Logo

S Y B I R - NIEPRZEPARTA WOLA ISTNIENIA -SIŁA PRZETRWANIA

Zacznę łagodnie- od przyrody. Oto jabłoń. Została skazana na wycięcie. Wyrok odroczono z powodu braku narzędzi. Obcięto tylko gałęzie czekając przyszłego sezonu, żeby wyciąć drzewo ostatecznie. I tak nie przeżyje zimy.
Otóż nie! Ogołocone drzewko ciepłą wiosną wypuściło nieśmiałe pąki.
Drzewko walczyło o istnienie. Zebrało wszystkie siły i odważyło się pokazać w bujnej  zieloności.

Ogrodnikowi serce i sumienie nie pozwoliły dokończyć dzieła zniszczenia. Ułaskawił jabłonkę wzruszony jej siłą przetrwania, a nawet jej pomógł  -niszcząc szkodniki, lecząc i nawożąc drzewko .

Pomogły też pszczoły- pokazały się owoce.
 Nie tylko przyroda walczy o przetrwanie. Ludzie jeszcze bardziej chcą przeżyć. Wewnętrzna siła i wola istnienia uratowały wielu ludzi.
Przypomnijmy sobie zesłańców na Syberię. Oni też zostali skazani na wieczną zimę i wyginięcie. W nieludzkich warunkach, w nieludzkiej ziemi, ciężko pracując, głodując  walczyli o przetrwanie.


Nie było dla nich litościwego ogrodnika, byli tylko oprawcy, którzy robili wszystko, żeby skazańcy nie przeżyli.

Jest sporo wspomnień Sybiraków, warto się z nimi zapoznać. Ja przytoczę tylko jedną historię znanej mi rodziny. Jest to opowiadanie nieżyjącej już pani  Jadwigi spisane  dawno temu. Dobrze, że pozostała pamięć...

Było to 20 lutego 1940 roku na Kresach, na Wołyniu. Było zimno. Jadwiga z mężem, z dziećmi i z pakunkami wyjeżdżała furą ze wsi. Po drodze dziecko z dalszej rodziny szło do szkoły. Mała Władzia nie rozumiała:
- Dlaczego ciocia i wujek wyjeżdżają? Dlaczego nawet się nie zatrzymali, żeby się pożegnać?
A ich wywozili na Sybir i słuch o nich na długo zaginął.

Cudem przeżyli. Po latach ciocia Jadzia opowiedziała Władzi ich historię. Oto jej opowieść:

Jechaliśmy pociągiem około miesiąca. Wagon 45- osobowy, zamknięty, cały wewnątrz oblodzony. Malutki piecyk pośrodku i otwór w podłodze na potrzeby fizjologiczne. Po dwóch dniach dostaliśmy po pół litra zupy. Mróz minus 30-40 st C. Dużo malutkich dzieci, wrzask, rozpacz. Potem wieźli nas dalej odkrytymi samochodami. Olbrzymie zaspy śnieżne. Samochody pogrzęzły. Na strasznym mrozie czekaliśmy cały dzień nim odkopano dalszą drogę. Byliśmy skonani, zmarznięci, głodni.
 Tak dojechaliśmy do Szyczynki nad rzeką Suchoną. Tam rozmieścili nas w barakach.

NKWD codziennie pędziło nas do piłowania drzewa. Praca ponad siły.
    1941 rok
Wezwali nas wszystkich z pracy do baraku. I znów promyk nadziei, że pozwolą nam wrócić do Polski. Próżne nadzieje... Oni tylko ogłosili nam o napaści Hitlera na Rosję. Oczekiwali od nas jakichś znaków boleści, a nas rozpierała wewnętrzna radość, której nie można było okazać. Dali nam zastępcze dowody- „ udastowirenie”. Nie chcieliśmy tego podpisać, ale NKWD z pistoletem wycelowanym w nas zmusiło nas do podpisania.
Jednak zwykli ludzie radzieccy zawsze nam współczuli i pocieszali nas, że my to chociaż dostaliśmy baraki, a ich rodzice i tego nie mieli. Musieli budować sobie lepianki i też musieli bardzo ciężko pracować przy wyrębie lasu.
 Rok 1942- porozumienie Sikorskiego z rządem ZSRR:  Wszystkim wolno się poruszać po terenie całego województwa. Ogarnął nas szał radości- zaczęliśmy śpiewać nasz hymn, wszyscy się całowali i ściskali.
No, ale gdzie mieliśmy iść, skoro wszędzie czyhało na nas niebezpieczeństwo śmierci !?
 W 1943 roku mąż poszedł do Polskiej Armii. Zostałam sama z dwójką dzieci, byłam w ciąży z trzecim. Mieszkaliśmy w jednym pokoju z Rosjanką, jej szóstką dzieci, kozą i świnią z prosiętami- Koszmar!
 Moja córka Lusia miała odmrożoną rękę aż do łokcia z ropiejącym wrzodem. Raz jak my matki przyszłyśmy po ciężkiej pracy skonane do domu zastałyśmy nasze dzieci bijące się o kromkę chleba. Był niesamowity wrzask i tumult. Nie było możliwości perswazji, nie wytrzymałam. Wzięłam pas i zaczęłam je uciszać bijąc gdzie popadnie. Uderzyłam moją córkę Lusię sprzączką od pasa i wtedy rozwaliłam jej ten okropny wrzód na ręce. Dziecko zemdlało z bólu , ale ręka została uratowana od amputacji. Długo jeszcze przemywałam jej  tę ranę gotowaną wodą  ale to nie pomagało. Potem dostałam odrobinę wódki do opatrunków i to dopiero pozwoliło ranie powoli się zagoić.
 Okropnie biedowaliśmy i głodowali. Dochodziło do tego, że zaczęłam po nocach kraść owies. Potem męłam to na żarnach i to nas uratowało przed  śmiercią głodową. Mniej odważni, którzy nie kradli poumierali z głodu. My też bardzo chorowaliśmy, ale lekarzy żadnych nie było. Z głodu dostaliśmy kurzej ślepoty, tzn. w dzień jeszcze trochę widzieliśmy, ale wieczorem  nawet przy żarówce nie widzieliśmy nic. Jakaś pielęgniarka dała nam odrobinę tranu. Trochę pomogło.
 Raz miałam 40 stopni gorączki i już zupełnie nie mogłam ustać na nogach, ale NKW-dzista u którego chciałam się zwolnić od ciężkiej pracy zwymyślał mnie i jeszcze chciał ukarać za bumelanctwo...
 To wszystko było takie okropne i nie da się tego opowiedzieć...

Tyle opowiedziała Władzi jej ciocia Jadwiga. W wielkim skrócie kilka lat katorgi!

Jadwiga wytrzymała. Dała radę przetrzymać po ludzku nieludzki los. Nieprzeparta wola istnienia- jak w przyrodzie. Potrafiła też ochronić swoje dzieci i w końcu przywieźć je do upragnionej Polski.

  / Lusia

Tu je wychowała i doczekała się wnuków. Rodzina się rozrastała, przybyło następne pokolenie.
Jednak wszyscy pamiętają losy swoich przodków. Syn Jadwigi- Tosiek jest członkiem Związku Sybiraków i przyjeżdża do Wrocławia na spotkania Sybiraków i uroczystości.

  / Tosiek

 / Marsz Sybiraków (2017r.)

Tak, pąki miłości Jadwigi rozkwitły i dały piękne owoce. Nie byłoby tego jednak gdyby ta kobieta nie miała ogromnej siły przetrwania.

Podobny los spotkał wielu naszych rodaków zesłanych na Sybir. Pomimo ogromnych trudności przetrwali.

Drzewo gdy ma dobre korzenie przetrwa i odrodzi się nawet ścięte do ziemi. Z ludźmi już tak nie jest. Warto jednak pamiętać o swoich korzeniach i z rodzinnych historii czerpać siły do przezwyciężania różnych trudności jakie niesie życie.

 / korzenie

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.