiego w następstwie podobnych zebrań jako zamordowanie Polaka gospodarza Chyły Jana wraz z żoną Weroniką w dniu 19 lipca br. na kolonii Dykta ad Szyszkowce, powiat Borszczów.” (1943, 7 sierpnia – Pismo PolKO w Czortkowie do władz niemieckich w związku z falą napadów ukraińskich w powiecie czortkowskim. W: B. Ossol. 16722/1, s. 7-12).
We wsi Huta Stepańska pow. Kostopol po ewakuacji i zamordowaniu około 600 Polaków upowcy spalili wieś, natomiast duchowni prawosławni odprawili przed kościołem dziękczynne nabożeństwo za zwycięstwo nad Polakami, a następnie Ukraińcy spalili drewniany kościół pw. Najświętszego Serca Jezusowego. W Sprawozdaniu „Pierwszej grupy UPA z akcji na Hutę Stepańską” Ukraińcy podają: „Dnia 16. VII o godz. 22-giej oddziały wyruszyły do natarcia na wieś Huta. Oddział pierwszy w kierunku na Borki, drugi na Kurort, trzeci od południowej części. Akcję przeprowadzono likwidując kol. Borek, Lady i część Kurortu i oddziały podeszły pod umocnione stanowiska. Zaalarmowany wróg silnym ogniem maszynowym powstrzymuje natarcie, bój trwa do południa. Na miejsce walki przyciągnięto armatkę i przystąpiono do kolejnego natarcia. Straty wrogów w tym dniu – ponad 150 zabitych. Własnych strat nie było. Następnego dnia 18. VII o godz. 1-szej oddział pierwszy wzmocniony częścią oddziału „Woronoho” ponawia natarcie. Jednej z grup udało się wedrzeć do środka umocnionych pozycji i podpalić budynki. Własne straty 6 zabitych i 3 rannych. Bój trwał do wieczora, a rankiem 19. VII zdobyto umocnienia. /.../ 18. VII druga grupa likwiduje resztę kolonii. W czasie akcji uchwycono wrogi tabor, który uciekał z Huty (150 fur z mieniem). Straty wroga w tym dniu – ponad 800 zabitych./.../ W wyniku przeprowadzonych działań pierwsza grupa w dniach 17, 18 i 19 lipca zlikwidowała następujące wsie i kolonie: Huta Stepańska, kol. Borek, Omelanka, Lady oraz chutory Kamionek, Romaszkowo, Podsielecze, Polany, Hołyń, Temne. Druga grupa zlikwidowała wsie i kolonie: Wyrkę, Siedlisko, Sośniki, Ostrówki, Perespę, Wyrobki, Hały, Szymonisko, Użane, Ziwkę, Berezynę, Tur, Osiewicze, Iwanicze, Długie Pole, Berezówkę. Straty wroga ponad 500 zabitych oraz nieokreślona liczba rannych. Odebrano zrabowane ludności ukraińskiej mienie domowe, bydło, konie i wozy. Zadanie wykonano całkowicie. Rozbijając polskie uzbrojone bandy usunięto zagrożenie, jakie ciążyło nad miejscową ludnością. Jednocześnie oczyszczono teren z okupacyjnej władzy.” Z ukraińskiego sprawozdania wynika, że suma ponad 150 zabitych Polaków w pierwszym dniu ataku i ponad 800 w dniu drugim daje łącznie liczbę... ponad 500 zabitych i nieokreśloną liczbę rannych. Ukraińcy w walce atakując umocnione pozycje stracili... 6 zabitych i 3 rannych. Kłamstwo o „odbieraniu zrabowanego ludności ukraińskiej mienia” pozostawić trzeba bez komentarza.
We wsi Łoszniów pow. Trembowla: „19.VII.1943. Leszczyński Edward, absol. gim. – zamordowany w Łoszniowie i podrzucony pod kościół” (AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 28, k. 73 – 90).  
We wsi Suszczyn pow. Trembowla Ukraińcy zamordowali 22-letniego Polaka. Inni:  „19.07.1943 r. został zam. Jankowski Jan – rolnik”  (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw., tom 7).
„19 lipca 1943 r. komendant Okręgu wydał rozkaz podporządkowania Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa, podlegającego okręgowemu delegatowi Rządu, dowództwu wojskowemu. W ten sposób kierownictwo Okręgu Wołyńskiego AK, wspólnie z Okręgową Delegaturą Rządu, podjęło radykalne środki w obronie zagrożonej ludności polskiej. Oznaczało to scentralizowanie obrony wojskowej i cywilnej w rękach komendanta Okręgu. Następnego dnia tj. 20 lipca 1943 r. powzięta została decyzja utworzenia oddziałów partyzanckich” (Władysław Filar: Wołyń w latach 1939 – 1944, w: Przed Akcją „Wisła” był Wołyń). Rozkaz komendanta Okręgu AK spóźniony był o co najmniej cztery miesiące. Z wielu wsi polskich na Wołyniu pozostały już tylko popioły i często nie pochowane zwłoki ofiar.  
   20 lipca:
Między wsią Chobułtowa a Mikulicze pow. Włodzimierz Wołyński upowcy napadli na uciekinierów ze wsi Mańków pow. Horochów i wszystkich wymordowali, 14 Polaków: 2 mężczyzn, 12 kobiet i dzieci, w tym dwie 16-letnie dziewczyny.  
W kolonii Mańków pow. Horochów upowcy zamordowali 2 Polaków i 6 Ukraińców (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Okno pow. Horodenka: „Bożemski Konrad, leśnik z rodziną, zamordowani 20.07.43 r.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw. tom 8). „W myśl pisma P. Delegata z dnia 3. IX . 1943 Nr. 6899 /T/ 43 Polski Komitet Opiekuńczy w Kołomyi donosi: Dnia 26. VII. br. postrzelono w Jabłonowie [Kołomyja] rzeźnika Lewandowskiego. W tym samym tygodniu zamordowano w Oknie [Horodenka] leśnika Bożemskiego i 3 osoby”.
We wsi Połupanówka pow. Skałat uprowadzili Polaka, nauczyciela, który zaginął bez śladu.
We wsi Zamczysko pow. Dubno zamordowali 15 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Zaturzyn pow. Podhajce zamordowali Marię Nenycz.   
   W nocy 20 na 21 lipca:
W kol. Podsielecze pow. Kostopol Ukraińcy w kolejnej obławie na ukrywających się w lasach i na bagnach zamordowali 11 Polaków, w tym porąbali i pokłuli: Grzegorza Sulikowskiego, lat 48, jego żonę Anastazję, lat 45 i ich dzieci: 16-letnią Józefę, 14-letniego Józefa, 12-letniego Marcelego, 7-letnią Malwinę, 3-letnią Janinę i niemowlę Danutę; ponadto 28-letniego Antoniego Rudnickiego cięli piłą po kawałku od stóp do głowy, jego 25-letniej żonie w ciąży rozpruli brzuch oraz zamordowali ich 3-letniego syna Czesława.  
We wsi Sieniawa pow. Brzeżany: „W nocy z 20 na 21.VII.1943. Sieniawa pow. Brzeżany. Przed obejście gospodarza Nenycza zajechała furmanka i dwóch osobników konno. Wyprowadzili Nenycza i jego żonę z mieszkania, kazali im siadać na furę i odjechali w nieznanym kierunku. Sprawcy mówili po ukr. byli to prawdopodobnie Ukraińcy z sąsiedniej wsi” (AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 9, k. 170 – 174).
W kol. Stepanie pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali 1 Polaka, rymarza.
   18 lub 21 lipca:
We wsi Ożgowo pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali 3 starszych Polaków.
   21 lipca:
W kol. Nowiny pow. Włodzimierz Wołyński w walce z UPA zginął 1 Polak z samoobrony.
We wsi Kosmacz pow. Kołomyja banderowcy zamordowali 5 Polaków, w tym inż. Alojzego Żmigrodzkiego z 5-letnią córką Krystyną.  
We wsi Łabędzianka pow. Dubno zamordowali1 Polaka (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Witkowce pow. Krzemieniec: „Dnia 21.VII (środa) 1943. Zabili bandyci w Witkowcach następujących starców Polaków, nie mogących uciekać: 1. Liskiewiczowa Anna: 71 lat 2. Liśkiewicza Adama:48 lat (ułomny kaleka). 3. Szynkaruk Marcin (80 lat). 4. Ciura Marcelina (85 lat). 5. Murza Franciszek (80 lat).  6. ?”  (Andrzej Biernat, 23.11.2009, na podstawie zeszytów o. Tadeusza Chrobaka. Fragmenty wybrała Iwona Kopańska – Konon; w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl). W. i E. Siemaszko na s. 438 podają odnośnie wsi Witkowce: „W Wielkim Tygodniu (19 – 23 kwietnia) 1943 r., w nocy, upowcy zabrali z domów trzech mężczyzn o nie zapamiętanych nazwiskach: woźnicę hr. Grocholskiego z Kołodna; działacza harcerskiego; i „przykładnego” katolika. Za wsią przywiązali ich za nogi do wozu konnego i wlekli za wozem aż na cmentarz w Kołodnie, tj. około 4 km”. Nie odnotowują mordu ww. osób.
   22 lipca:  
We wsi Bitków pow. Nadwórna banderowcy zamordowali oficera rezerwy WP.
We wsi Boryczówka pow. Trembowla: „22.07.1943 r. został zamordowany Muszyński i.n., l. 27, syn Karola”.  (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw., tom 7).  
W kol. Dmitrówka pow. Łuck zamordowali 43 Polaków; ciała ofiar znajdowano pokawałkowane w różnych miejscach; 20-letni Józef Figa miał zdzierane pasy skóry (Siemaszko..., s. 639). Podczas tego napadu został zastrzelony przez bojówkę UPA  robotnik leśny Karl Figa lat 55, natomiast jego żonę Jadwigę lat 50 i córkę Anielę lat 25 zakłuli bagnetami. (Edward Orłowski...,  jw.).
We wsi Detynicze pow. Dubno zamordowali 1 Polaka (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Hleszczawa pow. Trembowla: „22.07.1943 r. zostali zam. na polu: Dżumaga i.n. – gospodarz; Sokół i.n. –gospodarz”. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw., tom 7).
We wsi Kosmacz pow. Nadwórna;  „W myśl pisma P. Delegata z dnia 3.IX. 1943 Nr. 6899/T/43 Polski Komitet Opiekuńczy w Kołomyi donosi: Dnia 22 VII. 1943 w Kosmaczu [Nadwórna] zamordowano inż. z kopalni i 3 osoby”. „Kosmacz. W tym czasie w pobliskim Kosmaczu: zabito na drodze żonę inż. Kuźmińskiego wraz z 4 letnią córką, zamordowano inż. Żmigrodzkiego wraz z 9 letnią córką (22.VII.1943) i resztą rodziny, zabito w Kosmaczu p. Klisowskiego wraz z całą rodziną (zwłoki 6 osób znaleziono w leśnej rozpadlinie), w czasie napadu na pracowników kopalni naftowej w Kosmaczu bandyci Rusini gwałcili kobiety i dziewczęta, zabito profesora gimnazjum Budzianowskiego.”  (www.szeszory.3-2-1.pl). Patrz: 24 lipca 1943.
W kol. Lipska pow. Horochów wymordowali ludność cywilną w tej polskiej kolonii, liczba ofiar nie została ustalona; m.in. Ukraińcy torturowali 2 Polaków, swoich szkolnych kolegów, a potem spalili ich żywcem. Kolonia ograbiona i spalona przestała istnieć.  
We wsi Łobaczówka pow. Horochów zamordowali 43 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Oliwnica pow. Dubno po wysiedleniu z miasteczka Krasiczyn pow. Przemyśl: „Po wysiedleniu na Wołyń do wsi Oliwnica pow. Dubno 22.07.43 r. zostali zamordowani: 1-7. Zalewski Józef z żoną z domu Grochowską; Zalewski Władysław syn Józefa i Zalewska Maria jego żona oraz ich troje dzieci.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw. tom 8).
   23  lipca:
We wsi Hleszczawa (Kleszczawa) pow. Trembowla: „23.07.1943 r. został zam. Michał Sokół l. 40”. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw., tom 7).
W przysiółku Hubinek należącym do gminy Lubycza Królewska pow. Rawa Ruska Ukraińcy zamordowali Zofię Borowicz.
W kol. Kamionka pow. Kostopol: „Biskup Jan Bagiński urodził się we wsi Kamionka w województwie wołyńskim. W 1943 roku, gdy ukraińscy nacjonaliści wymordowali polskich mieszkańców miejscowości, miał 11 lat. - To, że teraz z panem rozmawiam, zawdzięczam naszemu sąsiadowi Makarowi Najstrukowi - mówi biskup. Wieczorem do domu Bagińskich przybiegła córka Najstruka. Powiedziała, że przysłał ją ojciec. W ich domu zgromadzili się banderowcy i zamierzają w nocy zaatakować polskie domostwa. Jeżeli Bagińscy chcą żyć, powinni szybko uciekać. Rodzina natychmiast opuściła wieś. Została tylko prababcia, która powiedziała, że "jej starej na pewno nie ruszą". - Tej nocy Polacy zostali wyrżnięci. Prababcię zasztyletowano, a naszych sąsiadów porąbano siekierami. Zginęła między innymi spokrewniona z nami rodzina Burakowskich. 12-letnia dziewczynka próbowała uciekać, Ukraińcy dopadli ją w polu... - opowiada duchowny.” (Piotr Zychowicz: „Ukraińcy, którzy ratowali Polaków”; w: „Rzeczpospolita” z 26 października 2010). „To byli ludzie z innych miejscowości, przynależący do banderowców. Oczywiście, ta tragiczna noc, kiedy już zniszczono i wymordowano tę nieliczną kolonię polską Kamionka, rozpoczęła się od tego, że w domu ukraińskich sąsiadów, przygotowywano plan eksterminacji rodzin polskich. Ten sąsiad Ukrainiec odważył się posłać swoją kilkunastoletnią córeczkę do nas, żeby przekazać, abyśmy natychmiast uciekali, dlatego że tej nocy zginiemy. Bez zastanowienia spakowaliśmy się i uciekaliśmy w kierunku miejscowości Bystrzyce nad rzeką Słucz, bo tam stacjonowali jeszcze Niemcy. Na tym etapie, jeszcze nas bronili. Po drodze do Bystrzyc, gdy przechodziliśmy przez wioskę Rudnia Pohoryłowska, zostaliśmy ostrzeżeni przez ukraińskiego gospodarza, który miał dom przy drodze: wam to nie ujdzie, oni przecież są na koniach, dogonią was i zabiją, dlatego lepiej będzie, jak schowacie się w mojej stodole za słomą. Nie wiem, ile myśmy tam czekali, ale rzeczywiście stało się tak, jak ten człowiek przewidywał. Kilkunastu uzbrojonych mężczyzn pędziło w kierunku Bystrzyc, tą drogą, którą przypuszczali, że uciekamy. On oczywiście, siedząc lub stojąc przy płocie, pytany czy nie widział Bagińskich, powiedział: ależ tak, widziałem, to już trochę minęło, musicie szybko jechać, jeżeli chcecie ich dopaść przed Bystrzycami. Popędzili jak potrafili szybko. Oczywiście, jak już nas nie dopadli, wrócili. Zjedli posiłek u tego gospodarza, on postawił im wódkę i pojechali. Wtedy wyszliśmy ze stodoły i udaliśmy się w kierunku Bystrzyc, dzięki temu, nasza rodzina się uratowała.  Z mojej wioski uciekliśmy my, wcześniej jeszcze jedna rodzina. Resztę wybili. Otoczyli naszych sąsiadów i wymordowali wszystkich, w tym rodzinę babci - Burawskich, siedem osób. Z naszej rodziny nie chciała uciekać tylko nasza prababcia. Powiedziała, że takiej staruszki nie zabiją. Nie chciała z nami jechać. Zabili ją.” (Bp Jan Bagiński: przeżyłem rzeź wołyńską dzięki pomocy ukraińskich sąsiadów; 2013-12-02; w: http://historia.wp.pl/title,Bp-Jan-Baginski-przezylem-rzez-wolynska-dzieki-pomocy-ukrainskich-dow,wid,16143048,wiadomosc.html?ticaid=115557 ). Wg Siemaszko (s. 264 – 265) do Prokopa Majstruka 23 lipca 1943 roku przyszło 10 upowców z rozkazem zabicia wszystkich Polaków w Kamionce, ale ten upił ich, a jego żona ostrzegła Polaków. Za tę pomoc zamordowali oni 8-miu swoich rodaków, Ukraińców, w tym 2 dzieci. Podają też, że potem zamordowali rodzinę Burawskich oraz Michalinę Bagińską, lat 82, oraz w 1943 roku rodziny Brzozowskich i Burawskich (Burakowskich).
We Lwowie policjanci ukraińscy zamordowali 1 Polaka.
We wsi Ławrów pow. Łuck Ukraińcy z Zaborola zamordowali Polkę, Lipską.   
We wsi Ochnówka pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali 11 Polaków, w tym 3-osobową rodzinę z 18-letnią córką której rozpruli brzuch, kilkuletniemu dziecku roztrzaskali głowę, siekierami zarąbali 4-osobową rodzinę kowala Marcina Bronickiego z 2 synami, utopili w studni 68-letniego mężczyznę, zamordowali 7-miesięczne dziecko polsko-żydowskie (Żyda i Polki).  
W przysiółku Posiecz wsi Łomna pow. Turka został zamordowany przez banderowców leśniczy Jan Tuczyński. „23.VII.43 Posiecz Pow. Turka: Tyczyński Jan, leśnik, zamordowany.” (1944. luty – marzec – Wykazy mordów i napadów na ludność polską sporządzone w RGO we Lwowie na podstawie meldunków przekazanych z terenu. W: B. Ossol. 16722/2, s. 219-253).
We wsi Zimno pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali 42-letniego Stanisława Burka.
   W nocy z 23 na 24 lipca:
We wsi Bitkowce pow. Rohatyn: „W nocy z 23 na 24.VII.1943. Bitkowce koło Rohatynia. Uprowadzony został przez Ukraińców młynarz, zaś kasjer młyna został w czasie ucieczki zastrzelony. Obydwaj narodowości polskiej” (AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 9, k. 170 – 174).
We wsi Lipica Dolna pow. Rohatyn: „W nocy z 23 na 24.VII.1943. Lipica Dolna pow. Rohatyn. Ukraińscy bandyci napadli na b. posterunkowego nazwiskiem Gil. W wyniku czego został on uprowadzony” (AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 9, k. 170 – 174).
   24 lipca:
W kol. Abramowce pow. Kowel: “Zagładę Abramowca, części Radowicz, przyniosła pacyfikacja niemiecka w upalną sobotę 24 lipca 1943 roku. Przyczyną bezpośrednią była jednak prowokacja ze strony OUN – UPA. Tego dnia w godzinach porannych traktem przez Abramowiec przejechała z Kowla do Tuliczowa kolumna około 20 ciężarówek niemieckiej żandarmerii. Niebawem od strony Tuliczowa, następnie Litynia rozległy się strzały. Godzinę później pod Abramowiec podeszła gęsta tyraliera żandarmów, którzy zaczęli strzelać do uciekających, zapalając pociskami zabudowania. Zaskoczeni, przerażeni mieszkańcy szukali ukrycia w zabudowaniach, ogrodach, krzewach, bruzdach, łanach zbóż. Niestety, szczelna tyraliera wyszukiwała ukrytych, mordując każdego. Niektórzy, ukryci w budynkach, spłonęli żywcem. Słupy czarnego dymu złowieszczo wzbijały się w błękitne niebo. Samolot krążył nad pacyfikowanymi wsiami ostrzeliwując je z pokładowej broni. Artyleria pociągu pancernego spod Turzyska ostrzeliwała płonące wsie. Pociski z szumem przelatywały nad nami i wybuchały w płonących wsiach. Tę noc, jak i wiele poprzednich, spędziliśmy z rodzicami w ukryciu, tym razem w zbożu. Obudziła nas gwałtowna strzelanina i głośne wybuchy. W trwodze oczekiwaliśmy najgorszego. Abramowiec został starty z powierzchni ziemi. W kolonii zamordowano 25 osób, a 2 zostały ranne. /.../  W pobliskich Piórkowiczach zamordowano pięcioosobową rodzinę Małków, troje dzieci zostało wrzucone przez okno do płonącego domu. Ranni; Antonina Dulkowska i Stefan Gut, zamordowany przez upowców we wsi Peresieka niedaleko Zasmyk. Lista osób może być niepełna”. (Feliks Budzisz: Zagłada Abramowca; w: http://wolyn.org/index.php/informacje/101-zagada-abramowca; 27 marca 2011).  
We wsi Kosmacz pow. Kołomyja Ukraińcy zamordowali 6-osobową rodzinę polską Klisowskich. Inni: „W pobliskim Kosmaczu: zabito na drodze żonę inż. Kuźmińskiego wraz z 4 letnią córką, zamordowano inż. Żmigrodzkiego wraz z 9 letnią córką (22.VII.1943) i resztą rodziny, zabito w Kosmaczu p. Klisowskiego wraz z całą rodziną (zwłoki 6 osób znaleziono w leśnej rozpadlinie), w czasie napadu na pracowników kopalni naftowej w Kosmaczu bandyci Rusini gwałcili kobiety i dziewczęta, zabito profesora gimnazjum Budzianowskiego”. (www.szeszory.3-2-1.pl). „Dn. 24 VII. br. w Szeszorach zamordowano w okrutny sposób proboszcza ks. Grzesiowskiego, któremu uwiązano do szyi sznur i tak go długo na nim wleczono, aż skończył, uduszony. W tymże czasie zamordowano lekarza dr. Kaliniewicza, a następnie oblawszy benzyną podpalono.” (1943, październik - Zbiór raportów dotyczących napadów ukraińskich na terenie Małopolski Wschodniej zarejestrowanych przez RGO we Lwowie. W:  AAN 47, s. 5-11, 13-15).  „9 sierpnia 1943. To było w gazecie niedzielnej, że w Pistyniu, tam gdzie jest ciocia Stasia, śmiercią męczeńską zmarli w ostatnich dniach lipca: 1. proboszcz rzym. kat. w Pistyniu ksiądz Józef Grzesiowski, 2. Dr. Kaliniewicz były dyrektor szpitala w Kołomyi mieszkający w Pistyniu, 3. Kuźmińska Rozalia, 4. inż. wraz z córką, 5. inż. Alojzy Zmygrodzki wraz z córką i Budzianowski.” (Danuta Krystyna Danyluk – Żabska: „Dzienniczki Danusi”; w:  http://www.brodzianie.pl/pdf/danusia.pdf ). „Nieco później został uprowadzony do lasu, a następnie zamordowany niejaki Klisowski wraz z całą rodziną (6 osób) z Kosmacza. Zwłoki znaleziono w leśnej rozpadlinie. W czasie napadu na pracowników kopalni naftowej w Kosmaczu gwałcili bandyci kobiety i dziewczęta.” (1943, październik - Zbiór raportów dotyczących napadów ukraińskich na terenie Małopolski Wschodniej zarejestrowanych przez RGO we Lwowie. W:  AAN 47, s. 5-11, 13-15). „Pistyń  Tej samej nocy z 25 na 26 lipca 1943 roku Rusini uprowadzili z plebani w Pistyniu ks. Józefa Grzesiowskiego, zanim go zabili wcześniej był w bestialski sposób torturowany. Oba zabójstwa zostały opisane w relacji o. Eugeniusza Węgrzyna.” (www.szeszory.3-2-1.pl).  
We wsi Krupiec pow. Dubno zamordowali 1 Polaka (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W majątku Lityń pow. Kowel miejscowi Ukraińcy zamordowali młode polskie małżeństwo: Karolinę Słowik z mężem.  
We wsi Michałków pow. Kołomyja banderowcy zamordowali Polaka, rolnika Pieczonkę ( B. Ossol. 16721/1, s. 183-184).
We wsi Piatydnie pow. Włodzimierz Wołyński  zamordowali 48-letniego Jana Johana.
We wsi Pistyń pow. Kosów Huculski obrabowali plebanię, uprowadzili ks. Józefa Grzesiowskiego i udusili go sznurem na łące pod lasem koło wsi Szeszory.
W kol. Podryże pow. Kowel zamordowali Rafała Citowicza, lat 42.
We wsi Szeszony pow. Kosów Huculski uprowadzili i zamordowali dr Stanisława Kaliniewicza, ordynatora szpitala w Kołomyi; „Doktor został przebity bagnetem, w głowie miał trzy kule, jedną nogę złamaną, drugą bosą, plecy spalone do kości” (Jastrzębski..., s. 183, stanisławowskie;  „Na Rubieży” nr 33-34/1999).

   25 lipca:  
We wsi Gnojno pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali 7-osobową rodzinę polską: mieszkankę kolonii Mikołajówka 37-letnią Wiktorię Dobrowolską i jej 6 dzieci.
W kol. Jeziorany Czeskie pow. Łuck około 10-osobowa grupa upowców uzbrojona w karabiny, siekiery, noże i piłę do cięcia drzewa zamordowała 14 Polaków, w tym dwie rodziny, które uciekły z Jezioran Szlacheckich, chociaż tam wcześniej opłaciły złotem Ukraińcom swe bezpieczeństwo i otrzymały obietnice, że nic nikomu się nie stanie. Wszystkie osoby torturowali 4 -5 godzin zadając liczne obrażenia. Kobietom poobcinali piersi i zmasakrowali twarze, wszystkich dźgali bagnetami. Zaczynali od najmłodszych członków rodziny kończąc na najstarszych. Podczas mordowania „powstańcy ukraińscy” mówili, że ofiary „muszą długo umierać, bo są dobrymi ludźmi”. Zginęli: 48-letni Stanisław Biernacki, jego około 45-letnia żona Maria, ich dzieci: 24-letni Franciszek, 22-letnia Stefania, 20-letnia Halina, 18-letnia Bronisława i 5-letnia Jadwiga; druga rodzina: 41-letni Józef Biernacki, jego 39-letnia żona Marta, ich córki: 16-letnia Stanisława i druga, 14-letnia; a także nauczycielka tych dzieci Pecowa oraz przebywający u Józefa Biernackiego: 45-letnia Ewelina Budkiewicz - siostra Marty Biernackiej-  i  45-letni Sinicki – siostrzeniec Józefa Biernackiego.
We wsi Ławrów pow. Łuck Ukraińcy zamordowali Kazimierza Siateckiego.

   26 lipca:  
We wsi Gaje (Bogdanówka ?) pow. Lwów  został zamordowany przez bojówkę OUN w czasie podróży z Zadwórza do Lwowa leśniczy Kuczyński Henryk lat 40.
We wsi Iwanówka pow. Trembowla: „26.VII.1943. Iwanówka pow. Trembowla. Ukraińcy zamordowali Polaka, b. elewa orkiestry KOP w Kopyczyńcach” (AAN, AK, sygn. 203 /XV/ 9, k. 170 – 174).
We wsi Jabłonów pow. Kołomyja banderowcy zamordowali Jana Lewandowskiego.
We wsi Posiecz pow. Stanisławów uprowadzili i zamordowali 1 Polaka, był to leśniczy Tyczyński ; los pozostałych Polaków (około 50 osób) nie został ustalony.
W kol. Pzebraże pow. Łuck w potyczce z upowcami zginął 1 Polak.
We wsi Radochówka pow. Równe Ukraińcy zamordowali 21-letniego Aleksandra Murasa.  

We wsi Bukowina pow. Biłgoraj 26 lipca 1943 roku miał miejsce pierwszy odwet Polaków wobec Ukraińców: Oddział AK-NOW „Ojca Jana” spalił 31 gospodarstw, które wcześniej należały do Polaków i zastrzelił 10 Ukraińców.  

   W nocy z 26 na 27 lipca:
We wsi Gaje pow. Lwów banderowcy zamordowali w młynie 3 Polaków, w tym kobietę. „W najbliższych okolicach Lwowa były w ostatnim tygodniu napady zbrojnych bojówek ukraińskich w Gańczarach, Sichowie, Dawidowie, w Podborcach i w Gajach. W tej ostatniej miejscowości zamordowano 5-ciu Polaków.”  (1943, 29 lipca - Odpis pisma Delegata RGO we Lwowie Leopolda Tesznara do Prezesa Adama Ronikiera w sprawie sytuacji uchodźców polskich z Wołynia. W:  B. Ossol. 16721/2, s. 233 ; oryginał pisma por.: AAN 48, s. 2). „Wyciąg z nekrologów:za spokój duszy śp. Józefa Szulika lat 61, Franciszki Oliwianki lat 32, Alojzego Suchackiego lat 28, zmarłych nagłą śmiercią w nocy z 26/27 lipca br. w Gajach koło Lwowa.” (1943, październik - Zbiór raportów dotyczących napadów ukraińskich na terenie Małopolski Wschodniej zarejestrowanych przez RGO we Lwowie. W:  AAN 47, s. 5-11, 13-15).
    27 lipca:
W kol. Antonówka Szepelska pow. Łuck podczas napadu UPA zginęło 3 Polaków, w tym 18-letni.
We wsi Gnojno pow. Włodzimierz Wołyński ukraińscy policjanci zamordowali Feliksę Dolecką uciekającą ze wsi Swojczów do Włodzimierza Wołyńskiego. „Antonina i Kazimierz wspominają także: "Na rok przed swoją śmiercią przyszedł do nas Bolesław Roch i jak zwykle wspominaliśmy też tragiczne wydarzenia na Wołyniu. W pewnym momencie wspomniałem moją i mojej żony serdeczną koleżankę Felicję Dolecką. Zwierzyłem się Bolkowi, że nie wiem do dziś, co się z nią właściwie stało, słuch po niej zaginął. Wtedy Bolek zaskoczony zapytał mnie znacząco: "To ty nie wiesz, została brutalnie zamordowana przez Ukraińców w Gnojnie!" I zaczął nam opowiadać, jak to się stało: "Z posterunku policji ukraińskiej w Gnojnie przyjechało do domu Felicji w Swojczowie, dwóch znanych jej ukraińskich policjantów. Powiedzieli do Felicji tak: "Zbieraj się odwieziem cię do Włodzimierza Wołyńskiego, bo tutaj Ukraińcy cię zabiją!" Ona już w tym czasie wiedziała o tragedii jaka wydarzyła się niedawno w polskim Dominopolu. Zaufała Ukraińcom, zebrała pospiesznie swoje rzeczy do walizek, wsiadła z nimi na furmankę i odjechali. Zamiast jednak do Włodzimierza Wołyńskiego pojechali w trójkę na posterunek policji ukraińskiej w Gnojnie. Tam ją gwałcili, a w końcu zaciosali kołka i wbili jej ten pal w błonę poślizgową. Tak wbili ją na pal, zupełnie jak za okrutnych czasów ich bohatera narodowego Bohdana Chmielnickiego." Z tego co nam dalej mówił zorientowałem się, że Bolkowi powiedział o tym Stanisław Czop. Staszek, który już umarł, był Polakiem z Niedzielisk. Ożenił się jeszcze przed wojną z Ukrainką z Siedlisk koło Zamościa i przystał ściśle do Ukraińców. W lecie 1943 r. był komendantem policji ukraińskiej właśnie w Gnojnie, gm. Werba, powiat Włodzimierz Wołyński. Na własne oczy widział jak zamordowano Felicję Dolecką ze Swojczowa. Po wojnie zamieszkał ponownie w Siedliskach i właśnie tam opowiedział swoje świadectwo Bolkowi Roch.” (Antonina i Kazimierz Sidorowicz, w: jw.).
W przysiółku Hubinek należącym do wsi Lubycza Królewska pow. Rawa Ruska upowcy zamordowali 5 Polaków, w tym 4 kobiety.
We wsi Komnatka pow. Krzemieniec zamordowali 4 Polaków: 4-letniego chłopca oraz matkę z 2 córkami.
We wsi Rosochacz pow. Turka zamordowali 4 Polaków: gajowego Michała Sztogryna, jego żonę Franciszkę, ich 3-miesięczne dziecko Kazimierza oraz siostrę gajowego Marię Gron.  
   28 lipca:  
W mieście powiatowym Horodenka woj. stanisławowskie: „28.VII.43 Horodenka ad Kołomyja Borzewski Kornel, leśnik, zamordowany.” (1944. luty – marzec – Wykazy mordów i napadów na ludność polską sporządzone w RGO we Lwowie na podstawie meldunków przekazanych z terenu. W: B. Ossol. 16722/2, s. 219-253).
We wsi Kołodeżno pow. Kowel Ukraińcy zamordowali 3-osobową rodzinę polską z 24-letnią córką.
We wsi Łoszniów pow. Trembowla zamordowali 1 Polaka.  
W mieście powiatowym  Skałat woj. tarnopolskie został zamordowany przez bojówkę OUN-UPA  leśniczy Zdzisław Popowski  (Edward Orłowski..., jw.).  „28.VII.43 Skałat Popowski, leśnik, zamordowany.” (1944. luty – marzec – Wykazy mordów i napadów na ludność polską sporządzone w RGO we Lwowie na podstawie meldunków przekazanych z terenu. W: B. Ossol. 16722/2, s. 219-253).
We wsi Zaturce pow. Horochów zamordowali 22-letnią Weronikę Szpejtę.
   29 lipca:
We wsi Łoszniów pow. Trembowla: „29.VII.1943. Łoszniów pow. Trembowla. Miejscowi Ukraińcy: Góral Józef, Kobel Wasyl, Wasylków Paweł, Pasieka Władysław, Rejchor Władysław zamordowali Polaka akademika Edwarda Leszczyńskiego” (ANN, AK, sygn. 203 /XV/ 9, k. 170 – 174).
We wsi Pistyń pow. Kosów Huculski Ukraińcy zamordowali 3-osobową rodzinę polską. „W myśl pisma P. Delegata z dnia 3. IX . 1943 Nr. 6899 /T/ 43 Polski Komitet Opiekuńczy w Kołomyi donosi: Dnia 29. VII. br. w Pistyniu  zamordowano wieśniaka Marchewkę wraz z żoną i dzieckiem”. (B. Ossol. 16721/1, s. 183-184).
W kol. Polesie pow. Równe zamordowali 52-letniego Szymona Borsuka.

   Od lutego do 30 lipca 1943 roku:  
W kol. Janówka pow. Sarny upowcy zamordowali 12 Polaków z rodziny Bieleckich.  
   30 lipca:
W kol. Antonówka pow. Sarny upowcy oraz chłopi ukraińscy spalili 98 zagród polskich i zamordowali 40 Polaków /liczba niepełna/ (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.). Około godz. 23-ciej następuje atak UPA na kolonie: Perespa, Sunia, Terebunia, Załawiszcze, Parośle II, Wydymer, osady Antonówka i Piłsudy oraz inne miejscowości położone na północ od torów kolejowych. Polacy uciekają w kierunku stacji kolejowej licząc na ochronę oddziału niemieckiego. Po drodze natknęli się na zasadzkę upowców, którzy wyszli tyralierą z lasu spod stacji. Zabijali siekierami, pikami, bagnetami, widłami. Po lasach i bagnach trwa przez kilka dni polowanie na ukrywające się rodziny bądź pojedynczych Polaków oraz bestialskie mordowanie schwytanych.  Antoni Przybysz: „W nocy z 30 na 31 lipca oddziały UPA napadły na wszystkie kolonie polskie na terenie gmin Antonówka, Włodzimierzec, Dąbrowica i Stepań /…/ Widziałem jak banda UPA wymordowała mieszkańców kolonii Antonówka na Wołyniu, spalono ich domy i cały dobytek /…/ sam widziałem jak UPA zabiła 37 osób, wśród nich było 3 moich krewnych.” (Antoni Przybysz „Wspomnienia z umęczonego Wołynia: 1939-1945”).
We wsi Bielin pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali 2 Polaków: Stanisława Janusza, lat 20, i Antoniego Knysza, lat 18.   
We wsi Boremel pow. Dubno szef miejscowej Służby Bezpeky OUN, poprzednio policjant ukraiński, Kozaczuk, po torturach zamordował 2 Polki: sparaliżowaną żonę aptekarza Annę Nitkiewicz, lat 48 oraz jej opiekunkę Władysławę Figurkowską, lat 53, wdowę.  
We wsi Czernelica pow. Horodenka: „W tym samym czasie zamordowano w Czernelicy [Horodenka] małżeństwo Szlambergier,” (1943, 8 września – Pismo PolKO w Kołomyi do Delegata RGO we Lwowie dotyczące napadów i mordów dokonywanych na Polakach na terenie powiatu. W: B. Ossol. 16721/1, s. 183-184). Prawdopodobnie chodzi o dzień 30.VII. 1043 r.
W majątku Dąbrowa, w koloniach: Porada, Rafałówka, Sernikowa Niwa, Setkówka, Kruszewo, Krasna Góra, Janówka, Grabina, Giedrojciówka, Purbejówka oraz w futorze Struga – wszystkie w pow. Sarny, upowcy i chłopi ukraińscy dokonują rzezi ludności polskiej.  Liczba ofiar nie jest znana. Ci, co zdołali uciec, w następne dni są wyłapywani, torturowani i zabijani, większość zwłok nie została pogrzebana.
W kol. Kopaczówka pow. Sarny zamordowana została rodzina polska, która przyszła pracować na polu: Adam Wolak, jego żona i 20-letnia córka Genowefa. Ukraińcy ojca zarąbali siekierą, matce i córce w czasie tortur zdzierali skórę i solili rany.
W kol. Giedrojciówka pow. Sarny spalili polskie gospodarstwa, wiadomo o zamordowaniu 1 Polaka.
W kol. Grabina pow. Sarny zamordowali kilkunastu Polaków, imiennie znane są tylko 2 ofiary.
We wsi Hołyczówka pow. Równe zamordowali 4-osobową rodzinę polską: Rozalię Ładnik, lat 36 z 3 dzieci lat 3, 6 i 12.
We wsi Hwozdów pow. Równe zamordowali 2 Polki, reszta Polaków zdołała uciec do miasteczka Korzec.
We wsi Jasieniów Górny pow. Kosów Huculski zamordowali Polaka, pracownika poczty.  Inni: „W myśl pisma P. Delegata z dnia 3. IX . 1943 Nr. 6899 /T/ 43 Polski Komitet Opiekuńczy w Kołomyi donosi: Dnia 30. VII. br.  zamordowano w Jasieniowie Górnym [Kosów] Hołyńskiego funkcjonariusza przy kolczykowaniu bydła.
We wsi Kołbanie pow. Sarny liczba ofiar nie jest znana.
W kol. Krasna Górka pow. Sarny spalili polskie gospodarstwa, wiadomo o zamordowaniu 1 Polaka.
W kol. Kruszewo pow. Sarny spalili polskie gospodarstwa, wiadomo o zamordowaniu 2 Polaków.
We wsi Mołotków pow. Krzemieniec zamordowali 17 Polaków.
W kol. Poroda pow. Sarny spalili polskie gospodarstwa i zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
W kol. Prurwa (Przerwa) pow. Sarny Polacy bronili się przez dwa dni podczas napadu upowców,  zamordowanych zostało 2 Polaków. Bronisław Rudnicki: „Uderzyli na nas z trzech stron na linii Capczewicze – Kopaczówka - Wydymer. Rozgorzała walka. Ukraińcy podpalili kilka domów które zostały opuszczone, ludzie bronili się w jednym miejscu wokół zbudowanego schronu, od trzynastoletnich chłopców po starców wszyscy w liczbie ponad 200 osób. Mieliśmy na obronę 4-5 karabinów maszynowych, dubeltówki i fuzje. Dzielnie broniliśmy się ze schronu, strzelając do napastników. Na przeszkodzie stał nam dom Mariana Rudnickiego, właściwie jego stodoła za którą kryli się upowcy. Była zbyt blisko, istniała obawa, że napastnicy podejdą i wrzucą granaty do schronu, wykopanego na posesji Adama i Zygmunta Rudnickich. Za domem i stodołą był dół, za nim łąka Romańskiego i dzielił ich płot. Zapadła decyzja podpalenia zabudowań Rudnickiego, by oczyścić nam pole rażenia. Na ochotnika zgłosił się Marian Bańkowski z Krasnej Górki, podpalił wszystko. Niestety zauważyli to banderowcy i zastrzelili naszego podpalacza. Oprócz Bańkowskiego zginęło jeszcze kilku mieszkańców. Następnej nocy atak ponowiono ze zdwojoną siłą. Uderzyli też na sąsiednią Porodę i Choromce, wokoło wszystko się paliło. Przy jednym z punktów obronnych zabito kilku upowców i ranili ich dowódcę, który przyjechał do Prurwy na białym koniu, jak na ironię w polskim mundurze oficerskim. Na głowie miał jednak granatową ukraińską czapkę. Jak spadł z konia zaczął krzyczeć „Marusiu moja Marusiu, luboja Marusiu, ratuj mne ratuj, gde ty myny zabyła” Obrońcy zorientowawszy się co się dzieje, zwiększyli pole rażenia i nie pozwoli banderowcom zabrać go z pola walki. Niestety zaczęło brakować amunicji, lecz napastnicy w porę się nie zorientowali i tak dotrwaliśmy do rana. […]  Prurwa nasza rodzinna wieś została całkowicie spalona”. (http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/807-moje-kresy--bronisaw-rudnicki.html ).
W kol. Purbejówka pow. Sarny upowcy spalili polskie gospodarstwa i zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
W kol. Sernikowa Niwa pow. Sarny spalili polskie gospodarstwa i zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
W kol. Setkówka pow. Sarny spalili polskie gospodarstwa i zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.  
W futorze Struga pow. Sarny spalili polskie gospodarstwa i zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
We wsi Szumbor pow. Krzemieniec Ukraińcy zniszczyli całkowicie kościół pw. Najświętszego Serca Jezusa z 1905 roku, wycięli stare lipy i zniszczyli grobowce.  
We wsi Tyszkowce pow. Horodenka: „30.07.1943 r. zostało zamordowane małżeństwo Szlombergierów.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw. tom 8).  Inni: „W myśl pisma P. Delegata z dnia 3. IX . 1943 Nr. 6899 /T/ 43 Polski Komitet Opiekuńczy w Kołomyi donosi: Dnia 30. VII. br.  zamordowano w Czernelicy [Horodenka] małżeństwo Szlambergier„.
W miasteczku Włodzimierzec pow. Sarny upowcy zastrzelili 43-letnią Reginę Rudnicką.
We wsi Zabłotów pow. Śniatyn: „W myśl pisma P. Delegata z dnia 3. IX . 1943 Nr. 6899 /T/ 43 Polski Komitet Opiekuńczy w Kołomyi donosi: Dnia 30. VII. br. zamordowano w Zabłotowie stróża nocnego fabryki Monopolów. (B. Ossol. 16721/1, s. 183-184).
We wsi Żabie pow. Kosów Huculski zamordowali 3 Polaków, w tym ojca z dzieckiem. „W myśl pisma P. Delegata z dnia 3. IX . 1943 Nr. 6899 /T/ 43 Polski Komitet Opiekuńczy w Kołomyi donosi: Dnia 30. VII. br.  zamordowano w Żabiu [Kosów] Romana Myjaka z dzieckiem i funkc[jonariusza] Nadleśnictwa nieznanego nazwiska.”  
   Po 30 lipca:
We wsi Tutowicze pow. Sarny Ukraińcy zamordowali 2 Polaków, którzy wybrali się do swoich gospodarstw.
   W nocy z 30 na 31 lipca:  
W osadzie Antonówka pow. Sarny upowcy i chłopi ukraińscy zamordowali 33 Polaków, głownie kobiety i dzieci, uciekinierów z sąsiednich wsi napadniętych przez upowców i chłopów ukraińskich.
W gminie Antonówka pow. Sarny (osada Antonówka, kol. Kopaczówka, kol. Kruszewo, kol. Parośla II, kol. Perespa, osada Piłsudy, futor Struga, kol. Sernikowa Niwa, kol. Sunia, kol. Terebunia, kol. Rosochy, kol. Wydymer, kol. Załawiszcze) upowcy oraz okoliczni chłopi ukraińscy uzbrojeni w siekiery, widły, piki i inne narzędzia wymordowali ponad 100 Polaków.
W kol. Parośla II pow. Sarny zamordowali co najmniej 2 Polaków.
W kol. Perespa pow. Sarny zamordowali około 20 Polaków; 1,5-roczne dziecko leżało obok martwej matki; zabrano kobietę z widłami wbitymi w brzuch.
W osadzie Piłsudy pow. Sarny spalili polskie gospodarstwa, wiadomo o zamordowaniu 1 Polaka.
W kol. Sunia pow. Sarny spalili polskie gospodarstwa i zamordowali co najmniej 7 Polaków, w tym 6-osobową rodzinę Werpulewskich.
W kol. Terebunia pow. Sarny spalili polskie gospodarstwa i zamordowali co najmniej 3 Polaków.
W kol. Wydymer pow. Sarny Polacy podjęli obronę, poległo 10 ukraińskich napastników, liczba polskich ofiar jest nieznana.
   30 lub 31 lipca:
W okolicach wsi Antonówka pow. Sarny upowcy zamordowali 4 Polaków uciekających z Huty Stepańskiej: 6-letniego Ryszarda Chudaszka; Janinę Romanównę, lat 19; Czesławę Lipińską, lat 20; Franciszkę Sawicką, lat 20; ciężko poranili 1-rocznego syna Czesławy Lipińskiej oraz jej siostrę Zofię Liberę.   
   31 lipca:
We wsi Jaromel pow. Łuck podczas ataku upowców zginęło 3 Polaków ochraniających żniwiarzy.  
W kol. Przebraże pow. Łuck nastąpił atak około 3500 Ukraińców, w tym 2,5 tys. uzbrojonych w broń  palną oraz około 1 tysiąca uzbrojonych w dzidy, siekiery, drągi, noże itp.; atak został odparty.  
W kol. Załawiszcze pow. Sarny upowcy i chłopi ukraińscy spalili polskie gospodarstwa i zamordowali 2 Polaków. /lista niepełna/. (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
   Od marca do lipca 1943 roku:
We wsi Pianie pow. Dubno upowcy zamordowali kilka rodzin polskich, znane jest imiennie 13 ofiar, wszystkie zostały wrzucone do studni na skraju wsi.
We wsi Podhajce pow. Dubno zamordowali co najmniej 15 Polaków, w tym 10-letniego chłopca i dziewczęta lat 17 i 18.  
Na Polesiu i Wołyniu oraz we wsi Bartkówka pow. Brzozów: „Osoby zamordowane w Bartkówce w powiecie Brzozów i na Polesiu i Wołyniu, gdzie zostały przez Sowietów przesiedlone z pasa granicznego w roku 1940. Zamordowani w okresie 01.03 -31.07 1943 r. na Polesiu i Wołyniu: 1-65. Bujdasz Michał syn Piotra; Bujdasz Stanisław syn Michała; Bujdasz Jan; Bujdasz Karolina żona Jana; Bujdasz Maria, Andrzej i Kazimierz  dzieci Jana; Chrapek Salomea córka Eliasza (jej matka Helena); Hadam Karolina córka Pawła; Hadam Antoni syn Andrzeja; Hadam Maria córka Tomasza; Hadam Bellina syn Bronisława; Hadam Stefania córka Bronisława; Hadam Jakub; Hadam Stefania córka Jakuba; Hadam Jan syn Jakuba; Hadam Jan; Hadam Antonina; Hadam Stanisław (adoptowany); Hadam Jan-inna osoba; Hadam Stanisław syn Wawrzyńca; Łybacki Wojciech; Łybacka Wiktoria; Łybacki Jan, Zofia i Stanisław dzieci Wojciecha; Marszałek Stanisław i Maria dzieci Tomasza;  Marszałek Jan, Maria i Stanisław dzieci Marcina; Mudryk Jan syn Daniela (l. 40?); Mudryk Helena żona Jana córka Kazimierza; Mudryk Maria l. 40; Pandoł Roman syn Michała; Pandoł Zofia córka Jakuba; Paszko i.n.; Paszko Marcyna żona; Paszko Janina, Ka zimiera, Władysława i Zbigniew dzieci Andrzeja; Piróg Andrzej (z Potoka); Rebizak Augustyn syn Jana; Rebizak Józef; Rebizak Zofia żona Jozefa z domu Hadam; Rebizak Kazimierz, Helena, Janina i Salomea dzieci Józefa; Rebizak Mieczysław syn Andrzeja; Rejent Katarzyna córka Jakuba; Rejent Antoni syn Rebizak Katarzyny; Romel Aleksander z żoną; Sarnicki Mieczysław i Stanisław synowie Jana; Sarnicki Julian syn Andrzeja; Siry Józef syn Władysława ze Skały; Wandas Jan syn Andrzeja; Wandas Karolina córka Jakuba; Wandas Marta córka Jana; Wojciechowska Józefa córka Jana; Zawiślański Jan; Zawiślańska Aniela żona Jana. Zamordowani w okresie od 1 marca do 31 lipca 1943 r. na Wołyniu, nie uwzględnieni w książce Siemaszko i Siemaszko (2000): 66-88. Hadam Karolina żona Feliksa; Hadam Anna i Tadeusz dzieci Feliksa; Kozioł Kazimierz; Kozioł Maria córka Kazimierza; Marszałek Henryk; Marszałek Jan; Marszałek Maria córka Heleny; Marszałek Zofia żona Kazimierza; Marszałek Wiktoria córka Jana; Ogryzek Marian; Ogryzek Zofia córka Michała; Ogryzek Helena i Stanisław dzieci Marcina; Pantoł Zofia i Stanisław dzieci Michała; Sarnicki Michał syn Kazimierza; Sarnicka Salomea żona Kazimierza; Sarnicki Władysław, Albina i Mieczysław dzieci Michała; Sarnicka Janina córka Michała; Sarnicka Maria córka Jana.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw. tom 8).
   Pomiędzy kwietniem a lipcem 1943 roku:
We wsi Zastawie pow. Horochów „ukraińscy partyzanci” zamordowali 3 Polaków: uprowadzili do lasu 22-letnią Henrykę Tomal, gdzie przez 3 dni wielokrotnie ją gwałcili, potem zamordowali i wrzucili do suchej studni w lesie. Ojca tej dziewczyny przerżnęli piłą; drugiemu mężczyźnie, o nazwisku Szubert, wydłubali oczy, obcięli język, ręce i nogi, a korpusem ciała podparli drzwi domu (Siemaszko..., s. 136).  
   Od kwietnia do lipca 1943 roku:
We wsi Wołczek pow. Włodzimierz Wołyński Polak Franciszek Mikulski obserwował, jak przez wieś do lasu upowcy zwozili lub prowadzili Polaków z rękami związanymi do tyłu, gdzie ich torturowali i mordowali, a następnie grzebali; ofiar było zapewne kilkaset; w tej wsi mieścił się sztab UPA zgrupowania zwanego „Świnarzyńską Siczą”; masowe „przesłuchania” i mordy trwały także w lipcu i sierpniu.
   Pomiędzy majem a 11 lipca 1943 roku:
We wsi Bobły pow. Kowel Ukraińcy zamordowali 4 Polaków, w tym rodziców z córką.

   W lipcu 1943 roku (świadkowie nie podali dnia):
W kol. Adamów pow. Łuck upowcy zamordowali 28-letniego Polaka o nazwisku Kędzior.
We wsi Adamówka pow. Kostopol zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.  
W kol. Aleksandrówka pow. Kostopol zamordowali kilka rodzin polskich, liczby ofiar nie ustalono.
W kol. Aleksandrówka gmina Rożyszcze pow. Łuck sołtys Ukrainiec zebrał Polaków w stodole, gdzie zostali oni bestialsko wymordowani przez upowców – co najmniej 5 kilkuosobowych rodzin.
W kol. Aleksandrówka pow. Równe upowcy obrabowali i spalili polską kolonię oraz zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, kilka lub kilkanaście rodzin.
W kol. Aleksandrówka – Holendry pow. Kowel upowcy zamordowali 23-letniego Zygmunta Spiłyszewskiego.    
W kol. Aleksandrówka Markowiecka  pow. Horochów pod koniec lipca upowcy z miejscowymi Ukraińcami  zamordowali 2 rodziny 4-osobowe Stasiuków (braci), jedną z córkami lat 15 i 16.
W kol. Anatolia pow. Łuck Ukraińcy zamordowali Polaka, który przyjechał na zbiór wiśni.  
W kolonii Antonówka pow. Horochów nie ustalono ilości zamordowanych Polaków.
We wsi Antonówka pow. Horochów nie ustalono ilości zamordowanych Polaków.
We wsi Antonówka pow. Kowel Ukraińcy zamordowali 15 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).  
We wsi Augustów pow. Horochów upowcy zamordowali około 10 Polaków.  
We wsi Babie pow. Łuck miejscowi Ukraińcy zamordowali 2 Polaków.
We wsi Bandrów Narodowy pow. Jaworów policjanci ukraińscy zamordowali Polaka, geologa.
W kolonii Barbarówka pow. Włodzimierz Wołyński: ”Michał, Bolek i jeszcze Romek albo Tadek Roch z Zastawia poszli na Barbarówkę, a potem wstąpili do Tartaku, gdzie też w ten sam dzień pogromu pomordowanych zostało wielu Polaków. W jednym z domów spotkali żywego Polaka, który opowiadał  im nazwiska pomordowanych i wydarzenia jakie miały tu nie dawno miejsce. Gdy wrócili, opowiadali nam wszystkim, że tam na Tartaku Ukraińcy pomordowali dużo ludzi. Napad miał miejsce w tę samą niedzielę, co cały pogrom w okolicy.  Na Barbarówce mieszkał też nasz kuzyn Jan Roch, który ożenił się z wdową po jednym z tych osadników o nazwisku Bieliniak. Jest mi wiadomo, że został zamordowany na Barbarówce podczas pogromu w lipcu 1943 r., ale dokładnej daty nie znam” (Roman Szymanek, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl). „Tartak” to zapewne część wsi Mohylno (Mogilno).   
We wsi Bażany pow. Horochów upowcy zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, w tym część w lesie po zamordowaniu wrzucili do studni.
W miasteczku Beresteczko pow. Horochów pod koniec lipca upowcy wymordowali kilka rodzin polskich.
W kol. Berestowa pow. Kowel zamordowali 5-osobową rodzinę Jaworzyńskich.
W jednej z kolonii koło Bereznego pow. Kostopol zamordowali 10 Polaków i 12 Żydów.
We wsi Berezołupy Małe pow. Łuck nie ustalono liczby zamordowanych Polaków.
We wsi Bereżce pow. Luboml Ukraińcy zamordowali osadnika wojskowego Jana Rybarczyka: gwoździami przybili go do ściany stodoły i co pół godziny podawali mu ocet do ust, po 12 godzinach męczarni skonał.  
W kolonii Biskupicze Małe pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 2 Polaków.
We wsi Bobły pow. Kowel zamordowali 21-letniego Edwarda Grzegorzewskiego ze wsi Obeniże.   
We wsi  Bobulińce pow. Buczacz zamordowani zostali Lizak Kazimierz l. 32 i Wojda N.(Kubów Władysław: Terroryzm na Podolu; Warszawa 2003).
W majątku Boheń pow. Równe zamordowali 5-osobową rodzinę polską administratora.
We wsi Bolesławówka pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 7 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Bołożówka pow. Krzemieniec nie ustalono liczby zamordowanych Polaków.
We wsi Boratyn pow. Łuck zamordowali ponad 10 Polaków i 11 Ukraińców, którzy im pomagali.
W miejscowości Boremel pow. Dubno zamordowali 3 Polaków. (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Borownina pow. Sarny upowcy lub bulbowcy zamordowali kilka rodzin polskich, około 50 Polaków.
We wsi Borzemiec pow. Dubno Ukraińcy zamordowali 6 Polaków: 4-osobową rodzinę Rolków z 2 małych dzieci oraz małżeństwo Matusiewiczów.
We wsi Botyń pow. Łuck po kilkugodzinnych torturach w lesie zamordowali 2 Polaków 18-letnich: Eugeniusza Kwiatkowskiego z Palcza oraz Czesława Jóźwiaka z Kopytowa.  
We wsi Bór pow. Zdołbunów zamordowali na drodze 3 polskich chłopców jadących do swej wsi Stojło po żywność: byli to bracia Przewłoccy lat 14 i 16 oraz Mirosław Trusiewicz lat 15.
We wsi i majątku Brany pow. Horochów zamordowali około 50 Polaków, kobiety i dzieci były wrzucone do studni (łącznie było co najmniej 71 ofiar).
We wsi Brzezina pow. Sarny: „Pan Stefan Kozioł słyszał, jak Ukraińcy przebierali się za partyzantów i w ten sposób zjednywali sobie Polaków, by ich potem zamordować. Do jednej z miejscowości (pan Stefan podaje, ze nazywała się Brzezina – może chodzić o Brzeźnicę /dziś Bierieżnica/ poł. ok. 16 km na północ od miejscowości Sarny) przyszli Ukraińcy w przebraniu i „krzyczeli, żeby szykować powrozy, żeby zabrać Niemcom krowy, bo je właśnie gonią”. Nad ranem wieś praktycznie nie istniała. Uratowała się dziewczynka, która leżała przy zabitych rodzicach i się nie ruszała oraz kobieta, która miała 18 dziur w ciele, ale dobiegła do Huty Stepangródzkiej i przeżyła. W jednej z miejscowości (teraz pan Stefan nie pamięta już jakiej) było mało Polaków – „może ze 20 numerów”. Gdy zaczął się napad banderowców, to pewien mężczyzna chwycił swojego synka i zaczął uciekać. Niedaleko był las i tam się kierował. Gdy się zorientował, że dwóch Ukraińców go dogania, to porzucił synka, który go wciąż wołał. Miał może z trzy, może z cztery latka, „rozumiał już, co się dzieje”. Na oczach przyczajonego w krzakach ojca zabili chłopca wbijając w niego bagnety i rozszarpując ciało. Pan Stefan nie może zrozumieć, jak ojciec mógł porzucić syna. „Dlaczego on się nie bronił? Miał przecież obrzyna i mógł ich obu załatwić! Chyba dostał pomieszania jakiegoś, czy coś”. W tej samej wsi mieszkał stary Polak o nazwisku Żuk. „Miał może z 80 lat. On nie uciekał, tylko siedział. Zabił dwóch Ukraińców, ale jego też porąbali w kawałki. Zabił ich, jak wchodzili przez okno – dziabnął ich siekierą, ale co z tego”. W tej wsi przepiłowano też jakiegoś człowieka żywcem.” (Fragment pracy p.t ”BRACIA ”, autor: Sławomir Kasprzak, uczeń klasy pierwszej Publicznego Gimnazjum w Czarnowicach. Praca napisana pod kierunkiem Jarosława Winkowskiego. Czarnowice 2004 ; http://www.walusiek.pl/czarnowice/bracia.html; za: Bogusław Szarwiło: Oni mieli zdecydowaną przewagę; w: http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/440-oni-mieli-zdecydowan-przewag.html).
We wsi Brzuchowicze pow. Kowel zamordowali 4-osobową rodzinę polską dróżnika Michalaka.
W kol. Buda Hruszewska pow. Równe złapanych 12 Polaków – mężczyzn zaprowadzili do stodoły, powiązali im nogi i ręce drutem kolczastym, zamknęli drzwi stodoły i podpalili, wszyscy spłonęli żywcem. Schwytane dwie siostry: 24-letnią Budzińską w ósmym miesiącu ciąży i 16-letnią Bronisławę Bagińską wrzucili do studni; 65-letnią Annę Bagińską z dzieckiem zamordowali na progu domu.
We wsi Budki Łosickie pow. Kowel zamordowali 3 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Budy Ossowskie pow. Kowel upowcy zabrali 19 polskich gospodarzy z furmankami na tzw. podwody i ich zamordowali.
We wsi Buniawa pow. pow. Horochów zamordowali 34 Polaków, ciała wrzucili m.in. do gnojówki.  Jeden z „partyzantów ukraińskich” zabił żonę Dominika Goździkowskiego będącą w ciąży, przebijając jej brzuch widłami (Siemaszko..., s. 138). Los kilku rodzin nie jest znany.
W miasteczku Bursztyn pw. Rohatyn: „W Bursztynie, pow. Rohatyn, zamordowano w lipcu 1943 matkę miejscowego proboszcza”. (1943, 10 listopada – Pismo Pol. K. O. w Stanisławowie do Delegata RGO we Lwowie. Dotyczy mordów i napadów na Polaków w stanisławowskim. W: B. Ossol. 16721/1, s. 283-284).
We wsi Butyny pow. Żółkiew miejscowi Ukraińcy zamordowali 27-letniego Bronisława Żurawieckiego.  
We wsi Bużany pow. Horochów upowcy przywieźli do lasu nie znaną liczbę porwanych Polaków z okolicznych miejscowości, których „po badaniach” wrzucili do studni, nie jest też znany los miejscowych Polaków (mieszkało tutaj kilkanaście rodzin).   
We wsi Bystrzyce pow. Kostopol zamordowali podczas żniw Jana Rosłańca.
We wsi Cewelicze Dolne i Górne pow. Horochów zamordowali kilka rodzin polskich. Młoda Polka z rozrąbanym uchem i cięciem siekiery na głowie, zasypana ziemią, wygrzebała się i przyczołgała do Łokacz (3 km), gdzie zmarła w szpitalu.
We wsi Cezaryn pow. Łuck zamordowali 4 Polaków.
Między wsią Chołbutowa a wsią Mikulicze pow. Włodzimierz Wołyński w zasadzkę upowców wpadło 5 polskich rodzin uciekających ze wsi Mańków pow. Horochów do Włodzimierza i zostały wymordowane; tj. ponad 20 Polaków.
We wsi Chołupecze pow. Horochów zamordowali 4 Polaków i 19 Czechów.
We wsi Chorostów pow. Włodzimierz Wołyński ostrzelali kolumnę uciekinierów zabijając 3 Polaków, w tym 2-letnie dziecko i kolumnę zawrócili z powrotem do domów.
W gminie Chorów pow. Horochów zamordowali 2 Polaków, braci Kuczyńskich.    
We wsi Cumań pow. Łuck został zamordowany z domownikami przez Ukraińców „leśnik” Bejgier. Od mordu ocalał jedynie syn Henryk, którego zabito 20 VII 1943 r. w Rafałówce. (Edward Orłowski…, jw.)
We wsi Cygany pow. Borszczów zostali zamordowani przez policjantów ukraińskich 2 Polacy: Duszeńko Bogdan i Juzwa Michał. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw., tom 7).
We wsi Czahary Zbaraskie pow. Zbaraż policjanci ukraińscy zamordowali 3 Polaków, w tym braci lat 18 i 20.
W kol. Czarne Łozy, gmina Torczyn, pow. Łuck nauczyciel Ukrainiec zabił 18-letniego Polaka.  
We wsi Czeremszanka pow. Kowel mieszkało 40 rodzin polskich. Po rzeziach 11 lipca Polacy chcieli uciekać, ale delegacja  sąsiadów Ukraińców zachęciła ich do pozostania zapewniając, że nic im nie grozi. Następnie dokonali rzezi Polaków, w której uczestniczyli wszyscy mieszkańcy tej wsi narodowości ukraińskiej, łącznie z kobietami, dziećmi i starcami! Mordowali za pomocą siekier, wideł, noży i innych narzędzi. W. i E. Siemaszko oceniają, że zginęło 163 Polaków, ale 40 rodzin to jest około 200 osób. Jako datę rzezi podają lipiec lub jesień 1943 r. Uratował się tylko 14-letni chłopiec oraz mężczyzna 30-35 lat ze złamaną ręką i rozciętą głową. Mienie Polaków zostało rozgrabione przez sąsiadów Ukraińców.
We wsi Czerników pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali 20 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).  
W kol. Czerteż i Wodnik pow. Równe kilkadziesiąt rodzin polskich po ucieczce koczowała w lesie. Stąd ewakuował ich do Korca oddział niemieckich żołnierzy. Niemcy bronili więc Polaków przed Ukraińcami, chociaż to właśnie Ukraińcy byli sojusznikami III Rzeszy.
W miasteczku Czortków woj. tarnopolskie banderowcy zamordowali narzeczeństwo,  dwoje młodych Polaków, którzy za kilka dni mieli wziąć ślub. Inni: W drodze ze wsi do Czortkowa Ukraińcy zamordowali parę młodych narzeczonych  (Kubów..., jw.).
We wsi i w majątku Czudnica pow. Równe miejscowi upowcy zamordowali 6-osobową rodzinę Dziekońskich, w tym spalili żywcem 17-letniego syna, natomiast 14-letni syn Józef ciężko poraniony konał przez kilka godzin na sąsiednim podwórku Ukraińca. Ocalałego ojca rodziny bojówka UPA „Orlika” zamordowała dopiero w lecie 1948 roku przez uduszenie sznurem. Upowcy po wojnie spalili cenne zbiory książek we dworze, których nie zniszczyli ani Sowieci ani Niemcy.  
We wsi Dawidów pow. Lwów obrabowali i spalili polskie gospodarstwa oraz zamordowali 9 Polaków.
We wsi Dąbrówka, gmina Wielick, pow. Kowel: „W tym samym okresie (tj. w lipcu 1943 roku – przypis S. Ż.), w Dąbrówce (gmina Wielick) został zamordowany nadleśniczy, pułkownik WP w spoczynku, właściciel młyna, jadący z Kamienia Koszyrskiego do Kowla.” (Stanisław Dłuski: “Fragment wielkiej zbrodni” ; w: „Las Polski”, nr 10 z 1991 roku).
W miasteczku Delatyn pow. Nadwórna zakłuli nożami Polaka o nazwisku Kuhl, aptekarza i obrabowali aptekę.
W kol. Dembówka pow. Kowel zamordowali  rodzinę polską Śmigielskiego. Inni:  „W tym samym okresie w Dąbrówce (zapewne chodzi o kolonię Dembówka  – przyp. S. Ż.), (gmina Wielick), został zamordowany nadleśniczy, pułkownik WP w spoczynku, właściciel młyna, jadący z Kamienia Koszyckiego do Kowla” (Stanisław Dłuski: “Fragment wielkiej zbrodni” ; w: „Las Polski”, nr 10 z 1991 roku).
W miasteczku Derażne pow. Kostopol zamordowali 3 Polaków: Jana Walika zarąbali siekierą oraz zamordowali jego żonę i 5-letniego bratanka.  
We wsi Dębowa Góra pow. Sarny zamordowali Polaka Majewskiego.
W kol. Dmitrówka, gmina Rożyszcze,  pow. Łuck zamordowali Antoniego Cielebąka, lat 27.  
W kol. Dobrzyńsk pow. Kowel zamordowali 6 Polaków: 2 małżeństwa oraz ojca z córką.
We wsi Dołhań pow. Sarny zamordowany został Władysław Skurzyński przez bulbowców w zasadzce przygotowanej w jego stodole. (http://wolyn.ovh.org/opisy/dolhan-09.html ).
We wsi Domaninka Duża pow. Krzemieniec zamordowali 3 Polki: Irenę Górską z 2 córkami. Spalili kościół z 1700 roku z łaskami słynącym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.
We wsi Dominopol i w mieście Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali 5 osób z rodziny  Uleryków. „W polskiej partyzantce Armii Krajowej spotkałem dwóch barci Uleryków: Stanisława lat około 22 i Edwarda lat około 20, opowiedzieli mi wtedy wielką tragedię swojej najbliższej rodziny w Dominopolu, którą osobiście przeżyli, mówili tak: „Nasz tato i dwie nasze siostry wybrali się, aby przerzucać siano na łące, która jest położona w środku wsi Dominopol i od tej pory wszelki ślad już po nich zaginął. My zorientowaliśmy tymczasem, że był napad na Dominopol i uciekliśmy do miasta Włodzimierz Wołyński. Tu zamieszkaliśmy z naszą rodziną na przedmieściu, na ulicy Lotniczej. Niestety ukraińscy bandyci i tu nie dali nam spokoju bowiem jednej nocy napadli znowu na naszą rodzinę i tym razem zdołali zabić naszą mamę oraz naszego młodszego brata. My obaj zdołaliśmy podczas napadu wyskoczyć z domu oknem i tak cudownie zdołaliśmy się potem uratować..” (Wspomnienia Antoniego Sienkiewicza z kolonii Piński Most w powiecie Włodzimierz Wołyński na Wołyniu 1930 – 1944”; spisał i opracował Sławomir Tomasz Roch, 2009 r.; w: http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/pinski_most-sienkiewicz_antoni.html ).
W miejscowości Drohomyśl pow. Jaworów zamordowali 3 Polaków.
We wsi Drużkopol pow. Horochów zarąbali siekierami Michała Stasiewicza z żoną i dziećmi.  
W kol. Dubniki pow. Kowel upowcy oraz miejscowi Ukraińcy wymordowali całą polską kolonię, liczby ofiar nie ustalono, ocalał tylko jeden mężczyzna. Kilkuosobową rodzinę Gruszków wymordowali sąsiedzi Ukraińcy, ofiary miały rozprute brzuchy i ciała podźgane bagnetami, rodzina ta wróciła z Powurska za namową swoich późniejszych katów.
We wsi Duży Porsk pow. Kowel Ukraińcy zamordowali 5 Polaków, w tym 4-osobową rodzinę kowala Świerczyńskiego .Świerszczyńskiego) z żoną i 2 synami.   
We wsi Falemicze pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 1 Polaka.
We wsi Ferma pow. Horochów nie ustalono liczby zamordowanych Polaków.
We wsi Folwarki Duże pow. Krzemieniec zamordowali Julię Lewińską.
We wsi Gaje pow. Lwów: „W najbliższych okolicach Lwowa były w ostatnim tygodniu napady zbrojnych bojówek ukraińskich w Gańczarach, Sichowie, Dawidowie, w Podborcach i w Gajach. W tej ostatniej miejscowości zamordowano 5-ciu Polaków.” (1943, 29 lipca - Odpis pisma Delegata RGO we Lwowie Leopolda Tesznara do Prezesa Adama Ronikiera w sprawie sytuacji uchodźców polskich z Wołynia. B. Ossol. 16721/2, s. 233; oryginał pisma por.: AAN 48, s. 2).
We wsi Gańczary pow. Lwów spalili 3 gospodarstwa polskie i zamordowali 3 Polaków.
W kol. Górka Olszańska pow. Łuck zamordowali 18-letnią Polkę Stefanię Wardach.
We wsi Górka Połonka pow. Łuck zamordowali 11 Polaków: 3-osobową rodzinę, 21-letnią dziewczynę, małżeństwo, kobietę i 21-letniego chłopca oraz młode małżeństwo z dzieckiem.  
W kol. Grabowiec pow. Łuck zamordowali 9 Polaków: 7-osobową rodzinę Anastazego Tarnowskiego z żoą i 5 och dzieci oraz Gabriela Romaniewicza z matką.
W kol. Grada Mosurska pow. Włodzimierz Wołyński spalili polską kolonię, brak jest informacji o ofiarach.
W kol. Grobelki pow. Łuck zamordowali co najmniej 15 Polaków.  
W kol. Gruszów pow. Włodzimierz Wołyński miejscowi Ukraińcy wyrżnęli nożami mieszkające tutaj 2 rodziny polskie, a po 11 lipca upowcy zamordowali Polkę Marię Miącz, którą przywieźli z Orzeszyna.  
We wsi Hat' pow. Łuck zamordowali 4 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Holatyn Dolny pow. Horochów zamordowali 16 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).   
We wsi Holeszów pow. Łuck Ukraińcy zamordowali 7 Polaków.
We wsi Hołoby pow. Kowel upowcy zastrzelili Ignacego Maruszewskiego.
W pow. Horochów w jednej wsi Ukraińcy zamordowali polską nauczycielkę, Marię Krzepiwnicką , która na własnym fortepianie uczyła grać dzieci ukraińskie.
W kol. Horodyczyn pow. Łuck spalili żywcem 2 Polki: Kamińską i Łozińską.  
We wsi Horodyszcze pow. Łuck zamordowali 5 Polaków.
We wsi Hrywiatki pow. Kowel zamordowali w lesie 2 Polaków: Dąbrowskiego z synem.
We wsi Huta Stara pow. Krzemieniec zamordowali 63 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).  
W osadzie koło Huty Stepańskiej pow. Kostopol: „Katarzyna Zawadzka, rocznik 1932, była najstarszą córką małżeństwa Malwiny i Cezarego. W gospodarstwie położonym niedaleko Huty Stepańskiej, w powiecie kostopolskim. W osadzie Polacy i Ukraińcy żyli zgodnie. /.../ Po raz pierwszy wieś zrozumiała grozę sytuacji, gdy zamordowali trzy starsze kobiety, udające się do Huty Stepańskiej po zakupy. - Tam były lasy, duże, grube drzewa. Buki, pełno choinek, jak się weszło w krzaki, nie można było wyjść. Na dole teren podmokły - opowiada Zawadzka. I z tego lasu wyskoczyli Ukraińcy. Kłuli je szpikulcami, gdzie popadło. Na żywo. Ta wieść się szybko po wsi rozeszła. - To był jeden tylko krzyk i płacz - opowiada Zawadzka. - Sąsiadka zawołała mamę, jak z lasu wyciągnęli te babki już nieżywe. Mama mnie ze sobą wzięła. Kazała, żebym zobaczyła. Powiedziała: "Chociaż nie powinnaś patrzeć, to cię przyprowadziłam, żebyś wiedziała, jak było". Ale to się w głowie nie mieści - Zawadzka kręci głową z niedowierzaniem. Rodzina Katarzyny Zawadzkiej zdecydowała się na ucieczkę, gdy Ukraińcy po raz kolejny najechali na wieś. - Nasza sąsiadka miała chorego syna. Leżał na wozie, nie chodził, mało co się ruszał. Kiedy ci gospodarze usłyszeli, że Ukraińcy się zbliżają, schowali się w krzaki. Wóz z chorym pozostał. Myśleli, że niepełnosprawnemu odpuszczą, a oni go pokłuli jak sito. To było ich jedyne dziecko. - W końcu próbowali grupą przebić się przez lasy do Huty Stepańskiej. Niestety, w drodze napadł na nich oddział banderowców. - Tam żeśmy się wszyscy rozlecieli. Gdzie kto mógł, uciekał. I pogubiliśmy się - wspomina Zawadzka. Od tamtej pory nie widziała rodziców, choć jest pewna, że zostali zamordowani po drodze. Inaczej by przecież dzieci szukali. Bratem, siostrą oraz nią samą zaopiekowali się sąsiedzi. Ci sami, którym zamordowano niepełnosprawne dziecko. Katarzyna Zawadzka nie wie, gdzie pochowano jej rodziców. Co roku w lipcu daje za nich na mszę. - Codziennie widzę ich twarze... - wyznaje.”  (Mord po sąsiedzku. Byli wówczas dziećmi; w: http://www.nawolyniu.pl/artykuly/mord.htm ).
We wsi Huta Szczerzecka pow. Lwów policjanci ukraińscy aresztowali Polaka, który zaginął bez wieści.
Na stacji kolejowej Iwanicze pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali mieszkających tutaj Polaków, kilka rodzin.  
W kol. Iwanówka pow. Dubno zamordowali 5 Polaków, reszta uciekła w przeddzień napadu.
We wsi Izów pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali małżeństwo Oberdów, a  ich 27-letnia córka pokaleczona i zbezczeszczona zmarła 23 lipca w szpitalu we Włodzimierzu Wołyńskim. „W Izowie koło Uściługa, w ukraińskiej wiosce mieszkali nasi krewni, siostra mego dziadka Macieja Szczerbickiego, Feliksa z mężem Józefem Oberda i córką Wiktorią. Oberdowie zostali zamordowani a Wiktoria - ciężko ranna - zmarła po 8 dniach w szpitalu we Włodzimierzu. Przed śmiercią zdążyła ujawnić nazwiska oprawców. Byli to sąsiedzi, kumowie, którym Oberdowie trzymali dzieci do chrztu. Druga córka, która wyszła za mąż za Ukraińca zginęła wraz z nim, bo nie wykonał on rozkazu UPA i nie zamordował żony Polki.” („Ze wspomnień Zofii Ziółkowskiej”; w: http://www.najigoche.kaszuby.pl/artykul/artykul=774,ze-wspomnien-zofii-ziolkowskiej ). Latem 1943 roku podczas żniw upowiec Łupinka z Izowa przechwalał się, ilu Polaków zamordował i jak polskie dzieci nasadzał na kołki. Zastrzelił także Polaka ożenionego z Ukrainką. Po wojnie Łupinka rozpoznany został w Polsce jako działacz wysokiego szczebla w PZPR, nosił inne nazwisko.
W kol. Jachimówka pow. Horochów zamordowali 12 Polaków. Antoniego Kawarskiego upowcy przecięli piłą na pół, jego żonę przywiązali sznurami do wozu i ciągnęli, a następnie spalili w stodole. Zamordowali także ich syna Kazimierza. Polacy od maja systematycznie ograbiani byli z żywności i innego dobytku, w końcu uciekli. „Nazywam się Barbara Zach z d. Przybysz. Przeglądając Strony o Wołyniu irytuje mnie "Lista osób, które zginęły w Jachimówce" cytowana na podstawie książki Siemaszków. Otóż pod poz. 9 licząc od końca figuruje: KRALUK Helena z d. Przybysz - córka Piotra i Adeli z d. Holc. Otóż moja ciocia Helena PRZYBYSZ - córka Piotra i Adeli z d. Holc nie została w 1943 r. zamordowana. Zamordowane zostały jej dwie siostry Anna Przybysz i Janina Przybysz oraz ich ciocia Antonina Sedryna z d. Holc , siostra Adeli Przybysz z d. Holc. Anna Przybysz i Antonina Sedryna w kościele kisielińskim, a Janina cytuję "w drodze do Jankiewiczów? (Zankiewiczów?) - wg relacji cioci Heleny. ” (Barbara Zych, 03.02.2009; w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl). W. i E. Siemaszko, na s. 156 podają: „W lipcu 1943 r. upowcy zamordowali następujące osoby: /.../ Helenę Kraluk z Przybysiów, c. Piotra i Adeli z Holców, lat 21”. Nie wymieniają sióstr: Anny Przybysz i Janiny Przybysz oraz Antoniny Sedryny – ani w Jachimówce, ani w kościele w Kisielinie. Nie wymieniają także przy wsi i majątku Zaturce (s. 175 – 176) zamordowanej Zofii Przybysz.  
We wsi Jakowicze pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali kilka polskich rodzin, imiennie znane są tylko 4 ofiary.
W kol. Jamki pow. Łuck zamordowali kilkunastu Polaków. E. Siemaszko podaje liczbę 15 ofiar (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).  
W kol. Janów pow. Horochów zamordowali 13 Polaków, w tym 6-osobową rodzinę Stanisława Bieleckiego z dziećmi: 10 miesięczną Bronisławą oraz 3, 7 i 10 lat; ojcu połamali ręce i bili, aż skonał; matkę zarąbali siekierą a dzieci zakłuli bagnetami.
We wsi Janówka pow. Horochów zamordowali 3 Polaków /liczba niepełna/ (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol. Janówka pow. Łuck zamordowali 2 Polaków: 60-letniego Jana Garczyńskiego z 22-letnią córką Jadwigą.
W koloniach Janówka, Marianówka, Pawłówka Stara i Nowa (wszystkie w powiecie Równe) około 100 upowców oraz chłopi ukraińscy ze wsi Metków i Rubcze napadło na położone obok siebie kolonie polskie. Dziewczęta i kobiety przed śmiercią gwałcono i okaleczano, stosowano bestialskie tortury. Tak zginęło ponad 300 Polaków, ich zagrody zostały ograbione i spalone.  
We wsi Jarocin pow. Nisko policjanci ukraińscy i żandarmi niemieccy zamordowali 8 Polaków, w tym żywcem spalili proboszcza ks. Mariana Kędzierskiego.  
W miejscowości Jazłowiec pow. Buczacz banderowcy uprowadzili i zamordowali co najmniej 11 Polaków; zwłoki znajdowano nad rzeką i w rzece Seret.  
W kol. Józefówka koło Zastawia pow. Kostopol  upowcy spalili 8 gospodarstw w tej polskiej kolonii i zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
W kol. Julianów pow. Kowel Ukraińcy zamordowali Polaka Banasika.
We wsi Kaczanówka pow. Skałat komendant posterunku policji ukraińskiej i aktywny banderowiec zakatował w lesie polskiego nauczyciela Stanisława Flisaka; zbrodniarz w 1945 roku uciekł do Polski posługując się polskimi dokumentami, potem do USA udając Polaka i działając w amerykańskiej Polonii, rozpoznany zbiegł i nie został już odnaleziony.
We wsi Kadobyszcze pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali 5 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Kamienna Góra pow. Równe zamordowali 2 Polaków.
W kol. Kamionka pow. Kostopol Ukraińcy z sąsiednich wsi Hruszówka, Pogorełówka i Borszczówka zamordowali 7-osobową rodzinę polską,  w tym kobiety lat 60, 58, 40, 20 i 18 oraz mężczyźni lat 28 i 23 oraz 82-letnią kobietę; razem 8 Polaków.
W kol. Karczemka pow. Równe upowcy zamordowali 2 Polaków, braci.
W gminie Kisielin pow. Horochów zamordowali 6 Polaków: 30-letnią kobietę oraz spalili żywcem 5-osobową rodzinę.
W miasteczku Kisielin pow. Horochów na początku lipca policjant ukraiński zabił swoją żonę Polkę i ich synów lat 10 i 12.
We wsi Kisielówka pow. Horochów zamordowali 1 Polaka (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).   
We wsi Kociór pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali 3 Polaków, w tym ojca z synem.  
We wsi Kohylno pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 4-osobową rodzinę polską kowala Władysława Janczewskiego: kowalowi odcięli ręce i nogi; 12-letniemu synowi ścięli głowę kosą, przy czym 2 Ukraińców zakładało się, czy można to zrobić jednym ruchem; 4-letniego syna przybili gwoździami do ściany mieszkania i tak pozostawili, aż skonał; żonie, będącej w ostatnim miesiącu ciąży rozpruli brzuch i po wyciągnięciu dziecka rzucili na gnojowisko wołając po ukraińsku: ”Popatrzcie jak lata polski orzeł”. Żona żyła jeszcze 4 lata, gdyż po odejściu „powstańców ukraińskich” sąsiad owinął ją w matę i zawiózł do szpitala (Siemaszko..., s. 922). Ponadto we wsi i należącej do niej osadzie Zagadka zamordowali 4 Polaków, w tym dwie kobiety i chłopca lat 14. „Do Włodzimierza przyjechaliśmy w sobotę rano (17 lipca – S.Ż). /…/ Jadwiga Buczko wróciła z miasta do domu i rano krowę doiła, przyszli zabrali i zabili, w mieście zostawiła męża i osierociła dwoje małych dzieci. Nasza dalsza kuzynka wróciła z miasta po krowę do domu w Kohylnie. Zabili, najmłodsze dziecko miało 3 latka tylko. Z Zagadki Polak Cybulski uciekł całą rodziną, mieli troje dzieci: córkę i dwóch synów. Wysłał ojciec do domu syna, w moim wieku był, tylko 14 lat. Miał przynieść uprząż, była zakopana, już nie wrócił, zabili go Ukraińcy. Zagadka leżała trzy km na północ od Mohylna. Kiedy z Werby z powrotem pojechaliśmy do miasta Włodzimierz, dowiedzieliśmy że tata brat Jan, co mieszkał na Marcelówce także uciekł wozem z żoną i córką do miasta. Z miasta już, udał się do Mohylna, ponieważ dowiedział się, że zmarła Matka, a moja babcia Agnieszka. W tym ostatnim czasie przebywała u Szczurowskich. Przyszli tam także Ukraińcy i zabrali stryja, tak że nawet nie pochował swojej matki. Jak go potem zamęczyli i gdzie pochowali, tego nikt nie wie, miał około 53 lata.” („Wspomnienia Ludwiki Podskarbi z d. Szewczuk z kolonii Mogilno w pow. Włodzimierz Wołyński na Wołyniu 1935 – 1944”; spisał i opracował Sławomir Tomasz Roch, 2009 r.; w: http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/137-wspomnienia-ludwiki-podskarbi-z-d-szewczuk.html).  
W futorze Koleszów pow. Kowel Ukraińcy z sąsiedniej wsi Łomaczanka zamordowali w bestialski sposób 4 Polaków, w tym 17-letnią dziewczynę.
We wsi Kołodeże pow. Łuck Ukraińcy w połowie lipca zgromadzili kilkanaście rodzin polskich przy studni w pobliżu drogi i dosłownie wyrżnęli ich kosami i sierpami, imiennie znane są tylko 4 ofiary.  
We wsi Kołodeżno pow. Kowel miejscowi Ukraińcy zamordowali 2 Polaków.  
We wsi Kołowerta pow. Równe bulbowcy zamordowali 12 Polaków, w tym dzieci lat 4, 7 i 8.  
We wsi Kołmaczówka pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 35 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol. Kopaczówka pow. Sarny w drugiej połowie lipca Ukraińcy zamordowali 3-osobową rodzinę polską pracującą na polu; ojca zarąbali siekierą, 20-letniej córce (była to Genowefa Wolak) zdzierali skórę i solili.
We wsi Korabliszcze pow. Dubno zamordowali 2 Polaków.
We wsi Korytno pow. Dubno zamordowali kilka – kilkanaście rodzin polskich.
We wsi Korszowiec pow. Łuck zamordowali jedną rodzinę polską, los pozostałych nie jest znany.
We wsi Kosmacz pow. Kołomyja: „Z początkiem lipca 1943  Kosmacz  powiat Kołomyja. Zabici:  Kuźmińska Rozalia, żona inżyniera i jej córka Ewa lat 5; inż. Zmigrodzki i jego córka.”  (1944, 17 lipca – Pismo PolKO w Stanisławowie do Dyrektora RGO w Krakowie zawierające imienny spis osób uprowadzonych i zamordowanych od początku napadów, od września 1943 do 15 lipca 1944. W: B. Ossol. 16721/1, s. 349-373).  „W lipcu 1943 r. został zamordowany Klimaszewski (Kliszewski?) Leon urzędnik lasowy; Żmijewski z rodziną: 3 osoby.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw. tom 8).
Na drodze do miasta Kowel woj. wołyńskie upowcy z Kołodeża zastrzelili Józefa  Baczoła z Nowej Dąbrowy oraz Bronisława Knysa z Peresieki (“Biuletyn Informacyjny 27 DWAK”, nr 1 z 1993 r.).
W mieście Kowel woj. wołyńskie Ukrainiec Chmielarśkyj zamordował żonę Polkę oraz ich małe dziecko i zbiegł do UPA. Duchowny prawosławny Czerwynśkyj  nie przyjął do cerkwi „wici chlebowych” i podczas niedzielnego nabożeństwa wystąpił przeciwko mordowaniu niewinnych ludzi, za co kilka dni później został zastrzelony.  
W miejscowości Krasne pow. Skałat banderowcy zamordowali 20 Polaków.
W futorze Królewski Most pow. Krzemieniec Ukraińcy zamordowali małżeństwo polskie.
W powiecie Krzemieniec woj. wołyńskie do końca lipca spalili 53 majątki i dwory (ocalały tylko 3, w których stacjonowała załoga niemiecka), a większość ludności polskiej związanej z nimi została wymordowana.
We wsi Krynice pow. Tomaszów Lubelski podczas akcji wysiedleńczej Ukraińcy z Niemcami zabili 24 Polaków: 9 mężczyzn, 5 kobiet, 10 dzieci.
W kol. Kuczkarówka pow. Łuck Ukraińcy zamordowali 5 Polaków: małżeństwo Marmurowskich z córką i dwie 17-letnie dziewczyny: Halinę Bucholc i jej koleżankę.
We wsi Kuczków pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 6 Polaków  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Kulikowicze pow. Łuck zamordowali 1 Polaka.
We wsi Kupiwka pow. Horochów zamordowali 120 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W kol. Kupowatiec pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 6-osobową rodzinę o nazwisku Goźdź lub Gwóźć.
W kol. Kurant pow. Horochów zamordowali 4-osobową rodzinę Henryka Królikowskiego.  
We wsi i majątku Kwasów pow. Horochów zamordowali kilka rodzin polskich.
W kol. Lady pow. Kostopol na początku lipca zamordowali 4 starszych Polaków.  
We wsi Laskówka pow. Brzozów policjanci ukraińscy zastrzelili 2 Polaków.
W kol. Leonówka pow. Horochów upowcy zamordowali 6-osobową rodzinę polską poprzez odrąbanie głów siekierami: Jana Czarneckiego, lat około 50, jego córkę Hannę, lat 21, zamężną córkę Franciszkę i jej 3 dzieci.  
We wsi Lipa pow. Horochów zamordowali 2 Polaków /liczba niepełna/  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
W kolonii Lipska pow. Horochów zamordowali 2 Polaków /liczba niepełna/ (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).   
W kol. Liski pow. Włodzimierz Wołyński sąsiedzi Ukraińcy zamordowali 5-osobową rodzinę Jana Lemiechy oraz Ukrainka zabiła motyką swojego męża Polaka, Jana Krzeczunowicza, gdy on spał.
W kol. Lubomirka pow. Równe Ukraińcy zamordowali co najmniej 6 Polaków.
W kolonii Ludmiłpol pow. Włodzimierz Wołyński na początku lipca: „Ukraińcy zabrali nocą z domów w naszej wsi kilku silnych, młodych Polaków. Nikt z nich nie wrócił więcej do domu i słuch po nich zaginął, jestem prawie pewna, że zostali zamordowani w lesie. Wśród nich był Józef Feliksiak  i sołtys Franciszek Puzio. To było na początku lipca” (Maria Roch, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl). Ponadto  zamordowali 2 Polaków: 31-letniego grajka wiejskiego, który musiał im grać wieziony na miejsce egzekucji oraz także 31-letniego, który wcześniej już raz im uciekł.  
W miasteczku Łanowce pow. Krzemieniec upowcy dokonali pogromu młodych Polaków mordując ponad 20 złapanych oraz w majątku (budynku podworskim?) wszystkich Polaków.   
We wsi Ławrów pow. Łuck wrzucili do studni 3 Polaków i przygnietli pniakami, jednego z nich po raz drugi, bo wrzucony 25 lipca wydostał się.
Na drodze ze wsi Ławrów do miasta Łuck woj. wołyńskie, według informacji pracowników Kurii Diecezjalnej w Łucku, ks. Piotr Walczak „został napadnięty przez Ukraińców w drodze z Ławrowa do Łucka i w bestialski sposób zamordowany”. (Dębowska M., Popek L., .... s 162).  
W osadzie Łobaczówka pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 1 Polaka  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W miasteczku Łokacze pow. Horochów zamordowali 5 Polaków. „Jagielski  Stefan ~1904, żona Stefania z d. Andraszek (Wasilewska?), dzieci: Lucjan 1914, Maria 1917, Jadwiga ~1924 - została zamordowana z rodzicami przez banderowców” (http://www.wolyn.ovh.org/opisy/lokacze-02.html).
We wsi Łopateń pow. Łuck zamordowali 1 Polaka.
We wsi Łopawsze pow. Dubno zamordowali około 15 Polaków.
W mieście Łuck policjanci ukraińscy zamordowali Czesława Siekierzyńskiego.
W kol. Łuków pow. Horochów zamordowali 4-osobową rodzinę Dzikowskich, rodziców z 2 dzieci.  
We wsi Łużki pow. Sarny zamordowali 20 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw,).  
We wsi Łysin pow. Dubno zamordowali około 20 Polaków.
W majątku Maciejowce pow. Krzemieniec zamordowali 10 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).   
W osadzie Maczkowce pow. Łuck nie wyjechały trzy rodziny i zostały wymordowane. Staruszkę Ukraińcy wyprowadzili na próg jej domu, obłożyli słomą i spalili. Znanych jest 11 ofiar, ale było ich znacznie więcej, gdyż np. studnia na podwórku spalonej staruszki do polowy była wypełniona zwłokami dzieci (Siemaszko..., s. 600).
W kol. Majówka pow. Łuck zamordowali małżeństwo polskie.
W kol. Maków pow. Horochów zamordowali 5 Polaków: Reginę Baryluk z 3 dzieci oraz 60-letnią kobietę.
W kol. Małyńsk pow. Kostopol zamordowali 2 Polki: Stanisławę Pawulę z matką staruszką.
We wsi Mańków pow. Horochów zamordowali 1 Polaka.
W kol. Marcelówka pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zmordowali 3 dzieci polskich. Było to  rodzeństwo uciekające z kol. Ossa: 12-letni Feliks, 15-letni Bolesław i 17-letnia Aniela Makroccy – ich matkę zamordują dopiero 13 lutego 1944 roku. Natomiast miejscowi Ukraińcy zamordowali co najmniej 8 Polaków; razem 11 osób. (Siemaszko...., s. 924 – 925).
W kol. Marianówka pow. Równe upowcy obrabowali i spalili polską kolonię oraz zamordowali kilka lub kilkanaście rodzin polskich, imiennie znanych jest tylko 5 ofiar.
We wsi Marynków pow. Horochów zamordowali 20 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
W kol. Matyldów pow. Łuck sąsiedzi Ukraińcy udusili Stanisława Strzałkowskiego.
We wsi Medwedówka pow. Kostopol na początku lipca upowcy z sąsiednich wsi zamordowali co najmniej 57 Polaków.  Znęcali się zwłaszcza nad dziećmi, z których kilkoro pokłutych zdołało dowlec się do sąsiedniej Janówki. W jednej stodole spalili 14 osób, kilka osób porąbali siekierami na kawałki. Małżeństwo przywiązane do drzewa torturowali aż do zgonu; 3-letniego Adasia Bagińskiego nasadzili na kołek.  
W kol. Michalin pow. Łuck miejscowi Ukraińcy zamordowali 27-letniego Jana Ogowskiego, porucznika lotnictwa.
W kol. Michałówka pow. Horochów zamordowali 7-osobową rodzinę, która wróciła po żywność.
We wsi Michałówka pow. Łuck zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.
We wsi Mirosławka pow. Łuck zamordowali 34 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
W miasteczku Mizocz pow. Zdołbunów pod koniec lipca zamordowali 15 Polaków: jednego starszego i 14 dzieci, uciekinierów z okolicy, pasących bydło na łąkach. Wśród napastników byli Ukraińcy – żniwiarze z pobliskich pól, którzy kosami pościnali dzieciom głowy (Siemaszko..., s. 978).  
W miasteczku Monasterzyska pow. Buczacz: „W lipcu 1943 r. został zamordowany przez policję ukraińską Kosik Władysław.” (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw., tom 7).
We wsi Mydzk pow. Kostopol na początku lipca Ukraińcy zamordowali 3 Polaków.  
We wsi Neterpińce pow. Zborów został zamordowany przez Ukraińców Tomasz Najwer (http://www.olejow.pl/readarticle.php?article_id=251). Inni: banderowiec pobił śmiertelnie 1 Polaka.
We wsi Niewirków pow. Równe Polacy bronili się w kościele. Ukraińcy w jednym domu zgwałcili dwie Polki: 20-letnią Hicewicz i 25-letnią Marię Błachowicz, a następnie zakłuli je, natomiast „tylko” śmiertelnie pokłuli ich matki. W drugim domu to samo spotkało kolejne dwie Polki; wiadomo o 10 ofiarach, ale było ich znacznie więcej.
We wsi Nowa Liniówka pow. Łuck upowcy zamordowali 17 polskich rodzin, W. i E. Siemaszko podają liczbę 68 ofiar.
We wsi Nowosiółka Kostiukowa pow. Zaleszczyki: „W lipcu 1943 r. zostali zamordowani przez policję ukraińską Szczerbaniewicz Michał i jego żona” (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw., tom 7).  
We wsi Nowosiółki pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali starsze małżeństwo polskie
We wsi Nowostaw pow. Łuck zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, imiennie znane są 3 ofiary.  
W majątku Nowy Dwór pow. Kowel zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków.        
W kol. Obeniże pow. Kowel zamordowali 3 Polaków: małżeństwo i młodego chłopca.
We wsi Okno pow. Horodenka banderowcy zamordowali 5 Polaków. Inni: We wsi Okno k/Czerniatyna pow. Horodenka zamordowany został wraz z rodziną przez UPA  „leśnik” Bożemski (Edward Orłowski...,  jw.). „Dnia 24. VII. br. W tym samym tygodniu zamordowano w Oknie [Horodenka] leśnika Bożemskiego i 3 osoby.” (1943, 8 września – Pismo PolKO w Kołomyi do Delegata RGO we Lwowie dotyczące napadów i mordów dokonywanych na Polakach na terenie powiatu. W: B. Ossol. 16721/1, s. 183-184).
W kolonii Oktawin pow. Włodzimierz Wołyński: „Gajewski Jan zamieszkały Oktawin, gm. Mikulicze, pow. włodzimierski został zamordowany przez UPA.  Kiedy z sąsiednich kolonii dochodziły wieści,że Ukraińcy mordują -  moja rodzina spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i udała się do Włodzimierza. W niedzielę 11 lipca 1943 roku, nie było ich już w kolonii. Kilka dni później, w tygodniu - grupa mężczyzn, m.in brat Władysławy - Jan postanowili wrócić do Oktawina i zbadać sprawę - czy można wrócić lub chociaż zabrać resztę dobytku. Jan już nie powrócił.  Został ukrzyżowany przez UPA na drzewie, nago. Zawsze był eleganckim człowiekiem, nosił krawat. I tenże jedynie krawat oprawcy mu zostawili.” (Karolina Kuczewska; w:.http://www.stankiewicze.com/ludobojstwo/zgloszenia.html ).W. i E. Siemaszko na s. 865 datują ten mord na 15 sierpnia 1943 r.   
W miasteczku Ołyka pow. Łuck upowcy uprowadzili i zamordowali na polu 26-letniego Polaka.
We wsi Omelanka pow. Kostopol: „Po upadku Huty Stepańskiej chowali się w lasach dwa tygodnie, potem przybyli Niemcy z Rafałówki i ich wyprowadzili, a było ich dużo, cała kolumna. Przejeżdżali przez spaloną Hutę Stepańską, Siedlisko, Wyrkę i Soszniki. Opowiadał mi Tata o dwóch trupach posadzonych na zabitej krowie i świni, były popodpierane patykami. Mężczyźni leżące trupy musieli z drogi spychać długim drągiem, tak śmierdziały, że nie można było podejść, a konie nie poszły po trupach. /.../ Omelanka przestała istnieć w Krwawą Noc z 16 na 17 VII 1943 r. Ludność w większości, po upadku Huty Stepańskiej, przedostała się do Grabiny przy torach. Część jednak poszła w lasy, tam przetrwali do końca lipca, kiedy to Niemcy przybyli z Rafałówki zabrać ocalałych. Nieliczni przedostali się do Przebraża. Zabitych nikt nie potrafi policzyć”.(Wokół Huty Stepańskiej z Januszem Horoszkiewiczem, w: .http://isakowicz.pl/szlakiem-wolynskich-krzyzy-omelanka/).
We wsi Oryszkowce pow. Kopyczyńce zostali zamordowani: Skikiewicz Alojzy l. 31, Skikiewicz Zygmunt l. 29  (Kubów..., jw.).
W kol. Orzeszyn pow. Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali 2 Polki: matkę z córką, gdy po rzezi 11 lipca wróciły do domu po rzeczy.
We wsi Osowik pow. Sarny zamordowali 5 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Ostrowy pow. Luboml zamordowali 1 Polaka.
We wsi Ostrowy pow. Łuck zamordowali 3-osobową rodzinę polską: Adelę Zawadzką z 2 synami.
We wsi Ozierany pow. Kowel upowcy zamordowali 6 Polaków: siostry lat 18 – 20, 21-letniego chłopca oraz Anielę Świder z mężem i dzieckiem; Anielę Świder zgwałcili i przypiekali rozpalonym żelazem (Siemaszko..., s. 349).
We wsi Oździutycze pow. Horochów zamordowali 14 Polaków.
W kol. Paniów pow. Łuck zamordowali 4 Polaków: 2 małżeństwa.
We wsi Paryduby pow. Kowel zamordowali 1 Polaka.
W kol. Pasieka koło wsi Świdnik pow. Kowel zamordowali 1 Polaka, kościelnego.
We wsi Pawlikówka pow. Kałusz zamordowali 6 Polaków, w tym 2 małżeństwa i 10-letniego chłopca.
W kol. Pawłówka Nowa pow. Równe obrabowali i spalili polską kolonię oraz zamordowali kilka – kilkanaście rodzin polskich.
We wsi Peremyl pow. Horochów Ukraińcy załadowali Polaków na duży wóz drabiniasty i wywieźli do lasu, gdzie ich wymordowali przy użyciu różnych narzędzi, 15 osób, jeden zdołał uciec.
W kol. Peresieka Gończybrodzka pow. Kowel zamordowali Konstantego Dunajskiego.
W osadzie Piłsudy pow. Krzemieniec wymordowali całą ludność tej polskiej osady, liczby ofiar nie ustalono.
W kol. Piórkowicze pow. Kowel policjanci ukraińscy aresztowali Jana Żubera, po którym ślad zaginął.
We wsi Plaucza Mała pow. Brody policjanci ukraińscy uprowadzili i zamordowali 5 Polaków.
We wsi Płaszowa Królewska pow. Dubno upowcy zamordowali kilka rodzin polskich.
W kol. Płoteczno pow. Kostopol nocą zarąbali siekierami kilka rodzin polskich, około 35 osób.  
W kolonii Poczekajka pow. Kowel: „W naszej okolicy głośno było także o śmierci Jana Rocha, który według tych ludzkich spekulacji w końcu lipca 1943 r. udał się nieco „podchmielony dla odwagi” do wsi Poczekajka. Dowiedział się bowiem, że Ukraińcy zabrali z domu ze sobą jakiegoś Polaka z furmanką i jego końmi i jak dotąd gospodarz ten nie wrócił. Jan, który znał w okolicy trochę Ukraińców, miał nadzieję, że jak się za tym Polakiem wstawi, to może nawet uratuje mu życie. Jednak jak poszedł, tak już więcej nie wrócił i on i ten chłop, słuch zaginął i po jednym i po drugim. Ludzie w naszych stronach sądzili więc, że obaj zostali zamordowani. Faktem jest, że w tamtych trudnych czasach, kogo Ukraińcy zabrali ze sobą na „Poszpant” to już prawie na pewno nie wrócił.” (Sławomir T. Roch: Wspomnienia Kazimierza i Antoniny Sidorowicz z d. Turowska ze wsi Dominopol w pow. Włodzimierz Wołyński na Wołyniu 1930 – 1944). W i E. Siemaszko na s. 392 piszą: „Brak jakichkolwiek informacji o losach Polaków żyjących w 1943 roku” – i wymieniają m.in. kolonię Poczekajkę.
We wsi Podborce pow. Lwów upowcy obrabowali i spalili polskie gospodarstwa oraz zamordowali 6 Polaków.
We wsi Poddębce pow. Łuck zamordowali 35 Polaków, w tym przybili do ziemi zaciosanym kołkiem kierowniczkę szkoły Halinę Dmochowską, działaczkę społeczną wśród ludności ukraińskiej – miejscowi chłopi ukraińscy śmieli się obserwując zbrodnię.
We wsi Police pow. Sarny zamordowali uciekających po upadku Huty Stepańskiej około 100 Polaków.
We wsi Połonka pow. Łuck zamordowali ponad 10 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Popielówka pow. Kowel zamordowali 1 Polaka.
We wsi Poruczyn pow. Brzeżany został zamordowany przez Ukraińców Polak, Mikołaj Popiel l. 60 a jego żona Paraksewia później - w październiku 1944 r. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie..., jw., tom 7).  
W miasteczku Poryck pow. Włodzimierz Wołyński po rzezi 11 i 12 lipca upowcy zamordowali 12 Polaków ukrywających się w jednym miejscu.
W okolicach miasteczka Poryck pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 11 Polaków, w tym 2 matki, każda z 3 dzieci.
We wsi Possywa pow. Zdołbunów zamordowali 30 Polaków  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
W kol. Poznanka pow. Łuck podczas napadu upowcy z Ławrowa, Czarukowa i Korsowa ofiary torturowali, zabijali siekierami, widłami i innymi narzędziami, kobiety gwałcili. Zginęło 95 Polaków, ich mienie zrabowali a zagrody spalili.
We wsi Przemorówka pow. Krzemieniec nie ustalono liczby zamordowanych Polaków.
We wsi Przewały pow. Włodzimierz Wołyński nie ustalono liczby zamordowanych Polaków.
We wsi Puchowa pow. Równe zamordowali co najmniej 4 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).    
We wsi Pułhanów pow. Łuck upowcy zamordowali około 10 Polaków.
We wsi Pułhany pow. Horochów na początku lipca uprowadzili do lasu 26-letnią Polkę Zofię Sudnik i ją zamordowali.
We wsi Puzów pow. Włodzimierz Wołyński zabili Edmunda Korczakowskiego.
We wsi Rachmanów pow. Krzemieniec zamordowali 32 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ).  
We wsi Radochówka pow. Równe zamordowali podczas żniw 15 Polaków oraz Ukraińca z 7 dzieci za to, że sprzyjał Polakom.
Pomiędzy wsią Rafałówka pow. Sarny a wsią Siedlisko pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali 2 Polki, babcię i siostrę Barbary Bittner-Saramak z Siedliska.   
We wsi Rewuszki pow. Kowel: „Opiszę teraz los Karola Mroziuka i jego żony. To stryjeczny brat mojej mamy. Mieszkali blisko wsi Turia, bo i rzeka Turia jest na Wołyniu. Miejscowość nazywała się Rewuszki. Przy lesie, urodzajna ziemia. Oboje pobrali się już w starszym wieku, przeważnie mężczyźni dawniej w starszym wieku żenili się. Mieli troje dzieci, same córeczki: 15 lat, 9 lat i 3 latka. Stasia, Felicja i Kazimiera. Od lipca 1943 r, już nie nocowali w domu, tylko po lasach albo w zbożu, razem z sąsiadami. Sąsiadka Ukrainka mówi do Mroziuka żony, aby dzieci przyszły spać do jej domu. Gdyby przyszli Ukraińcy to ona powie, że to są jej dzieci. Posłuchała matka i dała swoje dzieci do Ukrainki na noc, a nie wiedziała że mąż Ukrainki jeździ po nocach i zabija Polaków. Pewnego ranka wpadła matka do tej chaty ukraińskiej, a widząc że dzieci spokojnie śpią lepiej poprzykrywała. A tu naraz przed domem staje furmanka i bandyci idą do tego mieszkania. Ukrainka krzyczy do Mroziukowej by uciekała na strych. Ta rzuca się i w sieni po drabinie ucieka na strych, matka trojga dzieci. I co widzi przez okienko na strychu, jej dzieci zostały przez uzbrojonych w karabiny Ukraińców poprowadzone przodem, a mordercy za nimi. Po chwili usłyszała trzy strzały, dzieci zostały rozstrzelane. Matka biegnie do męża do lasu i tam bije go z rozpaczy. Chciała uciekać wiele razy wcześniej do miasta ale mąż nie godził się na to, nie godził się opuścić gospodarstwa rolnego i tego wszystkiego, co stało w oborze. Teraz włosy rwie na głowie. Żona jego mówi, że teraz już nie pójdzie do miasta bowiem nie ma już dla kogo żyć. Sąsiedzi poprowadzili ją do miasta. Kłócili się oboje przez lata, że dali dzieci do sąsiadki Ukrainki na śmierć. I tak skłóceni szli z węzełkiem chleba w ręku. Tysięcy było takich ludzi, ja dałam przykład jednej tylko rodziny, bo to byli nasi kuzyni.” (Wspomnienia Ludwiku Podskarbi z d. Szewczuk z kolonii Mogilno w pow. Włodzimierz Wołyński na Wołyniu 1935 – 1944”, Wspomnienia wysłuchał, spisał i opracował Sławomir Tomasz Roch, 2009 r.).  
W osadzie Reymontowicze pow. Horochów zamordowali 6 Polaków.
We wsi Rogowicze pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 4-osobową rodzinę Łebkowskich.
We wsi Rostoki pow. Krzemieniec Ukraińcy zamordowali Kazimierza Sawickiego z synem Feliksem.
We wsi Rozalówka pow. Sokal obrabowali i spalili gospodarstwa polskie oraz zamordowali 15 Polaków.
W kol. Różyn pow. Kowel zamordowali 2 Polki: Sabiłową i jej służącą.
We wsi Rudka pow. Dubno zamordowali 5 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Rudlew pow. Dubno zamordowali 5 Polaków: małżeństwo oraz dziewczyny lat 8, 17 i 20; ich ciała wrzucili do rzeki Ikwa, a po kilku dniach zostały wyrzucone na brzeg rzeki Styr, do której wpada Ikwa.
W kol. Rudnia pow. Łuck zamordowali 3-osobową rodzinę polską: Rogalińską z 2 dzieci. Najpierw na jej oczach zakłuli bagnetami jej dzieci lat 2 i 3, potem obcięli jej piersi i zamęczyli ją – wcześniej gwarantowali jej bezpieczeństwo, była żoną przedwojennego sekretarza gminy, którego zamordowali już 24 grudnia 1942 roku.  
We wsi Rudnia Pogorełowska pow. Kostopol zamordowali kilka – kilkanaście rodzin polskich, m.in. paląc żywcem, imiennie znane jest 11 ofiar.
We wsi Rusów pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 1 Polaka.
W majątku Rusywel pow. Równe zamordowali w okrutny sposób administratora majątku Stanisława Dowgiałłę herbu Zadora, lat 49
W majątku i wsi Rydków pow. Dubno zamordowali kilka rodzin polskich.
We wsi Sądowa Wisznia pow. Mościska zamordowali 2 Polaków: leśniczego z żoną.
W majątku Serechowicze pow. Kowel zamordowali 3 Polaków.
We wsi Serechowicze pow. Kowel nie ustalono liczby zamordowanych Polaków.
W kol. Serniczki pow. Horochów zamordowali 20-letnią Marię Semenowicz.
We wsi Sestratyn pow. Dubno zamordowali 4 Polaków.
We wsi Sichów pow. Lwów obrabowali i spalili gospodarstwa polskie oraz zamordowali 5 Polaków.
W kol. Siedlisko pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali 2 Polaków.
W kolonii Sieniaków pow. Łuck zamordowali ponad 6 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: Lipiec 1943 r. na Wołyniu; w: ipn.gov.pl/download/1/91460/EwaSiemaszkoTomaszBereza.docx ). Relacja Edwarda Kaczmarczyka: „To było w lipcu 1943 roku. W tym czasie już było słychać, że Ukraińcy mordują Polaków. To tam rodzinę wymordowali, to gdzie indziej. Przed nami wymordowali jedenastoosobową rodzinę. On nazywał się Wagner. Chyba był Czechem, a ona chyba Polką; uratował się tylko sześcioletni chłopczyk, w moim wieku. Gdy rozmawiali o tym w domu już była mowa, żeby uciekać do większych skupisk Polaków. Pod koniec czerwca zostaliśmy doszczętnie obrabowani przez bandę ukraińską. Dziadek i moi wujkowie zostali strasznie pobici. Mieszkała u nas pani Paciejewska z szesnastoletnią córką, którą gwałcono na moim łóżku. Mieszkanie obrabowano i zdemolowano, wszystko potłukli. Dziadek postanowił, że mamy uciekać. Dobytek załadowali na wóz. Wszystko się nie zmieściło, więc mieli drugi raz przyjechać. Niedaleko od budynku spotkaliśmy się z druga rodziną, z którą razem mieliśmy jechać do Łucka. Nie dotarliśmy daleko. Gdy wjechaliśmy w wąwóz, w takie zagłębienie terenu, po obu stronach drogi rosły krzaki tarniny, usłyszałem krzyki. Ukraińcy napadli na nas i czym mieli rżnęli. Padły też strzały. Ja z tego strachu zeskoczyłem z wozu i uciekłem w krzaki, a z krzaków w zboże. Pojawili się Ukraińcy na koniach z karabinami maszynowymi i zaczęli szukać uciekinierów. Nie wiem, czy mnie zauważyli, ale strasznie strzelali; zboże aż syczało od kul. Ja przywarłem do ziemi i jak odjechali, wróciłem do gospodarstwa. Nie zdawałem sobie sprawy, że tam wszystkich wymordowali. Myślałem, że ktoś wrócił, więc wołałem mamo, babciu, ale nikogo nie było. Zacząłem się tułać i to trwało około dwa tygodnie. Spotkałem Wagnera, tego sześciolatka, o którym wspominałem wcześniej i tułaliśmy się razem. Odżywialiśmy się tym, co zostało w piwnicy, która była wykopana koło domu, do którego co rusz wracaliśmy. W końcu postanowiliśmy, że trzeba dokądś pójść, w kierunku placówki, gdzie słyszeliśmy, że Polacy gromadzili się chroniąc się przed napadami. Po drodze znaleźliśmy dwa muce, tak mówiliśmy na kucyki, którymi wożono mleko, i na nich ruszyliśmy dalej. Pod lasem natknęliśmy się na Ukraińców, ale udało się nam uciec i w końcu dotarliśmy do placówki. Były tam trudne warunki. W nocy tak nas oblazły pchły, że nie można było spać. Po dwóch dniach poszliśmy dalej szukać swoich rodzin. Czy on znalazł, to nie wiem, ale prawdopodobnie nie. Ja poszedłem w kierunku majątku Siniaków. Po drodze napotkałem kilku ludzi, którzy kopali dół, gdzieś dwa na dwa i pół metra. Gdy podszedłem do nich, jeden po ukraińsku powiedział: Edek, uciekaj, bo ciebie zarżną. Kazał mi iść do swego domu, gdzie była swego czasu ochronka, czyli przedszkole. Tam kobieta dała mi mleka i jak się napiłem, wróciłem do domu. Nikogo ciągle nie było, więc postanowiłem pójść do sąsiadów, państwa Kamińskich. Musiałem przejść przez gospodarstwo Ukraińca, nazywał się Ojciuś i miał trzech synów: Stiopę, Kolę i Aloszę. U Kamińskich pukałem, ale nikt nie otwierał. Gdy miałem odchodzić, uchyliły się drzwi i starsza pani Kamińska powiedziała: Edziu, nie wchodź, bo może Ukraińcy są na was źli, to i nas wymordują. Dała mi w chustkę kawałek chleb i butelkę mleka i kazała iść w stronę Łucka. Zaledwie minąłem stodołę, patrzę, a tu Niemiec stoi. Zaskoczony stanąłem i nie wiedziałem co zrobić. W końcu rzuciłem się do ucieczki, a on zaczął wołać Edek, Edek, stój. Okazało się, że to mój wujek Józek, brat mamy, który był w partyzantce. Przeżył rzeź, wraz z bratem Janem, bo pracował w Łucku i nie było ich na furmance podczas napadu. Poszliśmy więc razem w stronę wioski Charażdże, do Łucka. Tam ulokował mnie u pani Leokadii Andre. To była żona przedwojennego majora. Miała córkę Wandę. Po zajęciu Łucka przez Rosjan, dostaliśmy nakaz opuszczenia miasta. Zostaliśmy ewakuowani transportem do Chełma Lubelskiego. /.../ Pisałem do Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, opisałem, kto i gdzie zginął. Opowiedzieli w ten sposób, że nie wiedzą, o co mi się rozchodzi. Jeszcze w dodatku podpis z nazwiskiem czysto ukraińskim. To mnie jeszcze gorzej dobiło. Później dostałem pismo, że moją sprawę przekazano do prokuratury. To było po 1992 roku. I na tym koniec. Pyta pan, czego oczekiwałem? Chciałem pojechać i wskazać ten dół, gdzie prawdopodobnie leży pomordowana rodzina. Znaleźć grób. Przez te pięćdziesiąt lat nie miałem nawet gdzie zapalić świeczki. W Zaduszki, we Wszystkich Świętych wszyscy idą na groby i zapalają znicze. Ja idę do lasu, zapalam świeczkę i płaczę. Żona to rozumie. Wciąż słyszę te krzyki, gdy ich mordowano. Boję się ludzi, uciekam od nich”. (Kazimierz Rynkiewicz : ”Wołyń woła o pamięć”; w: „Tygodnik Świdwiński”, nr 32 z dn. 07.08.2003 roku; za:  http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/16-wolyn-nadal-wola-o-pamiec.html#comment-1). W. i E. Siemaszko na s. 587 podają, że Belweder był osadą wojskową liczącą 29 gospodarstw, powstałą z parcelacji majątku Siniaków. „We wrześniu 1939 r. Ukraińcy z sąsiednich wiosek rozbrajali żołnierzy polskich, a stawiających opór zabijali, zaś osadników terroryzowali,w wyniku czego nikt nie nocował w domu”. Ilość polskich ofiar jest nieznana. Majątek Siniaków wymieniają na s. 594 z odnośnikiem „brak jakichkolwiek informacji o losach Polaków żyjących w 1943 r.”  
We wsi Siomaki pow. Kowel: ”W Siomakach, obok wsi Gajówka , (gmina Maciejów, powiat kowelski) – w sierpniu – nacjonaliści ukraińscy w biały dzień otoczyli gajówkę, a następnie pojmali i okrutnie zamordowali sześcio-osobową rodzinę gajowego Piotrowskiego”. (Stanisław Dłuski: “Fragment wielkiej zbrodni” ; w: „Las Polski”, nr 10 z 1991 roku).
W mieście powiatowym Skałat woj. tarnopolskie: „W Trembowelskim zamordowano w ostatnim czasie wg urzędowych zaświadczeń 10 Polaków. W Skałacie uprowadzono 2-ch nauczycieli Polaków, którzy zaginęli bez śladu”. (1943, 29 lipca - Odpis pisma Delegata RGO we Lwowie Leopolda Tesznara do Prezesa Adama Ronikiera w sprawie sytuacji uchodźców polskich z Wołynia. B. Ossol. 16721/2, s. 233; oryginał pisma por.: AAN 48, s. 2).
We wsi Skobełka pow. Horochów odrąbali głowę Józefowi Łozińskiemu, lat 50 i osadzili ją na płocie.   
We wsi Skurcze pow. Łuck śmiertelnie postrzelili 24-letniego Polaka osłaniającego ewakuację 2 rodzin polskich z Koszowa.
We wsi Smerdyń pow. Łuck zamordowali 2 Polaków.
We wsi Smolawa pow. Horochów zamordowali kilka rodzin polskich.
W kol. Smołowa pow. Włodzimierz Wołyński Ukrainiec, który miał wywieźć ze wsi 22-letnią Polkę z jej 3-letnim synkiem i 5-letnią siostrą – zastrzelił ich tuż po wyjeździe ze wsi.
W majątku Smordwa pow. Dubno Ukraińcy zamordowali 15 Polaków.
We wsi Smordwa pow. Dubno zamordowali 1 Polaka.
W miasteczku Sokól pow. Łuck Ukraińcy napadli na kościół i zamordowali 12 Polaków, kościół pw. Najświętszej Marii Panny Wspomożenia Wiernych z 1909 roku obrabowali i spalili.  
W majątku Stachów pow. Kowel upowcy wymordowali 21 rodzin polskich, co najmniej 83 Polaków, ocalał tylko jeden mężczyzna.  
W kol. Stachówka pow. Sarny podczas ewakuacji ocalałych 50 rodzin zamordowali kilkudziesięciu Polaków.
W woj. stanisławowskim: „W ostatnich czasach na terenie naszym wzmogła się agitacja wśród ludności ukraińskiej przeciw mniejszości polskiej. Przyczyniły się do tego nadchodzące tu wiadomości z terenu Wołynia i rozgrywających się tam wypadków, jak również fakt ukazania się na tutejszym terenie silnych oddziałów dywersyjnych sowieckich wzmożonych częściowo elementem ukraińskim i grasujących już od 2 tygodni. Oddziały te napadając na instytucje rządowe, Liegenschafty, zabierając bydło, konie, żywność, mundury z posterunków policji wprowadziły wśród tutejszej ludności ukraińskiej poczucie bezkarności. W wyniku tej agitacji zostali zamordowani wedle naszych stwierdzonych dotychczasowych wiadomości: żona inż. Kuźmińskiego wraz z 4 letnią córką i inż. Żmigrodzki wraz z 9 letnią córką na drodze Kosmacz - Kołomyja [Kosów], oraz lekarz Dr. Kaliniewicz były dyrektor szpitala w Kołomyi, Budzianowski - prof. gimnazjalny, oraz proboszcz rzymsko katolickiej parafii w Pistyniu [Kosów] bliżej nieznanego nam nazwiska. Miejsca popełnienia zbrodni nieznane nam. Wypadki te na razie odosobnione dotyczą inteligencji, nie wiadomo nam jednak czy nie ma to miejsca również do osób osadników zamieszkałych po wsiach. Tu i ówdzie słyszy się jednak wezwania “Rizaty lachiw”. Wypadki tego rodzaju mogą doprowadzić do katastrofalnego położenia ludności polskiej zwłaszcza zamieszkałej po wsiach lub mniejszych miasteczkach.”  (1943, 28 lipca – Pismo PolKO w Stanisławowie do RGO w Krakowie opisujące początek mordów Polaków na terenie stanisławowskiego. W: B. Ossol. 16721/1, s. 273-275).   
W kol. Stanisławów pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 4-osobową rodzinę: Adolfa Bronickiego z żoną i 2 dzieci.
We wsi Stężarzyce pow. Włodzimierz Wołyński miejscowi chłopi ukraińscy zamordowali 22 Polaków, którzy wybrali się do swoich gospodarstw po żywność.
We wsi Stołbiec pow. Dubno zamordowali 11 Polaków  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Strzelcze pow. Horochów upowcy zamordowali kilka rodzin polskich, imiennie znanych jest tylko 5 ofiar.
We wsi Suchy Róg pow. Równe zamordowali Franciszkę Kowalczyk.
We wsi Suraż pow. Krzemieniec miejscowi Ukraińcy zamordowali 2 Polaków.
We wsi Suszybaba pow. Kowel zamordowali Jana Maczkowskiego z Budek Łowickich.  
W gajówce koło wsi Swiniarzyn (Świniarzyn) pow. Kowel: „Używano band ukraińskich do osobistych porachunków. W gajówce w rejonie Świniarzyna (gmina Kupiczów, powiat kowelski) – w lipcu –  Ukrainka, żona gajowego Rutkowskiego, po sprzeczce małżeńskiej, sprowadziła bojowców z UPA, którzy zamordowali jej męża, córkę Stanisławę oraz leśniczego Lipińskiego. Zdołał się uratować syn leśniczego, Zbyszek. Ranny w obie ręce był leczony w kowelskim szpitalu”. (Stanisław Dłuski: “Fragment wielkiej zbrodni” ; w: „Las Polski”, nr 10 z 1991 roku).
W okolicy wsi Swojczów  i Gnojno pow. Włodzimierz Wołyński upowcy uprowadzili kilkunastu lub kilkudziesięciu młodych Polaków, którzy zaginęli bez wieści.
We wsi Szczurzyn pow. Łuck „czarna sotnia z rejonu Szczurzyna’ zamordowała 4 Polaków: 23-letnią kobietę oraz mężczyzn lat 18, 19 i 60.
We wsi Szubków pow. Równe upowcy i miejscowi Ukraińcy zamordowali 13 Polaków, w tym matkę z 3 dzieci oraz jej rodziców – mąż ukrył się sądząc, że mordowani będą tylko mężczyźni.
We wsi Szymkowce pow. Krzemieniec zamordowali 2 Polaków.
We wsi i miasteczku Świniuchy pow. Horochów Ukraińcy wymordowali ludność polską, co najmniej 63 Polaków. Ukrainiec zamordował żonę Polkę oraz wspólne ich dzieci.
We wsi Świrz pow. Przemyślany policjanci ukraińscy uprowadzili Polaka, który zaginął bez śladu.
W miasteczku Targowica pow. Dubno w bestialski sposób zamordowali w centrum miasteczka 2 Polaków.
We wsi Tchory pow. Kostopol zamordowali co najmniej 9 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
We wsi Terka pow. Lesko policjanci ukraińscy z gestapowcami zamordowali 5-osobową rodzinę polską oraz ukrywanych przez nią Żydów.
We wsi Tesów pow. Zdołbunów wiadomo o 1 Polaku zamordowanym podczas napadu.
We wsi Tomaszgród pow. Sarny zamordowali 1 Polaka.
W miasteczku Torczyn pow. Łuck Ukraińcy zamordowali jadącego wozem konnym Albina Dąbrowskiego.
Koło wsi Tuczyn pow. Równe upowcy rozstrzelali 10 Polaków.
We wsi Turia pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 3 Polaków, w tym uciekającą ze wsi matkę z 13-letnim synem.
W kol. Turówka pow. Włodzimierz Wołyński upowcy zamordowali patrol AK z Horodła.
W miasteczku Turzysk pow. Kowel zarąbali siekierami 5-osobową rodzinę polską: młode małżeństwo Józefa Gałązki, lat 22 , jego żonę Jadwigę, lat 21 i ich 3 małych dzieci.
We wsi Ulaniki II pow. Łuck zamordowali 27-letniego Antoniego Jakubasa.
W kol. Usickie Budki pow. Łuck zamordowali 4 Polaków.
W miasteczku Uściług pow. Włodzimierz Wołyński podczas dwóch napadów upowcy zamordowali kilkunastu Polaków a następnie jeszcze 15-letnią dziewczynkę.
Pomiędzy miasteczkiem Uściług a miastem Włodzimierz Wołyński Ukraińcy zamordowali 2 Polaków, lat 15 i 20.
We wsi Użyniec pow. Dubno zamordowali 4 Polaków.
W kol. Warszawka pow. Horochów zamordowali około 20 Polaków.
We wsi Watyniec pow. Horochów zamordowali 2 Polaków.
We wsi Werbcze pow. Kostopol zamordowali Kownackiego.
We wsi Wiczynie pow. Łuck zamordowali 3 Polki: Stanisławę Gniot z córką Marią i nauczycielkę Czrnoleską.
We wsi Wierzchów pow. Zdołbunów: „Proszę o dołączenie do listy zamordowanych przez Ukraińców w lipcu 1943 roku we wsi Wierzchów powiat Zdołbunów moich dziadków: Antoniego Szczyglewskiego lat 80. Babcię Bronisławę Szczyglewską lat 79. Stryjenkę Weronikę Szczyglewską z domu Hana lat 40. Syna stryjenki Weroniki i Adolfa  - Władysław Szczyglewski lat 18. Oraz pana Stanisława NN pochodzenia polskiego. Ostatnie trzy osoby są pochowane na cmentarzu prawosławnym w Wierzchowie. Babcia i Dziadek nie wiemy gdzie są pochowani” (Tadeusz Szczyglewski ur. w Wierzchowie, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl). W. i E. Siemaszko podają na s. 975, że we wsi Wierzchów (Wierzchnów) Ukraińcy zamordowali 1 Polaka: w listopadzie 1942 roku miejscowego leśniczego NN.
W kolonii Wielick pow. Kowel zamordowali 15 Polaków  (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).  
W kol. Wierzyca pow. Równe upowcy zamordowali co najmniej 15 Polaków.
We wsi Wigurzyce pow. Łuck zamordowali 3-osobową rodzinę: Markowskiego z żoną Albiną i 10-letnim dzieckiem.
W kol. Wilcze pow. Łuck upowcy w lesie zamordowali 26 Polaków, którzy uciekali z Omelanki do Przebraża po załamaniu się obrony w Hucie Stepańskiej.    
We wsi Wiszniów pow. Łuck zamordowali co najmniej 2 Polaków.
W kolonii Władysławówka pow. Włodzimierz Wołyński: „jeden z naszej koloni pan Dobrowolski zorganizował w biały dzień ucieczkę furmankami kilku rodzin polskich, zabierając ze sobą rzeczy i żywność. Gdy wyjechali na szosę Włodzimierz – Łuck koło Mikulicz Bulbowcy wzięli ich w krzyżowy ogień i wybili niemal wszystkich. Pozostałym przy życiu kazali wracać do Władysławówki, obiecując że jeśli nie będą uciekać, to nikt nie będzie ich ruszał (Zdzisław Schab, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl). W. i E. Siemaszko na s. 868 – 869 opisując kolonię Władysławówkę nie wymieniają tej zbrodni.   
W kol. Wodnik pow. Równe upowcy zamordowali Floriana Wilczyńskiego, lat 30.
We wsi Wolica pow. Horochów zamordowali 10 Polaków.
W okolicy wsi Wołczak pow. Kowel: „W lasach koło Wołczaka, (gmina Werba, powiat włodzimierski),  przy gajówce Czereniuka, Polaka, banda UPA wykopała dół, a właściwie pogłębiła istniejący. W pobliżu tego miejsca bojówka ukraińska organizowała zasadzki na przechodzących i przejeżdżających tamtędy Polaków. Pojmanych najczęściej doprowadzano do siedziby sztabu UPA, gdzie byli poddawani okrutnym męczarniom. Następnie ofiary przyprowadzano lub przywożono (niezdolne do chodzenia), w pobliże dołu i tam je mordowano; najczęściej siekierami. Pierwszymi ofiarami zamordowanymi nad tym dołem była rodzina gajowego Czereniuka, potencjalni świadkowie zbrodni. O miejscu mordu i zbiorowym grobie wielu dziesiątków Polaków, poinformował Wacław Korolski, któremu udało się uciec z miejsca egzekucji.”  (Stanisław Dłuski: “Fragment wielkiej zbrodni” ; w: „Las Polski”, nr 10 z 1991 roku).  
W kol. Woronucha pow. Równe upowcy w pojedynczych napadach zamordowali 24 Polaków. 31 lipca wyruszyła kolumna ewakuacyjna docierając do Starej Huty. „Kilka rodzin nie przybyło jednak na miejsce odjazdu. Podjęli decyzję wyruszenia do Międzyrzecza i Równego. Tam mieli znajomych, bliskich, krewnych. Po naszym wyjeździe czekali parę dni. Zostali napadnięci i wymordowani. Ofiarą zbrodni padli Ostrowscy, rodzice Józefa, który był w tym czasie w Ostrogu, a potem trafił do oddziału „Gzymsa” w 27 Dywizji Wołyńskiej Armii Krajowej,Zamordowani zostali także Piotrowscy oraz Chorążewska z małym dzieckiem. Jakubowski, który wyruszył wcześniej do Międzyrzecza, napadnięty został przed Dywniem i zabity drągami” (Franciszek Marcinkowski: Woronucha; Lublin 2002, s. 45).   
We wsi Woskodawy pow. Równe zamordowali Polaka, młynarza.
We wsi Wydumka pow. Łuck nie ustalono liczby zamordowanych Polaków.
W kol. Wygadanka pow. Łuck zamordowali 8 Polaków z jednej rodziny.
We wsi Wyrka pow. Kostopol pod koniec lipca 1943 roku: „Rodzinę Horoszkiewiczów, tak jak wiele innych polskich rodzin, z lasu wyprowadzili Niemcy w zamian za krowy i świnie zarekwirowane dla wojska. /.../ - Jak dziś pamiętam tych pozabijanych ludzi w Wyrce – opowiada z przejęciem pan Szczepan. - Najpierw natknęliśmy się na rozkrzyżowanego mężczyznę leżącego pośrodku drogi. Mój ojciec z jeszcze jednym mężczyzną ściągnęli go na pobocze, bo nie było czasu na pochowanie ciała. Nieco dalej, na łące po lewej stronie, Ukraińcy posadzili zabitego mężczyznę na zdechłej krowie. Żeby się nie przewrócił, podparty był patykami. Po drugiej stronie podobny widok – zabity mężczyzna podparty kijami siedział na świni. Po dwudziestu metrach kolejna straszna scena. Przy drodze zobaczyliśmy nabrzmiałe, brązowe ciało kobiety (to był gorący lipiec), na której leżało dziecko. Ono z kolei było bardzo jasne, blade, zupełnie jakby spało. Kolumna szła, wszyscy byli w strachu, nikt do nich nie podszedł. Szczepan Horoszkiewicz nie może też zapomnieć widoku spalonego d połowy budynku ze zwisającymi z okna zwłokami częściowo zwęglonego mężczyzny. Gdy wychodzili z Wyrki, przy mostku na rzeczce leżały kolejne ciała zabitych ludzi. Pan Horoszkiewicz nie wie, co się stało z ciałami, które widzieli po drodze. Niemcy zaprowadzili grupę Polaków do wsi Rafałówka, skąd w większości zostali wywiezieni na roboty do Niemiec”. (Adam Kruczek: Wołyńskie krzyże wokół Huty Stepańskiej; w: „Nasz Dziennik” z 24 – 25 lipca 2010).
W kol. Wysoka pow. Horochów zamordowali 7 Polaków: Weronikę Nowakowiczową z 4 dzieci oraz Babińską  z córką.
We wsi Wyszka pow. Kostopol nie ustalono liczby zamordowanych Polaków.
W miasteczku Wyszogródek (Wyżgródek) pow. Krzemieniec upowcy wymordowali 150 Polaków zgromadzonych w kościele, głównie uciekinierów z okolicy, w tym proboszcza ks. Konstantego Turzańskiego, lat 44, oraz wysadzili w powietrze kościół barokowy pw. Świętego Ducha sprzed 1726 roku.
W miasteczku Zabłotów pow. Śniatyń banderowcy zamordowali 1 Polaka.
W majątku Zacisze pow. Łuck upowcy spalili majątek, los Polaków nie jest znany.
We wsi Zagajce pow. Horochów zamordowali 4 Polaków (Ewa Siemaszko, Tomasz Bereza: jw.).
We wsi Zalanka pow. Równe zamordowali 1 Polaka.  
W kol. Zalesie pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali 1 Polaka.
W kol. Zamczysko pow. Dubno zamordowali 14 Polaków, głownie kobiety i dzieci; 17-letni syn nauczycielki miał 17 kłutych ran.
W kol. Zamosty pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 4-osobową rodzinę: Józefa Konopkę z żoną Zofia, synem lat 9 i córką lat 17; los drugiej polskiej rodziny mieszkającej tutaj nie jest znany.
W kol. Zamostyszcze pow. Kostopol zamordowali Bronisława Słowińskiego.
W kol. Zamoście pow. Łuck zamordowali co najmniej 5 Polaków.
W kol. Zapust Kisieliński pow. Horochów zamordowali 7 Polaków. „Marian i Stefania Kuźmińscy spali w zbożu, a swoich sześcioro dzieci, z których najstarsze miało 13 lat, prowadzili na noc do znajomego Ukraińca. Kiedy rano przyszli po dzieci, nie zastali nikogo i mimo poszukiwań dzieci nigdy się nie odnalazły” (Siemaszko..., s. 175). Zamordowali również chorą, nie mogącą chodzić kobietę.  
W kol. Zaugolce pow. Łuck spalili kolonię i zamordowali nie ustaloną liczbę Polaków, w walce z UPA poległ 1 Polak.
W kol. Zaułek pow. Łuck spalili kolonię i zamordowali około 10 Polaków.
We wsi Zboryszów Nowy pow. Horochów zamordowali kilkanaście rodzin polskich, imiennie znane jest 20 ofiar.
W kol. Zielona gmina Beresteczko pow. Horochów zamordowali kilka rodzin polskich, nikt się nie uratował, imiennie znane są tylko 3 ofiary.
W kol. Zielona gmina Kisielin pow. Horochów zamordowali małżeństwo polskie
We wsi Zielona pow. Kowel zamordowali nad rzeką Turia 2 Polaków.
W kol. Zielona pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali 2 Polki ze wsi Iwanicze: Pucelik i Witkowską.  
We wsi Znamiarówka pow. Łuck zamordowali 16-letniego Zygmunta Krasińkiewicza, ocalonego z rzezi jego rodziny w maju.
We wsi Zubowmosty pow. Kamionka Strumiłowa zamordowali 60-letniego Polaka i spalili jego dom.
W kol. Zygmuntówka pow. Włodzimierz Wołyński zamordowali co najmniej 2 Polaków, w tym Polkę, żonę Czecha.
We wsi Żabcze pow. Łuck upowcy spalili w cerkwi greckokatolickiej ks. Serafina Horosiewicza oraz 4 Polaków, których ukrywał. Potępiał on w swoich kazaniach zbrodnie dokonywane przez Ukraińców na ludności polskiej.
We wsi Żmudcze pow. Kowel zamordowali kilka rodzin polskich, co najmniej 24 Polaków.
We wsi Żółtańce pow. Żółkiew uprowadzili i zamordowali małżeństwo: Polkę i Ukraińca.  
 
Stanisław Żurek
Podstawowe źródła opracowania, które nie są wymieniane przy podawanych przypadkach zbrodni:    
Komański Henryk, Siekierka Szczepan: Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim 1939 – 1946; Wrocław 2004.
Siekierka Szczepan, Komański Henryk, Bulzacki Krzysztof:: Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie lwowskim 1939 – 1947; Wrocław 2006.
Siekierka Szczepan, Komański Henryk, Różański Eugeniusz: Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie stanisławowskim 1939 – 1946; Wrocław, bez daty wydania, 2007.
Siemaszko Władysław, Siemaszko Ewa: Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939 – 1945; Warszawa 2000.

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.