- Kategoria: Aktualności
- Bohdan Piętka
- Odsłony: 4049
Karłowatość
17 października Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy wydało polecenie ambasadorowi Rzeczypospolitej Polskiej w Kijowie Janowi Piekło, by Instytut Polski w Kijowie odwołał projekcję filmu „Wołyń”, co też nastąpiło. „Ambasada RP otrzymała pismo od tamtejszego MSZ, w którym „usilnie zaleca” ono odwołanie wydarzenia” – czytamy o tym na portalu natemat.pl[1]. Ukraiński MSZ usilnie zaleca ambasadzie polskiej… Wymowa tego faktu jest porażająca, zwłaszcza w kontekście powtarzanych przy każdej okazji propagandowych zaklęć o tym, że Polska powstała po 1989 roku jest wolna i niepodległa w przeciwieństwie do tej z lat 1945-1989.
Zwłaszcza objęcie absolutnej władzy przez PiS w 2015 roku miało tę wolność i niepodległość wznieść na najwyższe wyżyny. I oto okazuje się, że ta wolna i niepodległa Polska ma swój MSZ w Kijowie, że nie tylko polityka zagraniczna jest dyktowana „wolnej i niepodległej” z zewnątrz, ale nawet tak banalna sprawa jak zamknięty pokaz filmu. Pół biedy, gdyby ten dyktat szedł tylko ze strony USA, które 30 września ulokowały swojego obywatela na stanowisku wiceministra spraw zagranicznych Polski. Ten dyktat jednakże i to w formie bezwzględnej stosuje wobec wolnej i niepodległej Polski pomajdanowa Ukraina – upadłe państwo Europy pod zarządem zewnętrznym.
Ambasador Ukrainy w Polsce – ukraiński nacjonalista Andrij Deszczycia – komentując stanowisko ukraińskiego MSZ zasugerował, że gdyby doszło do zamkniętego pokazu „Wołynia” w Instytucie Polskim w Kijowie groziłoby to rozruchami ulicznymi. Ciekawe, że takich problemów nie miała Rosja z filmem „Katyń”, który został pokazany w dwóch kanałach rosyjskiej telewizji (Rossija K i Rossija 1) w czasie największej oglądalności, był publicznie dyskutowany w mediach rosyjskich, a Andrzej Wajda został odznaczony za ten film Orderem Przyjaźni przez prezydenta Dmitrija Miedwiediewa. Ale to właśnie Rosja jest ciągana w związku ze zbrodnią katyńską przez wolną i niepodległą Polskę po trybunałach europejskich i międzynarodowych, podczas gdy Ukrainie „wolna i niepodległa” nie śmie nawet przypominać ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego.
18 października przewodniczący Werchownej Rady Andrij Parubij – czołowy nacjonalista ukraiński, będący współczesnym wcieleniem Stepana Bandery – wydał politykom „wolnej i niepodległej” polecenie, by unikali ocen filmu „Wołyń”[2]. Do tego polecenia musiała jednak zostać załączona jakaś tajna instrukcja, bo oceny się jednak posypały, tylko negatywne. Jak za naciśnięciem niewidzialnego guzika zostali natychmiast uruchomieni Zbigniew Bujak, Małgorzata Gosiewska, Petro Tyma, Łukasz Warzecha, Kazimierz Wóycicki, Henryk Wujec i in., by w mediach prowadzić kampanię przeciwko filmowi Wojciecha Smarzowskiego. Najbardziej ohydnie wypowiedział się Jan Olszewski – nazywany w pewnych kręgach „nestorem polskiej prawicy”. Powtórzył on stare banderowskie komunały o tym, że Wołyń był przed wojną bazą Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, a więc ludobójstwo wołyńskie było dziełem komunistów (w domyśle tzw. Sowietów, czyli Rosji). „Trzeba wyraźnie mówić, że Bandera nie miał z rzezią wołyńską nic wspólnego, i to nie jest nasz bohater, ale my go jako bohatera Ukraińcom odbierać nie chcemy i nie możemy. Nie można też obciążać winą za zbrodnię całej UPA” – oto próbka z „nestora polskiej prawicy”[3].
Wypowiedź „nestora polskiej prawicy” była niejako zapowiedzią dziwacznej rezolucji, jaką przyjął Sejm 20 października. Tajemnicą poliszynela jest, że parlament „wolnej i niepodległej” przyjął ją również na polecenia pana Parubija i to bez możliwości wniesienia poprawek. Tzw. „Deklaracja pamięci i solidarności Sejmu RP i Rady Najwyższej Ukrainy” zawiera dwa szokujące elementy. Pierwszym jest oddanie hołdu polskim i ukraińskim siłom „opozycji antykomunistycznej”. Problem w tym, że w wersji ukraińskiej jest mowa o „ukraińskich narodowych siłach antykomunistycznego i antynazistowskiego ruchu oporu”, co w propagandzie ukraińskiej oznacza Ukraińską Powstańczą Armię[4]. Nie można oprzeć się wrażeniu, że oto został zrealizowany punkt tajnej uchwały Krajowego Prowidu Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów z 22 czerwca 1990 roku mówiący, iż należy „narzucić stwierdzenie, że sami Polacy oddają hołd bohaterskiej UPA, prekursorce Solidarności”.
Drugim szokującym elementem polsko-ukraińskiej Deklaracji jest fragment mówiący o potrzebie „intensyfikacji bezstronnych badań historycznych, podjęcia szczerej i przyjacielskiej współpracy badaczy, a także powstrzymywania sił, które prowadzą do sporów w naszych państwach”[5]. To zostało przyjęte najpierw przez stronę ukraińską (polskim posłom nie dano możliwości wniesienia poprawek), a zatem sformułowania o bezstronnych badaniach historycznych, szczerej i przyjacielskiej współpracy badaczy oraz powstrzymywaniu „sił, które prowadzą do sporów” należy rozumieć tak jak to jest rozumiane na Ukrainie. To znaczy należy rozumieć, że Sejm polski wyraża zgodę na preparowanie heroicznej historii OUN-UPA i negację ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego oraz godzi się na zamkniecie ust – także pod postacią represji aparatu państwowego – tym wszystkim, którzy dopominają się prawdy historycznej o zbrodniach OUN-UPA i sprzeciwiają się heroizacji nacjonalizmu ukraińskiego.
Ideą wiodącą polsko-ukraińskiej Deklaracji jest oskarżenie ZSRR (w domyśle Rosji) o spowodowanie wybuchu drugiej wojny światowej oraz o „trwający pół wieku nowy etap zniewolenia całej Europy Wschodniej i Środkowej”. Ze stwierdzeniem tym koresponduje fragment, gdzie mówi się, że „prowadzenie agresywnej polityki zagranicznej przez Federację Rosyjską, okupacja Krymu przez Rosję, wspieranie i prowadzenie interwencji zbrojnej we wschodniej Ukrainie przez Kreml, łamanie podstawowych norm prawa międzynarodowego oraz układów zawartych z Ukrainą, niestosowanie się Rosji do postanowień oraz prowadzenie hybrydowej wojny informacyjnej stanowią zagrożenie dla pokoju i bezpieczeństwa całej Europy”.
Tym samym polskie „elity polityczne” po raz kolejny wypisały Polskę z koalicji antyhitlerowskiej, stawiając Polskie Państwo Podziemne w jednym szeregu z UPA, oraz po raz kolejny poparły bezwarunkowo narrację polityczną uprawianą przez reżim w Kijowie i jego dążenia do umiędzynarodowienia wojny domowej we wschodniej Ukrainie.
Co to właściwie ma być? Deklaracja wypowiedzenia przez „wolną i niepodległą” wojny Rosji o Krym i Donbas? Deklaracja sojuszu z epigonami Ukraińskiej Powstańczej Armii, czy tylko przeprosiny za uchwałę wołyńską z 22 lipca i film „Wołyń”? Trzy dni po przyjęciu owej Deklaracji polsko-ukraińskiej Jurij Szuchewycz – nestor nacjonalizmu ukraińskiego i „autorytet moralny” „Gazety Wyborczej” – oświadczył w ukraińskiej telewizji, że „dla ukraińskich nacjonalistów Polska jest takim samym wrogiem jak Rosja”[6].
To, że ów dokument – przyjęty przez obóz rządzący i liberalną opozycję, ale także PSL – stanowi zanegowanie treści i ducha uchwały wołyńskiej Sejmu z 22 lipca jest stwierdzeniem banalnym. To, że jest to polityczna dyskwalifikacja Sejmu i reprezentowanych w nim głównych sił politycznych oraz zdrada stanu jest również stwierdzeniem banalnym. Ta deklaracja jest jaskrawym dowodem karłowatości tzw. elit „wolnej i niepodległej” oraz karłowatości ich polityki. Otóż nie jest rzeczą najgorszą, że „wolna i niepodległa” prowadzi politykę niesuwerenną. Najgorsze jest to, że ta niesuwerenna polityka jest polityką karłowatą, tzn. nie posiada ona nawet pozorów polityki suwerennej lub półsuwerennej, jak polityka PRL. To polityka państwa najniższej kategorii, które nie ma nic do powiedzenia nie tylko w kwestiach dotyczących swojego otoczenia geopolitycznego, ale nawet w kwestii projekcji filmu fabularnego.
18 października, kiedy prowidnyk Parubij instruował polskich mężyków stanu, co mają myśleć i jak nawijać, poszedłem na film „Wołyń”. Oglądając go przypomniałem sobie wystawę zorganizowaną przez Kresowian w Krakowie w 2005 roku, która pokazywała metody mordowania stosowane przez OUN-UPA i która została po chamsku wyśmiana przez Pawła Smoleńskiego – dyżurnego ukrainofila (żeby nie określić tego mocniej) „Gazety Wyborczej”. Teraz wszystko to co wtedy wyśmiał Smoleński zostało pokazane w filmie Smarzowskiego.
Stwierdzenie, że jest to dzieło wybitne nie oddaje w jakikolwiek sposób jego wagi. Nawet powiedzenie, że to dzieło wielkie nie pokazuje jego wielkości. Bez najmniejszego trudu zrozumiałem dlaczego film „Wołyń” tak strasznie rozwścieczył współczesnych banderowców na Ukrainie i polonobanderowców w „wolnej i niepodległej”. Wcale nie dlatego, że naturalistycznie pokazał banderowskie genocidum atrox na Wołyniu w 1943 roku. Gdyby tylko to pokazał, to może nawet zostałby dopuszczony do ograniczonej dystrybucji na pomajdanowej Ukrainie. Ale Smarzowski zrobił coś znacznie gorszego z punktu widzenia współczesnych banderowców i polonobanderowców. Mianowicie pokazał karłowatość nacjonalizmu ukraińskiego. Pokazał, że ta część Ukraińców, która się odwołuje do ideologii Doncowa i Bandery to był (i jest) naród bez historii i korzeni, niezdolny do egzystencji z innymi narodami.
Ten film ma trzy mankamenty. Pierwszym jest przedstawienie jako obiektywnej ukraińskiej narracji o polskiej akcji represyjnej przeciw Kościołowi prawosławnemu na Podlasiu i Chełmszczyźnie w 1938 roku. Drugim jest pokazanie domniemanego polskiego odwetu na Wołyniu. Poważni historycy zajmujący się tematem ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego powątpiewają w to czy rzeczywiście miał on miejsce, a historiografia banderowska (także na obecnej Ukrainie) za „polski odwet” uważa np. obronę Przebraża. Może ktoś celowo to podsunął Smarzowskiemu, by osłabić wymowę filmu. Trzecim mankamentem, żeby nie powiedzieć fałszem, jest przedstawienie partyzantki radzieckiej na Wołyniu w jedynej scenie jako złodziei, czyli zgodnie z obowiązującym w Polsce po 1989 roku kanonem, że partyzanci/żołnierze radzieccy to złodzieje i gwałciciele. Tymczasem polskie samoobrony na Wołyniu przetrwały w dużej mierze tylko dzięki pomocy partyzantki radzieckiej i z tego względu wspomniana scena jest niestosowna.
Smarzowski uchwycił jednak po mistrzowsku zagadnienia kluczowe dla zobrazowanego tematu. Bardzo ważne jest, że pokazał ukraińskiego duchownego wygłaszającego szowinistyczne kazanie, podjudzającego ciemnych ukraińskich chłopów do mordu i święcącego narzędzia zbrodni. Doskonałe ujęcie istoty nacjonalizmu ukraińskiego nastąpiło w scenach, w których widzimy jak banderowiec Szuma najpierw kolaboruje z okupacyjną administracją sowiecką jako jej funkcjonariusz, potem kolaboruje z okupacyjną administracją niemiecką jako jej funkcjonariusz, a na krótko przed akcją eksterminacyjną OUN-UPA na Wołyniu przekonuje polskich chłopów, że nic im ze strony Ukraińców nie grozi. Najpierw widzimy kolaborację nacjonalistów ukraińskich z Sowietami w deportacjach Polaków na Wschód i z Niemcami w zagładzie Żydów, a dopiero potem dokonane przez nich ludobójstwo na ludności polskiej.
Dzięki tym scenom i zachowaniu takiej chronologii Smarzowski zrobił rzecz genialną – pokazał karłowatość nacjonalizmu ukraińskiego. Nie tylko zbrodniczość, ale przede wszystkim jego karłowatość. Pokazał, że nacjonalizm Doncowa i Bandery był narzędziem antypolskim w rękach sowieckich i niemieckich, że był (i jest) on elementem całkowicie destrukcyjnym, niebezpiecznym dla każdego sąsiada Ukrainy, na którym nie da się niczego zbudować. Tego współcześni banderowcy, budujący tożsamość państwowo-narodową Ukrainy na spreparowanej historii nacjonalizmu Doncowa i Bandery, oraz wspierający ich polonobanderowcy przełknąć nie mogli. „Wołyń” rzeczywiście nie mógł być pokazany w Kijowie, bo to zanegowałoby sens istnienia pomajdanowego reżimu, jego ideologii i polityki.
Z faktu karłowatości nacjonalizmu ukraińskiego wypływa wniosek, którego nie rozumie ta część polskiej elity zaliczająca się do grona pożytecznych idiotów. Otóż owa ideologia, odwołujący się do niej Ukraińcy i bazujące na niej formacje polityczne mogą być wykorzystane przez każdego poważnego gracza polityki międzynarodowej w celu prowadzenia działań destabilizujących. Dzisiaj spuścizna Doncowa i Bandery jest wykorzystywana przez amerykańskich neokonserwatystów i globalistów w ich krucjacie przeciw Rosji. Ale gdyby karty światowej polityki nagle się odwróciły, to nic nie stanie na przeszkodzie, by epigonów Bandery wykorzystała np. Rosja, albo ktokolwiek inny kto nie ma oporów estetycznych przed kontaktem z szumowinami politycznymi. Niejaki gen. Polko od pewnego czasu z jakąś zapamiętałością rozgłasza, że Rosja najpóźniej wiosną 2017 roku zaatakuje Polskę. Gdyby tak rzeczywiście miało być, to straszny Kreml wcale nie będzie musiał się fatygować osobiście. Wystarczy spuścić z łańcucha nacjonalistów ukraińskich, obiecując im przedtem cokolwiek. Takiej możliwości w ogóle nie biorą pod uwagę polscy pożyteczni idioci wykrzykujący abstrakcyjne hasła w stylu, że „bez wolnej Ukrainy nie ma wolnej Polski”, ponieważ – jak to ujął Jaroslav Hašek w wypadku dobrego wojaka Szwejka – brakuje im gruntownego wykształcenia dyplomatycznego
[1] K. Błaszkiewicz, Pokaz „Wołynia” w Kijowie odwołany. Interweniowało samo MSZ. „Coś takiego wydarzyło się po raz pierwszy”, www.natemat.pl, 17.10.2016.
[2] Andrij Parubij: prosiłem polskich polityków, by nie dokonywać oficjalnych ocen filmu „Wołyń”, www.wiadomosci.wp.pl, 18.10.2016.
[3] M. Pieczyński, „UPA to nie tylko zbrodniarze”, „Do Rzeczy” nr 40/191.
[4] Ukraińska wersja „wspólnej” deklaracji parlamentów z jasnym odniesieniem do UPA, www.kresy.pl, 20.10.2016.
[5] A. Wiejak, „Sejm przyjął polsko-ukraińską Deklarację Pamięci i Solidarności, a w niej deklarację uciszenia środowisk kresowych”, www.prawy.pl, 20.10.2016.
[6] „Jurij Szuchewycz: Polska jest dla Ukrainy takim samym wrogiem jak Rosja”, www.kresy.pl, 23.10.2016.