- Kategoria: Aktualności
- Tłumaczenie Wiesław Tokarczuk
- Odsłony: 2687
Korupcyjny feudalizm. - O naturze ukraińskiej korupcji.
/ http://zaxid.net/news/showNews.do?koruptsiyniy_feodalizm&objectId=1422362 Ołeksandr Fomenko, 3.04.2017
Walka z korupcją, ogłoszona przez władze po Euromajdanie, przekształciła się w brazylijski serial. Jakiekolwiek by emocje nie szalały na umownym ekranie, końca tego dramatu nie widać, bo wygibasy akcji – niekiedy absolutnie niesamowite – nie wychodzą poza granice utartych kolein. Zgodnie z kanonem gatunku, oglądanie kolejnej serii staje się zbiorowym rytuałem. Oddani zwolennicy już niezbyt dobrze pamiętają wydarzenia poprzednich sezonów, jednak sumiennie spełniają swój obowiązek widza. Zdarzają się osoby słabego ducha, tracące wiarę w bohaterów i przy każdej okazji oskarżające autorów o zdradę. Można takich zrozumieć: zamiast rozstrzygnięć mamy same kulminacje, a o katharsis, tak się wydaje, przestali marzyć nawet fanatycy Jednak to w żadnym razie nie jest przekleństwo Niebiańskiego Scenarzysty [Boga], lecz naturalny rezultat historycznego rozwoju Ukrainy.
Jak hartowała się stal
W narracjach nostalgicznych sowietofilów zawsze obecne jest twierdzenie, że korupcja na Ukrainie pojawiła się po uzyskaniu niepodległości. Trudno znaleźć przypadki większego samooszukiwania się (czy bezczelniejszego kłamstwa). W rzeczywistości, ukraińska korupcja – to bezpośredni potomek korupcji sowieckiej. W czasach stalinowskiego terroru korupcja faktycznie miała piekielne, niezwykłe dla nas rozmiary i formy. Za to już w czasach Chruszczowa, a zwłaszcza w czasach Breżniewa, społeczeństwo sowieckie zaczęło aktywnie przyswajać korupcyjne nawyki – i praktyczne, i mentalne. Warto wspomnieć typowe sowieckie dwójmyślenie [termin z Orwella], kiedy ludzie nauczyli się zagarniać do kieszeni różne drobiazgi, nie przestając wypatrywać świetlanej przyszłości komunizmu. Głoszone z trybun ideały były oderwane od rzeczywistości, ale kontynuowały istnienie w formie bezsensownych rytuałów, nikogo do niczego nie zobowiązujących. Podobnie nasi korupcjoniści, mają usta pełne frazesów na temat integracji europejskiej i wartości europejskich, nie odrywając wzroku od dzielonego właśnie złodziejskiego łupu.
Ponadto pokolenia ludzi sowieckich przeszły poważne praktyki korupcyjne. Badacze nie bezpodstawnie nazywali ZSRR państwem feudalnym, w którym nomenklaturowa lojalność dawała dostęp do ekskluzywnych korzyści. Dlatego zmęczeni deficytem i ubóstwem „mali ludzie” uważali za wielkie błogosławieństwo posiadanie nieformalnych więzi w odpowiednich pożądanych kręgach. Nawet zwykły sprzedawca w sklepie spożywczym był człowiekiem z dużej litery – po prostu dlatego, że mógł ukryć pod ladą kilka pęt kiełbasy, a następnie sprzedać osobom ze swego otoczenia. Cóż, nawet ci najmniej ustosunkowani taszczyli z miejsc pracy wszystko, co „źle leżało” [kradli nie dość strzeżone przedmioty] zdobywając sobie dumne miano „nosicieli” [określenie osób wynoszących kradzione rzeczy]. Oczywiście, sowiecka korupcja nie była praktykowana otwarcie i „nosiciele” żyli w strachu przed milicją, „OBChSS” i innymi organami, ale strach tylko hartował i stymulował kreatywność.
Tak więc, wbrew mitologii sowietofilów, w burzliwe lata 1990-te weszliśmy nie tacy już skonsternowani i cnotliwi. Kryminalna dystrybucja dóbr społecznych była naprawdę straszna i brutalna, jednak zajmowali się tym wczorajsi pionierzy i komsomolcy, a nie przybysze z obcych planet. Okres przejściowy stał się dla naszego społeczeństwa korupcyjną aspiranturą. Ponieważ tradycyjne windy społecznego awansu przestały funkcjonować, ludzie zaczęli wspinać się do dóbr materialnych po drabinach pożarowych i innymi niespodziewanymi sposobami – tak oto nielegalne praktyki stały się zjawiskiem powszechnym i wszechogarniającym. Tyle, że teraz bohaterem dnia nie był sprzedawca, lecz młody mężczyzna z ogoloną głową w czarnej kurtce skórzanej, któremu sprzedawca co tydzień płacił daninę. Nielegalny handel, rozbój, spekulacje – wszystko to było logiczną kontynuacją i rozwinięciem sowieckiej codziennej korupcji.
Trucizna oligarchii
Ale najciekawsze zaczęło dziać się potem, gdy na Ukrainie formowała się oligarchia. Korupcja, oczywiście, nie zniknęła w niebycie, ale stała się bardziej uporządkowana. Jeśli porównać pieniądze do krwi gospodarki, to Ukraina zyskała podwójny układ krwionośny. Instytucjonalnym fundamentem praktyk korupcyjnych stały się te wszystkie, takie same, stosunki feudalne, które zwykliśmy nazywać mafijnymi: suweren (lub „ojciec chrzestny”) dawał swoim wasalom dostęp do źródeł korupcyjnego bogacenia się, a oni płacili mu daninę, chroniąc i rozwijając jego „schematy”. Nepotyzm, łapówkarstwo, „prawo na telefon” i inne okropności, zwalczane przez pomarańczowy Majdan, były normalnym przejawem układów mafijnych, które opanowały a częściowo zastąpiły legalne instytucje władzy.
Tak więc na Ukrainie zmaterializował się pewnego rodzaju wariant ukrytego feudalizmu, w warunkach którego oddzielenie władzy od własności stało się niemożliwe. Własność zapewnia dostęp do władzy, a władza stwarza możliwości wzbogacenia się. Zatem krajem rządzą ci, którzy zgromadzili w swoich rękach największe zasoby, dostęp do zasobów automatycznie zapewnia udział w sprawowaniu władzy. Właśnie to jest to, co dziś nazywamy oligarchatem. W tym sensie łapownictwo – to najmniejszy ze wszystkich problemów korupcyjnych. Oczywiście, łapówki pozwalają jednym łamać prawo, a drugim – otrzymywać nielegalne zyski. To jest złe i dla porządku prawnego, i dla gospodarki. Ale w przypadku oligarchii chodzi o patologię samego ładu społecznego, a mianowicie o koncentrację władzy i własności w rękach pewnej warstwy ludności.
Dlatego walka z korupcją, nawet jeśli zaczyna się od polowania na łapówkarzy, prędzej czy później stanie się walką o redystrybucję władzy w kraju na korzyść obywateli. Oligarchowie mogą codziennie rzucać na pożarcie służbom antykorupcyjnym „dystrybutorów” i „schematowców”, ale to w żaden sposób nie dotyka korzeni korupcji. Bo jeśli łapówkarz ma nieformalne źródło dochodu, to oligarcha jest posiadaczem nieformalnego źródła władzy nad całym krajem. Oczywiście, właśnie dlatego korupcjoniści i anty-korupcjoniści tak długo krążą w swoim bojowym tańcu. Prawdziwa walka będzie bowiem tak gwałtowna, okrutna i bezlitosna, że jej podjęcie jest straszne dla wszystkich: to, co zaczęło się od walki o przejrzyste, uczciwe przetargi, skończy się antyfeudalną rewolucją.